Życie sztuki i sztuka życia

Różnie się definiuje złoty  wiek w sztuce. Dla mnie złoty wiek oznacza  czasy gdy ludzie czekali  na dzieło sztuki, gdy pojawienie się tego dzieła było dla wszystkich wielkim wydarzeniem. We wspaniałym filmie Tarkowskiego z 1966 roku pod tytułem „Rublow” ludzie czekają na dzwon, który wykonuje syn zmarłego ludwisarza. Tłum zbiera się na placu w oczekiwaniu na pierwszy dźwięk dzwonu. Społeczeństwo czekało niecierpliwie na dzieła Benvenuto Celliniego, czekało na kantaty Bacha i utwory Mozarta. Książki Sienkiewicza były drukowane w odcinkach w codziennej prasie, a w 1900 roku, z okazji 25-lecia pracy literackiej Sienkiewicza polskie społeczeństwo zorganizowało zbiórkę na zakup majątku w Oblęgorku i ufundowało go pisarzowi w podziękowaniu za jego pracę. 

Trudno określić kiedy złoty wiek w sztuce skończył się definitywnie. Obecnie na dzieła sztuki raczej nikt nie czeka, w każdym razie nie czeka szeroka publiczność. Emocje związane z oglądaniem i kontaktem ze sztuką wyparło zbiorowe przeżywanie wydarzeń towarzyskich, ślubów, pogrzebów, tragicznych zgonów. Upadek komunizmu i odzyskanie podmiotowości  przez  kraje Europy Środkowo Wschodniej przyczyniły się dodatkowo do odwrócenia uwagi od sztuki. W czasach Solidarności  mawiało się żartobliwie,  że w naszych solidarnościowych  wydawnictwach obowiązuje reguła  „3S”.Oznacza to: „Sam napiszę, sam wydam, sam przeczytam”.

To wszystko przyszło mi do głowy w związku z postacią polskiego pisarza, dziennikarza i historyka Zbigniewa Święcha. Zbigniew Święch jest autorem znakomitej trylogii „Klątwy, mikroby i uczeni”. (t. I, W ciszy otwieranych grobów, 1988; t. II, Wileńska klątwa Jagiellończyka, 1993, t. III Ostatni krzyżowiec Europy. Oddychający sarkofag Warneńczyka, 1995). wysoko ocenianej przez fachowców między innymi przez profesora Aleksandra Gieysztora.

Warto byłoby przypomnieć tę trylogię choćby przez drukowanie jej w odcinkach w codziennej prasie. Cóż kiedy redaktorzy pism nie są tym pomysłem zupełnie zainteresowani. Wolą wałkować w nieskończoność głupawe wypowiedzi polityków, albo zajmować się rozwodami,  romansami i wzajemnymi oskarżeniami celebrytów, czyli osób które są znane tylko z tego, że są znane. Redaktorzy znają zapewne statystyki czytelnictwa w Polsce, z których wynika, że 58% obywateli nie przeczytało w ciągu roku ani jednej książki natomiast 18% może się pochwalić lekturą co najwyżej dwóch książek rocznie. Dlatego nie wyobrażają sobie, że ktoś będzie chciał czytać książkę historyczną w odcinkach.

Nawet nie wiedzą jak bardzo się mylą tak nisko ceniąc społeczeństwo polskie. Kiedy blisko ćwierć wieku temu pracowałam w piśmie „Ładny Dom” redaktor naczelny twierdził, że  statystyczny czytelnik ma cztery klasy szkoły podstawowej i żądał aby dziennikarze używali zdań co najwyżej czterowyrazowych.  Statystykę tę oparł na konkursie, w którym nagrodą były nasiona bodajże rzodkiewki czy buraka. Proponowałam redaktorowi żeby zrobić w piśmie tak zwaną rozkładówkę poświęconą zdjęciom starej Warszawy. Odmówił twierdząc, że nikogo to nie zainteresuje. W tym samym roku stałam w Gdańsku w ogromnej kolejce żeby kupić album „Był sobie Gdańsk” -zbiór wspaniałych zdjęć starego Gdańska (jedyne prawdziwe osiągnięcie życiowe Tuska , jak widać potrafię niektóre jego działania pozytywnie  ocenić).

Nasi  decydenci  naprawdę  nie doceniają polskiego społeczeństwa. W telewizjach dominują idiotyczne programy robione – jak to się mówi-  przez idiotów dla idiotów. Gdyby któryś  z szanownych redaktorów w czasie ostatniego konkursu chopinowskiego raczył pofatygować się jak zwykły obywatel po wejściówkę do Filharmonii zobaczyłby kolejkę ciągnącą się Marszałkowską do rogu Świętokrzyskiej i za zakrętem daleko w Świętokrzyską. Nigdy w czasach upadku realnego socjalizmu nie widziałam takich kolejek nawet po pralki, mięso ani po papier toaletowy. Na Requiem Mozarta wykonywane w kościele Świętego Krzyża w rocznicę śmierci Chopina trudno się zwykle dostać nawet z zaproszeniami. 

Sztuka współczesna, oficjalna, obecna w mediach, sponsorowana przez państwo ogranicza się obecnie do prowokacji, do eksperymentu łamiącego wszelkie konwencje a w tym zasady estetyki i dobrego wychowania. Zgodnie z definicją: „Uprawiać sztukę oznacza obrazić obywatela i kazać mu za to zapłacić”. Zamiast życia sztuki mamy więc do czynienia ze sztuką życia i to na nasz koszt. Tę definicję sztuki wyczerpują spektakle „Klątwa” w warszawskim Teatrze Powszechnym, oraz „Dziady” w krakowskim teatrze Słowackiego. Oparta na motywach Wyspiańskiego „Klątwa” sprowadza się do epatowania imitacją wulgarnego seksu i antykościelnymi manifestacjami. 

Zdawało się, że po „Klątwie” Frljicia w Teatrze Powszechnym w Warszawie – z bezczeszczeniem krzyża, oralnym seksem ze statuą Jana Pawła II – już nic gorszego zdarzyć się nie może. A jednak…” pisze Elżbieta Morawiec. „Chętnych do obejrzenia „Dziadów” w Krakowie czy „Klątwy” w Warszawie nie brakuje, bo nic tak narodu nie ciekawi jak skandal. A że przy tej okazji najświetniejsze dzieła naszej literatury topione są w szambie, to nic takiego – ot, koszty rewolucji artystycznej”– zauważa Krzysztof Masłoń. Kilka dni temu zespół teatru Słowackiego w Krakowie butnie oświadczył: „Teatr jest nasz”.

Odpowiem: „Proszę bardzo, niech kupią budynek w trybie przetargu, niech sami finansują swoje modernistyczne spektakle, niech sami sobie wypłacają pensje. Albo niech zostaną teatrem ulicznym produkującym się na jarmarkach i odpustach i niech zbierają pieniądze do czapki”. Tak przecież działa wolny rynek, który jest fetyszem współczesnego liberalizmu. Jeżeli znajdą się chętni do opłacania skandalizujących wybryków nie mam nic przeciwko temu. Jako podatnik zdecydowanie jednak protestuję przeciwko opłacaniu z moich pieniędzy takiego dziadostwa jak spektakl „Dziadów”. 

Jako podatnik chciałabym natomiast żeby którekolwiek z pism lokujących się po naszej, prawej stronie zdecydowało się drukować w odcinkach książki pana Święcha. Zapewniam że społeczeństwo doceni tę inicjatywę.