Polska przekupywana własnymi pieniędzmi
Stanisław Michalkiewicz 4 listopada 2023 michalkiewicz
Gdyby oglądać telewizje; rządową i nierządną, można by odnieść wrażenie, że kampania wyborcza nie tylko się nie skończyła, ale dopiero się rozkręca – z tym, że o ile w telewizji rządowej dominuje nurt katastroficzny, to w nierządnej – triumfalistyczny. Na ile i jeden i drugi jest uzasadniony – to osobna sprawa. Tymczasem Niemcy, skwapliwie korzystając z udzielonego im w marcu br. przez prezydenta USA Józia Bidena pozwolenia na urządzanie Europy po swojemu, nie zasypiają gruszek w popiele, tylko starają się stworzyć fakty dokonane jeszcze przed możliwą zmianą na stanowisku amerykańskiego prezydenta w listopadzie przyszłego roku. Nie tylko nie wiadomo, kto nim będzie, ale przede wszystkim nie wiadomo, co mu strzeli do głowy, więc trzeba korzystać z okazji i kuć żelazo póki gorące.
Ta sytuacja jest znakomitą ilustracją, że Niemcy są – mimo wszystko, to znaczy – mino wariactw ekologicznych i migracyjnych – państwem poważnym. Jak pamiętamy, w wieku XX, dwukrotnie próbowały zjednoczyć Europę metodami militarnymi – ale to im się nie udało. I za pierwszym i za drugim razem poniosły klęskę, zwłaszcza w drugiej wojnie światowej, kiedy to państwo niemieckie zostało zlikwidowane, Europa została skotłowana, całe narody znienawidziły Niemców, a kontrolę nad Europą przejęli Amerykanie do spółki z Sowietami, czego symbolem była Jałta. Toteż w tej sytuacji jakakolwiek rywalizacja między Niemcami i Francją, czy między Niemcami i Anglią o hegemonię w Europie, przestała mieć sens. Dlatego też, kiedy tylko gwoli stworzenia zapory przed sowiecką presją na Europę Zachodnią, Amerykanie w 1949 roku zdecydowali się na odtworzenie państwa niemieckiego, kanclerz Adenauer niezwłocznie porozumiał się w Francją, co do poczynań, jakie wydawały się wtedy niezbędne dla rozpoczęcia procesu odzyskiwania przez Europę politycznego znaczenia w świecie.
Żadne militarne metody oczywiście nie wchodziły w grę nie tylko ze względu na Stalina, ale również – ze względu na obecność w Niemczech amerykańskiego wojska okupacyjnego. Toteż Niemcy, w podskokach poddając się „denazyfikacji”, wyrzekły się militarnych prób jednoczenia Europy, w porozumieniu z Francją, a wkrótce również z Włochami, rozpoczynając żmudny proces pokojowego jednoczenia Europy poprzez korumpowanie biurokratycznych gangów, okupujących poszczególne kraje. Pierwszy krok zmierzał do odbudowy gospodarki państw europejskich, co paradoksalnie ułatwił Stalin, inspirując Amerykanów do ogłoszenia Planu Marshalla. Dzięki niemu oraz dzięki realizacji pomysłu, by w Europie ustanowić jednolity obszar celny w postaci Wspólnego Rynku, pokojowe jednoczenie Europy zyskało solidne podstawy.
Ale wszystko jedno – militarne, czy pokojowe – cały czas chodziło przecież od to samo, to znaczy – by Europę tak czy owak zjednoczyć, oczywiście pod kierownictwem niemieckim. Mówił o tym jeszcze w 1943 roku Adolf Hitler na spotkaniu z gauleiterami. Roztoczył przed nimi wizję przyszłej Europy, w której „małe państwa” nie będą miały racji bytu, bo Europą mogą prawidłowo pokierować tylko Niemcy. Ciekawe, że do podobnych wniosków doszedł Alfiero Spinelli, w odróżnieniu od Adolfa Hitlera, otoczony w Unii Europejskiej kultem. On z kolei uważał, że dla dobra przyszłej Europy trzeba zlikwidować tutejsze historyczne narody. Oczywiście nie w ten sposób, by je wymordować, tylko – żeby przerobić je na tak zwany nawóz historii, na którym wyrośnie nowa, tym razem już wymarzona komunistyczna Europa.
Przełomowym momentem w tym procesie było wejście w życie w roku 1993 traktatu z Maastricht, który w sposób zasadniczy zmienił formułę funkcjonowania wspólnot europejskich – a konfederacji, czyli związku państw – jakim Europa była pierwotnie – na federację, czyli państwo związkowe – jakim staje się na naszych oczach. Wspominam o tym, by pokazać, że żaden z naszych Umiłowanych Przywódców nie mógł w roku 2003, kiedy to u nas odbywało się referendum akcesyjne, o tym nie wiedzieć. Wszyscy wiedzieli, bo przypuszczenie, że nie, byłoby po prostu niegrzeczne.
Wiedzieli – a mimo wszystko Anschluss do Unii Europejskiej nam stręczyli. Że robili to liderzy Lewicy, to rzecz normalna; oni zawsze muszą mieć nad sobą jakiegoś fuhrera, któremu by służyli; jak nie Hitlera, to Stalina, jak nie Stalina, to Kohla – wszystko jedno kogo, byle tylko zagwarantował im on możliwość pasożytowania na historycznym narodzie tubylczym. Bo od 1944 roku nie ma już jednolitego narodu polskiego, tylko historyczny naród polski zmuszony został do dzielenia terytorium państwowego z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą, której lewica stanowi polityczną ekspozyturę. Transformacja ustrojowa niczego tu nie zmieniła, bo wywiad wojskowy, któremu Amerykanie i Sowieci przekazali uzgodniony przez siebie projekt do wykonania, zakręcił się jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych wokół wyselekcjonowania takiej „reprezentacji społeczeństwa”, do której komunistyczna bezpieka miałaby zaufanie. Dlatego też przez ostatnie 30 lat każde „święto demokracji”, czyli wybory, mają charakter plebiscytowy; albo za jedną, albo za drugą frakcją owej „reprezentacji społeczeństwa”, do której w żadnym razie nie może doszlusować prawica, zwłaszcza narodowa. Pilnuje tego nie tylko bezpieka, ale również zainteresowane w takim właśnie ukształtowaniu sceny politycznej środowiska żydowskie w Polsce i poza nią, kontrolujące, a może nawet za pośrednictwem mediów, sprawujące rząd dusz w naszym bantustanie. Teoretycznie pretenduje do tego Kościół, ale chyba nie jest on w stanie wytrzymać tej konkurencji nie tylko ze względu na widoczny gołym okiem i pogłębiający się kryzys przywództwa we własnych szeregach, ale przede wszystkim ze względu na procesy zachodzące w samej jego Centrali, która coraz wyraźniej lokuje się w ariergardzie rewolucji komunistycznej. Świadczy o tym choćby ostatni dokument „synodu o synodalności”, którego intencją jest ostrożne przygotowanie katolickich mas do poddania się ideologicznemu kierownictwu promotorów komunistycznej rewolucji – tym razem pod pretekstem „otwarcia na słuchanie” i wystrzegania się „wykluczania kogokolwiek”, a zwłaszcza sodomczyków, najwyraźniej uznanych na tym etapie za sól ziemi czarnej.
Toteż nic dziwnego, że sytuacja dojrzała do tego, by historyczne europejskie narody w świetle jupiterów, za miskę soczewicy, a nawet gorzej – bo w zamian za pieniądze z Funduszu Odbudowy, które przecież – jako pożyczone w ich imieniu przez Komisję Europejską, będą musiały oddać – odstąpiły te resztki suwerenności, których jeszcze próbują się trzymać. Ale coraz słabiej – bo skoro w 2003 roku zdecydowały się na Anschluss, w nadziei, że Unia sypnie złotem i znowu będzie, jak za Gierka, to teraz już za późno na jakikolwiek sprzeciw. Toteż nikt się nie sprzeciwia, a tylko wykorzystuje tę sytuację propagandowo, do potępieńczych swarów – jakby kampania wyborcza nadal trwała.