W przededniu 85 rocznicy
Stanisława Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 1 października 2024 michalkiewicz
„Nie ma przypadków, są tylko znaki” – powtarzał niezapomnianej pamięci ksiądz Bronisław Bozowski, kaznodzieja kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Najwyraźniej proroctwa go wspierały, bo właśnie wkrótce taki znak się ukaże w postaci 85 rocznicy wydania 12 października 1939 roku przez niemieckiego kanclerza Adolfa Hitlera dekretu o utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa, obejmującego obszar części okupowanych ziem polskich, które ani nie zostały wcielone do Rzeszy, ani też nie stały się częścią obszaru okupacji sowieckiej.
Jak wiemy, od marca ubiegłego roku, amerykański prezydent Józio Biden, w nagrodę za dobre sprawowanie, pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu. No to jak Niemcy będą urządzali tę Europę? Jako państwo poważne z pewnością spróbują nawiązać do dwóch niemieckich projektów; pierwszego projektu Mitteleuropa z roku 1915 i drugiego – nakreślonego w ogólnych zarysach przez wspomnianego kanclerza Adolfa Hitlera, który na spotkaniu z gauleiterami w roku 1943 te ogólne zarysy przedstawił. Projekt Mitteleuropa, jak pamiętamy, polegał na tym, by na obszarze Europy Środkowej i Wschodniej zainstalować państewka pozornie niepodległe, ale de facto – niemieckie protektoraty o gospodarkach trwale niezdolnych do konkurowania z gospodarką niemiecką, tylko uzupełniających ją i peryferyjnych. Kanclerz Hitler był bardziej konsekwentny, bo uważał – i właśnie to powiedział gauleiterom – że „małe państwa nie mają w Europie racji bytu, bo tylko Niemcy potrafią Europę prawidłowo zorganizować.” Wprawdzie projekt Mitteleuropa się zawalił w roku 1918, ale to nic nie szkodzi, bo – niczym Feniks z popiołów – odrodził się 1 maja 2004 roku, kiedy to Niemcy pomyślnie przeprowadziły Anschluss do Unii Europejskiej Czech, Węgier, Słowacji, Słowenii, Estonii, Litwy i Łotwy oraz Cypru i Malty. Warto przypomnieć, że ten Anschluss w 2003 roku stręczyli Polakom nie tylko przedstawiciele obozu zdrady i zaprzaństwa z Donaldem Tuskiem na czele, ale również płomienny dzierżawca monopolu na patriotyzm Jarosław Kaczyński, nie mówiąc już o stręczycielach drobniejszego płazu, wśród których wielu okazało się dawnymi konfidentami SB. Warto dodać, że to stręczenie odbywało się w dziesięć lat po wejściu w życie traktatu z Maastricht, który zmienił formułę funkcjonowania wspólnot europejskich; odszedł od formuły konfederacji, to znaczy – związku państw – ku formule federacji, czyli państwa związkowego. To właśnie stręczyli nam w roku 2003 stręczyciele, co przypominam na wieczną rzeczy pamiątkę.
W tak zwanym „międzyczasie” to znaczy – 1 grudnia 2009 roku, wszedł w życie traktat lizboński, którego najważniejszym postanowieniem było proklamowanie nowego podmiotu prawa międzynarodowego pod nazwą „Unia Europejska”, jako europejskiego państwa federalnego. W ramach tej nowej struktury, członkowskie bantustany miały stanowić części składowe tej federacji – ale na tamtym etapie lepiej było tego głośno nie mówić, więc tylko traktat lizboński był nakierowany na systematyczne wypłukiwanie suwerenności politycznej z członkowskich bantustanów, między innymi przy pomocy „zasady lojalnej współpracy”, która zobowiązuje członkowskie bantustany do powstrzymania się od wszelkich działań, które „mogłyby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej.” Wystarczy tedy np. wpisać, że celem Unii Europejskiej jest zaprowadzenie w Europie praworządności – cokolwiek by to miało znaczyć – by niemieckie owczarki, co to obsiadły unijne instytucje, mogły swobodnie sztorcować i dyscyplinować poszczególne bantustany. Po ubiegłorocznym, marcowym pozwoleniu Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen wystąpiła z projektem nowelizacji traktatu lizbońskiego. Obejmuje ona 270 punktów, ale najważniejsze wydają się trzy: po pierwsze – likwidacja prawa weta – która oznacza, że członkowski bantustan będzie zmuszony do robienia czegoś, co sam wcześniej uznał za sprzeczne ze swoim interesem.
Po drugie – zmniejszenie prawie o połowę, to znaczy – z 27 do 15 członków Rady Europejskiej, będącej unijnym organem władzy prawodawczej. Oznacza to, że bantustany wykluczone z Rady będą się odtąd dowiadywały z gazet, co tam starsi i mądrzejsi w ich sprawach postanowili – i wreszcie – po trzecie – zarezerwowanie 65 obszarów decyzyjnych do wyłącznej kompetencji Unii Europejskiej. Jak widzimy, przygotowania do ustanowienia IV Rzeszy pod nazwą „Unia Europejska”, są już właściwie na ukończeniu i tylko pozostaje to wszystko przeforsować.
No dobrze – ale co to oznacza dla naszego nieszczęśliwego kraju? 9 miesięcy rządów vaginetu Donalda Tuska pokazuje, że otrzymał on od Naszego Złotego Pana z Berlina zadanie zniwelowania terenu pod zainstalowanie tutaj Generalnego Gubernatorstwa, jako rodzaju niemieckiej kolonii. Przy pomocy pana Adama Bodnara, któremu z pewnością nie zadrży ręka, kiedy będzie „Lachom” demolował państwo, a który właśnie z powodu tej zalety otrzymał od Donalda Tuska fuchę ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, już od roku prowadzi tę demolkę, przeciwko której skołowany naród nawet specjalnie nie protestuje, z uwagi na ogarniający nasz nieszczęśliwy kraj kryzys przywództwa, obejmujący nie tylko środowiska polityczne, ale również – naszą niezwyciężoną armię – no i środowiska pretendujące do sprawowania przywództwa moralnego i duchowego.
W tym właśnie kierunku zmierza reforma sądownictwa, która dla zmylenia opinii publicznej nazywa się „przywracaniem praworządności”. Tak naprawdę chodzi o skompletowanie aparatu sądowniczego, który wykona każde polecenie władz Generalnego Gubernatorstwa. Proklamowanie metody „czynnego żalu”, czyli znanej z czasów stalinowskich samokrytyki, jako środka doboru odpowiednich kadr nie pozostawia co do tego najmniejszych wątpliwości. Ale na tym nie koniec, bo vaginet Donalda Tuska wkłada w ręce tego korpusu sędziów Sądu Ostatecznego narzędzie represji w postaci penalizacji „mowy nienawiści” – zaaprobowane przez pana prezydenta Dudę. Penalizacja „mowy nienawiści” może okazać się w skutkach bardzo podobna do następstw umieszczenia w kodeksie karnym Rosyjskiej Federacyjnej Republiki Sowieckiej słynnego art. 58, dotyczącego rozmaitych postaci „antysowieckiej agitacji”. Jak wiemy, miliony ludzi przypłaciły ten eksperyment jak nie śmiercią, to latami łagrów, utratą zdrowia i zmarnowaniem życia.
Ale na tym nie koniec podobieństw do Generalnego Gubernatorstwa. Jak wiadomo, jednym z narzędzi utrzymywania ludności GG w ryzach, było donosicielstwo. Uważa się, że co najmniej jedna trzecia aresztowań przez Gestapo, była skutkiem donosu. No a co my dziś mamy? Ustawę z dnia 14 czerwca br. o ochronie sygnalistów, czyli po staremu – donosicieli. Jak widzimy, system represji w GG jest właśnie domykany nie tylko od strony kadrowej, ale od wszystkich innych stron jednocześnie.
Wisienką na torcie jest powrót cenzury, która ma sprawować szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wyposażony w prawo eliminacji „treści terrorystycznych”. A co to są „treści terrorystyczne”? Aaaa, to będzie każdorazowo zależało od społecznego zapotrzebowania i mądrości etapu. Nie potrzebuję dodawać, że od tej decyzji nie będzie odwołania, to znaczy – może nawet i będzie, ale przygotowany kadrowo i wytresowany w „czynnym żalu” sędzia już tam powinność swej służby będzie rozumiał.
W tej sytuacji pozostaje nam tylko zastanowić się nad granicami obszaru Generalnego Gubernatorstwa. Pod tym względem najważniejsze decyzje chyba jeszcze nie zapadły, więc nie wiemy, czy dokończenie procesu zjednoczenia Niemiec – jeśli przyzwolenie prezydenta Józia Bidena obejmuję również tę kwestię – będzie oznaczało powrót do granicy z 1914, czy z 1937 roku. Zresztą może być jeszcze inaczej, a to w następstwie spodziewanego przyjazdu do Warszawy Sekretarza Stanu USA, Antoniego Bliknena, który ma naszym Umiłowanym Przywódcom podać do wiadomości uzgodnienia poczynione wcześniej z prezydentem Zełeńskim w Kijowie. Podobno pan Blinken ma jakiś zbawienny plan, który przedstawić ma prezydentowi Zełeńskiemu, co to ze swej strony pewnie zaprezentuje mu kolejną wersję planu, mającego doprowadzić do ostatecznego zwycięstwa.
Biorąc pod uwagę prawo Murphy’ego, zgodnie z którym, jeśli coś może pójść źle, to na pewno pójdzie – to może oznaczać, że oprócz amerykańskiej zgody na dokończenie procesu zjednoczenia Niemiec, możemy spodziewać się również obmyślenia dla wkręconych w maszynkę do mięsa Ukraińców jakiejś terytorialnej rekompensaty za terytoria prawdopodobnie bezpowrotnie utracone wskutek „zamrożenia konfliktu” – o którym, ku irytacji prezydenta Zełeńskiego, wspominała amerykańska ambasadoressa przy NATO już w pierwszym roku wojny z Rosją. Czyż nie o tym właśnie mówił na Campusie „Polska Przyszłości” były minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba? Jak pamiętamy, wspomniał on o „terytoriach ukraińskich”, mając na myśli województwo podkarpackie, część województwa małopolskiego do Nowego Sącza, no i część województwa lubelskiego. Oczywiście taką rekompensatę trzeba będzie jakoś nazwać – ale od czego jest pan prezydent Duda, który już przed laty w przemówieniu z okazji 3 maja roztoczył przed nami wizję „unii polsko-ukraińskiej” w ramach „projektu jagiellońskiego”? Jednak czy taki „jagielloński” projekt mógłby być przeprowadzony bez udziału Litwy? Takie pominięcie byłoby nietaktowne, więc kulturalny pan sekretarz stanu Antoni Blinken z pewnością takiej gafy nie strzeli.
Cóż w związku z tym? Ano, zakładając, że granica zjednoczonych Niemiec będzie przebiegała wzdłuż linii z roku 1914, do „unii polsko-ukraińsko-litewskiej” mogą być włączone tereny należące do Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli Suwalszczyzna i Podlasie, z Białą Podlaską włącznie. To nie będzie żaden rozbiór, tylko jagiellońska „unia”, więc kto będzie przeciwko temu wierzgał, to zostanie uznany za ruskiego agenta i zamknięty w którymś z chwilowo nieczynnych obozów – o ile w ogóle ten eksperyment przeżyje.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.