9/11 – zbrodnia założycielska NWO

9/11 – zbrodnia założycielska NWO

Sławomir M. Kozak 11.09.2024 aurora9-11-zbrodnia-zalozycielska-nwo

Najmłodsi Czytelnicy nie pamiętają już nawet tego dnia. Ale, powinni poznać chociaż kilka podstawowych faktów, żeby wiedzieć, czemu (komu) zawdzięczają to wszystko, czego doświadczają dzisiaj i z czym się będą mierzyły ich dzieci w przyszłości. Tylko z tego powodu piszę te słowa, bo przecież napisałem przez ostatnich 17 lat już na ten temat tyle, ile żaden autor na świecie. Brzmi to mało skromnie, ale takie są fakty. Kto zechce, może sięgnąć do moich książek i zanurzyć się w szczegóły, których zebrałem multum. Nie będę zatem przytaczał ogólników na temat oficjalnej wersji tamtego dnia, wystarczy poszukać w sieci.

Tu, w telegraficznym skrócie o tym, czego w Wikipedii nie znajdziecie.

Już w kilka godzin po ataku wmówiono światu, że dokonali go islamscy wrogowie Ameryki, muzułmanie z organizacji Al-Kaida, której przewodził wówczas Osama Bin Laden. Ten zarzut wyartykułował w studio NBC, o 12:46 tego dnia, w dwie godziny po zawaleniu Północnej Wieży kompleksu WTC, Paul Bremer – od 1999 roku przewodniczący Narodowej Komisji ds. Terroryzmu. Zapewniał o tym ze stoickim spokojem, choć w obu budynkach tego ranka znajdowało się 400 jego pracowników, o których słowem nie wspomniał, a których losów każdy mógł się domyślać. „To dzień, który zmieni nasze życie” – powiedział. I wiedział, co mówi. Dwa lata później został szefem koalicyjnej administracji Iraku, odpowiedzialnym za wszelkie polityczne i gospodarcze kwestie związane z odbudową tego kraju, zaatakowanego i zrujnowanego w ramach tzw. „wojny z terrorem”. Jak spożytkowano bilion dolarów, który przeznaczono na jego odbudowę, nie wiadomo do dziś. Do dziś też rząd Stanów Zjednoczonych Ameryki nie wyjawił dlaczego nigdy nie wydał listu gończego za Bin Ladenem, którego rzekomo amerykańskie służby dopadły po 10 latach poszukiwań. Nigdy też nie postawiono mu żadnych formalnych zarzutów.

Dwie godziny, to rzeczywiście dość szybko, ale byli przecież tacy, którzy wiedzieli dwa miesiące wcześniej, jak nowojorski spekulant na rynku nieruchomości Larry Silverstein, który wydzierżawił wtedy na 99 lat obie wieże. Zdążył je jeszcze ubezpieczyć na kwotę 7 miliardów. W umowie znalazła się szczęśliwie klauzula ubezpieczająca WTC „od ataków terrorystycznych”, co w owym czasie nie było praktyką częstą. Nie tylko je uzyskał, ale zbudował później w tym miejscu budynek One World Trade Center, który od tej pory zarabia kolejne miliardy.

Ale co tu mówić o dwóch miesiącach, skoro ze dwa lata wcześniej rozpoczęły się zapewne prace nad scenariuszem do filmu „The Lone Gunmen”, w którego pilotażowej części w pełni załadowany Boeing 727 miał rozbić się o WTC, stając się tym samym narzędziem w rękach rządowych konspiratorów, dążących do wywołania wojny i zwiększenia zysków armii. Spiskowcy winą za zamach obarczali w filmie cudzoziemskich terrorystów. Film pojawił się na kanale Fox TV już 4 marca 2001 roku. Jego producentem był Arnon Milchan, pracownik służb specjalnych Izraela. Kiedy wspominałem o tym kilkanaście lat temu, okrzyczany byłem zwolennikiem teorii spiskowych, dziś informacje o tym osobniku znaleźć już można w oficjalnych opracowaniach wielu autorów i publicystów, w tym emerytowanych pracowników Mosadu.

Cóż jednak znaczą owe dwa lata wobec lat ponad dwudziestu?! A przecież właśnie w roku 1980 pojawił się wywiad, którego Michael’owi Evans’owi udzielił Isser Harel, założyciel wszystkich kolejnych służb izraelskich, szef Shai jeszcze przed powstaniem państwa – w roku 1944, dyrektor Shin Bet od roku 1948 i Mosadu do 1962, a w latach 1962-1963 dowódca w wywiadzie wojskowym Aman. Ten raczej dobrze zorientowany oficer powiedział wówczas, że islamski terroryzm uderzy wcześniej, czy później w Amerykę, a konkretnie w jej falliczny symbol. „Waszym największym fallicznym symbolem jest Nowy Jork, a jego najwyższy budynek będzie fallicznym symbolem, w który uderzą”. Evans przytoczył tę wypowiedź w książce „The American Prophecies, Terrorism and Mid-East Conflict Reveal a Nation’s Destiny”, która ukazała się na rynku w styczniu 2001 roku. Pomijając wszelkie inne aspekty, dowodzi to też tego, że jest to szajka ewidentnych zboczeńców.

Takich „profetycznych” sygnałów można przytaczać dziesiątki, część z nich przywołuję na stronach moich książek o tym szczególnym dniu, który odcisnął się tragicznym piętnem na dziejach całego świata, również na losach naszego kraju. Bo przecież dołączyliśmy wtedy do tej diabolicznej koalicji, doskonale rozumiejąc wezwanie z przemówienia prezydenta Busha, napisanego mu zresztą przez neokonserwatystę Davida Fruma, mówiące, że „albo jesteście z nami, albo z terrorystami”. Frum, którego dziś nazwalibyśmy już wprost globalistą, był też autorem innego, słynnego określenia „oś zła”, sformułowanego pięć miesięcy później, a odnoszącego się do Iraku, Iranu i Korei Północnej.

Od tego pamiętnego wtorku sprzed blisko ćwierćwiecza, w tzw. „wojnie z terrorem” zginęło ponad milion ludzi. Część moich rodaków nadal zapewne wierzy, że Amerykę zaatakowali wtedy Talibowie z jaskiń Afganistanu, uzbrojeni w nożyki do cięcia kartonu, których później dosięgnęła karząca ręka sprawiedliwości.

Niektórzy wiedzą, że to absurd, bo chodzili do dobrych szkół w czasach jeszcze przed kolonialnych i potrafią myśleć. Choć i w tej grupie dominuje przekonanie, że ta operacja była z rodzaju „inside job”, bo taką wersją zdarzeń kanalizuje się tych szczególnie dociekliwych. Cóż jednak oznacza owo „wewnętrzne działanie”? Amerykańskie? Z pewnością, nie można zarzucić takiej zbrodni Amerykanom wiernym swojemu państwu. Wszystko wskazuje na projektowanie i udział w niej ludzi, którzy Ameryki w sercach nie nosili. Ale chciałbym podkreślić, że przypisywanie tego ataku konkretnej nacji, co bywa często stosowane, jest podobnie nieusprawiedliwione, jak objaśnianie zbrodni katyńskiej sprawstwem czysto rosyjskim. To poczynania konkretnego grona osób, które łączy wspólnota interesów przede wszystkim, ale też przekonania, latami podsycane posłuszeństwo plemienne, nienawiść do religii, wierność ideologii trockistowskiej. Dopiero wszystkie te elementy tworzą wizerunek tych, którzy z kilkoma amerykańskimi zdrajcami, dokonali tego przewrotu. Bo też był to przewrót, swoisty zamach stanu, w wyniku którego ta ekipa, budująca przez lata swoją pozycję w amerykańskim systemie politycznym, przemyśle zbrojeniowym, a zwłaszcza w kręgach wywiadu, nie wypuściła już, wtedy przejętej władzy, po dziś dzień. A, żeby im się to udało, musieli kilkadziesiąt lat wcześniej, w odstępie kilku lat, wyeliminować największych swoich wrogów – Johna i Roberta Kennedy’ch. Też współpracując. O tym piszę w swojej najnowszej książce, która ukaże się już jesienią tego roku.

Nikt zapewne nie miał w Polsce okazji poznać raportu Szkoły Zaawansowanych Studiów Wojskowych Armii Stanów Zjednoczonych, w którym napisano, że podejrzenia, co do roli Izraela powinny być naturalne dla każdego, kto jest świadomy reputacji Mosadu jako wywiadu, który jest „bezwzględny i przebiegły. Jest w stanie zaatakować siły USA i sprawić, by wyglądało to na działanie Palestyńczyków/Arabów”. Słowa te przywołał dzień przed zamachem, 10 września 2001 roku, Washington Times. Dlaczego? Czy autorzy, zarówno raportu, jak i cytującego go artykułu, byli wariatami? Przyjęcie takiego założenia byłoby wysoce dla nich krzywdzące. I jedni, i drudzy działali już wówczas na popularyzację opcji „inside job”, jako dzieła jakiejś zdegenerowanej, szaleńczej grupki amerykańskich odszczepieńców. Aby, jeśli nawet nie „kupi” się wersji o Talibach, nie brać pod uwagę nikogo innego, niż rodzimych zdrajców. Tym bardziej, że kolejne fakty zaczęły układać się z czasem coraz czytelniej w obrazek mozolnie budowany z kolorowych puzzli.

Kolorowo ubrani byli mężczyźni, tańczący radośnie podczas pierwszej eksplozji na dachu furgonetki, którą przejechali wkrótce kilka przecznic dalej, by kontynuować zabawę, robiąc sobie przy tym zdjęcia z płonącymi wieżami w tle. Byli widziani przez różnych świadków, a pewna kobieta nie wytrzymała tego widoku i powiadomiła policję. Zgłoszenie przywołała tego samego popołudnia stacja NBC News. Mówiło o „białej furgonetce, dwóch lub trzech facetach w środku. Wyglądają, jak Palestyńczycy i krążą wokół budynku”. Policja wkrótce wydała list gończy za „pojazdem prawdopodobnie związanym z atakiem terrorystycznym w Nowym Jorku. Biała furgonetka marki Chevrolet z 2000 roku, z rejestracją New Jersey i logo „Urban Moving Systems” na tylnych drzwiach, widziana w Liberty State Park, Jersey City, NJ, w momencie pierwszego uderzenia odrzutowca w World Trade Center. Trzy osoby z furgonetki widziano świętujące po pierwszym uderzeniu i późniejszej eksplozji”. Kiedy ich zatrzymano, okazało się, że było ich pięciu: Sivan i Paul Kurzberg, Yaron Shmuel, Oded Ellner oraz Omer Marmari. Braci Kurzberg zidentyfikowano natychmiast, jako funkcjonariuszy Mosadu. Raport FBI, dziś już dostępny, mówi że „pojazd został przeszukany przez psa szkolonego do szukania materiałów wybuchowych i dało to wynik pozytywny”. Szef firmy zajmującej się przeprowadzkami (oczywista przykrywka), Dominik Otto Suter, odleciał nie niepokojony przez nikogo, już 14 września do Tel Awiwu. Pozostali „studenci” opuścili USA trochę później, a już w Izraelu opowiadali z uśmiechem o swoich przygodach, przed kamerami jednej z tamtejszych stacji telewizyjnych.

Takich studentów było zresztą wtedy w Stanach około 200. Ponad 30 z nich zidentyfikowano na długo przed 9/11, wraz ze stu innymi mieszkali w Hollywood. Studiowali rzekomo sztukę. Jedna z takich grup studiowała ją w praktyce, na 91 piętrze nowojorskiej Wieży Północnej. Określała się mianem grupy Gelatin, wywodziła się podobno z Austrii i w ramach „sztuki ulicznej” usunęła całe okno, po czym wystawiła poza nie drewniany taras. Żeby zrozumieć, jaką rolę mógł odegrać ten kawałek rusztowania, należy pamiętać, że eksplozja spowodowana rzekomym uderzeniem Boeinga 767 w Wieżę Północną miała miejsce między 92, a 98 piętrem. A, choć ich działania miały miejsce rok wcześniej, to i tak, co najmniej zagadkowo wyglądały używane przez nich wtedy manekiny, które uwieczniono na jednym z filmów, w dniu zamachów. Już po wszystkim, „studenci” twierdzili, że… śledzili arabskich ekstremistów. Zaprawdę, byli blisko. Jeden z nich, Hanan Serfaty mieszkał w bezpośrednim sąsiedztwie apartamentu zajmowanego przez głównego herszta zamachowców, Mohameda Atty. Tyle, że to on, a nie ów „zamachowiec”, zdołał wypłacić ze swego konta ponad 100 000 dolarów, w ciągu trzech miesięcy przed atakami. Jak podał w roku 2009 magazyn New York Times, niejaki Ali al-Jarrah, kuzyn „porywacza” samolotu UAL 93, 25 lat funkcjonował pod przykrywką, jako izraelski agent infiltrujący palestyński ruch oporu i Hezbollah.

Piętra od 93 do 100 w Wieży Północnej zajmowała firma Marsh & McLennan, której dyrektorem generalnym był Jeffrey Greenberg, syn bogatego syjonisty (i finansisty George’a W. Busha) Maurice’a Greenberga, który był jednocześnie właścicielem Kroll Inc, firmy odpowiedzialnej za bezpieczeństwo całego kompleksu WTC 11 września 2001 roku. Greenbergowie byli również ubezpieczycielami Bliźniaczych Wież i 24 lipca 2001 roku podjęli całkiem przytomnie środki ostrożności polegające na reasekuracji zawieranego wówczas kontraktu. W listopadzie 2000 roku, do zarządu Marsh & McLennan dołączył wspominany przeze mnie wcześniej Paul Bremer. Spośród 400 zatrudnionych w jego firmie osób, 11 września zginęło blisko 300.

Jeśli mówimy o ochronie, to nie sposób nie wspomnieć o tym, że oba samoloty, które podobno rozbiły się o WTC, wystartowały z lotniska Logan w Bostonie, gdzie za bezpieczeństwo odpowiedzialna była firma International Consultants on Targeted Security (ICTS), mająca siedzibę w Izraelu, a zarządzana przez Menachema Atzmona, skarbnika partii Likud, z której wywodzi się zresztą Benjamin Netanjahu.

Tych „niewytłumaczalnych” powiązań z jednym, konkretnym śladem, mógłbym przytaczać bez liku, bo spędziłem nad ich poszukiwaniem i analizowaniem kilkanaście lat. Zapewne nie pomogło mi to w mojej karierze zawodowej, która urwała się nagle i w sposób ewidentnie zmanipulowany. Od pięciu już lat pozostaję bez pracy, której byłem pasjonatem i walczę w sądzie o możliwość powrotu. Jednak, jak wiadomo, sądy nasze są wolne. Cokolwiek miałoby to znaczyć. Ale, przynajmniej żyję. Inni nie mieli tyle szczęścia, choć nie zajmowali się pracą o podwyższonym ryzyku, jak na przykład księgowi badający manko w wysokości 2,3 biliona dolarów na kontach Departamentu Obrony USA, poza milionem, o którym wspomniał na jeden dzień przed zamachami, 10 września 2001 roku, Donald Rumsfeld. Analitycy finansowi z Resource Services Washington (RSW) mieli niezwykłego pecha, bo właśnie w ich biura w Pentagonie „wleciał” nazajutrz samolot, którego części nie odnaleziono do dziś. 34 pracowników RSW i 12 innych etatowych księgowych najlepiej strzeżonego budynku świata zginęło wpatrując się w komputery.

Jedyny z nich, którego nie było tego dnia w pracy, nie umknął i tak przeznaczeniu. Bryan C. Jack, wybitny matematyk i główny analityk odpowiedzialny za budżet obronny Ameryki znalazł się bowiem tego dnia na pokładzie samolotu AA 77, lecąc służbowo do Kalifornii. Ten właśnie Boeing 757, jak twierdzą z uporem od 23 lat media głównego ścieku, uderzył w budynek Pentagonu, w miejsce, gdzie na co dzień przy swoim biurku Bryan zwykł zarabiać na chleb.

P.S.

W roku 2006, Rob Balsamo, jeden z amerykańskich pilotów powołał do życia organizację Pilots For 9/11 Truth (P4T). Jak napisał wtedy na głównej stronie „Pilots for 9/11 Truth to organizacja zrzeszająca profesjonalistów lotniczych i pilotów z całego świata, którzy zebrali się w jednym celu. Jesteśmy zaangażowani w poszukiwanie prawdy o wydarzeniach z 11 września 2001 roku. Nie przedstawiamy teorii, ani nie wskazujemy winnych. Skupiamy się na ustaleniu prawdy o tym fatalnym dniu w oparciu o solidne dane i fakty – ponieważ 11 września 2001 roku był katalizatorem wielu wydarzeń kształtujących nasz dzisiejszy świat – a rząd Stanów Zjednoczonych nie wydaje się być otwarty na informacje i fakty”.

Rob zaprosił mnie do udziału w organizacji rok później, gdy wydałem swoją pierwszą książkę na temat 9/11. Dzięki niemu mogłem do kolejnych tytułów dołączać filmy, które powstawały pod marką P4T. Ostatniego z nich nie zdążyłem umieścić w kolejnej książce, która dopiero miała powstać. Rob odszedł na wieczną, błękitną wartę, filmu nie przetłumaczyłem, książki nie napisałem.

Dziś myślę jednak, że pewnie chciałby, aby Jego praca nie poszła na marne i z tego powodu, mimo braku polskich napisów, umieszczam film zatytułowany SKYGATE na swojej stronie. Osoby nie znające języka angielskiego proszę o wybaczenie tej niedogodności, pozostałe zachęcam gorąco do obejrzenia materiału, ponieważ lepszego i bardziej profesjonalnego podsumowania tego, co kryje się za pojęciem „9/11”, nigdzie nie znajdziecie.

Wszystkich, którzy zechcą wspierać moje dalsze wysiłki w przybliżaniu prawdy o manipulatorach niszczących życie milionów ludzi, proszę o zwyczajowe postawienie kawy, za który to gest serdecznie z góry dziękuję. I zapraszam do pozostania blisko Oficyny Aurora.

Sławomir M. Kozak