Miałem to puścić dopiero w sierpniu, ale jako że wypadł nam z telewizji kolejny odcinek „Pogromców Mitów” (z powodu relacji z obchodów Powstania), to puszczę ten temat wcześniej niż myślałem. Poza tym temat się brzydko starzeje i warto jeszcze zdążyć, zanim się kompletnie zaśmierdzi.
———————–
No dobra, wszyscy o tym, co tam się w czasie otwarcia Igrzysk porobiło, a więc i ja też. Z tym, że – jak zwykle – z czasowym dystansem, kiedy to już wszystko co bieżące zostało powiedziane. Ale pora wrócić do tego, wydaje się, że zgrzanego tematu, by wyciągnąć – skoro z dystansu czasu – wnioski natury bardziej ogólnej.
Temat imprezy na otwarcie Igrzysk w Paryżu zdominował, a wielu zepsuł, cały weekend. Katolicy marnowali czas na oburzenia, zaś legiony paputczyków narracji masowego gaslightingu (o tym za chwilę) też nie próżnowali. Znowu mieliśmy gównoburzę, kolejny akt pozornych wzmożeń emocjonalnych, z których powoli składa się nasza widzialna, czyli medialna, rzeczywistość.
Wyrównajmy wiedzę
Najpierw, jak to się mówi, wyrównajmy wiedzę, czyli ustalmy fakty i ich kontekst. W medialnym obiegu ostały się u nas z tej imprezy ze trzy tematy: obrazoburcza parodia „Ostatniej Wieczerzy”, piosenka „Imagine” Lennona, oraz – tu wątek polski – słowa redaktora Babiarza, za które wyleciał z telewizji. Zacznijmy od końca, czyli Lennona. Tu, jako się rzekło, w polskim komentariacie, sprawa poszła na ostro. Piszę „w polskim”, bo bez casusu Babiarza sprawa by przeszła bez zauważenia, tak jak to było w innych „niebabiarzowych” krajach. Po prostu puszczono piosenkę, którą puszcza się często, nie specjalnie chyba znając jej kontekst, a pewnie i treść. Zauważono jednak za granicą nie komentarz redaktora do piosenki, ale skandaliczną reakcję jego pracodawców. Redaktor Przemysław Babiarz, relacjonujący imprezę otwarcia skomentował to słowami „Świat bez nieba, narodów i religii. To jest wizja pokoju, który ma wszystkich ogarnąć. To jest wizja komunizmu, niestety”.
Rozpętało się zaraz polskie piekiełko, choć nie bardzo wiadomo o co kaman, gdyż sam autor piosenki powiedział o niej w książce „Lennon and McCartney: Together Alone”: „to właściwie manifest komunistyczny, chociaż nie jestem komunistą i nie należę do żadnego ruchu”. Rzucili się wyjaśniacze, którzy przekonywali „co autor miał na myśli”, oczywiście w imieniu autora, który przecież potwierdzał tezę Babiarza. Czego tam nie było, a to że Lennon nie deklarował się jako komunista (jakby tylko komunista mógł napisać manifest), aż do tego, że to wzięte z jakiegoś… modlitewnika, o czym głupi Babiarz, a zawłaszcza durne katole, oczywiście nie wiedzieli. No, bo tych katoli to też trzeba uczyć ich własnej religii, bo wszystko, co o niej wiedzą, to od Rydzyka przecież pochodzi.
No, ja bym z chęcią chciał zobaczyć modlitewnik kwestionujący potrzebę istnienia religii. To musi być ciekawy zapis, ciekawej… religii. Do tego padały argumenty, że taki Babiarz jest od komentowania sportu, jak trąba od pierdzenia i nie ma prawa odzywać się w innych sprawach. Czemu więc dano go do komentowania imprezy otwarciowej, która najmniej z dotychczasowych miała do czynienia ze sportem, zaś z ideolo – a owszem?
Osobna sprawa to reakcja TVP na skandal z Babiarzem. Tak, skandal, bo cytuję słowa oficjalnego oświadczenia telewizji „czystej wody”, motywujące zawieszenie redaktora. Oto fragment: „Informujemy, że po wczorajszych skandalicznych słowach Przemysława Babiarza, został on zawieszony w obowiązkach służbowych i nie będzie komentował zmagań podczas Igrzysk Olimpijskich.” Czyli skandal polegał na powtórzeniu tego, co sam autor powiedział o komentowanej własnej piosence? Czyli, gdyby w TVP pracował sam Lennon, to też jego by wywalili? A może Babiarza zgubiło to „niestety”? A może – jak twierdzi redaktor Warzecha – gdyby redaktor powiedział, że to wizja komunizmu nie „niestety”, ale „na szczęście”, to by jeszcze awansował. Śmiem twierdzić, że na bank.
Wyrywnych może ciekawić jednoczesna hipokryzja nowej telewizji, za przeproszeniem publicznej. Oto czytamy w inwokacji do tolerancji, jaką jest początek oświadczenia TVP w sprawie Babiarza: „Wzajemne zrozumienie, tolerancja, pojednanie – to nie tylko podstawowe idee olimpijskie, to także fundament standardów, którymi kieruje się nowa Telewizja Polska. Nie ma zgody na ich łamanie.”
Jakież to wszystko interesujące! Bo rodzą się pytania: o jakim zrozumieniu i tolerancji w stosunku do komunizmu się tu mówi? Czy, jak słyszymy, telewizja, która się trzyma standardów olimpijskich (to jakieś kuriozum) nie wie, że propagowanie komunizmu, jako ustroju totalitarnego jest w Polsce zabronione? Czy lektura artykułu 256 kodeksu karnego komuś tam coś mówi? Tam jest to-to zabronione, nic tam nie ma o tym, żeby to-to tolerować, rozumieć, a także przypisywać do panteonu olimpijskich wartości. Stąd gdyby Babiarz powiedział, że chodzi tu o pochwałę komunizmu „na szczęście”, zamiast nieszczęsnego „niestety”, to mógłby pójść do kicia na do lat trzech. A tak się, cwaniaczek – wyłgał…
DaVinci w okowach dekonstrukcji
Druga sprawa to „Ostatnia Wieczerza”. Pierwszy wątek u nas to był autoprowincjonalny. To znaczy wciskano nam, że przeciwko temu bluźnierstwu paryskiemu protestowali tylko ciemnogrodzcy Polaczkowie, co jest oczywistą nieprawdą. Potem wyskoczył, jak diabeł z pudełka, wątek, że to przewrażliwieni katole widzą wszędzie wszystko co im się kojarzy z obrazą uczuć religijnych, nadymają się protestami przeciwko wyimaginowanym prześladowaniom. Potem wciągnięto jakiegoś malarza. Jak się podniosła fala oburzenia za drwienie sobie z religii, to nagle ktoś (kto?) wyciągnął jak królika z kapelusza Jana van Bijlerta, dopiero w dniu skandalu inkryminowany obraz dodał do profilu malarza na Wikipedii, wskazał na niego, jako źródło inspiracji tej paryskiej hucpy. Ja sobie poczytałem te połajanki do niedouczonych katolików, że nie wiedzą jak wygląda malarstwo, choć stawiam juany przeciwko tęczy, że pouczający o sztuce napominacze nie mieli zielonego pojęcia o istnieniu tego malarza. Dopiero jak się okazało, że można zajść katoli od strony charakterystycznego dla nich obskurantyzmu, zaś zręczne media podpowiedziały o co chodzi, to wszyscy zaczęli gęgać, że to przecież wiadomo było od dawna, zaś obraz trzeciorzędnego malarza wisi w domu każdego kulturalnego mikrocefala, zaś tysiące kopii jest – jak mundurki Putina – do nabycia w każdym sklepie dla wędkarzy. Za rogiem.
Jak się przypatrzeć obu dziełom, to nie ma lotu. Każdy, kto nie widzi nawiązań do „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda, zaś widzi podobieństwo u Holendra jest zaślepiony nachalstwem tezy do sprzedania. Musi się przejść do lekarza od oczu. Obraz Bijlerta stylem nawiązuje do „Ostatniej Wieczerzy”, jest jego parodią, przekształconą w konotacje w kierunku mitologii greckiej. Byłby więc – przy fikołku logicznym – paryski wyrzyg parodią parodii, a więc i tak wracałby do swego źródła. Pośrednim dowodem na nawiązanie do DaVinci, a nie do „święta Bogów” jest to, że sama pulchna dj-ka, która robiła za Chrystusa w paryskiej wersji wieczerzy najpierw pochwaliła się, że to jej (ich?) „nowy gejowski testament”, by po aferze swój wpis zamienić na nawiązujący do obrazu Holendra.
Tu ładnie wszystko zagrało. Po raz któryś już. Role są obsadzone, podzielone na inicjatorów i coraz bardziej pożytecznych i coraz mniej idiotów. Ci ostatni są w gotowości – potrzebny tylko temat i tzw. content, by przywalić katolom. I ci, co tym zawiadują podrzucają karmę, na którą rzucają się wygłodzone pieski poprawności politycznej i nowego świata. A że to potem okaże się humbugiem, to już nie jest ważne. To, że się wszyscy dookoła samoskompromitowali w świetle faktów, to nic – ważne, że został powtórzony kolejny raz ten manewr: powolnego odkrajania kolejnego plasterka salami „starego”. Mechanizm jest prosty: najpierw się opluwa takowych, a potem pokazuje palcem na ich reakcję, wykazując, że znowu się miotają w swej niewiedzy i zapalczywości. Biedacy…
Gaslighting masowy
Tak jak ostatnio odkryłem bambizm językowy, tak dziś zauważyłem, że tzw. gaslighting ma nie tylko indywidualny aspekt manipulacyjny, ale, że jest to proceder masowy. Cóż to takiego, ten gaslighting? Polega on na manipulacji, która powoduje, że ofiara tego procederu ma zwątpić we własny osąd i percepcję. Udowadnia się jej, że rzeczywistość jest inna, niż ta postrzegana przez gashligtowanego, co ma doprowadzić do niewiary w siebie i integralność własnego widzenia świata. I, uwaga, robi się to w formie… zatroskania, by uchronić ofiarę od błędów.
Techniki są wielorakie i jeśli się je zobaczy w kontekście nie osobowym, a zbiorowym, to widać, że jesteśmy kształtowani w tę stronę od lat. Oto podstawowe taktyki gaslightingu:
- Dyskredytowanie — sprawca przemocy może udawać zatroskanie po to, by podważać kompetencje lub możliwości ofiary, np. “Wydajesz się zmęczony. Jesteś pewien, że to odpowiednia praca dla Ciebie i dasz sobie radę?”.
- Kłamstwa — manipulator nie stroni od kłamstw, a kiedy zostanie przyłapany, będzie szedł w zaparte. Potrafi być na tyle przekonujący, że w końcu ofiara zaczyna kwestionować swoje przekonania i uczucia.
- Minimalizowanie emocji — jeśli tylko sprawca wyczuje, że ofiara broni się, będzie próbować zarzucić jej, że nie potrafi regulować emocji. Powie wtedy np. “Znowu przesadzasz. Jesteś taki wrażliwy!”.
- Zaprzeczanie — to jedna z najsilniejszych broni manipulatora. Kiedy dochodzi do konfrontacji, będzie zaprzeczał i dodatkowo wmawiał ofierze, że to coś z nią jest nie tak: “Wszystko sobie wymyśliłaś, nic takiego nigdy nie miało miejsca”.
- Uderzanie w czułe punkty — manipulator zazwyczaj dobrze zna ofiarę, bowiem sprawcami gaslightingu są najczęściej rodzice, partnerzy albo współpracownicy. Dlatego wie, jakie są jej czułe punkty. To takie tematy, które są dla ofiary szczególnie ważne i które wzbudzają w niej emocje.
- Izolowanie od innych osób — aby ofiara nie zorientowała się, że jest manipulowana, sprawca może izolować ją od rodziny i przyjaciół. W ten sposób odcina ją od osób, które mogłyby zauważyć, że sprawca stosuje przemoc.
A więc mamy tu wszystko: manipulatorów i ofiary. A pomiędzy nimi całkiem spore i rosnące grono paputczyków, którzy to łykają jak gęsi kluski.
Estetyka turpizmu
Osobną sprawą jest cała impreza otwarciowa. Tu też podział od wniebowziętych zachwytów (np. Iga Świątek), poprzez grono paryskich symetrystów co to trochę za i przeciw, aż po wyklęcie w całości. Dla mnie to popis niestety postępackiego kiczu. Coraz częściej masowe, a zwłaszcza już międzynarodowe imprezy robione „za publiczne” stają się takimi erupcjami kiczu kontrowersyjności. Przypomnę tylko niedawne finały Eurowizji, gdzie mieliśmy wszystko, tylko nie piosenki, za to wykwity jakichś dziwactw i zboczeń. Tu też, w Paryżu, tak samo – baby z rogami, brodami, fajfusy jako tło dla jak najbardziej żywego dziecka, karły, i co tam sobie pani Aniela życzy. Tyle dziwactwa i zboczenia.
Te mają jedyną funkcję – epatować kontrowersją. A tę postępactwo może wywołać tylko nawiązując i dekonstruując istniejące wzorce kultury. Nic więcej. Widać to już od dziesięcioleci, że to się sprowadza tylko do tego. Nowa sztuka już coraz rzadziej wyznacza jakieś kierunki, proponuje coś konstruktywnego. Konstruktywnego, to dobre słowo, bo dzisiejsza sztuka czy wmuszana kultura ma wyłącznie dekonstruktywny charakter, Jest więc pusta w środku. Jest jak pasożyt, który żyje tylko dzięki swemu żywicielowi, zabijając go powoli. I co to żywiciela obchodzi, że w tej samobójczej misji zginie on i pasożyt, skoro wszyscy pójdą do – tu kulturowego – piachu? Mamy więc w zamian nicość, nic, oprócz destrukcji. I tak to jest: w ramach postępu walka klasowa – tu kulturowa – zaostrza się. To naturalne prawo postępactwa: im bliżej zwycięstwa, a skoro nie idzie jak się wymarzyło, to z lupą trzeba już szukać czegoś starego do przełamania, proces zawraca w miejscu i pożera się sam. Tak i tu – „kultura paryska” żyje (jeszcze) tylko dlatego, że nie wszystkie resztki „starego” dało się wyeliminować. A jako, że jest tego coraz mniej w dekadencji niewolników, to czekają nas jeszcze większe wygibasy. Wydaje się, że bardziej już nie można, że osiągnęliśmy już dno, a tu zawsze okazuje się, że ktoś puka od spodu. To nowe.
Trzeba też zaznaczyć, że ludek aspirujący chętnie łapie nowinki pochodzące od elit. A jeśli te są zdegenerowane, to łapią i ten trend. A więc jeśli będziemy jechać z góry dekadencją, to klasa pośrednia (nie średnia, bo ta już wyginęła) podłapie ten trend jako przepustkę do symbolicznego chociażby wzięcia w ręce klucza do drzwi prowadzących do elit. Nawet gdyby to była tylko namiastka i mieli nie wyjść z przedpokoju na salony, będą to podłapywać, ba – nawet w nuworyszowskim zapędzie – eskalować bardziej niż źródło promocji rozpadu.
Ważne tu jest rozróżnienie między dekonstrukcją a destrukcją. Ta pierwsza wygrywa, gdyż proces ma być niezauważalny. Gdyby ktoś zamalował sprejem fresk Leonarda, to można by się było spodziewać jakiejś otrzeźwiającej reakcji. A tak pokpić sobie, to co innego. Tu niczego się (pozornie) nie niszczy. Nadaje się „tylko” inny kontekst, znaczenie dla istniejących już pojęć, ale i wzorców kulturowych. Robi się to krok po kroku, wczoraj wywaliło się Pileckiego, Ulmów i św. Kolbe z muzeów, dziś podstawi grubo-lesbijkę za Chrystusa, a jutro jakieś wyrywne aktywiszcze wysadzi Watykan. I po falce oburzenia znajdą się uzasadnienia dla tego kroku, zrozumienie (jak to co do komunizmu w TVP), wszak to słuszny protest zdesperowanych ciemiężonych przez KK, potem dojdzie już do akceptacji i admiracji.
Co ciekawe ten ruch dotyczy tylko jednej religii. Widać kto jest śmiertelnym wrogiem nowego – słabnący pod tymi ciosami kościół katolicki, bo co do innych chrześcijańskich wiar, to raczej jest już po makale. Ale nie przeszkadza wojujący Islam, inne wiary, jak choćby mocno „elitarny rasowo” judaizm. Tu się nie dotykamy – KK jest najgroźniejszy. A może by tam kto w Paryżu podworował z Islamu? No właśnie, czemu nie? No bo to by się skończyło w sekundę tysiącami Charlie Hebdo i trzeba by było następnego dnia zamknąć światowe święto pokoju. A z katolami to można, bo to potulne bydełko co to nadstawia zawsze drugi policzek, zaś pasterzy ma równie zagubionych co dzieci w lesie.
Obraz przyszłości
Ale pamiętajmy, że paryskie obchody nie spadły nam z nieba. Większość imprez otwarciowych igrzysk (tych zachodnich) wyglądało tak samo. Ja pamiętam jeszcze zimowe w Albertville we Francji, z 1992 roku. Tam jeszcze wyglądało to na ciekawy formalizm a la Cirque du Soleil. Potem było już gorzej. Olimpiada w Barcelonie i jej otwarcie może służyć do straszenia dzieci (najlepiej od 44:00), zaś trudno się oprzeć profetycznej wizji wirusa i „tańca służby zdrowia” w kontekście przyszłej pandemii, w trakcie otwarcia Igrzysk w Londynie (od 47:30).
Idziemy w postępie do ukazywania wizji świata posępnego. Oprócz dziwactw pokazują się wyraźne konotacje satanistyczne, wizje zagłady świata, jakby ożywić obrazy Beksińskiego. Króluje rozpad, ale – jako się rzekło – nikt nie podaje nadziei ratunku. Wychodzi, że czeka nas zagłada. I widać, że paryską okazję, jak i wiele „olimpijskich” wykorzystuje się do promowania takiej wizji przyszłości. Nie można było przegapić przecież takiej miliardowej widowni. A że to się ma nijak, a właściwie w ścisłej odwrotności, do idei olimpijskiej – nic to… Każdy pretekst jest dobry dla dużej widowni, a taką zawsze gromadzą Igrzyska.
A – przepraszam – zapytam się, gdzie jest sport? Gdzie pokojowa forma rywalizacji? Gdzie przesłanie barona de Cubertin? Nic, zero. Mamy za to kolejne wersje zagłady, estetycznie obrzydlistwa, w przekazie mrocznym, wręcz agresywnym. Jak widać to tylko okazja, by przemycić, ba, przemycić! – wykrzyczeć swoje przesłanie. Świat jak pokruszona w wypadku szyba samochodu – jeszcze się trzyma, ale nic nie widać przed sobą.
To apokaliptyczny determinizm. Ja tu też snuję wizje Apokalipsy, jak większość, których nie oślepia światło „nowej normalności”. Ale ja, w przeciwieństwie do wizji paryskich, nie pokazuję tego jako nieuchronny pewnik. Wprost przeciwnie – alarmuję, że Hanibale ante portas. A Hanibale to cwani, bo sami mówią co zrobią, zaś jedni tego nie słuchają, inni tego chcą, jeszcze inni uważają, że to nie za ich, bezpotomnego życia. Takie widowiska pokazują tę wizje przyszłości nie jako ostrzeżenie, ale konieczność dziejową. To się już dzieje, ba – stało się. Jedyne co możesz zrobić to się przyłączyć. Inaczej się będziesz męczył w postępowym odrzuceniu. Jak skamielina muszli, pamiątka po domu stworzenia, którego czas minął, wyrzucona na piasek plaży nowego świata.
Schadenfreude
Ale nie martwmy się, trzeba się tylko wznieść na wyżyny człowieczeństwa. To nie koniec świata, to koniec NASZEGO świata. Ludzkość ocaleje. Tylko nasz świat ulegnie samo-destrukcji. Przypominają się czasy upadku Cesarstwa Rzymskiego, które dla nas wydaje się od zawsze upadłe (większość tylko to pamięta), istniało zaś ono z 1.500 lat, coś jak my. A też, z ichniejszej perspektywy, wydawało się mieć wieczne podstawy. Gdyby wtedy Rzymianie mieli kamery, zaś barbarzyńcy telewizory to przekaz byłby taki jak dzisiejszy. Z Paryża. Świat gnuśniejący, wręcz gnijący od konsumpcji dobrobytu gromadzonego przez niegdyś dzielne pokolenia i oglądający to wszystko aspirujący. Dziś to Azja, Afryka. I mają rację Ziemkiewicz, który uważa, że takie otwarcie to prezent dla Putina, którym nagania się tym w łapy resztki niedobitego naiwnie pojętego konserwatyzmu. I doktor Szewko, który zastanawia się w jakiż to sposób tak pokazywany „zachodni model życia”, a właściwie gnicia, miałby być atrakcyjny dla innych kultur. Kiedyś, jeszcze niedawno, to niósł za sobą jakieś wartości, dziś już nie niesie nawet materialnych. Cóż to dla Arabów, Chińczyków czy Ghańczyków za atrakcja – baba z brodą i gołą de, karły, czy królowa śpiewająca ze swą uciętą głową na kolanach?
Pamiętajmy, że tak kończą się cywilizacje – barbarzyńcy nie bardzo mogli zrozumieć rzymski pociąg do walk gladiatorów, a to przecież mieszkańcy Wiecznego Miasta uchodzili za wzór cywilizacji. A tu tacy barbarzyńcy przywracali rozsądek rozpasaniu gnuśniejącej w zbytkach i krwawych rozrywkach odchodzącej cywilizacji. I tak samo będzie chyba z nami. Przypomnę, że „najlepszym” scenariuszem dla Europy jest… bankructwo postępackiej ideologii. A to nas i tak cofnie o dziesięciolecia w stosunku do gospodarek aspirujących, nie tylko spoza Europy, ale i spoza Zachodu. Powtarzam – to będzie najlepszy scenariusz. Inny – to całkowity upadek, skansen i zapomniany półwysep Eurazji. Nie trzeba będzie żadnych Jedwabnych Szlaków, bo nie będzie nic na wymianę za chińskie towary.
Trzeba się więc będzie wznieść na szczyty człowieczeństwa – cieszyć się w smutku, że nasz TYLKO świat upadnie, ludzkość gdzie indziej zaś przeżyje. Tylko dzieci nasze będą przewodnikami nuworyszy po zabytkach byłej chwały cywilizacji swoich przodków. I tak jak Rzymianie będziemy w tym wszystkim bezradni, patrząc się na upadek naszego świata. Świata, którego niewielu chce już bronić. Świata, który tak wielu chce (sobie) zniszczyć.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.