Czysty czy brudny absurd? Władze Warszawy chcą powiększenia Strefy bez Transportu

Czysty czy brudny absurd? Władze Warszawy chcą powiększenia Strefy bez Transportu

Tomasz Nowicki 2023-06-27 absurd-wladze-warszawy-chca-powiekszenia-stref

Niezbyt udane konsultacje społeczne w Warszawie dotyczące SCT. Władze miasta nie wzięły niestety pod uwagę głosów właścicieli samochodów i miłośników motoryzacji, skupiając się zamiast tego na głosach małych grup mieszkańców. Zamiast ułatwień będą utrudnienia a co najgorsze Strefa Czystego Transportu ma zostać powiększona.

„Po wysłuchaniu głosów wielu mieszkańców, zarówno rodziców, jak i seniorów, ale również ekspertów w temacie jakości powietrza i zdrowia przedstawimy nowy kształt strefy. Chcemy, by jej obszar był większy, ale mieszkańcom SCT i seniorom chcemy zaoferować specjalne ulgi.” – powiedział Tamas Dombi, dyrektor Biura Zarządzania Ruchem Drogowym m.st. Warszawy.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że sprawa konsultacji społecznych została wykorzystana przez samorządowców wybiórczo. W komunikacie prasowym, który przygotowały władze miasto, bardzo trudno doszukać się głosów samych zmotoryzowanych, którzy także wysyłali swoje uwagi i opinie.

Warto zwrócić uwagę, że Strefa Czystego Transportu nie posiada magicznej bariery, która by zatrzymywała spaliny czy wyziewy z kominów w jednym miejscu. To wyłącznie urzędniczy zakaz, który określa granice, w ramach których nie będzie można wjechać starszym samochodem. Nadmierna rozbudowa SCT spowoduje wzrost wykluczenia transportowego u wielu osób, dla których samochód jest jedynym lub optymalnym środkiem transportu.

Warszawa od lat prowadzi działania, które można określić jako utrudniające korzystanie z aut, jednocześnie bardzo drogo licząc sobie za możliwość parkowania, bo jest to jedno ze źródeł przychodów do budżetu. Kierowcy narzekają, że miasto nie potrafi poradzić sobie m.in. ze sprawnym zarządzaniem światłami, co powoduje korki. Zjawisko tamowania ruchu jest potęgowane nieprzemyślanymi wyłączeniami niektórych ulic oraz licznymi, mało skoordynowanymi remontami.

Dla miłośników motoryzacji idą ciężkie czasy.

=======================

mail: Zagłosować przeciw temu sq..lowi !!

To już nie „dom wariatów”, lecz świat wariatów. W tym wypadku: chłop – “trans-płciowy kobieta-wilk”.

To już nie „dom wariatów”, lecz świat wariatów.

Fragment filmu “What is a woman” – w tym wypadku: chłop- “trans-płciowa kobieta-wilk”.

półtorej minuty

================================

mail:

Do tego zboczonego skrótu: LBGT+ należy dodać ; NC, bo w szpitalach jest sporo Napoleonów i Cezarów – nimi ubogacić zboków !

Szarża takich, co krzyczą: “Wszyscy inni to ZDRAJCY. Samotnie! Za Polskę!! Za Prawdę !!!” …. i giną w beznadziei.

====================

[Znam takich. Trzech, pięciu. Im poświęcam. Dawniej były sztambuchy. MD]

——————–

Józef Mackiewicz, Lewa wolna, str. 397 inn. Działo się 19 sierpnia 1920, koło Sierpca.

=======================

…Kwiatkowski rozparł się, ręce na stole, głowa na rękach i zasnął. Brąkiewicz przymknął powieki, i nie wiadomo czy słuchał, czy drzemał po sutym obiedzie. Karol poprawił ścierpłą nogę pod stołem, ale uważnie i powoli, aby nie zadzwonić ostrogą. Ruczetta grał z kolei…

Co to?! Strzał?!… Bliski! Drugi trzeci. W oknie ukazała się przerażona twarz ochmistrzyni, otwarła usta i wyciągnęła rękę wskazując coś… Ale już zerwali się od stołu. Pierwszy dobiegł drzwi Brąkiewicz, za nim Kwiatkowski. Piesik i Karaś, chwytając karabiny, wyskoczyli oknem. To, na co wskazywała ochmistrzyni, to był biegnący z posterunku Adamowicz. W tej chwili dojrzeli tylko jego bladą twarz wykrzywioną, jakoś ukośnie, strachem:

– Wyskoczyli… nagle… bełkotał Do koniii! — krzyknął Brąkiewicz. — Karaaabin! zawołał Karol, widząc, że Wacek Ruczetta biegnie przez dziedziniec ze skrzypkami w jednym, ze smyczkiem w drugim ręku, zapomniawszy karabinu na oparciu krzesła. Poślizgnął się i ledwo nie upadł na ganku, ale Wacek go nie dosłyszał. Zawrócił więc do pokoju. chwycił karabin Ruczetty, i gnał za innymi, ostatni, z dwoma karabinami.

Brąkiewicz: – Spokój! Chłopcy!

Nerwowo zdejmowano torby, kiełznano konie. I ludzie i konie mieli zęby zaciśnięte: im bardziej, cofające się i unoszące pyski, zaciskały zęby konie, tym bardziej, kiełznając je, zaciskali zęby ludzie. Ruczetta przerzucił przez plecy karabin, nie miał czasu na przytraczanie skrzypiec. Zaczął je wpychać do tylnej kabury siodła. Dźwięknęły głucho struny, to pewnie złamał się podstawek. Dziwacznie stamtąd wystawał gryf, zakończony ślimakiem. Smyczek wpakował za pas.

Spokojnie Spokojnie! nawoływał Brąkiewicz, usiłując przydać głosowi ton koszarowego autorytetu. – Popręgi dobrze podciągać! Popręgi!. .

Skakali jeden za drugim przez niski płotek w przejściu między obora i stajnią. Brąkiewicz ostatni.

Nie karierem! Rysiaą!!

Pod kopytami mieli rżysko. Dopiero obejrzawszy się za siebie dostrzegli, jak rozwiniętym frontem, ławą, jeszcze bez krzyku, szla za nimi kawaleria bolszewicka. Pobłyskiwały klingi. Brąkiewicz ocenił w duchu odległość: .,wiorsta”… Zrównawszy się z nim, Adamowicz mówił: – Tam musiał być niewidoczny stąd jar… Tamtędy podeszli… Brąkiewicz nie odpowiedział.

Ostatnie trzysta metrów nie wytrzymali nerwowo, i przeszli w galop, wskakując na szosę u samego wylotu wsi. „Źle” przemknęło przez głowę Brąkiewicza, gdy nie dostrzegł na skraju ani piechoty, ani umocnień.

Ale w tym samym momencie wyskoczyła ulicą naprzeciw garstka konnych, prowadzonych przez oficera. Młody porucznik w ułance o granatowym otoku, oczy błędne, piana w kącikach ust, szabla wysoko wzniesiona nad głową.

– Za Polskę! Za mną! krzyczał w ekstazie. A dostrzegłszy obcych ułanów przed sobą: – Dołączyć!! Za mną! Naprzód! Szableeee!

Brąkiewicz osadził przed nim konia. – Panie poruczniku, my mamy rozkaz…

– Dołączyć!!! Zzzzarąbię, psubraty! Za mną, do ataku!

Na ułamek sekundy jego nieprzytomny wzrok prześlizgnął się po fantastycznym smyczku Ruczetty, zatkniętym za pas. Miał za sobą nie więcej jak trzydziestu konnych. A naprzeciw szła półkolem czarna ława bolszewickiej konnicy.

Brąkiewicz zorientował się w mig: -Rozkaz panie poruczniku!

I odwróciwszy się do swoich, półgłosem: To jakiś wariat. Dołączamy chłopcy, spokojnie, na samym końcu. A później odskoczymy między domy. Z wariatem nie można.

– Za Polskę! chrypiał histerycznie porucznik, tracąc głos.

Ława konnicy nieprzyjacielskiej szła już teraz pełnym skokiem na wieś. Zmiotą jak lawina. Wyrąbią tę garstkę jednym machem! To było jasne.

Brąkiewicz oglądnął się właśnie, którędy najwygodniej zwiać od tej nieprzytomnej szarży, gdy raptem stał się cud…

O trzysta metrów dalej na przodzie, już za wsią, na szosie do Sierpca, akurat w cieniu dwóch wysokich topoli, stał nie zauważony uprzednio, pomalowany w łaty, mały samochód pancerny. Wyglądał stąd jak drobna wieżyczka na kółkach, czy jak wędrowny mnich przyodziany raptem w szatę arlekina… Był to jakiegoś starego typu gracik, z jednym karabinem maszynowym, którego uchwyty trzymał starszy strzelec Władysław Łepkowski. Samochód ten należał do grupy ośmiu sztuk tego typu, rzuconych przez majora Arciszewskiego na drogi w trójkącie Raciąż – Drobin – Płock z zadaniem niepokojenia z flanki 4-tej armii sowieckiej. Dnia poprzedniego stoczyły one ciężki bój z 157-ym i 158-ym pułkami. Teraz jeden znalazł się przed Górą. Podpuścił on ławę konnicy blisko, za blisko może nawet. I dopiero wszyscy zwrócili na niego uwagę, gdy padł pierwszy urywany strzał: „tak!”. jeszcze dwa: „tak-tak!”…

To wstrzymało na sekundę dech w piersi patrzącym: czyżby się zaciął w takiej chwili?… Ale to było tylko odchrząknięcie; i już z wysuniętego żądła cekaemu poszedł ledwo dostrzegalny dymek: „tak-tak-tak-tak-tatatatata”. . .

Trząsł się cały i chlustał ogniem: – „ta-ta-ta-ta…” — nieprzerwaną świetnie wymierzoną serią po konnicy sowieckiej.

Zwariowany porucznik oprzytomniał i zatrzymał swą garstkę jeźdźców w ostatniej chwili.

A samochodzik pancerny trząsł się jak w febrze, chybotał, zdawało się, że lada chwila się rozleci, że pospadają zeń od konwulsyjnych drgań. łaciate jego blachy. „Ta-ta—ta—ta… ” miotał się, pluł ogniem, ział zniszczeniem. Wywracały się konie, spadali ludzie. Atakująca ława zmieszała się, zakotłowała i zawróciła pędem.

Atak był odbity.