Abp Jędraszewski: Trwa rewolucja neomarksistowska. To zamach na prawdę.

Abp Jędraszewski: Trwa rewolucja neomarksistowska. To zamach na prawdę o człowieku

abp-jedraszewski-rewolucja-neomarksistowska-zamach-na-prawde

Abp Marek Jędraszewski. Foto: PAP
Abp Marek Jędraszewski. Foto: PAP

W świecie zachodnim trwa rewolucja neomarksistowska, która coraz bardziej pragnie objąć także umysły i serca ludzi w Polsce. Jest też zamach na prawdę o samym człowieku w postaci ideologii gender. Mamy do czynienia z zamachem na wolność religijną – mówił we wtorek w Ludźmierzu metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski.

„Od 1968 roku trwa w świecie zachodnim rewolucja neomarksistowska, która coraz bardziej pragnie objąć także umysły i serca ludzi żyjących na polskiej ziemi. Mamy do czynienia najpierw z zamachem na samą prawdę, ponieważ mówi się, że każdy ma własną prawdę. Stąd narracje, które nijak mają się do obiektywnych faktów” – mówił w homilii podczas uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w ludźmierskim sanktuarium abp Jędraszewski.

Według metropolity krakowskiego, mamy obecnie do czynienia z „zamachem na prawdę o samym człowieku w postaci ideologii gender.

„Kwestionuje się to, czy ktoś jest od chwili poczęcia kobietą lub mężczyzną. Neguje się najbardziej podstawowe i oczywiste prawa nauki, zwłaszcza biologii i genetyki, a tych, którzy ośmielają się sprzeciwić tej pozbawionej jakiejkolwiek racjonalności ideologii, prześladuje się” – powiedział.

Abp Jędraszewski stwierdził, że mamy do czynienia z zamachem na wolność religijną.

„Przecież pojawiają się takie głosy w dzisiejszej Polsce, żeby usunąć religię ze szkół. Inni domagają się +opiłowania katolików+. Byliśmy świadkami budzącej przerażenie kampanii uderzającej w samą świętość kardynała Karola Wojtyły i świętego Jana Pawła II Wielkiego. Świat nie mógł tego pojąć, jak Polska mogła na raz odwrócić się od najwspanialszego wśród rodu Polaków – i to na podstawie SB-ckich dokumentów” – powiedział.

Metropolita krakowski przypominał także słowa kard. Stefana Wyszyńskiego wypowiedziane 60 lat temu, także w Ludźmierzu: „Módlcie się o wolność Kościoła w ojczyźnie naszej, o wolności waszą, o prawo do prawdy, abyście mogli bez przeszkód uczyć swoje dzieci świętej wiary, módlcie się o sprawiedliwość i szacunek w Polsce, abyście nareszcie poczuli, że rządzą nami sercem a nie policją, abyście odczuli, że nie jesteśmy obcy w ojczyźnie naszej, że nie jesteśmy obywatelami gorszymi, drugiego rzędu dlatego tylko, że wierzymy i miłujemy Boga”.

„Po 60-ciu latach wracamy do słów kardynała Wyszyńskiego i rozumiemy ich aktualność w nowych zupełnie odsłonach. Potrzeba naprawdę wolności, sprawiedliwości i szacunku. Potrzeba miłości” – mówił abp Jędraszewski.

Metropolita krakowski mówił także , że „można by się spodziewać, że raport ONZ, który miał dotyczyć prześladowań religijnych będzie dotyczył przede wszystkim prześladowań chrześcijan, bo statystycznie codziennie kilkanaście osób traci życie tylko przez to, że wierzy w Boga”.

„Tymczasem raport ONZ o prześladowaniu religijnym na świecie dotyczy tego, że niektóre religie, zwłaszcza chrześcijaństwo, mówią, że istnieje grzech, a mówiąc, że jest grzech wprowadzają podziały między ludźmi i przez to piętnują tych, którzy są grzesznikami. Więc według ONZ, trzeba by zabronić Kościołom głoszenie prawdy o tym, że jest grzech i ograniczyć ich wolność. To kolejne trudne do wyobrażenia przejaw totalitaryzmu ideologicznego. W imię wolności walczyć z prawdą Ewangelii. W imię wolności podważać to wszystko, czym żyjemy, co przeżywamy także dzisiaj” – powiedział abp Jędraszewski.

We wtorek przypada jubileuszu 60-lecia koronacji figury Matki Bożej Ludźmierskiej. Uroczystość ta miała miejsce 15 sierpnia 1963 r., a dokonali jej Prymas Tysiąclecia Stefan Kardynał Wyszyński wraz z ówczesnym biskupem krakowskim Karolem Wojtyłą. Podczas błogosławieństwa wiernych, z rąk ukoronowanej figury Gaździny Podhala wypadło berło, które w locie pochwycił biskup Wojtyła. Ten epizod skomentował prymas: „No Karol, Matka Boża przekazuje Ci władzę”. Słowa te nabrały nowej wymowy, gdy wkrótce biskup Wojtyła został arcybiskupem metropolitą, następnie kardynałem i wreszcie papieżem.

==========================

mail:

Co z tym ma wspólnego Marks.
To są pomysły amerykańskich propagandzistów  likwidacji 90% ludzkości.

Unia Europejska chce blokować Słońce. Cel: „ochrona klimatu”… Obłęd zielonych komunistów.

Unia Europejska chce blokować Słońce. Cel: „ochrona klimatu”… Obłęd zielonych komunistów.

unia-europejska-walczy-ze–sloncem

Eurokomuniści wpadli na kolejny wspaniały pomysł. Zaniepokojeni mizernymi efektami w walce z “globalnym ociepleniem”, chcą wesprzeć pomysł blokowania Słońca.

Unia Europejska zadeklarowana przyłączenie się do międzynarodowego projektu badawczego, dotyczącego odbijania promieni słonecznych i zmiany wzorców pogodowych na Ziemi. W ten sposób chce realnie zwalczać zmiany klimatyczne. „UE będzie wspierać międzynarodowe wysiłki na rzecz kompleksowej oceny ryzyka i niepewności związanych z interwencjami klimatycznymi, w tym modyfikacją promieniowania słonecznego” – czytamy w wydanym 28 czerwca 2023 roku dokumencie. Tego typu pomysły interwencji w klimat pojawiły się wraz z rosnącymi obawami zielonych komunistów, że państwa nie zrealizują celu, oczywiscie ograniczenia globalnego ocieplenia o 1,5 st. w ramach polityki klimatycznej UE.

Według krytykującego ten pomysł portalu straitstimes.com, rozpoczęcie badań skłania do debaty, czy tak zwana “geoinżynieria klimatyczna” jest pożyteczną nauką, czy tylko science-fiction z potencjalnie niebezpiecznymi implikacjami dla planety i jej atmosfery.  Krytycy twierdzą, że te pomysły w najlepszym razie odwracają uwagę od głównego czynnika wywołującego globalne ocieplenie: rosnących emisji gazów cieplarnianych. Ostrzegają, że ingerencje w klimat mogą mieć nieprzewidziane skutki uboczne, takie jak zmiana wzorców deszczowych.

======================================

mail:

W 1883 roku nastąpiła erupcja wulkanu Krakatau. Gazy uwolnione do atmosfery spowodowały, że przez około 3 lata słońce miało zabarwienie zielone, a księżyc niebieskie.  

Temperatura lata w roku następnym po wybuchu spadła średnio o 0.4 °C 

Kantor, żydzie z Ukrainy, ratuj!! Przemycaj te swoje jajca… Jajka PL będą jeszcze droższe. Podziękujcie Unii Europejskiej [i tym, co nas do niej zagnali]

Kantor, żydzie z Ukrainy, ratuj!! Przemycaj te swoje jajca… Jajka będą jeszcze droższe. Podziękujcie Unii Europejskiej

Koszt tej transformacji szacowany jest na ok. 1,7 mld zł, czyli ok. 550 mln zł rocznie w latach 2024-2026.

jajka-beda-jeszcze-drozsze-podziekujcie-unii-europejskiej/

Ceny jajek w ostatnim czasie szaleją, ale kolejne podwyżki jeszcze przed nami. Wszystko dzięki unijnemu zakazowi klatkowego systemu produkcji jaj.

Wprowadzenie zakazu klatkowego systemu produkcji jaj w UE spowoduje wzrost kosztów chowu kur i może doprowadzić do utraty konkurencyjności produkcji w stosunku do krajów, gdzie takie wymogi nie obowiązują – uważa ministerstwo rolnictwa.

Jednocześnie przyznaje, że na unijny zakaz się zgodzi, bo „wydaje się on nieunikniony”. „Wprowadzenie w przyszłości zmian w unijnym prawodawstwie dotyczącym dobrostanu zwierząt w gospodarstwach wydaje się być nieuniknione” – stwierdza MRiRW.

W październiku ub.r. KE zakończyła ocenę obecnych przepisów, tzw. „fitness check”, w celu ustalenia, czy obecna legislacja dot. chowu zwierząt spełnia swoją funkcję i założenia oraz czy działa spójnie z celami UE. W wyniku tej oceny stwierdzono, że przepisy dobrostanowe obowiązujące w UE poprawiły jakość życia zwierząt, ale jednocześnie przegląd legislacji wyraźnie wskazał, że należy w tej kwestii zrobić więcej. Wśród państw UE istnieje konsensus co do konieczności zaktualizowania przepisów. Zgodnie z harmonogramem ogłoszenie przez Komisję propozycji legislacyjnych jest zaplanowane na trzeci kwartał 2023 r.

Ponadto KE zobowiązana jest przeprowadzić „ocenę wpływu” planowanych zmian w przepisach dot. dobrostanu zwierząt na aspekty ekonomiczne, społeczne i środowiskowe. Zmiana unijnych przepisów będzie uzależniona od wyników ww. oceny wpływu oraz od opinii naukowych Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA).

„Polska z uwagą obserwuje aktualne tendencje w zakresie utrzymywania zwierząt gospodarskich w warunkach podwyższonego dobrostanu w krajach UE i analizuje możliwości wdrożenia tych metod w warunkach polskich” – zapewnił PAP resort rolnictwa.

Ministerstwo zwraca uwagę, że zachęcenie rolników do stosowania podwyższonych ponad [rozsądek?? md] warunków dobrostanu zwierząt gospodarskich jest celem eko-schematu „dobrostan zwierząt”, który jest jednym z działań przewidzianych w Planie Strategicznym dla Wspólnej Polityki Rolnej na lata 2023-2027. W ramach tego ekoschematu rolnicy będą otrzymywali wsparcie na poprawę warunków chowu zwierząt. Taka pomoc ma na celu m.in. zrekompensowanie dodatkowych kosztów chowu w warunkach podwyższonego dobrostanu zwierząt. „Możliwe jest przystąpienie do wariantów dotyczących dobrostanu kur niosek, kurcząt brojlerów oraz indyków utrzymywanych z przeznaczeniem na produkcję mięsa” – poinformowało ministerstwo.

Wszyscy za to zapłacimy

Według MRiRW, „w celu dostosowania się do nowych przepisów konieczne będą inwestycje w infrastrukturę gospodarstw; spodziewany jest również wzrost kosztów bezpośrednich prowadzenia produkcji zwierzęcej. Z tego powodu kluczowe jest zapewnienie konkurencyjności gospodarczej przedsiębiorstw rolnych w UE”.

Ministerstwo rolnictwa zaznaczyło, że na posiedzeniach Rady UE ds. Rolnictwa i Rybołówstwa Polska prezentowała stanowisko, że w obliczu obecnej sytuacji ekonomicznej zmiany legislacyjne w zakresie dobrostanu zwierząt „należy wprowadzać stopniowo i rozważnie, a za priorytet należy uznać uwzględnienie w przyszłym prawodawstwie (…) odpowiednio długich okresów przejściowych pozwalających na dostosowanie produkcji zwierzęcej w poszczególnych państwach członkowskich UE do nowych wymagań”.

Resort rolnictwa wskazał, iż Polska prezentuje stanowisko, że wyższe wymagania w zakresie dobrostanu zwierząt będzie prowadzić do wyższych kosztów produkcji zwierzęcej w UE, więc jeżeli te wymogi nie będą wiązały się z ochroną rynku UE przed napływem produktów pochodzenia zwierzęcego z krajów, gdzie nie ma takich wymogów, to może doprowadzić do utraty konkurencyjności przez rolnictwo w Polsce i w UE, i rezygnacji z tej produkcji oraz utraty bezpieczeństwa żywnościowego.

Z tego względu Polska domaga się objęcia towarów importowanych takimi wymaganiami w zakresie dobrostanu, jakimi obarczona jest produkcja zwierzęca w UE – zaznaczyło MRiRW.

Poinformowano, że zlecone zostały ekspertyzy dot. oceny potencjalnych skutków podwyższenia minimalnych warunków utrzymania m.in. kur niosek dla sektora produkcji jaj w Polsce.

Według jednej z nich, koszt modernizacji na system wolno-wybiegowy kurnika dla kur niosek w obsadzie powyżej 3000 sztuk, o długości 20 m i szerokości 12 m z klatkowym systemem chowu został oszacowany na kwotę ponad 765 tys. zł netto.

Jeżeli chodzi o opłacalność produkcji jaj spożywczych, to z analizy wynika, że przejście z systemu klatkowego na chów ściółkowy prawdopodobnie spowoduje wzrost kosztów bezpośrednich o 11 proc.; przejście na system wolnowybiegowy spowoduje, iż koszty te wzrosną o 23 proc. „Zgodnie z ekspertyzą okres przejściowy na dostosowanie produkcji jaj do zakazu utrzymywania kur niosek w klatkach powinien wynosić minimum 15 lat” – poinformowało ministerstwo rolnictwa.

Według analityków Credit Agricole, unijny zakaz produkcji jaj w systemie klatkowym miałby wejść w życie od 2027 r. Koszt tej transformacji szacowany jest na ok. 1,7 mld zł, czyli ok. 550 mln zł rocznie w latach 2024-2026.

Zgodnie z danymi Eurostatu Polska jest szóstym największym producentem jaj oraz ich drugim największym eksporterem w UE. Jednocześnie ponad 70 proc. kur niosek w Polsce utrzymywanych jest w systemie klatkowym, co jest jednym z najwyższych wyników w całej UE.

Kościół a komunizm

Kościół a komunizm

[Przypominam w związku z obecnym {2023} rozlaniem się „błędów Rosji” w postaci „zielonego komunizmu”. MD]

Zawsze Wierni nr 3/2021 (214) zawsze_wierni/artykul

W przeddzień II wojny światowej, 19 marca 1937 roku, w uroczystość św. Józefa, patrona Kościoła Powszechnego, papież Pius XI ogłosił swój osąd dotyczący komunizmu (nawiązujący do wcześniejszego potępienia przez niego narodowego socjalizmu) w encyklice Divini Redemptoris.

Jego poprzednik Pius IX, którego słowa papież cytuje w swym dokumencie, potępił już komunizm jako „doktrynę szkaradną i najbardziej prawu nawet naturalnemu przeciwną, która raz dopuszczona do gruntu wywróci prawa, stosunki i własność każdego, a wręcz także samą społeczność ludzką” (Qui pluribus, 9 listopada 1846, par. 16). Doktryna komunistyczna, propagująca własność wspólną oraz postulująca zniesienie własności prywatnej, uznana została za sprzeczną z prawem naturalnym.

Czy wspólne posiadanie dóbr stanowi nadużycie?

Powinno się zauważyć, że własność prywatna nie jest wymagana w sposób bezwzględny (simpliciter, jak powiedzieliby scholastycy) przez samą naturę ludzką, ale jedynie konieczna dla sprawniejszego funkcjonowania społeczeństwa (ad melius esse). Własność prywatna ułatwia życie wszystkich jednostek, zaś dobra doczesne są wówczas łatwiej i efektywniej zarządzane niż w przypadku własności wspólnotowej, ponieważ człowiek bardziej troszczy się o swą osobistą własność niż o własność wspólną. Wynika to z ograniczeń jego natury – będących konsekwencją grzechu pierworodnego.

Niemniej jednak, jako że nie wszyscy chrześcijanie są świętymi, własność prywatna konieczna jest ze względu na prawo naturalne nawet w społeczeństwie chrześcijańskim. Jedynie z pomocą szczególnej łaski „święci” z Jerozolimy I wieku, a obecnie członkowie zgromadzeń zakonnych, są w stanie żyć, wyrzekając się własności prywatnej. Komunizm, który usiłuje narzucić ten wyjątkowy stan wszystkim bez wyjątku, jest rodzajem angelizmu, naturalistyczną karykaturą łaski. Ów bezwzględny angelizm musi doprowadzić do ruiny społeczeństwo, które nie może zostać w pełni „zangelizowane” nawet przez łaskę, w ustroju chrześcijańskim.

Znane z historii przypadki funkcjonowania własności wspólnej w społeczeństwie chrześcijańskim, takie jak np. „redukcje” jezuickie w Paragwaju czy też misje francuskie w Teksasie, miały charakter jedynie tymczasowy, celem ich było nauczenie ludności tubylczej uprawy ziemi oraz rzemiosła i doprowadzenie jej stopniowo do zarządzania własnością prywatną, pobudzającą inicjatywę oraz kreatywność. Owe bardzo szczególne eksperymenty, ograniczone w czasie i przestrzeni, były raczej „szkołą pracy i własności” niż modelem dla stabilnego, rozwiniętego społeczeństwa.

Wcześniejsze potępienia komunizmu

Pius IX kilkakrotnie nawiązywał do owego błędu, potępiając go w swej encyklice Noscitis et nobiscum z 8 grudnia 1849, w alokucji Singulari quadam z 9 grudnia 1854 oraz w encyklice Quanto conficiamur moerore z 10 sierpnia 1863. Papież piętnował go jako „zbrodnicze systemy nowego socjalizmu oraz komunizmu” (1849), ubolewając równocześnie, iż „nienasycona żądza władzy i posiadania, łamiąca wszelkie zasady sprawiedliwości oraz uczciwości, popycha ludzi nieustannie do gromadzenia wszelkimi możliwymi sposobami bogactw” (1863), przez co rozumiał bez wątpienia pozbawiony wrażliwości na cierpienia ludzkie liberalizm ekonomiczny.

Pius XI cytuje również potępienie ogłoszone przez swego poprzednika, Leona XIII, piszącym o:

(…) sekcie ludzi, którzy są określani różnymi i prawie barbarzyńskimi nazwami – socjaliści, komuniści a nawet nihiliści, a którzy rozproszeni po całym świecie i związani między sobą najściślej nieprawym przymierzem już nie kryją się pod osłoną ciemności tajemnych zebrań, lecz otwarcie i pewni siebie wychodzą na światło dzienne z zamiarem przyjętym już wcześniej, rozbicia fundamentów społeczeństwa cywilizowanego. (…) Nie pozostawiają [oni] nienaruszonym czy nietkniętym niczego, co zostało mądrze postanowione boskimi i ludzkimi prawami dla bezpieczeństwa i przyzwoitości życia (Quod apostolici, 18 grudnia 1878).

Później, w encyklice Rerum novarum z 15 maja 1891, Leon XIII ponowił potępienie „socjalistów”, którzy głoszą, iż „znieść trzeba prywatną własność, a zastąpić ją wspólnym wszystkim posiadaniem dóbr materialnych i to w ten sposób, żeby nimi zarządzali bądź naczelnicy gmin, bądź kierownicy państw”. Opierając swe rozumowanie na „zasadzie własności prywatnej”, mającej swe źródło w naturze ludzkiej, osobistej naturze pracy oraz „powszechnej opinii rodzaju ludzkiego” jak również prawach rodzin, papież potwierdził „nienaruszalność własności prywatnej”.

Osąd ten rozumiany być jednak powinien z uwzględnieniem zastrzeżeń wymienianych przez ogół teologów katolickich. Nauczają oni, że w zwyczajnych okolicznościach normą jest własność prywatna, podkreślając równocześnie, iż Ziemia stworzona została przez Boga dla dobra wszystkich ludzi, co oznacza, że prywatne korzystanie z dóbr musi być ukierunkowane na dobro wspólne.

Encyklika Divini Redemptoris

W czasach tych komunizm był jedynie wywrotową teorią. Wraz z wybuchem rewolucji bolszewickiej z roku 1917 stał się praktyką, której „zasady i taktykę” Pius XI miał uroczyście potępić, napiętnowawszy już uprzednio samą doktrynę w licznych ogłoszonych przez siebie dokumentach: Miserentissimus Redemptor (8 maja 1928), Quadragesimo anno (15 maja 1931) etc. Niedawne prześladowania Kościoła w Meksyku oraz Hiszpanii skłoniły papieża do przedstawiania analizy metod „najzawziętszych wrogów Kościoła, którzy ze swego ośrodka w Moskwie kierują walką przeciw cywilizacji chrześcijańskiej” (par. 5).

Jednakże (co zdziwić może tych Czytelników, którzy obecnie dopiero odkryli encyklikę Divini Redemptoris), Pius XI potępia komunizm w głównej mierze nie dlatego, że jest on ateistyczny czy wrogi własności prywatnej, ale, jak słusznie zauważył Jean Madiran (La vieillesse du monde, 1976), ponieważ stanowi on praktyczny wyraz materializmu dialektycznego, a także metodę służącą zniewoleniu mas przez rządy oparte na nienawiści oraz strachu.

Przewidywane przez komunistów społeczeństwo bezklasowe, stwierdza papież, stanowi w istocie wyraz błędnej idei wyzwolenia. „Fałszywy ideał sprawiedliwości, równości i braterstwa w pracy przepaja bowiem całą jego (tj. komunizmu – przyp. tłum.) doktrynę i wszystkie działania pewnym błędnym mistycyzmem, który daje tłumom pozyskanym złudnymi obietnicami zapał i sugestywnie szerzący się entuzjazm” (par. 8).

Teoria „dialektycznego i historycznego materializmu”, stworzona przez Karola Marksa i uzupełniona przez Lenina, ukierunkowana jest na przyspieszenie konfliktów, które prowadzą społeczeństwo ku ziemskiemu rajowi, budowanego ludzkimi rękoma. „Dlatego dążą do zaostrzenia przeciwieństw między poszczególnymi klasami społeczeństwa i do stworzenia pozoru, że walka klasowa, z całą jej nienawiścią i szałem niszczenia, jest krucjatą w służbie rzekomego postępu ludzkości” (par. 9).

I na koniec komunizm „pozbawia człowieka wolności, a więc duchowej podstawy wszelkich norm życiowych” (par. 10). Kobietę „zaprzęga się do pracy w produkcji kolektywnej, a troskę o gospodarstwo domowe i potomstwo przerzuca na społeczność” (par. 11). Poza opisywanymi przez papieża negatywnymi skutkami komunizmu w życiu gospodarczym, ustrój ten oparty jest na terrorze, „narzucając przemocą niewolnictwo milionom ludzi” (par. 23). Trzydzieści pięć lat przed Sołżenicynem Pius XI potępił rządy oparte na inwigilacji, donosicielstwie, oraz sowieckie obozy pracy – Gułag.

Propaganda oparta na kłamstwie

Przed ogłoszeniem swego potępienia, papież piętnuje taktykę stosowaną przez propagandę komunizmu, który „ukrywając swe prawdziwe zamiary, próbował pozyskać dla siebie tłumy za pomocą wszelkiego rodzaju podstępów oraz haseł, które same w sobie były dobre i pociągające”, jak np. „pokój”, pomimo że równocześnie komunizm „ucieka się do nieograniczonych zbrojeń”. Jak zauważa Pius XI, komuniści „zapraszają katolików do wspólnego działania na polu humanitarnym czy – jak mówią – charytatywnym”, a nawet łagodzą okresowo antyreligijną legislację (par. 57).

I na koniec papież ogłasza swój surowy i zarazem zwięzły werdykt: „Starajcie się, Czcigodni Bracia, najusilniej o to, aby wierni nie dali się zwieść. Komunizm jest zły w samej swej istocie i w żadnej dziedzinie nie może z nim współpracować ten, kto pragnie ocalić cywilizację chrześcijańską” (par. 58).

Lekarstwa proponowane przez Kościół

Będąc, ze względu na swe cele duchowe, strażnikiem prawa naturalnego, Kościół powinien nie tylko potępić zwodnicze praktyki komunizmu, ale też przedstawiać stosowne środki zaradcze. Czynili to wszyscy cytowani wyżej papieże. Wedle Piusa XI chodzi po prostu o konsekwentne „wprowadzenie w życie nauki Kościoła” w obliczu zagrożenia ze strony ideologii komunistycznej (par. 39).

Zarówno ubodzy jak i bogaci muszą praktykować oderwanie od dóbr materialnych, jednakże bogaci winni praktykować również miłosierdzie oraz „realizować wymogi sprawiedliwości społecznej” (par. 51), co obejmuje tworzenie różnego rodzaju publicznych i prywatnych instytucji ubezpieczeniowych, zaś właściciele zakładów pracy powinni „stworzyć organizację skupiającą pracodawców w celu uniknięcia walki konkurencyjnej” (par. 53). Cel ten może zostać osiągnięty, wobec zaniku tradycyjnych organizacji cechowych, jedynie dzięki „zrzeszeniu związków zawodowych opartych na podstawach prawdziwie chrześcijańskich, powiązanych ze sobą i przybierających różne formy w zależności od okoliczności, czyli to, co zwie się korporacją” (par. 54).

Ostatnim remedium zaproponowanym przez Piusa XI było demaskowanie oszustw komunizmu (par. 57). Pod tym względem rada jego nie została wysłuchana, przeciwnie, w okresie powojennym duchowieństwo mówiło jedynie o współpracy z komunistami! Kościół zainfekowany został ideą ochrzczenia komunizmu, co doprowadziło do skandalicznego wyrzeczenia się jego potępienia podczas II Soboru Watykańskiego (…)

Współpraca soborowego Rzymu z Moskwą

Odnośnie współpracy soborowego Rzymu z Moskwą, abp Lefebvre zwykł był mówić: „Sobór, który podjął się odczytania «znaków czasu», zobowiązany został przez Moskwę do przemilczenia najbardziej oczywistego i najpotworniejszego z owych znaków”. Już Jan XXIII, w swej encyklice Pacem in terris (11 kwietnia 1963), rozgrzeszył komunizm ze wszelkich stawianych mu zarzutów, stwierdzając:

Któż zresztą będzie twierdził, że w tych poczynaniach, zwłaszcza jeśli są one zgodne z założeniami zdrowego rozumu i stanowią wyraz słusznych dążeń ludzkich, nie może tkwić nic dobrego i godnego uznania? (par. 159).

W świetle tego łatwo zrozumieć, że inicjatywa bp. Geralda de Proença Sigauda i abp. Marcela Lefebvre’a, mająca na celu doprowadzenie do potępienia komunizmu przez Vaticanum II, skazana była na niepowodzenie. Petycja podpisana przez 332 ojców soborowych (ostatecznie przez 454), którą dwaj wspomniani wyżej biskupi przedłożyli sekretariatowi soboru 9 listopada 1964 roku, niby przypadkiem „zawieruszyła się w szufladzie” (abp Lefebvre, Against the Heresies, s. 329).

Watykańska Ostpolitik

Dzięki owemu skandalicznemu milczeniu soboru Stolica Apostolska kontynuowała w latach 70. XX wieku swą kontrowersyjną Ostpolitik, politykę kompromisu z rządami komunistycznymi Europy Wschodniej – obsadzając stolice biskupie współpracownikami komunistów i byłymi „księżmi pokoju” (…)

Kard. Casaroli, spiritus movens Ostpolitik, w następujący sposób wyjaśniał swą strategię:

Nawet jeśli druga strona jest mniej szczera, do rozwiązania problemu niezbędna jest wnikliwa i uczciwa analiza sytuacji. Przede wszystkim zaś konieczna jest wielka cierpliwość, a podnoszenie głosu, czy też formułowanie gróźb, może jedynie zaszkodzić. [Stanowisko nasze opieramy] na fundamentalnych prawach człowieka, nie odrzucając z góry wzięcia pod uwagę szerszego kontekstu problemu religijnego, aby móc osiągnąć pewne rozwiązania praktyczne, nawet jeśli tylko tymczasowe, w sytuacji gdy – póki co – niemożliwe jest uzyskanie niczego więcej (konferencja wygłoszona we Vienne we Francji, „Fideliter”, nr 67, listopad 1978, s. 52).

Ostpolitik wciąż jeszcze czeka na kompleksową ocenę. Odpowiedzieć należy na pytania: czy upadek „żelaznej kurtyny” w roku 1989 był faktycznie jej owocem oraz czy przyniosła ona istotnie wolność Kościołowi? W naszej opinii odpowiedzi na powyższe pytania muszą być raczej negatywne.              

Za „The Angelus” grudzień 2008 tłumaczył Tomasz Maszczyk

Imam: Po co ich importujecie? Ci islamscy ekstremiści nie chcą pracować.

Przypominamy słowa imama: Po co ich importujecie? Ci islamscy ekstremiści nie chcą pracować. 12 czerwca 2023

imam-tawhidi-imigranci-nie-chca-pracowac

Po co importujecie imigrantów? Oni nie chcą pracować. Chcą bogactwa za darmo – tłumaczył zachodnim mediom Mohammad Tawhidi. Media przypominają tę wypowiedź, ponieważ powrócił temat przymusowej relokacji.

Ministrowie spraw wewnętrznych krajów członkowskich Unii Europejskiej zgodzili się na tzw. pakt migracyjny. Unia Europejska ponownie chce wymusić na Polsce, żeby wpuściła na swoje terytorium nielegalnych migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Rząd zapewnił, że nie ulegnie presji i nie zgodzi się na przymusową relokację.

Tawhidi: Migranci chcą bogactwa za darmo

W związku z powrotem sprawy na agendę część polskich mediów i polityków przypomina w poniedziałek ubiegłoroczną wypowiedź imama z Australii Mohammada Tawhidiego, dotyczącą problemu, jaki powodują na zachodzie Europy nielegalni cudzoziemcy.

– To wy macie problem. To wy poszliście do muzułmańskich krajów i zaimportowaliście najgorsze śmieci, które te kraje chciały umieścić w więzieniach lub odizolować od reszty społeczeństwa. Wy przyszliście i wzięliście ich do siebie. Po co ich importujecie? Dla taniej siły roboczej. Ale ci islamscy ekstremiści nie chcą pracować. Oni chcą bogactwa za darmo. Chcą żenić się z francuskimi. Z kobietami z blond włosami i niebieskimi oczami. Oni nie mają czasu, by pracować – powiedział w wywiadzie telewizyjnym imam Mohammad Tawhidi.

Imam: Mądra polityka Polski

Muzułmański duchowny zwrócił uwagę, że Polska prowadzi mądrą politykę w zakresie migracji. – Spójrzcie na Polskę, oni nie narzekają na islamski ekstremizm. Nie było ani jednego ataku terrorystycznego w Polsce. Od razu jak wyczuli, że będzie problem, zasłonili się przed nim polską polityką. Pięknie! Francuzi – nie. Chodźcie, zapraszamy – powiedział.

Papier toaletowy znów podrożeje. Zmieniają się unijne przepisy. Szatan teraz rekomenduje zieleń…

Papier toaletowy znów podrożeje. Zmieniają się unijne przepisy
2023-05-25 Na podst.: bankier-toaletowy-podrozeje

[Oczywiście papier do pisania itp też , kolejny raz, podrożeje. MD]

——————-

Prawo [UE] będzie wymagało od producentów podawania informacji nt. współrzędnych geograficznych gospodarstw, z których pochodziły użyte przez nich surowce…

Komisja Europejska zapowiada, że powstanie specjalny system oceny, pozwalający producentom stwierdzić, czy surowce pochodzące z danego kraju bądź obszaru wiążą się z wysokim, ze średnim czy z niskim ryzykiem dla środowiska.

===========================

Obecnie papier toaletowy to jeden z najszybciej drożejących produktów codziennego użytku. W kwietniu tego roku Polacy płacili za niego o ponad 63% więcej niż jeszcze rok temu. Jednak ma być jeszcze drożej. To wszystko z powodu zatwierdzonych właśnie przez Unię Europejską przepisów zapobiegających tzw. „wylesianiu”

Wysokie ceny papieru eksperci tłumaczą m.in. wysokimi kosztami produkcji, które są przerzucane na konsumentów. Jednak złe prognozy dopiero nadchodzą. Kolejny impuls do podwyżek dadzą nowe przepisy unijne. Rada UE zatwierdziła rozporządzenie zapobiegające tzw. wylesianiu. Branża wskazuje, że niektórzy wytwórcy nie są przygotowani do zmian, bo brakuje im odpowiednich certyfikatów. Najtańsze rolki mogą więc zniknąć z rynku. To spowoduje, że także w sklepach będzie drożej.

Coraz droższa produkcja papieru

Według ostatniej analizy „Indeks cen w sklepach detalicznych”, papier toaletowy w kwietniu br. podrożał aż o 63,2% w stosunku do ubiegłego roku.

– Podstawowy produkt higieniczny, jakim jest papier toaletowy, tak mocno drożeje głównie z powodu coraz większych kosztów energii. Do tego dochodzą rosnące ceny celulozy, spowodowane jej brakami na rynku – uważa Grochowska, ekspertka rynku retailowego  – W mojej opinii, jeszcze przez dłuższy czas będą widoczne dalsze wzrosty cen.

Na wzrost cen produktów higienicznych wpłynęła również droższa produkcja masy papierniczej. W Niemczech niektórzy producenci, przez wysokie ceny gazu, musieli nawet zamknąć swoje biznesy. Drożyzna w sklepach jest również skutkiem zerwanych w czasie pandemii łańcuchów dostaw i mniejszym importem taniej celulozy z Azji.

– Obecnie podstawowym problemem przedsiębiorstw są wysokie koszty produkcji przemysłowej, w tym energii, chemikaliów, transportu czy pracy. To powoduje, że część producentów jest zmuszona przenieść je na konsumentów.

Czy zabraknie papieru toaletowego?

Według autorów „Indeksu cen w sklepach detalicznych” konsumenci coraz głośniej narzekają na niedostateczne ilości papieru toaletowego w sklepach.

– Niedługo wejdą w życie nowe unijne przepisy, które mają zapobiegać deforestacji. Producenci i importerzy produktów, wytwarzanych m.in. z drewna, przygotowują się właśnie do wprowadzenia odpowiednich zmian w zakresie pozyskiwania surowców „tylko ze zrównoważonych źródeł”. Dlatego już teraz podejmują działania, by móc sprawnie funkcjonować. Na rynku faktycznie może więc brakować papieru toaletowego.

16 maja 2023 r. Rada Unii Europejskiej dała ostateczną zgodę na rozporządzenie, którego celem jest zapewnienie, że konsumpcja i handel produktami w UE nie przyczynią się do wylesiania i dalszej degradacji ekosystemów leśnych.

Od tego momentu kryzys na rynku papieru toaletowego może jeszcze bardziej się pogłębić, gdyż UE chce właściwie zabronić sprzedaży na jej terenie wyrobów, których produkcja w jakiś sposób wiąże się z nielegalną wycinką lasów.

– Producenci i handlowcy będą musieli udowodnić, że ich produkty zostały wyprodukowane na gruntach, które nie podlegały wylesianiu po 31 grudnia 2020 r. – Będą też musieli wskazać dowody na to, że powstały one zgodnie ze wszystkimi przepisami obowiązującymi w kraju produkcji. [—]

Tani papier zniknie z rynku?

Obecnie wielu producentów papieru toaletowego korzysta z materiałów pochodzących ze „zrównoważonych i sprawdzonych źródeł”. Są jednak też tacy, którzy mieszają surowce, np. część mają z recyklingu, a resztę z legalnie pozyskanego drewna, ale też często dokładają do tego jeszcze kolejne materiały. Dlatego UE chce „uderzyć” swoimi regulacjami właśnie w tych wytwórców. Wielu z nich zniknie z rynku, a pozostali będą zmuszeni zmienić swoje strategie, co przełoży się na podwyżki cen i ograniczenie ilości produktów w sklepach.

Komisja Europejska zapowiada także, że powstanie specjalny system oceny, pozwalający producentom stwierdzić, czy surowce pochodzące z danego kraju bądź obszaru wiążą się z wysokim, ze średnim czy z niskim ryzykiem dla środowiska. Wobec tego niektórzy konsumenci obawiają się, że będą musieli kupować głównie zagraniczny papier toaletowy, wyprodukowany z droższego surowca.

Prawo będzie wymagało od producentów podawania informacji nt. współrzędnych geograficznych gospodarstw, z których pochodziły użyte przez nich surowce. Papier toaletowy, skądkolwiek będzie sprowadzany, będzie musiał posiadać odpowiednie certyfikaty – twierdzi dr Anna Semmerling. – Polscy wytwórcy będą mieli pod tym względem takie same szanse na rynku, jak zagraniczni.

=====================================

Co zabawne PRL mierzył się z dokładnie takimi samymi problemami, jeszcze brakuje tylko pomysłu nagradzania uczniów za noszenie “pakietów” do punktów skupu i mamy komunę pełną gębą.

Lutobor:

Ciemny Ludzie, Ty nadal twierdzisz że Unią nie rządzą na ziole i ko muszki?

UE: “Dostawy prądu będą racjonowane”. Kary dla przestępców.

Oto kogo wkrótce dotkną ograniczenia

Danuta Wojtaszczyk 19/05/2023 ograniczenia-dostaw-energii-w-ue-niedobory

Ograniczenia dostaw energii w UE Dostawy prądu będą ograniczane w wybranych godzinach

– To efekt transformacji energetycznej w krajach Unii Europejskiej. Niemcy, które jako jedno z pierwszych krajów Wspólnoty zdecydowały się na rozpoczęcie “zielonej rewolucji” teraz przygotowują ludność na problemy z nią związane. Federalna Agencja Sieci Energetycznych w Niemczech poinformowała o planie racjonowania prądu, który ma zacząć obowiązywać już od 1 stycznia 2024 roku.

We Włoszech ograniczenia związane ze zużyciem energii wprowadzają władze Rzymu. Na wyrzeczenia wynikające z ograniczeń prądu powinni się też przygotować mieszkańcy innych krajów UE.
Ograniczenia dostaw energii w UE

Według ekspertów “zielona transformacja” jest nieuchronna. Niemcy, które jako pierwszy kraj UE, który poparły unijny projekt przejścia na odnawialne źródła energii, teraz przygotowują się na problemy wynikające z reformy. 

Niemiecka sieć energetyczna jest zagrożona przeciążeniem.

Federalna Agencja Sieci Energetycznych ogłosiła, że od 1 stycznia 2024 r. operatorzy sieci będą mieli prawo do ograniczania energii elektrycznej. Co więcej, w godzinach szczytu będą mieli możliwość zablokować dostęp do niektórych usług, takich jak na przykład ładowanie samochodów elektrycznych czy dostęp do WI-FI. W ten sposób Agencja chce chronić przed niedoborem energii infrastrukturę krytyczną. 

To, co jednak przeraża Niemców, to przede wszystkim hipoteza racjonowania energii w domach w określonych godzinach. Według portalu BR24, pomimo wielu problemów wynikających z tego wyboru, ograniczenia powinny wejść w życie z początkiem 2024 roku. Istnieje ryzyko, że kraje inne niż Niemcy również będą musiały poradzić sobie z ograniczeniem zużycia narzuconym obywatelom w celu promowania „zielonej rewolucji”.

Federalna Agencja Sieci planuje racjonowanie energii elektrycznej od 2024 roku

Według aktualnych prognoz zapotrzebowanie na energię elektryczną wzrośnie w ciągu najbliższych kilku lat o ponad 10 %. Obecnie brakuje około 14 000 kilometrów infrastruktury, koniecznej do zapewnienia energii pozyskiwanej ze źródeł odnawialnych.
Aby uniknąć przeciążenia sieci, Klaus Müller, szef Federalnej Agencji Sieci, chce aby od stycznia możliwe stało się racjonowanie energii elektrycznej.  „Jeśli okaże się, że może dojść do przeciążenia sieci, operator sieci powinien mieć prawo do czasowego wstrzymania dostaw” – powiedział Müller w wywiadzie dla BR.

Stosowane będzie racjonowanie energii elektrycznej. Tak zwana „ostatnia mila” do budynków jest szczególnie problematyczna. Znajdujące się tam kable i transformatory często nie są przystosowane do przyszłych potrzeb. Aby utrzymać stabilność całej sieci, operatorzy powinni mieć możliwość odłączania pomp ciepła i maszyn elektrycznych od sieci w okresach szczytowego obciążenia. Federalna Agencja Sieci Energetycznych opracowuje obecnie szczegółowy plan, który ma zostać wprowadzony na początku roku. 
Zielona rewolucja zmusi do wyrzeczeń także Włochów.

Mieszkańcy Rzymu będą musieli wyłączyć klimatyzację”

Jak informuje portal ilParagone.it burmistrz Rzymu Roberto Gualtieri  zapowiedział, że wszyscy mieszkańcy stolicy będą musieli wkrótce ograniczyć użycie klimatyzatorów i ogrzewania: „W celu egzekwowania tych przepisów, oprócz kontroli dokonywanych przez lokalną policję, administracja zamierza zaangażować menedżerów energetycznych firm i administratorów kondominiów. Powstanie grupa zadaniowa, której zadaniem będzie wyeliminowanie tych przestępców, którzy latem i zimą nie respektują w domach nowych przepisów”. Ograniczenia wprowadzone przez władze Wiecznego Miasta mają za cel obniżenie stężenia zanieczyszczeń w powietrzu.

Opłaty za emisję CO2 przez każde mieszkanie. Zorganizowana, od dawna przygotowywana grabież zuchwała. SPRYWATYZOWALI SOBIE TLEN !

Opłaty za emisję CO2 przez każde mieszkanie. Zorganizowana, od dawna przygotowywana grabież zuchwała. SPRYWATYZOWALI SOBIE TLEN!

8-05-2023 – Alina@Warszawa

Mój wpis z 2008 roku o audytach energetycznych: AUDYTY ENERGETYCZNE GŁUPOTY. Trzeba idioty, żeby to liczyć. „Ciepło metaboliczne”. Ostrzeżenie sprzed 15 lat !!


To dowód od jak dawna jesteśmy “podgrzewani” tą idiotyczną narracją ekologicznych oszustów i jak daleko to już zaszło.

Krok następny, o którym już oficjalnie się mówi, to opłaty za emisję CO2 przez każde mieszkanie. To jest zorganizowana, od dawna przygotowywana grabież zuchwała. Unia europejska okazuje się już oficjalnie tym, czym była od początku: sztucznym tworem, którego urzędnicy myślą (?) tylko o tym jak oskubać mieszkańców UE.

Nadprodukcja idiotycznych “przepisów” ma tylko jeden cel – okraść innych i żyć na cudzy koszt dożywotnio. 
Nie ma żadnego uzasadnienia aby Polacy podporządkowywali się każdemu unijnemu kretyństwu. Szczególnie tym, które dotyczą spraw energetycznych. Albo przestaniemy stosować się do tych zbrodniczych dyrektyw (i w końcu wyjdziemy z UE), albo stracimy własne państwo, kontrolę nad wszystkimi dziedzinami, od których zależy byt narodu.


Płacić jakimś oszustom kary za emisje CO2 to nie tylko kretyństwo. To przyznanie, że jest jakaś grupa ludzi, którzy mają prawo pobierać opłaty od oddychania!


Emisja CO2 to produkcja gazu, którego 1. składnikiem jest węgiel – substancja normalnie występująca jako ciało stałe, a 2. składnikiem tlen niezbędny do oddychania. Czyli faktycznie ci oszuści uważają się za posiadaczy prawa do tlenu! SPRYWATYZOWALI SOBIE TLEN! 
W latach 90-tych moim szefem był właściciel małej firmy, który twierdził, że najlepszy interes to ukraść państwo (pewnie wiedział lepiej, co jego ziomkowie robią akurat w Polsce). Po latach latach widać, że jeszcze lepszy interes to ukraść cała Unię Europejską, a potem nawet cały tlen do oddychania. 
To tylko z zaleceń UE wynika zagrożenie energetyczne Polski! Zalecenia zaś są określone przez agentów moskiewskich i niemieckich. To Niemcy i Rosja przez lata tworzyły w UE zalecenia, które praktycznie są elementem agresji ekonomicznej i energetycznej przeciwko Polsce!

Patrz “Tarczyński: Afera w PE ma nie tylko charakter korupcyjny, ale i szpiegowski” Szkoda, że poseł Tarczyński nie mówi o wojnie energetycznej Rosji i Niemiec przeciwko Polsce,  wojnie nowego typu, w której “bronią” są paliwa. W tym kontekście zamykanie polskich kopalń jest takim samym rozbrojeniem jak likwidacja jednostek wojskowych przez rząd PO-PSL i Tuska!


Tym bardziej trzeba natychmiast wypowiedzieć wszystkie “pakty klimatyczne” a wówczas Polska nie będzie miała żadnych problemów energetycznych. Tu nie ma się nad czym zastanawiać, tylko trzeba mieć własny plan, niezależny od Rosji, od USA, ani od żadnego jednego dostawcy gazu, ropy, czy węgla. Należy przede wszystkim korzystać z własnych zasobów.

Fit for 55. Uciekajmy na Białoruś, póki to możliwe!!

Fit for 55. Uciekajmy na Białoruś, póki to możliwe!!

[Poniżej „zrównoważone podejście”. MD]

Czy zielony komunizm w UE spowoduje, że Polacy będą uciekać na Białoruś, bo nie będzie się dało normalnie żyć w Polsce?

zielony-komunizm-w-ue

Unia Europejska jest na drodze do przemiany, której skala nie ma precedensu w jej historii. W ramach programu “Fit for 55”, UE ma zamiar zredukować swoje emisje CO2 o 55% do 2030 roku w porównaniu do poziomów z 1990 roku, a do 2050 roku stać się neutralna pod względem emisji. Dążenia te, choć szlachetne, mogą jednak prowadzić do poważnych konsekwencji dla obywateli.

W ramach “Fit for 55”, UE proponuje objęcie systemem handlu uprawnieniami do emisji (ETS) nowych sektorów, takich jak transport i budownictwo. W praktyce oznacza to, że koszty związane z emisją CO2 będą ponoszone bezpośrednio przez konsumentów, co spowoduje wzrost cen paliw, biletów lotniczych i ogrzewania. Ponadto, wszystkie budynki w UE będą musiały być zeroemisyjne, co może kosztować biliony złotych.

Co więcej, UE planuje zakazać rejestracji nowych samochodów spalinowych do 2035 roku, co wymusi na konsumentach przejście na droższe samochody elektryczne. Jednak, produkcja samochodów elektrycznych i baterii do nich również ma znaczny wpływ na środowisko, co często jest pomijane w tej dyskusji.

Należy jednak pamiętać, że wysiłki UE są tylko kroplą w morzu. Według danych, emisje CO2 w Europie stanowią tylko około 8% światowych emisji. Bez globalnej współpracy, zmiany w UE mogą okazać się niewystarczające, a wręcz szkodliwe dla jej obywateli.

Skutki tych polityk będą odczuwalne dla obywateli UE. Wzrost cen i ograniczenia mogą sprawić, że życie w UE stanie się trudne. Możliwe, że niektórzy Polacy zdecydują się przenieść na wschód, do krajów takich jak Białoruś czy Rosja, które nie podążają tą samą ścieżką. To prowadzi nas do dystopijnego scenariusza, w którym ogrodzenie na granicy Polski z Białorusią, które miało na celu powstrzymanie nielegalnej imigracji, może być wykorzystane do powstrzymania ucieczek na wschód z “eurosojuza”.

Czy rzeczywiście zmierzamy w stronę “zielonego komunizmu”? Czy UE stanie się miejscem, z którego obywatele będą chcieli uciekać? To pytania, na które jeszcze nie znamy odpowiedzi. Jedno jest pewne – zmiany, które nadejdą, będą miały daleko idące konsekwencje. 

Mimo teoretycznie szczytnych celów, “Fit for 55” stawia przed obywatelami UE wiele wyzwań. Przekształcenie budynków w zeroemisyjne, przeniesienie transportu na pojazdy elektryczne i objęcie nowych sektorów systemem ETS to zadania, które wymagają ogromnych inwestycji i zmian w naszym sposobie życia. Wiele osób będzie musiało zmierzyć się z wyższymi kosztami życia, a nie wszyscy będą w stanie sobie na to pozwolić.

Jednocześnie należy pamiętać, że wysiłki UE są tylko częścią globalnej walki przeciwko zmianom klimatycznym. [A gucio !! Tych wariatów najwięcej w UE md] ]

Bez globalnej współpracy, te wysiłki mogą okazać się niewystarczające. Co więcej, mogą one prowadzić do niezamierzonych konsekwencji, takich jak migracje wewnątrz kontynentu lub nawet poza jego granice.

Czy Polacy będą musieli szukać schronienia na wschodzie, w Białorusi lub Rosji? Czy zielony komunizm rzeczywiście stanie się rzeczywistością w Europie? To pytania, które wywołują niepokój, ale na które trudno teraz odpowiedzieć. Niezależnie od wyniku, jedno jest pewne: UE stoi na progu ogromnych zmian, które wpłyną na życie każdego z nas.

Na koniec, warto przypomnieć, że choć walka ze zmianami klimatycznymi jest ważna, nie może ona odbywać się kosztem jakości życia obywateli. Potrzebujemy zrównoważonego podejścia, które uwzględnia zarówno ochronę środowiska, jak i dobrobyt społeczny. Tylko w ten sposób będziemy mogli stawić czoła wyzwaniom przyszłości i zapewnić trwały rozwój dla przyszłych pokoleń.

=================================

mail:

Dlaczego “Mimo teoretycznie szczytnych celów, “Fit for 55” stawia przed 
obywatelami UE wiele wyzwań.”

Dlaczego szczytnych?

Przecież opowiadanie o globalnym ociepleniu jest pozbawione sensu.

Popatrzcie, co globalistyczne koorwiszcza wyprawiają z hiszpańskimi zaporami wodnymi!

Popatrzcie, co globalistyczne koorwiszcza wyprawiają z hiszpańskimi zaporami wodnymi!

Date: 24 aprile 2023 Author: Uczta Baltazara co-globalistyczne-koorwiszcza-wyprawiaja-z-zaporami-wodnymi

Hiszpania: Rolnicy atakują Sáncheza za zniszczenie zbiorników wody podczas suszy: “Czy my zwariowaliśmy?”

Rząd Hiszpanii zmierza do całkowitego “wyzwolenie rzek”, tak aby “węgorze, łososie i jesiotry” mogły bez przeszkód przemieszczać się pod prąd.

Rolnicy, zdesperowani z powodu suszy, ostrzegają, że grozi im “całkowita utrata okresu wegetacyjnego”. Mimo to rząd niszczy tamy, aby zapewnić swobodny przepływ rzek i nieograniczoną cyrkulację ryb. Faktem jest, że w zeszłym roku rząd Sáncheza zburzył 108 tam i jazów w ramach działań Agendy 2030 https://www.ern.org/en/dam-removal-europe/.

Przy już gwałtownie rosnących cenach żywności, rolnicy ostrzegają, że sytuacja może być jeszcze bardziej katastrofalna, jeśli nie będą mieli wody w zbiornikach umożliwiających nawadnianie.

Hiszpania przeżywa długotrwałą suszę meteorologiczną. Piętnaście procent półwyspu znajduje się w sytuacji kryzysowej, a 28,4 procent w stanie alarmowym i przed-alarmowym. Nie zanosi się na poprawę sytuacji w pozostałej części kwietnia, który jest na drodze, aby stać się najsuchszym miesiącem od czasu rozpoczęcia pomiarów w roku 1961. Według organizacji rolniczej UPA sytuacja jest dramatyczna, ponieważ większość gospodarstw rolnych i hodowlanych znajduje się w stanie “technicznego bankructwa” wraz z “całkowitą utratą sezonu”. Rolnicy w dorzeczu Gwadalkiwiru, ci, którzy mogą, zaczną nawadniać, aby uratować to, co mogą, mając do dyspozycji zaledwie 385 hektometrów sześciennych, czyli ilość wody, która jest wyraźnie niewystarczająca. [ hektometr – 100 m3 md]

Przy tego rodzaju scenariuszu suszy rząd chwali się, że przoduje w niszczeniu tam w Europie. Według danych samego Ministerstwa Transformacji Ekologicznej w roku 2021 Hiszpania była krajem w Europie, który zlikwidował najwięcej zapór: 108, czyli prawie połowę z 239 rozebranych na kontynencie. Ostatnią, którą nakazano rozebrać, mimo sprzeciwu okolicznych mieszkańców, jest niewielki zbiornik Valdecaballeros (Estremadura), który o pojemności 13 hektometrów sześciennych zaopatruje w wodę kilka okolicznych wsi. el-gobierno-ordena-derribar-la-presa-de-valdecaballeros-ultimo-vestigio-de-la-frustrada-central-nuclear

Zapora Yecla de Yeltes (Salamanka) należy już do przeszłości, podobnie jak zapora Presa do Inferno (Pontevedra) i zapora Hozseca (Guadalajara). Zapora Los Toranes (Teruel) została uratowana dzięki walce mieszkańców, którzy podkreślali jej znaczenie w dostarczaniu wody do nawadniania, gaszenia pożarów i jako atrakcji turystycznej. Ostatecznie tama została uratowana przed rozbiórką, ponieważ Diputación de Teruel uznała ją za obiekt dziedzictwa kulturowego Aragonese.

Zniszczyć zbiorniki wodne, aby “wyzwolić rzeki”.

To właśnie rząd José Luisa Rodrígueza Zapatero stworzył w roku 2005 Narodową Strategię Odnowy Rzek, w kontekście Ramowej Dyrektywy Wodnej Unii Europejskiej i zgodnie z celami Agendy 2030 ONZ. Głównym powodem demontażu zapór jest “uwolnienie rzek”, aby mogły wrócić do swoich naturalnych biegów i aby “węgorze, łososie i jesiotry” mogły bez przeszkód podróżować pod prąd rzeki. jose-luis-rodriguez-zapatero

Powołując się na wypowiedzi w TVE komisarza ds. wody w Konfederacji Hydrograficznej rzeki Duero, Ignacio Rodrígueza, w Hiszpanii wyburzamy tamy, które dostarczają wodę rolnikom, ponieważ “tutaj jest pewna liczba ludzi, którzy lubią rzeki, a nie rupiecie, a my mamy wszystko pełne rupieci”. Dodał: “Odzyskanie naturalności rzek jest konieczne, piękne i produktywne ze wszystkich punktów widzenia”, ponieważ ryby “nie mogą już płynąc w górę ani w dół”.

Víctor Viciedo z SOS Rural, platformy zrzeszającej ponad sto stowarzyszeń wiejskich, podkreśla, że w tym rozumowaniu “jest wielkie kłamstwo”, ponieważ przeszkody na rzece, naturalne lub sztuczne, “stworzyły zbiorniki, który mają swoje własne życie”. Ponadto, dodaje, “być może w Europie rzeki mają dużą łatwość przepływu, ale Hiszpania jest sucha i jeśli nie zaporujemy wody, latem do Morza Śródziemnego nie dociera ani kropla wody”. sos-rural-la-plataforma-que-ha-unido-al-mundo

“Musimy magazynować wodę, aby ludzie mogli pić, aby ludzie mogli jeść i aby generować czystą energię elektryczną. Głupotą tego wszystkiego jest to, że potrzebujemy wody do nawadniania i do generowania energii, a to, co robi rząd, to niszczenie tam, aby woda mogła płynąć i małe rybki mogły dotrzeć do morza? Więc czy my jesteśmy zdrowi na rozumie?” – pyta Viciedo.

Tamy “przestarzałe”

Według danych samego Ministerstwa Transformacji Ekologicznej do roku 2021 “na hiszpańskich rzekach zburzono łącznie 634 przestarzałe tamy i jazy oraz zbudowano do 612 systemów przepuszczania ryb”.

W tym przypadku określenie “przestarzałe” jest mylące. Nie oznacza on zapór, które są “przestarzałe lub nieadekwatne do obecnych okoliczności, mód lub potrzeb”, co jest definicją RAE. Oznacza po prostu, że koncesja wygasła, mimo że zapora nadal jest potrzebna do zaopatrzenia w wodę.

“Gdy wygasała koncesja na budowę zapory, państwo albo przejmowało jej eksploatację, albo ponownie ogłaszało przetarg. A teraz, zamiast utrzymać zaporę, aby wioski w okolicy mogły nadal korzystać z nawadniania, państwo wyburza zaporę. Nie ma jednak niczego przestarzałego. Tamy nadal przechowują wodę, rolnicy nadal z niej korzystają, a także służą do powstrzymywania rzek przed wzbieraniem” – podkreśla Viciedo.

VIDEO: ZBURZENIE TAMY YECLA (Hiszpania) https://youtu.be/nuI_xY-PNEo

VIDEO: Rozbiórka jazu La Gotera, znajdującego się na rzece Bernesga (León, Hiszpania) https://youtu.be/iZeJ28uDIW4

VIDEO: «Nikt nie rozumie, dlaczego Hiszpania niszczy wszystkie swoje zapory»

VIDEO: Sánchez chce nas zostawić bez wody: likwiduje 108 zapór w trakcie najgorszej od lat suszy»

INFO: https://www.libremercado.com/2023-04-18/los-agricultores-arremeten-contra-sanchez-por-destruir-embalses-en-plena-alerta-por-sequia-estamos-locos-7005554/

UE: Inflacja maleje, ceny rosną. Komuna triumfuje. Ceny cukru są w UE dwukrotnie wyższe niż na rynku światowym.

UE: Inflacja maleje, ceny rosną. Komuna triumfuje.

Niemcy: Cukier podrożał o 71 proc. Jedną z przyczyn polityka UE

Średnio ceny cukru są w UE dwukrotnie wyższe niż na rynku światowym

tvp.info-wzrost-cen

Ceny w Niemczech rosną, na co w dużym stopniu wpływ ma cukier. Jego cena w Europie jest obecnie zauważalnie wyższa niż na rynku światowym, za co częściowo ponosi winę UE – analizuje w piątek portal dziennika „Sueddeutsche Zeitung” (SZ).

Z comiesięcznych danych o inflacji wynika, że dla konsumentów w Niemczech cukier podrożał o ponad 70%. , rok do roku. „Liczba ta jest uderzająca tym bardziej, że średnia stopa inflacji w marcu faktycznie spadła: do 7,4 proc.” – zauważa „SZ”.

Inflacja maleje, ceny rosną

Mimo spadku inflacji ceny artykułów spożywczych nadal rosną – średnio o ponad 20 proc., przy czym szczególnie gwałtownie wzrosły ceny jajek (+34,6 proc.) i warzyw (+27,3 proc.). Z danych Federalnego Urzędu Statystycznego wynika, że ceny cukru wzrosły o 70,9 proc.

Jak wyjaśnia Carlos Mera, ekspert ds. rolnictwa w londyńskim Rabobanku, przyczyn tego wzrostu może być kilka. We Francji, będącej jednym z czołowych producentów w Europie, zbiory buraków cukrowych były słabe z powodu kilku fal upałów.

„Ponadto w związku z planowanym zakazem stosowania dotychczas używanego środka ochrony roślin plony są albo zagrożone, albo ponoszone są wyższe koszty” – dodaje ekspert.

Wojna w Ukrainie [na Ukrainie ciemniaku!! MD] również wpływa na wzrost kosztów produkcji z uwagi na podwyżki cen energii. Ceny buraków cukrowych zostały znacznie podniesione, „aby zrekompensować wyższe koszty paliwa, nawozów i usług” – dodaje rzeczniczka stowarzyszeń cukrowniczych w Berlinie. Ceny buraków cukrowych wzrosły także dlatego, że ma to miejsce również w przypadku innych towarów rolnych (pszenicy, rzepaku).[Logika tej damy!! md]

Kolejna przyczyna wzrostu cen to zniesienie unijnych kwot cukrowych w 2017 r.

„Reżim rynku cukru gwarantował przez prawie 50 lat kwoty produkcyjne i ceny minimalne na buraki cukrowe. Teraz producenci cukru w Europie muszą konkurować z rynkiem światowym, np. z trzciną cukrową z Brazylii, która od dawna jest tańsza” – przypomina „SZ”. [uś, jaka niesprawiedliwość!! „muszą konkurować”!! md]

Indie i Tajlandia ograniczyły eksport cukru, ponieważ produkcja była tam niższa, niż się spodziewano, a dodatkowo import cukru z wielu krajów spoza UE wiąże się z wysokimi podatkami i cłami.

„Krótko mówiąc: UE znajduje się w szczególnie trudnej sytuacji. Średnio ceny cukru są tu obecnie dwukrotnie wyższe niż na rynku światowym z powodu spadku podaży i wzrostu kosztów produkcji. A popyt konsumpcyjny wzrósł po zakończeniu pandemii koronawirusa” – podsumowuje SZ. 

Kosztowny klimatyzm. Na to wszystko zgodził się rząd PiS… Elementy tego systemu nie zdążyły się przebić do świadomości Polaków.

Kosztowny klimatyzm. Na to wszystko zgodził się rząd PiS…

Elementy tego systemu nie zdążyły się jeszcze przebić do zbiorowej świadomości.

Łukasz Warzecha kosztowny-klimatyzm

Dwa elementy strategii klimatycznej Unii Europejskiej mogą oznaczać swego rodzaju przełom w polskiej polityce: zakaz rejestracji nowych pojazdów spalinowych – z wywalczonym przez Niemcy w gruncie rzeczy niewiele znaczącym wyjątkiem dla paliw syntetycznych – oraz dyrektywa o charakterystyce energetycznej budynków, czyli EPBD (Energy Performance of Buildings Directive). Po raz pierwszy decyzje podejmowane na poziomie całej Unii Europejskiej tak głęboko i tak boleśnie dotkną tak ogromnej liczby zwykłych ludzi w ich codziennym życiu. Przy czym najszybciej w Polaków mogą uderzyć rozwiązania systemu ETS 2, który obejmie budynki oraz transport, a wejść w życie ma już w 2027 r.

Tyle że elementy tego systemu nie zdążyły się jeszcze przebić do zbiorowej świadomości.

Konsekwencje społeczne tych rozwiązań będą – piszę to w formie twierdzącej, a nie przypuszczającej, bo tu nie ma co przypuszczać, to jest pewnik – druzgocące. Konsekwencje polityczne mogą wywrócić trwający od dwóch dekad na polskiej scenie politycznej dogmat o miłości Polaków do UE, której nic nie zachwieje. Sondaże CBOS prowadzone w poprzedniej dekadzie wskazywały niezmiennie na poparcie dla członkostwa oscylujące wokół 80%. Jednak w ostatnich latach sondaże innych ośrodków wskazują na niższy odsetek, a rezultaty nieco się wahają. Badanie IBRIS w ubiegłym roku zwolennikom członkostwa dało w sumie około 80%, ale zdecydowanie za członkostwem opowiedziało się trochę ponad 56%. Reszta to zwolennicy „umiarkowani”. Przy czym mówimy o badaniach przeprowadzanych zanim do Polaków zaczęło docierać, jakie skutki dla ich codziennego życia mogą mieć wprowadzane przez Unię regulacje.

Nie znaczy to, że Polacy całkowicie i radykalnie odwrócą się od UE, ale z całą pewnością może wzrosnąć odsetek postaw umiarkowanie sceptycznych, a coraz większa część elektoratu będzie oczekiwała zdecydowanej postawy władz naszego kraju. Nie da się jej już symulować stosowaniem wojennej retoryki na pokaz na rynek wewnętrzny przy całkowitym kapitulanctwie w Brukseli. Trzeba będzie pokazywać rezultaty. A z tym będzie ciężko, bo sami zapędziliśmy się w pułapkę.

Przyjrzyjmy się, co działo się wokół przepchniętego w końcu zgodnie z niemieckim interesem zakazu rejestracji aut spalinowych od 2035 r. Ze strony rządu mieliśmy mnóstwo wojowniczych pokrzykiwań, a w wymiarze praktycznym – uczestnictwo w stworzonej przez Niemcy koalicji sprzeciwu wobec rozporządzenia w jego pierwotnej wersji, aczkolwiek bez chwalenia się tym przymierzem opinii publicznej (bo jakże to – Polska idąca ręka w rękę z Berlinem?). Jak nietrudno było przewidzieć, Niemcy osiągnęli swój cel i wtedy odpuścili, a my pozostaliśmy na placu boju sami i osiągnęliśmy moralne zwycięstwo, jako jedyni głosując przeciwko, co miało znaczenie wyłącznie symboliczne i propagandowe.

Gdy klamka zapadła, zaczęło się szukanie winnych i w tej grze dwie formacje znalazły się w trudnej sytuacji. Koalicja Obywatelska nie mogła otwarcie uderzać w PiS, bo popiera przecież klimatystyczne unijne szaleństwa, a gdyby chciała rządzące ugrupowanie skrytykować za nieprzeciwstawienie się zakazowi, musiałaby jednocześnie uznać sam zakaz, przynajmniej domyślnie, za niesłuszny. Prawo i Sprawiedliwość natomiast zostało przyparte do muru oskarżeniami o to, że głośno protestując przeciwko zakazowi, w istocie protestowało przeciwko konsekwencjom własnej decyzji z grudnia 2020 r. W najbardziej komfortowej sytuacji znalazła się Konfederacja, w retoryce której istnieje całkowita spójność pomiędzy krytyką PiS, krytyką klimatycznej polityki UE i tego konkretnego rozporządzenia.

Wśród wypowiedzi polityków PiS dwie były szczególnie znamienne. Pierwsza to słowa samego premiera Mateusza Morawieckiego, wypowiedziane w połowie marca w rozmowie z Jakubem Wiechem, zwanym złośliwie, acz niezwykle celnie „jehowym klimatyzmu”. Szef rządu powiedział tam: „Ponieważ polityka klimatyczna UE jest rdzeniem polityki gospodarczej całej UE i wszyscy, którzy znają się na UE, wiedzą, że gdybyśmy sobie chcieli wyjść z polityki klimatycznej, tak po prostu zrezygnować z polityki klimatycznej UE, byłoby to jednoznaczne z wyjściem z Unii Europejskiej de facto. […] Ja nie dam się wepchnąć w narrację Polexitu i wolę manewrować między tymi skałami, czasami ostrymi wystającymi skałami ponad wody”. Co ciekawe, ten bardzo przecież ważny fragment nie znalazł się w spisanym i umieszczonym w serwisie Energetyka24 fragmencie rozmowy. Zakładałbym, że nie przypadkiem.

To podejście zaczęło być kopiowane przez innych polityków związanych z obozem władzy. Drugą znamienną wypowiedź wygłosił Zbigniew Kuźmiuk, oznajmiając, że Polska nie może sama „dmuchać pod wiatr” polityki klimatycznej UE, która jest w Unii traktowana jak religia.

Widzimy zatem coś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Z jednej strony obóz rządzący posługuje się bardzo mocną retoryką, opisując politykę klimatyczną UE, nie tylko w postaci rozporządzenia dotyczącego pojazdów spalinowych. Warto przypomnieć choćby, że obecne bardzo wysokie na tle UE polskie ceny energii „zawdzięczamy” w dużej mierze systemowi ETS. Obecnie uprawnienia do emisji CO2 są na absolutnie rekordowych poziomach, najwyższych od początku działania systemu, i sięgają 100 euro za tonę. Trzy lata temu było to około 18 euro.

Z drugiej przedstawiciele władzy prezentują proces tworzenia polityki klimatycznej jako nieunikniony i zbyt potężny, aby dało mu się przeciwstawić, a na dodatek próbują łączyć kontestowanie go z wystąpieniem z UE, zakładając zapewne, że Unia jest wśród polskich wyborców tak popularna, że postawieni wobec takiej alternatywy zacisną zęby i zaakceptują uległą postawę władzy jako jedyne możliwe wyjście.

Zasadniczym problemem dla samego pana premiera są decyzje, które podejmował, a które stały się podstawą dla obecnych decyzji. Przede wszystkim mowa o szczycie Rady Europejskiej w grudniu 2020 r. Żeby jednak być uczciwym, trzeba przypomnieć, że nieszczęście zaczęło się znacznie wcześniej. Nawet na kilka lat przed tym, zanim zaczęto projektować unijną politykę klimatyczną, co nastąpiło w 2008 r. wraz z uchwaleniem pierwszego pakietu klimatycznego. Fatalnym krokiem, którego skutki widać dzisiaj w całej ostrości, była zgoda Polski na traktat lizboński, poważnie ograniczający możliwość blokowania przez Warszawę niekorzystnych dla nas decyzji. Przypomnijmy, że na podpisanie traktatu zdecydował się jeszcze rząd Jarosława Kaczyńskiego w 2007 r. (natomiast w Brukseli negocjował Lech Kaczyński), zaś ratyfikował go ówczesny prezydent w roku 2009.

Poraża dzisiaj krótkowzroczność, jaka stała za tymi decyzjami. Zmarły tragicznie w 2010 r. prezydent argumentował bardzo podobnie jak dzisiaj argumentuje Mateusz Morawiecki w sprawie polityki klimatycznej UE: że nie dało się sprzeciwiać reszcie krajów Unii, a w grę wchodziły przyszłe unijne fundusze. Twierdził także, że sytuacja może się w przyszłości zmienić na korzyść, a tymczasem mamy w rezerwie awaryjny tak zwany mechanizm z Janiny. Okazało się, że mylił się całkowicie. Sytuacja nie tylko nie zmieniła się na korzyść, ale przeciwnie: zmieniła się zasadniczo na niekorzyść Polski. Gdybyśmy zachowali taką siłę głosów, jaką nasz kraj posiadał na mocy traktatu nicejskiego, byłoby nam o wiele łatwiej tworzyć koalicje blokujące kolejne niekorzystne zmiany. Dodatkowym fatalnym czynnikiem – faktycznie trudnym do przewidzenia w roku 2007, było wystąpienie Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, co pozbawiło nas cennego sojusznika.

Kiedy PiS przejmowało władzę, machina klimatystycznych regulacji w UE już się rozpędziła. Działał na dobre system handlu emisjami, obłudnie przedstawiany jako mechanizm rynkowy, choć ówczesne ceny i jego wpływ były jedynie ułamkiem tego, co widzimy obecnie. Jeszcze w październiku 2014 r., czyli rok przed wyborami, które dały zwycięstwo partii Jarosława Kaczyńskiego, a już za premierostwa Ewy Kopacz (była na stanowisku od września), uzgodniono kolejny „ambitniejszy” (ulubione słowo używane w kontekście polityki klimatycznej) cel redukcji emisji CO2. Do 2030 r. miało to być 40 proc. w stosunku do roku 1990.

Dalsze ważne zmiany to już jednak czasy rządu PiS i przede wszystkim trzeba tu wymienić plany dotyczące osiągnięcia neutralności klimatycznej UE do 2050 r., publikowane w latach 2017 i 2018. W 2019 r. powstała strategia neutralności klimatycznej, odwołująca się do wszystkich tak groźnych, a pięknie brzmiących haseł – w tym „zrównoważonego rozwoju”. Konkretnym krokiem było podjęcie w grudniu 2020 r. przez Radę Europejską decyzji w sprawie pakietu Fit For 55, który zakłada redukcję emisji o 55 proc. do 2030 r. w stosunku do roku 1990. Jest to więc drastyczne podwyższenie celu w stosunku do decyzji podjętej zaledwie sześć lat wcześniej.

To charakterystyczne dla wielu działań UE i warto mieć świadomość, że tak właśnie Unia funkcjonuje: zostaje podjęta decyzja i tak bardzo daleko idąca, ale za jakiś czas okazuje się, że wyznaczony przez nią cel był „za mało ambitny” i trzeba pójść jeszcze dalej. Znamienne, że taki brak ostatecznego celu, umiaru i niemożność uznania, że pewne polityki zostały ustalone trwale i w takim stanie powinny pozostać, było uznawane za problem jeszcze około półtorej dekady temu. Dziś jednak nie budzi już w głównym nurcie sprzeciwu ani pytań, mimo że jest to fatalna cecha unijnej polityki.

Na grudniowym szczycie w 2020 r. Mateusz Morawiecki zrezygnował z weta, do którego wówczas miał prawo. To pozwoliło zatwierdzić „ambitny”, a tak naprawdę morderczy cel redukcji CO2. Wokół tamtej decyzji jest dzisiaj mnóstwo manipulacji. Tymczasem przede wszystkim trzeba rozumieć, na co właściwie premier się zgodził.

Fit For 55 nie jest jednym gotowym projektem regulacji, ale ogólnym programem i zobowiązaniem do redukcji emisji, z którego wynikają kolejne jego konkretne elementy, takie właśnie jak rozporządzenie zakazujące rejestracji nowych aut spalinowych. W ich przypadku Polska nie ma już możliwości zastosowania weta – zostajemy zatem po prostu przegłosowani. Szansa na weto bezpowrotnie nam przepadła.

Nie jest też prawdą – jak twierdzą dzisiaj przedstawiciele obozu władzy – że w grudniu 2020 r. weta nie dało się zastosować. Weto jest tym właśnie środkiem – coraz bardziej ograniczanym – po który kraje mają prawo sięgać w ostateczności, a nie tylko traktować je jako sposób wymuszania ustępstw na innych, żeby go jednak w końcu nie użyć (a tak zwykle bywa). Wziąwszy pod uwagę doniosłość konsekwencji, jakie niosła za sobą decyzja sprzed ponad dwóch lat, użycie weta byłoby jak najbardziej zasadne. Szczególnie że konsekwencji tamtego postanowienia za pomocą jednostronnego sprzeciwu zablokować już nie możemy.

Warto zauważyć, jak paradoksalne jest stanowisko zajmowane w tej sprawie przez Mateusza Morawieckiego i jego obrońców. Z jednej strony weto jest przecież środkiem na sytuacje ostateczne – z drugiej w zasadzie przyjmuje się z góry, że nigdy nie zostanie użyte. Staje się ono zatem środkiem całkowicie nieefektywnym, bo nasi partnerzy mogą bez wątpliwości zakładać, że i tak po nie nie sięgniemy.

Przed Polską gigantyczne problemy, związane z wprowadzaniem kolejnych elementów polityki klimatycznej. To między innymi ETS 2, czyli obłożenie podatkiem klimatycznym transportu oraz budynków, bariera celna CBAM, dyrektywa EPBD albo wspomniany już radykalny wzrost cen uprawnień do emisji CO2 w ramach pierwszego ETS.

Na żaden z tych problemów rządzący nie mają odpowiedzi, a pieniądze, które Unia zamierza przeznaczyć na tak zwaną sprawiedliwą transformację, są po prostu kpiną w relacji do oczekiwanych kosztów. W przypadku FF 55 te mogą sięgnąć dwóch bilionów złotych, podczas gdy fundusze przeznaczone dla Polski to raptem kilkadziesiąt miliardów. Jeśli nie nastąpi radykalne odejście od obecnej strategii, czeka nas dramat społeczny i gospodarczy. Obawiam się jednak, że ludzie, którzy się na to w imieniu Polski zgodzili, nie odczują konsekwencji swoich decyzji w najmniejszym stopniu.

Europoseł Jaki o PE: Podwójne standardy, rasizm, cenzura. To jest komunizm.

Europoseł Jaki ukazuje ideologię PE: Podwójne standardy, rasizm, cenzura . To jest komunizm. Wy wyznajecie komunizm!

https://wpolityce.pl/polityka/640583-europosel-jaki-odkrywa-karty-w-pe-wy-wyznajecie-komunizm

„Was nie interesuje opinia większości, dlatego że większość Polaków już osiem razy, osiem razy się wypowiedziała co myśli, ale Was to nie interesuje, bo Wy nimi gardzicie i gardzicie ich opinią” – mówił w zamieszczonym na Twitterze nagraniu z obrad Parlamentu Europejskiego europoseł solidarnej Polski Patryk Jaki.

Polityk partii Zbigniewa Ziobry poddał mocnej krytyce wartości, którymi kieruje się Unia Europejska wytykając, że są one w rzeczywistości wartościami komunistycznymi. Dla poparcia swojej tezy podał pięć podstawowych przykładów, odnoszących się do działalności UE, mających świadczyć o tym, że jest ona zaprzeczeniem tradycyjnych wartości chrześcijańskiej Europy.

Europoseł Jaki napisał na Twitterze: „PE głosami polskiej opozycji przegłosował właśnie roczny raport o praworządności z wezwaniem kolejnych sankcji na Polskę. Nasi obywatele rzekomo nie wyznają „właściwych” wartości. Jakich?”.

Chcecie zwiększenia środków na zwiększanie wiedzy o wartościach Unii Europejskiej i ja ten postulat popieram, dlatego że ludzie powinni wiedzieć jakie naprawdę wartości wyznajecie. Wartość numer jeden: podwójne standardy, otóż Polskę chcecie karać sankcjami, bo ma rzekomo upolityczniony sposób wyboru sędziów, tymczasem w Polsce wybiera się sędziów tak samo jak w Hiszpanii czy w Niemczech, ale tam można, a tu nie — mówi Patryk Jaki.

Wartość numer dwa: rasizm, otóż ten sposób postępowania tłumaczycie – można zobaczyć nawet w tej rezolucji – słynną opinią Komisji Weneckiej, tutaj proszę bardzo, według której są te same rozwiązania w różnych państwach, ale są państwa, które mogą i te, które nie mogą, a szczególnie te państwa mogą, gdzie jest wyższa kultura i tradycje, czyli Niemcy mają wyższą kulturę od Polski? To jest klasyczna definicja rasizmu.

Wartość numer trzy: pogarda dla obywateli. Was nie interesuje opinia większości, dlatego że większość Polaków już osiem razy, osiem razy się wypowiedziała co myśli, ale was to nie interesuje, bo wy nimi gardzicie i gardzicie ich opinią.

Wartość numer cztery: cenzura, otóż jak tam praworządność w kulturze? Właśnie w Europie cenzurujecie książki Agaty Christie, Dahla czy nawet Karola Maya.

Wartość numer pięć: odwrócenie pojęć, otóż najważniejsze są według was prawa mniejszości, które rozumiecie jako LGBTQ itd. Tymczasem reprezentanci tej opcji, w tej izbie od dawna są większością i nie respektują prawdziwej mniejszości, mniejszości która wyznaje tradycyjne wartości: rodzinę, prawo do życia czy polityczne prawa do sprawowania różnych funkcji. Więc podwójne standardy, rasizm, cenzura to nie są wartości europejskie. To jest komunizm i wy wyznajecie właśnie komunizm.

Unia w rękach sekty klimatystów – bez samochodów. Eurokraci chcą zrujnować gospodarkę Europy, sprowadzić na nią nędzę i chaos…

Unia w rękach sekty klimatystów – bez samochodów. Eurokraci chcą zrujnować gospodarkę Europy, sprowadzić na nią nędzę i chaos..

 unia-w-rekach-sekty-klimatystow

Eurokraci zdecydowali o zakazie rejestrowania samochodów z silnikiem spalinowym. To oznacza zniszczenie europejskiej gospodarki, pozbawienie nas wolności i odebranie nam naszego stylu życia. Europa wpadnie w nędzę i chaos. Polska powinna otwarcie i głośno oznajmić, że nie podporządkuje się tej obłąkańczej decyzji.

Co z tego, że Europa stoi na skraju wielkiego kryzysu gospodarczego, a co najmniej finansowego. Że inflacja niemal we wszystkich krajach kontynentu jest najwyższa od kilkudziesięciu lat. Że kontynent liże rany po pandemii, a miliony ludzi odbudowują swe zdewastowane biznesy. Furda, że Unia pogrążona jest w kryzysie energetycznym, a u jej bram toczy się wojna. Szaleńców nic nie powstrzyma, więc eurokraci właśnie uchwalili, że po 2035 roku w Unii nie będzie można rejestrować samochodów zarówno osobowych jak i dostawczych z silnikiem spalinowym. Decyzja podjęta przez Radę Unii Europejskiej ma być zweryfikowana w 2026 roku, co nijak nie zmienia faktu, że Unią i jej poszczególnymi krajami władają dziś szaleńcy, członkowie sekty klimatystów. Wcześniej decyzję przyklepały, jak łopatą ziemię na grobie, Parlament Europejski i Rada Europejska.

Ci ludzie wiodą Europę ku katastrofie. Swoją obłędną polityką klimatyczną doprowadzili do kryzysu energetycznego, ogromnej inflacji, umożliwili ruskiemu reżimowi rozpętać wojnę na Ukrainie, a teraz znów decydują jak ma podróżować i przemieszczać się 500 milionów Europejczyków. Jedynym państwem, które głosowało przeciw była Polska. Włochy, Bułgaria, Rumunia wstrzymały się. Nie ma znaczenia, czy mniejsze i słabsze kraje jak Nadbałtyckie, czy Węgry, które są teraz największym sojusznikiem Niemiec, głosowały za z powodu mniemanej troski o klimat, czy presji i strachu, że coś im z brukselskiego stołu nie skapnie. To głupia, krótkowzroczna, bardzo szkodliwa decyzja.

Gra Niemiec

Oczywiście Niemcy swoje próbują grać i knują jak załatwić używanie niby jakichś e-paliw, czy syntetycznych, które jakoby są czyste jak lelija. Nie da się wykluczyć, że niemieccy producenci samochodów, tak jak wcześniej, dopuszczą się oszustw na wielką skalę, by wykazać, iż ich silniki spełniają unijną normę emisyjności i z rur wydechowych wylatuje rumiankowy zefirek. W 2015 roku amerykańska Agencja Ochrony Środowiska wykryła, że Volkswagen montował w swych samochodach oprogramowanie pozwalającego na manipulację wynikami pomiarów emisji z układu wydechowego. Oszukańczy proceder trwał 6 lat.

Tak, czy owak eurokraci są opętani, oni nie mają bladego pojęcia co robią. Emisja CO2 przez wszystkie samochody w Europie nie ma żadnego wpływu na klimat, na atmosferę i minimalne na powstawanie smogu. Ten bowiem jest zjawiskiem lokalnym i niemal w ogóle nie zależy od emisji spalin przez samochody. Kiedy Trzaskowski opowiada, że ogranicza ich ruch w Warszawie, bo chce walczyć ze smogiem, to znaczy, że nie ma pojęcia o czym mówi, czym jest smog i z czego się bierze.

By uświadomić sobie szaleństwo eurokratów trzeba ustawić wszystko we właściwych proporcjach. Unia emituje ok. 3 miliardów ton gazów cieplarnianych liczonych w ekwiwalencie CO2. To ok 8% światowej emisji. Za 1/4 odpowiada transport z czego 70% tej wielkości to transport drogowy. W skali świata to 1,5% globalnej emisji – ok.500 milionów ton. Atmosfera Ziemi to 5 biliardów ton – 5 * 10^15, czyli – 50 000 000 000 000 000. Owa emisja samochodowa to tyle co 0,0000000000001% atmosfery. Do tego odwoływał się norweski laureata Nagrody Nobla z fizyki profesor Ivar Glaever, który mówił do zgromadzonych w wielkiej auli słuchaczy, że spalenie zapałki w tej sali ma większy wpływ na skład powietrza w niej, niż 3 lata emisji spalin przez wszystkie samochody świata na atmosferę kuli ziemskiej. My zaś jesteśmy ledwie Unią – w Europie największym emitentem jest Rosja, a eurokraci z powodu wydumanych szkód jakie przyniesie 0,0000000000001% stawiają na szali nasz dobrobyt, wolność, styl życia. Gotowi są to wszystko zniszczyć, by walczyć z jakimś fantomem, dać upust swym obsesjom.

Wszystko to dzieje się w chwili, gdy poddani Unii dopiero co przestali drżeć, że w zimie zamarzną z powodu braków energii, czy jej obłędnych cen. A także w czasie kiedy wśród 12 milionów elektryków na świecie, nie ma praktyczniej ani jednej ciężarówki. Chodzi o taką, która transportuje towary i może przewieźć np. śrutę rzepakową z Ukrainy do Niemiec na pyszne wegańskie wursty, a nie taką, co turla się po mieście, służy do opróżniania śmietników i całą noc się w garażu ładuje. Są prototypy, które od biedy nadają się do wożenia powietrza. Zbudowana na bazie ciągnika Volvo ciężarówka pobiła rekord zasięgu, bo na jednym ładowaniu pokonała 1099 km. Jechała pusta, średnio 50 km/h, po pozbawionym przeszkód, płaskim jak umysł przewodniczącej von der Leyen torze.

Nie ma dziś na świecie ani jednego dostawczaka, który załadowany toną materiałów budowlanych pokona 100 km i zimą podjedzie na rondo w Bukowinie Tatrzańskiej. Nie ma ani jednego takiego dostawczaka, czy busa, ani ciężarówki, które załadowane przejadą przełęcze karpackie, nie mówiąc o pirenejskich, alpejskich etc. Do Krynicy zimą nic nie wjedzie i to jest prawdziwy wymiar szaleństwa w jakie pchają nas eurokraci. Im się zdaje, że samochody są po to, by turlać się po Brukseli, Berlinie, czy Paryż i do wynajmowania w Cannes i Marbelli.

Choć od pomysłu do przemysłu droga długa i w 2023 roku nikt nie ma pojęcia jak zbudować sprawnego elektrycznego dostawczaka, to zaplanowano, że w 2035 będą one śmigały po Europie. Władcy i właściciele wiedzą już jakie wynalazki i odkrycia zostaną w przyszłości dokonane. Ci, którzy wariactwo forsują mniemają, że wiedzą, iż w 2037 roku samochody będą się ładowały tyle czasu ile dziś trwa tankowanie, bo przecież nie powstaną miliony stacji na parkingach pod blokowiskami Europy. „Wiedzą” jakie niedługo będą odkrycia, bo musieli oszacować pojemność i żywotność akumulatorów dla samochodów elektrycznych. Znają też ich ceny w roku 2035, bo przecież one mają zastąpić te spalinowe, więc muszą być równie dostępne. A może mają być nieosiągalne i ludzkość ma siedzieć w domu przed ekranem, a nie włóczyć po plażach czy górach i jaśnie państwu przeszkadzać?

Frans Timmermans, który wariactwa firmuje, wie jak będą pracować kopalnie kobaltu niezbędnego do produkcji akumulatorów, albo gdzie są jeszcze nieodkryte złoża. W 2014 roku UNICEF szacował, że w Demokratycznej Republice Konga, skąd pochodzi 60 procent wydobywanego na świecie kobaltu, 40 tysięcy dzieci przekopuje miliony ton rudy za 2 dolary dzienne, by ów metal wydłubać. Od tego czasu wydobycie wzrosło 2 razy. Samochodów elektrycznych jest dziś na całym świecie ledwie 12 mln, zaś 300 mln spalinowych jest tylko w samej Unii. Timmermans na pewno policzył ile kongijskich dzieci potrzeba do przekopywania miliardów ton rudy dla 300 mln nowych eko samochodów, które w rozsądnym czasie zastąpią spalinowce. A jak nie wie, to spyta Didiera Reyndersa komisarza od sprawiedliwości, bo oni w tej Belgii to mają jakieś własne opracowania o wykorzystywaniu niewolniczej pracy w Kongo.

Żeby nie wiem jak dzieci w Kongo się starały, jak je popędzano, to nie ukopią eurokratom dość litu czy kobaltu. Żaden elektryczny zbiorkom nie będzie wozić mieszkańców Przechlewka do Przechlewa, by w śniegu z tobołami zakupów taszczyli się kilometrami od przystanku do swego domu na skraju wsi. To brednie tzw aktywistów miejskich w studiach telewizyjnych się lęgnących.

Podróż samochodem stanie się luksusem niedostępnym dla większości ludzi. Wątpliwości co do tego nie mają nawet szefowie wielkich koncernów motoryzacyjnych, czyli ludzie, którzy w przeciwieństwie do unijnych urzędników mają jakąś zdolność przewidywania przyszłości. Mówił o tym w czasie swej wizyty w Stanach Zjednoczonych przy okazji anonsowania nowej, wartej 1,7 miliarda dolarów inwestycji prezes BMW Oliver Zipse. Według niego nic nie wskazuje na to, że silnik spalinowy stanie się w perspektywie 15 lat przeżytkiem.

Podobną opinię ma szef Renault Luca de Meo, który na targach motoryzacyjnych w Paryżu przypomniał, iż 8 lat temu wróżono, że w ciągu 5 lat nastąpi wielki spadek kosztów produkcji akumulatorów. Nic takiego się nie stało. W ciągu ostatniego pół roku ceny kobaltu wzrosły o 100%. 80 procent ceny akumulatorów stanowią dziś koszty surowców.

Obłąkańcza polityka eurokratów z sekty klimatycznej to jeden z powodów, dla których Unia Europejska jest praktycznie jedynym regionem świata, który nie rozwija się gospodarczo. Takie kraje jak Hiszpania, Włochy, Portugalia, Grecja, Francja, Cypr, mają PKB niższe niż w 2008 roku. Motorem napędowym Unii są jej nowi członkowie z dawnego obozu socjalistycznego. Skutki obłąkańczej decyzji nie pojawią się w roku 2035, ale już niedługo. Koncerny motoryzacyjne przestaną inwestować w badania i rozwój silników spalinowych. Powoli będą ograniczać produkcję, a samochody będą stawać się coraz droższe. Średni wiek samochodu w Polsce to 13 lat. Niedługo Europa stanie się wielkim złomowiskiem, bo ściągane będą do niej graty od Hanoi po Buenos Aires.

Historia samochodów elektrycznych, podobnie jak spalinowych liczy sobie ok. 120 lat. Nie zawojowały one świata. Do roku 2035 nie nastąpi żaden przełom choćby w budowie odpowiedniej infrastruktury dla elektryków. Po miasteczkach i wsiach Polski, Rumunii, Słowacji, Bułgarii, Grecji Portugalii etc nie będą się za 15 lat turlać cichutkie elektryki. Eurokraci zabiją transport w Europie i w konsekwencji całą gospodarkę. Za 20 lat nie pojedziemy z dzieciakami na wakacje, ani na weekend.

Najdalej po jesiennych wyborach, które – wszystko wskazuje na to, że wygra PiS, nowy rząd powinien jednoznacznie, bez żadnego krygowania się oznajmić, iż nie będzie realizował szalonej unijnej polityki, że Polska nie popełni samobójstwa z resztą Europy. Nie ma co czekać na rok 2026 i liczyć na ewentualną rewizję tej idiotycznej decyzji o samochodach. To musi być czytelne, że nie będziemy uczestniczyć w szaleństwie i nie rzucimy się nagle na instalowanie milionów pomp ciepła i nie będziemy obklejać milionów domów styropianem, czy czym tam, bo mamy znacznie ważniejsze rzeczy na głowie niż dogadzanie świrom sekty klimatycznej. Jeśli trzeba będzie, to Polska powinna stanąć na czele rebelii, która odsunie unijnych wariatów od władzy.

Jednym z największych absurdów jest polityka zmierzająca do wyeliminowania w UE gazu, węgla i oleju opałowego.

Jednym z największych absurdów jest polityka zmierzająca do wyeliminowania w UE gazu, węgla i oleju opałowego.

Czy Unia Europejska odbierze milionom Polaków dach nad głową?

Czy nastąpią nominacje na wampirów energetycznych? Niemcy zarobią ogromne pieniądze na transformacji, a będą to pieniądze z naszych kieszeni

Prof. Wojciech Polak na-wampirow-energetycznych

Szaleństwo, które ogarnia unijnych urzędników zaczyna już uderzać w bezpośrednie podstawy naszego bytowania. Jednym z największych absurdów jest polityka zmierzająca do wyeliminowania w Unii Europejskiej paliw kopalnych: gazu, węgla i oleju opałowego. Od 2030 r. każdy nowo wybudowany budynek będzie musiał być ogrzewany „ekologicznie”, w praktyce chodzi tutaj o  urządzenia z zakresu geotermii niskotemperaturowej. Równocześnie jednak każdy kraj w najbliższym czasie będzie musiał wytypować 15-30 procent starych budynków o największym zużyciu energii (określanych pieszczotliwie jako „wampiry energetyczne”) i dokonać ich modernizacji (także do 2030 r.).

Zatrzymajmy się na tym ostatnim rozporządzeniu. Oznacza ono, że miliony Polaków mieszkających w swoich domach będzie musiało za grube pieniądze je remontować i wyrabiać dla nich jakieś ogromnie kosztowne certyfikaty (tzw. paszporty energetyczne). Ma na to tylko siedem lat. Dotyczyć to będzie także drewnianych domów np. na Podlasiu i Lubelszczyźnie i murowanych przedwojennych domostw w różnych częściach Polski, często zamieszkałych przez ludzi starszych, o nie najwyższej stopie życiowej. Można obawiać się, że część tych osób, nie dysponując pieniędzmi na termomodernizację, zostanie po prostu skazana na wysokie grzywny za brak owego „emisyjnego remontu”, a następnie wywłaszczona przez komorników (egzekwujących owe grzywny). A ich domy zmodernizują ochoczo rozmaite urzędy od emisyjności budynków, za pieniądze uzyskane od komorników sprzedających dorobek życia emerytów na cele przymusowej termomodernizacji. Propozycje unijne zakładają wprawdzie dopłaty państwa do remontów termomodernizacyjnych, ale sądzę, że wielu Polaków nie będzie nawet stać na wysupłanie sum podstawowych (do których państwo dopłacało by jakieś pieniądze). Można rozważać też inne warianty – np. zaproponowanie takim starszym ludziom „odwróconej hipoteki”. Dom zostanie zmodernizowany energetycznie, ale po ich śmierci stanie się własnością banku (najpewniej niemieckiego). W ten sposób tysiące nieruchomości polskich wpadną w obce ręce.

Podwyżki czynszów

W przypadku domów wielorodzinnych koszty ich termomodernizacji poniesie wspólnota mieszkaniowa, administracja lub spółdzielnia. Odbije się to na ogromnych podwyżkach czynszów za mieszkania.

Od razu powiem, że jestem przekonany, iż polski rząd nie dopuści do owego faktycznego wywłaszczenia milionów starszych osób, podobnie jak w ogóle do realizacji tego zgubnego planu.[hi, hi… optymista… MD] Trzeba to jednak jasno powiedzieć, zwłaszcza teraz w okresie przedwyborczym. Tak jak kiedyś PiS jasno oświadczył, że nigdy nie wprowadzi w Polsce podatku katastralnego.

Plany unii zakładają także renowację wszystkich budynków do 2040 r. Do tego roku mają być zlikwidowane wszystkie piece ogrzewane gazem, olejem napędowym i węglem. W praktyce oznacza to, że jedynym źródłem ogrzewania będzie geotermia. Koszty tego spadną głównie na obywateli. Wprawdzie publicyści-entuzjaści takich projektów twierdzą, że Polska ma być największym beneficjentem m.in. wartego 65 mld euro (nie licząc środków krajowych) Społecznego Funduszu Klimatycznego, ale nie przywiązywał bym do tego zbyt wielkiego znaczenia. Po pierwsze możemy tych pieniędzy nie dostać, pod byle pretekstem, tak jak nie dostaliśmy ani grosza na Krajowy Plan Odbudowy. Po drugie znaczącym beneficjentem tych sum (jeżeli jednak zostaną wypłacone) będą rozmaite urzędy zajmujące się emisyjnością budynków. A o tym jak kosztowna jest geotermia nikogo nie muszę przekonywać. Warto dodać, że po kilkunastu latach instalacje te wymagają wymiany.

Pomijam już szereg innych idiotycznych przepisów – jak np. nakaz montowania od 2030 r. ogniw fotowoltaicznych na wszystkich nowych domach. Trzeba je będzie zakładać nawet, gdy dach budynku permanentnie tkwi w cieniu. Dodajmy, że przerażające są biurokratyczne problemy związane z montowaniem i eksploatowaniem paneli, wielu Polaków żałuje, że wdało się w ich zakładanie.

Najbardziej skorzystają Niemcy

Podobnie jak w przypadku wielu innych absurdalnych przepisów unijnych, ich beneficjentem będą przede wszystkim Niemcy. Po agresji rosyjskiej na Ukrainie upadł niemiecki projekt korzystania z taniego (dla nich) gazu przesyłanego rurociągami po dnie Bałtyku i sprzedawania go z zyskiem całej Europie. Putin powysadzał i zniszczył rurociągi Nord Stream. [co za ślepy pan.. Ruscy by mieli sami sobie tak bardzo szkodzić?? A o roli USA i CIA, Norwegii – nie czytał?? MD] Niemcy, a za nimi posłuszne gremia unijne uznały wtedy, że gaz ziemny, podobnie jak węgiel i olej opałowy jest wybitnie nieekologiczny i wprowadziły do Europy obowiązkową geotermię. Nasz sąsiad zza Odry jest liderem w produkcji systemów ogrzewania geotermalnego i już obecnie w Polsce montuje się głównie niemieckie urządzenia w zakresie geotermii niskotemperaturowej. Niemcy zarobią więc ogromne pieniądze na owej transformacji, a będą to pieniądze z naszych kieszeni.

Polacy boją się tego wszystkiego i mają rację. Należy zrobić jak najwięcej, żeby ich uspokoić i zapewnić, że rząd polski nie dopuści do tego, żeby Unia Europejska odebrała milionom Polaków dach nad głową!

Bój to jest już naprawdę ostatni i nie może nas w nim zabraknąć. Agresja zielonego KOMUNIZMU.

Bój to jest już naprawdę ostatni i nie może nas w nim zabraknąć. Agresja zielonego KOMUNIZMU.

Co zrobi premier Morawiecki?

Roman Motoła boj-to-jest-nasz-juz-naprawde-ostatni

Gdy komunizm wywracał spory kawałek świata pod hasłami wyzwolenia proletariatu, ten ostatni mógł chociaż zaprotestować, co skwapliwie zresztą od czasu do czasu czynił. Nowi komuniści ratują Ziemię i klimat, bo te będą siedzieć cicho, przynajmniej do czasu. W rolę Związku Sowieckiego coraz bardziej wciela się i wczuwa Unia Europejska, za którą do końca – własnego lub jej – podążać będą nasi przywódcy. Właśnie zapewnił nas o tym po raz kolejny sam premier Morawiecki.

Ponieważ polityka klimatyczna UE jest rdzeniem polityki gospodarczej całej UE i wszyscy, którzy znają się na UE, wiedzą, że gdybyśmy sobie chcieli wyjść z polityki klimatycznej, tak po prostu zrezygnować z polityki klimatycznej UE, byłoby to jednoznaczne z wyjściem z Unii Europejskiej de facto  to świeże jeszcze słowa szefa polskiego rządu wypowiedziane w rozmowie z Jakubem Wiechem. Mateusz Morawiecki nie widzi możliwości opuszczenia Unii Europejskiej i wprost to ogłasza, podkreślając:  Ja nie dam się wepchnąć w narrację polexitu i wolę manewrować między tymi skałami, czasami ostrymi wystającymi skałami ponad wody. I co nam się do tej pory całkiem nieźle udaje, niż dać się wpuścić w taką pułapkę.

Czy takie deklaracje zwiększają nasze pole manewru w „negocjacjach” z Brukselą w jakiejkolwiek kwestii, czy też wręcz przeciwnie? To nie zagadka, ale truizm.

Jednak w twardym postanowieniu trwania przy Unii utwierdzają nas zgodnie wszystkie duże siły polityczne. Przekonał się o tym nie tak dawno znany pisarz, a przy tym zwolennik PiS.

Zero mięsa, zero nabiału, zero samochodów, 3 sztuki ubrania rocznie, podróż samochodem raz na 3 lata. To ambitny plan, na jaki zgodził się Trzaskowski w programie 40 Cities. Tak ma wyglądać życie zwykłych obywateli w 2030 r. pod rządami światłych, progresywnych elit. Super!” – szydził ów pisarz [Piekara md] na Twitterze po tym jak „Dziennik Gazeta Prawna” opisała szczegóły założeń rzekomo ekologicznej polityki zadeklarowanej przez włodarzy wielu światowych metropolii.

Bezlitośni internauci odpowiedzieli przypomnieniem informacji zamieszczonej na łamach „Rzeczpospolitej” w grudniu 2020: „Mateusz Morawiecki zrezygnował z drugiego weta. Cel klimatyczny zaakceptowany”. Podtytuł artykułu głosił zaś: „UE obniży emisję CO2 o 55 procent do 2030 roku. Polska po ciężkich negocjacjach zaakceptowała ten ambitny cel”. – Odrzucanie Europejskiego Zielonego Ładu oznaczałoby ustawienie się na marginesie i innego rodzaju kłopoty, to plan w którym warto uczestniczyć nawet za pewną cenę – przekonywał niespełna pół roku później szef PiS, wówczas wicepremier Jarosław Kaczyński.

Z kolei we wrześniu 2021 głośno było o zdjęciu z anteny w trybie „last minute” przez szefostwo Telewizji Republika wywiadu Ewy Stankiewicz z ówczesnym rządowym pełnomocnikiem ds. infrastruktury energetycznej państwa Piotrem Naimskim. Światło dzienne zdołała jednak ujrzeć i do dzisiaj krąży po „internetach” krótka zapowiedź rozmowy. Ten szokujący dialog ujawnił, że Polska zobowiązała się w tajemnicy przed opinią społeczną do systemowego wyłączania kopalń oraz elektrowni węglowych. Powstał nawet już wówczas szczegółowy harmonogram dekarbonizacji kraju leżącego przecież na „czarnym złocie”. – Czy to nie jest samobójstwo? (…) jeśli 70 procent energii w Polsce pochodzi z węgla, to najtańsza energia w Europie – pytała wzburzona dziennikarka.

– Gdyby nie było dzisiaj tych uwarunkowań płynących z naszego członkostwa w Unii Europejskiej, to można byłoby tak do tego podejść, ale mamy takie uwarunkowania – brzmiała odpowiedź Naimskiego.

A zatem, płacz i płać polski użytkowniku prądu, upadaj polska firmo, bo jesteśmy w Unii Europejskiej – to komunikat dla tubylców od posłów, senatorów i prezydenta wybranych między innymi ze względu na głoszone wszem i wobec hasła niezłomnej obrony tutejszej branży górniczej oraz dotychczasowego systemu energetycznego.

W optyce polityków, przynależność Polski do Unii Europejskiej jest więc czymś nienaruszalnym i niepodlegającym dyskusji, i to niezależnie od okoliczności. Jeśli traktujemy członkostwo w tej strukturze jako dogmat i poświęcamy (właśnie w tej chwili) bezpieczeństwo energetyczne oraz ekonomiczne polskich rodzin (na przykład poprzez limity emisyjne ETS, wspomniane zamykanie kopalń i elektrowni węglowych, zakaz produkcji i rejestracji samochodów spalinowych od 2035 r., wkrótce niezwykle kosztowne dla wielu certyfikaty energetyczne budynków i tak dalej), to czy istnieje w ogóle jakaś granica, za którą Zjednoczona Prawica, Platforma Obywatelska, Lewica, Polskie Stronnictwo Ludowe, Partia Razem czy Polska 2050 powiedzą: „stop, na to nie możemy się zgodzić!”? Z dotychczasowego doświadczenia trzeba powiedzieć, że niestety, takiej granicy nie ma.

Prowadzimy więc – i to niezależnie od tego, kto aktualnie jest w posiadaniu zewnętrznych znamion władzy – bezalternatywną politykę spełniania wszelkich zachcianek eurokratów. Czasem, tak jak w obecnym momencie, odbywa się to jedynie przy akompaniamencie pseudo-patriotycznego hałasu utrzymanego w retoryce „nie oddamy ani guzika”. Jednak w świetle faktów i czynów są to tylko nic nieznaczące didaskalia, telewizyjna szopka noworoczna, czy też raczej – całoroczna.

Założenie, że bezalternatywność udziału Polski do UE jest już dostatecznie mocno wdrukowana w świadomość tubylców, musi być jednak poparte na mocnych podstawach. Istotnie: skoro totalna propaganda „pandemiczna” – której trwanie mierzyć możemy zaledwie w miesiącach bądź dwóch, trzech latach – okazała się tak skuteczna, dlaczego wątpić, iż „poza Unią nie ma zbawienia”? Bądź co bądź, w tej kwestii nasze mózgi permanentnie prane są z użyciem wszelkich dostępnych środków już z górą od dwóch dekad.

Brakuje jedynie „kropki nad i” w postaci wpisania wiecznej przynależności do gwiezdnego raju na karty naszej Konstytucji. Znamy już podobny zabieg i dla wielu z nas powrót do przeszłości nie byłby niczym zaskakującym. Jak mówią historyczne źródła, 10 lutego 1976 roku zadekretowano wprowadzenie do ustawy zasadniczej deklaracji mówiącej, iż Polska jest państwem socjalistycznym, PZPR – przewodnią siłą społeczeństwa w budowie socjalizmu, zaś PRL w swej polityce umacnia przyjaźń i współpracę ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Każdy kto to kwestionował, nie stawał się równoprawnym uczestnikiem publicznej debaty, ale wrogiem ludu i pensjonariuszem zakładów karnych – wichrzycielem, szaleńcem, wyrzutkiem mogącym zapomnieć o przyzwoitej pracy, karierze naukowej, zagranicznych wyjazdach.

Retoryka i mentalność entuzjastów Unii Europejskiej jest już niemal bliźniaczo podobna do niegdysiejszych wielbicieli sowieckiego Wielkiego Brata. Socjalistyczne zawracanie kijem Wisły (a obecnie także Renu, Sekwany, Tagu i innych) znów odbywa się pod hasłami nowoczesności i postępu. I jak zawsze – rządy „się wyżywią”, zapłacą szaraczkowie.

Komunizm powraca! Ideologia weganizmu i ekologizmu to atak na polską tożsamość narodową

Prof. Nalaskowski: Komunizm powraca! Ideologia weganizmu i ekologizmu to atak na polską tożsamość narodową

komunizm-powraca-ideologia-weganizmu

„Pod naszym bokiem śmiało wykluwa się nowy rodzaj komunizmu, widzimy go, ale nie dostrzegamy. I nie ma większego znaczenia, czy komunizm wejdzie drzwiami z napisem marksizm, czy może drzwiami z napisem ekologizm/weganizm”, pisze na łamach tygodnika „SIECI” prof. Aleksander Nalaskowski.

W ocenie naukowca propagowanie idei weganizmu jest postulowaniem znaczących i nieodwracalnych zmian w kulturze i cywilizacji, które w sposób istotny mogą wpływać na naszą tożsamość.

„Ważnym elementem kultury, kultury łacińskiej, jest bowiem zbiorowe biesiadowanie, wspólne ucztowanie. Świąteczne tradycje są związane z określonymi potrawami i smakami. Przed Wielkanocą święcimy pokarmy, w wielu rodzinach przetrwała tradycja modlitwy przed jedzeniem czy chociażby uczynienia znaku krzyża. Poszczególne święta mają swoje niepowtarzalne smaki. Trudno sobie wyobrazić Wigilię przy gotowanych pokrzywach albo Wielkanoc ze smażonym perzem. Wprowadzanie weganizmu do naszej diety jest próbą anihilacji bardzo ważnych tradycji oplatających naszą tożsamość narodową, a w węższym wymiarze – rodzinną”.

Prof. Nalaskowski zwraca uwagę, że w całym sporze nie chodzi o to, że ktoś koniecznie chce i musi zjeść kotleta schabowego czy jajka na miękko.

„To trywializacja problemu! Idzie o coś ważniejszego, co nazwalibyśmy kuchnią lokalną, a więc rodzajem kotwicy tożsamości. Wyróżniamy wszak kuchnię chińską, śródziemnomorską, kuchnię Lewantu czy kuchnię polską. Stosowane w każdej kuchni produkty są związane z klimatem i sposobem ich pozyskiwania, a to z kolei wynika z narodowych tradycji i możliwości generowanych przez dany obszar. Nie da się zatem masowo zmienić diety bez naruszania najszerzej pojętej narodowej tradycji”, wyjaśnia.

Drugim niebezpieczeństwem wynikającym z myślenia wegańskiego jest ingerowanie w społeczny podział pracy.

„Z produkcji żywności żyją miliony ludzi, są wśród nich także hodowcy. Zakaz spożywania mięsa i wyrobów odzwierzęcych spowodowałby nieprawdopodobne spustoszenie na rynku pracy, począwszy od hodowców bydła, przez hodowców drobiu, aż po bartników. Weganie bowiem również zabraniają jedzenia miodu. Taka ingerencja w naszą dietę spowodowałaby, na zasadzie klocków domina, spustoszenie w innych dziedzinach, takich jak produkcja pasz, produkcja maszyn i narzędzi rolniczych, a także cały przemysł przetwórczy, handel specjalistyczny, edukację zawodową, handel międzynarodowy, transport. Dla ogromnej części gospodarek europejskich i światowych byłby to cios śmiertelny”, przekonuje.

„Efektem komunizmu ekologicznego będzie niedostatek. Tak samo jak w komunizmie marksistowskim, w jednym i drugim przypadku zostanie ograniczona konsumpcja białka zwierzęcego i nabiału. W przypadku komunizmu marksistowskiego owa zmniejszona konsumpcja była efektem niskiej podaży wynikającej z systemowej niegospodarności i tzw. socjalistycznego sposobu produkcji. W przypadku komunizmu ekologicznego będzie to ograniczenie podaży w skutek zarządzeń ideologicznych”, podsumowuje prof. Aleksander Nalaskowski.

====================

mail: Przede wszystkim jest to atak na byt każdego.
Już od bardzo dawna wiadomo, że dieta bezmięsna jest niebezpieczna dla 
zdrowia.

Noworoczne marzenia i cuda. ORLEN: cud mniemany… W oparach podległości.

Noworoczne marzenia i cuda. ORLEN: cud mniemany…

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)  •  8 stycznia 2023 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5316

Najważniejszym wydarzeniem dni ostatnich w naszym kraju były oczywiście „sylwestry marzeń”. Najwyraźniej nasi Umiłowani Przywódcy próbują nawiązywać do tradycji starożytnych, przynajmniej niektórych. Na przykład Unia Europejska ewoluuje w stronę despotii w jej przerażającym, asyryjskim wydaniu. Pod pewnymi względami Asyria z czasów Sargona wydaje się nawet bardziej atrakcyjna, bo wtedy nikomu jeszcze nie przychodziło do głowy, by nakazywać ludziom, co wolno im jeść, a czego nie wolno, podczas gdy teraz, pod pretekstem zdrowotności, jesteśmy z takimi pomysłami coraz intensywniej oswajani. Jeśli tylko odsetek wariatów w Parlamencie Europejskim nieznacznie wzrośnie, to tylko patrzeć, jak opracują optymalną dietę, oczywiście „przyjazną” dla „planety”, polegającą na recyklingu wszelkich cielesnych sekrecji.

Przewidział to jeszcze w latach 70-tych Stanisław Lem opisując kongres na którym delegacja japońska prezentowała projekt samodzielnego domu-miasta, w którym nawet „poty śmiertelne” oraz wszystkie inne cielesne sekrecje byłyby ponownie wykorzystywane przy produkcji żywności. Prelegenci rozdawali nawet opakowane w folię paszteciki, które uczestnicy konferencji ukradkiem upychali wz oparciach foteli i innych zakamarkach.

Ale to jeszcze pieśń przyszłości, natomiast już teraz, to znaczy – w dniach ostatnich – nasi Umiłowani Przywódcy nawiązali do rzymskiego hasła „panem et circenses”, co się wykłada, że chleba i igrzysk. Ponieważ na odcinku chleba perspektywy rysują się mgliście i nawet optymiści z kręgów rządowych dopuszczają możliwość inflacji powyżej 20 procent, to w tej sytuacji pozostają igrzyska, które przybrały postać wspomnianych „sylwestrów marzeń”. Służą one nie tyle może zabawie, bo najlepiej bawią się na tych imprezach tak zwane „gwiazdy” – jak uprzejmie nazywani są wyrobnicy przemysłu rozrywkowego – bo oni dostają za to pieniądze, podczas gdy publiczność statystuje tam za darmo. Potem te „sylwestry” służą do wzajemnego się okładania w ramach rywalizacji między obozem rządowym i obozem nierządnym – bo obecnie w Polsce w walce politycznej wykorzystywane jest dosłownie wszystko. W dodatku w rządowej telewizji wystąpili jacyś Murzyni, którzy pozakładali sobie na rękawy tęczowe opaski na znak solidarności nie tylko z sodomczykami, ale również – z Żydami – co pokazuje, że wiedzą, komu trzeba się podlizywać. Jednak 8 milionów widzów, którzy ten „sylwester marzeń” w rządowej telewizji oglądali, zostało wpędzonych w potężny dysonans poznawczy tym bardziej, że pan premier Morawiecki i pan Joachim Brudziński zaprezentowali się w charakterze zwolenników „tolerancji”, co dodatkowo wzbudziło najgorsze obawy.

Ale okładanie się „sylwestrami marzeń” dokonuje się niejako na marginesie sporów głównego nurtu. W głównym nurcie znalazł się spór o sprzedaż przez Orlen udziałów w gdańskiej rafinerii firmie Saudi Aramco – bo tak kazała nam zrobić Unia Europejska. Toteż spór nie dotyczy samej sprzedaży, bo Unii Europejskiej nawet nieprzejednana opozycja sprzeciwić by się nie ośmieliła, tylko tego, czy w umowie zostały zawarte zabezpieczenia przed ewentualną odsprzedażą tych udziałów przez Saudi Aramco na przykład – zbrodniarzowi wojennemu Putinowi. Nieprzejednana opozycja, czyli obóz zdrady i zaprzaństwa twierdzi, że takich zabezpieczeń nie ma, podczas gdy rząd i prezes Orlenu pan Obajtek utrzymują, że wszystko jest pod kontrolą. Jak pisał rosyjski bajkopisarz Kryłow bajce o łabędziu, szczupaku i raku: „Кто виноват из них кто прав судить не нам”, co się wykłada, że to nie nasza rzecz orzekać, kto ma rację, a kto jej nie ma, ale sprawa jest oczywiście rozwojowa, bo zainteresowanie nią objawił prezes Najwyższej Izby Kontroli, pan Marian Banaś, który ani wobec rządu, ani wobec prezesa Obajtka z pewnością nie będzie obserwował żadnej staroświeckiej rewerencji.

Skoro jednak jesteśmy przy Orlenie, to koniecznie musimy odnotować cud gospodarczy, jaki objawił się za sprawą Komisji Europejskiej, rządu i pana prezesa Obajtka. Otóż Komisja Europejska z dniem 1 stycznia nakazała położyć kres tarczy inflacyjnej, co oznaczało konieczność odejścia od 8-procentowej stawki podatku VAT na paliwa ku stawce 23 procent. I tak się stało – tymczasem ceny paliw na stacjach Orlenu ani drgnęły. Zatem – cud niewątpliwy, zaistniały dzięki zbiorowej mądrości partii i rządu. Ale w dzisiejszej epoce powszechnego niedowiarstwa natychmiast pojawiły się podejrzenia, że to nie cud, a tylko dowód, że PKN Orlen, w zmowie z rządem „dobrej zmiany” po prostu przez wiele miesięcy nadmuchiwał sobie marże, łupiąc w ten sposób obywateli i przyczyniając się do wzrostu inflacji. Pan premier Morawiecki podejrzenia te skomentował w sposób wymijający, że mianowicie powinniśmy się cieszyć, ale podejrzliwców to nie zadowoliło i próbują alarmować Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów – że granda w biały dzień. Prezes UOKiK na razie się „przygląda”, bo on też jest pod władzą postawiony, więc instynkt samozachowawczy podpowiada mu zachowanie ostrożności.

Tymczasem wszyscy przestępują z nogi na nogę w oczekiwaniu, co też wydarzy się 11 stycznia, kiedy to na rozkaz Pani Kierowniczki Sejmu, będzie on debatował nad ustawą o Sądzie Najwyższym. Założenia do tej ustawy Komisja Europejska podyktowała panu ministrowi Szynkowskiemu (vel Sękowi) w ramach formuły bezwarunkowej kapitulacji Polski, która wtedy – być może – dostanie środki z funduszu odbudowy. Pan premier Morawiecki żałośliwie przedstawia, ile to „żłobków”, „przedszkoli” i „szkół” można by za to zbudować, ale nie jest to do końca pewne, bo Wielce Czcigodny Jacek Saryusz-Wolski z Parlamentu Europejskiego twierdzi, że przeważającą część tej forsy Polska będzie musiała przeznaczyć nie na żadne tam „żłobki”, tylko na walkę z klimatem i cyfryzację.

Ale na „walce z klimatem” też można się obłowić, toteż nieprzejednana opozycja już nie może się doczekać bezwarunkowej kapitulacji Polski i z pewnością zagłosuje za ustawą o SN w brzmieniu podyktowanym przez Komisję Europejską. Pan premier w roku wyborczym, chyba wolałby jednak uniknąć takiej ostentacji, by ustawę przepychać przy pomocy opozycji, więc na 4 stycznia zaprosił wszystkich posłów Solidarnej Polski na rozmowę ostatniej szansy. Jak się to wszystko skończy – trudno powiedzieć, bo jest jeszcze pan prezydent Duda, który już raz wymusił na Pani Kierowniczce Sejmu przesunięcie debaty na styczeń, a przy różnych okazjach zapowiada, że nie zejdzie z nieubłaganego gruntu porządku konstytucyjnego i niepodważalności nominacji sędziowskich.

Tymczasem z drugiej strony i pan premier Morawiecki i jego ministrowie podkreślają, że nie może być „znaczących odstępstw” od podyktowanej przez Komisję Europejską formuły, więc ustalenie, w jaki sposób i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić, może okazać się trudne.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Niemiecki klimatyczno-elektryczny Wielki Brat. Gaszenie pożaru trzeba powierzyć psychopacie piromanowi, on wszak się na ogniu zna.

Niemiecki klimatyczno-elektryczny Wielki Brat i urządzenia do wyłączania urządzeń. Na co trzeba będzie zmarnować pieniądze z KPO.

Gaszenie pożaru trzeba powierzyć psychopacie piromanowi, on wszak się na ogniu zna.

Dariusz Matuszak na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/628025-niemiecki-klimatyczno-elektryczny-wielki-brat

Przy wszystkich dyskusjach o suwerennościowych i finansowych aspektach Krajowego Planu Odbudowy i pieniędzy, które być może unijny łaskawca, jeśli będziemy grzeczni, zechce pożyczyć, umyka jedna zasadnicza sprawa. Otóż główna idea KPO jest taka, by zadłużając się, na polecenie i pod kontrolą unijnych urzędników wydać pieniądze na to, co doprowadziło Europę do kryzysu energetycznego i na skraj katastrofy gospodarczej.

Część pieniędzy KPO to pożyczka, którą się oddaje, a część to tzw. „darmowe granty”, które trzeba będzie spłacić podnosząc podatki i wysokość składki odprowadzanej na utrzymanie brukselskiej eurokracji. Blisko 43 % tak pozyskanych pieniędzy będziemy musieli przeznaczyć na realizację obłędnej, samobójczej polityki klimatycznej. Ponad 21 proc. na tzw. transformację cyfrową. Inaczej mówiąc 64 % środków będziemy musieli wydać tak, jak życzą sobie tego eurokraci. Mamy też wierzyć, że ci którzy jak Timmermans, czy jacyś niemieccy władcy Unii, doprowadzili Europę do rozpaczliwej sytuacji, mają dość rozumu, by wiedzieć na co inni mają wydawać pieniądze. Gaszenie pożaru trzeba powierzyć psychopacie piromanowi, on wszak się na ogniu zna.

Niemiecka nowoczesność w domu i zagrodzie

Gdy rozważa się kolejne unijne pomysły można wspomnieć program telewizyjny z czasów PRL „Nowoczesność w domu i zagrodzie” i sparafrazować klasyka „prondu ni ma i nie będzie”. Unijne osiągnięcia są takie, że w trzeciej dekadzie XXI wieku połowa Europy zastanawia się, czy aby nie zamarznie zimą i czy ma wystarczający zapas świeczek w domu. Ale od czego są jaśnie oświeceni Niemcy ze swą genialną transformacją energetycznąEnergiewende. Właśnie wymyślili jak zmarnować ogromne pieniądze i wydać je łącząc dwa cele KPO: zaspokojenie sekty klimatycznej i miłośników kontroli wszelakiej od transformacji cyfrowej. Pomysł niemieckiej Federalnej Agencji Sieci – Bundesnetzagentur będzie złotym cielcem, najwyższym, najdoskonalszym wcieleniem KPO.

Otóż ta niemiecka instytucja ogłosiła, że od 2024 roku dostawcy energii elektrycznej za pomocą specjalnych urządzeń będą mogli sami ograniczać pobór energii konkretnym prywatnym odbiorcom. I to bez ich zgody, a nawet wiedzy. Na razie chodzi o energię dla pomp ciepła do ogrzewania mieszkania i wody oraz dla stacji ładowania samochodów. Inaczej mówiąc, jeśli ktoś w niemieckiej elektrowni RWE, albo sam kanclerz Scholz dojdzie do wniosku, że w domu państwa Himmler jest zbyt ciepło, to może im pobór prądu przez pompę ciepła ograniczyć. Podobnie może uznać, że panu Goebbelsowi nigdzie się teraz nie spieszy, nie musi jechać, więc sobie poczeka na ładowania swojego elektrycznego samochodu ludowego – Volkswagena.

Niemcy są jak zwykle w awangardzie postępu – mają dwa w jednym i jednym genialnym pomysłem Bundesnetzagentur realizują politykę klimatyczną i transformację cyfrową. Póki co, nie ma planu całkowitego odłączania prądu – przecież nie o to chodzi, by Niemcy marzli w swych domach jak ich dziadkowie w okopach, tylko o to, by specjalne cacko – dzieło transformacji cyfrowej ograniczało pobór energii przez konkretne urządzenia. To ma działać jak elektroniczne ograniczanie prędkości w samochodzie, tyle, że będzie nim zdalnie sterował dostawca prądu. Albo kto wie, może w przyszłości jakiś urząd specjalnie do tego powołany, który będzie też sprawdzał czy kto grzeczny, czy nie i nagradzał dodatkowym prądem, bądź dyscyplinował. „Die Welt” wyliczył, że ograniczenie energii w stacji ładowania samochodów do 3,7 kilowatogodziny sprawi, że by pojechać swym ludowym samochodem 50 kilometrów pan Himmler będzie ładował go 3,5 godziny. Więc w przyszłości to taki specjalny urząd będzie być może będzie decydował jak długo pan Goebbels, czy który tam, będzie ładował samochód, w zależności od tego gdzie chce nim pojechać. Jak np. na zlot brunatnych zielonych, czy jakiejś innej sekty klimatycznej, to godzinkę, a jak na niepotrzebne nikomu spotkanie w parafii to 7 godzin. Dzięki transformacji cyfrowej możliwe będą takie rzeczy, które się nawet Chińczykom nie śniły.

Więc jak Polska w ramach KPO pożyczy kochane pieniążki, to realizując transformację cyfrową, będzie mogła kupić od  Bundesnetzagentur miliony takich sprytnych urządzeń. A kto wie, może jak dobrze pokombinujemy to np. prezes PGE będzie mógł dajmy na to takiemu Borysowi Budce nawet telewizor wyłączyć.

W Szwajcarii już opracowano 4-stopniowy plan zakazu ładowania i prowadzenia pojazdów elektrycznych. Kolejne ograniczenia z całkowitym zakazem włącznie mają obowiązywać w zależności od stopnia obciążenia sieci i podaży energii elektrycznej. Ta bowiem w znacznej mierze importowana jest z Niemiec i Francji. Szwajcarzy uważają, że może jej więc zabraknąć.

Amerykańska wersja KPO

Do KPO powinien przystąpić też Nowy Jork – na początek miasto, a potem cały stan. Też będzie można za jednym zamachem zrobić sobie dobrze klimatycznie i cyfrowo. Jak donosi „New York Post” miasto za 1,1 miliarda dolarów chce w przyszłym roku kupić 500 autobusów elektrycznych. Na razie ma takich 15,ale ambitna gubernator Kathy Hochul ogłosiła, że docelowo wszystkie 5800 pojazdów ma być na prąd. Miejskie przedsiębiorstwo transportowe (MTA) ostrzega panią gubernator, że eksploatacja autobusu elektrycznego kosztuje 2 do 3 razy więcej niż diesla, czy na gaz, więc budżet nie wytrzyma tych 500 elektryków. Decyduje o tym koszt prądu. Pani gubernator zażądała więc, by stanowa Komisja Służby Cywilnej opracowała specjalny plan, który pozwoli ładować autobusy po niskiej cenie – z wielkim rabatem. Okazuje się, że aby było taniej, trzeba ładować autobusy wedle pewnego bardzo skomplikowanego harmonogramu, uwzględniając na bieżąco tysiące zmiennych i zrobić to tak, by sieć wytrzymała dodatkowe obciążenia. Inaczej mówiąc, by korków nie wywaliło. W tym celu trzeba zakupić specjalne „inteligentne” ładowarki samochodów i „inteligentne” urządzenia do sterowania energią w stacjach ładowania w całym mieście. Najpierw trzeba je też połączyć w sieć i dopiero tak będzie można inteligentnie sterować ładowaniem autobusów.

Tak więc gdyby pani gubernator zgłosiła się po KPO, to mogłaby za jednym zamachem zrealizować dwa cele i zaimponować unijczykom. Po pierwsze mogłaby zmarnować pieniądze na drogie autobusy elektryczne, które akurat teraz i tak nie mogą jeździć, bo z powodu globalnego ocieplenia cały stan Nowy Jork jest skuty lodem. Tak zrealizowałaby cel klimatyczny. A drugi cel – transformacji cyfrowej, osiągnęłaby marnując pieniądze na zakup specjalnych inteligentnych ładowarek, i urządzeń do sterowania energią w sieciach stacji, by ładować samochody, które jak jest mróz jeździć nie mogą. Lepszego planu sam Stanisław Bareja, by nie opracował, a i Timmermans byłby dumny z takiej korzyści klimatycznej.

Przykłady wydają się być skrajne, ale zaprawdę nie ma takiej głupoty, której fanatycy od globalnego ocieplenia i karbowi, którzy chcą ludzkość kontrolować nie wymyślili by. Te przykłady należy pomnożyć razy dziesiątki i być może wtedy otrzymamy pełen obraz KPO. Trzeba wyobrazić sobie osiedle mieszkaniowe w Radomiu z tysiącami inteligentnych stacji ładujących samochody. Albo kolejne urządzenia do wyłączania urządzeń jakie miłujący porządek i dyscyplinę Niemcy wymyślą.

Zielony komunizm szaleje w UE. To chyba przedśmiertny taniec św. Wita. System kartkowy na powietrze.

Zielony komunizm szaleje w UE. To chyba przedśmiertny taniec św. Wita. System kartkowy na powietrze.

ETS dla transportu i budownictwa, 2000 kg CO2 dla każdego! Czy Unia Europejska pozbawi nas domów podatkiem od powietrza?

Totalitaryzm klimatyczny, forsowany przez unijnych Zielonych Khmerów, będzie czymś dużo gorszym od dwudziestowiecznego komunizmu jaki znamy i jaki jawi nam się jako coś strasznego.

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/ets-dla-transportu-i-budownictwa-2000-kg-co2-dla-kazdego-czy-unia-europejska-pozbawi-nas

W zeszłą sobotę w parlamencie UE doszło do porozumienia w zakresie kontroli emisji CO2 będzie to miało wielkie znaczenie dla naszej przyszłości bo wprowadzony zostanie handel powietrzem ETS II, który tym razem obejmie emisję nie tylko Elektrowni ale również z budynków i z transportu. 

Oprócz ETS II premier Mateusz Morawiecki zgodził się na budowę „węglowego kredytu społecznego”, co w praktyce oznacza wprowadzenie powszechnego podatku osobistego od emisji dwutlenku węgla.

Zielony komunizm nigdy nie był tak blisko wdrożenia jak po sobotnim głosowaniu w Parlamencie Europejskim. Zdecydowano, że wszystkim zostanie narzucony tak zwany ETS czyli Emission Trading System, a po polsku system handlu emisjami  dwutlenku węgla. Będzie to pierwszy krok a drodze do stworzenia systemu „kredytu społecznego”, w którym wszyscy będziemy płacić za każdą emisję gazów CO2.

 Już od przyszłego roku każdy budynek będzie musiał mieć tak zwany certyfikat energetyczny i za jego brak grozić będzie kara finansowa. Wcześniej spisywano źródła ciepła, czyli robiono inwentaryzację pieców, kominków i pomp ciepła. Innymi słowy czyniono przygotowania do tego co właśnie objawiono. Obowiązek posiadania certyfikatu energetycznego jest tylko częściowo związany z prądem elektrycznym, jak postrzegają to ludzie, choć konsumpcja energii elektrycznej jest jednym z elementów oceny tego jak bardzo ekologiczny jest budynek. Na podstawie tych danych będą wyliczane dozwolone emisje. To samo dotyczyć będzie również ruchu samochodów ciężarowych i osobowych, które także zostaną objęte system ETS ll.

 „Opłaty za powietrze”, które w tej chwili płacą elektrownie, wkrótce będą musieli płacić wszyscy i to już od 2027 r. Nie jest to zatem jakaś bliżej niesprecyzowane przyszłość tylko nasza rzeczywistość za kilka lat. Nie wiadomo w tej chwili jakie limity CO2 zostaną przyznane dla budynków, w tym domów jednorodzinnych, ale można podejrzewać że utrzymanie domu i samochodu będzie jeszcze trudniejsze i droższe po wdrożeniu unijnego zielonego komunizmu. Konstruktorzy tego dyktatu nie ukrywają że chodzi im o powstaniu świata w którym nikt nic nie będzie posiadał a emisje dwutlenku węgla będą minimalne,

 Dla zwolenników marksizmu klimatycznego, ważne jest aby ograniczyć działalność ludzi. Mimo że ostateczne decyzję co do tego jeszcze nie zapadły to już teraz zaproponowano, że każdy będzie dysponował rocznym limitem 2000 kg CO2 do wykorzystania. Np. lot samolotem będzie liczony na 500 kg CO2, a jeden stek 6 kg, zatankowanie 50 l paliwa PB 95 ma kosztować 50 kg CO2 i tak dalej.

 Cały ten system kartek na powietrze będzie bardzo przypominał paszporty szczepionkowe i być moze zostanie użyta ta sama infrastruktura, czyli stanie się czymś w rodzaju systemu kredytu socjalnego. Każda nasza transakcja będzie automatycznie przeliczana na CO2 a zajmą się tym banki, które już to robią w ramach testów, na przykład polski oddział Santandera. Oczywiście warunkiem koniecznym wdrożenia tego typu rozwiązania jest też likwidacja gotówki i zastąpienie jej cyfrową walutą banków centralnych tak zwanym CBDC. Po takim uszczelnieniu systemu ucisku, w świecie marksizmu klimatycznego to inni będą decydować za nas czy możemy zakupić dane dobra. Bank będzie wiedział czy mamy nie tylko odpowiednią sumę pieniędzy ale też czy nie brakuje nam  specjalnych punktów CO2 i jeśli zużyjemy nasz limit transakcja nie będzie możliwa chyba że odkupimy CO2 od tych, którzy zużywają go mniej niż 2000 kg rocznie.

 Obraz systemu jaki chce nam wprowadzić Unia Europejska może przerażać zwłaszcza tych, którzy przeżyli komunizm. Wygląda na to że ten poprzedni marksizm nie był perfekcyjny i dlatego upadł, bo nie miał jeszcze tak doskonałych narzędzi kontroli ludzi jakie dała informatyzacja. Niestety w związku z tym można oczekiwać, że totalitaryzm klimatyczny, forsowany przez unijnych Zielonych Khmerów, będzie czymś dużo gorszym od dwudziestowiecznego komunizmu jaki znamy i jaki jawi nam się powszechnie jako coś strasznego.=======================

mail:

Od wieków na świecie toczy się wojna o pieniądz. Banki i bankierzy kształtują świat, są “elitarnym klubem”, co rządzi światem. Bankierzy w swoich działaniach są bezwzględni. Ludzkie tragedie nie mają nic do rzeczy, gdy bankierzy „strzygą owce”. 

Na liście narzędzi bankierów są spekulacje, zamachy, kryzysy i konflikty zbrojne, w których  ten sam bank wspiera obie strony konfliktu. Obecnie ze względu na możliwość całkowitej zagłady nuklearnej, wojna światowa “nie jest wskazana”. Dlatego wymyślili globalną wojnę o klimat