Umarł papież… ale czego?
Autor: AlterCabrio, 22 kwietnia 2025
Można jednak wskazać dobroczynne skutki, wynikające z pontyfikatu Franciszka. Przez 12 lat jego posługi na Stolicy Piotrowej zaszła bardzo istotna przemiana. Wcześniej bowiem odstępstwo nie była widoczne aż tak wyraźnie, można więc było mieć uzasadnione wątpliwości co do charakteru kryzysu Kościoła.
Publiczna działalność Franciszka wszystko uczyniła jawnym. W pełnej krasie objawiła się najpierw herezja, potem apostazja władzy Kościoła i wielu jego członków, przez władzę wspieranych. Wcześniej można było podejrzewać dobre intencje władzy i nadużycia oddolne jakichś nadgorliwych utrwalaczy zmian soborowych, teraz zaś widać, że powodem kryzysu Kościoła jest Rewolucja, inicjowana i prowadzona przez jego ośrodki władzy. Dziś cała ohyda spustoszenia stała się tak już jasna i jawna, że nie dostrzegać tego może jedyne ten, kto nie chce się przebudzić, albo ten, kto sam jest na usługach lucyferycznej władzy synodalnej.
−∗−
Umarł papież… ale czego?
W Poniedziałek Wielkanocny, dnia 21 kwietna 2025 roku rano swoją ziemską wędrówkę zakończył Pontifex Maximus, namiestnik Chrystusa na Stolicy Piotrowej, następca świętego Piotra, papież, głowa Kościoła Katolickiego, biskup Rzymu, Franciszek, pierwszy tego imienia, jednak wbrew zwyczajowi bez przypisanej liczby porządkowej. Być może Franciszek nie chciał, aby byli kolejni Franciszkowie, a może aby w ogóle byli kolejni papieże. Sam Franciszek preferował tytuł biskupa Rzymu. Miejscem pochówku nie będzie Watykan, lecz bazylika Santa Maria Maggiore, związana bardziej z Rzymem, niż całym Kościołem, również tradycyjne zwyczaje pogrzebowe nie zostaną dochowane, na rzecz minimalizmu.
Nie zamierzam tu analizować dokładnego dorobku Franciszka jako papieża, a jest on znaczny i doniosły, w tym sensie, że dla życia i historii Kościoła Katolickiego działania Franciszka mają i będą miały wielkie znaczenie. On sam uważał swój pontyfikat za dokończenie procesu, rozpoczętego przez Sobór Watykański II, a co najpełniej wyraża proces synodalny. Opinie na temat działalności zmarłego Pontifexa można generalnie podzielić na dwie grupy: pochwalno – afirmatywne i krytyczne.
Te drugie zwykle powodują się niejasnością, wieloznacznością i niekonsekwencją Franciszkowych wypowiedzi, dokumentów i poczynań. Analizowałem niejeden dokument, stworzony przez Franciszka bądź jego ludzi. Wbrew obiegowej opinii po stronie krytyków, nie uważam, aby cała działalność Franciszka była niespójna, chaotyczna i niezrozumiała. Jestem głęboko przekonany, że od samego początku wszystkie jego poczynania były bardzo głęboko przemyślane i konsekwentnie przeprowadzane, a dokumenty bardzo starannie redagowane, tak, aby Franciszek lub jego naśladowcy mogli się na nie powoływać jako na nauczanie papieskie, czyli autorytet Kościoła Katolickiego, dokonując dalszych postępów na drodze, rozpoczętej podczas Soboru Watykańskiego II.
Droga tamtego soboru, dziś kontynuowana przez drogę synodalną Franciszka polega na całkowitej przemianie Kościoła, tak, aby był ten nowy Kościół czymś zupełnie innym, realizującym całkowicie inne cele, w sprawach istotowych przeciwne do celów katolickich. Znamy jego nazwę, która nie była jeszcze podana za czasów Vaticanum Secundum, ujawnił ją natomiast pontyfikat Franciszka – kościół synodalny.
Ów nowy twór, czy raczej nowotwór, powstać ma na bazie Kościoła Katolickiego, w ten sposób, że wykorzysta jego strukturę organizacyjną, zewnętrzne przejawy funkcjonowania, tytuły pojęć z podmienionym znaczeniem, i autorytet Chrystusowego ciała mistycznego, trwającego nieprzerwanie od Ostatniej Wieczerzy, przenoszącego Objawienie, którym Bóg w Trójcy Jedyny tchnął życie w świat na początku dzieła Stworzenia. Wszystko to jednak w kościele synodalnym ma być jeno imitacją, zewnętrznymi przymiotami, skradzionymi prawdziwemu Kościołowi.
Prawdziwy cel ma jednak być ukryty, maskowany przez pseudo-katolickie pozory, gdyby bowiem został ujawniony wprost, zostałby odrzucony, nawet przez najbardziej naiwnych dobroludzistów, ślepo wpatrzonych w zewnętrzne splendory i wsłuchanych w czułe słówka, podawane przez synodalnych oszustów. Jest to bowiem cel, przyjęty przez księcia ciemności, ojca kłamstwa, niosącego niegdyś prawdziwe światło, dziś fałszywe oświecenie, upadłego anioła Lucyfera, obmyślany przezeń po strąceniu z nieba, wraz z jego wojskiem upadłych aniołów, które stały się demonami. Oni to, mając wciąż anielską naturę i inteligencję, znajomość natury ludzkiej, kierując się niezrównaną pychą i nienawiścią do wszystkiego, co Bóg stworzył dążą bez ustanku i pracowicie do zniweczenia Bożego planu. Bogu spodobało się założyć Kościół, aby ten prowadził ród ludzki do celów, lapidarnie zapisanych w naszej Bogarodzicy: „(…) na świecie zbożny pobyt, po żywocie rajski przebyt”. Lucyfer zaś z demonami postanowił ten prawdziwy Kościół zniszczyć. Uderzał zrazu wściekłymi prześladowaniami, a gdy to się nie powiodło, i zamiast wygasić liczbę wiernych, zwiększyły jego siłę, wypuścił liczne gnostyckie herezje, uwodzące dusze pięknem fałszywych opisów i obietnic. Gdy jednak i z tych prób Kościół wyszedł zwycięsko, nawracając ludzi, przejmując stare narody i tworząc nowe, wierne Słowu, Lucyfer z demonami jął knuć, jakby tu uderzyć od środka, przejąć stanowiska, dające władzę w Kościele i zmienić Kościół Chrystusowy w swój własny, lucyferyczny.
Wpierw umyślił rozbić Kościół na mniejsze części, które łatwiej będzie mu pochłonąć dla siebie, a przy tym skłócić narody i skierować do wzajemnej walki. Konflikt i wrogość to jest bowiem jego duchowy pokarm, a wraz z pokusami dla ludzi tworzą główne narzędzia, jakimi Lucyfer z demony bawi się ludźmi, stąd zwie się go również diabłem – tym, który dzieli. Od pierwszego kontaktu z człowiekiem – skuszenia Ewy posługuje się wciąż tymi sposobami, wykorzystując wszelkie ludzkie słabości. Rozbijając Kościół na części posługuje się ludzką pychą i żądzą władzy. Tak udała mu się Wielka Schizma Wschodnia, trwająca po dziś dzień. Następnym wielkim osiągnięciem była tzw. Reformacja, czyli bunt Lutra, za pomocą którego skusił świeckich władców wielkimi zyskami, pochodzącymi z rabunku dóbr, służących Kościołowi, a także czymś jeszcze silniejszym – żądzą połączenia w jednym ręku władzy świeckiej i duchowej, czyli decydowania o tym, w co muszą wierzyć poddani. Połowa Europy poszła za tą pokusą, tworząc państwowe kościoły protestanckie, co wprowadziło do centrum łacińskiej Europy wpływy azjatycko – gnostyckie. W późniejszych czasach, bardziej nam współczesnych państwa te odeszły od wiary, zachowując władzę, i z lubością rzuciły się w obydwie światowe wojny, rujnujące chrześcijańską Europę.
To był jednak wciąż wstęp do głównego planu Lucyfera. Walcząc z narodami, realizuje bowiem wielki plan polityczny – buduje jedno państwo globalne – Republikę Świata, rządzoną na sposób totalitarnie absolutny, która zarządzać będzie wszystkimi ziemskimi zasobami, procesami i ludźmi, w każdym wymiarze, nawet najbardziej intymnym, jak kojarzenie par, płodność, zrodzenie i wychowanie potomstwa. Dopóki Kościół pozostaje Katolicki, przekazuje wiarę i naukę w Boga w Trójcy Jedynego i realizuje Jego plan, czyli dla każdego człowieka obowiązek i możliwość zaludnienia ziemi i czynienie jej sobie poddaną. Różnica między planem Boskim a lucyferycznym jest taka, że u Boga każdy człowiek ma taki obowiązek i możliwość, a u Lucyfera tylko wąska kasta wybranych, a cała pozostała ludzkość ma być ich niewolnikami.
Na tym więc polega walka o ludzkie dusze od początku dziejów, a w naszym horyzoncie historycznym – taka jest oś większości konfliktów, rozdzierających chrześcijaństwo od czasów buntu Lutra. Oznacza to, że większość obecnych procesów, określających nasz świat toczy się nieprzerwanie od ponad 500 lat, zaplanowana została przez Lucyfera i jego demony, realizowana jest rękami ludzi, będących jego ziemskimi sługami. Z nich tylko niewielka część tych najwyżej stojących świadoma jest swojego diabelskiego posłannictwa, i ta właśnie grupa tworzyć chce tą panującą nad światem kastę. Większość nie ma tej świadomości, słuchając tylko swoich lucyferycznych panów, już to przez omyłkę, już to przez ślepe posłuszeństwo władzy, już to dla splendorów i apanaży, już to dając ponieść się rozpaczy i beznadziei na skutek własnych, niewyznanych grzechów.
Współczesnymi narzędziami Lucyfera do realizacji jego planów są wszystkie ośrodki władzy, mające cele globalne – ONZ i jej agendy, Unia Europejska i jej przybudówki, sieci globalnego kapitału. Na przeszkodzie tych celów stoją dwa byty – narody, mające swoje państwa oraz Kościół Katolicki. Narody wzbraniają się przed wcieleniem do globalnego obozu niewolników, a Kościół jest jedyną instytucją o zasięgu globalnym, która nie realizuje celów lucyferycznych, lecz Boskie. Tak więc doświadczenie Lucyfera walki z Kościołem prowadzi go do logicznego wniosku – nie należy teraz atakować Kościoła od zewnątrz, ale przejąć go od wewnątrz, aby użyć do swoich politycznych celów – budowy lucyferycznej Republiki Świata.
Ludzie potrzebują w coś wierzyć, globalne państwo też potrzebuje systemu i organizacji wierzeń, tak więc logiczne i racjonalne rozumowanie z punktu widzenia Lucyfera prowadzi do wniosku, że najlepszą strategią, prowadzącą do budowy Republiki Świata będzie równoległa budowa nowej religii całego świata i kościelnej struktury organizacyjnej. W tym celu Kościół Katolicki należy przejąć od środka, usunąć zeń katolicką doktrynę, czyli Tradycję, wywodzącą się od Chrystusa i apostołów, wprowadzić w to miejsce nową doktrynę lucyferyczną, to samo zrobić w centrach sterowania innymi religiami, następnie połączyć w jedno struktury administracyjne różnych związków wyznaniowych i podpiąć je pod Światowy Mózg. Plany takie istniały już na progu nowożytności pod postacią idei Różokrzyżowców.
Ewoluowały one później, wzbogacając się i rozbudowując o idee noahickie, pansofii, Iluminatów, masonów, martynistów, palladystów, anarchistów, socjalistów, komunistów, neomarksistów, postmodernistów, transhumanistów, posthumanistów i wielu innych pomysłów, które znalazły swoją syntezę we współczesnym globalizmie, którego jak dotąd ukoronowaniem jest ideologia Zrównoważonego Rozwoju, a wiodącą polityka społeczną – inkluzja, czyli włączenie wszystkich we wszystkie procesy, czyli de facto połączenie wszystkich ludzi i ich wszystkich spraw z jedną władzą. Tak więc na naszych oczach następuje kulminacja trwających ponad 500 lat konsekwentnych działań, których częścią jest posoborowie i proces synodalny.
Zrozumieć pontyfikat Franciszka i wyrobić sobie pogląd na jego rolę można dopiero po uwzględnieniu tej perspektywy. Wówczas można zrozumieć meandry i zawiłości zarówno dokumentów Franciszka i jego nominatów, jak i decyzje, przez co bardziej świadomą część katolików postrzegane jako kontrowersyjne. To wszystko będzie niezrozumiałe bez przyjęcia faktu dwoistości roli Jorge Bergoglio, który przybrał imię Franciszka. Będziemy wciąż błądzić, jeśli uznamy, że jego formalna nominacja i wewnętrzna intencja są tym samym. To znaczy, dopóki będziemy uważać biskupa Rzymu Franciszka, który faktycznie sprawuje urząd papieża – głowy Kościoła Katolickiego za kontynuatora Tradycji, wywodzącej się od Chrystusa i apostołów, będziemy błędnie interpretować poczynania Franciszka jako papieża.
Wszystko natomiast zacznie pasować, gdy zrozumiemy, co Franciszek rzeczywiście nam przekazuje. Jego umocowanie nie bierze się z Tradycji apostolskiej, ale z tradycji soborowej, rozpoczętej podczas Vaticanum Secundum. Jego autorytet zaś nie wynika z tego, że jest namiestnikiem Chrystusa i następcą świętego Piotra, ale z tego, że ma autorytet władzy. Katolicka zasada głosi, że Kościół jest tam, gdzie papież, który zawsze pozostaje wierny Chrystusowi.
Zasada synodalna stanowi, że kościół synodalny jest tam, gdzie znajduje się władza, biskupa Rzymu i synodu, dającego pozór demokracji. Łącznik z Tradycją został zerwany, władza w Watykanie zdobyła stanowisko papieża i wypowiedziała posłuszeństwo Chrystusowi, domagając się bezwarunkowego posłuszeństwa od wiernych, ale nie informując ich o swojej apostazji, przeciwnie, zapewniając o ciągłości tradycji. Nie jest to jednak Tradycja Kościoła, lecz tradycja Rewolucji, zrywającej ze wszystkim, co było wcześniej, nawet z Bogiem, aby zbudować nowy własny porządek. Człowiek, uważany przez wiernych za papieża może się więc uważać za udzielnego, absolutnego władcę, mogącego zostać, kim mu się podoba, i robić, co zechce. Franciszek wolał wpuszczać do Kościoła obce kulty, drewniane figurki demonów, bluźnierców, heretyków, dewiantów, grzeszników wszelkiej maści, i od nikogo nie domagać się nawrócenia. Franciszek mógł rozwijać pogańskie kulty żywiołów i oddawać pokłon Planecie, i zarazem likwidować tradycyjną katolicką praktykę.
Franciszek mógł inkluzyjnie otwierać się na wszystkich, poza katolikami, których raczył nie słuchać i marginalizować. Franciszek łaskawie doceniał poglądy wszystkich wierzeń, obcych i sprzecznych wobec Kościoła, i równocześnie usuwał katolicką doktrynę, z moralnością dotyczącą czystości i małżeństwa na czele. To jest właśnie proces synodalny – można być, kim się chce, i żadne wcześniejsze zasady nie wiążą, gdy ma się władzę, można więc wszystko, a poddani muszą słuchać. Można formalnie być papieżem, a jednocześnie wcielać się w role całkiem z nim sprzeczne: naczelnego rabina Kościoła Katolickiego, głównego imama chrześcijaństwa, pierwszego sekretarza Komunistycznej Partii Watykanu, wielkiego mistrza loży synodalnej, ojca chrzestnego inkluzyjnej rodziny globalnej. Można przepraszać za domniemane grzechy Kościoła Katolickiego w Kanadzie na indiańskich dzieciach, po czym pominąć całkowitym milczeniem oczywistą fałszywość tych oskarżeń. A przy tym wszystkim można, a może raczej trzeba ściśle współpracować z ponadnarodowymi organizacjami globalnymi przy wprowadzaniu reżimu sanitarnego, kapitalizmu inkluzywnego, organizacji celowych i planowych migracji z Globalnego Południa do Europy i USA.
Istota procesu synodalnego polega więc na tym, aby zmienić Kościół Katolicki tak, aby nie należał już do Chrystusa, ale do Lucyfera; aby jednocześnie wierni nie zorientowali się w tej zmianie; wszelki opór został stłumiony; o aktualnej doktrynie i moralności swobodnie decydowała synodalna klika władzy, nie związana żadnymi zasadami poza zleceniami swoich ukrytych panów. Najwyraźniej rolę promotora tego procesu przyjął na siebie Jorge Bergoglio, zostając Franciszkiem. Przyszłość zdecyduje, czy jego wybór na Stolicę Piotrową zostanie uznany za ważny, czy będzie w ogóle znajdował się w poczcie papieży, a jeśli tak, jaki dopisek zostanie mu dodany do imienia – czy może Haereticus, czy Apostata, czy Anti-Catholicus, czy też może Magnus, jeśli synodaliści utrzymają władzę odpowiednio długo. Należy raczej spodziewać się, że historia Kościoła uzna poczesną rolę Franciszka i nie zostanie on zapomniany.
Należy tu odpowiedzieć na oczywisty zarzut, cisnący się na usta każdemu, nie tylko obrońcom Franciszka – „o zmarłych dobrze albo wcale”. Czy więc powinniśmy milczeć o wadach i głosić jedynie same dobre strony? Być może jako człowiek prywatny miał wiele zalet i ujmującą osobowość, ale nie znając Franciszka prywatnie, niczego o tym nie mogę powiedzieć. Mogę więc wypowiadać się tylko o faktach, które są publiczne, czyli powszechnie znane, i o dokumentach oficjalnych, więc podpisanych i ogłoszonych. Skoro mówimy o sprawach publicznych, dotyczących miliardów ludzi i tysięcy lat historii, tego nie można pominąć milczeniem, nawet bowiem, gdy oficjalne rozkaz władzy nakazuje milczeć, obowiązuje nadal i zawsze posłuszeństwo zasadom pierwotnym, wcześniejszym i ważniejszym, niż współczesna władza. W przypadku Kościoła jest to wierność Chrystusowi i jego Objawieniu, a ta nakazuje mówić prawdę. Ani bowiem papież, ani biskup Rzymu nie jest Bogiem, i ani jego urząd, ani żadna inna władza nie ma takiego prawa, aby prawdy zakazać, a nakazać głoszenie fałszu. O publicznej działalności Franciszka, oceniając z punktu widzenia katolickiego nie mogę powiedzieć niczego pozytywnego, choć bardzo bym chciał.
Był to pontyfikat podmiany katolicyzmu na lucyferyzm według masońskich wzorców, maskowany zawiłą, ezoteryczna mową Gnozy, na modłę Kabały. Biorąc pod uwagę konsekwencję i komplementarność działań Franciszka i jego grupy, wszystko wskazuje na to, że było to działanie zawczasu przemyślane, przygotowane, zaplanowane, skoordynowane.
Nie można więc, jak sądzę, przypisać Franciszkowi błędu czy nieświadomości. Katolicy powinni więc we Franciszku uszanować inteligencję i rozmach zamiarów i uznać go za godnego przeciwnika – reprezentanta religii sobie wrogiej. Nie odczuwam żadnej satysfakcji ni radości z powodu odejścia Franciszka. Przeciwnie – ogarnia mnie smutek. Dopóki bowiem żył, miał czas i możliwość naprawić nie tylko to, co sam uczynił, ale również ten zamęt, jaki zapanował w Kościele po Soborze Watykańskim II. Skoro tego nie uczynił, wszyscy wierni powinni teraz szczerze modlić się za jego duszę, mając nadzieję, że jako robotnik ostatniej godziny zdołał chociaż na łożu śmierci nawrócić się na wiarę katolicką.
Można jednak wskazać dobroczynne skutki, wynikające z pontyfikatu Franciszka. Przez 12 lat jego posługi na Stolicy Piotrowej zaszła bardzo istotna przemiana. Wcześniej bowiem odstępstwo nie była widoczne aż tak wyraźnie, można więc było mieć uzasadnione wątpliwości co do charakteru kryzysu Kościoła. Publiczna działalność Franciszka wszystko uczyniła jawnym. W pełnej krasie objawiła się najpierw herezja, potem apostazja władzy Kościoła i wielu jego członków, przez władzę wspieranych. Wcześniej można było podejrzewać dobre intencje władzy i nadużycia oddolne jakichś nadgorliwych utrwalaczy zmian soborowych, teraz zaś widać, że powodem kryzysu Kościoła jest Rewolucja, inicjowana i prowadzona przez jego ośrodki władzy. Dziś cała ohyda spustoszenia stała się tak już jasna i jawna, że nie dostrzegać tego może jedyne ten, kto nie chce się przebudzić, albo ten, kto sam jest na usługach lucyferycznej władzy synodalnej. Nikt o zdrowych zmysłach i dobrej woli nie może już dziś zaprzeczać temu, co zostało potwierdzone przez liczne fakty i dokumenty. Najlepszym dowodem z faktów jest sytuacja Kościoła niemieckiego, a dowodem z dokumentów deklaracja doktrynalna Fiducia supplicans oraz dokument, kończący I Sesję synodu o synodalności, a oprócz tego wiele, wiele innych. Miejmy nadzieję, że ten pontyfikat doczeka się rzetelnej monografii, uwzględniającej wszystkie przejawy lucyferyzacji Kościoła.
Ta jawność i oczywistość daje solidną nadzieję na przyszłość, i to coraz mniej odległą. Następny papież, biorąc pod uwagę aktualny skład Kolegium Kardynałów, złożonego przeważnie z nominatów Franciszka będzie kontynuował dzieło swojego poprzednika. Widząc zaawansowanie destrukcji Kościoła, jakie pozostawił właśnie zmarły Pontifex, jego następca będzie miał już niewiele do zrobienia w dziele zniszczenia. Pozostanie mu postawienie kropki nad i w postaci zmiany słów konsekracji, i wówczas w większości świątyń katolickich ustanie odprawianie Najświętszej Ofiary, i katolicki świat powróci do mroków pogaństwa. Lecz Kościół nie jest dziełem ludzkim, leż Boskim, i jego głową nie jest papież, będący tu na ziemi jeno namiestnikiem, lecz Chrystus.
Bramy piekielne nigdy nie przemogą Kościoła, więc cios, jaki w umysłach synodalistów ma być ostatecznym, okaże się szokiem, po którym na nowo zacznie bić serce i powróci puls tam, gdzie już zapanowała martwica tkanek. Wszystkich wątpiących należy więc pocieszać: nil desperandum, jeszcze tylko trochę pracy przed likwidatorami Kościoła, i zacznie się jego chwalebna odbudowa.
Tym zaś, którzy w kościelnych strukturach pełnią jakąś funkcję rzeczywistość postawi wybór, przed którym nie będą mogli się wyłgać niewiedzą, nieświadomością czy neutralnością. Nie tak dawno temu pewien 61-letni ksiądz z Niemiec, niejaki Thomas Schmollinger, w efekcie kryzysu wewnętrznego, polegającego m. in. na braku akceptacji Kościoła, który blokuje kobietom kariery kościelne rozważał już konwersję do kościoła starokatolickiego. Odkrył jednak swoje powołanie – rozśmieszanie ludzi, i jako katolicki kapłan odbył kurs na klauna, finansowany częściowo przez jego diecezję. Jak sam twierdzi ów kapłan, „jako ksiądz powinienem mieć prawo być klaunem dla innych”.
W nadchodzącej przyszłości, jeśli nowy biskup Rzymu podejmie testament Franciszka i będzie wdrażał synodalność, każdy hierarcha, kapłan i inna osoba konsekrowana będzie zmuszona do udzielenia odpowiedzi na pytanie, po czyjej stronie się znajduje.
Wybór będzie prosty – albo wybiorą Chrystusa, i wówczas będą musieli powrócić do jasnego, tradycyjnego nauczania nauki katolickiej i krzewienia czynami Chrystusowej wiary, albo wybiorą władzę, i wówczas będą mogli i musieli zostać nieśmiesznymi klaunami lucyferycznego kościoła synodalnego. Innej możliwości nie będzie.
______________
Umarł papież… ale czego?, Bartosz Kopczyński, 22 kwietnia 2025