CZY NIE SPRZEDA NAS ŻYDOM i RUSKIM?
Krzysztof Baliński
„Czy nie poświęci Polskę na rzecz przemysłu holokaustu, czy nie sprzeda nas Ruskim? Trump to najbardziej pro-izraelski prezydent od czasów Trumana. To cynik prowadzony na sznurku przez lobby żydowskie, a podpisem pod ustawą 447 przekreślił wszystko, co powiedział pod pomnikiem Powstania Warszawskiego” – dywagują. Przy czym podszepty takie dyskretnie powiela nie tylko żydowska gazeta dla Polaków, ale i organ prasowy stronnictwa amerykańsko-żydowskiego, które za gwaranta utrzymania się przy władzy uznawało nowojorskie lobby żydowskie.
Kiedy latem 2020 r. bojówkarze palili i plądrowali Minneapolis i Seattle, na prawicowych portalach w Polsce sekundowały im chorobliwie antyamerykańskie typy, widzące w komunistycznej rebelii początek końca „Imperium Zła”, rzucające hasło „Śmierć Ameryce!”. Ale i kilka dni temu portal ze słowem „myśl” w tytule rzucił myśl: „Życzę Ameryce szybkiego i bolesnego upadku”. Do tego dochodzą podpowiedzi z Łubianki, że przed Amerykanami musimy uciekać pod opiekę Rosji, bo okupacja żydowska będzie jeszcze gorsza niż sowiecka.
O takich, jak autor tych słów, napisała: „Polski patriota, który nabrał się na Trumpa. Judeo-masońscy spece od pijaru doskonale wstrzelili się w jego gusta. Wypatruje rycerza na białym koniu, który ma uratować świat. Wszystko jest cyniczną grą. Bez względu na ‘wynik’ wyborów i tak rządzi ta sama, bezwzględna klika. Dla uśpienia czujności, należy dać ludziom ułudę. Trzeba podsunąć im ‘bohaterów’ wykreowanych na przeciwników złego systemu. Trump sam jest na usługach bandytów, którzy trzymają ludzkość w niewoli”. Jeszcze inny wtóruje: „Czasami łapię się na tym, że odczuwam jakąś sympatię dla Trumpa, jednak życzę zwycięstwa amerykańskiej komunistce. Dlaczego? Bo nie życzę dobrze Ameryce. A dlaczego Ameryka ma upaść? Bo opanowało ją plemię żmijowe, które ma jedyny cel – niszczenie i destrukcja, tak jak pasożyt zżera swego gospodarza”.
Jeszcze inny, który „nie dał się nabrać na Trumpa”, głosi „memento dla szabesgojów”: Trumpowi nie pomógł prożydowski serwilizm. Ale ten medal ma także drugą, ciemniejszą stronę. Jest nią jego oczywiste rozgoryczenie jako osoby, która zrobiła dla żydostwa więcej niż którykolwiek z poprzednich przywódców światowego mocarstwa. […] rysuje się nam obraz nadgorliwego szabesgoja, zaangażowanego w realizację żydowskich planów jak mało kto. Wydawało się, że szabesgoj z talmudycznym zapleczem w osobach zięcia i córki ma wystarczające „papiery” na lojalnego i zaufanego pachołka żydokomuny. Okazało się jednak, że poszedł w swoim serwilizmie jeszcze dalej. […] postanowił stać się żydem pełną gębą. Cztery lata temu, w głębokiej tajemnicy przed opinią publiczną, przeszedł na judaizm. Niestety, nawet tak karkołomna przewrotka nie pomogła. Tępiony jest przez swoich współbraci bardziej niż niejeden „antysemita”. Dzisiaj Trump to trup. Na razie trup tylko polityczny, lecz mimo to nadal włóczony przez amerykańską żydokomunę z iście szatańską perfidią.
Mitem jest, że był najbardziej prożydowskim prezydentem w historii USA. Mitem jest, że został prezydentem dzięki Żydom. Został nim wbrew Żydom. Że tak było, świadczy poparcie lobby żydowskiego dla Hillary Clinton w wyborach ‘2016 i dla Joe Bidena w wyborach ‘2020 oraz że wśród najbardziej jadowitych krytyków Trumpa są wyłącznie żydowskie nazwiska. Mitem natomiast nie jest, że był ofiarą „żydowskiego spisku”, że za jego obaleniem kryła się żydokomunistyczna rewolta i że chodziło w niej o to, aby stetryczały Biden przekazał władzę Kamali Harris, która zrealizuje agendę swego żydowskiego męża. Przypomnijmy też sekwencję wydarzeń: Poparcie republikańskiego establishmentu uzyskał dopiero wtedy, gdy zagroził, że wystartuje jako kandydat niezależny; Był „odszczepieńcem”, bo odrzucił „głębokie państwo”, które – według niego – opętało Partię Republikańską.
Że nie był najbardziej prożydowskim prezydentem w historii USA, świadczy to, że (nieliczni) Żydzi, którzy kręcili się w Białym Domu, zdradzili go (w tym zięć) i zdradził go Benjamin Netanyahu. „Pierwszą osobą, która pogratulowała Bidenowi to Bibi Netanyahu, człowiek, dla którego zrobiłem więcej niż dla kogokolwiek. Popełnił ogromny błąd. Nie rozmawiałem z nim od tamtego czasu. Jebać go” – to słowa byłego prezydenta na temat izraelskiego premiera, który z przyjaźnią z Trumpem obnosił się demonstracyjnie.
To prawda, że mając poważne kłopoty, próbował zneutralizować żydowskie lobby. To prawda, że ostentacyjnie obnosił się z filosemityzmem i ustępował Żydom w niektórych sprawach. Ale czy nie wychodził ze słusznego założenia, że nie można walczyć ze wszystkimi? Znienawidzony przez cały amerykański establishment, musiał przestrzegać kanonu, że prożydowskość jest ciągle podstawowym wymogiem politycznej poprawności, i nie sposób, w opozycji do tego lobby, wygrać.
Nie tylko nie uznawali go za filosemitę, ale oskarżali go o „antysemityzm”. No bo skąd wziął się w „Haaretz” tytuł „Ataki Trumpa na Antifę są atakami na Żydów”, i zawarta w tekście instrukcja: „Amerykańscy Żydzi nie powinni popierać Trumpa w wojnie z Antifą, ponieważ wybór antyfaszystów jako kozła ofiarnego jest z natury antysemityzmem”? Antysemityzmem było oskarżanie Sorosa o finansowanie sprawców zamieszek: […] skrajnie lewicowe ruchy antyfaszystowskie były obroną dla Żydów. Dlatego każdy Żyd w Ameryce powinien sprzeciwić się atakom Trumpa na antyfaszyzm. Spiskowa teoria o aktywistach Antify opłaconych przez Sorosa opiera się na rasistowskim wyobrażeniu, że czarni nigdy nie mogliby się zorganizować sami bez marionetkowego mistrza, a za sznurki pociąga międzynarodowe żydostwo”.
O antysemityzmie byłego prezydenta mają świadczyć słowa: „Żydzi myślą tylko o swoich interesach […] trzymają się zawsze w kupie”. Na swój sposób Trumpa „zdemaskował” Louis Farrakhan, radykalny murzyński lider Nation of Islam – gdy szef Ligi Antydefamacyjnej zarzucił Trumpowi, że nie wyrzekł się poparcia Farrakhana, ten ogłosił: „Trump jest jedynym liderem, który stanął przed społecznością żydowską i powiedział – nie chcę waszych pieniędzy”. Przypadkiem nie jest też, że wyspecjalizowana w tropieniu antysemitów ADL przodowała w krytyce Trumpa. A po jego odejściu triumfowała, bo firmowana przez Bidena administracja okazała się żydokomunistyczną rekonkwistą. W nowej bolszewickiej republice pojawiła się sprawa Polski – w osobie Trumpa utraciliśmy sojusznika, a władzę przejęli ci, w których oparcie znajdują roszczenia do pożydowskiego mienia. W Warszawie pojawił się też nowy ambasador USA (i zatęskniliśmy za Mosbacher).
„Nawet Żydzi przecierali oczy ze zdumienia – prawie wszyscy członkowie administracji to Żydzi […] Gdy Joe Biden ogłosił skład gabinetu, po żydowskim twitterze zaczął krążyć dowcip – w Białym Domu będzie minjan” (kworum modlitewne w judaizmie wynoszące 10 mężczyzn) – pisał żydowski „Forward”. Szefem personelu został Ronald Klain. Żydami są: sekretarz stanu Antony Blinken (i Victoria Nuland), sekretarz departamentu bezpieczeństwa wewnętrznego Alejandro Mayorkas, prokurator generalny Merrick Garland, szefowa Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Anne Neuberger, koordynator służb wywiadowczych Avril Haines, zastępca dyrektora CIA David Cohen, sekretarz zdrowia Rachel Levine, dyrektor tamtejszego Sanepidu Rochelle Walensky i sekretarz skarbu Janet Yellen. Wszystkie urzędy, poza dwoma obsadzonymi przez Indiankę i Murzyna, objęli przedstawiciele tej mniejszości. Z tym że czarnoskóry sekretarz obrony urzędowanie rozpoczął od oświadczenia, że będzie pilnował praw mniejszości seksualnych. Prezydenckim doradcą ds. bezpieczeństwa został goj J.J. Sullivan, ale wkrótce okazało się, że to mąż Margaret Goodlander, dyrektorki biura planowania politycznego w Departamencie Stanu, głównej macherki od kolorowych rewolucji.
A jak było z gabinetem Trumpa? To był ewenement – w jego skład wszedł tylko jeden żyd. Według cytowanej wcześniej gazety, na 24 członków administracji Trumpa tylko trzech było nie-białych. Żydowska gazeta dla Amerykanów zastosowała jednak „specyficzne” kryterium rasowe – nie podała, że u Trumpa sekretarzem ds. zdrowia został Alex Azari, a sekretarzem obrony Mark Esper, obaj potomkowie maronickich (czyli katolickich) imigrantów z Libanu. Dowodem na to, że Trump to nie Ku Klux Klan, byli Murzyn i Chinka w jego gabinecie oraz to, że głosowało za nim wyjątkowo dużo Czarnych.
Joe Biden to „katolik”, ale nieźle zblatowany z Żydami. Jego synowie Beau i Hunter oraz córka Ashley weszli w związki małżeńskie z członkami, jak określają się sami Żydzi, „Plemienia”. Żona Beau urodziła Bidenowi dwóch wnuków. Hunter poślubił południowoafrykańską Żydówką i tuż przed ceremonią ślubną wytatuował sobie na bicepsie hebrajski napis identyczny z tatuażem narzeczonej – „Shalom”. Gdy córka Bidena przypieczętowała swój związek katolicko-żydowską ceremonią, prezydent USA odtańczył żydowski taniec hora. „Jestem jedynym irlandzkim katolikiem, którego marzenie się spełniło, ponieważ moja córka wyszła za mąż za żydowskiego lekarza” – wyraźnie zadowolony dowcipkował. A co do Trumpa – gdy go zapytano o córkę, wyraźnie zasmucony powiedział: „Tak, jedna z moich córek jest żydówką. To nie było planowane, po prostu tak się stało”.
Katolik Biden otoczył się Żydami, a protestant Trump otoczył się katolikami (a kandydat na wiceprezydenta przeszedł na katolicyzm). Trump i Biden zabiegali o głosy katolickich wyborców, ale na różne sposoby. Pierwszy odwołuje się do katolickiego wychowania, chodzi do kościoła z różańcem w ręku i przejawia troskę wobec imigrantów. Drugi broni życia nienarodzonych i skupia się na krytyce Bidena za jego podejście do aborcji. Wielu wyższych urzędników jego administracji to konserwatywni katolicy. No i żona Trumpa jest katoliczką.
„Czy nie poświęci Polski na rzecz przemysłu holokaustu? To przyjaciel Izraela i Żydów! Wystarczy wspomnieć, że za czasów jego prezydentury, doszło do uchwalenia ustawy 447, a Trump ją podpisał” – biadolą. A jak było naprawdę? Trump, podpisując ustawę, nie mógł wiedzieć, że chodzi o nas, bo w jej tekście nie pada słowo „Polska” – jest tylko mowa o krajach Europy Środkowej. Polska ambasada nie zrobił nic, żeby zapobiec jej procedowaniu w Senacie, nie miała żadnych wyprzedzających informacji o intrydze lobby żydowskiego, nie utrzymywała żadnych kontaktów z administracją Trumpa, nie współpracowała z Polonią. Miała za to ambasadora Schnepfa vel Sznepfa. Mało tego – gdy przedstawiciele Polonii podjęli próbę zapobieżenia uchwaleniu ustawy, Kaczyński wydelegował do Waszyngtonu ministra Marka Magierowskiego, tylko po to, by Polonię spacyfikować i jej starania storpedować.
Sprawę dodatkowo gmatwało to, że Trump, skupiony na wewnętrznych przepychankach z „głębokim państwem”, zaniedbywał resztę świat, z Polską włącznie. A także to, że z amerykańską żydokomuną walczył, a Kaczyński z tą hołotą układał się, Morawiecki chciał z nią tworzyć „biało-czerwoną drużynę”, i obaj byli gorącymi orędownikami przeflancowania stosunków Polski z Ameryką na stosunki polsko-żydowskie a w kontaktach z USA korzystali z usług żydokomunistycznych pośredników. Innymi słowy – mieli relacje z nowojorskimi Żydami a nie z Donaldem Trumpem.
Zapytany, dlaczego nie poruszył tego tematu podczas spotkania z Trumpem, Andrzej Duda odpowiedział: „bo strona amerykańska tego nie zaproponowała”. I tu kilka uwag: To nie prezydent USA, ale prezydent RP ma obowiązek zabiegać o interes Polski; Trump, gdy wróci do Białego Domu, nie będzie prezydentem Polski, lecz prezydentem USA i nie na nim będzie spoczywał obowiązek troszczenia się o polskie interesy; Trump nic nie zrobi dla Polski, jeśli nie będzie to w interesie USA; W obronie Polski nie kiwnie palcem, jeśli nie będzie to obrona Ameryki. Najlepszą tego ilustracją jest jego wpis na platformie X: „Amerykanie będą walczyli tylko tam, gdzie to służy interesom ich kraju, i tylko po to, by wygrać”. Także i z naszej strony w stosunkach z przyszłym prezydentem unikać trzeba będzie „murzyńskości” i „robienia laski”, a twardo negocjować – wypominając, że czasami mówi jednym głosem z naszymi oponentami. Z Trumpem można będzie zrobić interes, pod warunkiem, że po naszej stronie do rozmów z nim zasiądą obrońcy interesu narodowego Polski, a nie Ukrainy czy Izraela.
Kto zostanie nowym prezydentem USA, to ważne dlatego, że wybory w USA są inne niż wszystkie poprzednie, że konfrontacja polityczna staje się wojną cywilizacyjną, a nie tylko konkurencją programów politycznych dwóch partii, wojną totalną różnych światów, gdzie gra idzie o wszystko i nie będzie brania jeńców. Toczące się starcie to nie tylko wojna z Trumpem, ale także z nami, bo, kto popiera, a kto zwalcza Trumpa to nasza narodowa sprawa, bo linie podziałów politycznych w obu krajach są podobne, bo tu i tam, jak w soczewce widać, kto patriota, a kto zaprzaniec.
Jeśli Trump wygra, to rządząca Polską koalicja znajdzie się w położeniu nie do pozazdroszczenia, i będzie chciało się oglądać miny tych wszystkich, którzy trzymali kciuki za wiktorię Kamali. I czy nie jest to argument przemawiający za tym, aby kibicować Trumpowi? Jeśli cię to nie przekonuje, to może przekona to, że na Trumpa zagięli parol nie tylko amerykańscy Żydzi, ale i warszawski Judenrat z Michnikiem na czele. I tu prosta rada: Jeśli nie wiesz, co o danej sprawie sądzić, wystarczy zorientować się, co pisze „Gazeta Wyborcza”. Jeśli bardzo dobrze, to na pewno nie jest to w interesie Polski. Jeżeli bardzo źle to na 100 procent sprawa jest słuszna.
Trumpa powinniśmy lubić także dlatego, że za Kamalą jest von der Leyen oraz że dla kanclerza Niemiec, Trump to największe zagrożenie dla światowego ładu. Za takie uznał Trumpa niemiecka sondażownia YouGov – Trump „wygrał” z ajatollahem Iranu, prezydentem Chin i Putinem. No i jeszcze dlatego, że przeciw Trumpowi jest papież Franciszek, a za Kamalą jest Anne Applebaum, która kandydata połowy Ameryki nazwała „debilem i obłąkańcem”. A może do Trumpa przekona cię to, że dziadek męża Kamali (podobnie jak dziadkowie żony Radka Sikorskiego) urodził się w żydowskim sztetlu pod Gorlicami?
Wyobraźmy sobie sytuację: Chcemy wydalić z Polski tych, którzy wdarli się przez granicę z Ukrainą (tak, jak wdarli się do USA przez granicę z Meksykiem), a przy władzy jest Kamala. Jaki klangor wzniósłby się za Oceanem? A jak zareagowałby Donald, który zapowiada deportację milionów nachodźców i którego platforma wyborcza mówi o „odwróceniu destruktywnej polityki otwartych granic prowadzącej do tego, że nielegalni imigranci z całego świata krążą po USA”? No, bo, kto w Polsce stoi za imigrantami? Czy nie ci sami, którzy Trumpa znienawidzili za oskarżanie obozu Biden-Harris o sprowadzanie imigrantów „dla wymazania chrześcijańskiego oblicze Ameryki”, zarzucający Trumpowi, że „w szeregach swych zwolenników ma białych nacjonalistów, obawiających się, aby ich wnukowie nie stali się we własnym kraju znienawidzoną mniejszością”?
Czy za Trumpem nie przemawia to, że bezwzględnie ściga go żydokomuna za to, że nie mają nad nim kontroli i że powiedział: „Dla prezydenta najważniejszy powinien być interes własnego narodu”? Czy nie przemawia za nim zerwanie porozumień klimatycznych, rewolta przeciwko marksizmowi kulturowemu i tyranii politycznej poprawności, a także to, że stanął w obronie dzieci nienarodzonych, i „piekło zawyło” albo – jak pisał poeta – „zatrząsły się portki pętakom”? Czy Trump nie zyskuje w naszych oczach za to, że jak czerwona płachta na byka działa na sodomitów i na całe to antypolskie tałatajstwo, które z wytęsknieniem wyczekuje chwili, kiedy Kamala przejmie Biały Dom i będą mogli dalej ratować, zamiast Polski, klimat i uchodźców? Czy Trumpa nie powinniśmy lubić za to, że oskarżają go o szerzenie teorii spiskowych o Sorosie o o nazywanie oponentów „globalistami”? Czy za Trumpem nie przemawia to, że Republikanie to partia nacjonalistyczna, a Demokraci to partia internacjonałów i lewackich wariatów, popierających imigrację i mieszanie ras?
Polubmy Trumpa za słowa sprzed Pomnika Powstańców Warszawskich, które globalistyczny think tank opisał: „Swoim przemówieniem odrzucił ‘neokonserwatywny internacjonalizm Busha’, jak i ‘liberalny internacjonalizm Obamy’, a zainicjował ‘nacjonalistyczny internacjonalizm’ oraz przyrzekł, iż współpracować będzie ze swymi sojusznikami w obronie zachodniej cywilizacji”. Dla „The Atlantic”: „Wstrząsające było przywołanie pojęć takich jak ‘Zachód’ i ‘wartości Zachodu’, a przemówienie pełne było rasowej i religijnej paranoi”. To, co Trump powiedział było dla Polski przełomowe. Pierwszy raz od dekad zabrzmiał z Ameryki głos inny niż pedagogiki wstydu. Jego wizyta dała więcej niż wszystkie wizyty prezydentów Izraela i zrobiła dla Polski więcej niż wszyscy prezydenci III RP razem wzięci. W jego 7-minutowym przemówieniu było wszystko, czego Polska potrzebowała. Wystarczyło, by pokazać światu, że powstanie warszawskie to nie „powstanie” w getcie. Ujawniły to żydowskie media: „Podczas swej wizyty dał przyzwolenie na polski nacjonalizm […] Trump poparł prawicową narrację, według której Polacy byli ofiarami nazistów i nie odgrywali czynnej roli w mordowaniu Żydów […] jako pierwszy prezydent USA od kilkudziesięciu lat nie pojawił się przy pomniku Bohaterów Getta”.
Jest jeszcze inny powód, żeby Trumpa lubić – „trump” to po angielsku „zuch, chwat”, a „tusk” to po kaszubsku „kundel”. Co znaczy „tusk” w amerykańskim slangu więziennym też wiemy – to synonim agresywnego pederasty. I jeszcze jedno – Amerykanom można pozazdrościć Trumpa za stosowanie taktyki: Jeśli zostaniesz zaatakowany, to jedną trzecią sił przeznacz na obronę, a dwie trzecie rzuć do kontrataku. Nigdy nie przechodź do defensywy, zawsze szukaj słabych punktów przeciwnika i wygrywaj. A poza tym podobać nam się powinna rodzina Trumpa – małżonka o pięknej słowiańskiej urodzie.
Czy wygra wyścig z czasem? Czy zatrzyma pochód lewackiej zarazy? Czy stłumi żydokomunistyczną rabację? Czy tak, jak cztery lata temu wygra, bo zdoła przemówić do mieszkańców „głębokiej” Ameryki, którzy czują, że kraj jest w wielkim niebezpieczeństwie? A może dewiza „Make America Great Again” zainspiruje Polaków do hasła: „Aby Polska była polska”? I może spełnią się słowa Trumpa rzucone pod pomnikiem Powstańców Warszawy: Polska zwyciężyła. Polska zawsze zwycięży!
Krzysztof Baliński