Izabela Brodacka Wpuszczeni w kanał
4 marzec 2023
Tatrzańscy bywalcy, którzy nie uważają się za ceprów przyznając ceprom prawo do kontaktu z górami, chcą jednak ten kontakt maksymalnie ograniczyć. Jak twierdzą – dla dobra gór, żeby je ratować przed zaśmieceniem i zadeptaniem przez turystyczną stonkę. Tak naprawdę- żeby chronić swój elitarny stan posiadania. Bo przecież prawo do swobodnego poruszania się po Tatrach oprócz pracowników TPN, pracowników schronisk, strażników i goprowców ma również elita gór czyli taternicy. W tym środowisku popularne jest popieranie budowy w górach tak zwanych „ceprostad” żeby „skanalizować ruch turystyczny”. Oznacza to -żeby wpuścić ruch turystyczny w kanał szerokich i wygodnych turystycznych ścieżek, po których można się od biedy poruszać nawet w tenisówkach czy w butach na obcasie czyli, jak to się brzydko mówi w środowisku taternickim, po których „można krowę przepędzić”. W Tatrach Słowackich ceprostrady umożliwiają podziwianie z bliska takich wybitnych szczytów jak choćby Gerlach czy Lodowy bez wchodzenia na sam szczyt. W Tatrach Polskich klasyczna ceprostrada to ścieżka z Morskiego Oka do doliny Pięciu Stawów Polskich przez Szpiglasową Przełęcz brutalnie przecinająca zbocza Miedzianego. Musimy sobie uświadomić, że w tym popieraniu budowy ceprostrad dla skanalizowania ruchu turystycznego zawarty jest spory ładunek pogardy taterników wobec zwykłych turystów. Demokratyczna zasada primi inter pares – „pierwsi wśród równych” sprowadza się do zasady „pierwsi – bo wśród nierównych”. Każde środowisko mające aspiracje do elitarności wymusza przecież tę elitarność ograniczając dostęp do własnego grona oraz kultywując symbole tej przynależności. W humorystycznej wersji – nie dlatego czujesz się lepszy bo zaliczyłeś Kazalnicę czy wariant R na Mnichu lecz dlatego, że aby poczuć się lepszym paradujesz po schronisku z karabinkami przy pasie. Z karabinkami przy pasie czujesz się uprawniony do ignorowania pytań turystów i przepychania się bez kolejki po piwo do bufetu.
Nie chodzi mi o to żeby opisywać głupie obyczaje głupich ludzi w Morskim Oku czy w Murowańcu.
Chodzi o to, że kanalizowanie dążeń ludzkich jest teorią i praktyką każdej elity (w tym elity władzy) mającą na celu odgrodzenie się od motłochu czyli zapewnienie sobie tej elitarności właśnie przez odgrodzenie się, a nie przez własne osiągnięcia. Dla taterników z Morskiego Oka motłochem są liczni turyści, dla polityków motłochem są ich wyborcy czyli Wy właśnie drodzy Czytelnicy oraz pisząca te słowa czyli ja sama. Turystów kieruje się na szeroką łatwą ścieżkę żeby nie pałętali się pod nogami w wyższych, piękniejszych, dostępnych tylko dla wybranych, partiach gór. Dążenia wyborców do udziału w decydowaniu o losie wspólnoty kanalizuje się przez dopuszczenie ich udziału w rytuale wyborczym. Ten rytuał to listek figowy demokracji, która nie jest jak wiadomo rządami większości lecz rządami mniejszości sprawowanymi tak, żeby większość sądziła, że to ona rządzi. Na przykład kluczowe dla naszego życia decyzje zapadały niedawno w Davos, a my mamy zastanawiać się nad tym co i kiedy powiedział Tusk zwany przez swą kłamliwość Pinokiem, czy Hołownia zwany dla swej urody laleczką Chucky, czy Trzaskowski, który sam się nazwał (excusez le mot) Dupiarzem. Pinokio, laleczka Chucky czy Dupiarz to wbrew pozorom postacie zupełnie bez znaczenia. Wszyscy są zwykłymi kukiełkami podrygującymi dla uciechy gawiedzi ( czyli nas wszystkich) na końcach sznurka. Ten prymitywny teatrzyk jest przeznaczony właśnie dla nas, a prawdziwa gra zachodzi też za kulisami, lecz zupełnie innego, większego teatru.
Na You Tube można sobie obejrzeć wystąpienie naszego prezydenta w Davos. Zarówno pan prezydent jak i inni uczestnicy spotkania są w doskonałych humorkach, żartują i przekomarzają się mówiąc o sprawach tak śmiertelnie poważnych jak choćby pomoc udzielana ginącej Ukrainie. Doskonale wiedzą, że w tym teatrze też są tylko aktorami i nie tylko się z tym godzą lecz – jak widać- czują się w tej roli komfortowo.
Wracając do kanalizacji. Charytatywne potrzeby ludzi są kanalizowane przez imprezy podobne do tych jakie organizuje niejaki Owsiak. Zamiast zrobić herbatę chorej sąsiadce obywatel wrzuca kilka złotych do puszki i czuje się dobroczyńcą ludzkości. Potrzeby działalności społecznej kanalizują organizacje pozarządowe tak zwane NGO (non-government organization). Działacze tych organizacji mają w założeniu przejmować pewne trudne role demokratycznego państwa. Troszczyć się o środowisko naturalne, o bezdomne zwierzęta, bezdomnych ludzi, narkomanów i alkoholików.
Błąd założycielski powoduje że część z tych organizacji funkcjonuje jako pralnie pieniędzy, część specjalizuje się w wyłudzaniu dotacji państwowych , część bazuje na dobrowolnych zbiórkach. Za zebrane pieniądze teoretycznie rzecz biorąc powinni wykupywać skierowane do rzeźni konie, organizować kolonie dla dzieci z dysfunkcyjnych rodzin czy zajmować się poszukiwaniem nowych właścicieli dla bezdomnych psów. Bywa jednak tak (choć oczywiście nie musi tak być), że koń dla którego zbierane są pieniądze dawno nie żyje, a pieski z chwytających za serce zdjęć dawno zostały dla ich własnego dobra uśpione.
Najgroźniejsze bo zideologizowane są organizacje ekologiczne, które grawitują w kierunku terroryzmu ekologicznego. Tworzą one armię pożytecznych idiotów dla zielonego totalitaryzmu który szerzy się na świecie, a przede wszystkim w Europie. Ludzkość nie umie jak widać korzystać z historycznych lekcji. Po doświadczeniach dwudziestowiecznych totalitaryzmów pozwala wziąć się za gardło kolejnemu systemowi przemocy. Związek Radziecki zawalił się pod własnym ciężarem w konsekwencji centralnego zarządzania, wychwalanego przez całe lata przez budowniczych tego ustroju powszechnej szczęśliwości, ich akolitów i pożytecznych idiotów. Jako podstawową zaletę walącej się na naszych oczach, przeżartej korupcją UE pożyteczni idioci znowu wychwalają możliwość centralnego sterowania ludźmi, gospodarką oraz kulturą.
Znowu wpuszczają nas w kanał.