Porachunki mniejszościowe w POlsce

Porachunki mniejszościowe

 Stanisław Michalkiewicz 25 listopada 2023 micha

Gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych – każdy swego” – zachęcał szlachtę Klucznik Gerwazy do zajazdu na Sędziego Soplicę, zanim jeszcze Napoleon ruszył na Rosję w czerwcu 1812 roku. Warto dodać, że Sędzia Soplica miał „fundusz prawie cały” to znaczy – majątek – z łaski Jacka Soplicy, który początkowo był hołyszem, ale po zabójstwie Stolnika, który „popierał prawo trzeciego maja”, został hojnie wynagrodzony przez Targowicę. Toteż Klucznik, namawiając szlachtę do przeprowadzenia zajazdu na Soplicowo, nie miał specjalnych trudności w nadaniu swemu działaniu pozorów patriotycznych. Podobnie zresztą Jacek Soplica; kiedy już, jako Ksiądz Robak, agent francuski, zdekonspirował się przez Sędzią, namawiał go mianowicie, by zorganizował przeciwko Rosji powstanie, stanął na jego czele i w tym charakterze powitał Napoleona. Kiedy Napoleon spyta, kto zacz, powstańcy odrzekną, że są powstańcami pod wodzą Sędziego Soplicy” – „Ach bracie, kto by potem pisnąć śmiał o Targowicy!” – perswadował Sędziemu Ksiądz Robak.

Donald Tusk zaczynał swoją polityczną karierę w tak zwanej „wolnej Polsce” jako przywódca Kongresu Liberalno-Demokratycznego. KL-D w latach 1991 – 1992 współtworzył rząd z Janem Krzysztofem Bieleckim na czele, który zapoczątkował odwrót od „ustawy Wilczka”, przywracając koncesjonowanie obrotu paliwami. W tym rządzie stanowisko ministra przekształceń własnościowych sprawował Janusz Lewandowski. Jak pamiętamy, z jego udziałem wykombinowano tek zwane „fundusze inwestycyjne”, które na podstawie ustawy „o narodowych funduszach inwestycyjnych i ich prywatyzacji” miały być „prywatyzowane”. Był to gigantyczny, znacznie większy od Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego przekręt, dzięki któremu stare kiejkuty stały się już nie posiadaczami, ale właścicielami naszego nieszczęśliwego kraju. Po latach nawet sam Janusz Lewandowski przyznawał, że wprawdzie „chciał dobrze” – cokolwiek by to miało znaczyć – ale wyszło jak zawsze to znaczy – obywatele zostali wydymani, a żeby końce wsadzić w wodę, to w roku 2005 Narodowe Fundusze Inwestycyjne zostały zlikwidowane. Janusz lewandowski zaś trafił do Komisji Europejskiej, gdzie zażywa reputacji tęgiej głowy do interesów. Inaczej recenzowali polityków KL-D tubylcy – oczywiście nie wszyscy, co to, to nie – bo ci, co się obłowili, to specjalnie ich nie krytykowali, ale pozostali z upodobaniem nazywali ich „aferałami”. Zresztą KL-D wkrótce zlał się z Unią Demokratyczną i w ten sposób powstała Unia Wolności, która nawet była w koalicji z Akcją Wyborczą „Solidarność”, za pomocą której nisze ekologiczne w zezwłoku Rzeczypospolitej drążyli sobie działacze związkowi, czyli – „hersztowie fabryczni” – jak ich nazywał kol. Rafał Ziemkiewicz. Kiedy już je sobie wydrążyli, m.in. dzięki wiekopomnym reformom charyzmatycznego premiera Buzka (pseudonimy operacyjne: „Karol” i „Docent”), to AW”S” zniknęła z horyzontu politycznego bez śladu, niczym sól w ukropie. Na gruzach tej koalicji powstała Platforma Obywatelska, początkowo pod kierownictwem „trzech tenorów”, ale wkrótce stare kiejkuty uznały, że trzy grzyby to za dużo, zwłaszcza, jak na bigos hultajski, więc Wielką Nadzieją Białych został Donald Tusk. Pan dr Olechowski (pseudonim operacyjny „Must”) wycofał się bowiem w interesy, a pan Maciej Płażyński najpierw zrezygnował z członkostwa, a potem taktownie zginął w katastrofie smoleńskiej. W tak zwanym „międzyczasie” był jeszcze rząd pod przewodnictwem premiera Marka Belki, do którego nie przyznawało się żadne ugrupowanie parlamentarne, ale najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało i rządził on sobie, jak-gdyby-nigdy-nic. Inna rzecz, że pan premier Belka też miał dwa pseudonimy operacyjne, więc gdyby tak teraz pan Mateusz Morawiecki powołał do rządu samych starych kiejkutów jako „ekspertów”, to myślę, że taki rząd bez problemów uzyskałby w Sejmie votum zaufania tym bardziej, że pan Mateusz też miał dwa pseudonimy operacyjne i to nie w tubylczej SB, tylko w STASI, co w tym sezonie politycznym liczy się podwójnie. Ale nie wybiegajmy w przyszłość, bo być może BND postanowiła inaczej, więc skoncentrujmy się raczej na przeszłości.

Okres dobrego fartu dla PO rozpoczął się w roku 2007, po przeintrygowaniu przez premiera Jarosława Kaczyńskiego sprawy tzw. „przystawek” do rządu, czyli Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin pod kierownictwem pana Romana Giertycha. Donald Tusk, niepomny niepowodzenia przy forsowaniu swego „gabinetu cieni”, najwyraźniej wskutek tego musiał utracić „więź z masami”, co spowodowało wsadzenie go przez starych kiejkutów za karę na aferę hazardową, z której musiała ratować go osobiście Nasza Złota Pani, załatwiając mu nagrodę im. Karola Wielkiego oraz – na wszelki wypadek – Mocną Ręką przenosząc go na brukselskie salony, gdzie zrobiła z niego człowieka formatu europejskiego. Stamtąd Donald Tusk wrócił jako najukochańsza duszeńka naszej Nowej Złotej Pani, czyli pani Urszuli von der Layen z misją przywrócenia w naszym bantustanie demokracji i praworządności, dzięki czemu będzie mógł on zostać przekształcony w Generalne Gubernatorstwo w składzie IV Rzeszy.

Jeśli w grę wchodzi przywrócenie demokracji i praworządności, to jasne jest, że w obliczu tak potężnych zadań, nikogo nie mogą wstrzymywać jakieś prawnicze dyrdymały. Jak pisał Voltaire – „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”. Toteż wszystkie autorytety moralne uważają, że wrogów demokracji i praworządności można, a nawet powinno się dusić jeśli już nie gołymi rękami, to w ostateczności – nawet gazem – a pozór moralnego i prawnego uzasadnienia można sobie stworzyć przy pomocy „uchwał” przeciwko trzęsieniom ziemi, ewentualnie – za pomocą parlamentarnych „rezolucji” przeciwko lodowcom. Już widać, że przy przywracaniu demokracji i praworządności nikt nie będzie się nudził.

Na pierwszy ogień ma pójść złowrogi ojciec Tadeusz Rydzyk. Był on najpierw podejrzewany przez Jarosława Kaczyńskiego o niebezpieczne związki z Moskwą, ale wkrótce poszło to w zapomnienie, a miejsce podejrzliwości zajęła amikoszoneria. Dzięki temu ojciec Tadeusz stworzył swego rodzaju imperium eklezjalno- medialno-edukacyjne, co budziło narastające rozgoryczenie Judenratu „Gazety Wyborczej”, według którego monopol na rząd dusz w naszym bantustanie powinien zachować pan red. Adam Michnik, jako, że tak właśnie było uzgodnione w Magdalence z generałem Kiszczakiem. Ponieważ Donald Tusk, przynajmniej na tym etapie, musi liczyć się z Judenratem, jego upodobaniami i uprzedzeniami, to walka o przywrócenie demokracji i praworządności rozpocznie się od ojca Tadeusza Rydzyka. Ciekawe, czy pomogą mu bliskie spotkania III stopnia z panem Jonatanem Danielsem, czy też Donald Tusk i BND okażą się na nie odporni.

Stanisław Michalkiewicz