W Polsce, jak w Ameryce
Nie na tym polega demokracja, że każdy decyduje, jak chce, tylko – że każdy decyduje, jak się należy.
Stanisław Michalkiewicz jak-w-ameryce
Do Szkocji, gdzie akurat jestem, wieści ze świata wprawdzie docierają, chociaż fale Morza Północnego z jednej strony i Oceanu Atlantyckiego z drugiej, trochę je wytłumiają, dzięki czemu jazgot jest nieco cichszy, a to – jak wiadomo – sprzyja higienie psychicznej. Ale chociaż stłumione szumem fal, to wieści jednak docierają, dzięki czemu możemy przekonać się, że Polska przestaje różnić się od Stanów Zjednoczonych, a jeśli nawet jeszcze się różni, to raczej na korzyść. Bowiem nie tylko u nas, ale również w Stanach Zjednoczonych, ostro wystartowała kampania wyborcza. Wprawdzie, w odróżnieniu od Polski, gdzie wybory parlamentarne odbędą się już za kilka miesięcy, wybory prezydenckie w USA odbędą się dopiero w listopadzie przyszłego roku, no ale Ameryka jest mocarstwem, w dodatku większym od Polski i to znacznie; bo na przykład sam Teksas jest od Polski ponad dwukrotnie większy, więc i kampania wyborcza musi zaczynać się tam odpowiednio wcześniej. No i właśnie się zaczęła, o czym wymownie świadczy aresztowanie byłego prezydenta Donalda Trumpa, tym razem nie pod zarzutem, że jakaś pani przypomniała sobie, iż była przez niego “wykorzystana seksualnie”, tylko – że u siebie w garażu, czy może w łazience, bo przez szum fal dobrze nie dosłyszałem – przetrzymywał tajne dokumenty.
Na tym przykładzie widać, że zarówno w Ameryce, jak i u nas, w demokracji coraz więcej do powiedzenia mają bezpieczniacy, co tylko potwierdza teorię konwergencji, sformułowaną przez prof. Zbigniewa Brzezińskiego jeszcze w latach 60-tych ubiegłego wieku. Wprawdzie głosiła ona, że tkwiące w śmiertelnym klinczu zimnej wojny supermocarstwa stopniowo upodabniają się do siebie, a tymczasem Polska supermocarstwem chyba jeszcze nie jest – ale to nic nie szkodzi, bo nawet na najdłuższej drodze trzeba postawić pierwszy krok. Wszystko przed nami, tym bardziej, że dzięki porównaniu z Ameryką możemy się dowiedzieć, w jakim kierunku powinniśmy się podciągnąć i stawiać pierwsze kroki.
Weźmy takiego Donalda Tuska, który w rządowej telewizji awansował do rangi wroga publicznego numer jeden – bo na drugiej pozycji znalazł się Książę-Małżonek. Na razie nie został aresztowany, ani jeden, ani drugi, chociaż pan dr Sławomir Cenckiewicz przy pomocy pana red. Piotra Rachonia zdemaskował ich jako ruskich agentów, podczas gdy Donald Trump został aresztowany. Co prawda nie na długo – ale pierwszy krok na drodze ku demokracji praworządnej został już zrobiony. Wprawdzie Donald Trump twierdzi, że jest niewinny, ale wiadomo, że każdy tak mówi i najwięcej ludzi niewinnych siedzi po więzieniach – ale poza tym odgraża się, że kiedy tylko ponownie obejmie władzę, to zaraz wyznaczy prokuratora, żeby wziął w obroty Józia Bidena – jednak mogą to być tylko bezsilne złorzeczenia.
To już większe szanse zrealizowania swoich pogróżek miał Władysław Gomułka. Sportretowany przez poetę w postaci “Gnoma” w słynnym utworze “Rozmowa w kartoflarni”, odgrażał się, że “Gdy tylko w Polsce obejmę władzę, szereg surowych ustaw wprowadzę. Za krowobójstwo, za świniobicie, będę odbierał mienie i życie”.
Nie wiem, czy prezydent Józio Biden zna ten nieśmiertelny utwór, ale jeśli nawet nie, to coś o Władysławie Gomułce mógł słyszeć, skoro poczyna sobie w myśl rzuconego przezeń jeszcze w latach 40-tych zapewnienia, że “władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy!”. Można nawet powiedzieć, że to jest najkrótsze streszczenie programu politycznego amerykańskiej Partii Demokratycznej, która w dodatku nie tylko forsuje rewolucję komunistyczną w USA, ale coraz szerzej próbuje eksportować ją na cały świat, jak kiedyś – demokrację. Skoro tak się sprawy mają, to nic dziwnego, że najpoważniejszy konkurent prezydenta Józia Bidena, który najwyraźniej uparł się przewodzić Ameryce i światu do upadłego, został aresztowany. Rewolucja wymaga ofiar, a gdzie ich szukać, jeśli nie w przeciwnym, kontrrewolucyjnym obozie? W takiej sytuacji tylko patrzeć, jak orszak męczenników zacznie się powiększać, bo na przykład jakieś dziecko przypomni sobie, że Ronald de Santis, kolejny kandydat Partii Republikańskiej na prezydenta, 30 lat temu włożył mu rękę pod spódniczkę. Dla FBI zmontowanie takiego oskarżenia to rutyna tym bardziej, że takie jedno z drugim dziecko, kiedy tylko poczuje forsę, to gotowe jest już z własnej inicjatywy puścić wodze fantazji, by dostarczyć żeru niezależnym mediom głównego nurtu – a w Hollywood starsi i mądrzejsi, co to niezmiennie znajdują się w awangardzie komunistycznej rewolucji, nakręcą film z “momentami”, który nie tylko skomplikuje sytuację polityczną kandydata, ale i przyniesie kolosalne zyski. Dzięki temu i rewolucja komunistyczna poczyni milowy krok do przodu i starsi i mądrzejsi zarobią, bo – powiedzmy sobie szczerze – co to by była za rewolucja, na której starsi i mądrzejsi by nie zarabiali? W przeciwnym razie Judenrat “Gazety Wyborczej” w Polsce nieugięcie stałby na nieubłaganych pozycjach wstecznictwa, a nie rewolucyjnego postępu, który stręczy mniej wartościowemu narodowi tubylczemu na każdym kroku.
Tymczasem u nas daje się jeszcze odczuć niedostatek koordynacji. Wprawdzie Sejm uchwalił ustawę o „nadzwyczajnej komisji do badania ruskich wpływów” w polskiej – pożal się Boże – polityce, a pan prezydent Duda ją podpisał w przekonaniu, że wyświadcza przysługę Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi, ale gdy został przez niego oblany zimnym prysznicem (“wiecie, rozumiecie, Duda, wy u nas bardzo uważajcie i jak macie coś podpisywać, to najpierw zapytajcie o pozwolenie, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa!”), to zaraz zawetował swój podpis i wniósł do Sejmu nowelizację, według której komisja nie będzie mogła nikomu dać 10-letniego szlabanu na piastowanie stanowisk publicznych.
Słowem – cały pogrzeb na nic – ale teraz PiS nie może się z tego pomysłu wycofać tym bardziej, że pan dr Cenckiewicz z panem red. Rachoniem już wyprodukowali dla rządowej telewizji, a nawet puścili demaskujący “Reset”. No a poza tym wyznawcy Naczelnika Państwa mogliby sobie pomyśleć, że nie jest on nieomylny – i co wtedy? Musimy jednak pamiętać, że nie ma takich poświęceń, których nie można by dokonać dla dobra demokracji, toteż i u nas pojawia się promyk nadziei w postaci projektu ustawy o ochronie ludności. Już tam rząd “dobrej zmiany” ochroni ludność nie tylko przed ruskimi wpływami, ale i zaplanowaną przez WHO na przyszły rok epidemią, jak i przed uleganiem pokusie niewłaściwych decyzji. Nie na tym bowiem polega demokracja, że każdy decyduje, jak chce, tylko – że każdy decyduje, jak się należy. Zarówno w Ameryce, jak i u nas.