Coś przeciw robakom… Piołun, wrotycz, orzech włoski…

Przyglądając się uważnie Naturze, z czasem dochodzimy do pozornie prostego wniosku: wszystko co rośnie, wszystko co żyje, jest potrzebne i ma swoje miejsce w ekosystemie. Ma też do spełnienia bardzo konkretny cel. W świecie roślin możemy zachwycać się niesamowicie misterną siatką powiązań, nie tylko wzajemnych zależności, lecz przede wszystkim budującego oddziaływania na siebie. W rolnictwie ekologicznym wzajemności te są wykorzystywane w uprawach biodynamicznych. Na takich grządkach sadzi się różne gatunki roślin, które wspierają się a więc nie konkurują ze sobą. Wytwory ich metabolicznych przemian pozytywnie wpływają i zasilają sąsiadów – z korzyścią dla wszystkich! Spośród wielu kolejnych wniosków, które cisną nam się na usta, zasadnicze są dwa. Pierwszy z nich może dotyczyć ogromu rozmiaru inteligencji stworzenia. Oglądając pod mikroskopem zwykłe nasionko – zastanawiamy się, jak precyzyjnie zostały uwzględnione wszystkie wymagania, aby mimo niesprzyjających warunków, różnego rodzaju zakłóceń, opóźnień i innych przeciwności, znowu i skutecznie zakiełkowało życie. Pomimo niesamowitego rozwoju technologii nie jesteśmy w stanie na dzisiejszym etapie rozwoju, produkować żywności z promieni słonecznych, wody i cukrów przy współudziale minerałów. A jednak proste rośliny wykorzystując jeszcze wymianę gazową przynoszą nam obfite plony.
Kolejny wniosek jest mniej optymistyczny i sprowadza się do trudnego pytania: dlaczego łamiemy ten piękny porządek, dlaczego babrzemy się w klonowanie zwierząt, GMO, monokulturowe uprawy i przynoszące wielkie zniszczenie – ich efekty? Czy chodzi tylko o kuszącą od wieków tajemnicę, jak głęboko możemy zajrzeć, czy też o jeszcze większą pokusę pobawienia się w Stwórcę? Poczucia rozkoszy powołania życia a potem jego przerwania.
Efektem tych manipulacji jest pogarszający się stan zdrowia naszego społeczeństwa. Tempo, w jakim ta lawina się porusza jest zatrważające. Nie dotyczy ona tylko ludzi mogących rozważać myśl o zejściu z tego świata z racji wieku, lecz osoby w sile sprawności fizycznej, bezbronne dzieci i młodzież. Lawina ta nabiera również rozpędu pośród tych, którzy dopiero przychodzą na świat. Przeglądając tysiące ogłoszeń z prośbą o pomoc dla takich dzieci, zastanawiam się nad jedną kwestią. Dlaczego nikt nie próbuje wyeliminować tych zaburzeń i problemów. A są one przecież znane w świecie nauki i składają się na nie takie powody jak: wzrost poziomu zanieczyszczenia organizmów metalami ciężkimi, neurotoksynami, herbicydami i pestycydami. Przeogromny wzrost substancji, które przedostają się do organizmów z zewnątrz i gwałtownie, na dużą skalę zaburzają gospodarkę hormonalną. W mniejszym stopniu są to również promieniowania różnych częstotliwości. Wzrasta fala alergii pokarmowych, alergii powstałych jako sprzeciw organizmu przeciw elementom składowym pożywienia, które odczytywane jest jako wrogie! To wszystko możemy ująć jednym stwierdzeniem: to efekt odejścia od porządku Natury i efekt zachłanności.
Zmienił się na naszych oczach styl życia. Generalnie bardzo się spieszymy, do końca nie wiadomo po co, lecz spieszymy się tak bardzo, że gonimy błędy już nie tylko Europy Zachodniej ale również błędy społeczeństwa amerykańskiego! Tak samo jak oni pracujemy, podobnie mieszkamy, podobnie jemy i podobnie odpoczywamy. Mamy już wspólne, globalne marzenia, globalne marki i mamy sforę treserów, którzy codziennie podpowiadają, co włożyć na siebie, czym się odżywiać, jak się zachować i przede wszystkim jak myśleć. Jakie słowa są modne a jakie zwroty są wstydliwe i błędne! To, co kiedyś osiągała generacja żyjąc 80 lat każda, dzisiaj można osiągnąć w 20 lat pracy zawodowej – ale rzadko po takim sukcesie można osiągnąć już wiek 80 lat a jeszcze rzadziej w dobrym zdrowiu!
Spośród podstawowych elementów stylu życia najbardziej zmieniło się odżywianie. Obecny mieszkaniec naszego kraju zjada około 10 kilogramów cukru na rok, więcej w różnych produktach spożywczych, niż jego rodak 25 lat temu – a tamci również spożywali cukier! Do tego dochodzi kilka kilogramów rocznie chemii zjadanej z pożywieniem, ale też ze środków czystości z kosmetyków, z oddychania pyłami i „atmosferą” miast. Kto ma wątpliwości co do obecności chemii w produktach AGD, niech wejdzie i zaczerpnie atmosfery tzw. chińskich marketów. Rozkosz…bisfenoli…
Za czasów mojego dzieciństwa cukier krzepił /zapewne producentów/ dzisiaj – uzależnia i zabija! Przecież wiemy od dawna, że komórki rakowe „odżywiają się” cukrami prostymi. Spożywanie pożywienia bogatego w węglowodany, prowadzi do licznych zmian, z których jednym z efektów są miejscowe zmiany ph różnych części naszego przewodu pokarmowego. Rozpoczynamy ciekawy okres polegający na sprawdzaniu wytrzymałości naszych organizmów poprzez wystawianie ich na ciężkie próby. Głównie za sprawą „toksycznego pożywienia” i ogromnej dawki stresu! Nowy styl życia pełen jest stresu, a on prowadzi do ciągłego napięcia. Nieodreagowany stres to duży problem dla organizmu. Każde napięcie emocjonalne przekłada się na konkretne napięcie mięśniowe. Czasem odbiorcą tego napięcia jest serce, innym razem żołądek a jeszcze innym woreczek żółciowy, jelito cienkie itd. Często, napięciom tym towarzyszą wydzielania konkretnych gruczołów. Wspomniany przykład cukrów nie jest tutaj bez znaczenia, ponieważ spożycie takiego czy innego batona rzeczywiście na krótki czas sprawia nam lepszy nastrój, ale to efekt podwyższenia poziomu cukru we krwi, efekt ten jest krótkotrwały dla psychiki – dla ciała, długofalowo – destrukcyjny. Ciało chce więcej, więcej a najlepiej ciągle.
Za mało jemy produktów kiszonych, prawie w ogóle nie jemy żywności ostrej i gorzkiej. Dominacja smaku słodkiego jest bezwzględna i… niszczy nas to uzależnienie. Przykładowo – ph kwasów żołądkowych to obecnie u niektórych z nas mieści się w granicach między 3 a 4 i to już wystarczy, aby Helikobakter pylori rozpoczęła swój pochód! Kolejnym następstwem tego stanu rzeczy / spożywaniu nadmiaru cukrów/ jest ogromny wzrost pasożytów w naszych organizmach. Pomijając te z okresu dziecięcego – głównie owsiki, możemy być nosicielami wielu innych. A te, zdobywamy od domowych zwierząt gospodarskich, czworonożnych pupilków/ psy, koty/. Przywozimy z egzotycznych wyjazdów i tamtejszej żywności /pierwotniaki np. lamblie/, ale również z wymarzonych podróży do tropików /nicienie, przywry/. Na liście kolejnych są jeszcze płazińce, obleńce, itd. Kiedy nasz organizm słabnie głównie na skutek przeciążenia i braku regeneracji, to właśnie one domagają się władzy dla siebie. Najczęściej więc, kolonizują, obejmując nowe terytoria. Kiedy nie znajdą tego co chcą, ruszają w poszukiwaniu pokarmu przemierzając nasz organizm bez większego trudu. Szczególnie podróże lubi tasiemiec. Potrafi on bez większy problemów wędrować wewnątrz ciała przemieszczając się z układu pokarmowego do oddechowego i dalej w górę do jamy ustnej. Rzadko dostajemy skierowanie na badania przeciwko tym formom życia. Jedną ze skutecznych metod poznania tego co w sobie nosimy jest prosta metoda Vega Test. Bardzo często pasożyty w takiej czy innej formie są poważnym problemem i powodem chorób przewlekłych, chorób gdzie długo nie możemy odnaleźć przyczyny.
A jak z tymi problemami radzili sobie nasi przodkowie? Przede wszystkim problem ten nie miał takiej skali jak obecnie. To prawda, że dostępność słodyczy nie była tak powszednia jak dzisiaj. Słodkie, jadło się zazwyczaj raz w tygodniu i to w formie takiego czy innego placka albo jego wyższej formy… czyli tortu. I w zasadzie na tym się kończyło, w zasadzie, bo były przecież wyroby… czekolado podobne, trochę słodkich deserów i był jeszcze …Pewex! A tak na poważnie to jadło się bardzo dużo produktów kiszonych: od kapusty z niezapomnianą kwaśnicą, codziennością były ogórki kiszone na kilka sposobów, cukinie i papryki. Jadło się chrzan i to nie tylko od święta! W lecie, kwaśne śliwki, rabarbar, ale też niezastąpione jeżyny, borówki i to właśnie te dary natury i ich substancje czynne stały na straży i nie dopuszczały pasożytów. Bo dla pasożytów kwaśne środowisko nie jest przychylne! A kiedy pojawiał się problem żołądkowo-jelitowy sięgano do ogródka po piołun. Roślina ta wykorzystywana była głównie w zaburzeniach trawienia, ale również jako jeden z trzech składników mieszanki przeciw pasożytniczej. W swoim działaniu piołun pobudza wydzielanie soków żołądkowych, soków trzustki, oraz żółci. Poprawia trawienie i przyswajanie pokarmów. Działa również rozkurczowo na przewód pokarmowy, w tym również na przewody żółciowe. Ma przy tym działanie odkażające, przeciw robaczne, zarówno wewnątrz naszego organizmu jak również na pasożyty skóry – świerzbowce i wszy. Nie należy używać go długo, ponieważ podstawową substancją jest tujon, który mocno wpływa na działanie ośrodkowego układu nerwowego. Nie podaje się go dzieciom, kobietom w ciąży i matkom karmiącym. Można przyjmować go w nalewce. A skoro już mowa o alkoholu to znawcy tego tematu zwracają od razu uwagę na łacińską nazwę jednego z gatunków piołunu. Bylica piołun od razu daje skojarzenia z absyntem a więc mocnym trunkiem na bazie ziół, z dużym udziałem piołunów. I rzeczywiście, samych piołunów jest kilka, bo może to być: bylica pospolita, bylica estragon, bylica boże drzewko. Wszystkie w smaku gorzkie a ten smak pobudza właśnie wydzielanie soków przewodu pokarmowego. Piołun, niezależnie od odmiany był znany i używany od dawna. Pisali o nim Galen, Diskurides i św. Hildegarda. Jest rośliną wiatropylną, o ładnym zapachu. W lecie, w wyższych temperaturach, kiedy uwalniają się olejki eteryczne miło siedzi się z zamkniętymi oczyma i rozpoznaje różne zapachy ziół. Można też wtedy podpatrzyć jak pszczoły i inne zapylacze korzystają z jego pyłku i znoszą do ula, aby i tam walczyć z pasożytami. W uprawie jest prosty i niezwykle odporny. Kiedy rozpoczyna się czas kwitnięcia obcina się górne części roślin /nie więcej niż 40 cm/ i suszy. Trzeba uważać przy suszeniu, bo wysycha wolno i jeśli miejsce nie będzie przewiewne to może gnić, ciemnieć a wtedy jest bezużyteczny. Bylica estragon używany jest w naszych kuchniach jako przyprawa do mięs, nadając im ciekawy korzenny smak. A w ogrodzie biodynamicznym sadzi się piołun jak naturalną straż przeciwko grzybom i innym szkodnikom roślin.
Zazwyczaj z jednej strony ogrodu pilnuje on roślin zmieniając się na warcie z szałwią lekarską, omanem i niezastąpioną w tym celu konopią siewną /nie mylić z indyjską!/ ale też zwykłą miętą pieprzową czy szałwią omszoną. Podobnie jak wrotycz, również piołun jest używany do dnia dzisiejszego, jako antidotum na mole. Małe bukieciki tych ziół wiesza się w szafach i garderobach, aby odstraszały swoimi olejkami szkodniki. Do dzisiaj również obydwa te zioła są podstawowymi składnikami preparatów na pasożyty skóry a więc wspomniane świerzbowce i wszy.
Wrotycz jest jedną z ciekawszych roślin, która budzi wiele kontrowersji. Z jednej strony jest na indeksie, ostrzegają przed nią urzędy europejskie, umieszczając wrotycz na liście roślin trujących. Z drugiej strony przeglądając stare zapiski, ogólnie dostępne skany manuskryptów, dowiadujemy się o jego szerokich możliwościach. Oczywistym wnioskiem jest to, że wtedy nie było nic innego i dlatego był wykorzystywany tak szeroko. W Polsce wrotycz jest rośliną ogólnie dostępną. Pięknie rośnie w kępach, pośród innych ziół i traw. Ma intensywny zapach, przypominający egzotyczne dla nas tereny środkowej Afryki. Obecnie nie ma większego znaczenia, chociaż ciągle używany jest na wsiach np. do odkażania baniek na mleko /podobnie jak glistnik/, odymiania obór i miejsc gdzie przebywają zwierzęta mogące stać się łupem pasożytów. W przemyśle kosmetycznym i farmaceutycznym wrotycz zwyczajny skupowany jest jako składnik preparatów przeciw wszawicowych wytwarzanych na bazie alkoholu. Wewnętrznie nie stosuje się go ze względu na zawartość beta-tujonu, który jest groźny, nie tylko dla systemu nerwowego ale również potrafi mocno przekrwić błony śluzowe żołądka i negatywnie wpływa na pracę nerek.
Trzecim ziołem używanym do zwalczania pasożytów był liść orzecha włoskiego. To piękne duże drzewo jest skarbem w naszych ogrodach. Liście orzecha wykazują działanie przeciwkrwotoczne – hamują drobne krwawienia z naczyń włosowatych. Mają również działanie ściągające, grzybobójcze, przeciwzapalne i hamują rozwój bakterii oraz niektórych pasożytów. Odwary z liści orzecha stosowano przy nieżytach żołądka, oraz krwawieniach z przewodu pokarmowego. Liśćmi orzecha płukano usta w schorzeniach dziąseł i gardła. Juglon – jedna z substancji czynnych orzecha używana jest dzisiaj jako składnik preparatów do farbowania włosów i opalania się. Tyle dają nam liście, a same orzechy są niezwykle wartościowymi składnikami naszej diety. Zawierają w sobie 50-75% znakomitych tłuszczów. Są też bogate w przyswajalne białko /10 -20%/. Mają też w sobie dużo cennych witamin: A, B, C, P, E, D. Bogate są również w sole mineralne w tym potrzebne a trudne do pozyskania sole kobaltu i żelaza. Z zielonych orzechów /niedojrzałych/ robi się nalewkę przeciw robaczą. Musimy jednak tak trafić ze zbiorem orzechów tak, aby znajdowała się w nich substancja przypominająca gęste mleko. To właśnie ona ma największe wartości przeciw robacze. Samo drewno z włoskiego orzecha jest niezwykle wartościowe. Wyrabia się z niego cenne meble, ozdoby, pamiątki. Jest twarde i bardzo trwałe. Nie lubią go pasożyty drzew i lasów i trudno się temu dziwić. Warto zasadzić orzecha dla następnych pokoleń – nie dlatego, że bardzo wolno rośnie, lecz dlatego, że jest wartościowym drzewem, skuteczny w działaniu i znakomicie odżywia mózg.
W około świątecznym czasie powinniśmy zadać sobie pytanie: co kwaśnego dzisiaj zjadłem? Czy moja dieta jest zbilansowana, czy sięgam po ostrą paprykę, cebulę, czosnek, bo to one stoją również na straży kondycji mojego przewodu pokarmowego? A może ocet jabłkowy albo winny? Za ok. 70% odporności naszych ciał odpowiada stan przewodu pokarmowego. Ma on też duży wpływ na jakość naszego nastroju – to właśnie w jelitach produkowane są składniki, które później dostają się do mózgu i tworzą dwie z wielu ważnych substancji, które mają podstawowy wpływ na nasze samopoczucie /serotonina, dopomina/.
Po gorzkie zioła sięgali nasi dziadkowie i ojcowie po to, aby powrócić do zdrowia. Dzisiaj trudno jest młodym ludziom przełknąć gorzki smak, często odbierają to jako rodzaj kary. I trudno się dziwić bo sztuczne słodziki i chore nawyki nagradzania za wszystko słodyczami, tak podbiły skalę słodkości, że nic ich nie przebije. Żadna truskawka czy dojrzała czereśnia, żaden smakołyk, nawet słodka stewia, nie dorówna syntetycznemu słodzikowi. Może, więc warto ograniczyć słodycze i zmienić dietę na tą, w której występują różne smaki a pośród nich kwaśne, gorzkie i ostre produkty.
Słodkie słowa potrafią uleczyć naszą psyche, przyjmujemy je łatwo i w każdej ilości, nawet te, które bywają zbliżone do lukru. I nie ma w tym nic złego, bo jedną z form odżywiania naszej psychiki jest odżywianie dobrym słowem. Niezwykle potrzebne w tych czasach! A gorzkie słowa też są konieczne, to właśnie one mogą obudzić uśpione postrzeganie, obalić rutynowe zwyczaje i żywieniowe nawyki, które często prowadzą nas na manowce zdrowia!
Zmieniony ( 06.05.2019. )
Marek Dudek https://web.archive.org/web/20210303152044/https://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=25332&Itemid=53 To z ARCHIWUM, przypominam, że tam OCEAN wiadomości, artykułów.. MD