Czy „zbawca narodu” prowadzi nas na wojnę? Najwyższa pora być mądrym przed szkodą.

W 1994 roku Teresa Torańska zapytała Jarosława Kaczyńskiego: Kim chciałbyś być? Minister sprawiedliwości? Premier? Prezydent? Kaczyński odparł: Chciałbym być emerytowanym zbawcą narodu. Od tamtej rozmowy minęło prawie 30 lat. Kaczyński nie jest emerytem. Kaczyński jest faktycznym Naczelnikiem Państwa i to od jego decyzji zależy los nas wszystkich. Dlatego zasadnym wydaje się zadanie pytania: Czy Kaczyński, marzący o roli zbawcy narodu, prowadzi nas na wojnę? Spróbujmy odłożyć na bok emocje i przeprowadzić chłodną analizę sytuacji.

Katarzyna Treter-Sierpińska https://wprawo.pl/katarzyna-ts-czy-zbawca-narodu-prowadzi-nas-na-wojne/ 7 marzec 2022

—————————–

Od 12 dni trwa rosyjska inwazja na Ukrainę. Kijów nadal się broni. Prezydent Ukrainy Zełenski domaga się, aby NATO ustanowiło nad Ukrainą strefę bez lotów. NATO odmawia. Dlaczego? Ponieważ egzekwowanie takiego zakazu oznaczałoby konieczność użycia sił NATO przeciwko samolotom rosyjskim. A to z kolei oznaczałoby bezpośrednie zaangażowanie NATO w konflikt zbrojny z Rosją. Tymczasem sojusz nie chce się w ten konflikt angażować, o czym Sekretarz Generalny Jens Stoltenberg powiedział otwartym tekstem: Powinniśmy, jako sojusznicy w NATO, wspierać Ukrainę na różne możliwe sposoby, ale nie będziemy częścią konfliktu. NATO nie chce wojny z Rosją.

Czy ktoś chce, aby NATO stało się stroną konfliktu i poszło na wojnę z Rosja? Oczywiście. Chcą tego Ukraińcy i – prawdę mówiąc – musieliby być idiotami, żeby tego nie chcieć. Bez względu na to, jak buńczuczna jest ukraińska propaganda, potencjał militarny obu państw nie pozostawia złudzeń. Bez wsparcia NATO Ukraina nie ma szans w tym starciu. Inną kwestią jest to, czy Rosja zadowoli się wymuszeniem uznania aneksji Krymu i „niepodległości” republik Donieckiej i Ługańskiej, czy urwie kolejną część terytorium ukraińskiego poprzez utworzenie następnej republiki separatystycznej, czy też będzie próbowała połknąć całość instalując prorosyjskie władze w Kijowie.

Twierdzenie, że Rosja przegrała wojnę, ponieważ Cyganie mieli ukraść rosyjski czołg, a jakaś babcia strąciła drona słoikiem z ogórkami, jest – delikatnie mówiąc – niepoważne. Oczywiście takie historyjki podbudowują morale broniących się Ukraińców, ale gdy widzę, jak polscy dziennikarze budują na tym przekaz o Rosji na kolanach, którą wystarczy pstryknąć palcem, żeby pokonać raz na zawsze, to opadają mi ręce. Nie jestem defetystką, ale po prostu znam historię. A ta pokazała, że dotychczas nikomu nie udało się pokonać Rosji raz na zawsze. Nie dokonały tego polskie wojska podczas Dymitriad w XVII wieku. Nie dokonały tego wojska Napoleona w XIX wieku. Nie dokonały tego wojska Hitlera w XX wieku. Obecnie wojska NATO nawet nie chcą próbować. Czy mimo tego, polskie władze chcą rzucić się z motyką na słońce?

Tu pojawia się sprawa przekazania Ukrainie polskich samolotów MiG-29 i zezwolenia na wykorzystanie polskich lotnisk dla ukraińskich misji bojowych. I robi się naprawdę groźnie, tym bardziej, że otrzymujemy sprzeczne sygnały i to z najwyższych szczebli.

O możliwości przekazania myśliwców dla Ukrainy jako pierwszy poinformował szef unijnej dyplomacji Joseph Borrell na konferencji prasowej 27 lutego. Borrell podkreślił, że ukraiński minister spraw zagranicznych Dmytro Kułeba poprosił o takie samoloty, którymi mogłyby operować siły powietrzne jego kraju. Takimi samolotami dysponuje m.in. Polska.

Następnego dnia ukraińskie Dowództwo Sił Powietrznych poinformowało, że Ukraina nie tylko otrzyma samoloty z Polski, Bułgarii i Słowacji, ale „jeśli zajdzie taka konieczność, myśliwce będą mogły stacjonować na polskich lotniskach, z których ukraińscy piloci będą wykonywać misje bojowe”. 1 marca informację powieliła rządowa stacja TVP Info. Po południu informacja o przekazywaniu samolotów i lotach na Ukrainę została zdementowana przez prezydenta Andrzeja Dudę. 4 marca szef NATO Jens Stoltenberg zapewnił, że  NATO nie jest i nie będzie stroną konfliktu ukraińsko-rosyjskiego. – Sojusznicy zgodzili się, że samoloty NATO nie będą operowały w ukraińskiej strefie powietrznej, a wojska NATO nie wkroczą na terytorium Ukrainy – powiedział Stoltenberg. Natomiast 6 marca sekretarz stanu USA Antony Blinken oświadczył, że USA daje Polsce „zielone światło” w sprawie przekazania Ukrainie samolotów bojowych.

Nie jest żadna tajemnicą, że państwa NATO przekazują Ukrainie broń. Szef MON Mariusz Błaszczak zamieścił na Twitterze zdjęcia konwoju z amunicją dostarczoną przez Polskę. A przecież nie chodzi tylko o amunicję. UE przeznaczyła 450 mln euro na broń, w tym na systemy obrony przeciwlotniczej, broń przeciwpancerną i inny sprzęt wojskowy dla ukraińskich sił zbrojnych. Kolejne 50 mln euro zostanie przeznaczone na dostawy paliwa, kamizelek kuloodpornych, hełmów i apteczek. Polska jest hubem logistycznym dla przerzutu tej broni na Ukrainę. Rosja nie wypowiedziała nam z tego powodu wojny. Jak zatem wygląda kwestia samolotów?

Rosyjskie Ministerstwo Obrony poinformowało, że „wykorzystywanie lotnisk dla bazowania samolotów, które będą atakowały siły zbrojne Rosji, może zostać uznane przez Rosję jako przyłączenie się tych państw do konfliktu”. A więc mamy jasny sygnał, że wykorzystanie polskich lotnisk dla ukraińskich misji wojskowych może stać się casus belli. Czy samo przekazanie samolotów też może zostać tak zakwalifikowane? Nie oczekujcie ode mnie odpowiedzi. Nie mam pojęcia. I obawiam się, że Zachód też tego nie wie. Szef NATO wskazuje, że samoloty nad Ukrainą to włączenie się w konflikt. Sekretarz Blinken mówi, że przekazanie samolotów jest OK, a jedyną problemem jest ustalenie, co Polska ma dostać w zamian za MiGi, które odda Ukraińcom.

Niestety, w całej tej kombinacji, w której na dwoje babka wróżyła, stawką jest nasza, polska skóra. Oczywiście Zachód jest gotów ponieść tę ofiarę. Nic nowego.  Pytanie brzmi: czy polskie władze są chętne, żeby podjąć to ryzyko?

Kaczyński i politycy PiS wielokrotnie podkreślali, że Rosja nie zatrzyma się na Ukrainie i uderzy na Polskę, więc trzeba zrobić wszystko, żeby pokonać Rosję zanim Rosja pokona Ukrainę. Oczywiście pokonanie Rosji siłami polsko-ukraińskimi jest niewykonalne. Musi zatem dojść do zaangażowania się w ten konflikt sił NATO. Ale NATO zapowiada, że o żadnym angażowaniu się mowy nie ma. Polska jest członkiem NATO, więc jeżeli zostanie zaatakowana przez Rosję, będzie to oznaczało atak na cały sojusz. Prezydent USA Joe Biden oświadczył, że NATO będzie bronić każdego skrawka ziemi należącej do państw członkowskich. Czy to oznacza, że jeśli dojdzie do rosyjskiego ataku na Polskę, to NATO ruszy na Moskwę? Myślę, że wątpię.

Ale co w tej kwestii myśli Kaczyński? Czy jest gotów sprowokować Rosję do uderzenia na Polskę dziś, żeby wymusić na NATO zaangażowanie w pokonanie Rosji raz na zawsze? Czy tak ma wyglądać ta partia szachów, w której stawką jest ryzyko kolejnej klęski państwa i narodu polskiego?

Mam nadzieję, że pisowska neo-sanacja zachowała jeszcze resztki rozumu i nie wciągnie nas w wojnę licząc na wsparcie NATO. Historia pokazała, że jeśli chcesz liczyć, to licz na siebie. Hasło „silni w sojuszach” brzmi bardzo ładnie, ale w praktyce wygląda to tak, że sojusznicy nie dają powiesić się dla towarzystwa w imię haseł o wspólnej walce do ostatniego żołnierza. Mam nadzieję, że Kaczyński o tym pamięta, bo jeśli nie, to możemy obudzić się z ręką w nocniku.

Najwyższa pora być mądrym przed szkodą.

============================================

Janusz Korwin-Mikke. Niech Amerykanie zamienią się z nami dając nam F-16 i biorąc nasze MiGi – a potem podarują te MiGi Ukraińcom. Dlaczego to my mamy się narażać na oskarżenia, że bezpośrednio wspieramy stronę wojującą? Dlaczego Amerykanie boją się tego oskarżenia?