Dżuma zmodyfikowana – Praca dla Ojczyzny nigdy się nie kończy!

Sukces projektu “Ognisko” ukazał nam prace nad dżumą w zupełnie nowym świetle. W ciągu następnych kilku miesięcy dzięki transformacji genetycznej na­ukowcy w Oboleńsku zdołali wzbogacić Yersinia pestis o gen toksyny mielinowej.

[z książki: Biohazard , Ken Alibek, wyd. Prószyński , str. 132 i nn.

Przypominam wyjątek z książki sprzed dekady. Ten Ken Alibek [-ow] pracował potem dla Amerykanów,w Fort Detrick, a w 2022. był inspektorem- “doradcą” w bio-laboratoriach na Ukrainie. Tu – jeszcze w Sowietach…MD]

[—-]

Aby przystąpić do pracy nad pewnym szczepem dżumy, musiał otrzymać pisemne upoważnienie od samego Jurija Andropowa, ówcze­snego szefa KGB. Praca została uwieńczona sukcesem. Wówczas otrzymał roz­kaz, żeby jej wyniki zaprezentować na Kremlu. W towarzystwie strażnika pod bronią Domaradzki udał się na Kreml z ampułką zawierającą kultury zmutowa­nej dżumy, wnosząc ją przez wrota pradawnej fortecy niczym drogocenny skarb. Uroczyście zaprezentował fiolkę wojskowym i partyjnym aparatczykom. Trudno dociec, czego właściwie się spodziewali.

Takie absurdy doprowadzały go do rozpaczy, jednak do największej potycz­ki doszło w 1982 roku, kiedy Kalinin mianował nowego dowódcę wojskowego Oboleńska.

Nikołaj Nikołajewicz Urakow, autokratyczny generał ż XV Zarządu, w prze­szłości sprawował obowiązki zastępcy dyrektora obiektu kirowskiego. Znany był z wydawania rozkazów hermetycznym, wojskowym żargonem i nie miał cier­pliwości dla cywili, zwłaszcza tych, których uważał za bumelantów.

Urakow sam był znakomitym naukowcem. Otrzymał nagrodę państwową za opracowanie broni opartej na gorączce Q i odkąd go pamiętam, zawsze nostal­gicznie opowiadał “o swojej broni”. “Szkoda, że nie możemy wrócić do gorącz­ki Q – mawiał. – Kiedyś była to prawdziwa broń, teraz nikt nie. traktuje jej już poważnie” .

[—-]

Tymczasem rywalizacja przeniosła się z Oboleńska do kwatery głównej Bio­preparatu. Któregoś dnia byłem na Samokatnej podczas kłótni naukowca z ge­nerałem w gabinecie Kalinina. Ich krzyki słychać było na całym piętrze. Podsłu­chiwałem pod drzwiami Kalinina; wyglądało na to, że za chwilę dojdzie do rękoczynów. Domaradzki oskarżał Urakowa o stosowanie “taktyki sierżanta”; generał odpowiedział w podobnym duchu. Doprowadzony do rozpaczy Kalinin zaczął prosić Domaradzkiego o pohamowanie emocji.

– Czy takie zachowanie godne jest naukowca? Było to pytanie, które równie dobrze można by skierować do nas wszystkich.

         W końcu okazało się, że Kalinin przedkładał interes armii nad prerogatywy nauki. Domaradzkiego nie było już w Oboleńsku, kiedy w 1987 roku przenie­siono mnie do kwatery głównej. Został zdegradowany do stanowiska szefa la­boratorium w jednym z moskiewskich instytutów.         .

Ze wspomnień Domaradzkiego wynika głębokie przekonanie, że armia utrzymuje kontrolę nad badaniami biologicznymi do dzisiaj. Ich autor stwierdza, że zarówno Kalinin, jak i Urakow pozostali na kierowniczych stanowiskach naj­ważniejszych instytutów naukowych, i skarży się jednocześnie, że jego nadzieje na kontynuowanie eksperymentów z plazmidami rozwiały się z powodu braku funduszy.

Podsumowując swoją zawodową karierę, Domaradzki oświadcza, że pro­gram genetyczny, nad którym pracował, “nie uzasadniał ani nadziei z nim zwią­zanych, ani ogromnych zainwestowanych środków”. “W zasadzie nie wyprodu­kowaliśmy nic istotnego” – konkluduje.

Niestety, Domaradzki się mylił. To, co on rozpoczął, Urakow dokończył. Zdołał wyhodować szczepy dżumy odporne na znacznie szersze spektrum leków, które w zasadzie mogły się oprzeć wszystkim znanym nam antybioty­kom. Niespodziewany obrót spraw nastąpił także w związku z projektem “Ognisko“.

Kiedy młody naukowiec wszedł na mównicę, siedziałem na sali już od kilku godzin. Byłem zbyt zmęczony, aby uważnie słuchać; on tymczasem relacjonował ostatnie próby włączenia genów kodujących toksyczne białka do komórek róż­nych szczepów bakteryjnych.

Zacząłem słuchać uważniej, kiedy oświadczył, że znaleziono odpowiednią bakterię – gospodarza dla toksyny mielinowej. Chodziło o Yersinia pseudotuber­culosis, blisko spokrewnioną z Yersinia pestis. Wyniki badań laboratoryjnych by­ły obiecujące, podobnie jak potajemnie przeprowadzane eksperymenty na zwie­rzętach.

Wewnątrz laboratorium o szklanych ścianach do specjalnych desek przywią­zano pół tuzina królików. Wszystkie musiały oddychać przez urządzenie przy­pominające maskę tlenową. Był to jeden ze standardowych sposobów spraw­dzania skuteczności aerozoli na małych zwierzętach.

Ukryty za szybą technik naciskał guzik, dostarczając każdemu zwierzęciu nie­wielką dawkę patogenu zmienionego genetycznie. Po zakończeniu eksperymentu zwierzęta wracały do klatek i poddawano je obserwacji. U wszystkich królików wy­stąpiła wysoka gorączka i objawy zakażenia pseudotuberculosis. W jednej grupie do­świadczalnej króliki wykazywały także symptomy innej choroby. Początkowo szar­pały się, potem leżały bezwładnie. Ich tylne kończyny zostały sparaliżowane ­świadczyło to o działaniu toksyny mielinowej.

         Próby przebiegły pomyślnie. Patogen poddany transformacji genetycznej wy­wołał dwie choroby, z których jednej nie można było zdiagnozować.

         Na sali zapadła cisza. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z implikacji tego od­krycia.

Powstał nowy rodzaj broni. Po raz pierwszy mogliśmy produkować broń, po­sługując się związkami chemicznymi wytwarzanymi przez nasz organizm. Mogły one zniszczyć układ nerwowy, wpływać na nastroje, wywoływać zmiany psychi­ki, a nawet zabijać. Pracą naszego serca sterują peptydy. Jeśli jest ich zbyt dużo, prowadzi to do palpitacji serca, a w rzadkich przypadkach do śmierci.

Możliwość wpływania na nastroje była szczególnie interesująca dla KGB ­w połączeniu z faktem, że przyczyn nie mogliby wykryć patolodzy. Wyglądałoby na to, że ofiara zmarła śmiercią naturalną. Jakiż wywiad nie zainteresowałby się bronią, która zabija, nie pozostawiając żadnych śladów?

Tylko niewielki krok dzielił od włączenia genu mieliny toksycznej do komó­rek Yersinii pseudotuberculosis i wprowadzenia tego samego genu do Yersinii pe­stis, czyli dżumy. Tym sposobem mielibyśmy nową odmianę jednej z naj starszej znanych ludzkości broni biologicznych.

Yersinia pestis, zazwyczaj przenoszona przez pchły i gryzonie, była odpowie­dzialna za największe pandemie w historii ludzkości. Nieustępliwe rozprze­strzenianie się dżumy na kolejne miasta i kraje od wieków wzbudzało przeraże­nie, któremu dorównywała jedynie obawa przed ospą i grypą. Epidemia dżumy, zwana czarną śmiercią, zgładziła jedną czwartą mieszkańców czternastowiecz­nej Europy. W szczytowej fazie epidemii dżumy w 1665 roku w Londynie tygo­dniowo umierało siedem tysięcy ludzi. Ostatnia poważna pandemia wybuchła w Chinach w 1894 roku i trwała ponad dziesięć lat, swym zasięgiem ogarniając Hongkong oraz porty na całym świecie. Spustoszyła Bombaj, San Francisco oraz inne amerykańskie miasta położone nad brzegiem Pacyfiku. Ofiarą padło ponad dwadzieścia sześć milionów ludzi. Dwanaście milionów zmarło.

Dżuma, najokrutniejsza i najbardziej zaraźliwa choroba znana człowiekowi, należy do trzech schorzeń, wobec których obowiązuje kwarantanna i szczegółowe międzynarodowe przepisy. Każdy przypadek należy zgłosić Światowej Organiza­cji Zdrowia. Jedno ukąszenie zarażonej pchły może pozostawić we krwi lub w układzie limfatycznym człowieka nawet dwadzieścia cztery tysiące zarazków dżumy. Po okresie inkubacji, trwającym od jednego do ośmiu dni, ofiary zaczyna­ją odczuwać dreszcze, pojawia się także gorączka, ponieważ organizm usiłuje zwalczyć chorobę. Próby te przeważnie kończą się niepowodzeniem. Jeśli od ra­zu nie podejmie się terapii – postawiwszy trafną diagnozę – bakterie dżumy wy­niszczą organizm, chory zacznie majaczyć, dochodzi do uszkodzenia narządów wewnętrznych i śmierci.

W ciągu sześciu do ośmiu godzin po wystąpieniu pierwszych objawów pod powierzchnią skóry zaczynają powstawać bolesne, ciemniejące gruzełki, w mia­rę jak atakowane są kolejne obszary tkanki.. W pachwinie i pod pachami nastę­puje obrzęk węzłów chłonnych, wywołujący tak silne bóle karku, że nawet pa­cjenci w śpiączce wiją się w agonii.

Najcięższa jest płucna odmiana dżumy. Do zarażenia wystarczy jedno kaszl­nięcie lub kichnięcie chorego. Bakterie przedostają się do układu oddechowe­go i wywołują zapalenie płuc, a gromadzący się w nich płyn coraz bardziej utrudnia oddychanie. Okres inkubacji jest krótki – trwa nie dłużej niż kilka dni. Objawy pojawiają się niespodziewanie i często trudno je odróżnić od sympto­mów innych chorób zakaźnych. Niewłaściwa lub spóźniona diagnoza może do­prowadzić do śmierci.

         Kiedy układ odpornościowy usiłuje zwalczyć bakterie, wydzielają one silną toksynę, która wywołuje zapaść. Agonii zawsze towarzyszy ogromne cierpienie.

Ofiary płucnej odmiany dżumy choroba atakuje w ciągu osiemnastu godzin od pojawienia się toksyny; przed śmiercią przeważnie występują konwulsje, chory majaczy i popada w śpiączkę.

W XX wieku poprawa warunków sanitarnych w miastach oraz postęp medy­cyny sprawiły, że wybuchy epidemii dżumy stały się rzadkie – co roku notuje sięmniej niż dwa tysiące przypadków. Jednak choroba nadal występuje na terenach wiejskich w Stanach Zjednoczonych – w Teksasie, Kalifornii i w górach Sierra Nevada, gdzie jej nosicielami są psy stepowe i pręgowce amerykańskie. Ostatnio informowano o pojawieniu się dżumy wśród ludności Indii, Afryki, południowej Azji i południowo-wschodniej Europy. Choroba ta dotknęła także amerykań­skich żołnierzy w Wietnamie.

Od 1948 roku najskuteczniejszym lekiem przeciwko dżumie jest streptomy­cyna, antybiotyk podawany doustnie lub dożylnie. Z powodzeniem stosowano także tetracyklinę, gentamycynę i doksycyklinę. Pierwszą szczepionkę  przeciw­ko dżumie opracował rosyjski lekarz Waldemar M.W Haffkine w 1897 roku podczas pandemii wirusa Hongkong. Od tamtej pory powstało wiele szczepio­nek, są one jednak skuteczne tylko w przypadku dymienicy morowej i wymaga­ją co pół roku zastrzyków podtrzymujących odporność. Ich skuteczność jest róż­na, a w miarę powtarzania szczepień wzrasta ryzyko skutków ubocznych.

Według starych kronik po raz pierwszy posłużono się dżumą jako bronią w XIV wieku, kiedy Tatarzy zdobyli Kaffę na Półwyspie Krymskim, katapultu­jąc do miasta zwłoki ofiar zarazy. W czasie drugiej wojny światowej Japończycy zainteresowali się wykorzystaniem dżumy jako broni biologicznej, ponieważ skutki ataku mogły być wzięte za naturalny wybuch epidemii. Istniały jednak pewne trudności: kiedy usiłowali zrzucać z samolotów bomby zawierające za­razki, eksplozja zabijała bakterie. Ostatecznie opracowano wydajniejszy spo­sób: nad celem zrzucano miliardy zarażonych dżumą pcheł.

Amerykanie także pracowali nad bronią opartą na dżumie, ale zniechęcił ich szybki spadek wirulencji. Bakterie przestawały być groźne już po trzydziestu mi­nutach, co sprawiało, że aerozole stawały się bezużyteczne. Ostatecznie Ame­rykanie, w przeciwieństwie do nas, zarzucili ten projekt. Zarazki dżumy można hodować w szerokim spektrum temperatur i pożywek. W końcu udało nam się wyhodować szczep zdolny do przetrwania w postaci aerozolu i jednocześnie za­chowujący zdolność zabijania. Pilnowaliśmy, aby zapasy w Kirowie nigdy nie spadały poniżej dwudziestu ton bakterii dżumy.

Sukces projektu “Ognisko” ukazał nam prace nad dżumą w zupełnie nowym świetle. W ciągu następnych kilku miesięcy dzięki transformacji genetycznej na­ukowcy w Oboleńsku zdołali wzbogacić Yersinia pestis o gen toksyny mielinowej.

“Toksynowo -dżumowa” broń nie zdążyła powstać przed upadkiem Związku Ra­dzieckiego, jednak udany eksperyment otworzył przed badaczami nowe możli­wości łączenia właściwości bakterii i toksyn. Wkrótce naukowcy podjęli próby dokonania transformacji genetycznej bakterii, wykorzystując botulinum (toksynę jadu kiełbasianego), najbardziej śmiercionośną truciznę występującą naturalnie.

W innych okolicznościach odkrycie rosyjskich uczonych, świadczące o tym, że peptydy regulatorowe można powielać w warunkach laboratoryjnych, zosta­łoby szeroko nagłośnione i postrzegane jako przyczynek do poszerzenia wiedzy z zakresu chorób neurologicznych. Tymczasem zostało ono zaklasyfikowane ja­ko “ściśle tajne” i ukryte przed światem.

         Ostatnim mówcą był Urakow. Podchodząc do mikrofonu, żeby wygłosić pod­sumowanie, z trudem ukrywał dumę.

         – Jak zwykle także i tym razem osiągnęliśmy więcej, niż zamierzaliśmy – po­wiedział.

         Nie można było temu zaprzeczyć. Oboleńsk rozrósł się już wówczas tak bar­dzo, że pracownicy, aby przedostać się z jednego oddziału do drugiego, musie­li korzystać z autobusów. W konferencji uczestniczyło około czterech tysięcy naukowców i techników. Roczny budżet obiektu wynosił równowartość niemal dziesięciu milionów dolarów. Fundusze te wykorzystywano na zakup drogiej za­granicznej aparatury – mikroskopów elektronowych, chromatografów, wirówek wysokiej jakości, sprzętu do analizy laserowej.

Raport na temat toksyny mielinowej był tego dnia ostatnim z szeregu donie­sień o sukcesach. Innemu zespołowi udało się wyhodować szczep wąglika od­porny na działanie pięciu antybiotyków. Jeszcze inni naukowcy uzyskali odmia­nę nosacizny, niewrażliwą na leki.

Pomimo to Urakow najwyraźniej nie był jeszcze w pełni usatysfakcjonowany.

         – Uważnie przyglądamy się, jakie lekarstwa produkowane są w Stanach

Zjednoczonych, w Wielkiej Brytanii i Niemczech – powiedział. – Pamiętajmy, że praca dla ojczyzny nigdy się nie kończy.