Unia w rękach sekty klimatystów – bez samochodów. Eurokraci chcą zrujnować gospodarkę Europy, sprowadzić na nią nędzę i chaos..
unia-w-rekach-sekty-klimatystow
Eurokraci zdecydowali o zakazie rejestrowania samochodów z silnikiem spalinowym. To oznacza zniszczenie europejskiej gospodarki, pozbawienie nas wolności i odebranie nam naszego stylu życia. Europa wpadnie w nędzę i chaos. Polska powinna otwarcie i głośno oznajmić, że nie podporządkuje się tej obłąkańczej decyzji.
Co z tego, że Europa stoi na skraju wielkiego kryzysu gospodarczego, a co najmniej finansowego. Że inflacja niemal we wszystkich krajach kontynentu jest najwyższa od kilkudziesięciu lat. Że kontynent liże rany po pandemii, a miliony ludzi odbudowują swe zdewastowane biznesy. Furda, że Unia pogrążona jest w kryzysie energetycznym, a u jej bram toczy się wojna. Szaleńców nic nie powstrzyma, więc eurokraci właśnie uchwalili, że po 2035 roku w Unii nie będzie można rejestrować samochodów zarówno osobowych jak i dostawczych z silnikiem spalinowym. Decyzja podjęta przez Radę Unii Europejskiej ma być zweryfikowana w 2026 roku, co nijak nie zmienia faktu, że Unią i jej poszczególnymi krajami władają dziś szaleńcy, członkowie sekty klimatystów. Wcześniej decyzję przyklepały, jak łopatą ziemię na grobie, Parlament Europejski i Rada Europejska.
Ci ludzie wiodą Europę ku katastrofie. Swoją obłędną polityką klimatyczną doprowadzili do kryzysu energetycznego, ogromnej inflacji, umożliwili ruskiemu reżimowi rozpętać wojnę na Ukrainie, a teraz znów decydują jak ma podróżować i przemieszczać się 500 milionów Europejczyków. Jedynym państwem, które głosowało przeciw była Polska. Włochy, Bułgaria, Rumunia wstrzymały się. Nie ma znaczenia, czy mniejsze i słabsze kraje jak Nadbałtyckie, czy Węgry, które są teraz największym sojusznikiem Niemiec, głosowały za z powodu mniemanej troski o klimat, czy presji i strachu, że coś im z brukselskiego stołu nie skapnie. To głupia, krótkowzroczna, bardzo szkodliwa decyzja.
Gra Niemiec
Oczywiście Niemcy swoje próbują grać i knują jak załatwić używanie niby jakichś e-paliw, czy syntetycznych, które jakoby są czyste jak lelija. Nie da się wykluczyć, że niemieccy producenci samochodów, tak jak wcześniej, dopuszczą się oszustw na wielką skalę, by wykazać, iż ich silniki spełniają unijną normę emisyjności i z rur wydechowych wylatuje rumiankowy zefirek. W 2015 roku amerykańska Agencja Ochrony Środowiska wykryła, że Volkswagen montował w swych samochodach oprogramowanie pozwalającego na manipulację wynikami pomiarów emisji z układu wydechowego. Oszukańczy proceder trwał 6 lat.
Tak, czy owak eurokraci są opętani, oni nie mają bladego pojęcia co robią. Emisja CO2 przez wszystkie samochody w Europie nie ma żadnego wpływu na klimat, na atmosferę i minimalne na powstawanie smogu. Ten bowiem jest zjawiskiem lokalnym i niemal w ogóle nie zależy od emisji spalin przez samochody. Kiedy Trzaskowski opowiada, że ogranicza ich ruch w Warszawie, bo chce walczyć ze smogiem, to znaczy, że nie ma pojęcia o czym mówi, czym jest smog i z czego się bierze.
By uświadomić sobie szaleństwo eurokratów trzeba ustawić wszystko we właściwych proporcjach. Unia emituje ok. 3 miliardów ton gazów cieplarnianych liczonych w ekwiwalencie CO2. To ok 8% światowej emisji. Za 1/4 odpowiada transport z czego 70% tej wielkości to transport drogowy. W skali świata to 1,5% globalnej emisji – ok.500 milionów ton. Atmosfera Ziemi to 5 biliardów ton – 5 * 10^15, czyli – 50 000 000 000 000 000. Owa emisja samochodowa to tyle co 0,0000000000001% atmosfery. Do tego odwoływał się norweski laureata Nagrody Nobla z fizyki profesor Ivar Glaever, który mówił do zgromadzonych w wielkiej auli słuchaczy, że spalenie zapałki w tej sali ma większy wpływ na skład powietrza w niej, niż 3 lata emisji spalin przez wszystkie samochody świata na atmosferę kuli ziemskiej. My zaś jesteśmy ledwie Unią – w Europie największym emitentem jest Rosja, a eurokraci z powodu wydumanych szkód jakie przyniesie 0,0000000000001% stawiają na szali nasz dobrobyt, wolność, styl życia. Gotowi są to wszystko zniszczyć, by walczyć z jakimś fantomem, dać upust swym obsesjom.
Wszystko to dzieje się w chwili, gdy poddani Unii dopiero co przestali drżeć, że w zimie zamarzną z powodu braków energii, czy jej obłędnych cen. A także w czasie kiedy wśród 12 milionów elektryków na świecie, nie ma praktyczniej ani jednej ciężarówki. Chodzi o taką, która transportuje towary i może przewieźć np. śrutę rzepakową z Ukrainy do Niemiec na pyszne wegańskie wursty, a nie taką, co turla się po mieście, służy do opróżniania śmietników i całą noc się w garażu ładuje. Są prototypy, które od biedy nadają się do wożenia powietrza. Zbudowana na bazie ciągnika Volvo ciężarówka pobiła rekord zasięgu, bo na jednym ładowaniu pokonała 1099 km. Jechała pusta, średnio 50 km/h, po pozbawionym przeszkód, płaskim jak umysł przewodniczącej von der Leyen torze.
Nie ma dziś na świecie ani jednego dostawczaka, który załadowany toną materiałów budowlanych pokona 100 km i zimą podjedzie na rondo w Bukowinie Tatrzańskiej. Nie ma ani jednego takiego dostawczaka, czy busa, ani ciężarówki, które załadowane przejadą przełęcze karpackie, nie mówiąc o pirenejskich, alpejskich etc. Do Krynicy zimą nic nie wjedzie i to jest prawdziwy wymiar szaleństwa w jakie pchają nas eurokraci. Im się zdaje, że samochody są po to, by turlać się po Brukseli, Berlinie, czy Paryż i do wynajmowania w Cannes i Marbelli.
Choć od pomysłu do przemysłu droga długa i w 2023 roku nikt nie ma pojęcia jak zbudować sprawnego elektrycznego dostawczaka, to zaplanowano, że w 2035 będą one śmigały po Europie. Władcy i właściciele wiedzą już jakie wynalazki i odkrycia zostaną w przyszłości dokonane. Ci, którzy wariactwo forsują mniemają, że wiedzą, iż w 2037 roku samochody będą się ładowały tyle czasu ile dziś trwa tankowanie, bo przecież nie powstaną miliony stacji na parkingach pod blokowiskami Europy. „Wiedzą” jakie niedługo będą odkrycia, bo musieli oszacować pojemność i żywotność akumulatorów dla samochodów elektrycznych. Znają też ich ceny w roku 2035, bo przecież one mają zastąpić te spalinowe, więc muszą być równie dostępne. A może mają być nieosiągalne i ludzkość ma siedzieć w domu przed ekranem, a nie włóczyć po plażach czy górach i jaśnie państwu przeszkadzać?
Frans Timmermans, który wariactwa firmuje, wie jak będą pracować kopalnie kobaltu niezbędnego do produkcji akumulatorów, albo gdzie są jeszcze nieodkryte złoża. W 2014 roku UNICEF szacował, że w Demokratycznej Republice Konga, skąd pochodzi 60 procent wydobywanego na świecie kobaltu, 40 tysięcy dzieci przekopuje miliony ton rudy za 2 dolary dzienne, by ów metal wydłubać. Od tego czasu wydobycie wzrosło 2 razy. Samochodów elektrycznych jest dziś na całym świecie ledwie 12 mln, zaś 300 mln spalinowych jest tylko w samej Unii. Timmermans na pewno policzył ile kongijskich dzieci potrzeba do przekopywania miliardów ton rudy dla 300 mln nowych eko samochodów, które w rozsądnym czasie zastąpią spalinowce. A jak nie wie, to spyta Didiera Reyndersa komisarza od sprawiedliwości, bo oni w tej Belgii to mają jakieś własne opracowania o wykorzystywaniu niewolniczej pracy w Kongo.
Żeby nie wiem jak dzieci w Kongo się starały, jak je popędzano, to nie ukopią eurokratom dość litu czy kobaltu. Żaden elektryczny zbiorkom nie będzie wozić mieszkańców Przechlewka do Przechlewa, by w śniegu z tobołami zakupów taszczyli się kilometrami od przystanku do swego domu na skraju wsi. To brednie tzw aktywistów miejskich w studiach telewizyjnych się lęgnących.
Podróż samochodem stanie się luksusem niedostępnym dla większości ludzi. Wątpliwości co do tego nie mają nawet szefowie wielkich koncernów motoryzacyjnych, czyli ludzie, którzy w przeciwieństwie do unijnych urzędników mają jakąś zdolność przewidywania przyszłości. Mówił o tym w czasie swej wizyty w Stanach Zjednoczonych przy okazji anonsowania nowej, wartej 1,7 miliarda dolarów inwestycji prezes BMW Oliver Zipse. Według niego nic nie wskazuje na to, że silnik spalinowy stanie się w perspektywie 15 lat przeżytkiem.
Podobną opinię ma szef Renault Luca de Meo, który na targach motoryzacyjnych w Paryżu przypomniał, iż 8 lat temu wróżono, że w ciągu 5 lat nastąpi wielki spadek kosztów produkcji akumulatorów. Nic takiego się nie stało. W ciągu ostatniego pół roku ceny kobaltu wzrosły o 100%. 80 procent ceny akumulatorów stanowią dziś koszty surowców.
Obłąkańcza polityka eurokratów z sekty klimatycznej to jeden z powodów, dla których Unia Europejska jest praktycznie jedynym regionem świata, który nie rozwija się gospodarczo. Takie kraje jak Hiszpania, Włochy, Portugalia, Grecja, Francja, Cypr, mają PKB niższe niż w 2008 roku. Motorem napędowym Unii są jej nowi członkowie z dawnego obozu socjalistycznego. Skutki obłąkańczej decyzji nie pojawią się w roku 2035, ale już niedługo. Koncerny motoryzacyjne przestaną inwestować w badania i rozwój silników spalinowych. Powoli będą ograniczać produkcję, a samochody będą stawać się coraz droższe. Średni wiek samochodu w Polsce to 13 lat. Niedługo Europa stanie się wielkim złomowiskiem, bo ściągane będą do niej graty od Hanoi po Buenos Aires.
Historia samochodów elektrycznych, podobnie jak spalinowych liczy sobie ok. 120 lat. Nie zawojowały one świata. Do roku 2035 nie nastąpi żaden przełom choćby w budowie odpowiedniej infrastruktury dla elektryków. Po miasteczkach i wsiach Polski, Rumunii, Słowacji, Bułgarii, Grecji Portugalii etc nie będą się za 15 lat turlać cichutkie elektryki. Eurokraci zabiją transport w Europie i w konsekwencji całą gospodarkę. Za 20 lat nie pojedziemy z dzieciakami na wakacje, ani na weekend.
Najdalej po jesiennych wyborach, które – wszystko wskazuje na to, że wygra PiS, nowy rząd powinien jednoznacznie, bez żadnego krygowania się oznajmić, iż nie będzie realizował szalonej unijnej polityki, że Polska nie popełni samobójstwa z resztą Europy. Nie ma co czekać na rok 2026 i liczyć na ewentualną rewizję tej idiotycznej decyzji o samochodach. To musi być czytelne, że nie będziemy uczestniczyć w szaleństwie i nie rzucimy się nagle na instalowanie milionów pomp ciepła i nie będziemy obklejać milionów domów styropianem, czy czym tam, bo mamy znacznie ważniejsze rzeczy na głowie niż dogadzanie świrom sekty klimatycznej. Jeśli trzeba będzie, to Polska powinna stanąć na czele rebelii, która odsunie unijnych wariatów od władzy.