LOTNICZE WOJNY WYBORCZE

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/lotnicze-wojny-wyborcze,p1407416953

LOTNICZE WOJNY WYBORCZE

2023-06-30 Sławomir M. Kozak

Do prezydenckich wyborów w USA jeszcze prawie półtora roku, ale będą one z pewnością ciekawe. Oto, z ramienia Demokratów zamierza w nich startować członek klanu Kennedy’ch, Robert Francis junior, który domaga się ujawnienia dokumentów dotyczących okoliczności śmierci swego stryja, zamordowanego w 1963 r. amerykańskiego prezydenta Johna Kennedy’ego i ojca – prokuratora generalnego Stanów Zjednoczonych Roberta, który stracił życie w zamachu, w r. 1968. Miliony Amerykanów chciałyby poznać szczegóły tych zabójstw, stąd obecny kandydat może z pewnością liczyć na duże poparcie, już choćby dla tej sprawy.

Niewiele jednak osób pamięta już o pierwszym z rodu Kennedych, który również zginął tragicznie – śmiercią  lotnika. Był nim  Joseph Kennedy junior, brat obu polityków.

Porucznik Joseph Kennedy Junior, pilot Marynarki Wojennej USA, uczestnik inwazji w Normandii, poległ podczas jednej z misji w r. 1944 nad Suffolk we wschodniej Anglii, jako członek załogi samolotu BQ-8, zmodyfikowanej wersji bombowca B-24, będącego jedną z pierwszych, prymitywnych jeszcze wersji dzisiejszych dronów. Idea narodziła się w głowach sztabowców amerykańskiego lotnictwa wojskowego i, realizowana pod kryptonimem „Afrodyta”, miała wykorzystywać przebudowane bombowce B-17 do misji bezzałogowych. Wiemy, że w roku 1946 taki zdalnie sterowany prototyp drona oparty na płatowcu B-17 pokonał z sukcesem 4 000 km, co stanowiło wówczas rekord odległości lotu dla tego typu maszyny.

Podobne próby podejmowała Marynarka Wojenna, która przeprowadziła tylko dwie tego typu misje, w ramach tak zwanej operacji „Anvil” z zamysłem zwalczania silnie bronionych celów na japońskich wyspach Pacyfiku. Korzystając z okazji polecam swoją książkę „Requiem dla Amelii Earhart”, w której pisałem między innymi  o tym właśnie miejscu świata i ówczesnych operacjach wojennych. W tym przypadku Marynarka wykorzystywała wysłużone i wyeksploatowane B-24, które po usunięciu wyposażenia i opancerzenia wypełniano silnie wybuchowym materiałem Torpex. „Anvil” wykorzystywał dosyć skomplikowany system zdalnego sterowania. Obraz z kamery telewizyjnej drona był przesyłany do będącego w powietrzu innego samolotu typu B-17, który następnie wysyłał polecenia korekty kursu do przerobionego samolotu PV-1 Lockheed Ventura, który faktycznie sterował dronem. W rejonie Morza Północnego odbyły się dwie misje „Anvil”, obie nieudane. Załoga, po doprowadzeniu samolotu w rejon celu, powinna się po uzbrojeniu ładunku ewakuować. Podczas pierwszej z nich, samolot z materiałem wybuchowym eksplodował przedwcześnie i zabił obu pilotów, w tym pilota Kennedy’ego. Po drugiej, równie nieudanej misji, zrezygnowano z dalszych tego typu operacji. Przypomnę, że ojciec Josepha był w latach 1938-1940 ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Londynie. Opowiadał się za polityką ustępstw wobec Niemiec i izolacjonizmem. Na rok przed wejściem Ameryki do wojny został z placówki odwołany, choć encyklopedie podają do dziś, że podał się do dymisji.

Jego rodzina doświadczała w każdym pokoleniu nagłych zgonów. W dniu pogrzebu najsławniejszego z rodu – prezydenta J. Fitzgeralda Kennedy’ego, jego syn, też John, kończył dokładnie 3 lata. Cały świat zobaczył wówczas poruszające ujęcie małego chłopca oddającego salut okrytej sztandarem trumnie przed katedrą św. Mateusza w Waszyngtonie. 35 lat później zginął w wypadku pilotowanego przez siebie samolotu Piper Saratoga u wybrzeża atlantyckiej  wyspy Martha’s Vineyard. Razem z nim zginęła jego żona oraz jej siostra. Wrak zlokalizowano po dwóch dniach, po kolejnych dwóch wydobyto zwłoki i poddano autopsji, w wyniku której stwierdzono, że śmierć całej trójki nastąpiła na skutek silnego uderzenia samolotu o wodę. Ciała błyskawicznie skremowano i już następnego dnia rano prochy rozsypano nad oceanem. Oficjalnie rozgłaszano wtedy pogląd, jakoby lot odbywający się nocą był wykonywany w niesprzyjających warunkach pogodowych, co według mojej wiedzy nie było prawdą, bo komunikaty meteo podawały „niebo bez chmur do wysokości 12 000 stóp, widzialność 10 mil”. 

Tymczasem, 4 czerwca tego roku, miał miejsce w USA niezwykły wypadek lotniczy. Mieszkańcy stolicy państwa, a także części stanów Maryland i Wirginia usłyszeli około 15ej grzmot, który wielu wystraszył. Jak się później okazało, był to odgłos wydawany przez myśliwce przekraczające barierę dźwięku. To niezbyt częste zjawisko w rejonie Waszyngtonu. Cóż się wydarzyło?

Z lotniska Elizabethton w stanie Tennessee, wystartował dwusilnikowy samolot typu Cessna Citation 560. Zmierzał na nowojorskie lotnisko MacArthur na Long Island, odległe o 930 kilometrów. Nie znamy jeszcze większości szczegółów, ale wiemy, że w miejscu, w którym powinien rozpocząć podejście do lądowania, zawrócił i zaczął lecieć w kierunku lotniska, z którego wystartował. A to oznaczało, że kierował się prosto na Waszyngton. Kiedy  Cessna zbliżała się do strefy ograniczonego ruchu lotniczego, jakim objęty jest rejon wokół stolicy, z tak zwanej bazy wspólnej Andrews wystartowała para dyżurna, czyli dwa samoloty F-16, żeby maszynę przechwycić, skierować poza rejon zastrzeżony i zmusić do lądowania. Podleciały do niej z dwóch stron, a prowadzący samolot myśliwski próbował wywołać pilota przez radio. Jako, że wezwanie to nie spotkało się z żadną reakcją, piloci wystrzelili flary, które miały zwrócić uwagę prowadzącego Cessnę na obecność wojskowych maszyn. Także to nie przyniosło żadnego efektu. Jeden z myśliwców zbliżył się do Cessny i pilot F-16 zauważył, że w kokpicie znajduje się pilot złożony wpół i nie dający oznak życia. Chwilę później Cessna niespodziewanie runęła w dół. Co ciekawe, policję powiadomiono o katastrofie dopiero pół godziny później, dokładnie o 16ej. Dotarcie do miejsca upadku samolotu zabrało ratownikom 4 kolejne godziny. Wypadku nikt nie przeżył. 

Na pokładzie, oprócz pilota, znajdowały się dwie kobiety i dziecko. Samolot był zarejestrowany na firmę Encore Motors z Melbourne, na Florydzie, której właścicielami są John i Barbara Rumpel. Po odwiedzinach w ich rodzinnym domu w  Tennessee, do Nowego Jorku samolotem wracała ich 49-letnia córka Adina Azarian ze swoją 2-letnią córeczką i nianią. Adina nie była związana z państwem Rumpel więzami krwi. Zaadoptowali ją, kiedy była już dorosłą kobietą. Prawdopodobnie wpływ na tę decyzję miała tragiczna śmierć ich córki Victorii, która w 1994 roku, w wieku 19 lat, utonęła podczas nurkowania. Upamiętnili jej imię kupując w roku 2004 11-piętrowy budynek, w którym uruchomili ośrodek dla seniorów, nazywając całość Victoria Landing. Czy takich ludzi, zdolnych do pięknych i wzruszających gestów dotknęło kolejne fatum? Ślepy los, który się na nich uwziął? Tego nie wiemy. 

Wiele wskazuje na to, że w samolocie wystąpiła dekompresja, która może doprowadzić do hipoksji, czyli niedoboru tlenu w organizmie, choć wydaje się to dziwne, żeby systemy ostrzegawcze zawiodły i pilot nie skorzystał z dostępnej w kabinie maski. A, być może mamy tu pierwszy efekt eksperymentów medycznych przeprowadzanych w ostatnich dwóch latach również na pilotach?

I tu kolejne pytanie – dlaczego w kokpicie nie było drugiego pilota? Tego typu samolot na ogół pilotują dwie osoby. I najdziwniejsze – z jakiego powodu samolot runął nagle w dół? Czy obawiano się, że samolot może kolejny raz zawrócić i przelecieć nad Białym Domem lub Kapitolem i postanowiono, że lepiej byłoby, gdyby się rozbił w  górzystym i zalesionym terenie odległym od skupisk ludzkich? Uważam, że nie można odrzucić takiej wersji zdarzeń. Państwo  Rumpel przyjaźnią się od lat z Donaldem Trumpem, na którego kampanię wyborczą łożyli  potężne środki. Nawiasem mówiąc – John Rumpel wspiera też gubernatora DeSantis – kolejnego politycznego przeciwnika obecnej administracji, a do tego wraz z żoną są szczególnie aktywnymi działaczami Narodowego Stowarzyszenia Strzeleckiego Ameryki, propagującego, jakże zwalczane obecnie w Stanach, prawo do posiadania broni palnej. Cóż, tragedia tej konkretnej rodziny szybko przestała być newsem w samej Ameryce, a u nas w ogóle niewiele osób ją odnotowało. 

Ale może to dlatego, że w zasadzie rozpoczęła się już w Polsce nieoficjalna jeszcze kampania wyborcza i mamy swoje własne lotnicze przypadki, które rozgrzewają tubylczą scenę polityczną. Oczywiście, na miarę naszych możliwości. Oto, tego samego dnia, 4 czerwca tego roku, nad głośnym już i licznym antyrządowym marszem tak zwanej opozycji, przeleciał samolot ciągnący banner z napisem „do Berlina”, co rozsierdziło polityków Platformy. W prasie pojawiły się zapowiedzi pociągnięcia nieprawomyślnego pilota do odpowiedzialności. Żeby było ciekawiej, dokładnie w tym samym czasie inny pilot, lecący śmigłowcem, wyrysował na warszawskim niebie mało przychylną, acz powszechnie znaną, ośmioliterową opinię na temat grupy trzymającej władzę. Cóż, wojna wyborcza dopiero się rozpędza, a skoro obie strony sięgają po siły powietrzne już na tym etapie, to finisz z pewnością będzie widowiskowy.

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl