Wraca nowe
Izabela Brodacka
Wszyscy pamiętamy uroczą książeczkę dla dzieci Janusza Korczaka pod tytułem: „Król Maciuś Pierwszy”. Korczak dobrotliwie przekonuje w niej dzieci, że nie wystarczą dobre intencje i chęć dogodzenia wszystkim, że rządzenie państwem jest trudną i odpowiedzialną sztuką, a każdy błąd ma poważne konsekwencje.
Donald Tusk przez niektórych uważany za Króla Donalda Pierwszego nie ma raczej dobrych intencji. Jednak w czasie wyścigu obietnic związanym z kampanią wyborczą, chcąc dogodzić wszystkim, zdecydowanie prześciga innych kandydatów w proponowanych głupotach. Jedną ze stu idiotycznych obietnic Tuska jest obietnica zlikwidowania prac domowych zadawanych dzieciom i młodzieży, które nazwane zostało przez niego reliktem dziewiętnastowiecznego modelu oświaty. Cały system obowiązkowej oświaty powszechnej jest wynalazkiem dziewiętnastego wieku, ale jak na razie nikt nie kwestionuje jego skuteczności i poprawności poza libertarianami czy anarchistami, którzy jak słynny Kononowicz chcieliby żeby nie było niczego. Bezpłatnej oświaty, bezpłatnego lecznictwa, ubezpieczeń społecznych i innych instytucji współczesnego państwa. Tymczasem z powszechną oświatą jest podobnie jak z demokracją – jest to system pełen wad lecz jak na razie nie wymyślono nic lepszego. Zwolnienie od prac domowych, to znaczy zakaz zadawania prac domowych przez nauczycieli, oznaczałby zwolnienie ucznia z obowiązku samodzielnej pracy.
Tymczasem jak wiadomo nie wystarczy zrozumienie jakiegoś tematu czy problemu, które można uzyskać na lekcji, żeby się w tym temacie swobodnie poruszać, żeby zdobytą wiedzą operować. Nie wystarczy na przykład rozumieć zasady algebry żeby nie robić błędów rachunkowych w obliczeniach. Trzeba zdobyte umiejętności wyćwiczyć. Moim uczniom, którzy zgłaszają podobne jak Tusk idiotyczne postulaty nieodmiennie tłumaczę- wysłuchaj na przykład zrozumiałego dla ciebie wykładu na temat narciarstwa i zjedź z Kasprowego, albo wysłuchaj wykładu na temat konnej jazdy i wygraj wyścig, albo po zdaniu egzaminu z przepisów drogowych, bez lekcji jazdy, siądź za kółkiem. Bez treningu, bez wyrobienia sobie tego co można nazwać pamięcią mięśniową nie da się uprawiać żadnego sportu, ani prowadzić samochodu, ani wykonywać niezbędnych dla pracy inżyniera obliczeń. Uczniowi który pyta mnie do czego będą mu w życiu potrzebne „ tangensy i logarytmy” odpowiadam brutalnie- „zapewniam cię, że jeżeli będziesz sprzedawał buraki na bazarze nie będą ci do niczego potrzebne”. Powinnam chyba dodawać- „ również jeżeli będziesz politykiem a w szczególności europosłem nie będą ci do niczego potrzebne”.
Większość uczniów rozumie znaczenie własnej pracy w zdobywaniu wiedzy, domagają się wręcz żeby im coś zadawać do domu, albo proszą o sprawdzenie nie zadanych wypracowań czy rozwiązanych dobrowolnie w domu zadań. Problem pracy samodzielnej ucznia można oczywiście rozwiązywać na różne sposoby. Można wprowadzić -jak we Francji -popołudniowe zajęcia szkolne podczas których uczniowie odrabiają lekcje pod kierunkiem nauczyciela. Można – jak w szkołach brytyjskich- wprowadzić instytucję tutora, który opiekuje się uczniem i pomaga mu w samodzielnej pracy. Prace domowe mogą nie być przymusowe. Ich przydatność dla miejsca na wyższej uczelni, czy dobrego wykształcenia gwarantującego później pracę weryfikuje życie. Tuskowi sekunduje w idiotycznych pomysłach Hołownia proponujący tęczowe paski na świadectwach co ośmiesza ideę wyróżniającego dobrego ucznia paska białoczerwonego. To tyko zwykła głupota i ukłon w kierunku środowisk LGBT. Naprawdę groźna jest jednak kolejna propozycja Hołowni. Chce on zlikwidować ocenę z zachowania, którą uważa za represyjną i wprowadzić w jej miejsce samoocenę uczniów. Hołownia jest zbyt młody, albo za słabo wykształcony żeby rozumieć, że budzi w ten sposób ducha Makarenki. Samocena uczniów, albo co gorsza ocena ich przez kolektyw były praktykowane w czasach stalinowskich. W mojej szkole podstawowej uczniowie, na których doniósł ktoś z kolektywu czyli gorliwy kolega o zetempowskiej mentalności, musieli składać na apelu samokrytykę przed całą szkołą. Do dziś pamiętam chłopczyka, który stojąc na apelu przed kolegami i nauczycielami nie mógł wydusić ani słowa a potem wypłynęła mu na oczach całej szkoły kałuża moczu z nogawki. Na drzwiach naszej klasy partyjna wychowawczyni, awansowana z PGR, umieściła specjalną skrzynkę, do której gorliwi wrzucali donosy na kolegów. Potem uczniowie musieli tłumaczyć się przed całą klasą a klasa oceniała ich postawę. To właśnie nazywało się wówczas samooceną albo oceną przez kolektyw. Była to replika podobnych seansów donosicielstwa, które odbywały się w zakładach pracy. Nazywane były potocznie „rozrabianiem kogoś”. Osoba „rozrabiana” , wskazana przez tak zwany kolektyw czyli przez złośliwych, gorliwych albo po prostu głupich kolegów zmuszana była do składania publicznej samokrytyki, do upokarzania się przed dyrekcją i kapusiami uważającymi się za cenzorów moralności. Takie seanse podłości i nienawiści wzorowane były na sowieckiej Rosji gdzie skazani na karę śmierci składali przed partyjnymi kolegami samokrytykę a czasem dziękowali za otrzymany wyrok albo domagali się surowego wyroku również dla kolegów równie niewinnych jak oni. Wyroki były pokłosiem rozgrywek Stalina z kolejnymi ekipami uważanymi przez niego za konkurencję.
Natomiast na Uniwersytecie Warszawskim grupa hunwejbinów wśród których był Leszek Kołakowski sowieckim wzorem „rozrobiła” profesora Tatarkiewicza. Młodzi nie pamiętają tych ponurych czasów lecz powinni rozumieć, że ocena ludzi opiera się i powinna opierać na ścisłym podziale na oceniających i ocenianych. Pomieszanie tych grup oznacza zawsze albo stalinizm, albo nepotyzm i łapownictwo. Uczniowie krytykujący swoich kolegów albo podlizują się nauczycielom łamiąc uczniowską solidarność grupową albo uczestniczą w zbiorowym oszustwie oceniając zaprzyjaźnionych kolegów zbyt wysoko. Zarówno Tuskowi jak Hołowni brakuje wyraźnie wykształcenia i umiejętności logicznego myślenia.