Młodzi bandyci z imigranckich rodzin, czyli udana integracja z kulturą francuską.
Grzegorz Górny z-imigranckich-rodzin
Po niedawnych bitwach ulicznych, które na długi czas ogarnęły wiele miast we Francji, w europejskich mediach pojawił się zalew komentarzy stawiających następującą diagnozę: problemem jest to, że główna siła sprawcza wspomnianych zajść, czyli młodzież pochodząca z imigranckich rodzin, nie zintegrowała się dostatecznie ze współczesną kulturą francuską.
Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę
A może problem jest odwrotny? Może ta młodzież jest właśnie lepiej zintegrowana z dominującą obecnie we Francji kulturą niż się na pozór wydaje. To przecież współczesna szkoła francuska wpaja młodym, by odrzucili dotychczasowe autorytety, dyscyplinę i tradycję; to dzisiejsza kultura mówi im, by na pierwszym miejscu stawiali samorealizację i autoekspresję; to cała rzesza opiniotwórczych influencerów i trendsetterów przekonuje ich, by wybierali absolutną wolność jednostki nieskrępowaną żadnymi normami, zakazami i tabu – wolność, która nie akceptuje ograniczeń w postaci prawdy obiektywnej, etyki absolutnej czy prawa naturalnego. Młodzi wciąż słyszą, że najważniejsze jest, aby byli autentyczni, a zatem robili to, co chcą. Więc robią, co chcą. Niszczą budynki, palą samochody, obrzucają kamieniami policję.
To, co robią, nie jest bynajmniej wyrazem religii muzułmańskiej, nawet w wydaniu wahabickim czy salafickim. Ich niszczycielska furia – pozbawiona politycznego celu, programu i przywództwa – ma niewiele wspólnego z islamem, ma za to dużo wspólnego z nihilistyczną manifestacją wolności rozumianej jako nieustanna transgresja, czyli przekraczanie kolejnych norm. Oni nie recytują sur Koranu, rzucając koktajle Mołotowa w policyjne radiowozy. Do religii muzułmańskiej powracają dopiero później, gdy odrzucą postmodernistyczną kulturę pustki i wyczerpania.
Minister sprawiedliwości Eric Dupond-Moretti, szukając osób odpowiedzialnych za zamieszki, postanowił winą obarczyć rodziców. Jego zdaniem nie skorzystali oni z przysługującej im władzy rodzicielskiej, by zdyscyplinować swoje pociechy. Ale przecież to cała francuska kultura, przy walnym wsparciu systemu szkolnictwa i wymiaru sprawiedliwości, usilnie pracowała przez ostatnie dziesięciolecia nad tym, by osłabić pozycję rodziny i odebrać rodzicom prawo decydowania o swoich dzieciach. Teraz zbierane są tylko owoce tych działań.
Kto „zatruwa młodym głowy”?
Młodzi imigranci mówią, że nie lubią Francji i się z nią nie utożsamiają. W sumie oni wyciągają tylko logiczne konsekwencje z tego, co od lat głoszą mainstreamowe autorytety: że państwo narodowe jest złem, którego trzeba się pozbyć jak anachronicznego przeżytku; że cywilizacja zachodnia od wieków była i nadal pozostaje źródłem największych nieszczęść i zbrodni w historii ludzkości; że nietolerancyjna i ksenofobiczna kultura europejska odpowiedzialna jest za rasizm, kolonializm, islamofobię i inne plagi społeczne. Czy można więc zarzucać młodzieży z imigranckich rodzin, że nie chce utożsamiać się z tak monstrualnym złem?
Ci sfrustrowani młodzi ludzie w rzeczywistości są wyrazicielami głęboko dysfunkcyjnej kultury panującej we francuskim społeczeństwie, kultury, która kwestionuje dotychczasowe pewniki i odrzuca tradycję, stawiając na piedestale jednostkę i jej nieograniczoną niczym wolę. W tym sensie są oni nieodrodnymi dziećmi dzisiejszej Republiki.
Emmanuel Macron winę za ostatnie zamieszki zrzucił na gry komputerowe oraz platformy społecznościowe, takie jak TikTok czy Snapchat, które „zatruwają młodym głowy”. Z powodu swej diagnozy został skrytykowany przez media, które zarzuciły mu powierzchowność w ocenie sytuacji. A jednak prezydent Francji ma częściowo rację. Dostrzega, niestety, tylko wycinek problemu, jakim jest fragment kultury masowej. Powinien jednak spojrzeć na zjawisko znacznie szerzej. Wówczas być może dostrzegłby, że odpowiedzialność za uformowanie młodzieży spoczywa na całej dominującej dziś we Francji kulturze, w której hegemonem są środowiska lewicowo-liberalne, i której częścią jest także on sam.