Z honorem lec
Sławomir M. Kozak 6.01.2023 https://aurora.info.pl/z-honorem-lec/?nws=1571569856&mws=ZGFrb3d5QG8yLnBs
Mamy nowy, 2023 rok. Przed nami kolejne miesiące, w czasie których będzie się wiele działo. Możemy śmiało, jak nigdy wcześniej stwierdzić, że oto historia dzieje się na naszych oczach. Nie wiemy jeszcze z całą pewnością, co dokładnie zwali się nam na głowy, ale – mając nadzieję na najlepsze, spodziewajmy się najgorszego.
Nie musimy sięgać do przepowiedni proroków sprzed setek lat, bo te większość z nas skrupulatnie przewertowała, tkwiąc w tym, trwającym już kilka lat, pandemonium. Lepiej byłoby posłuchać lub poczytać proroków dzisiejszych, do czego namawiałem wielokrotnie w swoich felietonach, opisujących nie tylko urojenia i plany wszechobecnych, współczesnych demonów, ale też całkiem realne działania, przejawiające się w czasie ich wcale nie skrywanych, międzynarodowych spotkań. W zasadzie przestali się z nimi kryć już na początku wieku, od kiedy rozpoczęli oswajanie nas z nieuchronnymi, ich zdaniem, zmianami, w tym ograniczaniem naszych wolności i konsekwentnym zaganianiu nas do gett, dla zmylenia przeciwnika, czyli nas wszystkich, nazywanych dziś inteligentnymi miastami.
Jak wiele razy powtarzałem, próbą generalną było przedstawienie medialne, prezentowane w telewizjach całego globu, pod nazwą „Atak na Amerykę” z roku 2001, ale to już był akt końcowy przygotowań. Dużo wcześniej otumaniło nas Hollywood, czyniąc z produktów filmowych narkotyk XX wieku, a niezwykły rozwój technologiczny doprowadził do tego, że korzystamy z niego nieprzerwanie sącząc samym sobie tę toksyczną kroplówkę poprzez coraz większe i lepsze telewizory, monitory komputerowe, tablety i smartfony. Podobnie, tą samą drogą wprowadzamy w nasze organizmy kłamliwą narrację tak zwanych newsów, czyli fałszywych doniesień medialnych, które dawno już utraciły prawo do nazywania ich informacjami, czy wiadomościami ze świata. Telewizja publiczna przestała pełnić rolę platformy dla wymiany poglądów, dyskusji o palących problemach, zarówno lokalnych, krajowych, czy ogólnoświatowych. Nie pełni tym bardziej roli oświatowej, czy wychowawczej, a wręcz przeciwnie. Dajemy się oszukiwać i degenerować, za nasze własne pieniądze, i maszerujemy w zgodnym stadzie ku nieuniknionej przepaści.
Pochylałem się nad tym wszystkim całkiem często w minionych latach, o czym pragnę przypomnieć zachęcając do zapoznania się z książką „Rocznik sadystyczny 2020/2022”. Zawarłem w niej część moich tekstów, które powstawały w okresie styczeń 2020 – grudzień 2022, stąd takie ramy czasowe zawarte są w tytule książki, przewrotnie określone mianem rocznika, może głównie z tego powodu, że ten czas tak właśnie pojmuję, jak jeden, dłużej po prostu trwający rok, w którym mimo ogromu niespotykanych wcześniej zdarzeń, wszystko działo się według wspólnego, ponurego schematu.
Uznałem jednak, że pora najwyższa spiąć te wszystkie przypadki jedną klamrą i spisać, nie dla własnej próżności, ale głównie po to, żeby je utrwalić. Dla tych, którzy zechcą po nie kiedyś sięgnąć, by zobaczyć, czy ten absurdalny świat to był jakiś koszmarny sen, czy też przydarzyło się to również innym. We wstępie do zbioru „Moje dzwony trzydziestolecia”, wydanego w Chicago w r. 1977, Stefan Kisielewski mówił o swych felietonach, że chciał, aby wypełniały one pewną lukę, jaką w jego czasach był brak historii i starał się, by były one „świadectwem swych czasów, antologią nastrojów, barw psychicznych, klimatów duchowych, a także… tematów nieobecnych (…)”. Perfekcyjnie to ujął! Poza tym, mamy tę przypadłość, że szybko zapominamy. Zbyt szybko. Odnoszę wrażenie, że staramy się w ten sposób zatrzeć w pamięci traumatyczne przeżycia, wyprzeć je z niej i nigdy do nich nie wracać. Tymczasem, nie wolno nam o nich zapomnieć. Bo, poza wszystkim innym, poza zrujnowanym w owym czasie życiem milionów ludzi na całym świecie, nie wychodzimy z tego zaklętego kręgu, a co najgorsze, widzimy, że wpadają już weń kolejne pokolenia. Ja przynajmniej to widzę, ale podejrzewam, że wiele osób dookoła też to zauważa.
Kolejne rozdziały mojej książki dobierałem w taki sposób, aby wykazać, że po pierwsze, nie zwaliło się to wcale na nasze głowy trzy lata temu, a dużo wcześniej oraz, po wtóre, że jako społeczeństwo nie dostrzegaliśmy symptomów tego trzęsienia ziemi, które nas dopadło. A były one wyraźnie słyszalne i widoczne. Od przynajmniej 20 lat. Nie cofam się zatem do jakichś odległych wieków, a do czasu, który łatwo zawiera się w życiu jednego pokolenia.
Dlaczego wreszcie w tytule znalazło się określenie „sadystyczny”? Sadyzm, w moim rozumieniu, przejawia się w czyimś okazywaniu swej wyższości, chęci dominowania, upokarzania innych i sprawowania nad innymi kontroli. Wyraźnie widzimy, że podejmowane są wobec nas próby przejęcia nad nami kontroli i to coraz silniejsze, zawężające nam zakres swobody, a my, z różną wrażliwością, ale jednak podporządkowujemy się tym działaniom. Przyzwyczailiśmy się bowiem przez lata funkcjonować w systemie określanym, jako demokratyczny i oczekujemy, że demokratyczne zasady działają dla naszego dobra. Tymczasem, w tych relacjach między dotąd pozornie demokratycznymi instytucjami państwa, każdego prawie dzisiaj, i obywatela, zaczął występować układ typowy dla ról agresor – ofiara. Być może jakaś część osób się z tą diagnozą nie zgodzi, jednak spróbujmy sobie racjonalnie wytłumaczyć to nasze uśpienie, by nie rzec otępienie i doprowadzenie nas do sytuacji, w której się znaleźliśmy. To, tzw. syndrom gotowanej żaby sprawił, że leżąc wygodnie, w coraz cieplejszym, usypiającym czujność otoczeniu nie zdołaliśmy na czas wyskoczyć z całkiem realnego już Matrixa. Czasu już nie ma, musimy powiedzieć to sobie szczerze. Ale, być może warto się jeszcze zatrzymać w zwierzęcym pędzie ku samozagładzie i zastanowić przynajmniej, czy pozostało nam już tylko „z honorem lec”?
Czołowy przedstawiciel czczonej dziś przez cynicznych spadkobierców tego typu polityki, 5 maja 1939 r. mówił, że „Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”. W pierwszych godzinach napaści sowieckiej na Polskę był już w Rumunii, a przypomnę, że obrona Warszawy trwała do ostatniego dnia września, natomiast tzw. „kampania wrześniowa”, czyli wojna obronna Polski z dwoma najeźdźcami, trwała do 6 października 1939 r.. Obawiam się, że podobnej rangi wyzwania mamy przed sobą w nadchodzącym roku. Wszystkim nam życzę, żebym się mylił.
Sławomir M. Kozak