Elity prawdziwe kontra fałszywe

Elity prawdziwe kontra fałszywe – kto zadecyduje o przyszłości Polski i świata?

Stanisław Bukłowicz elity-prawdziwe-kontra-falszywe

Współczesny świat nie patrzy przychylnie na klasy wyższe. Przeciwnie, są one postrzegane jako nieprzystające do dzisiejszych czasów. Jednak równość to utopia. W rzeczywistości nie wybieramy między równością a nierównością, lecz między elitami prawdziwymi a fałszywymi.

Społeczeństwa cywilizacji zachodniej (i nie tylko) od starożytności opierały się na przywództwie warstw wyższych. Czy mowa o starożytnym Rzymie, średniowiecznych monarchiach organicznych czy oświeconym feudalizmie, społecznościami zarządzały elity. W obecnej, demokratycznej epoce władza klas wyższych jest bardziej ukryta, ale jest równie, a nawet bardziej realna niż dawniej.

Hiszpański filozof José Ortega y Gasset w książce „Bunt mas” rozważał rolę wyższych warstw w społeczeństwie:

„(…) elita, w przeciwieństwie do mas, nie jest biernym, mechanicznym tworem, lecz dynamiczną rzeczywistością, która wyłania się dzięki twórczej sile jednostek. To nie kwestia urodzenia, lecz zasługi. Elity budują cywilizację, kulturę i wartości, które transcendują ich indywidualną egzystencję, przekształcając je w dobro wspólne”.

Socjolog podkreślił również, że „w rzeczywistości społeczeństwo jest zawsze rządzone przez elity – jedyną różnicą jest to, czy są to elity prawdziwe, zasłużone i twórcze, czy też przypadkowe, bierne i zdegenerowane”.

Tradycyjne elity i służba publiczna

Elity „prawdziwe, zasłużone i twórcze” to te tradycyjne, można powiedzieć – naturalne. Ich etos opiera się na służbie społeczności. Bazuje między innymi na słowach Chrystusa: „największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” [Mt 23].

Zatem wbrew komunistycznym podręcznikom do historii, tradycyjne elity w zdrowej formie nie były grupą wyzyskiwaczy. Z ich przywilejami korespondowały obowiązki, takie jak obrona kraju, zarządzanie dobrami oraz troska o wspólnotę lokalną – zadania często uciążliwe i niebezpieczne.

W tradycyjnych społecznościach to warstwy wyższe musiały podejmować ryzyko bólu, śmierci i niewygód związanych ze służbą wojskową. W czasach pokoju działalność wojskową zastępował duch służby publicznej. Jeszcze w przedwojennej Polsce normą było poświęcenie się dla dobra ojczyzny, co niekiedy wiązało się z dobrowolnym celibatem czy innymi wyrzeczeniami.

W dawnej Rzeczypospolitej jednym z przykładów służby publicznej elit był Wielki Kanclerz Koronny Andrzej Zamoyski – autor „Zbioru praw sądowych”. To jeden z głównych reformatorów przedrozbiorowej Polski; starał się doskonalić prawo oraz administrację, m.in. poprzez swoje dzieło „Zbiór praw sądowych”.

Istotną rolę społeczną pełniły także damy – arystokratki poświęcające się szerzeniu kultury. I tak na przykład w XVIII wieku taką postacią była Elżbieta Sieniawska – arystokratka i mecenas sztuki. Hojnie wspomagała odbudowę pałaców, wspierała artystów i inne osobistości kultury. Z kolei Izabela Czartoryska, żona Adama Kazimierza Czartoryskiego, umacniała swoją działalnością tożsamość narodową podczas zaborów. Określana mianem matki kultury narodowej, organizowała w puławskim pałacu spotkania służące właśnie rozwijaniu rodzimej kultury.

Tradycyjne, naturalne elity dążyły również do intelektualnej i kulturowej doskonałości. Jej zewnętrznym przejawem były dobre maniery, stanowiące wyraz piękna i ogłady. Tak zrodził się brytyjski etos gentlemana czy też kodeks dobrych manier – savoir-vivre, będący zewnętrzną manifestacją etosu służby publicznej i troski o dobro wspólne.

Myślenie długofalowe

Kolejną cechą charakterystyczną tradycyjnych elit było myślenie w kategoriach długoterminowych. Członek tradycyjnego rodu postrzegał siebie jako część większej całości i myślał o trwałym dobru rodziny. „Jego pradziad dostrzegał go z daleka wśród mgieł, gdy pracował, robił oszczędności i zachowywał tradycje. Z drugiej strony, on teraz patrzy w tym samym kierunku, do przodu: myśli, zamierza i buduje dla prawnuka, dla tych, którzy są jeszcze gdzieś daleko, na linii horyzontu” – pisał w XIX wieku ksiądz Henri Delassus w książce „Duch rodzinny w domu, społeczeństwie i państwie”.

Używając terminologii ekonomicznej, przedstawiciele tradycyjnych elit cechują się niską preferencją czasową. Potrafią myśleć o przyszłości, dbać o majątek rodzinny i przekazywać tradycje. Wraz z własnością przekazują także rodzinne wartości, obejmujące specyficzny dla danej rodziny rodzaj służby patriotycznej czy religijnej.

Przekazywanie talentów i profesji

Rodzinne tradycje to często także talenty i zawody. Mogą to być wielopokoleniowe przedsiębiorstwa lub przekazywane z generacji na generację zawody i umiejętności. Doskonałym przykładem są wybitni muzycy, często synowie muzycznych rodów. Ich osiągnięcia były owocem genów i wychowania w tradycyjnie muzycznych rodzinach. Jeden z największych geniuszy muzycznych wszech czasów Jan Sebastian Bach pochodził z rodziny zajmującej się muzyką od pokoleń. Jego ojciec, Johann Ambrosius Bach, był muzykiem, kompozytorem oraz nauczycielem muzyki. Przodkowie Bacha pełnili funkcje organistów, kapelmistrzów oraz kompozytorów.

Również Johann Strauss pochodził z rodziny muzycznej – jego ojciec o tym samym imieniu zajmował się komponowaniem. To samo należy powiedzieć o Wolfgangu Amadeuszu Mozarcie. Ojciec kompozytora, Leopold, był cenionym nauczycielem muzyki, który poświęcił się między innymi kształceniu syna. To tylko kilka przykładów przekazywania profesji z pokolenia na pokolenie.

Elity fałszywe

Współczesne elity lub raczej pseudoelity kierują się całkowicie odmiennymi „wartościami”. Uprzywilejowana pozycja w społeczeństwie służy im jedynie do realizacji ich własnych interesów. Etos służby społeczeństwu to dla nich pojęcie zupełnie obce, a zamiast wspierać dobro wspólne, chętnie korzystają z zasobów państwa.

Elity demokratyczno-oligarchiczne ukrywają przed społeczeństwem istnienie hierarchii. Głosząc hasła równościowe i starając się w blasku fleszy upodobnić do mas, zabiegają o ich przychylność, a jednocześnie żyją w luksusie. Wszystko to dzieje się jednak za zamkniętymi drzwiami.

Fałszywe elity nie są związane z żadną wspólnotą – ani lokalną, ani narodową, ani religijną. Oderwane od swoich korzeni, nie dbają o dobro wspólne. Etos rycerski całkowicie zamarł, a etos gentlemana istnieje jedynie na pokaz. Za zamkniętymi drzwiami zdegenerowane, demokratyczno-oligarchiczne elity dają upust chamstwu, posługują się rynsztokowym językiem, który przychodzi im z naturalną łatwością, czego dowodzą choćby powszechnie znane ujawnione nagrania z podsłuchów w restauracji „Sowa&Przyjaciele”.

Przykłady nadużyć pseudoelit

Przykładów degeneracji fałszywych, współczesnych elit jest aż nadto. Kryzys finansowy z 2008 roku pokazał chciwość oligarchów na publiczne pieniądze. Banki inwestycyjne, które swoją nieodpowiedzialną polityką wywołały kryzys na rynku nieruchomości, otrzymały rządową pomoc (bailouty), podczas gdy miliony ludzi straciły domy i oszczędności.

Również korporacje – elity biznesu – często kierują się wyłącznie dobrem własnym, a nie publicznym. Na przykład podczas pandemii COVID-19 Pfizer wykorzystywał swoją przewagę rynkową, wymuszając na rządach skrajnie niekorzystne warunki. Z kolei Johnson&Johnson produkował puder zawierający rakotwórczy składnik, który doprowadził do rozwoju raka jajnika u wielu kobiet. W 2018 roku ujawniono, że firma już od lat 70. XX wieku wiedziała o problemie, lecz skrzętnie ukrywała ten fakt przed opinią publiczną.

W Polsce takich przypadków działania przez pseudoelity na szkodę dobra publicznego jest też wiele. Chociażby afera reprywatyzacyjna w Warszawie, gdzie urzędnicy, prawnicy i biznesmeni przejmowali nieruchomości na podstawie fałszywych dokumentów. Albo afera z 2009 roku, która pokazała współpracę polityków z branżą hazardową. Klasycznym przykładem (jednym z wielu) zawłaszczania dobra publicznego dla prywatnych korzyści może być działalność marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego, który wykorzystywał rządowy samolot do celów prywatnych – dla siebie i rodziny.

Współczesne demo-oligarchiczne elity charakteryzuje zatem dążenie do osiągnięcia jak największych własnych korzyści kosztem dobra publicznego. To zupełne przeciwieństwo ideału tradycyjnych, naturalnych elit, które kierowały się etosem służby.

Fałszywe elity są pozbawione ducha służby publicznej, a kierują się wyłącznie powierzchownym egoizmem. Nie myślą w kategoriach długofalowych. Jako politycy dążą wyłącznie do zwycięstwa w najbliższych wyborach, jako biznesmeni – do szybkiego zysku. Jako głowy rodzin chcą wprawdzie „ustawić” swoje dzieci, lecz trudno tu mówić o przekazywaniu jakichś wyższych wartości. Tym bardziej że nowoczesne fałszywe ,,elity” to często chodzący w garniturach od Armaniego nuworysze, którym i tak wystaje słoma z butów.

Remedium – odtworzenie naturalnej arystokracji

Mamy więc do wyboru rządy naturalnych elit lub elit zdegenerowanych. Wszak podziału na elity i lud nie da się wyeliminować. I nic w tym złego. „Ludzie, ogólnie rzecz biorąc, potrzebują zarządzania” – pisze Roger Scruton w artykule „W obronie elitaryzmu”, opublikowanym pierwotnie na łamach portalu Future Symphony Institute.

Nierówność społeczna jest czymś naturalnym. Ludzie różnią się pod względem siły fizycznej, zdolności umysłowych i uposażenia genetycznego. Nawet w małych grupach wyłania się hierarchia oparta na charyzmie i umiejętnościach. Potwierdza to zasada Pareto, zgodnie z którą 20 procent ludzi kontroluje 80 procent zasobów (niekiedy te proporcje są znacznie bardziej nierówne).

Egalitaryzm jest więc jedynie fasadą dla rządów pseudoelit. Aby je obalić, trzeba powrócić do naturalnego ładu, na którego szczycie znajdą się prawdziwe elity – dbające o dobro wspólne, myślące długoterminowo i przekazujące tradycyjne wartości oraz majątek z pokolenia na pokolenie. Współczesny świat, mimo wszystko, pozwala na odtworzenie takiej warstwy. Tego zadania mogliby podjąć się zwłaszcza (choć nie tylko) młodzi ludzie, myślący o założeniu rodziny, studiujący, rozważający wybór drogi zawodowej. Czy jednak znajdą się wśród nich tacy śmiałkowie?

Stanisław Bukłowicz

Bambizm w oknie Overtona. Jak zmienić postrzeganie.

[md. nie wiedziałem. Otóż:Okno Overtonasposób, zasada, opisująca, jak zmienić postrzeganie przez społeczeństwo kwestii, które są społecznie nieakceptowane]

Bambizm w oknie Overtona

By  Jerzy Karwelis on 27 lipca, 2024, wpis nr 1283

Był ulubieńcem salonów, dopóki im nie podpadł. Jak to z salonami – stało się to nagle, za to reakcja była przemożna. Jak zwykle ze smyczy została spuszczona cała sfora, jak widać gotowa, w blokach startowych. Do tego dołączyło pospolite ruszenie pożytecznych idiotów i były autorytet zarył w piachu postępactwa.
Mowa o profesorze Bralczyku i reakcji na jego rozmowę dotyczącą języka. Do tej pory profesorowi udawało się wyslalomować od konfliktu z poprawnością, również w języku, ale tylko dlatego, że sprytnie omijał zastawione pułapki i pola minowe nowego zestawu rewolucyjnych norm językowo-politycznych. Coś pan z mikołajową brodą tam kokietował o tym jak trzeba mówić, by nas słuchano. Przez salon, nie dość jak widać zweryfikowany, uważany był za naszego, a tu taka niespodzianka.
Co powiedział oskarżony? Sporo. Wystarczająco, by zrzucić go w czeluści przyszłego ostracyzmu. Nie podobają mu się feminatywy, ale głównie podpadł za podejście do zwierząt. Te okazało się niepoprawne politycznie, gdyż zakwestionował jasny dla wielu fakt,  że zwierzęta umierają zamiast zdychać, mają włosy zamiast sierści, czy twarz zamiast pyska. Reakcja wygląda na tzw. gównoburzę, obyczajową wrzutkę, mającą przykryć kolejne blamaże rządzących, ale kryją się za nią pewne ważne wnioski.
Przesilenie
Zazwyczaj jest to tak, że pewne zjawiska, głównie stymulowane, żyją sobie podskórnie, nanizywane na percepcję neurolingwistyki, aż dochodzi do przesilenia, gdzie o do tej pory o ukrywanych sprawach mówi się wprost. Ujawniają się tuszowane różnice, wyskakują jak diabeł z pudełka apologeci nowego, padają tezy do tej pory rewolucyjne, ale już w otoczce: „to co, nie wiedzieliście, że jest inaczej”? Słynne okno Overtona przesuwa się na kolejny etap i do tej pory nieakceptowalne społecznie tezy stają się otwarcie głoszone, zaś zdezorientowany widz boi się, że jak nie kupi nowości, to znajdzie się w rejonach bojkotowanego obskurantyzmu. Na zakompleksionych, wykształconych ponad swoją inteligencję, to działa jak nic. I z tymi zwierzątkami mamy to samo.
Nagle się to-to pokazało w pełnej krasie, że tak obelżywie jak Bralczyk, to o petach nie można i mamy świadectwa tego wszędzie. To po prostu kolejne przesilenie, nie zaraz tam rewolucja, która zmieni wszystko. Lewactwo jak miłość: cierpliwe jest. To kolejny kroczek niedostrzegalnego procesu przesuwania granic. Dwa kroki wprzód, jeden krok wstecz. Złudzenie wycofania się i powrotu do rozsądku, ale w sumie w bilansie – jeden krok do przodu.Zagadnienie ma kilka warstw. Załatwmy się z najprostszymi. Lewstream zabrnął w pompowanie profesora Bralczyka zbyt daleko, żeby odrzucić go w całości, zwłaszcza jego naukowość. Oni mówią, że to, co on twierdzi (a do tej pory było to bezdyskusyjne), to nie nauka (w tym wypadku językoznawstwo), ale jego prywatna opinia. Ma więc do niej prawo (ludzkie paniska!), tak jak – jako człowiek, bo nie naukowiec – ma prawo się mylić. I myli się. A więc mamy tu do czynienia z zabiegiem oddzielenia wiedzy od osoby, co wydaje się dość ekwilibrystycznym chwytem, jak zobaczymy – nie jedynym. W ogóle ta szerokość akcji antybralczykowej, wielogłos (od celebrytów, poprzez psiarzy aż do postępackich naukowców), ale także „wielokanałowość” przekazu świadczy o akcji zorganizowanej. Nie to, że się tam oni na profesora czaili, ale jak podpadł, to ktoś dał sygnał do przećwiczonej nagonki.
I ogary ruszyły w las.Bralczyk zbłądzixAle wróćmy do indywidualistycznej perspektywy, do której sprowadzono Bralczyka. Żadnej nauki, ale w kwestii feminatywów, które go rażą (osobiście oczywiście) to też mu się dostało. No, bo jak to, że nie pasi? Ma pasować. Ale w tym wszystkim, w tych żądaniach zawiera się natychmiastowa sprzeczność. Nie mówię tu o materii języka, którą gwałci takie postępactwo. No, bo jak podejść do pani reżyserki, czy pani kierującej autobusem, by nie popaść w śmieszność? Przecież te słowa w feminatywnych formach są już w języku „zajęte” i mają całkowicie inne, obsadzone znaczenie. Stąd te wygibasy o „osobach kierujących”, „pilotujących”, czy „reżyserujących”. To „osobowanie” ma jeszcze inny, rozpaczliwy cel. Jest to wyjście z pułapki zastawionej przez język na tzw. osoby niebinarne. No, bo, taki polski, szczególnie z osobową odmianą, to już by tych siedemdziesięciu kilku pci (liczba wciąż rośnie) nie podźwignął. Tykamy więc od „osób”, by uniknąć permutacji odmian, których śmieszną próbą jest „iksowanie”. Czytałem ostatnio (oczywiście w gazecie dla trzecioklasistów!) o kimś kto poszdłx do szkoły, by walczyć o swoje prawa. Na języku to gwałt, a więc zastrzeżenia Bralczyka nie mają charakteru osobistego, choć on w tej perspektywie o tym mówi, ale mają walor ściśle naukowy. Zaraz wyłuszczę dlaczego.Sam jestem po studiach filologicznych i kwestie językowe interesują mnie od dawna, zwłaszcza w zakresie w jakim wymuszane zmiany w języku powodują szerokie oddziaływanie na społeczeństwo. I obecnie jesteśmy świadkami osmatycznej rewolucji w tym w względzie, od czasu do czasu – jak pisałem – wzmacniane tylko kamieniami milowymi, które są kolejnymi etapami przesuwania okna Overtona, co ma prowadzić społeczeństwo od początkowego odrzucenia do akceptacji dotąd niewyobrażalnych rzeczy. Wszystko to odbywa się za pomocą języka, owe programowanie neurolingwistyczne oddziałuje na społeczność przemożnie i jest może najbardziej wyrafinowanym, bo niewidocznym, narzędziem wykuwania nowej przyszłości.Odbywa się to za pomocą słabo społecznie detektowalnej przemocy językowej. Po prostu wprowadza się nowe pojęcia, ale częściej – zmienia znaczenie pojęć już istniejących. Pisałem już kiedyś o „karierze” słowa Murzyn, co do którego Bralczyk też podpadł. Problem w tym, że użycie danego słowa może zmieniać kontekst i nabierać innej konotacji (np. negatywnej), ale jest to proces obiektywny, raczej długotrwały. Idee postępackie dawno już upatrzyły sobie w języku narzędzie niewidzialnej przemocy i chcą tym procesem zawiadywać, zarówno co do tempa, jak i kierunku. Rewolucja Francuska zmieniła nazwy miesięcy, bo przecież po niej świat zaczął się od początku, rewolucja Październikowa wprowadziła w życie nie tylko nowomowę, przeczutą geniuszem Orwella, ale także weszła w życie prywatne. Pojawiły się rewolucyjne imiona, jak Traktor, zaś bliźniaki nazywano Rewa (to chłopak) i Lucja (to dziewczynka). To były sztuczne twory, wmuszane ówczesnym rozumieniem poprawności politycznej. Nie przez przypadek właśnie pojęcie „poprawności politycznej” nie jest wcale związane z polityką, tylko z językiem.
Uzus na wojnie
Dziś też jesteśmy świadkami takiego procesu, choć trzeba mieć wytrwane ucho, by to zauważyć. A właściwie ucho nierozemocjonowane. Weźmy taki przykład, jak używanie przyimka „w” Ukrainie czy „na” Ukrainie. U fachowców, wyraźnie rozgrzanych politycznie sprawa jest jasna. „w Ukrainie”, jak mówimy o państwie, „na Ukrainie”, jak mówimy o regionie. Hmmm… . Ale eksperci uważają tak od kiedy… Ukraina została zaatakowana. Chce się tym sposobem, mówiąc „w Ukrainie”, przydać temu krajowi powagi państwowości. Za to, że walczą i że ich popieramy. Językowo. A to lingwistycznie taktyczna bzdura.Jeszcze raz – język się zmienia, ale obiektywnie, użytkownicy poprzez stosowanie innych kontekstów danych słów sami decydują, ale w swej masie, o tym, że staje się ta nowa forma normą i przechodzi do słowników. Nie decyduje o tym polityk, czy dziennikarz, choćby się jak najbardziej starali. A starają się. Taka „nadgorliwość” mści się sztucznością i w rezultacie odrzuceniem. Nie ma politycznej taktyki w języku. No dobra – powiedzmy, że jak utrzymują znawcy, że „w Ukrainie” się mówi jako o państwie, zaś „na Ukrainie” jako o regionie. To znaczy, że istnieje Ukraina jako region i jako państwo, a więc tak samo istnieje i… Polska. Też może być uznana przez kogoś jako region. Ok, niech będzie, że „na”, jak znowu utrzymują eksperci, mówi się o przestrzeni, która kiedyś należała do Polski, dziś jest zaś osobnym państwem. Stąd „na Słowacji”, czy „na Węgrzech”? Te kraje też się ostają „na” drugiej lidze, jak mniemam, zaś Ukraina „awansowała”. Ok, ale co Węgrzy nam zawinili, że się nie załapali? Słowacy? A czemu Ukraina „awansowała”? No, nie ma innego wytłumaczenia, niż to, że dlatego że walczy. A co to za argument językowy? Nic podobnego: „w” czy „na” ma służyć do przyimkowego rozpoznania gościa. Jesteś za Ukrainą czy możeś putinowską onucą, która (mimo, że język tak każe) odrzuca zawarte
w konstrukcjach językowych ambicje państwowe walecznych Ukraińców.No dobra, powiedzmy, że nagradzamy wojenny trud Ukraińców w sferze językowej. A co będzie, jak Ukraina podpisze pokój? Dalej będzie „na”, czy „w” Ukrainie? A co będzie, jak Ukraina się dogada z Putinem, na tyle, że zmontuje wrogą nam koalicję? Niemożliwe? A czemóż? I co wtedy? Będziemy dalej językowo podkreślać jej zaprzańską wtedy państwowość? A co jeśli Ukraina utraci swoją państwowość? Będzie więc jakimś regionem,
a więc „na Ukrainie”, a może będziemy na złość Ruskim pisać i mówić „w Ukrainie”, a takim jak najbardziej państwowym Węgrom będziemy wciąż wymyślać od „na Węgrzech”? Za co? No chyba nie za Orbana. Tak to w – niegwałconym języku – nie działa.
Przemoc językowa
Ale wyniki przemocy językowej są przemożne, zwłaszcza wśród „wykształconych ponad własną inteligencję”. Bo ci prości, to tak łatwo nie łapią tych nowinek, choć jak już złapią – to nie masz ratunku. Nowe znaczenia pojęć i same nowe pojęcia są wszechobecne. Oddychamy nimi bez maski refleksji i prędzej czy później dotrą do mózgów większości. I je zmienią. Gdyż językowy sposób opisu świata rzutuje na sposób jego postrzegania. Rzeczy nienazwane dla mózgu nie istnieją – są jakimiś przeczuciami. I nowe znaczenia produkują na początku nowe okulary, przez które stopniowo patrzy się na świat. Potem mózg już to łapie jako świat rzeczywisty i na przykład zabranie takiemu operowanemu okularów mediów wcale nie powoduje, że „przejrzy na oczy” i zobaczy prawdę. Nie, on już bez okularów propagandy będzie uważał świat przedstawiony za realny. Co do refleksji, to dylemat – przyznać się przed samym sobą, że żyłem w ułudzie albo uznać tę wizję świata za właściwą, ba – moją własną, do której sam doszedłem, powoduje, że wybiera się to drugie. Nawet, gdyby efekty takiego błędnego trwania miały szkodzić zoperowanemu. Widać to było klinicznie w czasie wyborów, kiedy mieszkańcy Worka Turoszowskiego zagłosowali za partiami, które obiecały zamknąć ich jedyne źródło dochodów.Chaos w języku powoduje naturalne zmniejszenie się pola do wymiany, dialogu, dyskusji.
Przeinaczone pojęcia powodują, że strony nie mogą się dogadać, nawet jeśli mają na to ochotę. A mają coraz rzadziej, zamknięte we własnych bańkach uzgodnionych słowników pojęć jak cepy. W dodatku braki w komunikacji powoli powodują przeniesienie się racjonalnej komunikacji w wymianę emocji, deklaracji pozbawionych treści, potwierdzenia hasłami przynależności do bańkowego plemienia. W związku z tym rozsądek jest wymieniany na emocje, co prowadzi nas do kolejnego wątku Bralczykowego – zwierzęcego.
Językowy bambizm
Profesor bowiem zakwestionował w sumie zrównanie językowe człowieka i zwierzęcia. Język polski, bogaty fleksyjnie, przeprowadza bardzo ścisłe rozgraniczenie pomiędzy sferą ludzką a zwierzęcą. I to nie tylko w rzeczonym rozróżnieniu pomiędzy „zdychać”, czy „umierać”. Mamy to np. w odmianie rzeczowników, gdzie w liczbie mnogiej zwierzęta przyjmują formę niemęskoosobową. Gdyby stado wilków składało się z samych samców, to i tak będziemy o nich mówili, że „wilki zaatakowały”, nie zaś „zaatakowali”. Tak mówi język,
ale to w rewolucyjnych czasach nie wystarcza. Mamy bowiem ruszyć z posad bryłę świata, co dopiero język.Co to jest? To jest bambizm językowy. Przypomnę, z tekstu, który pisałem o bambizmie, że chodzi tu o upodobnianie zwierząt do ludzi. Jelonek Bambi, z dzisiejszego niespodzianie progresywistycznego Disneya, miał już wizualne cechy ludzkie. Duże, śliskie oczy, malutki nosek dziecka, jasna rzecz, że gadał jak dzieciak itd. Wtedy miało to za cel zhumanizować bajki, przybliżyć dzieciom zwierzęta jako przyjaźnie podobne.
Ale dziś to już co innego. Chodzi o rodziców, o to, żeby człowieka zbliżyć do zwierzęcia. Jest to tzw. dyskryminacja pozytywna, jedyna dozwolona przez postępactwo dyskryminacja. Aby doprowadzić ludzkość (i jak widać nie tylko) do bożka równości, kiedy nie można wywyższyć poniżanych (tu zwierzęta) należy zastosować proces odwrotny – zamiast wywyższenia poniżonych trzeba poniżyć tych uznanych za wywyższonych.
Efekt będzie taki sam, tylko o poziom niżej. Zamiast wyrównać do góry – obniży się w dół i wszyscy (?) będą szczęśliwi, bo równi. Cóż, że o poziomy niżej, ale dla bożka równości zrobimy wszystko.
Stąd to dzisiejsze boje o to, że psy umierają, mają buzię, jeśli już nie twarz. Stąd te małżeństwa ze zwierzętami, walka o ich prawa, uznawanie za uchodźców (tak, tak!) i wszystkie te wygibasy. Na razie brzmią radykalnie i głupio, ale okno Overtona nie z takimi sprawami sobie radziło. Dość przypomnieć posła, który zastąpił Brauna z list Konfederacji, który po medialnej operacji na mózgu stwierdził, że jest za związkami partnerskimi, bo po co komuś utrudniać życie?
Mamy za sobą miliony takich przemian, właśnie pod presją wciskanych pojęć, branych najpierw za podstawę do dyskusji, później za całkiem rozsądne i akceptowalne. Za przykład może posłużyć dzisiejszy język Kościoła. Pełno tam nowomowy, w której Kościół się kompletnie zagubił, bo jak tu optować za prawami człowieka, skoro jest się (a właściwie ma być) depozytariuszem jedynych praw – boskich, tylko przeniesionych w sferę ludzką?
Choinka
Po co to jest, bo te wszystkie wolty muszą mieć jakiś szerszy podkład niż samo wariactwo promilowych problemów psychicznych? To wielowarstwowa sprawa. Zacznijmy jak od ubierania choinki – od góry, przejdźmy później do kolejnych poziomów, coraz dłuższych gałęzi. Mamy więc czubek. Z gwiazdą. To gwiazda dobrej, bo nowej nowiny. Świat jest źle zorganizowany, opresyjny, przeludniony i samobójczy. Na to złożyły się wieki niekontrolowanego, anty-rozwojowego procesu posuwania się dziejów. Niekoniecznie do przodu. Jesteśmy przeludnieni, konfliktowi, destrukcyjni. Pora to zmienić. Aby zaś to zamienić, oprócz tego, że należy wszystkie rządy oddać oświeconej i samo-mianowanej elicie, to trzeba zlikwidować przyczyny tego stanu. A więc podstawy znanej nam cywilizacji zachodniej. Wymienię: religia, rodzina, narody, własność, państwowość, pożeranie zasobów w gonitwie za konsumpcją, ba – prawo do życia, wreszcie – źle używaną, bo źle rozumianą wolność.W tym zestawie, w kontekście Bralczyka mówimy nie o zwierzętach, ale o… rodzinie.
Rodzina jest do rozwalenia, zaś te wszystkie psiecka to tylko erzace resztek tęsknoty za macierzyństwem. Resztek, gdyż medialnie macierzyństwo, a już wielodzietność to w ogóle, są passe. Rodzina jest więc na wszelkie sposoby rozmontowywana. Od tego, że coraz częściej zajmuje się nimi, wedle regulacji, dodajmy, państwo. W takim USA, jeśli wygra Kamala, to się dokończy proces, że z pomocą szkoły nieletnie dziecko będzie mogło przeprowadzić zmianę własnej płci, o czym rodzić dowie się po fakcie.
A jak zaszumi, to pójdzie do kicia, albo mu zabiorą dziecko.
Małżeństwa zostały zastąpione kontraktami, które (jak we Francji) można jednostronnie odwołać listem poleconym. Kobietom mąci się w głowach ułudą samorealizacji w formacie wino-kot-koleżanki-kariera. Faceci to szowinistyczne męskie świnie, do cyckania
na kasę, bez żadnych praw, nawet do własnego dziecka, kiedy się mama przełączy na nowy, męski model.I kto by się chciał w takiej sytuacji wybrać w ryzykowną rodzinną podróż?To czyni kolejny, szerszy poziom gałęzi naszej choinki. Produktem tej socjotechniki jest człowiek samotny. Czyli często bez właściwości, częściej – z osobowością płynną, łatwą do formowania. Nie ma bowiem taki kontaktów z rodziną, szerzej – społecznością, która może jakoś zareagować kiedy nasz Janusz czy Janka odjedzie. Taki ktoś jest bezradny wobec oddania własnej tożsamości na łaskę, częściej niełaskę, propagandy postępactwa:
że po prostu „róbta co chceta”, a tak naprawdę reprodukujcie powtarzalne do znudzenia postawy akceptacji własnego nieuświadomionego niewolnictwa. I jest to niewolnik doskonały, gdyż nałożone mu na nadgarstki kajdany uważa za unikatowe klejnoty własnej, wywalczonej wolności.
Demografia psiamatek
Trzeci aspekt jest najprostszy. To depopulacyjna demografia. Takich ludzi będzie coraz mniej. Ludzi w ogóle też. Nie wiadomo czy psidzieci czy kotoci też? Może to one przejmą świat? A taki ma być nowy obraz świata. Mniej liczny. Ta depopulacyjna moda rozkręca się na wiele sposobów: atrofia rodziny, macierzyństwa, buntowanie dzieci wobec rodziców, rozzuchwalanie dzieci, kult singielstwa, seks jako ulżenie sobie, nie zaś forma budowania więzi, hedonizm, będący w konflikcie z rodziną i budowaniem wspólnoty, asertywność wobec innych, brak wartości innych niż materialne, wreszcie ejdżyzm, państwowe usługi eutanazji, procedury leczenia, coraz gorsza służba zdrowia i elitaryzujące się ubezpieczenia. Wszystko to „robi” na zmniejszenie się populacji, nie mówiąc już o bezpośrednich próbach wprost, takich jak pandemia. Dla depopulacji działa również zastąpienie dzieci przez psy-kotki. Temu mają służyć kontestowane przez Bralczyka (i mam nadzieję, że nie tylko)
językowe zabiegi zmierzające do zrównania człowieka i zwierzęcia.Mamy być podobną do zwierzęcej paczką instynktów, najwyżej emocji. A więc równi zwierzętom będziemy się przechadzać wśród katedr wybudowanych przecież nie przez „braci naszych mniejszych”. A propos – to słowa świętego Franciszka, od którego imię wziął nas obecny papież. Co on (święty Franciszek, nie papież) powiedziałby na to dzisiaj? Przecież jego uwznioślenie zwierząt do braci naszych to nie była żadna dyskryminacja pozytywna, tylko wskazanie na Dzieło Boże, które stworzyło świat bogaty w wiele form, należących do Boga. Królem stworzenia, nawet u św. Franciszka, był i jest człowiek, któremu Bóg nakazał (nie – pozwolił!) czynić sobie ziemię poddaną. U Franciszka nie było tu sprzeczności, tak jak i nie ma jej w świecie – żyjemy obok siebie, ze swoimi rolami, jako suma istnień powołanych przez Boga w dziele stworzenia.
I tego się trzymajmy.I nic tu nie pomogą płaczki z przychodni weterynaryjnych, które w zamykających się na zawsze oczach pudelka widzą człowieczy poziom cierpienia, które widzą twarz w mordzie swego psa jako jedynego życiowego partnera, ani doświadczone psiamatki, które tłumaczą profesorowi, że w życiu nie dosięgnie takiego poziomu relacji jak psiamatki i czworonożnego pupila. Tak, ma pewnie rację – w życiu ani profesor, ani większość ludzi nie dojdzie do takiego poziomu relacyjnego i społecznego wyalienowania, by mylić erzace relacji międzyludzkich z posiadaniem psa.
A teraz idę wyprowadzić z Krystyną jej suczkę na spacer. Bez histerii, że idziemy pochodzić z członkiem rodziny. Na smyczy. Bez przesady. Tak daleko (chyba) nie zaszliśmy.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Amerykanizacja czyli taran globalizacji

Amerykanizacja czyli taran globalizacji Autor: AlterCabrio , 24 lipca 2024

«A my – cóż – jesteśmy narodem szczególnie podatnym na takie łzawe bzdury. Ten infantylny sposób myślenia o polityce był tym, co tak naprawdę zawsze doprowadzało nas i nasze państwo do upadku – zarówno w roku 1795, jak i 1939. Dlatego, że podczas gdy inne państwa toczą bezwzględną, odrzucającą jakiekolwiek emocje i sentymenty rozgrywkę, my wolimy pławić się w bajaniach o „wolności naszej i waszej” (wasza, co ciekawe, zdaje się być zawsze na pierwszym miejscu) i samobójczym winkelriedyzmie.»

«Już Platon dostrzegał, że moralna deprawacja młodzieży poprzez sztukę jest z punktu widzenia funkcjonowania społeczeństwa zjawiskiem szczególnie niebezpiecznym, gdyż człowiek młody ze względu na brak życiowego doświadczenia jest często niezdolny do wyrobienia właściwego osądu, stąd też postawę destrukcyjną może powziąć za pożądaną. Liberalizm i relatywizm tworzą z kolei pod taką deprawację idealny grunt.»

−∗−

Amerykanizacja, czyli taran globalizacji

American way of life stanowiła formę kolonizacji ideologicznej i kulturowej. Chodziło o uformowanie na modłę amerykańską nowego, koczowniczego konsumenta, uzależnionego od boskiego rynku, oraz stworzenie Europy na wzór Stanów Zjednoczonych, korzystając z faktu iż po wojnie Europa stała się niczym tabula rasa” – pisał niegdyś Phillippe de Villiers.

Od wojny minęło już prawie 80 lat. Tabula rasa została zapisana. To, co przez wieki stanowiło fundament europejskiej tożsamości, odeszło w niepamięć i zostało wyparte przez ideologie. Liberalizm i neomarksizm tak bardzo przeżarły umysły współczesnych Europejczyków, że nie potrafią oni dzisiaj właściwie zdefiniować tego, co prawdziwie europejskie. Tożsamość europejska rozmyła się, a w jej miejsce podstawiono tożsamość nową – unijną – która jest tak naprawdę tej pierwszej zaprzeczeniem. W całym tym procesie kluczową rolę odegrała amerykanizacja, pełniąca funkcję tarana globalizacji.

Amerykanizacja a globalizacja

Ponad rok temu opublikowałem na naszym portalu tekst pt. ‘Amerykanizacja, czyli zalew antykultury’. Opisałem wówczas, w jaki sposób zaimplementowano proces amerykanizacji w polskiej przestrzeni publicznej po roku 1989, wskazując na to, że jako społeczeństwo wychodzące z bloku post-komunistycznego, okazaliśmy się na amerykanizację szczególnie podatni. Tym razem chciałbym ten wątek uzupełnić o przemyślenia związane z rolą, jaką zjawisko amerykanizacji odgrywa w procesie galopującej społeczno-kulturowej globalizacji, która jest z kolei jednym z podstawowych narzędzi ekspansji ideologii globalizmu. Aby to zjawisko lepiej zrozumieć, należy przyjrzeć się temu, co stało się z Europą po roku 1945.

Punktem wyjścia niech będzie dla nas słownikowa definicja pojęcia globalizacji:

globalizacja, charakterystyczne i dominujące w końcu XX i na początku XXI w. tendencje w światowej ekonomii, polityce, demografii, życiu społecznym i kulturze, polegające na rozprzestrzenianiu się analogicznych zjawisk, niezależnie od kontekstu geograficznego i stopnia gospodarczego zaawansowania danego regionu. (Encyklopedia PWN)

Jakież to „analogiczne zjawiska” rozprzestrzeniały się „niezależnie od stopnia gospodarczego zaawansowania danego regionu”? Odpowiedź jest bardzo prosta. Nie istnieje, nie istniała i zapewne nigdy nie będzie istniała jedna kultura czy też cywilizacja globalna, toteż nie mogliśmy mieć do czynienia z jej eksportem. To, co w słownikowej definicji zostało ujęte jako „analogiczne zjawiska”, to tak naprawdę w sferze społeczno-kulturowej zjawisko zalewu całego globu przez nowoczesną kulturę amerykańską (w tym przez dominujący w niej współcześnie post-modernistyczny prąd o odcieniu jednoznacznie antykulturowym). Stąd też zjawisko globalizacji na poziomie kulturowym jest równoznaczne ze zjawiskiem amerykanizacji. Współczesna globalizacja odbywa się praktycznie tylko i wyłącznie poprzez amerykanizację.

Realpolitik, czyli jak kolonizować frajerów

Żeby zrozumieć jak głęboko amerykanizacja na płaszczyźnie kulturowej „przeorała” Europę musimy cofnąć się do roku 1945, bowiem to wtedy tak naprawdę rozpoczyna się proces dynamicznej kolonizacji Starego Kontynentu przez Amerykę. Z jednej strony kolonizacja ta obejmuje obszar gospodarki – wyniszczone państwa europejskie zostają finansowo uzależnione od amerykańskiej kroplówki firmowanej nazwiskiem gen. George’a Marshalla. Oficjalny kanał, którym Amerykanie przesyłają ogromne zasoby do Europy, nie jest jednakże jedynym – szereg „fundacji”, instytucji stanowiących de facto przykrywkę dla działalności tajnych służb, wspiera na terytorium Europy szereg inicjatyw o charakterze politycznym – co ciekawe, jedynie takich, które promują i realizują ideę Europy „zjednoczonej”.

Dziś odgórnie narzucona narracja przedstawia nam Plan Marshalla jako wspaniałomyślny gest naszych atlantyckich braci, którzy odbudowali Europę z gruzów jedynie z odruchu dobrego serca i współczucia dla swojej „starszej siostry”. Tak naiwny, infantylny punkt widzenia, może przyjmować jedynie człowiek, który nie rozumie podstawowej zasady światowej polityki – żadne poważne państwo niczego i nigdy nie robi bezinteresownie.

A my – cóż – jesteśmy narodem szczególnie podatnym na takie łzawe bzdury. Ten infantylny sposób myślenia o polityce był tym, co tak naprawdę zawsze doprowadzało nas i nasze państwo do upadku – zarówno w roku 1795, jak i 1939. Dlatego, że podczas gdy inne państwa toczą bezwzględną, odrzucającą jakiekolwiek emocje i sentymenty rozgrywkę, my wolimy pławić się w bajaniach o „wolności naszej i waszej” (wasza, co ciekawe, zdaje się być zawsze na pierwszym miejscu) i samobójczym winkelriedyzmie. Potrafimy nawet posunąć się do rozbrojenia własnej armii i utrzymywania na koszt polskiego podatnika milionów obywateli obcego państwa za pośrednictwem świadczeń socjalnych, podczas gdy w zamian nie potrafimy nawet poprosić (!) o spełnienie tak minimalnego cywilizacyjnie standardu jak ekshumacja zwłok naszych pomordowanych rodaków. Tylko jak tutaj negocjować, kiedy społeczeństwo marzące o zbawianiu wszystkich narodów poza własnym, którego zmysł polityczny ukształtowały media z obcym kapitałem, nie rozumie nawet, co jest w jego własnym interesie?

Zostawmy jednak „daremne żale” na boku i przyjmijmy punkt widzenia państw poważnych – finansowanie cudzych przedsięwzięć, inwestowanie w rozwój innych państw, czy też – być może przede wszystkim – uzależnienie innych państw od ogromnych kredytów, to narzędzia, które imperia wykorzystują do tego, by swoje tereny kolonialne trzymać w szachu. Elity amerykańskie miały doskonałą świadomość tego, że dysproporcja sił jaka powstała między Stanami Zjednoczonymi a Europą Zachodnią po II wojnie światowej, stwarza im historyczną szansę takiego uzależnienia kontynentu europejskiego, które otworzy możliwość ogromnej gospodarczej ekspansji, a ta zawsze przynosi multum korzyści natury politycznej.

Amerykanizacja na poziomie społeczno-kulturowym była jedynie projektem ubocznym całego tego procesu, lecz nie – jak mogłoby się wydawać – spontanicznym, a równie precyzyjnie zaplanowanym, jak wszystkie działania Stanów Zjednoczonych na pozostałych poziomach.

De-europeizacja Europy

Od samego powstania Stanów Zjednoczonych Ameryki istniały fundamentalne różnice pomiędzy kulturą, która kształtowała się za oceanem, a szeroko rozumianą kulturą europejską o wielusetletniej tradycji. Różnice te uwidaczniały się z jednej strony na poziomie ustrojowym – Stany Zjednoczone powstały jako państwo poprzez odrzucenie tego, co stanowiło przez wieki element tradycji politycznej niemal wszystkich państw europejskich – monarchii. Z drugiej strony protestantyzm, stanowiący rdzeń mentalności pierwszych pokoleń Amerykanów, wykształcił w tym narodzie cechę skrajnego pragmatyzmu, a to z kolei umożliwiło błyskawiczny rozwój mechanizmów wolnorynkowych, co stworzyło idealny grunt pod dynamiczną ekspansję ideologii liberalnej, będącej dzisiaj kluczem w rozprzestrzenianiu się kultury amerykańskiej w Europie. Odwrócenie tego procesu – demonarchizacja i liberalizacja Europy – zaczęło się na szeroką skalę już po I wojnie światowej.

Dzisiaj odczarowanie liberalizmu pozostaje jednym z największych problemów na drodze do jakiegokolwiek uzdrowienia Europy z jej rozlicznych śmiertelnych chorób. To liberalizm stał się jednym z podstawowych narzędzi w procesie „de-europeizacji” Europy, czyli procesu roztapiania tożsamości europejskich narodów poprzez dekonstrukcję tradycyjnych form życia społecznego i postawienie na piedestale jednostki, której sens egzystencji sprowadzono do prymitywnej konsumpcji.

Liberalizm stawiający w centrum jednostkę w oderwaniu od wspólnoty jest całkowitym wykoślawieniem tradycji europejskiej – tradycji cywilizacji łacińskiej, która, owszem, pod wpływem czynnika chrześcijańskiego upodmiotowiła jednostkę bardziej niż jakakolwiek inna cywilizacja, ale nigdy nie odrywała jej od wspólnoty i nie stawiała w centrum wraz z jej abstrakcyjnym prawem do wolności absolutnej (która w optyce liberalnej przyjmuje formę wolności „od”, prowadzącą do totalnego wypaczenia tego pojęcia, w odróżnieniu od racjonalnego pojęcia wolności „do”).

Ekspansja liberalizmu w Europie po roku 1945, a w Polsce i innych państwach post-komunistycznych Europy Środkowo-Wschodniej po roku 1989, dokonała na przestrzeni kilku pokoleń całkowitej redefinicji tego, co europejskie. Prawo rzymskie, filozofia grecka i chrześcijaństwo – filary cywilizacyjne Europy – zostały wyparte w tak dalekim stopniu, że wielu Europejczyków nie posiada na ich temat żadnej wiedzy. Dominacja liberalizmu, w którym absolutyzacja pojęcia wolności musi prowadzić do likwidacji wszelkich barier wolność ograniczającą, działała na europejskie społeczeństwa niczym rozpuszczalnik – z jednej strony liberalizm rozpuszczał tradycyjne zasady moralne poprzez ustanowienie prymatu relatywizmu w sferze etycznej (jednostka sama decyduje o tym co jest dobre, a pojęcie ‘dobra’ przestaje być obiektywne i uniwersalne), a z drugiej strony rozpuszczał stanowiące fundament europejskości wielusetletnie tożsamości narodowe, unicestwiając przy okazji różnorodność narodowych kultur poprzez gloryfikację jednostki i jej oderwanie od odpowiedzialności i obowiązków względem narodu, którego jest ona częścią.

Warto w tym miejscu pochylić się nad wspomnianą kwestią różnorodności narodowych kultur. Jest to pojęcie szczególnie istotne ze względu na to jak podstępnie współczesne elity globalistyczne oraz eurokratyczne się nim posługują. Różnorodność rozumują oni de facto jako likwidowanie różnic – euro-globalistyczna różnorodność ma polegać na całkowitej akceptacji różnorodności na poziomie indywidualnym, przy jednoczesnej likwidacji różnorodności na poziomie zbiorowym (społeczeństw i kultur). To, co charakteryzuje dziś wszystkie działania ONZ i Unii Europejskiej – zarówno na poziomie politycznym, jak i społeczno-kulturowym – to przymusowa i bezwarunkowa unifikacja, nieustanne dążenie do zaprowadzania ujednoliceń we wszystkich obszarach życia ludzkiego (co jest swoją drogą charakterystyczne dla wszystkich aparatów politycznych o charakterystyce totalitarnej). Tymczasem bogactwo cywilizacyjne Europy wzięło się między innymi właśnie z różnorodności, ale nie takiej, którą rozumujemy jako mieszaninę pozbawionych tożsamości jednostek, lecz wspólnotę narodów i ich kultur – połączonych wspólnym dziedzictwem, ale niezależnych od siebie i rozwijających się w różnych kierunkach. Narody rozwijające się obok siebie, ale nie w stanie izolacji, lecz objęte pewnym wspólnym polem wzajemnych oddziaływań, jakie stanowiła cywilizacja łacińska, były w stanie wykrzesać z siebie różnorodne, wspaniałe warianty tejże cywilizacji, czyli poszczególne narodowe kultury. Ten naturalny porządek rzeczy burzy od kilkudziesięciu lat eurokratyczny bizantynizm.

Amerykanizacja jako globalna unifikacja wzorców kulturowych

Idealne warunki do ekspansji amerykańskiej kultury zrodziły się w roku 1945. Zrujnowana wojną Europa zastygła na pewien czas w szoku po wydarzeniach, które miały miejsce na jej terenie. Gospodarcza ruina siłą rzeczy ukierunkowała wysiłki społeczeństw europejskich w stronę odbudowy. W tym samym czasie Ameryka nie próżnowała, pełniąc rolę czynnego kreatora nowego europejskiego ładu politycznego – ustanowiony wówczas na terenie Europy demoliberalizm wrył się tak głęboko w społeczną świadomość Europejczyków, że są oni bardziej przekonani, że to „jedyny słuszny ustrój” niż czerwoni towarzysze lat 50. i 60.

Podobnie też przez cały czas wojny funkcjonował w Ameryce przemysł medialno-rozrywkowy, który wykorzystał 6 lat wojennej zawieruchy na zdystansowanie całej światowej konkurencji – zarówno pod względem finansowym, jak i technologicznym. Tego dystansu, który narodził się wówczas, nie zniwelowano już nigdy. Stworzyło to elitom amerykańskim niespotykaną do tej pory możliwość ekspansji kulturowej, a rozbita Europa stała się idealnym dla tejże ekspansji łupem. Tabula rasa, jak ujął to de Villiers.

Pojęcie soft power odgrywa w polityce międzynarodowej szczególną rolę i elity amerykańskie lat 40. i 50. miały tego doskonałą świadomość. O wiele łatwiej jest narzucić hegemonię polityczną, jeżeli przy okazji narzuci się innym hegemonię kulturową. Ludzie, którzy daną kulturę lubią, są mniej skłonni do przeciwstawiania się jej rozpowszechnianiu. A rozpowszechnianie się danej kultury, to z kolei rozpowszechnianie także wzorców myślenia i postępowania.

O tym jak zabójczo skuteczna okazała się ta strategia, niech świadczy fakt, że dzisiaj – 80 lat później – przeciętny Europejczyk lepiej zna kino amerykańskie i muzykę amerykańską niż swoje własne kino i muzykę (z literaturą jest pewien problem, o którym wspomnę później). Ale jak może być inaczej – rzeknie z drugiej strony Homo europaeus – skoro „moja” kultura jest całkowicie nieatrakcyjna i nie potrafi z amerykańską konkurować? Słuszna to uwaga, lecz pomija jeden, kluczowy w całej sprawie aspekt – jak do tego doszło, że kultury europejskie stały się niezdolne do konkurowania z kulturą amerykańską?

Otóż odpowiedź jest banalna – kultury europejskie, za wyjątkiem francuskiej (Francja to bodajże jedyny kraj europejski, który po wojnie swój język i kulturę przed amerykańskim zalewem starał się chronić poprzez regulacje prawne) – zamerykanizowały się. Europejscy twórcy, z nielicznymi wyjątkami, przestali tworzyć własne formy w sztuce, lecz zaczęli biernie małpować dominujące wzorce, gdyż z komercyjnego punktu widzenia było to po prostu najbardziej opłacalne.

Powojenna europejska kinematografia nie była w stanie konkurować z kinematografią amerykańską, posiadającą nieporównywalnie większą liczbę środków i narzędzi do realizowania bardziej zaawansowanych technicznie produkcji. Po II wojnie światowej Hollywood i kino amerykańskie zalewają swoimi produkcjami cały świat, powodując całkowitą utratę jakiejkolwiek kulturowej równowagi w zachodniej hemisferze, a mówimy tutaj o płaszczyźnie absolutnie kluczowej w kontekście kształtowania świadomości i postaw. Film z wielu przyczyn – także na poziomie psychologicznego odbioru – stanowił bowiem w okresie powojennym (i pod pewnymi względami jest tak aż do dnia dzisiejszego) główne narzędzie oddziaływania kulturowego na społeczeństwa. Dysproporcja, chociażby w potencjale generowania produkcji filmowych, stała się w krótkim czasie tak ogromna, że zalew amerykańskiego kina stał się nieodzowny.

Warto jednakże dodać, że mówiąc o kinie amerykańskim, musimy wyszczególnić dwa zasadnicze okresy – przed rokiem 1966 oraz po roku 1966. Od momentu, w którym w Hollywood przestał obowiązywać kodeks Haysa, regulujący aspekty moralne powstających filmów, mamy do czynienia z galopującą degrengoladą poziomu moralnego produkcji filmowych i sprowadzenia kina jako takiego do poziomu sztuki prymitywnej, czyli antysztuki. Nie oznacza to jakkolwiek, że po roku 1966 nie powstawały w amerykańskiej kinematografii dzieła wybitne – zasadniczy problem tkwi gdzie indziej, a stała się nim masowa produkcja dóbr kultury. Produktem ubocznym umasowienia zawsze staje się prymitywizacja. Toteż z biegiem lat, im więcej filmów produkowało Hollywood, tym niższy stawał się ich poziom.

Odbiorcami kultury stały się bowiem już nie tylko klasy wyższa i średnia, lecz także niższe warstwy społeczne, kulturowo niewyrobione, których oczekiwania nie przekraczały poziomu „mięsa i krwi”. To niestety spowodowało dostosowanie przekazu, formy i treści, właśnie do tychże warstw, gdyż one – ze względu na swoją liczebność – zapewniały produkcjom największe dochody. Rafał Ziemkiewicz bardzo celnie spostrzegł swego czasu, że o ile niegdyś ludzie z niższych sfer dowiadywali się poprzez sztukę, o tym jak żyją ludzie ze sfer wyższych i próbowali ich naśladować, o tyle teraz, to ludzie z wyższych warstw społecznych oglądają filmy o warstwach niższych i w rezultacie się do nich upodabniają (vide oszałamiające sukcesy prymitywnych filmów Vegi).

Dysproporcja zarysowała się także na rynku muzycznym – możliwości produkcyjne amerykańskiego przemysłu rozrywkowego, w porównaniu z europejskim przemysłem były nieporównywalnie większe. Stąd też wraz z rozwojem technologii radiowej, a potem także Internetu, muzyka amerykańska – często skrajnie prymitywna w formie i treści, co wyraża się w niezrozumiałych przez odbiorców tekstach – stała się tak naprawdę muzyką o charakterze globalnym.

Jedynie literatura nie uległa w tak dużym stopniu zalewowi amerykanizacji. Wiąże się to chociażby z faktem, że literatura, jako sztuka o wiele starsza niż film i muzyka współczesna, została do Ameryki poniekąd „eksportowana”, toteż literatura amerykańska bazuje na europejskiej tradycji literackiej i stanowi – w pewnym sensie – jej odgałęzienie. Ponadto obszar literatury, z natury bardziej elitarny, ze względu na oporność mas niechętnych do wysiłku intelektualnego, z jakim wiąże się lektura, z punktu widzenia amerykańskiego nie miał aż tak dużego znaczenia, gdyż siłą rzeczy posiadał zbyt ograniczony obszar oddziaływania. Dzisiejszy Homo europaeus to w swojej masie analfabeta drugiego rzędu – człowiek, który posiada zdolność do czytania i pisania, lecz z niej nie korzysta.

Re-polonizacja?

Kultura ma to do siebie, że ciągnie ludzi w górę, pomagając im rozwijać się intelektualnie, moralnie oraz duchowo. Antykultura z kolei ciągnie ludzi w dół, deprawując ich intelektualnie, moralnie i duchowo, poprzez gloryfikację prymitywnych form i prymitywnych treści, które nie niosą ze sobą żadnej wartości wyższej, lecz jako takie są jedynie pozorowane. Zasadniczy problem naszych czasów polega na niezdolności odróżnienia kultury od antykultury przez człowieka współczesnego.

Oddziaływanie kultury (lub antykultury) na kształtowanie ludzkich postaw jest ogromne i stąd też ogromne znaczenie dla rozwoju jednostki ma to, jakie treści kulturowe ją otaczają. Dzisiejsza młodzież dorasta w otoczeniu większego natłoku treści antykulturowych niż jakiekolwiek inne pokolenie w historii. Doskonale potrafią to wykorzystywać promotorzy rozmaitych ideologii – niewspomniany w tym tekście potężny przemysł seriali telewizyjnych, który przeniósł się dziś praktycznie całkowicie do internetu, pełni dzisiaj dokładnie tę jedną, fundamentalną funkcję – poprzez przekaz podprogowy (którego nie jest w stanie wychwycić jednostka pozbawiona wiedzy na temat sposobu konstruowania narracji i treści propagandowych przez nią wyrażanych) kształtuje świadomość i postawy młodych ludzi, prawie zawsze w obliczu braku świadomości ich rodziców.

Już Platon dostrzegał, że moralna deprawacja młodzieży poprzez sztukę jest z punktu widzenia funkcjonowania społeczeństwa zjawiskiem szczególnie niebezpiecznym, gdyż człowiek młody ze względu na brak życiowego doświadczenia jest często niezdolny do wyrobienia właściwego osądu, stąd też postawę destrukcyjną może powziąć za pożądaną. Liberalizm i relatywizm tworzą z kolei pod taką deprawację idealny grunt.

Realna batalia o tożsamość toczy się dzisiaj w kontekście pokoleń właśnie dorastających, stąd też tak kluczowym obszarem dla środowisk globalistycznych stała się edukacja. Nacisk na wprowadzanie odgórnych, „globalnych” wytycznych w systemach edukacji nigdy nie był tak silny, jak aktualnie, co pokazuje zresztą skala przygotowywanych przez ONZ oraz UNESCO i implementowanych przez UE projektów znakomicie opisanych na naszej stronie w innym tekście. Tamą w tym obszarze powinno być ustanowienie w narodowej edukacji dogmatu o hierarchizacji kultur – w pierwszej kolejności system edukacji powinien zapewniać wiedzę o kulturze własnej, następnie o kulturze spokrewnionej, a dopiero potem o kulturach obcych. Choć funkcjonujący system teoretycznie do pewnego stopnia trzymał się tej hierarchii, to w praktyce – patrząc na stan wiedzy o kulturze i historii własnego narodu ludzi, którzy przeszli przez system edukacji III RP – wiele z tego nie wyniknęło. Teraz jakkolwiek, w obliczu likwidacji polskiej edukacji przez wywodzącą się z czerwonej dynastii „informatyczkę” z wykształcenia, musimy w tej kwestii używać czasu przeszłego.

Więcej na ten temat w tekście: Likwidacja polskiej szkoły – już za 2 lata

O tym jak głęboki jest nasz tożsamościowy kryzys, niech świadczy fakt, że wielu kwestionuje dzisiaj sens nauczania w szkołach tego, co stanowi fundament, być może najmocniejsze ogniwo naszej kultury – literatury. Tymczasem to właśnie jej potężna siła oddziaływania pomogła Polakom przetrwać zabory i nie pozwoliła na to, abyśmy rozdarci przez trzy mocarstwa rozmyli się w morzu Niemców i Rosjan. Nie potrzebujemy wyrzucania z kanonu lektur Sienkiewicza, Mickiewicza, Słowackiego – wręcz przeciwnie: potrzebujemy re-polonizacji polskiej przestrzeni publicznej, polskiej kultury i polskiej edukacji, tak samo jak Europa potrzebuje re-europeizacji. A re-europeizacja Europy to powrót do korzeni – zaakceptowania faktu, że odrzucając cywilizacyjny fundament w postaci prawa rzymskiego, greckiej filozofii i chrześcijańskiej nauki moralnej na rzecz prowadzących donikąd ideologii osnutych złowrogim cieniem nihilizmu, Europa przestaje być Europą.

I tak jak od cytatu zacząłem, tak na cytacie zakończę, odwołując się ponownie do Phillippe’a de Villiers: „[…] Homo europaeus nie jest człowiekiem o określonej kulturze, nie włada określonym językiem, nie czerpie z bogatego i cennego dziedzictwa cywilizacyjnego – jest to człowiek znikąd, człowiek abstrakcyjny, człowiek, za którym nie stoi człowieczeństwo”. Czyż nie tak właśnie wygląda ostateczny produkt liberalizmu i relatywizmu?

________________

Amerykanizacja, czyli taran globalizacji, Dominik Liszkowski, 24 lipca 2024

O sztucznych słowach i wywoływanych przez nie emocjach

Słownik człowieka myślącego

CzarnaLimuzyna , 30 maja 2024 ekspedyt/o-sztucznych-slowach-i-wywolywanych-przez-nie-emocjach

Wpis o sztucznych słowach. Sztuczne słowa są dostępne w wielu smakach. Dominują dwa podstawowe. Sztuczna słodycz mająca wywoływać pozytywne wrażenie, a także sztuczna gorycz mająca wywoływać mdłości. Analogicznie do sztucznej żywności są to puste kalorie i efekty, których końcowym produktem są emocje.

Zaczynamy od “Wielkiego Resetu”…

Wielki Reset, w praktyce Wielkie Zniszczenie. Wielki reset ma polegać na wywłaszczeniu i wysiedleniu – przeniesieniu człowieka z obszaru realnego czyli z przyrody do rezerwatów i do przestrzeni wirtualnej, do e-przestrzeni. Przyroda ma być obszarem zamkniętym i chronionym, a przyszły wzorowy obywatel ma funkcjonować w obozie koncentracyjnym (miastach 15-minutowych). Obszarem rekreacji ma być wirtualna rzeczywistość. Działalność gospodarcza ma być ograniczona, częściowo zakazana i koncesjonowana w oparciu o przepisy klimatyczne i sanitarno – dietetyczne.

Neutralność światopoglądowa. Sztuczne określenie opisujące postawę, która nie występuje samoistnie-w sposób naturalny. Można ją porównać do wymuszonej neutralności moralnej, neutralności naukowej. Człowiek normalny- moralny i rozumny nigdy nie jest neutralny-obojętny wobec dobra i zła, wobec prawdy i kłamstwa. Państwo neutralne światopoglądowo nie istnieje. Konsekwencją wprowadzenia państwa neutralnego światopoglądowo jest jego uwiąd, brak państwa i prawa z wytworzoną dzięki temu anarchią i anomią. Instytucje państwowe stają się zbędne. „Państwo” i jego prerogatywy stając się neutralne przestają działać. Na miejscu państwa pojawia się inny hegemon. Aktualnie miejsce państwa polskiego jest systematycznie zajmowane przez agendy obcych interesów, którym tradycyjnie najgorliwiej służą środowiska lewicowe. Projekt zmian w polskiej Konstytucji i ustawy o TK piszą m.in. eksperci Fundacji Sorosa.

Proces cały koordynowała Fundacja Batorego, także przepisy wprowadzające ustawę o TK oraz wreszcie ustawa, która ma na celu dokonanie nowelizacji konstytucji…

– powiedział niedawno w ostatnim swoim ministerialnym wcieleniu Che Guevara z korporacji, Bodnar

Oczywiście, w praktyce neutralność światopoglądowa jest szyldem za którym kryje się światopogląd lewicowy, który sam w sobie neutralny nie jest, światopogląd silnie zaangażowany- niszczący fundament cywilizacji: normy moralne, prawne, naukowe. Światopogląd lewicowy oparty na politycznej poprawności. Chodzi o poprawność lewicową sprzeczną z poprawnością opartą o normy cywilizacji łacińskiej czyli prawicową.

Mając na uwadze powyższe należy stwierdzić, że lewicowa poprawność polityczna zasługuje na miano NIEPOPRAWNOŚCI. Nie można przecież konstruować „poprawności” w oparciu o negację norm i wartości funkcjonujących od samego początku cywilizacji, tworzących się w naturalny sposób od zarania ludzkości. Nagminne łamanie norm przez morderców, złodziei, zboczeńców, oszustów nie unieważnia normy. Również powód (prawdziwy lub zmyślony) dla którego dana norma jest łamana nie stanowi uzasadnienia dla ich złagodzenia, a taką „logiką” posługują się pod szyldem humanizmu i melioryzmu (wiara, że człowiek jest dobry) rzekomo „neutralni światopoglądowo” lewacy.

Prawa człowieka. I znów musimy uściślić, bo chodzi o coś wymyślonego, specyficznie lewicowego, o nowe przywileje nadawane przez lewicę moralnym degeneratom- prawo do popełniania występków, a nawet zbrodni z zabójstwem włącznie. Taką zbrodnią jest mordowanie nienarodzonych i nie zmieni tego żadna ustawa.

Mowa nienawiści. Termin nienowy, lecz budzący wśród prawicy wyuczoną bezradność. Tzw. ustawa o mowie nienawiści (aktualnie procedowana) jest niczym innym jak prawem do okazywania nienawiści wszystkim osobom mówiącym prawdę oraz prawem do ich prześladowania. Lewica w ten sposób rozwija postulat Szkoły Frankfurckiej „tolerancji represywnej” przyznając sama sobie prawo do nienawiści i prześladowania ludzi normalnych.

Ten kolejny wynaturzony przywilej można porównać do prawa będącego podarowaniem brzytwy przysłowiowej małpie, a rezygnując z tej alegorii- do nadania złodziejom „prawa” prześladowania osób okradanych. Typowa lewicowa przewrotność, która w swojej zbrodniczej bezczelności dorównuje bolszewickim praktykom w czasach pierwszej komuny.

Nowelizacja ma ułatwić lewicy okazywanie nienawiści i „uprawomocniać” stosowanie terroru zaostrzonej, omówionej już, „poprawności politycznej”.

Część druga: Inne słowa

W tej części proponuję załączone poniżej bardzo dobre omówienie dokonane przez Magdalenę i Adama Wielomskich z krótkim streszczeniem, na wstępie.

Nienormalność, niemoralność jest maskowana wieloma słowami. Pojawiły się następujące słowa i określenia: z użyciem słówka post – postprawda, postchrześcijaństwo, ponadto – zrównoważony rozwój, dewzrost, sex workerka, pracownica seksualna zastępujące adekwatną prostytutkę, dziwkę i wulgarną, lecz prawdziwą kurwę. Padły też zaczerpnięte z antykultury uśmiechniętych: aktywiszcze, psiecko, pscórka, psyn, matka psyna.

Słowo post symbolizuje negację i zerwanie z tradycją. Zanegowanie dziedzictwa jest określane neologizmami. Słowem, którym można w wielu przypadkach zastąpić słówko „post” jest moim zdaniem słowo „anty”. Antychrześcijaństwo jest nazwane postchrześcijaństwem. Zbydlęcenie na poziomie moralnym lub satanizm w formie ideologii maskowane są posthumanizmem lub transhumanizmem. Postprawdę powinniśmy, bez zbędnych udziwnień, nazywać nieprawdą lub kłamstwem. Sama prawda jest także bardzo często określana przez współczesnych politruków mianem dezinformacji, ruskiej propagandy, antysemityzmu. Tego wątku, szanując inteligencję czytelników, nie muszę chyba rozwijać.
Trzy podejścia do biologii, przyrody

Magdalena Wielomska przywołała książkę ks. Tadeusza Ślipki „Bioetyka”

Antropocentryczne – bezmyślna eksploatacja
Biocentryczne – panteistyczny kult wykorzystywany do budowania totalitaryzmu
Podejście chrześcijańskie – człowiek panuje i korzysta z przyrody w sposób rozumny

W tym kontekście Wielomska przypomniała refleksję Chestertona „przyroda nie jest naszą matką, bo my (ludzie) i ona (przyroda) mamy jednego Ojca, Boga”.

Nowe słowa w propagandzie globalistów

Duchowość to nie ezoteryka – tylko rozum!

Duchowość to nie ezoteryka – tylko rozum!

Filip Obara pch/duchowosc-to-nie-ezoteryka-tylko-rozum

Słowo duchowość kojarzy się współczesnemu człowiekowi z medytacją i wschodnimi wierzeniami. Ale problem ten występuje nawet u katolików! Wydaje nam się, że duchowość to coś trudno uchwytnego – niemal eterycznego – podczas gdy zdrowa nauka o człowieku upewnia nas, że duchowym nazywamy przede wszystkim to, co… rozumne!

Żyjemy w czasach ogromnego zamętu nie tylko religijnego, ale dotyczącego samego pojęcia duchowości. Przyczyną tego stanu rzeczy jest nieznajomość tego, jak dusza została przez Stwórcę „skonstruowana”. Ale – co istotne dla osób niewierzących – nauka ta bynajmniej nie została wynaleziona przez Kościół, lecz pochodzi od najwybitniejszych greckich filozofów, nieznających nawet Starego Testamentu i żyjących wiele wieków przed Chrystusem!

Wiedza o tym, że jesteśmy istotą psychofizyczną i o tym, jak zbudowana jest i jak działa nasza dusza, to wiedza absolutnie nieodzowna (przynajmniej na ogólnym poziomie), abyśmy mogli prawidłowo funkcjonować w życiu osobistym i w społeczeństwie.

Kiedyś zajmowała się tym psychologia, której nazwa została zaczerpnięta od greckiego psyche i oznaczała po prostu naukę o duszy. W czasach nowożytnych psychologia przestała być całościową nauką o człowieku, a została sprowadzona do roli badania behawioralnych i biochemicznych uwarunkowań ludzkich zachowań. Stopniowo wypierano też samo pojęcie ludzkiej duszy, które odkryli poganie wyłącznie przy pomocy przyrodzonego rozumu.

Kryzys wiedzy o duszy kryzysem człowieczeństwa

Człowiek jest jednością psychofizyczną. Zarówno wprowadzanie dualizmu, jak i negowanie wartości jednego z tych dwóch elementów – duszy (ateizm) bądź ciała (gnoza) – prowadzi do poważnych błędów w rozumieniu człowieczeństwa, a w konsekwencji do błędów w postępowaniu.

Arystoteles wskazywał, że dusza jest zasadą bytu, przyczyną wszelkiego ruchu w istocie żywej i wyróżniał trzy rodzaje dusz: roślinną, zwierzęcą i ludzką. Tylko ta trzecia jest duszą rozumną, zdolną do moralnego rozeznawania pomiędzy dobrem i złem oraz do abstrakcyjnego myślenia, dzięki któremu panujemy nad światem przyrody nawet pomimo mniejszej siły fizycznej niż wiele zwierząt.

Gdy mówimy o duszy ludzkiej, to w dalszej kolejności wyróżniamy: duszę wegetatywną (a więc funkcje odpowiedzialne za czynności fizjologiczne, ale również za rozmnażanie), duszę zmysłową (funkcje odpowiedzialne za „przerabianie” bodźców zmysłowych) i duszę myślącą (a więc po prostu rozum odpowiedzialny za działanie duchowe). Wyróżniamy ponadto trzy władze duszy (rozum, wolę i pamięć), pomiędzy którymi występują określone zależności. Znajomość tych zależności jest niezbędna dla prawidłowego rozwoju duchowego i moralnego człowieka.

Na podstawie tych rozgraniczeń możemy mówić o niższej i wyższej istocie człowieka, co również jest niesłychanie ważne i co w łopatologiczny wręcz sposób wyłożył Sokrates, mówiąc: Podczas gdy inni żyją, aby jeść, ja jem, aby żyć. Tak więc nauka o duszy porządkuje nam w głowie hierarchię, wedle której sprawy niższe powinny być podporządkowane sprawom wyższym (czyli na przykład uczucia i emocje winny być podporządkowane rozumnemu osądowi).

Ciekawe uwagi na temat rozumności, jako najważniejszej cechy ludzkiej duszy czynił Jan Szkot Eriugena, irlandzki uczony z IX wieku, który w swoim systemie filozoficznym odnosił się wprawdzie bardziej do Platona niż Arystotelesa, a Kościół nie zaaprobował wszystkich jego pism, niemniej w tej kwestii zauważył prymat rozumu w definiowaniu duchowej natury człowieka. Jego poglądy streszcza Adam Grzegorzyca w artykule Koncepcja ludzkiej duszy i problem animacji w systemie filozoficznym Eriugeny (Studia Philosophiae Christianae UKSW, 57, 2021, 1): Dusza jest istotą człowieka. Istotą duszy jest intelekt. Przejawem aktywności intelektu jest ludzki rozum. Istnienie duszy powoduje, że człowiek odkrywa, iż został stworzony do poznawania niepoznawalnego, własnego intelektu i Boga. 

Zaraz omówię po kolei wszystkie władze duszy, ale najpierw przywołam artykuł Henryka Majkrzaka z Rocznika Tomistycznego (II, 2022). Autor cytuje Arystotelesa, który podkreślał, że „musimy umieścić badanie duszy w rzędzie naczelnych nauk” i wskazuje na obecny w naszych czasach „kryzys wiedzy na temat duszy człowieka”.

Mówiąc wprost, człowiek nie zna samego siebie i to na poziomie najbardziej podstawowym (nie indywidualnym, lecz w obszarze natury, która jest wspólna dla wszystkich). To rodzi konkretne problemy i wpływa na dezorganizację całego naszego życia. Gdy zaś sięgniemy do myśli starożytnej, zrozumiemy, jak wielką głupotą i jakim złem jest celowe sprowadzanie na ludzkość ignorancji w tak ważnej kwestii!

Nawet najwybitniejsze umysły potrzebowały trochę czasu, by skodyfikować naukę o duszy. Sokrates zauważył, że dusza rozumna jest tym, co odróżnia człowieka od zwierząt. Platon snuł rozważania o duszy uwięzionej w ciele i dopiero jego uczeń, a zarazem najwybitniejszy umysł starożytności – Arystoteles – znacznie trafniej zdefiniował, czym jest dusza. Zrozumiał on, że dualizm platoński jest niezgodny z rzeczywistością i opisał duszę z grubsza tak, jak streściłem to powyżej. Tę naukę przejęło chrześcijaństwo, idąc jeszcze dalej i stwierdzając nieśmiertelność duszy oraz jej zdolność samoistnego funkcjonowania pomimo śmierci ciała.

Nowożytni anty-filozofowie włożyli wiele trudu w to, by zaćmić i wypaczyć zdrową naukę na temat duszy, ale nawet w epoce współczesnej znaleźli się tacy, którzy zwracali uwagę na skutki tego pojęciowego zamętu. Wydaje nam się, że wiemy coraz więcej, ale popadamy przy tym w paradoks nieznajomości własnej natury, o czym pisał Heidegger. To on, jak wskazuje Majkrzak, „zauważył, że żadna epoka nie wiedziała mniej niż nasza o tym, kim jest człowiek, który za naszych dni stał się wielkim problemem”.

Jeżeli według Cassirera nie odnajdziemy nici Ariadny (którą podarowała Tezeuszowi, aby mógł wyjść z labiryntu po zabiciu Minotaura) w bogactwie współczesnych informacji, która pozwoli na wyjście z tego labiryntu, to pozostaniemy zagubieni, bo nie odnajdziemy również i prawdziwego poznania o charakterze ogólnym ludzkiej kultury. Autor niniejszej publikacji twierdzi, że tą nicią Ariadny jest dusza człowieka z jej władzami! – podkreśla Majkrzak.

Oderwanie od zdrowej nauki na temat duszy, a wręcz oparcie całej nauki wyłącznie o to, co da się poznać empirycznie (sprowadzenie wszystkich nauk do metodologii nauk przyrodniczych!) doprowadziło, jak zwraca uwagę Majkrzak, do dwóch wypaczeń myśli o człowieku: z jednej strony idealistycznego heglizmu, a z drugiej materialistycznego marksizmu.

Po zerwaniu kontaktu z rzeczywistością, filozofia zbliżyła się do ideologii. Zaczęto głosić, że nie ma takich obiektywnych wartości, jak: prawda, dobro i piękno. W materializmie, marksizmie, kolektywizmie i freudyzmie zaczęto człowieka mylić ze zwierzęciem, a w indywidualizmie, liberalizmie i postmodernizmie z bogiem. Obecnie jesteśmy świadkami poniżania zdolności poznawczych rozumu i pomniejszania wartości zdrowego rozsądku – dodaje.

Zależność woli od rozumu

Odnośnie do woli psychologia mówi o takich dysfunkcjach jak abulia (brak motywacji, woli działania czy też po prostu chęci życia, tudzież „zanik woli”), jak też głębiej – o zaburzeniach dysocjacyjnych. Te drugie dotykają samego rdzenia ludzkiej tożsamości (dochodzi do zaburzenia kontaktu z rzeczywistością i do różnych zaburzeń osobowościowych), ale ich skutkiem może być również pewna niedyspozycja władzy, jaką jest wola. Jak bowiem mamy czegoś zdecydowanie chcieć i być w stanie to osiągnąć, jeżeli nie wiemy, kim jesteśmy i tracimy osadzenie w rzeczywistości? Z kolei ze stricte duchowego punktu widzenia, możemy mówić nie tylko o zniewoleniach, ale po prostu o słabości woli, a także o uwikłaniu jej w gąszczu sprzecznych pragnień (np. gdy nawracamy się i zaczynamy pragnąć świętości, ale całe nasze dotychczasowe ukształtowanie kieruje nas do innych przedmiotów).

Osoby mające problem ze efektywnym korzystaniem z własnej woli znajdą nieocenioną pomoc w omawianej tu nauce na temat duszy. Jest bowiem prawidłem znanym od tysiącleci, że wola jest w swym działaniu zależna od rozumu. To rozum dostarcza woli rozeznania pomiędzy dobrem a złem, tak by człowiek mógł pragnąć tego, co uznaje za dobre (korzystne) dla siebie, a następnie uaktywnia się wola, dzięki której może wykonać to, co rozpoznał jako odpowiednie do wykonania.

Co istotne, „ćwiczenie” rozumu jest jednocześnie ćwiczeniem woli. Gdy wzmacniamy sferę poznania, choćby przez dobre lektury filozoficzne i teologiczne, to automatycznie (choć pośrednio) wzmacniamy również wolę. Jak zwraca uwagę św. Tomasz, władze duszy są źródłem działania, więc żadne zaklinanie rzeczywistości, coachingi i inne czary-mary, nie dadzą nam tyle, co lektura Sumy Teologicznej i innych kanonicznych dzieł na temat natury ludzkiej i natury otaczającego świata! Dlaczego Suma? Ponieważ „tylko całościowa nauka na temat człowieka, którą opracował św. Tomasz z Akwinu, może stanowić lekarstwo na współczesny kryzys człowieczeństwa”, jak podkreśla cytowany wcześniej Majkrzak.

Próba poprawy swojej psychicznej kondycji bez znajomości realiów naszej ludzkiej konstrukcji i prawideł funkcjonowania, to tak jakby chcieć naprawić samochód, poprzez naciskanie, pukanie i ruszanie różnych części, których przeznaczenia i wzajemnych zależności nie znamy. Próba rozwoju duchowego bez dopuszczenia do swej duszy światła rozumu, to tak, jakbyśmy chcieli posprzątać i odnowić jakieś pomieszczenie po ciemku.

Rozwinięciem tej podstawowej nauki będą dalsze zagadnienia, których zaadoptowanie może nam pomóc. Zdrowa filozofia i antropologia tomistyczna dostarczają nam szeregu prawd na temat naszej natury, naszych uczuć, na temat miłości i innych pobudek, dla których działamy i podejmujemy relacje z innymi ludźmi; dowiemy się wiele na temat szczęścia, uczynków ludzkich, nie wspominając o cnotach oraz o całej nauce społeczno-politycznej, która uporządkuje nasze rozumienie życia publicznego. Efektem zdobywania tej wiedzy jest porządkowanie nie tylko systemu pojęć, ale także własnego wnętrza, co usprawnia procesy decyzyjne i pomaga zapanować nad niepożądanymi skłonnościami.

Jest oczywiste, że zaburzenia psychiczne obejmują nierzadko również sferę neurologiczną, dlatego w pewnych przypadkach powinniśmy odwołać się do farmakologii. Równie istotne pozostaje korzystanie z pomocy kompetentnego terapeuty, niemniej kształtowanie rozumu zgodnie z wzorcami czerpanymi z rzeczywistości (z filozofii realistycznej, a nie z teorii psychologicznych czy wychowawczych) i wzmacnianie w ten sposób woli powinno być podstawą dla innego rodzaju interwencji.

Pamięć jako władza duszy

Pamięć opisywana jest jako miejsce przechowywania form poznawczych, które św. Tomasz określa wręcz skarbcem (thesaurus). W kontekście prawidłowego rozwoju władz duszy zwróćmy uwagę na pedagogiczny funkcjonowania pamięci. Jak zwraca uwagę Grzegorz Grochowski (Rola nauczania pamięciowego na katechezie w kontekście ustaleń psychologii pamięci, Studia Redemptorystowskie nr 12, 479-493, 2014), rodzice zastanawiają się nad ilością formuł i modlitw, których dzieci muszą się wyuczyć przed pierwszą Komunią Świętą, utyskując nieraz, że jest ich za dużo. Tymczasem, jak zwraca uwagę autor, to właśnie pamięciowe opanowanie tych „formuł” otwiera drogę do lepszego przeżywania wiary i sakramentów.

Oczywiście, wszystko musi być dostosowane do wieku, gdyż w przypadku wczesnej Komunii Świętej jest mniej do wyuczenia na pamięć: 10 przykazań Bożych, 6 prawd wiary, 5 warunków dobrej spowiedzi, 7 sakramentów, a najważniejsze jest rozumienie, czym jest Najświętszy Sakrament, czym jest Msza Święta – że jest ofiarą i dlaczego była ona konieczna, co to jest łaska uświęcająca itd.

Grochowski zwraca uwagę na znaczenie „pamięci semantycznej” dla kształtowania naszego życia religijnego (udział w liturgii, codzienna pamięć o Bogu, kontemplowanie tajemnic Różańca Świętego itd.), ale odnosi się to nie tylko do tej sfery. Psychologowie odkryli, że umysł asymiluje zdobywane przez siebie informacje o rzeczywistości, budując uporządkowaną siatkę skojarzonych ze sobą pojęć, sądów, mniemań, faktów i innych elementów wiedzy. Pamięć semantyczna przypomina swego rodzaju pajęczynę, w której można dostrzec punkty węzłowe – są nimi stwierdzenia i pojęcia o charakterze ogólnym, fundamentalnym, kluczowym – czytamy.

Stąd tak kluczowa rola ukształtowania systemu pojęć, zanim przejdziemy do zdobywania szerszej wiedzy na temat świata. Rozum służy do zrozumienia tych pojęć, a w pamięci tworzy się system pojęć pozwalający następnie rozumieć świat przez pryzmat zdrowych zasad. Z kolei św. Jan od Krzyża w swojej Drodze do Górę Karmel opisuje proces oczyszczenia pamięci z błędnych pojęć, jakie zapisał w nas świat. Efektem tego procesu (który Święty nazywa nocą duszy jako że na tym etapie drogi do zjednoczenia z Bogiem umartwiamy wyższą część naszej natury) jest przyjęcie nowych, w pełni nadprzyrodzonych kategorii pojęciowych.

Przy tej okazji warto zahaczyć o zagadnienie, jakim jest stosunek pamięci i technologii. Rzecz oczywista, ale warto przypomnieć. Jeszcze mój dziadek opowiadał mi, że w gimnazjum maszerowali po szkolnym boisku recytując z pamięci fragmenty przemów Cycerona po łacinie, a w ogóle im dalej sięgniemy w przeszłość, tym rola pamięci będzie większa. Nie wspominając o czasach starożytnych, gdy przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie epickie poematy o bohaterstwie i cnotach oraz inne utwory i podania.

Dziś telefon pamięta za nas. W czasach mojego dzieciństwa z miasta dzwoniło się przy pomocy żetonów, a potem kart magnetycznych. Adresownik z numerami telefonu gdzieś tam sobie w szufladzie leżał, ale prawdziwą książką telefoniczną były… nasze głowy! Znało się na pamięć numery nie tylko do rodziny, ale i do przyjaciół, znajomych, osiedlowej wypożyczalni VHS, ulubionych sklepów itd. Kilkadziesiąt numerów w pamięci podręcznej było standardem! Można powiedzieć, że technologia wyręcza nas w używaniu władz duszy. Nie tylko pamięci, ale i rozumu (przetwarzanie informacji zamiast myślenia) i woli (marazm i apatia wywołane bezrefleksyjnym wchłanianiem bodźców z ekranu).

Wiarę też przeżywamy rozumem!

Jest to zaledwie drobny zarys podstaw wiedzy o człowieku, ale dla sporej części populacji treści tu przedstawione stanowią rzecz zapomnianą albo przynajmniej mocno nieuporządkowaną. Wyrugowuje się tę wiedzę bądź spycha ją na margines jakichś przestarzałych wierzeń religijnych, podczas gdy religia jest tylko jednym z ujęć tego tematu, który był dobrze znany najwybitniejszym filozofom i stanowił antropologiczny filar naszej cywilizacji. Tylko z tą wiedzą możemy zacząć poważnie myśleć o przezwyciężeniu problemów psychicznych i społecznych oraz o tym, co modnie dziś nazywa się rozwojem osobistym.

Na koniec należy koniecznie zauważyć jeszcze jedną rzecz. Otóż, całą narrację utrzymałem w kontekście z grubsza niereligijnym, aby pokazać jak podstawowa jest ta wiedza. Ale odnosi się ona w takim samym stopniu do przeżywania wiary. Jak upewnia nas katolicka definicja, wiara jest to przyjęcie rozumem prawd, które Bóg objawił i przez Kościół do wierzenia podał. Stąd ważny i chyba dziś nie zawsze oczywisty wniosek, że wiarę przeżywamy właśnie w sferze intelektu, a nie w sferze jakichś bliżej nieokreślonych „doświadczeń religijnych” czy tym bardziej uczuć.

Filip Obara

Wolność wyzwolona i zniewolenie

Wolność wyzwolona i zniewolenie Autor: AlterCabrio , 5 maja 2024

Toteż młodzieńcy płci obojga chętnie odrzucają to, co było pewnikiem jeszcze niedawno i rzucają się w wir nowego życia. A tam – niewyczerpane źródło, wręcz gejzer przyjemności i wrażeń, uwolniony od jakiegoś tam Boga, księdza, ojca, nauczyciela, autorytetu, Ojczyzny, obowiązków stanu, norm i zasad. Tam każdy może być, kim chce i robić to, czego pragnie.

−∗−

Wolność wyzwolona i zniewolenie

Nie zamierzam wdawać się w dywagacje nad rodzajami wolności, bo trudno tu będzie o zgodną definicję, a i format publicystyczny do tego niezbyt się nadaje. Przyjmuję upraszczając rozumienie zwykłego człowieka, który nie namyślając się wiele odpowie: „abym mógł robić to, co chcę”. W czym ten młody dziś człowiek zagrożenie upatrzy, z łatwością możemy zgadnąć. Państwo, system (nienazwany i nierozumiany, utożsamiany z państwem), Kościół Katolicki, religia katolicka, społeczeństwo patriarchalne, nacjonalizm, szkoła, rodzina, konwenanse, zasady. Innymi słowy, to, co nakłada na naszą młodą osobę jakieś ograniczenia moralne, obyczajowe i prawne.

Pytanie, skąd młode osoby o tym wiedzą, ma łatwą odpowiedź. Wymienione instytucje społeczne są widzialne, łatwe do wskazania i dotyczą każdego, w mniejszym lub większym zakresie. Młodzi ludzie od wieków trochę się buntowali, ale jak podrośli wchodzili w określone przez te porządki role, kontynuując pracę pokoleń. Jednak od pewnego czasu jest inaczej. Naturalna ciągłość zostaje osłabiona lub przerwana, a pomiędzy młodymi a instytucjami społecznymi pojawiło się jakieś pęknięcie, poszerzające się do rozmiarów przepaści. Jeśli chcemy cokolwiek przepowiadać o przyszłych losach naszych społeczności, musimy wiedzieć, skąd się to wzięło i dlaczego.

Pęknięcie pojawiło się wraz z rozwojem kultury masowej. Wcześniejsze dynamiczne zmiany, towarzyszące rewolucji przemysłowej i produkcji masowej, powstanie nowych klas społecznych, rozwój zdolności wytwórczych, rozwój komunikacji, postęp jakości życia, nowe możliwości techniczne – to wszystko dało się jeszcze uporządkować według tradycyjnego systemu wartości, zreformowanego w duchu katolickiej nauki społecznej. Teraz natomiast kolejny stopień postępu naukowo-technologicznego ludzkości wydaje się usuwać wszystkie wcześniejsze normy, zwyczaje i zasady. Młodzi ludzie są bombardowani informacją, że wszystko zmienia się tak głęboko i szybko, że już nic nie będzie takie, jak było, dlatego nie należy się przywiązywać do dawnych sposobów myślenia, tylko kreatywnie tworzyć nowe, a dawne normy, zwyczaje i zasady są tylko przeszkodą na drodze postępu, stereotypami dawnych czasów, konstruktami starców z przeszłości, którzy wciąż chcą drżącą, zimną ręką trzymać młodych w kościstym uścisku, byle tylko zachować resztkę dawnej władzy. Cóż ma więc czynić młody człowiek? Rozerwać niewolne okowy, zrzucić panowanie dawnych autorytetów, które nic nie wiedzą o współczesności i nie są w stanie pojąć przyszłości, która już puka do naszych drzwi.

Według globalnych ustawiaczy przyszłości tzw. „globalna społeczność” zmaga się z problemami, których nie umieli rozwiązać ludzie, dysponujący wcześniejszą wiedzą i poprzednimi sposobami myślenia.

Dlatego aby rozwiązać problemy nierówności społecznych, praw kobiet, praw mniejszości, praw wszelkich grup dyskryminowanych i defaworyzowanych, praw zwierząt, usunąć wszelkie cierpienie na świecie, usunąć populizm, faszyzm i dezinformację i odeprzeć nadciągającą katastrofę klimatyczną, trzeba pozbyć się dawnych sposobów myślenia, dawnych instytucji i systemów wartości, które one wyrażają. Należy więc odrzucić państwo narodowe, Kościół Katolicki, etykę chrześcijańską, normalne społeczeństwo, normalną rodzinę, wiedzę w głowie i logiczne myślenie. To są bowiem stereotypy, sztuczne konstrukty, które trzymają dziś młodego człowieka w niewoli, przez które taki nie może być tym, kim chce, i kreatywnie w kooperacji ze wszystkimi rozwiązywać problemów przyszłości.

Toteż młodzieńcy płci obojga chętnie odrzucają to, co było pewnikiem jeszcze niedawno i rzucają się w wir nowego życia. A tam – niewyczerpane źródło, wręcz gejzer przyjemności i wrażeń, uwolniony od jakiegoś tam Boga, księdza, ojca, nauczyciela, autorytetu, Ojczyzny, obowiązków stanu, norm i zasad. Tam każdy może być, kim chce i robić to, czego pragnie. Młody człowiek dowiaduje się o ograniczeniach starego świata i możliwościach nowego poprzez kulturę masową, która dociera doń przez wszelkie możliwe media, z których najważniejszym jest osobisty smartfon, mały, płaski przedmiocik z ekranikiem. Taka niepozorna rzecz, która zmieniła świat bardziej niż bomba atomowa.

Kultura masowa od swych początków była wykorzystywana do szerzenia idei, przekonań, informacji i wiedzy, pożądanych przez tego, kto miał na nią wpływ. Początkowo wpływ ten miała głównie władza państwowa, jako jedyna potęga tak wielka. Jednak myśl ludzka pracowała. Marksiści ze Szkoły Frankfurckiej opracowali metody rozbicia społeczeństwa od wewnątrz i przejęcia nad nim władzy. Szkoła z Birmingham rozpracowała sposoby, jak do tego używać kultury masowej. Postmodernizm stworzył zaawansowane narzędzia rozbioru sposobów opisu rzeczywistości i komunikacji międzyludzkiej, a następnie sformułował nowe cele ideologiczne w postaci tzw. sprawiedliwości społecznej, nakazującej normalnemu społeczeństwu poddać się każdej nienormalności. Zabiegi te wytworzyły narzędzia do podboju narodów, pojmowanych jako społeczności. Skoro są narzędzia, pojawi się też ręka dzierżąca. I taka ręka jest, i działa.

Jeszcze zanim powstał dorobek myśli, tworzący narzędzia podboju, ręce były już gotowe. Od XIX w. rosły zyski, majątki i wpływy korporacji. Uzyskały one wpływ na państwa, naukę, system edukacji, kulturę masową, organizacje ponadnarodowe. Potencjał Wall Street wsparty został przez możliwości Doliny Krzemowej, co dało synergię kapitału i technologii, prowadzącą do niespotykanej dotąd kapitalizacji rynkowej. Oligopole finansowo-technologiczne zyskały tak wielkie wpływy światowe, że ich potęga przerosła już większość państw. Można dziś powiedzieć, że to państwa stały się sługami korporacji, a ich wpływ na rzeczywistość jest tak ogromny, że trudny do wyobrażenia przez ludzi, którzy nie podejmą specjalnych trudów, aby go prześledzić. Korporacje te mają pod swą władzą rządy, organizacje ponadpaństwowe, banki, fundusze inwestycyjne, wielkie firmy, naukę, kulturę masową, środki komunikacji, media, Internet. Mają więc władzę ogromną, ale nie absolutną. Brakuje jeszcze, aby nowi władcy świata uzyskali władzę nad ludzkimi umysłami, przekonaniami, zamierzeniami, pragnieniami, potrzebami, zachowaniami. Na przeszkodzie stają wyznawane wciąż wartości, posiadane przekonania, istniejąca wiedza, umiejętność logicznego myślenia, wiedza ogólna i szczegółowa, rozeznanie dobra i zła, odporność psychiczna, umiejętność samodzielnej pracy. Dlatego właśnie młodych ludzi nakłania się, a wręcz zmusza do całkowitego zerwania z przeszłością, co jest mu przedstawiane jako wyzwolenie z więzów, uwolnienie potencjału, pełną wolność wyboru różnorodnych możliwości, słowem, wolność wyzwoloną.

Praca nad wmówieniem młodym ludziom określonej wizji wolności trwa od lat 50-tych XX w. i miała kilka faz i obszarów, które uruchamiano w zależności od dostępnej technologii, stanu przerobienia umysłów i postępu zawłaszczania kolejnych dziedzin życia. Wpierw oddziaływano przez kino, potem przez radio, następnie telewizję, kolorową prasę, komputery, a obecnie najsilniejszym narzędziem, formatującym umysły i zmieniającym zachowania miliardów ludzi na świecie jest mały, niepozorny przedmiocik z ekranikiem, zwany smartfonem. W nim młodzi użytkownicy i użytkowniczki, pożądający natychmiastowej, niewymagającej myślenia rozrywki, pragnący kontaktów międzyludzkich bez ludzi, zdeterminowani przez neurony, domagające się ruchomych obrazków, dostarczających strzałów dopaminy poznają świat, a raczej taką jego wizję, jakiej chcą właściciele ogromnych kapitałów, do których należą też media i ich aplikacje. Stąd właśnie płyną wskazania dla młodych, jak mają zbawiać świat i dbać o swój dobrostan. Wydaje się powszechnie, że tam wszystko dzieje się samo, a dobór treści na ekranikach jest przypadkowy. Taką narrację utrzymują globalni kapitaliści, nie chcąc, by niewolnicy ekraników zrozumieli, jak bardzo są manipulowani migającymi, kolorowymi treściami. O ich doborze decydują bowiem algorytmy, a te są dokładnie programowane przez konkretnych ludzi, zatrudnianych przez globalnych kapitalistów.

Problemem młodych ludzi i w ogóle całej ludzkości jest to, że cała wizja świata na ekranikach wraz z problemami, wskazanymi tam jako rzeczywiste jest kreacją, narracją, ułudą, fikcją. To, co jest w głowach większości młodych ludzi to albo jazgotliwa sieczka, albo system globalnych oszustw. Rzucani na front walki o przyszłość planety i sprawiedliwość globalną, mają zniszczyć państwo narodowe, religię chrześcijańską i właściwy jej system wartości wraz z całym Kościołem, normalne społeczeństwo, normalną rodzinę, normalne nauczanie, własność prywatną, przyrodzoną tożsamość. W zamian jest im obiecywana wolność wyboru wszystkiego. Nieszczęśni nie widzą, że niszczą właśnie to, co może im zapewnić i obronić wolność realną.

Im więcej wolno w sferze obyczajowej, tym na więcej ludzie sobie pozwalają. Gdy usunięte zostają hamulce moralne i obyczajowe, wolno wszystko. Następuje wyzwolenie, i odtąd już nikt niczego nie musi, ale każdy wszystko może. Dawniej różnym ludziom różnych rzeczy robić nie wypadało, na przykład nie wypadało kobietom upijać się w sztok i ruszać w miasto, nie wypadało zmieniać partnerów seksualnych jak prezerwatyw, nie wypadało dojrzałej kobiecie zachowywać się jak podfruwajka. Nie wypadało mężczyźnie zachowywać się jak sztubak, nie wypadało postępować po chamsku i agresywnie, szczególnie wobec kobiet. Nie wypadało łajdaczyć się i tracić honor. Nie wypadało robić z gęby cholewy, roztkliwiać się nad sobą i być mamisynkiem. Nie wypadało też kraść i gwałcić.

Dziś wypada wszystko każdemu i każdej. Obyczaj ani norma religijna nie strzegą już ludzi przed ludźmi. Nastała wolność wyzwolona, więc ludzie, którzy się uwolnili uważają, że wolno im wszystko, chyba że jest jakaś bariera fizyczna. Taką barierą jest chociażby nieuchronność kary za czyn zabroniony. Wymaga to jednak sprawnego aparatu służb, które tych zakazów będą strzec i egzekwować konsekwencje. Takie podejście wymaga więc aparatu inwigilacji i represji, który będzie sprawny, czyli nie tylko, że ukarze po fakcie, ale zabezpieczy przed faktem. Dawniej nie było to możliwe, więc na straży ludzi musiały stać normy religijne i obyczajowe. Po ich zniesieniu na straży bezpieczeństwa muszą więc stanąć służby państwowe, wyposażone w aparat przymusu, śledzące, inwigilujące, podsłuchujące, obserwujące, tak, aby w każdej chwili móc wkroczyć w czasie rzeczywistym i uniemożliwić czyn zabroniony przez prawo. Wymaga to więc również ciągłego poszerzania katalogu czynów niedozwolonych, podlegających ściganiu.

Stąd właśnie bierze się lewicowa koncepcja gwałtu, według której każde zachowanie mężczyzny wobec kobiety jest molestowaniem i może zostać odczytane jako przemoc seksualna. Dlatego też głosicielki tego konceptu chcą całą sferę kontaktów damsko-męskich objąć skrupulatną kontrolą państwa, szczególnie w sferze seksualnej. Nawet pożycie małżeńskie ma zostać objęte ścisłym monitoringiem, ponieważ może tam dochodzić do przypadków gwałtu małżeńskiego. Służby muszą mieć taką wiedzę i taką sprawczość, aby móc w każdej chwili wkroczyć między mężczyznę i kobietę, by uniemożliwić gwałt lub nawet zwykłe molestowanie. I wyzwoleni od religii i obyczaju swobodni ludzie akceptują coraz większą ingerencję lewicowych mechanizmów w swoje życie prywatne, sięgającą stref najbardziej intymnych, jednocześnie oburzając się na Kościół, że mówi im, co mają robić.

Inny ciekawy przykład wyzwolonej wolności obraca się wokół dobrostanu. Jest to temat na osobny artykuł, nadmienię tylko, że dla wyzwolonych ludzi celem życia nie są żadne dobra wyższe, żadne zbawienie duszy, nic z tych rzeczy. Dla nich najważniejszy jest ich własny dobrostan, czyli poczucie psychofizyczne stanu, który uważają za optymalny, do czego jest niezbędna wyzwolona wolność. Ale żeby korzystać z wolności do dobrostanu, trzeba dobrze czuć się fizycznie, trzeba mieć zdrówko, więc trzeba być bezpiecznym od morowego powietrza. I właśnie w imię swojego bezpieczeństwa i dobrostanu ci najbardziej wyzwoleni ludzie dobrowolnie zamknęli się do więzień domowych na rok cały lub dłużej. Bo mieli do tego wolność, której też domagali się dla innych, a to w imię bezpieczeństwa, aby nie mogli chodzić ci, co powietrze morem zatruwają. Ci najbardziej wyzwoleni, którzy odrzucili naród i wiarę, bo im wolność uskuteczniać przeszkadzały, w imię swej wolności sami zamknęli się do więzień, płacąc jeszcze za to. I dotąd jeszcze wolności swej głośno bronią, pod celą siedząc.

Każde takie wkroczenie w obszar wolności realnej wymaga licznych służb inwigilacji, kontroli i przymusu, a także specjalistycznej aparatury. Im więcej pilnowania, tym więcej ludzi potrzeba. Im więcej ludzi zatrudniają, tym więcej pilnować można, kolejne wyspy wolności są więc pochłaniane przez wiecznie głodnych kolejnej porcji władzy urzędników i innych pilnowaczy. Już C. Northcote Parkinson o tym pisał w słynnym „Prawie Parkinsona”. Ci wszyscy pilnowacze są skuteczni, bo mają kogo, co i czym pilnować, bo narzędzia nowe wciąż dostają, od tych, co potrafią je tworzyć i z nich korzystać, czyli od właścicieli ogromnych kapitałów. Od tych samych, którzy smartfoniki z aplikacjami wcisnęli w rękę każdemu młodemu i młodej. „Teraz się wyzwalajcie, a my wam tak śrubę przykręcimy, że ani piśniecie, ale w końcu sami chcieliście, a jeszcze nam płacicie za to” – mówią już coraz bardziej bez ogródek ustami Hararich i Schwabów.

Mamy więc wyzwalanych, którzy są pewni swej samodzielności i sprawczości w samowyzwalaniu. Nie dostrzegają jednak tego, że w istocie ich wyzwolenie nie jest spontaniczne, lecz dyktowane, kierowane, bodźcowane, wpisane w globalną strategię przejmowania władzy absolutnej. Uwadze wyzwalanych umyka też zakres wyzwolenia. Wydaje im się bowiem, iż jest ono pełne, do wszystkich różnorodnych możliwości. Tymczasem wolno robić wszystko, pod warunkiem, że jest to wpisane w globalne strategie zrównoważonego rozwoju. Jak w fabryce Forda – każdy, pod warunkiem, że czarny (w sensie dosłownym – według krytycznej teorii rasy dobry może być tylko ten, kto jest mentalnie czarny). W szczególności wyzwolonym do wolności globalnej nie wolno wybrać ani drogi katolickiej, ani narodowej, ani broń Boże patriarchalnych wzorców postępowania. Wyzwolony człowiek nie może robić tego, co chce, ale to, czego chcą zamaskowani wyzwalacze.

Ta ich wyzwolona wolność w miejsce usuniętych: tradycji, obyczaju, religii, tego, co wypada, co nie wypada wprowadza nowe życie, które oficjalnie w pełni wolne jest, ale w istocie podlega stopniowo coraz bardziej drobiazgowym regulacjom, ogarniającym kolejne obszary życia, w stopniu tak głębokim, jak w najbardziej totalitarnych ustrojach, a nawet bardziej, bo tamci takiej technologii nie mieli. Bo też ten ustrój, który ma powstać w rozwinięciu wyzwolonej wolności jest totalitaryzmem, jakiego świat nie widział – totalitaryzmem pełnej kontroli całego życia we wszystkich przejawach – totalitaryzmem pełnego przepływu danych, pełnej wiedzy systemu o ludziach, pełnej kontroli systemu nad ludźmi. Przyszłością świata wyzwolonej wolności będzie wolność robienia tylko tego, tylko wtedy, tylko w taki sposób, tylko w takim zakresie, który zostanie zaakceptowany przez system. Jest to w istocie chiński model kontroli społecznej, tyle, że na Zachodzie jest wprowadzany w inny sposób. W Chinach ludzie akceptują jawną kontrolę ruchu ciał, bo przywykli przez wieki. Na Zachodzie to samo globalny kapitał chce osiągnąć przez kontrolę umysłów.

Jakże skromnie przy tym wyglądają ograniczenia normalnego społeczeństwa, narodu i państwa, rodziny i Kościoła, odrzucone przez wyzwolonych ludzi. Tu daje się tylko ogólne instrukcje, nie chcąc wcale wtrącać się w szczegóły ani ludziom życia kontrolować. Tu ludzie pilnują się sami, ponieważ Boga się boją, a innych szanują, bo bliźniego swego jak siebie samego. Pracę także cudzą cenią, wartość swojej własnej znając, przykazane mając, że z pracy rąk swoich żyć mają, kraść więc im nie wolno.

Także samo ani zabierać, ani pożądać cudzego, ani gwałcić, ani molestować, ani żony ni męża zdradzać. Przemocy unikają, lecz gdy groza, wtedy do obrony dzielnie stanąć mają. Człowiek ma wolność robienia tego, co chce, ale powstrzymuje go opinia innych ludzi i lęk przed karą po śmierci. Porównajcie sobie teraz obydwa zakresy wolności i mechanizmy kontroli społecznej.

Trzeba, aby wreszcie tym ludziom zachłyśniętym nowościami ktoś powiedział, co tu jest nowe, co stare, co dobre, co złe, i co prawdziwą wolnością jest, a co zniewoleniem.

_____________

Wolność wyzwolona i zniewolenie, Bartosz Kopczyński, 21 czerwca 2023

Nikomu nieznana feministka zamiast Szekspira, czyli o zmianach w “podstawie programowej”.

Nikomu nieznana feministka zamiast Szekspira, czyli o zmianach w podstawie programowej”. pch24.pl/feministka-zamiast-romea-i-julii

Ministerstwo Edukacji Narodowej nie próżnuje i robi, co może, aby zająć nam umysły i czas, dbając zapewne w ten sposób o rozwój intelektualny społeczeństwa. Najpierw Barbara Nowacka włożyła kij w mrowisko, zapowiadając zlikwidowanie prac domowych, teraz jej resort ostro zabrał się za zmiany w podstawie programowej. Ponieważ zapowiadała otwartość na konsultacje, to i otworzyła 12.02 pre-konsultacje, które trwały całe siedem dni. To zdecydowanie za mało, aby w godziwy, spokojny sposób podjąć refleksję nad tak ważnymi zmianami. Nie składamy jednak broni.

Bardzo wielu nauczycieli, rodziców, działaczy podjęło rękawicę i przeanalizowało propozycje zmian w podstawach programowych  oraz wyraziło swoją opinię. W poniedziałek (19.02) przedstawiciele organizacji pozarządowych (m.in. nasze Stowarzyszenie „Nauczyciele dla Wolności”) wzięli udział w zorganizowanych przez MEN konsultacjach on-line zmian w podstawach. Są one mocno krytykowane. Czego dotyczą w zakresie nauczania języka polskiego?

Nie trzeba rozumieć ani literatury, ani  medialnego świata

Wesprzyj nas już teraz!

25 zł

50 zł

100 zł

Choć otoczeni jesteśmy przez media, reklamy, telewizyjne seriale, resort nie uważa za potrzebne uczenie dzieci i młodzieży korzystania z tych dobrodziejstw współczesności. Z podstawy programowej postanawia usunąć zapisy, które obejmują umiejętność identyfikowania i rozumienia zarówno tekstów publicystycznych  (SP IV-VI I 2.1), dzieł filmowych (SP IV-VI I 2.9),  jak i reklam – i to zarówno w szkole podstawowej (SP VII-VIII III 1. 8) , jak i konsekwentnie w średniej (LO III 1.8 zakres podstawowy). Uczeń nie będzie już ćwiczył rozpoznawania i rozróżniania środków perswazji i manipulacji w tekstach kultury reklamowych oraz nie będzie określał ich funkcji. Nie podejmie również refleksji nad pragmatycznym i etycznym wymiarem obietnic składanych w tekstach reklamy.

Ponadto nie potrzebne jest już według ministerstwa określanie cech stylu wypowiedzi internetowych oraz wartościowanie wypowiedzi tworzonych przez internautów (LO II 2.8 zakres rozszerzony). Jak widać, uczniowie zostaną pozbawieni umiejętności krytycznego przyjmowania otaczającej ich medialnej rzeczywistości. Nie rozpoznają kłamstwa ani manipulacji, czyli uwierzą we wszystko, co przekażą im media. Chyba skądś to znamy… Resort postanowił postawić kropkę nad i, po prostu nie dać młodzieży skutecznego narzędzia w walce o uczciwość medialnego przekazu. Nikt nie będzie przecież podcinał gałęzi, na której siedzi…

Lek na eskalację agresji?

Dużo mówi się o problemach psychicznych dzieci i młodzieży, o braku umiejętności społecznych, o zachowaniach depresyjnych i agresywnych, o spektrum autyzmu. Rośnie nam społeczeństwo pełne deficytów emocjonalnych, któremu władze celowo chcą także obniżać  poziom intelektualny poprze forsowanie edukacji włączającej vel dostępnej dla wszystkich. Jakie lekarstwo na to proponuje MEN? Otóż będzie to rezygnacja z ćwiczenia umiejętności reagowania na przejawy agresji językowej, np. poprzez zadawanie pytań, proszenie o rozwinięcie lub uzasadnienie stanowiska, wykazywanie sprzeczności wypowiedzi (LO III 2.3 zakres podstawowy). Młodzi ludzie niewspierani w nabywaniu takich umiejętności na agresję słowną odpowiedzą agresją… ale niekoniecznie li tyko językową. Autorzy zmian zrezygnowali również z zapisu o rozpoznawaniu elementów erystyki w dyskusji oraz ocenianiu ich pod względem etycznym (LO III 1.9 zakres podstawowy). Szkoda, że nie ułatwia się młodzieży podjęcia refleksji nad sposobami rozwiązywania sporów i udowadniania swoich racji.

A miało być mniej wiedzy encyklopedycznej…

Ministerstwo chce być nowoczesne i hołduje wielu nowym ideologiom. A jednak rezygnuje z refleksji nad funkcjonalnością języka (SP IV-VI II 1.7 i II 1.11), a także unika zachęty do pogłębionej lektury tekstów literackich i odnoszenie ich do własnego doświadczenia (SP IV-VI I 1.16). Czy wrażliwy, mądry absolwent, który potrafi rozpoznać konteksty kulturowe i historyczne utworów literackich (SP VII-VIII I 1) nie jest w obszarze zainteresowań resortu?

Czy przygotuje do życia…?

Szkoła to tylko pewien etap w życiu człowieka, który po ukończeniu szkoły średniej wkracza w świat ludzi dorosłych, podejmuje obowiązki zawodowe, staje się samodzielny. Rynek pracy wymaga od młodego pracownika pewnych określonych umiejętności. Najpierw trzeba znaleźć pracę, aplikując na odpowiednie stanowisko, składając CV, list motywacyjny, uczestnicząc w rozmowie kwalifikacyjnej. Potem czekają nas często publiczne wystąpienia, udział w projektach, wygłaszanie referatów czy też demonstrowanie prezentacji lub towarów klientowi.

Wszystkie te umiejętności można by przynajmniej w jakiejś mierze wyćwiczyć w szkole, gdyby… ktoś nie wykreślił z podstawy programowej prób recytacji (SP VII-VIII I 1.12), które mają już przepaść na wieki w całym cyklu kształcenia po klasie III szkoły podstawowej.  Gdyby pozostawiono chociaż egzemplifikację form uczestnictwa w projektach i konkursach, czyli umiejętność tworzenia różnorodnych prezentacji, projektów wystaw, realizacji krótkich filmów z wykorzystaniem technologii multimedialnych (SP VII-VIII IV 4). Niestety wszystkie te atrakcyjne dla młodego człowieka formy odejdą w zapomnienie razem z recytacją… To może chociaż nauczymy dzieci pisać CV, list motywacyjny, życiorys czy protokół, jak miało to miejsce do tej pory? Niestety i tu się zawiedziemy. Wszystkie formy mają zniknąć z podstawy programowej (SP VII-VIII II 2.1, LO III 2. 5 zakres podstawowy).

Trzeba zrobić cięcia!?

Z pewnością trzeba jakoś zmienić podstawę programową. Nie jest to jednak takie łatwe, jak się wydaje autorom zmian. A może w gruncie rzeczy jest to od dawna planowane lub sterowane działanie, gruntownie przemyślane przez speców od sterowania umysłami? Jakie teksty znikną ze szkolnych ław?

„Nam strzelać nie kazano, wstąpiłem na działo…” – tak, tak wszyscy to znamy. To przecież „Reduta Ordona”! A to? „Tato nie wraca ranki i wieczory, We łzach go czekam i trwodze…” – no oczywiście, „Powrót taty”! I do kompletu zagadka: „Ach, to była dziewica, To Litwinka, dziewica-bohater, Wódz Powstańców – …”? Wszyscy wiemy jak dokończyć ten fragment, wszyscy rozpoznaliśmy poprzednie utwory. To nas łączy, daje wspólnotę doświadczeń literackich, a zarazem uczy piękna języka, Mickiewiczowskiego wiersza, rytmu, średniówki. I tego właśnie zostaną pozbawione polskie dzieci. I nie będzie też Zosi Bobrówny, która ma się od kwiatków nauczyć śpiewać na polecenie Juliusza Słowackiego… W szkole podstawowej dzieci w ogóle nie poznają poezji tego wieszcza narodowego i nie usłyszą o Norwidzie, który tęskni do kraju tego… Bo może nie wszyscy, którzy urzędują na Szucha podzielają tę tęsknotę… Plan unifikacji europejskich systemów nauczania w ramach Europejskiego Obszaru Edukacji stoi za plecami naszych narodowych wieszczów i czeka na zmianę warty…

Fragmentaryzacja pereł literatury i wstydzenie się noblistów

Rzeczą mocno zaskakującą jest fakt, że polscy uczniowie przez cały okres edukacji nie będą mieli okazji przeczytać całego „Pana Tadeusza”. Fragmenty poznają w szkole podstawowej i fragmenty w średniej. Nikt nie określa jednak, ile ich ma być i konkretnie jakie. Nauczyciel nie będzie musiał wcale wybrać „Inwokacji”… Jak zrozumieć geniusz Mickiewicza bez znajomości całego tekstu? Jak ukazać piękno języka, zamysł artystyczny, jak odkryć tę „polskość ukrytą w trzynastozgłoskowcu i średniówce”?

W dziedzinie literatury przyznano Polakom 5 nagród Nobla. Nobliści to m.in. Henryk Sienkiewicz i Władysław Reymont. Jakie jest to symptomatyczne, że właśnie ich utwory mają znaleźć się poza kanonem lektur obowiązkowych! „Quo vadis”, które walnie przyczyniło się do otrzymania nagrody Nobla i zostało przetłumaczone na 57 języków, stanie się lekturą uzupełniającą. „W pustyni i w puszczy” będzie czytane tylko we fragmentach (jakich?, ilu? – tego nie wiadomo). A „Chłopi”, których ekranizacja zdobyła potrójne Złote Lwy i którego światowa premiera odbyła się podczas Prezentacji Specjalnych Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Toronto, gdzie publiczność przyjęła obraz owacją na stojąco, zostali przesunięci na listę lektur zakresu rozszerzonego, czyli pozna to dzieło zaledwie część młodzieży. Czy my się naprawdę musimy wstydzić noblistów? Czy to nie powinien być nasz „towar eksportowy”, ale znany też przez wszystkich Polaków?

Wyrzucone hymny

W 1927 roku do miana hymnu narodowego pretendowała „Rota” Marii Konopnickiej. Podobną funkcje spełniał wcześniej „Hymn do miłości Ojczyzny” Ignacego Krasickiego – oba utwory, choć na inny sposób, przepojone miłością i przywiązaniem do ojczystego kraju. I chyba ta miłość zbyt gorąca, jednoznaczna, nie pasuje do współczesnych standardów, więc hymny odkładamy do lamusa. Nie pozna ich już w myśl zmian w podstawie programowej polskie dziecko. Maria Konopnicka w ogóle zniknie z ławy szkolnej i przejdzie na emeryturę, a Krasicki, ten wszechstronnie utalentowany „książę poetów” będzie musiał zadowolić się jedynie kilkoma bajkami w klasach IV-VI. W liceum i technikum ponadto uczniowie na poziomie podstawowym mają nie czytać „Legendy o świętym Aleksym”, fragmentów „Kronik” Galla Anonima, fragmentów „Pamiętników” Jana Chryzostoma Paska, „Konrada Wallenroda”. Za trudne, za święte, za polskie….

Zamiast Romea i Julii „osoba autorska”

Wisienką na torcie tych wszystkich zmian jest propozycja nowej lektury uzupełniającej w szkole średniej. Nowej w sensie dosłownym, gdyż pozycja ta została wydrukowana zaledwie dwa miesiące temu (sic!). Skąd wzięła się Maria Halber, autorka nowej lektury pt. „Strużki”? Skoro trafiła do podstawy programowej, jest z pewnością uznanym autorem ze znacznym dorobkiem literackim… Przecież MEN na pewno nie bierze pierwszej lepszej książki z półki. Skądś jednak wytrzasnął Marię Halber, mało znaną poetkę, która po raz pierwszy sięgnęła po prozę i napisała „Strużki”. Czy podstawa programowa to od dziś miejsce na debiuty literackie? Jak to jest, że wyrzucona została z niej tragedia Szekspira o znanych na całym świecie kochankach z Werony, wpisana w kod kulturowy literatury europejskiej od niemal 500 lat, a zagościła debiutancka powieść „osoby autorskiej”, która chce zmieniać „kolektywną wyobraźnię” i jak sama mówi, „jest zaangażowana politycznie”?

Cóż więc mamy w ramach odchudzania podstawy programowej? Mniej refleksji, brak narzędzi i nową autorkę w zamian za Szekspira. Bilans niezbyt korzystny… Walczymy jednak dalej, bo to o nasze dzieci chodzi!

Agnieszka Pawlik-Regulska

Seks-edukacja zamiast matematyki i polskiego?

Ordo Iuris
Szanowny Panie,w tych dniach rozpoczyna się najważniejsza walka o edukację i wychowanie młodego pokolenia. Bez zawahania można powiedzieć, że od siły i skali naszej reakcji zależeć będzie los Polski w kolejnych dekadach XXI wieku.
Ministerstwo Edukacji Narodowej przedstawiło propozycje drastycznego „odchudzenia” podstawy programowej w szkołach na każdym poziomie edukacji. Deklarowanym celem jest zapewnienie „czasu na spokojniejszą i bardziej dogłębną realizację tych zagadnień, które w podstawie programowej pozostaną”. 
Oczywisty sprzeciw budzą radykalne cięcia w przedmiotach ścisłych, wprowadzane bez zrozumienia podstawowych pojęć z zakresu matematyki i fizyki… co doprowadzi do pozbawienia naszych dzieci umiejętności zrozumienia coraz bardziej złożonego otoczenia.
Jednak prawdziwa katastrofa dzieje się w zakresie nauk humanistycznych. Wystarczy pokrótce zapoznać się z propozycjami Ministerstwa, by dostrzec, że wykreślane tematy nie są przypadkowe, ale zmierzają do wyobcowania młodych Polaków z narodowej historii i kultury.
Jednak nie wszystkie zajęcia mają zostać „odchudzone”. 
Część czasu zabranego z lekcji matematyki, polskiego i historii dzieci mają poświęcić na… wulgarną edukację seksualną.W szkole „zreformowanej” przez – znaną z aborcyjnej aktywności – minister Barbarę Nowacką pominięte lub okrojone miałyby być między innymi tematy dotyczące konfliktu Polski z Cesarstwem Niemieckim, wojen polsko-krzyżackich, konfederacji barskiej, powstania wielkopolskiego, powstań śląskich, obrony Polski przed napaścią hitlerowskich Niemiec w 1939 roku, mordowania Polaków przez niemieckich i sowieckich okupantów, ratowania Żydów przez Polaków w trakcie II Wojny Światowej czy walki „Żołnierzy Wyklętych” z Sowietami.Spośród celów nauczania historii ma zostać wykreślone dążenie do rozbudzania w uczniach „poczucia miłości do ojczyzny przez szacunek i przywiązanie do tradycji i historii własnego narodu oraz jego osiągnięć, kultury i języka ojczystego”. Ministerstwo chce wykreślenia z listy lektur nielicznych dzieł św. Jana Pawła II i bł. kard. Stefana Wyszyńskiego, usunięcia tematów dotyczących prześladowań Kościoła w okresie stalinowskim czy wzmianki o postaci św. Maksymiliana Kolbe.Sprzeciwiając się pomysłom minister Nowackiej – we współpracy z licznymi ekspertami i organizacjami specjalizującymi się w systemie edukacji – opracowaliśmy analizę poświęconą propozycjom zmian w podstawie programowej, którą przekazaliśmy ministerstwu i nagłośniliśmy w mediach.
Resortowe zmiany w programie szkół eksperci podsumowali jako:
depolonizację
dechrystianizację
dehumanizację
deprawacjęi
degradację 
całego systemu edukacji.Wskazane zmiany – w połączeniu z zapowiedzianą likwidacją prac domowych – doprowadzą do obniżenia poziomu nauczania, skutkując drastycznym zmniejszeniem wiedzy uczniów i ich zdolności do krytycznego, samodzielnego myślenia.Tzw. prekonsultacje do propozycji zmian w podstawie programowej zakończyły się 19 lutego. Obecnie czekamy na projekt rozporządzenia MEN w sprawie nowej podstawy programowej. Dokument musi zostać skierowany do konsultacji społecznych.Gdy to się stanie – będziemy nie tylko służyć merytoryczną analizą prawną wszystkich proponowanych projektów, ale także przeprowadzimy mobilizację wszystkich przejętych losem naszych dzieci, bo tylko masowy sprzeciw Polaków może zmusić rząd Tuska do wstrzymania antynarodowej i antychrześcijańskiej rewolucji w edukacji.Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przyciskBroniąc polskiej szkoły, zabraliśmy głos w konsultacjach nad projektem rozporządzenia w sprawie likwidacji prac domowych. W przedstawionej ministerstwu analizie wykazaliśmy, że forma i zakres zmian wprowadzanych w dokumencie narusza obowiązujące przepisy rangi ustawowej i konstytucyjnej. Ponadto, zniesienie prac domowych może skutkować pogłębieniem różnic w wynikach w nauce osiąganych pomiędzy uczniami, którzy mają dobre stopnie i tymi, którzy potrzebują dodatkowej motywacji – np. w formie pracy domowej – aby powtórzyć materiał omawiany na lekcji. Pogłębią się także różnice pomiędzy szkolnictwem publicznym, a odpłatnym i oferującym więcej godzin zajęć szkolnych szkolnictwem prywatnym.Wobec tych radykalnych zmian rodzi się podejrzenie, że „odchudzenie” podstawy programowej ma na celu zrobienia miejsca dla zajęć wulgarnej edukacji seksualnej.Tym bardziej, że sama Minister Nowacka zapowiedziała, że w ramach nowego programu „edukacji prozdrowotnej” wszystkim polskim uczniom przekazywana będzie wiedza „nie tylko nowoczesna, ale również wolna od uprzedzeń i ideologii”. Cóż miałoby to oznaczać w praktyce?Odpowiedzi na to pytanie udzielił Rzecznik Praw Pacjenta Bartłomiej Chmielowiec, który pisał do minister Nowackiej by „edukacja zdrowotna” stała się okazją „na poruszenie między innymi kwestii takich jak seksualność, profilaktyka związana ze zdrowiem psychicznym, szacunek dla osób LGBT i ich seksualności”.
Po co nowy przedmiot? To proste. Tylko w ten sposób rząd może uczynić wulgarną edukację seksualną przedmiotem obowiązkowym. W przypadku odmowy posłania dziecka na deprawacyjne warsztaty rodzicom grozić będą kary za… uchylanie się od realizacji obowiązku szkolnego.Przewidując nadchodzącą promocję wulgarnej edukacji seksualnej, przygotowaliśmy cykl esejów poświęconych edukacji seksualnej, publikowanych co tydzień od grudnia na stronie Instytutu Ordo Iuris. Zawierają wiele szokujących faktów dotyczących genezy i założeń edukacji seksualnej oraz przykładów jej wdrażania w państwach Europy zachodniej.Lektura tych tekstów na pewno otworzy oczy wielu osobom, które nie są świadome tego, czym dziś jest w praktyce permisywna edukacja seksualna intensywnie promowana na Zachodzie.W ramach zakończenia całego cyklu publikacji, zorganizowaliśmy debatę ekspertów, w której obok prawników Ordo Iuris udział wzięli także ginekolog i położnik – prof. Bogdan Chazan, była małopolska kurator oświaty – Barbara Nowak, psycholog z Instytutu Ona i On – Agnieszka Marianowicz Szczygieł i autorka podręczników do wychowania do życia w rodzinie oraz była przewodnicząca Zespołu Opiniodawczo-Doradczego MEN – Teresa Król.Prawnicy Ordo Iuris są w nieustannej gotowości, aby interweniować wszędzie tam, gdzie genderowi aktywiści będą usiłowali wejść do szkół wbrew woli rodziców albo gdzie będą zmuszali nauczycieli do przekazywania uczniom wulgarnych i ideologicznych treści. Żadna rodzina oraz żadne dziecko nie pozostaną bez naszego wsparcia.Obrona polskiej edukacji jest kluczowa dla uratowania młodego pokolenia Polaków przed wyobcowaniem z narodowej kultury i chrześcijańskiego dziedzictwa oraz genderową demoralizacją. Głęboko wierzę w to, że – z pomocą ludzi takich jak Pan – jesteśmy w stanie zatrzymać ideologiczną rewolucję w polskiej szkole.
Propozycje minister Nowackiej uderzają w polski system edukacjiPragnąc, aby polskie dzieci nadal uczyły się w polskiej szkole o polskich bohaterach i arcydziełach narodowej literatury – wspólnie z organizacjami zajmującymi się sprawami oświatowymi oraz ekspertami w tej dziedzinie – przygotowaliśmy analizę zaproponowanych przez ministerialnych ekspertów zmian do podstawy programowej.W dokumencie wskazaliśmy, że usuwanie z lekcji historii odniesień do ważnych dla naszego Narodu postaci i wydarzeń jest szkodliwe. 
Wbrew deklaracjom autorów zmian, nie skutkuje to redukcją treści, ale zmianą charakteru nauczania historii. Obecnie uczniowie poznają dzieje Polski poprzez postacie historyczne. Dzięki temu historia jest przedmiotem żywym i zrozumiałym. Jeśli proponowane zmiany wejdą w życie, uczniowie mogą nie usłyszeć o Zawiszy Czarnym, o. Augustynie Kordeckim – obrońcy jasnogórskiego klasztoru w trakcie potopu szwedzkiego czy wymienionym w hymnie narodowym, uczestniku wojen XVII-wiecznych, hetmanie Stefanie Czarnieckim. Z programu mają zniknąć tematy dotyczące bohaterstwa Polaków w trakcie II wojny światowej, np. obrony Westerplatte, Wizny i Warszawy oraz bitwy nad Bzurą i pod Kockiem. Z wcześniejszych okresów historii Polski pominięte w podstawie programowej miałyby zaś być nawet takie wydarzenia jak zwycięstwo grunwaldzkie czy hołd pruski.W złożonej do MEN analizie dowodzimy, że podobne zmiany zanegują wychowawczy cel historii, sprowadzając ten przedmiot do suchej faktografii. Będzie to sprzeczne z celami edukacyjnymi wyrażonymi w preambule ustawy Prawo oświatowe, która stanowi, że „kształcenie i wychowanie służy rozwijaniu u młodzieży poczucia odpowiedzialności, miłości Ojczyzny oraz poszanowania dla polskiego dziedzictwa kulturowego”.Podkreślamy konieczność utrzymania w podstawie programowej powszechnie lubianych i wykorzystywanych podczas uroczystości szkolnych pieśni patriotycznych, które stanowią niezwykle cenny łącznik międzypokoleniowy pomiędzy Polakami z różnych epok. Wskazujemy, że wbrew zaleceniom ministerialnych ekspertów polska epopeja narodowa „Pan Tadeusz” powinna być nadal znana polskim maturzystom w całości, a nie tylko we fragmentach, gdyż od lat stanowi fundament polskiej tożsamości. Wskazujemy, że młodzi Polacy powinni mieć w szkole możliwość poznania twórczości św. Jana Pawła II i bł. kard. Stefana Wyszyńskiego, których dzieła obecnie znajdują się na liście lektur uzupełniających.Drastyczne okrojenie programu nie ominęło też matematyki, która jest królową nauk, czy fizyki, która pozwala zrozumieć świat.
Zamiast tego minister Nowacka chce wprowadzić do szkół nowy przedmiot w postaci „edukacji zdrowotnej”, w ramach którego może dojść do próby wprowadzenia do polskich szkół wulgarnej edukacji seksualnej oraz oswajania naszych dzieci z propagandą lobby LGBT. Niestety, o ile obecnie na przekazywanie dzieciom treści związanych z wrażliwą tematyką psychoseksualną trzeba uzyskać zgodę ich rodziców, o tyle uczestnictwo w lekcjach nowego przedmiotu będzie obowiązkowe.Brak naszej stanowczej reakcji na to zagrożenie może doprowadzić do sytuacji, w której polscy rodzice, którzy odmówią posyłania swoich dzieci na takie zajęcia będą represjonowani i karani. W Niemczech od lat za odmowę posłania dziecka na lekcje wychowania seksualnego grozi kara grzywny, a w przypadku odmowy jej zapłacenia aresztu. W niektórych przypadkach dzieci są z tego powodu zabierane z domu, a rodzice tracą prawo do opieki nad nimi.Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przyciskPolska edukacja zostanie podporządkowana UE?Zapowiadane przez minister Nowacką zmiany w podstawie programowej przedmiotów szkolnych, zmierzające do przemiany polskiej tożsamości w tożsamość ogólnoeuropejską, wychodzą naprzeciw projektowanym przez eurokratów zmianom w traktatach europejskich. Ich częścią jest między innymi poszerzenie kompetencji UE w zakresie edukacji.Omawiamy to zagrożenie w naszym raporcie „Po co nam suwerenność?”, gdzie wskazujemy, że zwolennicy Państwa Europa chcą, aby ten kluczowy obszar – edukacja – został przeniesiony ze strefy wyłącznych kompetencji państw członkowskich UE do strefy kompetencji dzielonych. 
W praktyce oznaczałoby to przyznanie UE pierwszeństwa w decydowaniu o tym, czego mają się uczyć polskie dzieci. W rezultacie to, czy w programie edukacji uczylibyśmy się o narodowej kulturze i historii, nie zależałoby od wybranych przez Polaków posłów i ministrów, ale niewybieralnych unijnych urzędników, którzy nie musieliby się liczyć z naszym zdaniem.Mogłoby to doprowadzić do sytuacji, w której zmierzający do pogłębienia integracji eurokraci nakazaliby Polakom skoncentrowanie na uczeniu wspólnej, europejskiej historii, obejmującej tematy takie jak „Europejczycy w czasach konfliktów narodowych” czy „dzieje integracji europejskiej”, traktując po macoszemu lub całkowicie pomijając omówienie historii własnego narodu. Podobnie mogłaby zostać potraktowana nauka własnego języka, która zostałaby okrojona kosztem języków największych państw UE.Unifikacja systemów edukacji krajów UE umożliwi ponadto radykałom odgórne narzucenie Polakom i innym konserwatywnym narodom naszego regionu wprowadzenie do szkół – i to od najmłodszych klas – obowiązkowych zajęć wulgarnej edukacji seksualnej.
Kto stoi za permisywną edukacją seksualną?Aby uświadomić Polakom zagrożenia związane z permisywną edukacją seksualną – określaną przez jej zwolenników jako wszechstronna lub kompleksowa – opracowaliśmy cykl esejów, w których przeanalizowaliśmy założenia tego modelu, jego genezę, sposób realizacji, metody działania edukatorów seksualnych oraz możliwe konsekwencje jej wdrażania dla dzieci i młodzieży.W eseju poświęconym genezie współczesnej edukacji seksualnej wskazujemy na prekursorów permisywnego – tj. zezwalającego na niemal zupełną swobodę w postępowaniu i zachowaniu – modelu edukacji seksualnej. Jednym z nich jest współtwórca marksistowskiej szkoły frankfurckiej Herbert Marcuse, który w książce „Eros i cywilizacja”, twierdził, że „dopiero urzeczywistnienie i wydobycie erotycznej natury człowieka (…) da ludzkości prawdziwe wyzwolenie”. Przeciwników rewolucji seksualnej uznawał za faszystów. Innym z ojców wulgarnej edukacji seksualnej był amerykański entomolog Albert Kinsey, który twierdził, że człowiek jest istotą seksualną od urodzenia, dlatego nawet najmniejsze dzieci mają prawo do czerpania przyjemności ze swojej seksualności. Swoje twierdzenia Kinsey oparł na wynikach badań przeprowadzanych na dzieciach (w tym na niemowlakach!) dopuszczając się przy tym kryminalnym nadużyć seksualnych.Na koncepcje głoszone przez seksedukatorów wpływ miał także niemiecki psycholog i zdeklarowany homoseksualista Helmut Kentler, który w swojej książce „Wychowanie seksualne” jako cele pedagogiki seksualnej wymieniał między innymi onanizowanie dzieci od najmłodszych lat, łagodzenie tabu kazirodztwa między rodzicami i dziećmi czy wprowadzanie zabaw seksualnych w przedszkolach i szkołach. Kentler twierdził, że „stosunki pederastyczne mogą bardzo pozytywnie wpływać na rozwój osobowości chłopca”. Swoje teorie wcielił w życie organizując, trwający trzy dekady, tzw. eksperyment Kentlera, w ramach którego, przy wsparciu niemieckich urzędników, dzieci z domów dziecka były oddawane pod opiekę osobom podejrzewanym lub skazanym za przestępstwa pedofilskie. Po latach okazało się, że uczestniczące w eksperymencie dzieci były maltretowane i wykorzystywane seksualnie przez swoich opiekunów oraz samego Kentlera.W naszej publikacji wskazujemy, że bazująca na teoriach wymienionych autorów permisywna edukacja seksualna nie uznaje tematów tabu ani dolnej, sztywnej granicy inicjacji seksualnej. W parze z tym idą między innymi zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia z 2010 r., które wprost mówią o tym, że małe dzieci już wieku 0-4 lat powinny być uczone na temat masturbacji. Uczestnictwo w takich zajęciach wyrabia w młodych ludziach błędne przekonanie, że zamiast panować nad własnymi popędami, należy im ulegać.


Czego seksedukatorzy chcą „uczyć” nasze dzieci?W esejach obnażamy fałszywą narrację radykałów, którzy chcą seksualizować dzieci między innymi pod pretekstem… przeciwdziałania dyskryminacji. Dowodzimy, że nieodłączną częścią składową forsowanej przez genderystów edukacji seksualnej jest oswajanie dzieci z niemal całkowitą swobodą zachowań seksualnych.
 Sekedukatorzy redukują ludzką seksualność do sfery przyjemności. Pomijają przy tym jej funkcję prokreacyjną a nawet więziotwórczą, roztaczając przed młodymi ludźmi wizję świata, w którym poczęcie dziecka jest problemem, niepożądanym efektem ubocznym współżycia seksualnego, zagrażającym wygodnemu stylowi życia, samorealizacji i dalszemu korzystaniu z „praw seksualnych”. W tej perspektywie zabicie dziecka nienarodzonego jest ukazywane jako rozwiązanie problemu oraz element tzw. praw reprodukcyjnych i seksualnych.
Dowodzimy, że wulgarna edukacja seksualna przekazuje dzieciom fałszywe twierdzenia ideologii gender, w myśl których o płci człowieka nie decydują fakty biologiczne, ale subiektywne odczucie, które – jak pokazują liczne przykłady osób po przejściu chirurgicznej „korekty płci”, żałujących swojej decyzji – może się zmieniać. Edukacja ta promuje także wysoce ryzykowny styl życia subkultury LGBT oraz homoseksualne praktyki. Kontakt z tego typu treściami wywiera negatywny wpływ na młodych ludzi, mogąc wywołać poczucie zagubienia, dezorientację oraz wątpliwości co do swojej tożsamości psychoseksualnej.W cyklu „O czym nie powiedzą edukatorzy seksualni?” omawiamy przykłady materiałów, gier, zabaw i podręczników, które są wykorzystywane w ramach zajęć edukacji seksualnej. Opisujemy między innymi niemiecki poradnik, który zaleca, aby w ramach zabawy małe dzieci wzajemnie poruszały się na czworaka jak psy i wzajemnie wąchały swoje części ciała – w tym miejsca intymne. Przywołujemy stworzony na zlecenie austriackiego Ministerstwa Edukacji, Sztuki i Kultury film instruktażowy dla młodzieży w wieku 12-18 lat, w którym prezentowane są animacje seksualne. Oglądająca go nastolatka usłyszy, że „od czternastych urodzin życie seksualne prowadzisz na własną odpowiedzialność. Od tej pory uważana jesteś za dojrzałą seksualnie. Rodzicom nic do tego i możesz sypiać z kim chcesz”. W publikacji zwracamy także uwagę na treści, na jakie mogą trafić dzieci w polskim internecie. Piszemy między innymi na temat publikacji Grupy Ponton, na której stronach internetowych możemy znaleźć zachęty do oglądania pornografii czy na treści publikowane przez Fundację SEXEDPL, założoną przez modelkę Anję Rubik, spotkaniem z którą nie tak dawno chwaliła się w mediach społecznościowych obecna minister edukacji Barbara Nowacka. Młodzi ludzie przeczytają tam między innymi na temat tego, jak przygotować się do seksu analnego, jak dbać o higienę gadżetów erotycznych oraz dowiedzą się, że decydując się na kolczyk w łechtaczce, można „zapewnić sobie dodatkowe bodźce nie tylko w trakcie pieszczot i stosunku, ale także podczas samego chodzenia”.
Pokazujemy efekty wulgarnej edukacji seksualnej
W naszym cyklu omawiamy też możliwe negatywne skutki poddawania dzieci genderowej seksualizacji. Przywołujemy przykłady krajów zachodnich, gdzie coraz więcej młodych ludzi podejmuje ryzykowne praktyki seksualne propagowane przez lobby LGBT. Wskazujemy, że pomiędzy 2015 a 2020 rokiem w Wielkiej Brytanii odsetek takich osób wzrósł z 3,3% do 8% w przedziale wiekowym 16-24 lata. Z kolei w USA, pomiędzy rokiem 2012 a 2017, odsetek dorosłych osób deklarujących się jako „LGBT” wzrósł z 3,5% do 4,5%, przy czym wzrost nastąpił niemal wyłącznie w najmłodszej badanej grupie ludzi urodzonych pomiędzy 1980 i 1999 rokiem.Zwracamy także uwagę na lawinowy – rzędu od kilkuset do nawet kilkunastu tysięcy procent (USA 175%, Kanada 438%, Finlandia 543%, Holandia 804%, Wielka Brytania 2 353%, Włochy 7 100%, Australia 12 550%, Szwecja 19 600%) – wzrost zaburzeń tożsamości płciowej wśród młodzieży w krajach, które wprowadziły permisywistyczną edukację seksualną. Niestety znaczna część z tych dzieci nie otrzymuje fachowej pomocy psychologicznej, ale trafia w ręce „specjalistów”, którzy afirmują ich zaburzenia. W rezultacie dzieci otrzymują hormony płci przeciwnej i są poddawane nieodwracalnym, okaleczającym operacjom, które mają na celu zafałszowanie ich płci biologicznej.Uzupełnieniem naszego cyklu esejów jest dziesięć rozmów z ekspertami w tej wrażliwej tematyce, które ukazały się na naszym profilu w serwisie YouTube

Jeśli zapowiadane przez rząd Donalda Tuska zmiany w podstawach programowych wejdą w życie, młodzi Polacy nie poznają w szkołach kluczowych informacji na temat naszej narodowej kultury i historii. Ograniczona zostanie także ich wiedza w zakresie matematyki, fizyki, nauk przyrodniczych. W efekcie jeszcze łatwiej będą poddawani manipulacji i populistycznym hasłom lewicowych rewolucjonistów.W to miejsce wejdzie permisywna, wulgarna edukacja seksualna, w ramach której uczniowie będą zapoznawani z propagandą lobby LGBT. W rezultacie młode pokolenie zostanie zdemoralizowane, czego konsekwencje będą tragiczne. Nie mogąc do tego dopuścić, robimy wszystko, co w naszej mocy, by zatrzymać tę ideologiczną rewolucję w polskim systemie edukacji. Każde z naszych działań wymaga jednak zabezpieczenia określonych środków.
Stały monitoring prac rządu i Sejmu wymaga codziennego zaangażowania naszych analityków, którzy na bieżąco sprawdzają praktyczne skutki wdrażania proponowanych zmian prawa. Miesięczny koszt tej aktywności to co najmniej 6 000 zł. Pozwala nam to jednak na szybką reakcję za każdym razem, gdy radykałowie usiłują zmieniać prawo, aby dostosować je do swoich poglądów.Opracowanie każdej analizy to – w zależności od stopnia złożoności problemu oraz zakresu proponowanych zmian – koszt od 8 000 do nawet 15 000 zł.Podjęcie interwencji w obronie praw rodziców do wychowywania dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami lub w obronie nauczycieli, którzy nie chcą przekazywać swoim uczniom ideologicznych i wulgarnych treści to koszt niekiedy przekraczający nawet 10 000 zł. Spodziewamy się, że wskutek zapowiedzianego przez minister Nowacką otwarcia szkół na wulgarnych edukatorów seksualnych w najbliższych miesiącach, będziemy mieli szereg takich zgłoszeń.
Dlatego bardzo Pana proszę o wsparcie Instytutu kwotą 80 zł, 130 zł, 200 zł lub dowolną inną, dzięki czemu prawnicy Ordo Iuris będą skutecznie bronić polskich szkół przed depolonizacją, dechrystianizacją, dehumanizacją, deprawacją i degradacją.
Z wyrazami szacunkuAdw. Jerzy Kwaśniewski - Prezes Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo IurisP.S. W dobie totalnej degradacji systemu szkolnictwa i edukacji w Polsce, nie możemy ograniczać się tylko do działalności reaktywnej. Musimy również sami wychodzić z inicjatywami konkretnych alternatyw edukacyjnych. Właśnie dlatego powołaliśmy do życia uczelnię Collegium Intermarium, która jest dziś oazą normalności w czasach szaleńczej, ideologicznej rewolucji. W Collegium Intermarium dążymy do powrotu do idei klasycznych uniwersytetów i klasycznego, wszechstronnego wykształcenia.

Aktualnie na Collegium Intermarium trwają zapisy na Studium Filozofii Realistycznej, w ramach którego będzie można zapoznać się z dziedzictwem europejskiej filozofii klasycznej. Koszt kursu to 1600 zł, ale dla sympatyków Instytutu Ordo Iuris przygotowaliśmy ofertę, dzięki której na hasło Ordo Iuris można będzie zapisać się na kurs w promocyjnej cenie 890 zł.
P.P.S. Chciałbym także zaprosić Pana na Mszę św. w intencji Darczyńców Instytutu Ordo Iuris, która zostanie odprawiona w środę 6 marca o godz. 18:00 w kościele pw. Wszystkich Świętych przy pl. Grzybowskim 3/5 w Warszawie. 
Działalność Instytutu Ordo Iuris możliwa jest szczególnie dzięki hojności Darczyńców, którzy rozumieją, że nasze zaangażowanie wymaga regularnego wsparcia.Ustaw stałe zlecenie i dołącz do naszej misji.
Dołączam do Kręgu Przyjaciół Ordo Iuris
 Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iurisul. Zielna 39, 00-108 Warszawa +48 793 569 815 www.ordoiuris.pl

Cięcia w programach szkolnych. Prof. Nowak wzywa do stworzenia edukacyjnej alternatywy. Tajne komplety?

Prof. Nowak piętnuje cięcia w programach szkolnych i wzywa do stworzenia edukacyjnej alternatywy 

https://pch24.pl/prof-nowak-pietnuje-ciecia-w-programach-szkolnych-i-wzywa-do-stworzenia-edukacyjnej-alternatywy/


Profesor Andrzej Nowak wezwał polskich patriotów, ludzi dobrej woli, do współpracy w tworzeniu równoległego względem oficjalnego, systemu edukacji – dla zniwelowania przygotowywanych przez rząd Tuska drastycznych cięć w programach szkolnych.  

Krakowski historyk wygłosił w Domu Pielgrzyma „Amicus” na warszawskim Żoliborzu wykład zatytułowany „Niepodległość: walka, ofiara, rezygnacja”. Długie fragmenty swojego wystąpienia poświęcił szczegółowemu wyliczeniu zmian, które resort edukacji kierowany przez Barbarę Nowacką chce wprowadzić w programach szkolnych. Modyfikacje polegają przede wszystkim na drastycznych cięciach istotnych faktów i umiejętności, które mają za zadanie posiąść uczniowie.

Wyliczenie zostało zwieńczone dramatycznym apelem, który profesor Nowak wystosował do wszystkich, którym droga jest sprawa ocalenia polskiego ducha i państwowości.

– Teraz potrzebny jest cały system równoległej edukacji; historii i języka polskiego na pewno. System zupełnie równoległej edukacji. Musimy to zbudować. Nie tylko domowe nauczanie – bo nie każdy ma to szczęście mieć rodziców, którzy mogą mu przekazać pewną wiedzę, wychowanie patriotyczne. Ale musimy stworzyć system edukacji, przygotować całe lekcje – przekonywał krakowski historyk.

– To jest apel do takich ludzi jak ja, czyli do historyków, do polonistów, ale do wszystkich Państwa, do tych, którym zależy, żeby Polska była, wśród innych narodów Europy. Musimy pomyśleć nad tym, a później szybko zabrać się do pracy, zorganizować ten system równoległego nauczania. Bo nie mam złudzeń, jestem przekonany, że te zmiany, które teraz, za chwilę zaczynają być wprowadzane, będą kontynuowane. Raczej nie spodziewam się – i obym się mylił – że ten system runie bardzo szybko. Życzę, żeby to się stało, ale nie spodziewam się, żeby to się stało w najbliższych miesiącach, czy nawet w najbliższych kilku latach. Bardzo bym chciał się mylić – zastrzegł naukowiec.

Zanim został wygłoszony cytowany tu apel, badacz dziejów Polski, a przy tym wybitny publicysta wypunktował konkretne propozycje cięć w programach szkolnych.

– Usunięto przykłady Witolda Pileckiego, św. Maksymiliana Kolbe. Usunięto Zawiszę Czarnego, zwycięstwo grunwaldzkie, przeora Kordeckiego, hetmana Czarnieckiego, Danutę Siedzikównę „Inkę”. Wykreślono, cytuję, „dokonania Bolesława Krzywoustego” i „konflikt z cesarstwem niemieckim”. Nie było żadnych konfliktów, nie było Bolesława Krzywoustego. Wykreślono obowiązek „umieszczenia w czasie wydarzeń związanych z relacjami polsko-krzyżackimi”. Nie było żadnej wojny z Krzyżakami, po prostu nie było tego problemu – przybliżał autor wykładu filozofię przyświecającą autorom zmian.

– Wykreślono, z niezwykłą czujnością cenzorską, „związki Polski z Węgrami” – nie było związków Polski z Węgrami w XIV wieku. Usunięto „charakterystykę polityki zagranicznej ostatnich Jagiellonów ze szczególnym uwzględnieniem powstania Prus Książęcych”. Koniec. O co chodzi? Oczywiście, nie było hołdu pruskiego, nie było czegoś takiego – wymieniał profesor.

Kolejne fragmenty, których resort Barbary Nowackiej nie chce widzieć w podstawie programowej, to: – „Uczeń charakteryzuje projekty reform ustrojowych Stanisława Leszczyńskiego i Stanisława Konarskiego”. Usunięto również: „Omawia zjawiska świadczące o postępie gospodarczym, rozwoju kultury i oświaty”. Nie, w XVIII wieku nie było żadnych polskich projektów reform i nie było żadnego postępu, Polska jest zacofana – to jest oczywiste – mówił wykładowca.

Polscy uczniowie nie dowiedzą się też na temat wkładu naszych rodaków w niepodległość Stanów Zjednoczonych.

– Nie było Kościuszki, nie było Pułaskiego. Usunięto zapis: „Charakteryzuje cele i konsekwencje Konfederacji Barskiej” – oczywiście Konfederacji Barskiej nie mogło być. Usunięto: „opisuje okoliczności utworzenia Legionów Polskich oraz omawia ich historię”. Wykreślono: „opisuje powstanie Księstwa Warszawskiego, jego ustrój i terytorium”. Usunięto: „wskazuje na mapie podział polityczny ziem polskich po kongresie wiedeńskim”. A więc o co tutaj chodzi? Nie było rozbiorów, nie było podziału tego państwa. O to chodzi w tym cytacie – wskazać na mapie podział polityczny ziem polskich, że byli jacyś rozbiorcy. Nie było żadnych rozbiorców, nie było rozbiorów – wyliczał.

W przekonaniu MEN nie ma potrzeby by polscy uczniowie poznawali fakty dotyczące np. traktatów w Locarno i włoskiego faszyzmu.

– Dlaczego? Od razu wyjaśnię. Locarno to był układ z 1925 roku, w którym państwa zachodnie zgodziły się na układ z Niemcami Weimarskimi, w którym uznano nienaruszalność granic zachodnich – czyli granicy Niemiec z Francją i Belgią – i naruszalność granic wschodnich Niemiec. Czyli, de facto państwa zachodnie otworzyły możliwość agresji czy rewizji granic – może tak powiedzmy, ostrożniej – Niemiec z Polską i Czechosłowacją. A dlaczego nie ma włoskiego faszyzmu? Tu odpowiedź jest banalna. Bo tylko w Polsce był faszyzm – w Polsce narodził się faszyzm. Mussolini nie ma tu znaczenia – wskazywał profesor Andrzej Nowak.

Z propozycji nowej podstawy zniknęła kwestia podawania przez ucznia przykładów szczególnego bohaterstwa Polaków, jak obrona poczty w Gdańsku, walki o Westerplatte, obrona wieży spadochronowej w Katowicach, bitwy pod Mokrą i Wizną, bitwa nad Bzurą, obrona Warszawy, obrona Grodna, bitwa pod Kockiem.

Zniknęło objaśnienie przyczyn i rozmiarów rzezi wołyńskiej na Kresach. W to miejsce pojawia się „konflikt polsko-ukraiński”. – Już nawet nie ma mowy o ludobójstwie, ale nie było nawet rzezi. Był konflikt polsko-ukraiński. Niektórzy mówią, że podstawa programowa to nic ważnego, nauczyciele mają pewne minimum swobody, mogą korzystać z niej, z różnych podręczników. Otóż podstawa programowa ma zasadnicze znaczenie – wskazywał prelegent.

 Bo nawet jeżeli są teraz jeszcze dostępne podręczniki – te starsze, nie tylko z okresu rządów Prawa i Sprawiedliwości, gdzie była mowa o tych rzeczach, które tu zostały skasowane. Ale podstawa programowa wytycza kierunek, zgodnie z którym teraz pisze się nowe podręczniki, które będą gotowe dla klasy zaczynającej swoją edukację 1 września 2024 roku i w następnych latach. One będą już napisane zgodnie z tym schematem. Dlaczego? Bo wydawcy chcą zarobić, a żeby zarobić, muszą zyskać akceptację resortu edukacji. Ministerstwo, zgodnie z formularzem, sprawdza w pierwszej kolejności zgodność podręcznika z podstawa programową. Jak się nie zgadza, to podręcznik nawet nie idzie do recenzji. Jest wyrzucany do kosza w ministerstwie. To jest kierunek zmian – przybliżał szczegóły rewolucji oświatowej profesor Andrzej Nowak.

Źródła: You Tube/asco.tv, wPolityce.pl, PCh24.pl

Zmiany w podstawie programowej w szkołach są… wstrząsające. HISTORIA.

https://pressmania.pl/zmiany-w-nowej-podstawie-programowej-w-polskich-szkolach-sa-wstrzasajace/

Autor: Piotr Wasilewski
Suwalczanin, ekonomista, autor publikacji naukowych i koordynator projektów społecznych.

Zmiany w nowej podstawie programowej w polskich szkołach są… wstrząsające. To będzie długi wątek, ale bardzo ważny, bo mający wpływ na miliony młodych Polaków.

12 lutego Ministerstwo Edukacji Narodowej opublikowało projekt zmian w podstawie programowej. Głównym założeniem jest usunięcie 20% treści. Jakie treści usunięto, jakie przeformułowano? Zapraszam do przeczytania wątku na temat zmian w przedmiocie: HISTORIA

➕Na początku jeden “plus”: autorzy zmian nie ukrywają swoich intencji i w dosyć przystępny sposób pokazują, co zamierzają usunąć z podstawy programowej. Dzięki temu w symboliczny sposób możemy zobaczyć… przekreślone słowa. Duża część usuniętych treści przyprawia o zawrót głowy.

Co się zmienia? Po kolei:

HISTORIA:

1️⃣❌Uczniowie nie dowiedzą się już o: 

– bitwie pod Grunwaldem (jednej z największych bitew świata w średniowieczu, którą pokazuje najbardziej znany polski obraz Jana Matejki), 

– hetmanie Stefanie Czarnieckim (a po co nam wiedzieć kim był człowiek, o którym mowa w hymnie państwowym?)

– Ince (młodej dziewczynie, która niespełna 80 lat temu w heroiczny sposób oddała życie za Polskę, wg autorów nowej podstawy jak widać to za mało)

– pielgrzymkach św. Jana Pawła II do Polski (tych najbardziej przełomowych, których władze komunistyczne w Polsce niezwykle się bały, bo wiedziały jak ogromny mają wpływ na zmiany w Polsce)

2️⃣❌Polscy uczniowie nie będą też mieli okazji dowiedzieć się o tak “błahych” wydarzeniach jak:

– chrzest Polski (po co młodzi ludzie mają wiedzieć, że początki państwa polskiego ściśle wiążą się z religią?)

– dokonania w dziedzinie polityki wewnętrznej i zagranicznej Jagiellonów w XV wieku (jeszcze skojarzy się młodym ludziom z serialem TVP i zaczną się fascynować historią Jagiellonów, a “tego nie chcemy”!)

– twórczość Mikołaja Reja i Jana Kochanowskiego (w końcu po co wiedzieć, “iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają”?)

– dokonania Stefana Batorego (jeszcze dowiedzą się o pokonaniu Rosjan i odzyskiwaniu zabranych Polsce terytoriów, a duma z Polski nie jest pożądana przez nowe władze)

– najważniejsze bitwy XVII wieku (hołd ruski, bitwa pod Kłuszynem, potop szwedzki, bitwa pod Wiedniem, która ocaliła Europę – “a komu to potrzebne?”)

3️⃣❌Historia relacji z 🇩🇪Niemcami jest od samego początku, jakby to powiedzieć, dosyć specyficznie “uporządkowana”:

– nie dowiemy się już o wojnach z Niemcami na początku funkcjonowania państwa polskiego (chyba że Bolesław Chrobry poszerzał terytorium Polski w ramach negocjacji wewnątrz Trójkąta Weimarskiego)

– Krzyżacy stają się takim fajnym zakonem wcale nie mającym konfliktów z Polską, a Konrad Mazowiecki za ich sprowadzenie otrzymał “only love reactions”

– nie dowiemy się już o… kulturkampf Bismarcka, którego polityka w Niemczech trwa do dzisiaj. Co ciekawe, jedyna zmiana ortograficzna autorów nowej podstawy to zmiana słowa: “germanizacja” na “Germanizacja”. W końcu do sąsiada, który nas “Germanił” należy podchodzić za ten czyn z należytym szacunkiem

– Bitwa o Westerplatte? Obrona Warszawy w 1939? Obrona poczty gdańskiej? Bitwa pod Wizną? – nowa podstawa programowa wymazuje te wydarzenia z pamięci

– w nowej podstawie usunięto też wiedzę o… Powstaniu Wielkopolskim i powstaniach śląskich oraz o polskości na Warmii i Mazurach

– z podstawy programowej wylatuje ten ważny fragment nakłaniający do debaty na temat należnych Polsce reparacji wojennych: “uczeń opisuje zniszczenia i ograbienie Warszawy przez Niemców dokonane od września 1939 roku do stycznia 1945 roku (m.in. Zamek Królewski, Pałac Saski, archiwa, biblioteki, muzea, majątek prywatny). “

PS. Kiedyś obecny europoseł PO Andrzej Halicki mówił o pisaniu podręczników do historii dla polskich uczniów razem z Niemcami. Najwidoczniej nie był to żart i właśnie się materializuje.

4️⃣❌Co ciekawe, odwrotną tendencję niż do Niemców, zastosowano w stosunku do USA. Niesamowita koincydencja z prowadzoną obecnie przez Rząd RP polityką międzynarodową:

– nie dowiemy się już o konstytucji amerykańskiej i o… trójpodziale władzy (niektórzy posłowie w końcu nie wiedzą o tym “drobnym szczególe” jakim jest odróżnienie władzy wykonawczej od ustawodawczej, po co mają o tym wiedzieć uczniowie?)

– dosłownie skreślono taki oto dotychczasowy zapis w podstawie programowej: “uczeń przedstawia wkład Polaków w walkę o niepodległość Stanów Zjednoczonych ” (po co pokazywać wkład Polaków w historię największego mocarstwa świata?)

– usunięto również taki punkt: “uczeń przedstawia i sytuuje w czasie i przestrzeni proces rozpadu Układu Warszawskiego i odzyskanie suwerenności przez Polskę 1989” (Jak można zrozumieć obecny stan naszego kraju bez wiedzy o tym, co się wydarzyło w 1989 roku? “Nie wiem, choć się domyślam” – jak powiedziałby Tadeusz Sznuk)

5️⃣❌Ta zmiana zasługuje na oddzielny wątek, bo jest ściśle związany z tym, co obecnie dzieje się w Polsce w temacie dużych inwestycji. Tyle mówimy o CPK, elektrowni atomowej, ogromnych inwestycjach takich jak fabryka Intela, prawda?

– aby uczeń nie znał ważnego kontekstu, usuwa się z podstawy programowej wiedzę o… największych inwestycjach II RP: młodzi Polacy nie dowiedzą się o porcie w Gdyni, o Centralnym Okręgu Przemysłowym i o magistrali węglowej. Niebywałe, a jednak.

6️⃣❌Niezwykle ważna i do bólu skandaliczna zmiana dotycząca II wojny światowej. Nowa podstawa programowa umniejsza rolę Polaków ratujących Żydów z Holokaustu.

Autorzy nowej podstawy proponują następującą zmianę:

“Uczeń zna przykłady bohaterstwa Polaków ratujących Żydów z Holokaustu” -> “Uczeń charakteryzuje postawy Polaków wobec Żydów” 

Stąd już prosta droga do “polskich obozów śmierci”. Historia Ireny Sendlerowej, Żabińskich i rodziny Ulmów oraz innych “Sprawiedliwych wśród Narodów Świata” oczywiście usunięta. Po co młody Polak ma wiedzieć, że tylko w Polsce za pomoc Żydom groziła kara śmierci, a Polacy pomagali na ogromną skalę? “To niedobra jest wiedzieć”

7️⃣❌Nowa podstawa programowa proponuje również UWAGA zmianę zapisu: “rzeź wołyńska” na “konflikt polsko-ukraiński”. Jeśli “krwawa niedziela”, w czasie której mordowano siekierami i gwałcono jest częścią “konfliktu” jak to określa dzisiaj Ministerstwo 

Edukacji Narodowej, to jest to po prostu zakłamywanie historii

8️⃣❌W przypadku omawiania przebiegu i bohaterów powstań oraz innych wydarzeń historycznych wykreślono znajomość elementów związanych z danym regionem. Historia regionalna jest w nowej podstawie “zaorana”. Tak bardzo walczyliśmy kilka lat temu jako Rada Dzieci i Młodzieży Rzeczypospolitej Polskiej o wzmocnienie roli historii regionalnej (żeby młodzi ludzie znali historię regionu, z którego pochodzą i na którym mieszkają). Wtedy się udało. Dzisiaj historia regionu jest wymazywana. PS. Wczoraj Minister Barbara Nowacka usunęła Radę Dzieci i Młodzieży RP… Po co młodzi ludzie mają mieć wkład w to, czego będą się uczyć??? Uwag nie zgłoszą, bo ich zlikwidowano.

9️⃣❌Z nowej polskiej szkoły zgodnie z propozycją podstawy programowej polski znikną i zostaną umniejszone też takie wydarzenia i postacie jak:

– Maksymilian Maria Kolbe

– Witold Pilecki

– Muzeum Powstania Warszawskiego

– Muzeum Auschwitz Birkenau 

– Polskie Cmentarz Wojenny w Katyniu

– związki Polski z Węgrami w XIV i XV wieku

– okoliczności utworzenia Legionów Polskich 

– Żołnierze Niezłomni (Wyklęci) – o ich pamięć tak walczyli młodzi ludzie w Polsce jeszcze 10 lat temu…

– rasistowska i antysemicka polityka Niemiec hitlerowskich przed II wojną światową

– Jan Karski

– Władysław Sikorski

– Radio Wolna Europa

– ksiądz Jerzy Popiełuszko

🔟❗️Tak, to długi post, a dotyczy zmian w podstawie programowej tylko jednego przedmiotu. Jest jeszcze szansa, aby te zmiany nie weszły w życie. Do 19 lutego można wyrazić swój sprzeciw (link w komentarzu). 

❗️Nie zmarnujmy szansy wyrażenia swojego zdania!

❗️Nie pozwólmy na zatarcie pamięci o tych, którzy walczyli o naszą wolność!

❗️Nie pozwólmy zakłamywać historii!

TAK – edukacja w Polsce wymaga zmian, ale na pewno nie takich wypaczających historię Polski i świata!

Barbara Nowacka – fe-ministerka edukacji – i jej oświata i kultura.

Barbara Nowacka zaproponowała wykreślenie z listy lektur obowiązkowych następujących utworów:

• biblijnej przypowieści o siewcy;

• „Powrotu taty” Adama Mickiewicza;

• „Katarynki” Bolesława Prusa;

• pieśni patriotycznych;

• wybranych wierszy Zbigniewa Herberta, Czesława Miłosza, Tadeusza Różewicza;

• „Syzyfowych prac” Stefana Żeromskiego;

• „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza;

• „Żony modnej” Ignacego Krasickiego;

• „Śmierci Pułkownika” Adama Mickiewicza;

• „Reduty Ordona” Adama Mickiewicza;

• całości „Pana Tadeusza” Mickiewicza;

• wybranych utworów Jana Lechonia, Jarosława Marka Rymkiewicza, Mariana Hemara oraz Cypriana Kamila Norwida;

• „Pamiętników” Jana Chryzostoma Paska;

• „biblijnej „Pieśni nad pieśniami”

• „Legendy o św. Aleksym”

• „Romeo i Julii” Szekspira;

• Psalmów 13 i 47 Kochanowskiego;

• „Hymnu do miłości ojczyzny” Ignacego Krasickiego;

• „Konrada Wallenroda” Mickiewicza;

• „Rozdziobią nas kruki, wrony…” Żeromskiego;

• wierszy Iłłakowiczówny  i Tadeusza Gajcego;

• tomu „Ocalenie” Miłosza;

• „Drogi donikąd” Józefa Mackiewicza;

• „Raportu o stanie wojennym” Marka Nowakowskiego.

Seks narzędziem sterowania, czyli czas kolonizacji rozumu

Seks narzędziem sterowania, czyli czas kolonizacji rozumu

Barbara Wodzińska politykapolska/seks-narzedziem-sterowania

21 czerwca 2017

Barbara Wodzińska

Krótka definicja czasu kolonizacji rozumu: Jest to czas redefiniowania i kreowania rzeczywistości odmiennej od naturalnej, czyli normalnej, przy użyciu nowomowy, aby dać usprawiedliwienie wszelkim odstępstwom od moralności i prawa naturalnego, by dać usprawiedliwienie wszelkim zachowaniom uznawanym, od zawsze, za zboczenia.

Ach! niewola sączy jad, Co rozkłada Duchów skład!

Niczym Sybir – niczym knuty, I cielesnych tortur król,

Lecz Narodu duch zatruty – to dopiero bólów ból!

(…)

Polsko moja! Polsko święta, Grzech wszelaki maż –

Łzę wszelaką susz – Depcz ziemski szał

Rządź światem dusz, Gardź państwem ciał

Nieś dech Pana, Nieskalana

Żadnym brudem! Ludy z trzody

Stwórz w narody, Stań nad niemi

Ich na ziemi, Ideałem!

Zygmunt Krasiński, Psalm Miłości

Wolę Polskę na krzyżu niż Polskę w moralnym bagnie.

Henryk Sienkiewicz, Aforyzmy

Daleki jestem od tego, by utrzymywać, że Naród Polski składa się z samych aniołów i chętnie przyznam, że moi rodacy, choć nad wyraz bogato obdarzeni pełnią wyobraźni, pracowici, odważni, rycerscy, serdeczni i tolerancyjni, byli i oczywiście nadal są nadzwyczaj pełni temperamentu, nadmiernie uczuciowi i wskutek tego ulegający namiętnościom, skorzy do popełniania błędów i wiele u nas błędów popełniono. Jednakże, poprzez całą naszą Historię płynie strumień człowieczeństwa, wielkoduszności i tolerancji tak szeroki, potężny, czysty, że próżno byłoby szukać podobnego w przeszłości jakiegokolwiek innego narodu europejskiego.

Ignacy Jan Paderewski, fragment przemówienia do Amerykanów, Chicago, 5.02.1916 r.

Pornografia – broń psychicznie zniewalająca

22 czerwca 2015 roku w Warszawie, w Sejmie, odbyła się Konferencja Stowarzyszenia Twoja Sprawa poświęcona społecznym i rozwojowym konsekwencjom pornografii. Konferencja zgromadziła imponującą liczbę osób, szczęśliwie – lekarzy, wychowawców i nauczycieli, działaczy katolickich zajmujących się uczciwym – zgodnym z prawem naturalnym, tym samym z etyką, wychowaniem seksualnym i przygotowywaniem do małżeństwa.

W kuluarach zwracano uwagę na brak zainteresowania polityków – tych przynależnych do awangardy genderyzmu, czyli „swobody seksualnej”. Powinni byli mieć odwagę stanąć do dyskusji z wybitnymi specjalistami prezentującymi normalność zgodną z naukowymi dyscyplinami: biologią, psychologią, seksuologią. Zaproszeni byli najwybitniejsi na świecie eksperci, którzy od lat badają społeczne i rozwojowe skutki pornografii.

Pornografia była i jest formą przymusu, najpierw producent pornografii wymusza zainteresowanie, po czym zainteresowanie przekształca się w konieczność – staje się przymusem, czyli uzależnieniem.

Historia pornografii wiąże się z historią rozwoju technologicznego. Czerpanie korzyści z ludzkiego uzależnienia, w ciągu ostatnich dwustu lat naszej rewolucyjnej epoki, przybierało coraz to bardziej jawną i jednoznaczną postać, aż stało się formą politycznej kontroli, wykorzystującej niedojrzałą i zdeformowaną żądzę seksualną, która pod postacią „wolności” jest już formą kontroli nad społeczeństwem.

Pierwsze pomysły dotyczące sposobu wykorzystywania seksu jako formy sprawowania kontroli nad społeczeństwem, podobnie jak ekonomiczne idee leseferyzmu, pojawiły się w dobie Oświecenia. Głoszono, skoro wszechświat jest maszynerią, w której najważniejszą siłą jest grawitacja, społeczeństwo również stanowi rodzaj urządzenia napędzanego dążeniem do osiągnięcia partykularnych korzyści, człowiek zaś, akcentowano, nie jest bytem uświęconym, jest mechanizmem, którego siłą napędową jest zaspokajanie namiętności, z seksualnymi na czele.

Wiedziano, że człowiek mający kontrolę nad popędem seksualnym nie jest podatny na podporządkowanie się niewłaściwym nakazom władzy, też modzie, obiegowym opiniom, reklamie.

Stąd wszystkie dramatyczne wydarzenia w historii ludzkości są historią zamysłu zrodzonego z oświeceniowego odwrócenia chrześcijańskich prawd. Oświecenie, które pozornie miało swój początek, jako ruch zmierzający do wyzwolenia człowieka niemal z dnia na dzień, przekształciło się w przedsięwzięcie zmierzające do uzyskania kontroli nad człowiekiem, wykorzystując możliwość swobody seksualnej i uzależnienia człowieka od rzekomej „swobody”.

Na warszawską konferencję zaproszono najwybitniejszych na świecie ekspertów badających skutki groźnego uzależnienia od pornografii.

Obecna była dr Gail Dines1), autorka książki Pornoland. Jak skradziono naszą seksualność? Lektura wstrząsająca naturalistycznymi opisami działań ludzi, którzy z pornografii czerpią korzyści. Autorka, od 1968 roku, aktywnie działa na rzecz walki z pornografią, jest profesorem socjologii w Wheelock College i kieruje Katedrą Studiów Amerykańskich, jest założycielką stowarzyszenia Stop Porno Culture, zrzeszającego osoby zaniepokojone hiperseksualizacją kultury, co znacząco pozytywnie wpłynęło na zmianę sposobu myślenia o pornografii i „kulturze” masowej. Analizuje wpływ, jaki wywierają obrazy porno na mężczyznę i kobietę, ale przede wszystkim na mężczyznę. Mężczyźni są masowymi odbiorcami pornografii. Dowodzi, że pornografia kształtuje i drastycznie ogranicza wyobraźnię, zachowania seksualne i międzyosobowe. Zdrada osób i ideałów w pierwszej kolejności, choć  nie tylko, jest konsekwencją uzależnienia od pornografii. Zmiany biochemiczne w mózgu są identyczne, często groźniejsze, jak te pod wpływem „twardych” narkotyków, nie istnieje stan nieuzależnienia od pornografii. Samo zainteresowanie już jest sygnałem zaistniałych, negatywnych procesów mózgowych. Odbiorca pornografii nie panuje ani nad swoim zachowaniem, ani językiem, który staje się, bo musi się stać, wulgarny i agresywny. Wpis na okładce opracowania informuje: Książka zawiera treści drastyczne, istotnie, ale naukowo rozszyfrowane, zamknięte w wielu rozdziałach, dla przykładu: Jak porno przenika do życia mężczyzny; „Playboy”, „Penthouse” i „Hustler” torowanie drogi dzisiejszemu przemysłowi pornograficznemu; Pornografia i uprzemysłowienie seksu itp. Tę krótką charakterystykę zakończę cytatem z  doniosłej pracy Dines: Jeśli wiesz, że coś jest szkodliwe i złe, a ciebie nadal to podnieca, to co to tak naprawdę mówi o tobie jako człowieku?

Porażający był wykład dr Bogdana Stelmacha kierownika Poradni Seksuologii i Patologii Współżycia przy Warszawskim Szpitalu Nowowiejskim. Doktor prowadzi leczenie osób uzależnionych od pornografii, rujnującej ich życie osobiste, zawodowe, rozwój intelektualny.

Wiadomo, że pornografia likwiduje związek miedzy popędem, a miłością. Zatracone zostaje pojęcie miłości, każda nowa znajomość staje się „miłością”. Odbiorca pornografii z czasem potrzebuje coraz mocniejszych bodźców, przez długi czas ma z tego powodu poczucie odprężenia, zadowolenia; powoduje to działanie hormonu – dopaminy, który wydziela się w czasie oglądania pornografii, czołowe płaty mózgu poddane zostają biochemicznej destrukcji.

Dodatkowe czynniki, obok pornografii, dewastujące osobowość mężczyzny to: antykoncepcja, dokładnie – dwa najstarsze działania antykoncepcyjne leżące po stronie mężczyzny; zakodowana w niedojrzałej psychice, niedojrzałej mimo posiadanych lat, stała gotowość do zmiany partnerki; przypadkowe kontakty seksualne i chorobliwe, hedonistyczne, egoistyczne umiłowanie własnego ja. U uzależnionych od pornografii, czynniki te występują automatycznie.

Dokładnie, procesy zachodzące w mózgu pod wpływem uzależnienia od pornografii i swobody seksualnej, opisał neurochirurg dr Donald Hilton. Przerażające są mechanizmy powodujące zmiany biochemiczne w mózgu u osób dorosłych, a cóż mówić o zmianach u dzieci. Aż 15 proc. (tj. 75 tys.) gimnazjalistów, czyli chłopców w wieku 13-16 lat, ogląda pornografię codziennie. Połowa chłopców z gimnazjum ogląda pornografię przynajmniej raz w miesiącu.

Wśród dorosłych Polaków, około 40 proc. mężczyzn regularnie pozostaje w kontakcie z pornografią. Oficjalne wyniki na pewno są zaniżone. Reasumując, dzieci + dorośli – Polska stała się krajem w ogromnym procencie trwale zdegradowanych osobowości, co prowadzi do zmian w mentalności społecznej, które będą coraz dramatyczniejsze. Wiadomo, że „pokojowe” agresje zaczyna się od demoralizacji, trwającej od 15 do 25 lat, bo tyle czasu trzeba, by uformować jedno spolegliwe pokolenie w pokonywanym kraju. Ten czas, demoralizatorzy mają już na swoim zwycięskim koncie. W takiej sytuacji rządzący bez przeszkód, tym samym bezkarnie, czynią to, co czynią. Podpisano ustawę tzw. „antyprzemocową”, wbrew opiniom prawnym i niezgodną z Konstytucją. Konwencja antyprzemocowa, pod płaszczykiem ochrony przed przemocą, służy przemodelowaniu społeczeństwa poprzez: obniżenie rangi Kościoła, eliminację tradycji, wypaczenie kultury, destabilizację rodziny, po to i tylko po to, żeby wszelkie zachowania seksualne były dopuszczalne.

Dla uznających dowolność zachowań i orientacji seksualnych za zboczenia – przygotowywana jest ustawa „przeciw dyskryminacji”, która określi na ile lat, za to, co napisałam, trafię do więzienia.

Lenin i masoneria tłumaczą od lat: nie negować istnienia Boga, nie zabijać księży – to tylko pogłębia wiarę, tym samym obniża możliwość zniekształcania osobowości. Spolegliwość, każdego typu, osiągniemy – demoralizując, z wykorzystaniem siły popędu! Żeby wszelkie zachowania seksualne były dopuszczalne, najpierw konieczne było rozchwianie reakcji leżących w gestii popędu, do tego użyto pornografii, legalności domów publicznych, wulgaryzacji języka.

Do edukacji wprowadza się ideologię guru światowego genderyzmu, Judit Butler, głoszącą, że najważniejszym celem życia człowieka ma być maksymalizacja doznań seksualnych, co musi zobowiązywać rządy do likwidacji norm moralnych w sferze seksualnej i doprowadzi do nieuporządkowania wewnętrznego, czyniącego człowieka podatnym na polityczną manipulację.

Ostatnio zajęto się możliwością prawnego uzgodnienia wyimaginowanej płci i jej definiowania w znaczeniu kulturowym, nie biologicznym.

Decyzje dotyczące legalizacji związków homoseksualnych otworzyły drogę do legalizacji poligamii. Czy na poligamii się skończy? A właściwie dlaczego? Skoro kryterium uznania jakiegoś związku za małżeństwo ma być tylko decyzja człowieka, powodowana skłonnościami! Za naszą granicą, w Niemczech, ale i w Danii, Szwajcarii i Australii od lat toczy się batalia o legalizację pedofilii. W Bundestagu, podobnie w parlamentach Holandii i Stanów Zjednoczonych, ustawa legalizująca pedofilię oczekuje na ratyfikację od kilkunastu lat. Doktor Hilton podkreślał, że w tych krajach ubieganie się o ratyfikację przestępstwa, stało się możliwe z chwilą dozwolonej pornografii, prostytucji i heteroseksualnej swobody.

Libido dominandi
Po konferencji w Warszawie, wróciłam do regularnej lektury szczególnego dzieła Michaela Jonesa(2), uznanego za światowy bestseller, lektury sążnistej – stron 700, format 16×23 cm, wcześniej jedynie starannie przejrzanej, przejrzanej z podziwem za perfekcyjność i mikroskopową analizę problemu zamkniętego w tytule: Libido dominandi. Seks jako narzędzie kontroli społecznej.

Autor tłumaczy, że zwrot libido dominandi pochodzi z dzieła św. Augustyna „Państwo Boże”. Święty Augustyn opisuje historię człowieka jako wybór pomiędzy państwem Bożym a państwem człowieka. Państwo Boże opiera się na miłości Boga do człowieka, a państwo człowieka polega na miłości własnej, aż do wygaszenia Boga. Kontynuacją państwa Bożego jest zasada miłości bliźniego i wzajemna służba, zaś kontynuacją państwa człowieka, jest zasada przeciwna. Jest nią właśnie libido dominandi, a więc pragnienie dominacji nad drugim człowiekiem dla własnej korzyści. Jeżeli kultura chrześcijańska zatraca więź z państwem Bożym, co miało miejsce najpierw podczas rewolucji francuskiej, to miejsce państwa Bożego zajmuje państwo człowieka. Stając się obywatelem w państwie człowieka, nabywa się nową zasadę funkcjonowania, którą jest libido dominandi.

Zygmund Freud określił słowem libido źródło i motor życia psychicznego, następnie klasyczną triadę, definiującą ludzką duszę: Patos – Etos – Logos zastąpił: Id – Ego – Superego, co wyznawcy Freuda z zawziętością propagują.

Zmiana formy kontroli społecznej

Przez lata komunizmu człowiek był świadomy wszechobecnie panującej kontroli. Po pozorowanym „upadku” komunizmu zasada kontroli nie uległa zmianie, zmienił się tylko sposób jej stosowania. Po kontroli ze Wschodu, przyszła bardziej wyrafinowana forma kontroli z Zachodu, polegająca na manipulowaniu namiętnościami człowieka. Do najbardziej subtelnych oddziaływań należy powszechnie głoszone wyzwolenie seksualne.

W tym przypadku człowiek nie ma świadomości manipulacji, jest przekonany, że zaspokaja własne pragnienia. Tego zagadnienia, w ujęciu historycznym, dotyczy dzieło Jonesa, będące głęboką analizą barbarzyńskiego procesu zniewalania człowieka, który w obecnych czasach za ostateczną broń, wiedząc jej skuteczność, przyjął – zniewolenie seksualne.

Historyczna droga seksualnego zniewalania

Jones ukazuje jak różny był, w różnych epokach, proces seksualnego uzależniania. Rozumiał to zjawisko i doceniał markiz de Sade, w czasie, kiedy ważyły się losy rewolucji francuskiej. Napisał traktat, w którym domagał się, by w teatrach występowały nagie kobiety. Mężczyźni uzależnialiby się od takich wizualnych przeżyć, a takie uzależnienie stawać by się mogło powszechne i potęgujące wygaszanie wewnętrznego osobowego uporządkowania. Podkreślał, że uzależnione seksualnie, a tym samym wewnętrznie nieuporządkowane, masy będą uległe wobec rewolucji. Sade widział jednak, w tej korzystnej dla rewolucji idei, przeszkodę, pisał: teatry są zbyt małe, dostępne dla niewielkiej liczby mężczyzn, a gdyby – zastanawiał się ów rewolucyjny „postępowy” ideolog – były duże, dla oddalonych mężczyzn, kobiety byłyby zbyt mało widoczne. Ubolewał, że niezawodna droga do dekonstrukcji osobowości nie może być szybka i powszechna. O ironio, nauka przy pomocy techniki rozwiązała problem Sade’a. Najpierw pojawiła się fotografia, później kino, telewizja, Internet. Podczas rewolucji francuskiej, na masową skalę rozwinęła się grafika porno. Ojcem pornografii był Sade. Sade świadomie, z pełną premedytacją, obalał tradycyjne wartości, a to jest istotą wszystkich rewolucji, zarówno politycznych, jak i seksualnych – pozostających na usługach politycznych. Głosił: seks musi stać się formą społecznej i politycznej kontroli, żądza seksualna to siła, to nasz sprzymierzeniec.

Myśli Sade‘a kształtowały tworzone przez niego fikcyjne literackie światy, które znalazły swoje odzwierciedlenie w późniejszych kulturowych manifestacjach tego zjawiska, takich na przykład, jak magazyn Playboy, w którym zamieszczone zdjęcia służą, bo mają służyć, jako podnieta do masturbacji, zaś „filozofia” magazynu służy usprawiedliwieniu i racjonalizacji takich zboczonych zachowań. Zachowań wprowadzonych w Niemczech do przedszkoli. U nas stoją te zboczenia, nie przed drzwiami przedszkoli, a na ich progu!!! Sade stworzył schemat wszystkich późniejszych wersji seksualnego „wyzwolenia” i seksualnej rewolucji. Jego teksty inspirowały oświeceniowe komunały na temat moralności i filozofii, czyniąc z nich usprawiedliwienie dla seksualnych dewiacji i przestępstw. Oświeceniowi ideolodzy, opierając się na dziełach Newtona, ogłosili religię i moralność zbędnymi, co miało świadczyć o „naukowym światopoglądzie”, a co funkcjonuje od lat pierwszej fazy komunizmu, do dziś! „Naukowy światopogląd” ma neutralizować prawdę głoszoną przez Kościół i zdrowy rozsądek oparty na prawdzie obiektywnej i prawie naturalnym, nie na ideologii zwanej „nauką”. Do jakiego stopnia rewoltę seksualną, usankcjonowaną rewolucją 1789 roku, kierowano przeciwko Kościołowi, świadczy wyjątek listu Sade’a do Gaufridy’ego, z 3 września 1792 roku: Wszystkim księżom poderżnięto gardła w kościołach, gdzie ich przetrzymywano (…). Nic nie może się równać z potwornością tych rzezi, lecz były one konieczne i sprawiedliwe, księża uniemożliwiają rozwój i przebieg rewolucji. Zamordowano trzy tysiące księży katolickich! Postulat rewolucji obyczajowej opartej na „wolnej miłości” pojawił się też u francuskiego działacza socjalistycznego Charlesa Fouriera (1772-1837), który postulował, by zamknąć ludzkość w falansterach, gdzie wierność zostanie zniesiona i każdy będzie mógł uprawiać seks z każdym.

Z kolei Robert Owen (1771-1858) projektował społeczeństwa, w których nie byłoby miejsca dla tradycyjnych rodzin, opartych na związku mężczyzny i kobiety. Michał Bakunin (1814-1876) domagał się likwidacji małżeństwa i rodziny, pełnej swobody seksualnej bez, co podkreślał, żadnych wzajemnych zobowiązań, łącznie z obowiązkiem wobec dzieci, które miało przejmować państwo. Obłęd rewolucyjnej „swobody seksualnej” postulowali i Zygmund Freud, i Karol Gustaw Jung. Ojcowie komunizmu Karol Marks i Fryderyk Engels traktowali małżeństwo jako źródło wyzysku, w którym mąż, kapitalista, traktuje żonę i dzieci jako narzędzia produkcji. Na podłożu tego obłędu ideologicznego zrodził się ruch feministyczny, ze sztandarową amerykańską feministką Margaret Sanger (1879-1966), która była prekursorką ideologii gender. Zasady marksizmu wykorzystywała w postulatach domagających się wyzwolenia kobiety z „niewolnictwa macierzyństwa”. Opowiadała się za eugeniką. W efekcie – kobieta wyzwolona została z moralności, mężczyzna z odpowiedzialności i moralności. Marks i Engels propagandowo potępiali małżeństwo jako źródło wyzysku kobiety, ale prywatnie takie traktowanie praktykowali. Marks utrzymywał oparty na nierówności i wyzysku związek ze swoją służącą. Urodziła mu nieślubnego syna, którego nigdy nie uznał i traktował z pogardą. Dwoje ślubnych dzieci Marksa umarło z głodu! Engels również odczuwał pociąg seksualny do żeńskiej części klasy robotniczej i często zmieniał kochanki. Obaj „klasycy” moralność włączyli do ekonomii, pozbawili ją jakiejkolwiek ontologicznej sankcji. W rezultacie nie należy się dziwić, że rewolucjoniści w relacjach z kobietami zachowywali się brutalnie i traktowali je źle. „Manifest Komunistyczny” przewidywał zanik stałych związków i zastąpienie ich „wspólnotą żon”.

Rzecznikiem uzależnienia od pornografii i popędu był zagorzały kontynuator myśli Sade’a, Wilhelm Reich (1897-1976), który jest uważany za ojca edukacji seksualnej. Reich, galicyjski Żyd, który zamieszkał w Wiedniu i studiował u Zygmunda Freuda, głosił marksizm, walczył z katolicyzmem, wykorzystując w tej walce swoją wiedzę, dotyczącą dekonstrukcji osobowości na drodze seksualnego uzależnienia. Jego teza, zbieżna z tezą Lenina: Nie ma sensu dyskutować o istnieniu Boga, należy zmienić obyczaje seksualne, z pornografią, dostępem do prostytucji i negacją wierności na czele, wówczas pojęcie Boga samoczynnie wyparuje z umysłu człowieka. Edukacja seksualna jest koniecznością do osiągnięcia tego celu. Tłumaczył: Kościół katolicki, (zauważmy – katolicki, nie inny – B.W.) tracąc wiernych, utraci wpływ na politykę, a wtedy komunizm opanuje kraj i cały świat. Reich był bohaterem rewolucji seksualnej w latach 60. XX w. – on ukuł to pojęcie, pod jego wpływem Zachód stał się nośnikiem przewrotu seksualnego. Współcześni kontynuatorzy tezy Reich’a wmawiają odbiorcom telewizyjno-gazetowej propagandy, że Kościół nie powinien mieszać się do polityki. Całe zastępy powtarzają tę mantrę. Ksiądz Piotr Skarga „mieszał” się, za co do dziś jesteśmy mu wdzięczni.

Czas przed rokiem 1789

Michael Jones przypomina, że rewolucja francuska była podłożem i laboratorium od dwustu lat przybierającej na sile rewolucji seksualnej, ale rok 1789 miał swoje zakorzenienie w czasach rewolucję poprzedzających. Należały do nich, w wieku XV, rewolucja husycka w Czechach, podczas której praktykowano orgie seksualne, a nagie kobiety profanowały Krzyż. W roku 2014, w Polsce, w Muzeum Narodowym, nagi mężczyzna profanował Krzyż!, a „niezawisłe” sądy uznały profanację za – „wizję artystyczną”! Też w Polsce, „artystka” zawiesiła na Krzyżu genitalia – werdykt sądu: jak wyżej!

Po rewolucji husyckiej, w Niemczech, reformacja miała wyraźne cechy rewolucji seksualnej. Luter był rewolucjonistą seksualnym, człowiekiem niezdolnym do panowania nad popędem, dokładnie – był rozpustnikiem. Wypracował „teologię”, która uzasadnia i usprawiedliwia brak możliwości opanowywania namiętności seksualnych. Na podłożu luterańskim, w Niemczech, pod wpływem rewolucyjnej grupy Baader – Meinhof, w latach 70-tych XX wieku, zalegalizowano pornografię. Pierwszym krokiem nie była „twarda” pornografia, ale filmy erotyczne, po czym nastąpił „wybuch” wydawnictw, gdy zorientowano się, że 40% Niemców akceptuje przesłanie grupy B-M. Rewolucja seksualna kojarzona jest zazwyczaj z ruchem hipisów, pokoleniem „dzieci -kwiatów” i kontrkulturą lat sześćdziesiątych XX wieku w USA, to dlatego, że „dzieci – kwiaty” do dziś zajmują decydujące miejsca w polityce – dla przykładu; w Niemczech, Joschka Fischer, ze szczególnie bogatą rewolucyjną przeszłością. W rzeczywistości rewolucja obyczajowa datuje się od lat poprzedzających rok 1789. Jej umocnienie natomiast dokonało się wśród działaczy komunistycznych XX wieku: Wilhelma Reicha, György’a Lukásca, a przede wszystkim bolszewickiej funkcjonariuszki Aleksandry Kołłontaj, czołowej działaczki feminizmu, która wstąpiła do partii bolszewików pod wodzą Lenina i oddała się sprawie obalenia w Rosji caratu. Doprowadziła w Europie do rewolucji seksualnej, którą w jej opinii umożliwiła wojna 1914 roku. Jednak, marzenie o obiecywanym przez rewolucję seksualnym wyzwoleniu, które nazywała „uskrzydlonym Erosem”, upadło i to długo przed stalinowskimi czystkami z lat trzydziestych. Dlaczego tak się stało, Wilhelm Reich starał się odpowiedzieć w książce Die sexuelle Revolution. Spór na temat tego „upadku” trwał długie lata. Niekwestionowanym powodem była troska o zachowanie zdobyczy, wywołanych rewolucją polityczną. Bezprecedensowe zmiany społeczne, które rewolucja seksualna wywołała w Rosji, sami przywódcy uznali za zagrażające utrzymaniu resztek społecznego porządku, który ostał się jeszcze w Związku Radzieckim.

Tak więc, mimo że w bolszewickim „raju” od razu położono nacisk na równoległe prowadzenie rewolucji ustrojowej i seksualnej, w pewnym momencie ów rewolucyjny – seksualny zapał wyciszono, oczywiście kalkulując jedynie własne korzyści, powodowane zwykłą rewolucyjną koniecznością. Pod rządami Stalina likwidowano swobodę seksualną, łącznie z zakazem homoseksualizmu. Wcześniej Lenin tłumaczył, że niekontrolowana swoboda seksualna – będzie to ostatni akord światowej rewolucji, Lenin zawsze miał rację – ostatni akord właśnie przeżywamy. Ale wódz doceniał przydatność anarchii, sterowanej swobodą seksualną w początkowej, rewolucyjnej, fazie.
(…)
Autor książki „Libido dominandi”, dr Michael Jones, skierował wiele miłych słów pod adresem Polaków. Nawiązując do aktualnej sytuacji powiedział: Zauważyłem, że jest u was emitowany «Hobbit», «Władca Pierścieni», to dzieło o Europie. Są w nim przedstawieni jeźdźcy Rohanu – to Polacy, dzielni bohaterowie potrafiący odważnie przeciwstawiać się złu. Orkami natomiast, a więc postaciami niosącymi najwięcej zła, są dziś seksuolodzy – tak zinterpretował na nowo dzieło Tolkiena. Nawiązując do naszej Wielkiej Historii powiedział: Za każdym razem, gdy Zachód upada, w sposób metaforyczny przybywa Jan III Sobieski, aby uratować miasto. (…) Nawiązując do sytuacji w Ameryce, nasz gość przyznał, że Stany Zjednoczone przegrały bitwę o ludzki seksualizm. W wywiadzie dla miesięcznika Egzorcysta3, wyjaśnił dlaczego Stany Zjednoczone bitwę przegrały:

Są u nas trzy grupy rywalizujące o rządy: protestanci, katolicy i Żydzi. Od II wojny światowej toczy się w Ameryce walka o supremację kulturową. W pierwszych dekadach XX wieku protestanci podjęli próbę ograniczenia wpływu Żydów w Hollywood, usiłując ustanowić cenzurę w kinie poprzez zakaz posługiwania się nagością i bluźnierstwem. Ponieważ nie udało się to, akcję podjęli katolicy, którzy odnieśli zwycięstwo; w roku 1933 narzucono Hollywood kodeks etyczny, dzięki któremu przez 31 lat w filmach nie pokazywano nagości, obsceniczności, bluźnierstwa, nie wyśmiewano kleru i nie promowano homoseksualizmu. Jednak w roku 1965, słabszy już Kościół katolicki stanął wobec sojuszu żydowsko-protestanckiego i od tego momentu przegrywa każdą bitwę. […] Jak widać, nie można zrozumieć sensu wojny o kulturę, nie rozumiejąc podziałów etnicznych w kulturze takiej jak amerykańska. Pod tym względem Ameryka nie przypomina Polski. (…) Dr Michael Jones odwiedził Polskę w 2013 roku. Od 2015 roku mamy dodatkowo nacisk na przyjęcie „ideologii multi-kulti”, nadchodzący z Niemiec. Zmusza się nas do zaakceptowania sytuacji, którą obrazowo przedstawił ks. prof. Paweł Bortkiewicz4 w felietonach opublikowanych w Naszym Dzienniku. Ksiądz Profesor, w sierpniu 2015 roku, przebywał w Niemczech, w miejscowości Friedland koło Getyngi.

Kilka cytatów:
Obóz dla uchodźców w Friedland, od dwóch lat to istna wieża Babel: Syria, Irak, Erytrea, Somalia, Albania, Indie, Turcja – około 3 tysiące osób. Przedstawiciele obcych nacji i obcych ugrupowań islamskich. Codziennie w obozie bywają karetki i policja, nie dlatego, że ludzie słabną. Większość obozowiczów to młodzi mężczyźni. Podobno mieli to być w większości prześladowani chrześcijanie, w kościele – w niedzielę bywa około 10 osób. (…). Z założenia, jest to obóz przesiedleńców, ale ja (i nie tylko ja) postrzegam w nim obóz zagrożenia radykalną obcością dla naszej cywilizacji. (…)

Otrzymałem e-mail, o sprawach, które dziwnie nie są nagłaśniane w Polsce. Odczytane tu, na niemieckiej ziemi, nabierają nowego brzmienia: «Gigantyczną inwestycję chcą przeprowadzić w Polsce Zjednoczone Emiraty Arabskie. Jak podaje »Puls Biznesu«, szejkowie chcą wybudować w jednym z miast nad Wisłą dzielnicę o powierzchni co najmniej 20 hektarów. Będzie to największa inwestycja zagraniczna ZEA. (…) » Odczuwam lęk, gdy z jakichś bliżej nieznanych przyczyn, z pewną determinacją arabski inwestor decyduje się na tworzenie swoistego przyczółka w moim państwie. Tym bardziej, że w przestrzeni tych tradycji mieszczą się inne, bardzo wyraziste. Czytam bowiem w artykule (…) zatytułowanym «Nieudana wyprawa krzyżowa»: rzecznik Is Abu Mohammad al-Adnani określił inicjatywę państw zachodnich przeciwko bojownikom z tego ugrupowania jako »ostatnią kampanię krzyżową«. Zapewnił, że: »nie powiedzie się ona, zostaniecie pobici i powaleni jak w wielu waszych poprzednich kampaniach, tylko, że teraz na koniec urządzimy na was polowanie«. (…) Znowu pojawia się we mnie wątpliwość, kto ma być tak naprawdę moim sąsiadem. Czy szejk z ZEA czy dżihadysta z IS? W tej wątpliwości umacnia mnie… mój (jeszcze) rząd. Rząd, który wprowadził podobno (podkreślam owo „podobno”, gdyż poza informacjami „podziemnego” nurtu trudno znaleźć oficjalną informację), dość specyficzne obostrzenia w zakresie walki z nienawiścią. Otóż MSW, licząc się z ewentualną migracją do Polski muzułmanów, zaostrzyło przepisy dotyczące walki z nienawiścią religijną. W ramach tych przepisów pojawia się m.in. zakaz noszenia symboli religijnych w sposób ostentacyjny – dotyczy krzyżyków, medalików, różańców w miejscach pracy, gdzie zatrudnieni są obcokrajowcy muzułmanie. Mowa jest także o zakazie modlenia się w miejscach publicznych, czyli poza kościołami i kaplicami (we Francji i nie tylko – muzułmanie modlą się na ulicy! – B.W.). (…) W takiej perspektywie nonsensu i walki ze zdrowym rozsądkiem, walki z naszą zachodnią cywilizacją nie może dziwić właściwie nic. Bo czego można się spodziewać po tej formacji politycznej poza spaloną ziemią?

Z niemieckich wspomnień pozostaje mi widok państwa gnijącego od środka, na skutek zaproszenia imigrantów radykalnie obcych. Projekt Europy ma sens wtedy, gdy jest oparty na wartościach chrześcijańskich, o czym tysiące razy mówił św. Jan Paweł II. (…)

Dwadzieścia pięć lat „wolności”

W PRL-u i pornografia, i prostytucja były zakazane i karane zgodnie z nakazem Stalina. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, z chwilą „upadku komunizmu”, Polskę zalała pornografia, eksport ulicznej prostytucji, domy publiczne, rejestrowane pod nazwą „agencji towarzyskich”, porażająca, demonstracyjna wulgaryzacja języka. Jednym słowem, wszystko zgodnie z założeniem: „wiecznie żywego” ojca światowej rewolucji, realizowane przez mistyfikatorów i realizatorów „upadku komunizmu” i „odzyskania niepodległości”: NADSZEDŁ CZAS. Na ulicach wielu polskich miast widzimy ogromne nieraz reklamy klubów nocnych czy erotycznych, czy też czasopism epatujących seksem. Do dziś tego typu reklamy pozostają obojętne dla władz miasta – ostentacyjnie demonstrujących przynależność do Kościoła Katolickiego. Leszek Sosnowski(5), w miesięczniku Wiara, Patriotyzm i Sztuka, w artykule Domy publiczne zamiast księgarń, przedstawia tragiczną sytuację, jaka nas spotkała, opisuje sytuację dotyczącą Krakowa – miasta dla nas, Polaków, szczególnej rangi, ogłoszonego w 2000 roku stolicą kulturalną Europy (obok ośmiu innych), które w ciągu ostatnich lat przeszło koszmarną metamorfozę. Autor pisze, że pojęcie kultury zeszło do takiego poziomu, że można mówić tylko o kulturze fizycznej, ćwiczonej w domach publicznych: traktem Królewskim z Wawelu do Bramy Floriańskiej nie można przejść, żeby nie być zaczepionym przez naganiaczy lub naganiaczki do domu publicznego. Nie przepędza ich ani policja, ani straż miejska, energicznie reagująca w przypadku demonstracji przeciwko seksualnym dewiacjom. Reżimowe media nie opisują tego masowego już zjawiska, ale zachwycają się reżyserem Klatą dyrektorującym Teatrowi Narodowemu (Staremu) i jego bezczelnie antynarodowymi, antyreligijnymi i zboczonymi seksualnie przedstawieniami – to im starcza za kulturę. Tak, lewicowym władcom i podporządkowanym im mediom 25-lecia – tylko to!

Czas przewidywany

O czasach, które my przeżywamy, zapowiedzi znajdujemy u wielu autorów przełomu wieku XIX i XX. Dla przykładu, u Włodzimierza Sołowiowa (1853-1900), Roberta Bensona (1871- 1914), Gilberta Chestertona (1872-1936), zawsze czas ten określany jest epoką utraty rozumu. Bogdan Wielkopolski6, nasz emigracyjny publicysta, w pierwszych latach po zakończeniu II wojny światowej, napisał książkę pt. O wielką rewolucję zdrowego rozsądku. Wielkopolski oparł swoje rozważania na sobie współczesnym publicyście Kultury, Michale Samborze. Wielkopolski pisał: Są lata pięćdziesiąte XX wieku, odczuwamy dookoła siebie ziejącą pustkę, pustkę idei, która zaowocuje klęską rozumu. Nowa idea jest palącą potrzebą Polski, narodów Europy, ale szczególnie narodów dawnej Wielkiej Rzeczypospolitej, oraz całej ludzkości. Ludzkość tego nie widzi i wyraźnie żegluje po bezbrzeżnym oceanie życia bez steru, jest igraszką burz i kataklizmów.

Opisywał aktualne kataklizmy: ultramaterializm komunistyczny i zachodni materializm. Uświadamiał, że jeżeli za cel postawimy sobie ocalenie kultury narodowej, to do osiągnięcia tego celu, potrzeba przedsięwzięć szalonych, musimy stać sie przywódcami moralnymi świata. Do tego wzywał nas Święty Jan Paweł II! Dalej, musimy stworzyć nowy uniwersalny ruch społeczny. (Stworzyliśmy Solidarność – i co?) Też ruch filozoficzny, religijny i stać się: bohaterami, świętymi prorokami (…). By służyć Ojczyźnie trzeba sobie postawić cel większy od Ojczyzny. Chrześcijanie pierwszych wieków wcale nie myśleli tworzyć cywilizacji chrześcijańskiej. Dążyli do mistycznego rozumienia Królestwa Bożego, a stworzyli podwaliny pod nową ludzką cywilizację (…). Musimy zrozumieć, że stoimy u brzegu przepaści, że w każdej chwili grozi nam zagłada (…) Wszystko zależy od tego, jaki użytek zrobimy z posiadanego zdrowego rozsądku i wolnej woli. Autor przypominał, że dlatego świat antyczny runął, a nam współczesny się wali: bo ludzkość nie zrozumiała praktycznej zbawienności zdrowego rozsądku. Opis i analiza czasu, nam zadanego do przeżywania, zamknięte są też w dziele szczególnym Alana Bloom’a7 (1930-1992), jednego z najwybitniejszych amerykańskich filozofów politycznych, pt. Umysł zamknięty, które stanowi dowód, że współczesny kryzys polityczny i społeczny jest kryzysem intelektualnym, w sposób perfidny zaplanowany i kontynuowany. Kryzys uniemożliwiający podjęcie wielkich wyzwań życia ludzkiego, takich jak miłość, rodzina, poszukiwanie prawdy. Ludzie kierują wysiłek umysłowy na sprawy zawodowe, a po pracy pragną rozrywek. Dla ich zniewolenia stworzono przemysł rozrywkowy, wmówiono perfidnie, człowiekowi współczesnemu, że jeżeli nie jest zabawiany, może się jedynie nudzić! Szerzy się „uczone” nieuctwo, autor opisał upadek szkolnictwa amerykańskiego, który dotarł do nas. Dokładne słowa Bloom’a: Uniwersytety stały się hurtownią pojęć, urzędnicy uczelniani, zwani uczonymi, robią karierę i pieniądze, albo tylko korzystają z trafionej możliwości nazywania się pracownikami naukowymi, w efekcie ludzie «wewnątrz» uniwersytetu coraz mniej się różnią od ludzi «z zewnątrz». Owej destrukcji służy, politycznie lansowany spadek czytelnictwa, tekstów wysokiej klasy, usprawniających myślenie. Istnieje pewne minimum rzetelnej wiedzy, opartej na prawdzie, potrzebnej do tego, by w ogóle czytać, wiedzy, nie akademickiego przyuczenia do zawodu. Bloom zwraca uwagę, że: do agresywnego, od lat 60-tych XX wieku, kontynuowania intelektualnej destrukcji posłużono się seksem; zanegowano wstydliwość, co przy zastosowaniu społecznej manipulacji nie nastręczało żadnych trudności. Seks miał stać się, a dziś stał się wiodącą aktywnością w życiu człowieka, aby: mężczyźni byli «bardziej męscy», a kobiety «bardziej kobiece», wyzwolenie przypadło w udziale również homoseksualistom, lecz dla większości ludzi być «wolnym» i «naturalnym» oznaczać ma nieograniczone rozkosze heteroseksualne. Dziś pole owej „wolności” – zostaje nieograniczenie poszerzone. (podkr. B.W.)

Czas spełnionych przewidywań

W roku 2014 ukazał się w wydaniu Naszego Dziennika zbiór artykułów 25 autorów, z ks. bp. Ignacym Decem, ks. bp Adamem Lepą i ks. prof. Pawłem Bortkiewiczem na czele, pt. Wiązanie umysłów8, omawiających, coraz skuteczniej działające, obszary zniewalania człowieka przez media, z zastosowaniem przekazów do podświadomości. Drogą podświadomości osoba staje się zdalnie kierowanym przedmiotem zniewalanym przez antywartości: apostazję, zboczenia i rozwiązłość seksualną, satanizm. Specjaliści postulują, żeby ośrodki emitujące wpływy podprogowe nazywać „mediami epoki schizofrenicznej”. Jak wiemy, zniewolenie seksem tą drogą, niepodzielnie zapanowało. Należy stwierdzić, że w Polsce mamy do czynienia, na wzór zachodni, z wyjątkowo groźną patologią społeczną. Osobie manipulowanej odmawia się rozumności, przez co dokonuje się infantylizacji społecznej. Szczególnie groźne jest zjawisko automanipulacji, omówione przez Księdza Biskupa Adama Lepę. Automanipulacja prowadzi, za pośrednictwem odpowiednio dobranych technik, do wywołania u osoby „mentalności zmanipulowanej”, aby wszczepić w niej wirusa konformizmu. Konformizm przeradza się w postać serwilizmu, ułatwiającego przyjmowanie bez skrupułów każdej oferty kolaboracji.

O tej postaci zniewolenia przez media mówił Jan Paweł II w przemówieniu, wygłoszonym w 1980 roku, w siedzibie UNESCO, w Paryżu. Papież stwierdził, że wieloraka, powszechnie stosowana manipulacja chce przyzwyczaić człowieka, że jest on przedmiotem manipulacji (…), odebrać mu podmiotowość i nauczyć życia – jako manipulacji sobą. Ksiądz Biskup podkreśla, że ujarzmienie człowieka osiąga się w pełni drogą wpływów podprogowych. Działanie podprogowe, powszechnie stosowane, polega na emitowaniu obrazów, jednocześnie z oglądanymi, w takiej szybkości, której nie rejestruje wzrok, także tekstów słownych o takiej częstotliwości, której nie rejestruje słuch, natomiast rejestrują szare komórki. Z takiego działania wywodzą się: powszechne przekonanie o konieczności swobody seksualnej, bezmyślne slogany, powtarzane jak mantra: „każdy ma swoją prawdę”, ” jak nie Unia, to co – Białoruś? ”, „ja polityką się nie interesuję”, „zapyziała Polska”, „z Polski dziś, gdybym mógł, mogła, wyjeżdżam”, „ja nie głosuję, to przecież nie ma znaczenia”, „będę głosować, jak będę więcej zarabiać”, „Księża nie powinni mieszać się do polityki”, „ja od księdza oczekuję tłumaczenia Pisma Świętego” itd. Od lekarzy oczekujemy leczenia, ale jakoś nikt nie neguje prawa lekarzy „mieszania” się do polityki itp.

Rozumienie czasów nam współczesnych po mistrzowsku umożliwił autor szeregu bestsellerów Ojciec Livio Fanzaga9 (ur. w 1940 r.) w książce Dzień gniewu. Czas Antychrysta, która demaskuje największe oszustwo religijne, czyli oszustwo pseudomesjanizmu, w którym zmanipulowany człowiek uwielbia samego siebie, ze swoimi namiętnościami, na czele z seksualnością. Zamiast Boga i Jego Syna uwielbia innych bogów, łącznie z sobą samym. Uwielbiając siebie, nie reaguje na dechrystianizację, szerzącą się apostazję, subiektywizm, mit o wszechmocy nauki, religijność panteistyczną i próby zredukowania chrześcijaństwa do filantropii i uczuć.

Ojciec Fanzaga:
– przestrzega przed tym, że dziś łatwo jest zgubić sens chrześcijańskiej wiary katolickiej, jako wiary prawdziwej – dlatego tak atakowanej; łatwo jest zgodzić się na projekt religii powszechnej, postrzeganej jako fuzja wszystkich religii; Łatwo jest poddać się pokusie modernizacji katolicyzmu, na której tak bardzo zależy tym, którzy z katolicyzmem nie mają nic wspólnego, ale wiedzą, co mogłoby katolicyzm zniszczyć, dlatego marzy się im zniesienie celibatu i dopuszczenie kobiet do prezbiteriatu.
– przypomina, że nadszedł czas, który zapowiedział Święty Pius X (1835-1914): «Protestantyzm uczynił pierwszy krok, modernizm – drugi. Następny prowadzi do ateizmu»; O. Fanzaga pisze: Nasze czasy oglądały wielkie prześladowania, a teraz przeżywają wielkie oszustwa i manipulacje. Prawdziwy problem polega na tym, jak wyjść z tego zwycięsko i z większą siłą (…). Dla nas, chrześcijan, jest to czas czuwania i działania, nie czas strachu przed przyszłością.
– pociesza, kończąc dzieło: Kiedy nadejdą straszliwe czasy największego oszustwa i wielkiego prześladowania, Bóg nie omieszka dać światła rozsądnej oceny temu człowiekowi, którego postawi na czele swojego Kościoła. Na pewno – to jednak nas nie zwalnia, w czasie odrodzonego pogaństwa pod nazwą „religii humanistycznej”, z dyscypliny myślenia, poprawnego widzenia i działania!

Ojciec Fanzaga, szczegółowy opis dramatu czasu naszej epoki, oparł na profetycznych przesłaniach Włodzimierza Sołowiowa (1853-1900) i Roberta Bensona (1871-1914), a także na rozważaniach trzech autorów: teologa Romana Guardiniego, który w latach 50-tych XX wieku mówił o kryzysie naszych czasów, czyli o radykalnym starciu między dwiema siłami – wiarą i współczesnym amoralnym światem; myśliciela Giuseppe Prezzaliniego, który w staraniach „rozmycia” Kościoła katolickiego dostrzega jeden z najbardziej znaczących faktów epoki współczesnej, groźnych dla całej ludzkości; oraz francuskiego socjologa Raymond’a Aron’a – niekatolika (!), który z niepokojem stwierdza, że szybka sekularyzacja Kościoła Katolickiego i jego dostosowywanie do świata jest czymś o wiele bardziej poważnym, więcej – dramatycznym i obfitującym w nieobliczalne konsekwencje – niż niepokoje i rozruchy 1968 roku.

Ale tę nową fazę historii najlepiej ujmuje koncepcja Jana Pawła II – koncepcja nowej ewangelizacji – kluczowa koncepcja Ojca Świętego, która świadczy o tym, że świat na skutek panoszącej się pseudokultury i pseudo tolerancji śmiertelnie się zdechrystianizował, w związku z tym cała wiara musi być głoszona od nowa. Co nie znaczy, jak tłumaczą telewizyjni „specjaliści” nauki o Kościele, zmieniona, nowa, dostosowana do chwili czasu, czyli „inna”. Nie – nowa ewangelizacja – to nauczanie od nowa, od początku, tak jak nauki języka od: a, b, c, nauki matematyki: od tabliczki mnożenia. Jak postrzegał Jan Paweł II naszą teraźniejszość, dowodzą osobiste zapiski Ojca Świętego, zamknięte w kalendarzach z lat 1962-2003, u nas wydane w roku 2014. Znajdujemy tam krótkie sygnały alarmowe, na przykład: Zło weszło do świątyń.

Potrzeba Apostołów.

Autor Dnia gniewu postuluje, byśmy my wszyscy, którzy żyjemy w zamęcie przełomu tysiącleci, obrazującym się dewastacją rozumu, byli tak aktywni i zaangażowani po stronie prawdy i dobra, żebyśmy mogli powtórzyć za św. Pawłem (2 Tm 4,7): W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary prawdziwej katolickiej, apostolskiej, rzymskiej ustrzegłem. Do tego zobowiązuje nas Encyklika Humanum genus Leona XIII (1878-1903), jednego z największych Papieży XX wieku. Ojciec Święty dokładnie wskazał na źródło agresywnie realizowanej ideologii, opartej na seksualnym zniewoleniu, umożliwiającym dyktatorskie rządzenie ludźmi. Papież podkreślał, że drogą do osiągnięcia tego celu jest, obok walki z nauczaniem Kościoła, zepsucie oświaty i kultury, czego szczytowej formy – my jesteśmy świadkami. Zdaniem Leona XIII, w świecie skażonym grzechem, główną bronią masonerii jest ewangelia przyjemności. Naszą bronią – pielęgnowanie, doskonalenie i zapewnienie zwycięstwa rozumu. (podkr. B.W.)

Dziś opowiedzenie się po stronie PRAWDY I ROZUMU jest nakazem chwili, równym rozkazowi na froncie. Przeciw naszej wierze i kulturze wytoczono broń najskuteczniejszą i ostateczną – seksualizację. (…)

Dewastacja męstwa i kobiecości
Mężczyznę zachodniej cywilizacji wykończyły dwudziestowieczne ideologie. Komunizm zabrał mu wolność, niemiecki socjalizm pozbawił honoru, socjalizm czerwony ukradł mu odpowiedzialność, konsumpcjonizm – siłę, pornografia i genderyzm odarł mężczyznę z tożsamości; a on na to wszystko, potulnie się zgodził – i stąd, współczesny kryzys męstwa. Autorzy, wielu prac na ten temat, zgodnie podkreślają: MĘSTWA, nie męskości, przez którą, dziś, rozumie się wyłącznie drugorzędne cechy płciowe: ciągłe przeżywanie nowych „miłości”, chorobliwa dbałość o kondycję fizyczną, chęć imponowania – celem maskowania podświadomie odczuwanych braków. Jeszcze do niedawna w ogóle nie istniało słowo „męskość”, jedynie – męstwo.

Kryzys kobiecości osiągnięty został ekspansją ideologii feminizmu, zapoczątkowanej w XIX wieku. Kobieta, w odróżnieniu od mężczyzny, ulepiona nie z prochu ziemi, lecz z żywej tkanki Adama, ma być ucieleśnieniem miłości – nie uwodzicielstwa, troskliwości, delikatności i ciepła. To kobiety kształtują mężczyzn – rodząc ich i wychowując. Słynny seksuolog Paul Chauchard mówi, że matki chłopców, przez swoją względem nich czułość, ale nie destrukcyjne rozpieszczanie, są rzeźbiarkami odległego synów męstwa; podkreśla, że chłopiec pozbawiony czułości matki, w życiu dorosłym, będzie miał skłonności do przechodzenia od kobiety do kobiety.

Wiadomo, że taka będzie cywilizacja jacy będą, w swym powołaniu, mężczyźni i kobiety. Dlatego wrogowie zachodniej – łacińskiej cywilizacji, wyznawcy barbarzyństwa obyczajowego, zepsuwszy mężczyznę, wydali wojnę kobiecemu powołaniu. Kobiety, w ogromnym procencie, uległy i zbuntowały się przeciw własnej naturze.

Kryzys męstwa nierozerwalnie wiąże się z kryzysem kobiecości. Wśród kobiet zapanował, podsycany ideologicznie, obłęd dorównywania we wszystkim mężczyźnie, zamiast pielęgnowania swojego powołania. Wszystkie stanowiska, dotychczas bez społecznego uszczerbku – wręcz przeciwnie – sprawowane przez mężczyzn, „muszą” być dostępne dla kobiet. Stąd tyle wrzawy, u „przyjaciół” i „reformatorów” Kościoła, odnośnie dopuszczenia kobiet do święceń. W Niemczech, w pustych kościołach (!), to już norma: ministrantki, szafarki; u protestantów kapłanki i biskupki.

W ramach zaplanowanej protestantyzacji katolicyzmu cel to: feminoepiskopaty, a potem to już bez przeszkód: selekcja dogmatów i norm, demokratyzacja wiary (czyli każdy ma „swoją prawdę”), zerwanie z uznawaniem reformacji za herezję, a nie jak twierdzą luteranie „ponowne odnalezienie Ewangelii”, „pewność wiary” i … „wolność”.

***

Najogólniej, uderzono w samą istotę człowieczeństwa: zrównując płcie, następnie ogłaszając, że płeć nie istnieje. Jeżeli, wrogom naturalnego porządku czyli normalności, czas rewolucyjnego obłędu, trwający 228 lat, uda się doprowadzić do „zwycięskiego” końca, oznaczać to będzie koniec cywilizacji i nastanie nocy barbarzyństwa.

Czas więc skończyć z mitem rewolucyjnego „postępu” i obłudą naszych czasów wymagających odejścia od kolejnych zasad prawa naturalnego. Mitów narzucanych ustawowo – przez sprawujących władzę!


1 Gail Dines, Pornoland. Jak skradziono naszą seksualność?, Wydawnictwo „W drodze”, Poznań 2012.

2 E. Michael Jones, Libido dominandi. Seks jako narzędzie kontroli społecznej, Wydawnictwo „Wektory”, Kobierzyce 2013.

3 Egzorcysta, nr 3 (19) 2014, Wydawca Monumen, Warszawa.

4 Ks. prof. Paweł Bortkiewicz, Nasz Dziennik, numery: 194-21.08, 200 – 28.08., 206 – 4.09. 2015.

5 Leszek Sosnowski, WPiS, Wiara, Patriotyzm i Sztuka, nr 2 (52) 2015, Wydawnictwo Biały Kruk, Kraków.

6 Bogdan Wielopolski, O wielką rewolucję zdrowego rozsądku, Nakładem „Biblioteki Konfederacji”, Londyn 1956.

7 Allan Bloom, Umysł zamknięty, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 1997.

8 Praca zbiorowa, Wiązanie umysłów, Księgarnia Naszego Dziennika, Warszawa 2014.

9 O. Livio Fanzaga, Dzień gniewu. Czas Antychrysta, Wydawnictwo AA, Kraków 2014.

Artykuł ukazał się w miesięczniku Polityka Polska nr 3/2016.

Indeks ksiąg zapomnianych. O „Upadku i odbudowie kultury chrześcijańskiej” Johna Seniora

Indeks ksiąg zapomnianych. O „Upadku i odbudowie kultury chrześcijańskiej” Johna Seniora

https://pch24.pl/jan-maciejewski-indeks-ksiag-zapomnianych-o-upadku-i-odbudowie-kultury-chrzescijanskiej-johna-seniora/

#chrześcijaństwo #cywilizacja #Jan Maciejewski #Książka #kultura

Pamiętam go dokładnie – mały, biały prostokąt na tle drewnianej boazerii. Wisiał w najlepszym możliwym miejscu, tuż nad stołem kuchennym w moim rodzinnym domu. Dzięki temu można było codziennie rano oderwać kolejną kartkę i przeczytać krótkie motto na dany dzień. „W publicznych toaletach nigdy nie naciskaj spłuczki dłonią. Rób to łokciem”. Spośród setek praktycznych porad udzielanych mi każdego ranka przez „Mały poradnik życia” zapamiętałem (i stosuję do dzisiaj) tylko tę jedną. Jednak sam pomysł na niego wydawał mi się zawsze genialny w swej prostocie, tylko jakby nie do końca wykorzystany. Przypomniałem sobie o nim czytając kilka miesięcy temu książkę Johna Seniora, „Upadek i odbudowa kultury chrześcijańskiej”. Jej lektura jest jak przechadzanie się po plaży, na którą morze wyrzuciło przed chwilą mnóstwo mieniących się różnokolorowo muszli i pereł. Zdań, które chciałoby się podnieść, schować do kieszeni i ustawić nad biurkiem czy kuchennym stołem. Tak by nie tyle się w nie wpatrywać, co wypoczywać w ich blasku. A poza wszystkim innym – są też te zdania jak najbardziej praktycznymi radami.

Wysłuchaj artykułu w formie czytanej (tekst poniżej):

https://youtube.com/watch?v=TKGJczof9MI%3Ffeature%3Doembed

Książka Seniora (właściwie dwie książki umieszczone przez polskiego wydawcę – Wydawnictwo Dębogóra – w jednym tomie) należy do tych lektur, które napełniają ich czytelnika poczuciem głębokiej wdzięczności. Weźmy choćby kluczowy fragment eseju „Ciemna noc Kościoła”:

Zwykłe drogi zostały utracone. W widzialnym Kościele jest teraz niewiele pociechy. Liturgia, napadnięta przez złodziei, leży w rowie; kontemplatycy wygłaszają na ulicach polityczne hasła; zakonnice straciły habity wraz z cnotami, dziewice dziewictwo, spowiednicy sumienie, teologowie rozum. A jeśli to prawda, to jest to „szczęśliwy przypadek!” – ponieważ nie pozostał już absolutnie żaden powód, by być teraz katolikiem, poza tym jedynym, jaki kiedykolwiek naprawdę istniał – że w niewidzialnym życiu Kościoła znajdziesz miłość Chrystusa.

Geniusz katolicyzmu zawsze opierał się na paradoksie. Śmierć, która daje życie; moc leżąca w słabości; Król wywyższony na krzyżu; błogosławieni, którzy płaczą – można tak w nieskończoność. John Senior nie tylko poszczególne zdania i akapity, ale cały swój wielki projekt odnowy zbudował na paradoksie. Odpowiedzią na jazgot i wrzask uczynił ciszę. Płodne milczenie zakonów kontemplacyjnych, które jeśli tylko rozrosną się wokół największych miast, otoczą je pierścieniem swoich milczących modlitw, przyczynią się bardziej niż cokolwiek innego do tytułowej „odnowy”. Senior jest najłagodniejszym „kontrrewolucjonistą” jakiego tylko można sobie wyobrazić, a jednocześnie najbardziej radykalnym. „Nie możesz zapalić drewna, jeśli sam nie jesteś płomieniem. Ogień czyni ogień” – pisze. Jest przekonany, iż najgłębszą przyczyną otaczającego, wciągającego nas coraz głębiej upadku jest to, że najlepszym brakuje przekonania, podczas gdy najgorsi są pełni pasji. I jeśli coś próbuje swoją książką obudzić, to nie sentyment czy zgorzknienie, ale pasję właśnie.

Wielki pożar, a nie tylko słomiany zapał. Na niekończących się przykładach z życia, edukacji, literatury i sztuki udowadnia, że po drugiej stronie zbyt łatwych przyjemności sytuuje się nie poczucie moralnej wyższości, ale wielkie piękno. „Cała wściekła pogoń za przyjemnością kończy się rzeczywistym pragnieniem grozy i rozkoszą śmierci” – cytuje Johna Ruskina Senior i jednocześnie dopowiada (bo zło i rozpacz są w jego myśli zawsze niczym więcej niż tłem, ciemnością, w której wybucha światło): „Musimy bardzo ciężko pracować, aby przywrócić najpierw w nas samych i, poprzez wpływ, w innych – dążenie do prawdy kończące się rzeczywistym pragnieniem piękna i rozkoszy życia”.

To zdecydowanie jedno z tych zdań, które powinno wypełniać kartki „Seniorskiego” Małego poradnika życia. Obok wielu, niemniej celnych, ale najzupełniej praktycznych porad. Po pierwsze, zacznij od tego, że wyrzucisz z domu telewizor (to akurat można by uzupełnić o jakąś „cyfrowo-ascetyczną” radę zlikwidowania kont na swoich mediach społecznościowych).

Ufaj tylko tym autorom, przed których nazwiskiem znajduje się słowo „święty”.

Trzymaj się kilku niezaprzeczalnie dobrych książek i kilku prawdziwych zasad gramatyki i retoryki, i trzymaj się z dala od tych swędzących list lektur, a przede wszystkim z dala od tych niekończących się jałowych – głupich – dyskusji o bieżących wydarzeniach, które niemal wyparły poważne studiowanie historii i literatury.

Czy twoje dzieci są dla ciebie okazją do modlitwy?

Odprowadzaj dziesięcinę nie tylko ze swoich zarobków, ale też czasu. Praca, której nie wypełnia modlitwa, jest martwa, skazana na śmierć.

Aby wierzyć, trzeba smakować i widzieć. Ale aby robić to poprawnie, trzeba poddać się rygorystycznemu umartwieniu ciała i duszy, by oczyścić okna percepcji i inteligencji.

Niech twój dom wypełni żywa muzyka i głośna lektura. Dusza potrzebuje gruntu poezji, żeby wydać zdrowe plony.

Pozwalaj dzieciom biegać boso po trawie.

Cytuję te zdania z pamięci, pewnie nie do końca wiernie, ale liczy się obraz, który z mozaiki wszystkich tych „praktycznych porad” się wyłania. Wizja pełnego, prawdziwego życia. Takiego, które zaczyna swój wzrost „od gleby” czerpie z żywych soków natury i unosi – całego człowieka, z jego ciałem i duszą, oczami, skórą, uszami i przyrodzeniem – aż do nieba.

Każdemu, kto wypowiada słowo „tradycjonalista” z pogardą do usypanego w swej wyobraźni chochoła – sklerotycznego, wiecznie zrzędzącego, bojącego się świata i wszelkich zmian ponuraka – należy dać do poczytania Seniora. Jeśli tylko podejmie się tego zajęcia z otwartymi oczami, w jego umyśle eksploduje przygoda. Bo może to najważniejsze ze wszystkich słów-kluczy „Upadku i odbudowy”. Powrót do niej, ponowne jej podjęcie, wyruszenie w drogę. „Tradycja” to nic innego jak przygoda, która trwa. A dla której alternatywą mogą być tylko przygodne podniety. Za kardynałem Newmanem Senior pyta: „Co zaryzykowaliśmy dla Chrystusa?” W jaki sposób bylibyśmy w odrobinę gorszej sytuacji, zakładając – co jest niemożliwe, że Jego obietnica zawiedzie?

Słowo „przygoda” (a ang. „adventure”) wywodzi się od łacińskiego „venire”, przyjść. Czym jest przygoda? Jest to wystawienie siebie na spotkanie niespodziewanego, ryzyko tego, co mamy, na korzyść tego, co możemy mieć, tego, co znane, na korzyść tego, co nieznane, postawienie czegoś na przyszłość – życie wystawione na ryzyko klęski i sukcesu. Zaproszenie do tego, co nieoczekiwane, często wiąże się z rozczarowaniem; pójście w nieznane może oznaczać utratę tego, co znane.

Życie chrześcijańskie jest prawdziwą przygodą, a powołanie do niego pytaniem: tak jakbyś był biznesmenem, który zainwestował swoje oszczędności w statek handlowy: „Przypuśćmy, że statek pójdzie na dno. Ile zaryzykowałem, co mogę stracić, jeśli chrześcijaństwo okaże się fałszywe? Mój majątek? Moją karierę? Moje życie?”

Ten powyższy zakład Newmana – Seniora wydaje się być odwróceniem słynnego zakładu Pascala. Nie przekonuje do roztropności, wręcz przeciwnie – nakłania do szaleństwa. Zainwestowania duszy nie „na wszelki wypadek” w wieczność, ale utraty wszystkiego i wszystkich na tej ziemi, tak żeby zyskać nieskończenie więcej po drugiej stronie. Moglibyśmy to nazwać hazardem, gdyby nie fakt, że wygraną mamy w garści. Wystarczy tylko postawić wszystko na właściwe pole, przecież wiemy jaki będzie wynik. A przynajmniej weń wierzymy. Ten dystans między wiarą a decyzją można pokonać tylko w duchu prawdziwej przygody. Szaleńczej pogoni, nocnej ucieczki, konnej szarży. Taka jest nasza wiara.

Ale lektura „Upadku i odrodzenia” równie zaskakująca może być też dla tych, którzy słowo „tradycjonalista” wymawiają patrząc w lustro. Udowadnia on też bowiem, że w każdym błędzie, a nawet w tej sumie, kuli śniegowej błędów i wypaczeń jaka pędzi przez współczesny Kościół – może tkwić pewna prawda. Ten ułamek błędu nie czyni go bynajmniej prawdziwym, ale pozwala mu żyć, dostarcza mu tlenu koniecznego do tego by nie tylko się tlił, ale i rozszerzał. „Aby właściwie obalić błąd – pisze Senior – nie można jedynie wykazać, że jest on fałszywy. To nigdy nie dociera do jego sedna. Podobnie jak diabły, powraca on po stokroć, chyba, że wyzwolisz w nim prawdę, która go uwalnia”.

Za rzadko – mówię to we własnym imieniu i w imieniu społeczności, grupy, której czuje się częścią – pamiętamy o tym, że litera zabija, a duch daje życie. Że nawet jeśli nauczymy nasze dzieci na pamięć pytań i odpowiedzi z katechizmu, to nie sprawi, że staną się one w pełni wykształcone w wierze. Ponieważ życie duchowe Kościoła miewa niekiedy tendencje do wysychania na rzecz recytacji formuł, a nawet zbierania pieniędzy i administrowania ogromnym zakładem fizycznym. Musimy zrozumieć, że pożar, który trawi naszą matką od kilkudziesięciu lat nie wybuchłby na tę skalę, gdyby wcześniej nie została ona w ten właśnie sposób „zasuszona”. Na tym polega niebezpieczeństwo dostrzegania wrogów tylko na zewnątrz, a nie w nas samych.

Lekarstwo na tamtą „oschłość” okazało się stokroć groźniejsze od choroby: zaprzeczenie prawdziwości formuł, burzenie ołtarzy i palenie wizerunków Maryi i świętych. Wydawało im się, że jeśli zabiją literę, wyzwolą jej ducha – w rzeczywistości popełnili mord na jednym i drugim. Senior przekonuje – i ja się z nim absolutnie zgadzam – że nie wystarczy sam powrót do litery. Musimy jeszcze zostać ożywieni jej duchem. Bo tylko ogień czyni ogień.

Tekst ten otwiera – mam nadzieję – cykl, czy też raczej spis książek znajdujących się na indeksie zapomnienia. Nie wiem jeszcze na ile regularnie ani z jaką częstotliwością ukazywać będą się kolejne jego części. Nie mam też jeszcze w głowie gotowego spisu lektur zapomnianych. Wiem tylko, co będzie je łączyć – to, że nie tyle warto sobie o nich samych przypomnieć, co że to one o czymś przypominają; są środkiem, narzędziem wykonywania czynności, którą Platon nazywał „anamnezą”. Metodą poznania, polegającą na wytrwałym i niekończącym się odświeżaniu pamięci. Tego co najważniejsze, decydujące o naszym być albo nie być, nie sposób wymyślić. Wszystko to jest zapisane – w nas i świecie. Trzeba tylko nauczyć się to odczytywać; przypomnieć, jak znajdujące się na końcu języka nazwisko słynnego aktora.

Jeśli trzeba by w jednym zdaniu streścić istotę choroby toczącej nasz świat, to byłby on dumny z własnej niepamięci. Uszczęśliwiony tym, że udało mu się o tak wielu rzeczach zapomnieć. Ale ta wesołkowatość ukrywa jedynie nerwową rozpacz, tęsknoty do słów, pojęć, gestów, barw i dźwięków który „jakbym już kiedyś gdzieś widział”, ale ni w ząb nie potrafię ani gdzie ani kiedy to było. Świat można uratować tylko wtedy kiedy będzie się – samemu sobie i jemu – przypominać.

Jan Maciejewski

Upadek i odbudowa kultury chrześcijańskiej, John Senior, Wydawnictwo Dębogóra

Wysłuchaj artykułu w formie czytanej:

https://youtube.com/watch?v=TKGJczof9MI%3Ffeature%3Doembed

Poddaństwo – czyli czy „każde serce pragnie wolności”

Poddaństwo czyli czy „każde serce pragnie wolności”

Autor: AlterCabrio , 24 października 2023 ekspedyt

Co prowadzi nas z powrotem do ostatnich ponad trzech lat, kiedy ludzie w zachodnich demokracjach, przyzwyczajeni do bezprecedensowego poziomu wolności obywatelskiej, chętnie z niej zrezygnowali. Posłusznie pozostawali w domu, zakrywali twarz, unikali przyjaciół i sąsiadów, rezygnowali z wakacji, odwoływali uroczystości i ustawiali się w kolejce po kolejną „dawkę przypominającą” – a wszystko to w zamian za obietnicę, że jeśli to zrobią, będą bezpieczni przed wysoce zakaźnym wirusem układu oddechowego.

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

−∗−

Czy poddaństwo jest rozwiązaniem domyślnym ludzkości?

W połowie XX wieku ekonomista Friedrich von Hayek ostrzegał, że rozwój gospodarek centralnie planowanych – czy to w formie socjalizmu/komunizmu, czy faszyzmu, które jego zdaniem mają wspólne korzenie – sprowadzi nas wszystkich (wstecz) na „drogę do poddaństwa”.

Termin „poddaństwo” oczywiście nawiązuje do systemu feudalnego, który w takiej czy innej formie dominował w cywilizacji ludzkiej przez tysiące lat. Zwykli ludzie, „poddani”, wykonywali większość pracy zapewniającej funkcjonowanie społeczeństwa, a następnie przekazywali większość owoców swojej pracy silnemu rządowi centralnemu, zwykle reprezentowanemu przez „szlachcica” (tj. członka klasy elitarnej) w zamian za względny spokój i bezpieczeństwo.

System ten został ostatecznie wyparty przez powstanie liberalnej demokracji w epoce oświecenia – eksperyment, który trwa już 300 lat i przyniósł na Zachód oraz do innych części świata, gdzie został przyjęty, wolność i dobrobyt, jakiego nigdy wcześniej nie widziano w historii ludzkości.

Ale czy ten całkiem niedawny awans oznacza, jak określił to prezydent George W. Bush w przemówieniu przed Izbą Handlową Stanów Zjednoczonych w 2003r., że „wolność jest projektem natury… kierunkiem historii”? Czy prawdą jest, jak głosi popularne powiedzenie, że „każde serce pragnie wolności”?

Kiedyś w to wierzyłem. Teraz nie jestem już tego taki pewien.

Z pewnością możemy wskazać kraje takie jak Afganistan czy Irak, gdzie Stany Zjednoczone i ich sojusznicy próbowali „wyzwolić” ludzi, ale doprowadzili ich na powrót do odwiecznych walk o władzę i ustroju plemiennego watażków – zasadniczo formy poddaństwa – jak tylko mocarstwa zachodnie się wycofały. Czy ci ludzie naprawdę tęsknią za wolnością, demokracją? Dlaczego więc tego nie mają?

Ale w rzeczywistości problem jest znacznie poważniejszy. Jestem przekonany, że duża i wciąż rosnąca mniejszość ludzi w tym kraju, zwłaszcza wśród młodych ludzi, tak naprawdę nie chce wolności – na pewno nie dla innych, ale ostatecznie nawet dla siebie. Weźmy pod uwagę niedawną ankietę Instytutu Buckley, w której 51 procent studentów popiera zasady mowy [speech codes] na kampusie, a 45 procent zgodziło się, że przemoc jest uzasadniona, aby uniemożliwić ludziom wyrażanie „mowy nienawiści”.

Albo zastanów się, jak wielu ludzi głosuje niemal wyłącznie na polityków, którzy obiecują im najwięcej darmowych rzeczy, bez faktycznego przemyślenia zobowiązań i obaw o to, ile ich „darmowe rzeczy” mogą kosztować innych – a nawet ich samych, na dłuższą metę.

Następnie pomyśl o tym, jak ludzie w tym kraju i gdzie indziej zachowywali się przez ostatnie ponad trzy lata – ale nie wyprzedzajmy faktów. Za chwilę wrócę do tego punktu.

Po raz pierwszy zaobserwowałem tę wyraźną chęć zamiany wolności na rzecz względnej łatwości i bezpieczeństwa, na poziomie mikro, około 22 lata temu. Na czele mojej jednostki akademickiej stał wówczas dziekan posiadający mniej lub bardziej absolutną władzę. Przynajmniej miał ostatnie słowo we wszystkim, co działo się na wydziale, od podręczników, przez plany nauczania, po program nauczania.

Wydział, jak było do przewidzenia, twierdził, że gardzi takimi rozwiązaniami. Ciągle potępiali „strukturę odgórną” i narzekali, że nie mają nic a nic do powiedzenia. Zażądali, aby ich wysłuchano, zgodnie z zasadą „wspólnego zarządzania”.

Zatem wyższa administracja dała im to, czego chcieli. Dziekana przeniesiono na inne stanowisko, a na jego miejsce powołano komisję złożoną z wybieralnych członków wydziału, których zadaniem było kolegialne podejmowanie wszystkich decyzji podejmowanych wcześniej przez dziekana.

Czy domyślasz się, co stało się później? Już po roku wykładowcy zaczęli narzekać na nowy system. Narzekali, że czują się zagubieni. Nie było nikogo, do kogo mogliby się zwrócić i kto byłby upoważniony do podejmowania szybkich decyzji. A praca polegająca na wspólnym podejmowaniu tych decyzji – praca w komisjach i podkomisjach – była żmudna, niewdzięczna i czasochłonna.

Najważniejsze jest to, że – z całym szacunkiem dla „Niesamowitego Spidermana” – z wielką wolnością wiąże się wielka odpowiedzialność. Samodzielność to ciężka praca. Musisz być gotowy na porażkę i wziąć na siebie winę za porażkę, a następnie podnieść się i zacząć od nowa. To obciąża psychicznie i emocjonalnie. O wiele łatwiej jest po prostu pozwolić innym podejmować decyzje za ciebie. Po prostu rób, co ci każą, mając pewność, że wszystko będzie dobrze.

Co prowadzi nas z powrotem do ostatnich ponad trzech lat, kiedy ludzie w zachodnich demokracjach, przyzwyczajeni do bezprecedensowego poziomu wolności obywatelskiej, chętnie z niej zrezygnowali. Posłusznie pozostawali w domu, zakrywali twarz, unikali przyjaciół i sąsiadów, rezygnowali z wakacji, odwoływali uroczystości i ustawiali się w kolejce po kolejną „dawkę przypominającą” – a wszystko to w zamian za obietnicę, że jeśli to zrobią, będą bezpieczni przed wysoce zakaźnym wirusem układu oddechowego.

Fakt, że nawet po tych wszystkich „interwencjach” nadal nie byli zabezpieczeni przed przeważnie łagodną chorobą, na którą zapadał praktycznie każdy, jest naprawdę nieistotny. To nie tak, że ich obawy były całkowicie bezpodstawne. W tym upadłym świecie niebezpieczeństwa są niewątpliwie wystarczająco realne.

Kwestie są następujące:

1) czy rzeczywiście możemy złagodzić te zagrożenia, rezygnując z naszych wolności, oraz

2) nawet jeśli możemy, czy jest to tego warte?

Zaliczcie mnie do coraz mniej licznych, którzy deklarują, że odpowiedź przynajmniej na to drugie pytanie brzmi „Nie”. Głównym zadaniem rządu jest ochrona nas przed najazdami z zagranicy i przestępczością krajową. Poza tym chętnie podejmę wszelkie ryzyko związane z życiem jako wolna osoba, w tym podejmowanie własnych decyzji, medycznych i innych.

Wydaje się jednak, że duża i wciąż rosnąca liczba moich rodaków nie czuje już tego samego. Nie chcą odpowiedzialności związanej z takim stopniem wolności. Woleliby raczej obietnicę bezpieczeństwa. Jest całkiem prawdopodobne, jak przypomniał nam Benjamin Franklin ponad 200 lat temu, że stracimy i jedno i drugie.

Ale nie to jest najgorsze. Prawdziwy problem polega na tym, że gdy beztrosko wędrują drogą ku poddaństwu, zabierają ze sobą całą resztę. Bo nie możemy mieć kraju, w którym jedni mogą żyć swobodnie, według własnego uznania, ponosząc związane z tym ryzyko, a innym „gwarantuje się” życie wolne właśnie od takich decyzji i obowiązków.

Parafrazując (nieco) Abrahama Lincolna w jego kluczowym przemówieniu o „Podzielonym domu” (1858) [“House Divided”], naród nie może trwale znosić stanu w połowie poddaństwa i w połowie wolności. Ostatecznie wszystko stanie się jednym lub drugim.

I dokąd, moglibyśmy zapytać – ponownie powtarzając słowa Wielkiego Oswobodziciela – zmierzamy?

_________________

Is Serfdom Humanity’s Default?, Rob Jenkins, October 23, 2023

Skandal! Uczony – a śmiał habilitację zrobić ! A do pisania sprawozdań, propozali! Pilnować procedur! Za habilitację – wyrzucić do kontenera. SGGW…

Skandal! Uczony – a śmiał habilitację zrobić ! A do pisania sprawozdań, propozali! Pilnować procedur! Za habilitację – wyrzucić do kontenera. SGGW… Magnificencjo, to dzieje się w Katedrze  Edukacji i Kultury…

STEFAN TRUSZCZYŃSKI: stefan-truszczynski-za-habilitacje-do-kontenera

W tej sprawie dowód na to, że nie jest wielbłądem ma przedstawić nie ta osoba, która to powinna zrobić For. HBStefan TruszczyńskiPan Andrzej Korczak, doktor habilitowany, adiunkt z 14-letnim stażem w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, wykładowca, autor wielu prac naukowych wydawanych w Polsce i za granicą, za kilka dni, 5 października 2023 r. będzie miał do wyboru – albo potulnie opuścić od dziewięciu lat zakwaterowanie w uczelnianym hotelu o nazwie „Eden”, albo wyprowadza go w asyście komornika i policji jak pospolitego przestępcę, może i w kajdankach, gdzieś pod most albo i do kontenera.

Powinny to sfilmować kamery niezależnych mediów choćby dlatego, że sprawa werdyktu sądowego czy pan Korczak jest czy już nie jest pracownikiem SGGW zakończona jeszcze nie została. Sąd Pracy (sygn. akt VIIP 5820) nie wysłuchał świadków zgłoszonych przez naukowca. Po prostu precz! Na bruk, bo tak chcą przełożeni pana Andrzeja Korczaka. A powód? Przeglądam historię „choroby”. To egzemplifikacja gangreny, nepotyzmu z korupcją, mafijnej solidarności środowiska, które nie rangą dokonań naukowych a źle pojmowaną solidarnością zmowy wyrzuca człowieka poza nawias pracy i życia. Jeszcze niedawno jednego ze swoich.

Bo ten śmiał nie podporządkować się, z a k a z o w i   robienia i zrobienia habilitacji. Adiunkt nie posłuchał i zrobił to w Polskiej Akademii Nauk. Wbrew „woli” swojej przełożonej zajmującej się sprawami etyki a konkretnie mobbingu.

Zanim 5 października kamery zostaną ustawione pod Edenem chciałbym jeszcze zapytać władz całej tej przecież ważnej, historycznej w końcu uczelni polskiej, czy naprawdę nic nie wiedzą o skandalu, który się szykuje.

Magnificencjo, to wszystko dzieje się w Katedrze  Edukacji i Kultury, z której osoby odpowiedzialne kandydują właśnie do krajowych gremiów decyzyjnych o edukacji naukowej.

Przez decyzyjne  ośrodki nauki polskiej przechodzą raz po raz tsunami. Tacy jej niszczyciele jak np. panowie Giertych i Gowin, po krótkiej burzy odpływają w siną dal. A polska nauka odnotowywana jest w światowych rankingach na ostatnich miejscach. Nie może odbić się od dna. Wysyp beznadziejnie słabych z założenia tzw. wyższych uczelni został wprawdzie trochę ograniczony do ok. 300 w skali kraju. Te przystanki dla wędrujących rzesz wielo-etatowych wykładowców, pseudo-profesorów to był przerost ambicji regionalnych. Cierpiały także futrzaki. Ratunkiem dla gronostajów była decyzja, że nie muszą być stroje rektorów i wielkiej rzeszy prorektorów ozdabiane futrem żywotnych, łaskawie zgodzono się, że te kapoty mogą być sztuczne.

Nie ma natomiast kary dla plagiatorów i miernot, a  tych jest zatrzęsienie. Polecam pracę pogromcy plagiatorów pana dr Marka Wrońskiego.

Jest żądanie: więcej pieniędzy na naukę! Jaką naukę? Gdzie wyniki? To wszystko dzieje się tak od lat. Przykład z SGGW: kara za pracę. Pomiatanie, mobbing przez określających się jako humaniści. Bez żenady, bez wstydu. Zakorzenione jest prawo do przeciętności i wzajemnego popierania w środowisku. o wszystko nie budzi już odrazy. Skąd to przyszło? Jak temu zaradzić?

Alain BESANÇON. Niektórzy myślą, że był katolikiem. 

Alain BESANÇON. Niektórzy myślą, że był katolikiem. 

Jacek Bartyzel http://www.legitymizm.org/spw-alain-besancon

[bez daty; niechluje. Chyba z pierwszych lat tysiąclecia. MD]

Francuski (pochodzenia żydowskiego) historyk idei i publicysta. Urodził się w 1932 roku w Paryżu. Jako student został członkiem partii komunistycznej, z której wystąpił w 1956 roku, a rychło stał się nieprzejednanym antykomunistą i liberałem. Od 1977 roku jest dyrektorem naukowym Szkoły Wyższej Nauk Społecznych w Paryżu, a od 1996 – członkiem Akademii Nauk Moralnych i Politycznych. W latach 1983-1988 był komentatorem tygodnika L’Express, a od 1986 zasiada w radzie redakcyjnej miesięcznika Commentaire.

Główną część dorobku Besançona stanowią prace rusycystyczne (Zgładzony carewicz, 1967; Wychowanie i społeczeństwo w Rosji, 1974; Być Rosjaninem w XIX wieku, 1974) oraz sowietologiczne (Krótki traktat sowietologii na użytek władz cywilnych, wojskowych i kościelnych, 1976, wyd. polskie: 1984 (II obieg); Źródła intelektualne leninizmu, 1977; Sowiecka teraźniejszość i rosyjska przeszłość, 1980; Anatomia widma: ekonomia polityczna realnego socjalizmu, 1981, wyd. polskie: 1984 (II obieg)). Po polsku, w drugim obiegu, ukazały się też: Nacjonalizm i bolszewizm w ZSRR (1988) oraz Krótki kurs polskiej kwadratury koła, czyli krytyka obserwatora z zewnątrz (1989), a współcześnie obszerny, dwutomowy wybór: Alain Besançon – świadek wieku (Warszawa 2006).

W interpretacji Besançona komunizm reprezentuje rodzaj perversa imitatio – zepsutego naśladownictwa chrześcijaństwa.

Intelektualne korzenie leninizmu to gnoza, czyli idea, że zbawienia dostępuje się przez odkrycie wewnętrznej zasady rządzącej światem, która oświeca teraźniejszość, przeszłość i przyszłość ludzkości oraz „przemienia” człowieka. Istnieje atoli różnica pomiędzy „klasyczną” (parareligijną) gnozą a ideologią komunistyczną: gnoza stanowi kontr-dogmat uformowany na sposób dogmatu ortodoksyjnego, lecz w postaci mitu, natomiast ideologia zgłasza pretensje do bycia nauką w rozumieniu nowożytnym i pozytywnym. W tym też leży zasadnicza odmienność komunizmu od dawnych tyranii, że nie wystarcza mu podporządkowanie podbitych społeczeństw terrorem fizycznym, ale koniecznym narzędziem panowania ideologii staje się sam sposób identyfikacji rzeczywistości, czyli język.

Wobec katolicyzmu i Kościoła zajmuje Besançon pozycję „życzliwego mentora”, który wytykając zaniechanie potępienia komunizmu przez Vaticanum II, a także błąd intelektualny polegający na stosowaniu „fałszywej symetrii” potępień socjalizmu i liberalizmu, wikła tę (nie pozbawioną racji) krytykę w tendencyjny slogan o „drugim milczeniu Kościoła”, gdzie milczeniem „pierwszym” miało być niepotępienie holocaustu przez Piusa XII (Pomieszanie języków, 1978, wyd. polskie: 1988 (II obieg); Trzy kuszenia Kościoła, 1996). Pogląd o „jedyności Shoah” stanowi także leitmotiv analizy porównawczej komunizmu i nazizmu – Przekleństwo wieku (1998, wyd. polskie: 2000).

U podstaw religii opartych na wierze jest świadoma nie-wiedza. Abraham, św. Jan, Mahomet, wiedzą, że nie wiedzą.

Kiedy Lenin oznajmia, że materialistyczna koncepcja historii nie jest hipotezą, ale udowodnioną naukowo doktryną, to chodzi tu o wiarę, którą sobie wyobraża jako udowodnioną, opartą na doświadczeniu. […] Lenin nie wie, że wierzy. On wierzy, że wie.

Wrzaski, jazgot, bełkot….. współczesna norma w mediach i w polityce. Niechlujna wymowa, nieznośna barwa głosu.

Niechlujna wymowa, nieznośna barwa głosu

Przy niedzieli, po obiadku, przy kawie; proponuję coś lżejszego ale istotnego!

Wrzaski, jazgot, bełkot….. współczesna norma w mediach i w polityce.

Nie mogę już słuchać radia, nie mogę dłużej oglądać telewizji” /link poniżej/

Z powodu języka właśnie. I nie chodzi o mowę nienawiści, bo tej nie ma znowu aż tak dużo, ale o to, jak wypowiadają się politycy, dziennikarze, zaproszeni do studia goście, odpytywani w sondach ulicznych Polacy. Wielu nie wymawia „ą” i „ę”, słyszę – „om”. Zamiast „robią” jest „robiom”, zamiast „idą” – „idom”, zamiast „chcą” – „chcom”. Przy czym im rozmówca młodszy, tym gorzej.

Podobnie jak mówienie „czeba” zamiast „trzeba” czy „sużba” zamiast „służba”. Że nie wspomnę już o kompletnym nieprzestrzeganiu normy, która nakazuje zgodność dźwięcznych końcówek. Czyli jeśli się mówi „trzeba wykonać robotę”, to „tę robotę”, a nie „tą robotę”. Jeśli się mówi „trzeba zmienić politykę”, to „tę politykę”, a nie „tą politykę” /…../

Skoro bowiem mówimy niechlujnie, to znaczy także, że myślimy niechlujnie.

Skoro nie chce nam się dbać o nasze wspólne dobro, jakim jest język, to jak może nam się chcieć dbać o inne nasze dobra wspólne. Bądźmy patriotami, mówmy poprawnie po polsku.

mowmy-poprawnie-po-polsku

Ktokolwiek występuje w mediach, na wiecach, spotkaniach wyborczych, tzw. piknikach (sic!)  powinien, choćby z szacunku dla publiczności i siebie samego poznać minimum zasad poprawnego wypowiadania się!

Gdy jest upośledzony pod względem emisji głosu, gdy jego głos jest nieznośny dla uszu słuchaczy, to wszelkie wygłaszane, nawet wzniosłe treści są bełkotem. Bywa, że taki ma to gdzieś….

Wszak są dostępne kursy logopedyczne, kursy emisji głosu, retoryki!!!

Dumna, zadowolona z siebie i władcza osoba ma to w nosie….. sama się nie słyszy; przemawia, krzyczy, podpiera się wyuczonymi gestami. 

Partie wydają miliony na tzw. wizerunek, na infantylne spoty, ogromne bilbordy a nie widzą niechlujnej mowy swoich VIP-ów.?

Niechlujstwo wymowy, biegunka słowna świadczą źle o przemawiającym.

“Pamiętajmy, że głos jest naszą wizytówką, jednym z pierwszych elementów, które mówią o nas. Przekazuje więcej niż tylko wypowiadane słowa i pokazuje innym to, kim jesteśmy. Ludzie poznają nas po głosie, ponieważ jest on integralną częścią nas i to my, jako osoby, nadajemy mu kształt (brzmienie).

W świecie pedagogiki wokalnej dużo mówi się o tembrze, czyli jakości i kolorze głosu. Używamy do jego opisania takich epitetów, jak: ciepły, metaliczny, srebrzysty, okrągły, pionowy, spłaszczony, zakopany, piskliwy, matowy, mglisty, zebrany, itp.

Nasze głosy brzmią tak różnorodnie przede wszystkim dlatego, że jesteśmy różnie zbudowani.

Barwa dźwięku, tembr – cecha dźwięku, która pozwala odróżnić brzmienia różnych instrumentów lub głosu”.

Gdy krzyki, gestykulacja, postawa polityka nie wywołuje oczekiwanego aplauzu, w grę może wchodzić bijatyka!

Kto wie? Do wyborów wszystko jest możliwe….

p.s 1. Kto wrażliwszy dobrze wie, kogo miałam na myśli pisząc tę notkę:) Edytując dałam fotkę mówcy ale ją zniknięto….

U mnie – papiery nie znikają..

————————————–

p.s.2 – Ponoć znana z piszczenia posłanka lewoskrętna zastosowała terapię.

          – Niejaki Gomułka grzmiał “po linii i na bazie” ale….. nie musiał zabiegać o poparcie:)

Rewolucja cywilizacyjna toczy się na trzech poziomach. Antropologia. Panseksualizm i ideologia gender. Transhumanizm.

Roszkowski: Rewolucja cywilizacyjna toczy się na 3 poziomach

Miesięcznik WPIS\

Prof. Roszkowski: Rozwija się już badania nad teorią i praktyką manipulacji. Wiedza z tej dziedziny może nas jeszcze uratować

W kulturowej wojnie, która toczy Zachód, używa się na razie słów i wyroków sądowych, ale ofensywa „progresistów” nabiera ostrości. W wielu państwach obrońcy status quo są atakowani nie tylko w sferze publicznej, na przykład na Facebooku czy Twitterze, ale na drodze sądowej – pisze prof. Wojciech Roszkowski w swoim eseju opublikowanym w nowej książce „Tyrania postępu”.

Kulturalni ludzie śpią spokojnie, zadowoleni z coraz większego dobrobytu i coraz większej wolności i myślą o spokoju w domu rodzinnym. Większość w ogóle nie zauważa, że pod tym domem i pod tą rodziną ktoś ryje. Mamy bowiem do czynienia z prawdziwą rewolucją cywilizacyjną. Rewolucja ta rozgrywa się na trzech poziomach.

Antropologia

Poziom pierwszy, najbardziej ogólny, dotyczy filozofii człowieka, czyli antropologii. Gilbert K. Chesterton napisał przed laty: „Różnica zdań co do systemu podatkowego jest powszechnie akceptowana. Różnica zdań co do ludzkiej egzystencji jest uznawana za nieważną i nie wypada o niej wspominać (…) I to właśnie nazywa się oświeceniem” . (…)

Myśląc o pozytywnych celach swojego życia, chrześcijanie Zachodu na ogół uciekali się dawniej do myśli o zbawieniu. Później zaczęto odchodzić od wiary w „inny świat” i w drugiej połowie XX wieku coraz częściej myślano o „pogoni za szczęściem” (pursuit of happiness). Z biegiem czasu, gdy zdano sobie sprawę, jak ulotne jest pojęcie szczęścia, zamieniono je na pojęcie „zaspokajania potrzeb”. Niewidzialnymi idolami stały się na Zachodzie wolność i postęp. „Jeśli w imię postępu mamy się poruszać ‘do przodu’ – pytał jednak ks. prof. Piotr Mazurkiewicz – to skąd wiemy, gdzie jest ‘przód’ a gdzie ‘tył’?”. Ubóstwienie postępu prowadzi do uznania, że „zbawienie” człowieka przychodzi „z zewnątrz” – poprzez politykę. Nic jednak samo z zewnątrz nie przychodzi.

Ateizm jest podstawą polityki większości państw zachodnich. Unijni sekularyzatorzy ograniczają wolność religijną nie wprost, ale poprzez przepisy, które mają działać ograniczając religię. Jako przykład podać można zakaz dyskryminacji kobiet w przypadku kapłaństwa czy zakaz zabraniania katechizacji przez innowierców lub ateistów. Kuriozalną ilustracją tego procesu były „lekcje o niczym” (les cours de rien) w szkołach belgijskich, oparte na założeniu, że żadna etyka religijna, a nawet „niezależna”, nie jest dostatecznie „neutralna”. W Unii powstała swego rodzaju „świecka teokracja”, oparta na sakralizacji prawa stanowionego, i to interpretowanego na sposób czysto polityczny .

Wykluczanie religii ze świata polityki prowadzi do fatalnych skutków. Religijność jest bowiem częścią ludzkiej natury. Po wyparciu Boga, a nawet prawa naturalnego, pojawia się w niej natychmiast masa idoli, które Go zastępują. Jaką przyszłość ma więc cywilizacja zachodnia, skoro w miejscu natury umieszczono w niej kulturę, która wszak obejmuje nieograniczone możliwości wyrażania uczuć czy pragnień, a rozum pozbawiono dawnego znaczenia? (…)

Błędne koło „niezależnej etyki” ateistycznej widać doskonale w kwestii praw człowieka. Rozkład cywilizacji zachodniej został przyspieszony przez pozytywizm prawniczy. Doprowadził on do stałego poszerzania katalogu praw człowieka, co prowadzi do ich relatywizacji. Okazuje się bowiem, że nie wynikają one z ludzkiej natury, ale są skutkiem działań politycznych. W przypadku „nowych” praw chodzi już o prawo do bycia wszystkim, kim chce się być. Ludzka racjonalność schodzi na plan dalszy, zagłuszona wrażeniami i emocjami. (…)

Innym ciosem w cywilizację zachodnią jest uznanie „postprawdy”, czyli sytuacji, w której „sama kategoria prawdy została uznana za coś nieistotnego, bezwartościowego, pozbawionego znaczenia w komunikacji między ludźmi, także w polityce” . Zamiast prawdy uprawnione stają się osobiste przekonania i emocje, co rujnuje wymiar sprawiedliwości i obrót gospodarczy zarazem. Z zanikiem stosowania pojęcia prawdy wiąże się zanik pojęć dobra i zła. Chaos w tej dziedzinie pogłębia ideologia multikulturalizmu, zrównująca wszystkie elementy różnych kultur bez uwzględnienia leżących u ich podstaw wartości. Jeśli bowiem rzecz dotyczy zwyczajów kulinarnych lub odzienia, to pół biedy, jeśli jednak chodzi o tolerowanie zabijania nadliczbowych córek, przymusowe „obrzezanie” kobiet, poligamię, „honorowe” zabójstwa, nie mówiąc o niewolnictwie, to systemowi, w którym lansuje się tego rodzaju multikulturalizm, grozi zagłada.

Procesy rozkładu cywilizacji zachodniej można dobrze zilustrować coraz szerszą akceptacją wywodzącej się z marksizmu „antropologii nieograniczonej”, w której człowiek może zmieniać swoją naturę w sposób niemal dowolny, a więc w dużej mierze stwarza się sam. „Antropologia nieograniczona” jest zbieżna z marksizmem kulturowym głoszonym jeszcze w latach trzydziestych przez włoskiego komunistę Antonio Gramsciego. Ponieważ ujrzał on niedostatki ekonomicznego myślenia o człowieku przez Marksa, zaproponował, by rewolucję społeczną zacząć od przemian obyczajowych. W tym samym duchu wypowiadał się Altiero Spinelli, patron jednego z gmachów Parlamentu Europejskiego, główny promotor „Manifestu z Ventotone” (1941). Ich sukcesorzy byli ideowymi liderami młodzieżowej rewolucji lat sześćdziesiątych, która wychowała politycznych przywódców współczesnej „liberalnej lewicy”, takich jak piewca pedofilii Daniel Cohn-Bendit . Jako zawodowi rewolucjoniści, zwolennicy tego podejścia do życia wykazują ogromny temperament dyskusyjny i niezwykłą nieraz agresję wobec poglądów tradycyjnych, tak jakby zagrażały im one osobiście. (…)

Z materialistycznego podejścia progresistów do świata wynikają dość nieoczekiwane konsekwencje. Człowiek winien według nich dbać o przyrodę, choć nie bardzo wiadomo, skąd bierze się odpowiedzialność za nią, skoro sam człowiek jest jej częścią. Czy małpa dba o przyrodę? Jej troska o nią nie jest chyba większa niż troska żaby, ślimaka czy konika polnego. Wszystkie elementy przyrody co najwyżej współzależą od siebie, ale trudno powiedzieć, by ponosiły jakąś osobistą odpowiedzialność za przyrodę. Dla materialistów istnieje tylko jeden powód, by dbać o przyrodę, mianowicie wtedy, gdy traktują ją jak Matkę Ziemię, istotę metafizyczną. Materializm zmierza więc do kultu przyrody i jest formą panteizmu.

Równie szkodliwe efekty wywołały próby pozbawiania człowieka społecznej cechy jego natury. W starożytności i średniowieczu różne szczeble organizacji społecznej, od rodziny przez plemię aż do państwa, uznawane były za zjawiska naturalne. Dopiero Thomas Hobbes i Jean Jacques Rousseau zakorzenili współczesne mniemanie, że „naturalny stan” człowieka polega na egoizmie i anarchii, a organizacja społeczna jest wynikiem umowy między ludźmi. Teoria „umowy społecznej” utorowała drogę społeczeństwu obywatelskiemu, ale zabiła w ludziach poczucie naturalności związków między nimi. Kontrakt stał się podstawą nie tylko życia społecznego i gospodarczego, ale także rodzinnego. (…)

Panseksualizm i ideologia gender

Jedną z ukrytych broni rewolucji cywilizacyjnej jest wywindowanie na szczyt ludzkich potrzeb seksu traktowanego w kategoriach przyjemności bez odpowiedzialności, a więc „bezpiecznego”. Co więcej, poza wszechobecnością tak rozumianego seksu w domenie publicznej, w podobnym duchu wychowuje się dzieci. Jakie są bowiem cele „edukacji seksualnej”? Ktoś naiwny mógłby sądzić, że pojęcie to odnosi się do uczenia dzieci wszystkiego, co dotyczy ludzkiej płciowości zgodnie z wiekiem, w którym sprawy z tym związane mogą być przez dzieci zrozumiane i przyswojone. Wobec tak sformułowanego programu nauczania trudno podnieść zastrzeżenia. Tymczasem edukatorzy seksualni mają swoją agendę. Problem w tym, co jest „wszystkim” w tym nauczaniu i w jakim wieku można odpowiednie treści przekazywać. Niestety, „Standardy edukacji seksualnej w Europie” Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), stanowiące rzekomy wzorzec edukacji seksualnej, jednoznacznie promują hedonizm i dążą do przyspieszenia aktywności seksualnej dzieci, na przykład akceptując masturbację dzieci w wieku do czterech lat .

Narzucanie tych standardów szkołom jest zabiegiem ze wszech miar szkodliwym, tym bardziej, że i tak „edukacja” pozaszkolna w postaci internetu, mediów czy mody krzewionej wśród rówieśników dokonała już poważnych spustoszeń w podejściu młodego pokolenia do seksu. Każdy dorosły i w miarę rozgarnięty człowiek powinien zdawać sobie sprawę z wagi psychiki oraz moralności w relacjach damsko-męskich, powinien wiedzieć, w jakim wieku zaczyna się pojawiać zainteresowanie, a w jakim – zrozumienie różnic płci, jak różnie odczuwają swoją seksualność kobiety i mężczyźni, jak szybko dojrzewają dziewczynki, a jak szybko – chłopcy, jak różnie podchodzą do spraw aktywności seksualnej jedne i drudzy, jakie konsekwencje psychiczne i moralne rodzą się w wyniku podejmowania tej aktywności i w jakim wieku człowiek zaczyna być w pełni dojrzały emocjonalnie. „Edukatorzy seksualni” wiedzą lepiej. Treścią nauczania są dla nich kwestie fizjologii oraz osiągania satysfakcji. To jest ich „wszystko”. Odpowiedzialność za swoje czyny i za losy drugiego człowieka jest im obojętna. Edukatorzy ci są w istocie erotomanami i erotomankami pragnącymi wciągnąć jak najmłodsze dzieci w swoje wcale nie tak niewinne igraszki. Niepokoją się jedynie o „bezpieczeństwo” seksu, czyli o choroby i niepożądane ciąże. Oburzają się jedynie, gdy ktoś chce prawnie ograniczać wiek legalności aktywności seksualnej. Granica między tak rozumianą „edukacją seksualną” a pedofilią jest płynna.

Przez tysiąclecia różnica płci była jednym z głównych tematów ludzkiej kultury, dziś sprowadza się ją do czystej przyjemności i fizjologii. Współcześni „edukatorzy seksualni” po prostu zabijają kulturę. Nie ukrywają tego zresztą, lansując „rewolucję seksualną” jako nowy etap rewolucji . Dzieciom i młodzieży mówi się więc o tolerancji i miłosierdziu, a w rzeczywistości skupia się uwagę na seksualności bez zobowiązań, a nawet lansuje się swobodny wybór płci i „płynność” orientacji seksualnej. Trafia to do młodzieży szkolnej w fazie „homofilnej”, w wieku, gdy chłopcy i dziewczęta wolą przebywać w swoim towarzystwie i wkraczając w okres dojrzewania nie czują się pewnie ze sobą i z płcią przeciwną. Dlatego też obserwujemy wśród młodzieży wzrost problemów z identyfikacją płciową. Jest on w sposób oczywisty rezultatem operacji tworzenia nowego człowieka.

Obok panseksualizmu na zachodnią scenę wkroczyła ideologia gender. Jej zwolennicy gwałtownie protestują przeciw nazywaniu swych nauk ideologią. Jak jednak inaczej można nazwać pomysł oparty na tezie, że społeczne role mężczyzn i kobiet nie mają wiele wspólnego z płcią biologiczną i że są produktem kultury? Wyzwolenie człowieka z przynależności do jednej z dwóch płci jest równie głupim celem jak wyzwolenie człowieka z konieczności pracy. Co prawda, wśród ludzi występuje niewielki procent osób o niejasnej orientacji seksualnej, podobnie jak wśród innych gatunków role seksualne bywają odmienne od dwupłciowego standardu, to jednak standardem ludzkim jest podział na dwie płcie, związany z prokreacją. Nazywanie w rodzinie matki i ojca „rodzicem 1” i „rodzicem 2” jest absurdem. Nikt inny niż matka i ojciec razem nie mogą być rodzicami. (…)

W ideologii gender wyróżniono już kilkadziesiąt rodzajów (gender) ludzi w odniesieniu do ich orientacji seksualnej. Dokonano tu więc epokowego „odkrycia”, że ludzie występują nie w dwóch postaciach, wynikających z podstawowej różnicy płci, która ostatecznie służy prokreacji, ale w większej liczbie równoprawnych postaci. „Odkrycie” to można by nazwać wymysłem chorej wyobraźni, gdyby nie fakt, że jest ono obecnie lansowane przez potężne lobbies akademickie, medialne i polityczne .

Konsekwencje tego „odkrycia” były i są niezwykle dalekosiężne. Przejawiają się one w pojęciu gender mainstreaming, które oznacza mniej więcej tyle, co włączenie walki z biologicznym podziałem ludzi wedle płci do szeroko rozumianych działań politycznych i ekonomicznych. Podobnie jak było to w przypadku komunizmu, ideologowie gender używają dwóch rodzajów broni: znieczulającej i zastraszającej. Propaganda gender opiera się na żądaniu tolerancji, przeciwników gwałtu na naturze ucisza się zaś pomówieniem o dyskryminację. Tymczasem to ideolodzy gender dyskryminują oponentów przezwiskami typu „homofob” lub „transfob”. Ideologia gender, określana popularnie skrótem LGBT i uzurpująca sobie miano nauki, jest w istocie pochodną marksizmu. Poza wymienionymi podobieństwami obu ideologii warto zwrócić uwagę na wrogość rzeczników gender do religii i Kościoła, odwoływanie się do walki politycznej jako środków osiągania postępu, i to walki, w której stosuje się wszelkie możliwe chwyty, łącznie z masową propagandą, zastraszaniem i odpowiedzialnością zbiorową, a nawet przymusem bezpośrednim.

Ideologia gender nie ma nic wspólnego z nauką. Przyznał to ostatnio jeden z pionierów tej ideologii, Christopher Dummit . Głosząc społeczną i kulturową, a nie biologiczną istotę płciowości, ideolodzy gender lansują jednocześnie jeden zasadniczy wyjątek od tej reguły: homoseksualizm. Dla „genderystów” homoseksualizm ma bowiem charakter genetyczny i nie daje się zmienić pod wpływem społeczeństwa i kultury. Akcje informacyjne o możliwości terapii homoseksualistów są blokowane, tak jak stało się to w 2014 roku z akcją Core Issues Trust w Wielkiej Brytanii. Jej szef, dr Mike Davidson, były gej, twierdzi, że homoseksualizm jest bardziej sprawą wyboru niż genów i jest z tego powodu nieustannie atakowany przez środowiska gejowskie. Również wedle badań Massachusetts Institute of Technology w Bostonie homoseksualizm jest związany głównie z oddziaływaniem środowiska i kultury, tak jak tego właśnie chcą zwolennicy gender, a nie z jakimkolwiek uwarunkowaniem genetycznym.

Wedle ideologów gender instytucjami, które utrwalają hierarchizację ról społecznych, zgodnie z męskim „seksizmem”, są małżeństwo i rodzina, a macierzyństwo wyklucza kobietę ze sfery publicznej, skazując ją na pozostawanie w sferze prywatnej. To małżeństwo i rodzina ma więc być głównym powodem cierpień kobiet, a macierzyństwo jest podstawą ich dyskryminacji w rolach publicznych. Ideałem byłoby więc „wyzwolenie” kobiet od macierzyństwa, a w idealnym społeczeństwie, całkowicie wolnym, role publiczne byłyby przydzielane niezależnie od płci biologicznej . W oczywisty sposób wyzwolenie kobiet od rodzicielstwa zapowiada jednak rychły koniec cywilizacji opartej na takim ideale. Oczywiście cywilizacji zachodniej, bo inne systemy kulturowe i religijne nie ulegają genderyzacji. (…)

Transhumanizm

Wśród współczesnych transhumanistów jedno z czołowych miejsc zajmuje Max More, założyciel Extropy Institute, który sformułował główne założenia ideologii. Jej składnikiem jest wiara w stały postęp, którego ostatecznym celem jest osiągnięcie nieśmiertelności dzięki przekształceniu struktury biologicznej człowieka za pomocą biotechnologii i teorii krytycznej. Innym założeniem transhumanizmu jest, wedle More’a, „praktyczny optymizm”, czyli myślenie pozytywne eliminujące religię i refleksję egzystencjalną jako przeszkody na drodze postępu. Środkiem działania mają być inteligentne technologie, pozwalające przekraczać ograniczone zdolności człowieka. Budowa nowego człowieka ma następować wraz z budową nowego społeczeństwa. „Społeczeństwo otwarte” ma być w myśl transhumanistów oparte na totalnej wolności umożliwiającej postęp. Należy więc likwidować statyczne struktury społeczne i chroniące je autorytety. Na drodze do stworzenia „nowego człowieka” nic nie może ograniczać nowych pomysłów, poza swoiście rozumianym kryterium racjonalności. (…)

Wiara w postęp nauki jest fundamentem ideologii, które już nieraz doprowadziły do katastrof. Wiara ta oparta jest w dodatku na dość wątłych podstawach. Jest wiarą w naukę, która ostatecznie nie daje więcej pewności niż wiara. Rozwój wiedzy o świecie w ostatnich dziesięcioleciach jest tego dobrym dowodem, co znakomicie wykazał toruński fizyk kwantowy i kognitywista prof. Grzegorz Osiński. Autor nie zatrzymuje się nad analizą pułapek transhumanizmu, ale prowadzi czytelnika przez świat współczesnej nauki i filozofii przyrody. Wskazuje, że od momentu wykrycia superpozycji kwantów tłumaczenie istoty Wszechświata opiera się na coraz bardziej skomplikowanych obliczeniach matematycznych, a matematyka jest ścisłym sposobem objaśniania świata, ale opartym zawsze na systemie aksjomatów, a więc wstępnych założeniach, które można rozumieć jako akty wiary. Mówi o tym obowiązujące dziś twierdzenie o nierozstrzygalności Kurta Gödla, które nota bene nie wyłącza kryterium prawdy .

Jeśli transhumaniści planują skanowanie mózgu i transfer ludzkiego umysłu, to powinni chyba najpierw jednoznacznie wyjaśnić, czym jest czas i przestrzeń, skoro wiemy, że jedyną stałą wielkością we Wszechświecie jest prędkość światła (300 000 km/sek) a więc iloraz przestrzeni i czasu, a także jak rozumieć zasadę superpozycji kwantów, a więc zjawisko lokacji cząstek elementarnych wedle zasad rachunku prawdopodobieństwa. Wreszcie fundamentalne pytanie, na które fizycy kwantowi nadal nie potrafią znaleźć odpowiedzi, brzmi: jaka jest relacja i jak przebiegają procesy w obrębie ludzkiego organizmu żyjącego w skali mezo, ale złożonego z cząstek elementarnych występujących w skali mikro.

Grzegorz Osiński zauważa, że pojęcie upływu czasu jest zbędne przy analizie układu cząstek elementarnych i pyta, „czy oznacza to, że czas pojawia się dopiero na poziomie makro”, czy też raczej mezo, w którym żyje człowiek  ? Na to fundamentalne pytanie nie znamy odpowiedzi. Czym jest bowiem człowiek, który niewątpliwie przeżywa czas starzejąc się, podczas gdy cząstki elementarne, z których jest zbudowany, czasu nie znają? Czy język matematyki jest związany z ludzką świadomością, czy też jest uniwersalnym sposobem opisu świata, niezależnym od tej świadomości? Czy Ogólna Sztuczna Inteligencja da nam odpowiedź na te wątpliwości? Być może biotechnolodzy potrafią stworzyć coś, czego istoty do końca nie potrafią przewidzieć. Miła perspektywa. Wedle metafory Goethego są oni uczniami czarnoksiężnika, tyle że jeśli coś pójdzie nie tak, kto będzie czarnoksiężnikiem, który zaradzi konsekwencjom ich lekkomyślnych działań? (…)

Negatywne skutki „cyfrowego” sposobu przekazywania i pozyskiwania informacji świetnie opisał niemiecki neurobiolog Manfred Spitzer, wskazując na to, że używanie komputera przez kształtujące się dopiero umysły dzieci i młodzieży nie tyle rozwija, co bardziej hamuje ich rozwój. Dzieci i młodzież używają komputerów przede wszystkim do gier. Opóźnia to ich zdolność do koncentracji, utrudnia umiejętność czytania, a także ogranicza rozwój kontaktów społecznych. Liczne badania potwierdziły negatywny w zasadzie wpływ wyposażania szkół niemieckich i amerykańskich w laptopy na poziom nauczania. Wysiłek intelektualny, wykonywany dotąd przy zdobywaniu wiedzy, miał samoistne znaczenie w ugruntowywaniu wiedzy i umiejętności. Obecnie zaś ograniczany jest przez klikanie myszą. Również umiejętność pokolenia sieci zwana szumnie „wielozadaniowością” jest w istocie fikcją. Eksperymenty neurologiczne wykazały bowiem, że młodzież wykonująca jednocześnie wiele czynności przy pomocy mediów cyfrowych, często już przy pomocy interfejsów dotykowych, tylko pozornie potrafi je koordynować. W normalnych warunkach wykazuje jednak mniejszą podzielność uwagi i sprawność w rozwiązywaniu wielu problemów w krótkim czasie  25. Neurobiolodzy niedwuznacznie wskazują, że tradycyjne czytanie dłuższych tekstów uruchamia korę wizualną, słuchową oraz płaty ciemieniowy i skroniowy, wpływając na aktywność mózgu i kształtując jego większe zdolności poprzez głębsze zapamiętywanie. Głębsza pamięć daje zaś większe możliwości analizy rozumowej informacji. Myślenie zaś jest ważniejsze od samego zdobywania informacji. (…)

Środki działania

Na koniec trzeba powiedzieć wyraźnie, że nie mamy do czynienia z akademickimi sporami, z debatami wyrafinowanych uczonych i ekspertów, ale z wojną kulturową, a na wojnie wszystkie środki są dozwolone. Rozważając przemiany we współczesnej demokracji liberalnej, ks. Mazurkiewicz zauważył za Chantal Delsol rolę drwiny i szyderstwa jako narzędzi walki ideologicznej. Dotyczy to w rosnącej mierze stosunku wojujących liberalnych demokratów do chrześcijaństwa, które jest przedstawiane nie tylko jako zabobon, ale wręcz rzecz śmieszna. Drwina i szyderstwo stosowane są wybiórczo. Delsol pyta „dlaczego wolno się wyśmiewać z Chrystusa, a nie wolno wyśmiewać Auschwitz?” . W walce o „postęp” wymyślono całą masę słów, mających na celu wyłączenie adwersarzy z dyskusji. Słowa „homofob”, „faszysta” lub „putinista”, nie mówiąc już o dalej idących inwektywach, są stosowane nagminnie, żeby wykluczyć poglądy nie pasujące do narracji rewolucyjnej.

W kulturowej wojnie, która toczy Zachód, używa się na razie słów i wyroków sądowych, ale ofensywa „progresistów” nabiera ostrości. W wielu państwach obrońcy status quo są atakowani nie tylko w sferze publicznej, na przykład na Facebooku czy Twitterze, ale na drodze sądowej. Przykładów agresji zwolenników aborcji, seksualizacji dzieci czy też samodzielnego określenia płci przez osoby niezrównoważone emocjonalnie wobec rzeczników normalności jest mnóstwo. (…)

Armiami progresistów dowodzą politycy „głównego nurtu” Zachodu, ale ich szeregi są finansowane przez potężne organizacje.

Powstaje na koniec pytanie, komu może zależeć, żeby przekonywać ludzi, że mogą być kim chcą, ale jednocześnie winno ich być mniej, bo zagrażają Planecie (pisanej właśnie z dużej litery), że winni się bawić seksem, a nie myśleć o skutkach tych zabaw, że wreszcie winni przestrzegać „politycznej poprawności” i tak dalej. Elicie, która ma pieniądze i wpływy polityczne, jest na rękę, że ludzie wierzą w katastrofę klimatyczną, że zajmują się rozważaniami o sensowności zmiany płci, prawem do toalet unisex, że gotowi są bronić interesów mniejszości nawet wbrew interesowi większości, do której należą, czy też, że obawiają się posądzenia o „homofobię”, „męski szowinizm” czy „faszyzm”. Ludźmi obawiającymi się wyrażać samodzielne opinie, ludźmi wierzącymi tylko w to, co „tu i teraz” łatwiej manipulować, łatwiej ich urobić w kampaniach politycznych czy komercyjnych. Kiedy im się wmówi, że najważniejsze są rzeczy nieważne, że potrzebują rzeczy niepotrzebnych lub że powinni walczyć o rzeczy, na które nie mają wpływu, pozostanie im bierna akceptacja politycznego status quo. Ludzie zmanipulowani nie zauważą nawet, że powtarzają slogany, które szkodzą im samym lub ich najbliższym. Będą się czuli „nowocześni”, pozbawieni przesądów oraz wrażliwi na rzekome krzywdy manipulatorów. Osłabieni mentalnie będą ich łatwiejszym przedmiotem obróbki. Nie przypadkiem na niektórych wyższych uczelniach amerykańskich rozwija się już badania nad teorią i praktyką manipulacji. Wiedza z tej dziedziny może nas jeszcze uratować.

Tekst jest fragmentem eseju prof. Wojciecha Roszkowskiego zamieszczonego w najnowszej książce Białego Kruka pt. „Tyrania postępu”.

CZYTAJ TAKŻE: Globalne korporacje spotykają się, by rozmawiać o scenariuszach urzeczywistnienia projektu transhumanistycznego

Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/654464-roszkowski-rewolucja-cywilizacyjna-toczy-sie-na-3-poziomac

Baza i nadbudowa

Baza i nadbudowa

Małgorzata Todd    m.todd

        Szanowni Państwo!
           Marks zalecał rewolucyjne przejęcie „bazy”, czyli wszelkich dóbr materialnych. Gołodupce zatańczą, jak im nowa władza zagra… na nosie i zagna do roboty za półdarmo. Według tej teorii „nadbudową” nazywano kulturę, którą należy zniszczyć do cna, nie przewidując dla niej nawet jakiejś alternatywy, bo po co to komu?
           Rosjanie bez trudu dali sobie odebrać, to co tam jeszcze im zostało po carskich rządach. Do nowego „cara”, najpierw Lenina, później Stalina modlili się jak do Boga. Zwycięstwo Związku Sowieckiego w sferze „nadbudowy” było totalne! Ale niestety, też totalna klapa w gospodarce planowej.
           Na Zachodzie trzeba było zacząć od drugiego końca, czyli od „nadbudowy”. Ludzie zbyt mocno byli przywiązani do własności prywatnej, za to mniej do religii, zastępowanej co raz częściej kulturą o coraz niższych lotach, tworzonej przez nieloty.

Zalecany przez komunistów „marsz przez instytucje” dał oczekiwane rezultaty. Po wygranej walce z kościołem, bohomazy zastąpiły malarstwo, a potem było już z górki.

Naukę zastępuje się ideologią o rzekomym ociepleniu klimatu, „pandemii”, czy niezliczonej ilości płci. To wszystko działa!
           Pomnik Marksa przed siedzibą Unii Europejskiej, chiński „bezcenny” podarunek, jest widomym znakiem zwycięstwa komunizmu na każdym polu. Europejczycy oddali „nadbudowę” czcząc najpierw złotego cielca, a później przyjmując antykulturę za dobrą monetę. Nie zauważyli przy tym, jak sprytnie została im odbierana „baza”. To co realnie posiadają, to już tylko kredyty do spłacania.

Z pozdrowieniami

Małgorzata Todd

Kulturalna mafia

Kulturalna mafia

   mtodd
           Szanowni Państwo!
        Czy mafia może być kulturalna? Chyba tylko tak „kulturalny”, jak był stan wojenny Jaruzelskiego dla jego zasłużonych towarzyszy.

Ale mafia w kulturze, to całkiem inne zjawisko. Jesteśmy świadkami cenzurowania kultury, a może już nawet rewolucji kulturalnej, podobnej do tej chińskiej z połowy XX wieku. Zjawisko niewątpliwie ma zasięg światowy.

Nasz rząd, w innych dziedzinach życia, takich jak prawo, nauka, czy gospodarka, próbuje przeciwstawiać się brukselskim urzędnikom. [czyżby ??? My, zajmujący się dziedzinami takimi jak prawo, nauka, czy gospodarka, tego nie zauważamy. md]

W kulturze dał za wygraną. Ciekawe dlaczego? Trudno zakładać, że to tylko przejaw lenistwa. Skąd ta bierność? Cóż więcej mogłaby zrobić „wielka artystka”, której nasz rząd „robi na głowę” milionowymi dotacjami? Poskarżyć się Brukseli? Nic nowego!
           Czy my, widzowie jesteśmy skazani na antykulturę? Czy mamy jakąkolwiek szansę na to, żeby odsunąć mafię trzymająca władzę w sferach filmowych? Sprzedawczyki i nieudaczniki znaleźli tam swoje miejsce, obsypywani są mamoną, chętnie więc wysługują się „sponsorom” pokroju Sorosa. Trudno mieć nadzieję, że sami zrezygnują. A my przecież nie wyjdziemy na ulice w geście protestu. Możemy sobie co najwyżej przerzucać kanały nie znajdując niczego, co dałoby się oglądać. Warto przy tym pamiętać, że kultura spaja naród. No chyba, że wolimy być „Europejczykami polskiego pochodzenia”.
           A może chodzi o coś więcej? Oglądając produkcje typu „Nasze matki, nasi ojcowie” powinniśmy nabrać wstrętu do nas samych. Wówczas o reparacjach od Niemiec nikt nawet nie pomyśli.

Z czasem zapłacimy Żydom realizując uchwałę 447, a potem może i Niemcy zażądają reparacji od Polaków. Dlaczego nie?

Z pozdrowieniami

Małgorzata Todd