„bolszewicy rozstrzelali mię wraz z bratem”. Ks. Wincenty Jach – trzykrotnie ocalony…. Wielkanoc będzie czerwona od krwi „lackiej”…

bolszewicy rozstrzelali mię wraz z bratem”. Ks. Wincenty Jach – trzykrotnie ocalony.

…Wielkanoc będzie czerwona od krwi „lackiej”…

gloria

Ksiądz Wincenty Jach urodził się w roku 1897. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1926, po czym pełnił funkcję wikarego w parafii w Młynowie, w dekanacie Dubno oraz proboszcza w Ożeninie, w dekanacie Ostróg, w diecezji łuckiej. W roku 1937 mianowano go proboszczem parafii Ptycza, w gminie Werba, w dekanacie dubieńskim.

27 czerwca 1941 roku został ciężko postrzelony tuż przed odwrotem żołnierzy sowieckich z Ptyczy (por. np. Diecezja łucka w latach 1939-1945. Sprawozdanie ks. Jana Szycha, opr. M. Dębowska) Jak napisze dwa lata później: „bolszewicy rozstrzelali mię wraz z bratem”. Sowieci uznali go za trupa i pozostawili, jednak doszedł do siebie i wyzdrowiał.

To nie był koniec, już dwa miesiące później, na początku września 1941 roku zamach na ks. Jacha zorganizowali Ukraińcy. Zamach ten opisał dziekan dubieński ks. Stanisław Kuźmiński w liście do ordynariusza łuckiego biskupa Szelążka z 6 września 1941 r.:

Dziś był u mnie ks. Wincenty Jach, proboszcz ptycki z wiadomością, że w dniu 4 września roku bieżącego [wg innych relacji 2 września – por. np. W. Siemaszko: Ludobójstwo… – przyp. wł.] o godzinie 24 dokonany został na jego osobę zamach bombowy. Jakiś osobnik rzucił przez okno do pokoju, w którym on spał ręczną bombę. Bomba eksplodując zniszczyła część podłogi obok łóżka, pościel, a jego chwilowo tylko ogłuszyła nie wyrządzając najmniejszej krzywdy. Uważam, że po raz drugi uniknął w cudowny sposób śmierci. Wskutek zniszczenia od bomby reszty probostwa, pozostałego po wojnie, ksiądz proboszcz zmuszony był z braku innego lokalu na miejscu zamieszkać w Smolarach, odległej wsi od Ptyczy 5 kilometrów u pana Szustra. Radziłem mu wyjechać z Ptyczy na stałe lub wziąć zdrowotny urlop, tym bardziej że wobec przerwania niektórych strun głosowych, głos jego jeszcze poważnie szwankuje i nie pozwala głosić ani kazań ani śpiewać. W dekanacie dubieńskim nie ma takiego księdza, z kim mógłby się zamienić na parafię, a przy tym byłby za blisko Ptyczy.”

Po pewnym czasie ks. Jach wrócił do Ptyczy i zamieszkał na strychu kościoła a w sierpniu 1942, w okresie spokojniejszym wrócił na plebanię (por. W. Siemaszko: Ludobójstwo…). Po Wielkanocy 1943 roku kiedy to nastąpiła kolejna już (po zimowej na początku 1943) fala rzezi na Wołyniu parafia ks. Jacha opustoszała.

W Wielki Czwartek, 22 kwietnia dokonano napadu na gospodarstwa polskie we wsi Białogródka w gminie Werba. Zabito kilkanaście osób. Jak pisze W. Siemaszko (Ludobójstwo…) „Jeden z upowców, będąc pod wpływem alkoholu, wygadał się, że wydobył ze studni zwłoki Jarosza Rozgonia [Czecha], aby wyrwać mu ze szczęki złote koronki i mostki”. W Wielkanoc do oddalonej od Ptyczy o 3 km Werby zaczęli napływać uciekinierzy z pobliskiej kolonii V Kwartał. Upowcy napadli na nią w noc Wigilii Paschalnej (z 24 na 25 kwietnia). Pozostały w niej głównie Polki i ich dzieci, a to wobec ostrzeżeń, że Ukraińcy mogą mordować mężczyzn (słynna zapowiedź, że Wielkanoc będzie czerwona od krwi „lackiej”), którzy na noc się ukryli poza osiedlem. Ofiary kłuto bagnetami i nożami, wrzucano do studni. Syn zamordowanej matki w wieku 10 lat z przerażenia ukrył się w gorącym piecu chlebowym i doznał ciężkich, przypuszczalnie śmiertelnych poparzeń (por. Siemaszko, op. cit.). W tę samą noc, noc Zmartwychwstania upaińcy napadli na polskie domy w Nosowicy Nowej. Również tutaj mężczyźni i młodzi chłopcy nocowali w lesie a w domach pozostały niewiasty i dzieci. Zamordowano ponad 20 osób. Część ocalałych Polaków również znalazła się w Werbie, gdzie przybyli prosząc Niemców o eskortę by mogli pogrzebać zamordowanych.

W nocy z Niedzieli Wielkanocnej na Poniedziałek Wielkanocny doszło do napadu na polskie domostwa we wsi Budy koło Werby – spalono łącznie 25 zagród i wymordowano ponad 20 Polaków. W położonej również na terenie gminy Werba parafii Pełcza księdza Bolesława Murawskiego ostrzegł miejscowy pop, którego potem w akcie zemsty Ukraińcy zabili (por. Siemaszko: Ludobójstwo…). 18 maja 1943 roku ks. Kuźmiński informował Kurię łucką:

“Jak wszędzie na Wołyniu, tak i w dekanacie dubieńskim dzieją się rzeczy przerażające: katolicy całymi nie tylko rodzinami, ale i wioskami pod groźbą mordów masowych opuszczają swe siedziby i ciągną do miasta Dubna, będąc często napadani i mordowani. W dubieńskiej parafii około 40 osób zostało zamordowanych. Rozpoczęło się to od 27 kwietnia roku bieżącego i trwa dotychczas w poszczególnych miejscowościach. Księża proboszczowie jeszcze siedzą na miejscu, tylko ks. Bolesław Murawski mieszka w Dubnie i do Pełczy od Świąt Wielkanocnych nie dojeżdża już.”

Mordy trwały dalej i w innych wsiach. Jak podsumowywał ks. Kuźmiński w liście do bp Szelążka z 15 czerwca 1943 r.: „wszyscy katolicy, za wyjątkiem Czechów, opuścili już parafię pełczańską, ptycką i radowską. Ksiądz Jach Wincenty mieszka jeszcze w Werbie, ale ze Mszą świętą dojeżdża w niedziele i święta do Dubna. (…) W radziwiłłowskiej parafii dotychczas zamordowano 44 osoby, w ptyckiej 91 osób, w pełczańskiej około 100 osób, w dubieńskiej do 100 osób. W Dubnie zgrupowało się kilkanaście tysięcy ludzi, których wywożą na robotę.”

To nie był jeszcze koniec – ukraińscy nacjonaliści nadal planowali jego zgładzenie. Po „akcji na św. Piotra i Pawła” znanej w Polsce jako „krwawa niedziela wołyńska” zaplanowano również atak na kościół w Ptyczy. Ks. Jach został jednak ostrzeżony o tych planach przez życzliwych mu Ukraińców i przeniósł się na stację kolejową w Werbie, gdzie stacjonował oddział węgierski. W noc po jego wyjeździe doszło faktycznie do napadu UPA na plebanię w Ptyczy, podczas którego zamordowano dwie zamieszkałe w pobliżu rodziny: Ukrainkę – wdowę po Polaku, miejscowym kościelnym i jej trzech nastoletnich synów (mimo wcześniejszych zapewnień banderowców że nic jej nie grozi) oraz rodzinę Władysława Furmańca (por. W. Siemaszko: Ludobójstwo…). Na początku sierpnia drewniany kościół Trójcy Świętej został przez nacjonalistów ukraińskich spalony.

Oddajmy znów głos ks. Kuźmińskiemu (list z 10 sierpnia 1943 r.):

De facto już nie istnieją parafie: ptycka, radowska i pełczańska. Wszyscy parafianie pod groźbą utraty życia grożącej ze strony bandytów opuścili swoją gospodarkę, inwentarz żywy i martwy i ziemię zraszając ją obficie krwią zamordowanych bezbronnych starców, dzieci i dorosłych krewnych, których zwłoki pozostały niepogrzebane na miejscu zbrodni. W ptyckiej parafii zginęło śmiercią męczeńską ponad 200 osób, w pełczańskiej do 200 osób, w radowskiej 35 osób. W ptyckiej i pełczańskiej parafiach zdarzały się wypadki, że pary rodzin chcąc uratować swoje życie przyjęli prawosławie, ale i ci zostali pomordowani. Miejscowa ludność często zachęcała do pozostania na miejscu katolików, a później sami przyczyniali się do śmierci. (…) Dnia 3 sierpnia 1943 r. został spalony przez bandytów kościół w Radowie wraz z plebanią i zabudowaniami gospodarczymi. Dnia 4 sierpnia roku bieżącego to samo stało się z kościołem w Ptyczy, zbudowanym jeszcze w 1787 r. Wiele wojen i dużo bitew przetrwał, ale nie oparł się złej woli człowieka-złoczyńcy. Proboszcz ptycki ks. Wincenty Jach ma zamiar w tych dniach wyjechać na urlop do swych stron rodzinnych. Zgodziłem się udzielić mu urlopu miesięcznego, o ile Wasza Ekscelencja aprobuje.”

Ks. Jach, który przebywał z innymi rodzinami polskimi na stacji Werba, wyjechał do Dubna a następnie do Brodów w województwie tarnopolskim. Swoje losy pokrótce opisał w liście do bp A. Szelążka z początku października 1943 r.:

Ile wycierpiałem, o tym wiedzą tylko parafianie. Bolszewicy rozstrzelali mię wraz z bratem, następnie rzucono na mnie granat, lecz i tym razem Opatrzność Boża czuwała nade mną, że uniknąłem śmierci, bo łóżko pobite, pościel podarta a ja wyszedłem cało. Utraciłem wszystko prócz sutanny, palta, kapelusza i laski. Poniewierałem się po domach parafian a przez pół roku mieszkałem na strychu ganku kościelnego w wielkich niewygodach. Grzebałem zamordowanych parafian, których zginęło około 250 osób. Po spaleniu kościoła i budynków mych parafian, parafianie wyjechali z parafii a ja przeniosłem się do Dubna, gdzie mieszkałem jeden miesiąc, lecz nie miałem z czego żyć, więc wyjechałem do Brodów, gdzie zostałem przez miejscowego księdza dziekana serdecznie przyjęty i pracuję tu od 15 sierpnia 1943 r. Jest tu moich parafian około 40 rodzin.”

Ks. Jach musiał potem wyjechać z Kresów, zmarł w roku 1965 na terenie [obecnych granic md] Polski.