Paroksyzmy jurydyczne

Paroksyzmy jurydyczne

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    14 listopada 2023 michalkiewicz.pl/tekst

Już był w ogródku, już witał się z gąską…” Tak zaczyna się bajka Adama Mickiewicza o Lisie, który „już witał się z gąską”, a tymczasem wpadł do studni. „Inny zwierz na pewno załamałby łapy i bił się w chrapy, wołając gromu, ażeby go dobił” – ale nie Lis. Ujrzawszy Kozła, który mu się przyglądał, zaczął udawać, że pije wodę i głośno zachwalać jej niebywałe zalety. Kozioł, wzburzony możliwością, że Lis wypije mu całą tę wspaniałą wodę, postanowił go ze studni przegonić. W tym celu skoczył do niej, a Lis natychmiast wskoczył mu na grzbiet i ze studni się wydostał.

To prawie prefiguracja tegorocznych wyborów parlamentarnych w naszym nieszczęśliwym kraju. Wyposzczona po ośmiu latach opozycja, do której dołączyła Trzecia Noga, przypomina Kozła, który chciałby sam wypić całą wodę ze studni, podczas gdy Naczelnik Państwa, co to wygrał, ale przegrał, kombinuje, jakby tu wykorzystać koźle namiętności dla własnej korzyści. A wbrew pozorom, tych możliwości jest całkiem sporo.

Najprzód pan prezydent Andrzej Duda. Puszcza on mimo uszu nawet surowe rozkazy „Babci Kasi”, co to demonstrując przez Pałacem Namiestnikowskim, kazała mu natychmiast zwołać nowowybrany Sejm. Tymczasem pan prezydent postanowił wykorzystać cały 30-dniowy termin, jaki wyznacza konstytucja, wobec czego pierwsze posiedzenie Sejmu odbędzie się nie wcześniej jak 13 listopada. Posłowie będą składali ślubowania, chociaż nie wiadomo, czy wszyscy – na przykład pan mecenas Roman Giertych. Został wprawdzie wybrany, ale mandatu jeszcze nie otrzymał, bo ten uzyskuje się właśnie dopiero po złożeniu ślubowania. Wtedy też nabywa się immunitet. Na razie tedy pan mecenas nie ma immunitetu, w związku z tym, nie jest wykluczone, że kiedy tylko przekroczy granicę naszego nieszczęśliwego kraju, zaraz zostanie zatrzymany przez prokuraturę w związku z „nowymi zarzutami”, które mu postawiła. W dodatku, jeśli obrotny prokurator dogada się z jakimś rządowym sędzią, na którego dybią dzisiaj wszyscy płomienni szermierze praworządności i miłośnicy konstytucji z Kukuńkiem na czele, to od razu przysoli mu 3 miesiące aresztu wydobywczego. Tym razem prokurator na pewno będzie pilnował, by pan mecenas nie odwrócił się do niego tyłem, bo – jak wiemy w orzeczenia niezawisłego sądu nierządnego – zarzuty skutecznie można delikwentowi przedstawić tylko od przodu, a od tyłu – nie. Jeśli tak by się stało, to pan mecenas może nie złożyć ślubowania, a wtedy na jego miejsce wskoczy następny na liście wybrańców narodu i z upragnionym immunitetem trzeba będzie się pożegnać. Słowem – cały pogrzeb na nic.

Potem pan prezydent powierzy komuś od Naczelnika Państwa misję tworzenia rządu. Ten jegomość ma 14 dni na przeprowadzenie „rozmów programowych”, które w tym sezonie politycznym sprowadzają się do kwestii, do której nogawki zostanie przełożona Trzecia Noga. Od tego bowiem zależy, czy przedstawiony przez jegomościa rząd uzyska votum zaufania, czy nie. Jeśli nie – to pan prezydent nie będzie miał innego wyjścia, jak powierzyć misję tworzenia rządu Sejmowi, a jeśli Trzecią Nogę uda się przełożyć do nogawki Volksdeutsche Partei, to pan prezydent nie będzie miał innego wyjścia, jak ten rząd zaprzysiąc.

Myliłby się jednak ten, kto by myślał, że to już koniec paroksyzmów. Wszystko bowiem może rozstrzygnąć się w całkiem innych kategoriach, a to z uwagi na art. 101 konstytucji, za którą płomienni szermierze praworządności z Kukuńkiem na czele bez wahania oddaliby życie. Ten artykuł stanowi, że „ważność wyborów (…) stwierdza Sąd Najwyższy”. Stwierdza – albo i nie stwierdza. Dotychczas zawsze stwierdzał, chociaż protestów wyborczych za każdym razem było co niemiara. Ale zawsze Sąd Najwyższy stwierdzał, że nawet jeśli protest był uzasadniony, to nie miał on wpływu na wynik wyborów. Dlaczego nie miał? Tajemnica to wielka i skazani jesteśmy na domysły. Ja na przykład domyślam się, że do sędziów, albo przynajmniej do Pierwszego Prezesa SN, przychodził ktoś starszy i mądrzejszy i mówił tak: wiecie, rozumiecie prezesie; te wszystkie protesty nie mogły mieć wpływu na wynik wyborów, nieprawdaż? W przeciwnym razie świat mógłby się zawalić, a z wami, prezesie, byłaby brzydka sprawa. Dzięki temu nasza demokracja funkcjonowała bez zarzutu.

Teraz jednak może być inaczej. Nie dlatego, że tegoroczne protesty są bardziej uzasadnione, niż tamte poprzednie, tylko dlatego, że z obfitości serca usta niektórych wybrańców narodu zaczynają nieprzytomnie chlapać, jak to będą przywracali praworządność w „wolnych sądach”, dusząc „sędziów dublerów” gołymi rękami. Tak się akurat składa, że w Sądzie Najwyższym tych sędziów zwanych przez Judenrat „Gazety Wyborczej” , za którym powtarzają postępaccy mikrocefale, „dublerami”, uzbierało się przez ostatnie 8 lat całkiem sporo. Skoro nawet my, biedni felietoniści, słyszymy te pogróżki dobiegające z czeluści świątyń demokracji, to niezawiśli sędziowie nie tylko też je słyszą, ale nawet mogą wyciągać na ich podstawie wnioski. Na przykład – jak wy tak, to my tak – co w przełożeniu na język ludzki oznaczałoby odmowę zatwierdzenia wyborów. I co w tej sytuacji uczyniłaby Volksdeutsche Partei ze stronnictwami sojuszniczymi?

Jej sytuacja byłaby trudna, dlatego, że nie mogłaby tym razem powoływać się na konstytucję, która po to zawiera art. 101, żeby w naszej demokracji niczego nie chybiało, żeby była ona, niczym żona Cezara – bez zarzutu. Z tymi żonami, nawiasem mówiąc, rozmaicie bywało. Na przykład żoną cesarza Klaudiusza była Messalina, słynąca z urządzania orgii, podczas których – jak podaje Swetoniusz Trankwillus – wyrażała żal, iż natura nie dała jej większych otworów w piersiach, by mogła wypróbować również takie dreszczyki.

Na takie dictum Sądu Najwyższego nie mógłby chyba też powiedzieć złego słowa Sąd Ostateczny IV Rzeszy w Luksemburgu – a poza tym zanim by ktoś tam naskarżył, zanim tamtejsi przebierańcy by się namówili, to upłynęłoby sporo czasu, w którym Naczelnik Państwa rządziłby sobie naszym nieszczęśliwym krajem, jak gdyby nigdy nic, ogołacając go z konfitur władzy. W takiej sytuacji do głosu mogłyby dojść emocje tym bardziej, że i BND mogłaby zacząć w tym kierunku ekscytować nie tylko naszych Umiłowanych Przywódców „demokratów”, ale również zadaniowaną przez siebie wywiadowczo, a nawet dywersyjnie część ukraińskiej diaspory – żeby urządziła w naszym nieszczęśliwym kraju powtórkę z wołynki. W tak sprzyjających okolicznościach przyrody pan prezydent nie miałby innego wyjścia, jak ogłosić stan wyjątkowy, podczas którego, jak wiadomo, nie można skrócić kadencji Sejmu – oczywiście starego, bo ten nowy byłby nieważny – i tak dalej. Jak widzimy, do powitania z gąską może być znacznie dalej, niż się wielu wydaje – i dlatego z demokracją niepodobna się nudzić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.