Prawdziwe zło nie jest spektakularne. Kwity śmierci. Z podpisami.

Kwity śmierci. Z podpisami. Prawdziwe zło nie jest spektakularne.

Jerzy Karwelis 14 listopada, dzień 987.

Wpis nr 976

Wersja audio wpisu

Zastanawiające jest to poszukiwanie jakiejś specjalnej wielkości, grozy, gdy spotykamy się ze złem. To powszechne przekonanie. Że takiemu Hitlerowi to jucha leciała z paszczy, miał ze dwa metry, zaś Stalin to śmierdział siarką i świecił w ciemności. Że wielkie zło to wielka rzecz, trzęsie się ziemia w posadach. A ja pamiętam jeden fragment z książki już nie pomnę z kogo, jak jakiś nieszczęśnik w czasach czystki lat trzydziestych dostał u Sowietów dożywocie, gdy siedział na więziennym kiblu, bo wpadła do niego trojka, która dawała w 30 minut wyrok dożywotniej katorgi. On się żalił, że kiedyś za cara jak taki jak on jechał choćby na 10 lat Sybiru to ogłaszano to na placu pełnym ludzi, werble tarabaniły, lud wypatrywał skazańca. A tu kibel i wyrok na kartce wielkości kwitu na mydło.

Prawdziwe zło nie jest spektakularne. Nie staje w świetle kamer na scenie. Takie pokazy to jarmarczna buda dla naiwnych. Wielkie zło nie jest wielkie, jest trywialne jak twarz urzędnika z zarękawkami. Dlatego jest przemożne. Nie ma tu żadnych fajerwerków, spektakularnych stosów trupów, jęczących ofiar. Jest ciche i skrupulatne jak nakręcona maszynka.

Takie właśnie, jak na dzisiejszym  przykładzie. Decyzjami administracyjnymi na szczeblu poniżająco niskim, bez hałasu wprowadzano takie rozporządzenia, ba – nawet nie nakazy, tylko rekomendacje, czyli zalecenia (jakby się ktoś nie miał tego i tak posłuchać), że za nimi szły tysiące ofiar. Nie na stosach, ale w cichości, po domach, albo na kowidowych umieralniach. Nawet doszliśmy do tego, że procedury zostały wdrożone na podstawie „stanowiska”. Bo hekatomby ofiar nie przynoszą ustawy czy dekrety, tylko codzienna pragmatyka urzędniczego prawa.  

Aby zobaczyć ten mechanizm trzeba najpierw z urządzenia zła zdjąć obudowę strachu. To ona ukrywała przed wszystkimi mechanizm, czyniła z niego czarną skrzynkę śmierci: na wejściu spanikowany tłum postrachanych, na wyjściu ofiary. W środku – skomplikowana aparatura, głównie jednak symulująca jakieś pozorne procesy. Tak naprawdę: parę sprężynek skorumpowanej nauki, pragnienia władzy i wpływów, „kasa-misiu-kasa” i – co najważniejsze – podłączenie do decyzyjności.

Wyłączono wszelkie ostrożnościowe hamulce ustrojowe, które kiedyś wyglądały na pięknoduchostwo, a okazały się kluczowe w chwili próby. Kluczowe, gdy ich zabrakło. I jak się ten szlam odsieje to można trafić na malutkie trybiki, które tak naprawdę poruszały tym mechanizmem tak, że na wyjściu pojawiły się trupy. I nie było żadnych werbli, żadnych wielkich przemówień, nawet spektakularnych ofiar. Wszystko odbyło się po cichu, po domach. 

Teraz mam przed sobą taki trybik. Dało się go wyciągnąć i opisać dzięki takim właśnie grzebaluchom. Łatwo napiętnować widowiskowe zło, bo je właśnie widać. Nawet to i dla prawdziwego zła lepiej, bo ludzie skupiają się na fajerwerkach zła w wydaniu jarmarcznym. Nie widzą więc zła prawdziwego, powszedniego, przyzwyczajając się do niego. Nie widzą nawet potwora, bo nie widzą jego ofiar. Ale cisi poszukiwacze istoty rzeczy, ci z diabełkiem wątpliwości na ramieniu, nie ustają i i tak wynajdą prawdziwy sens ukryty pod powierzchnią medialnych zjawisk.

A więc do rzeczy. Leży przede mną instrukcja dotycząca procedur „leczenia” przez teleporady. Znajduje się tam passus o tym, że dzwoniących odsyła się na test, jak jest pozytywny to paracetamol i witamina C (broń Boże nie D3), jeżeli antybiotyk to dopiero po 14 dniach (pkt.11). Ja sobie zapamiętałem tę frazę, gdy dzwoniłem z kowidem do mojego lekarza pierwszego kont(r)aktu. Powtarzała się wtedy mantra: na wirusa antybiotyków nie zapisuje się. Ja, że kto wie przez słuchawkę czy nie mam zapalenia płuc, a wtedy antybiotyk jak najszybciej, a dostawałem mantrę: „na wirusa, nie zapisuje się”.

A gdybym miał, nie osłuchany z powodu bojkotu pacjentów ze strony służby zdrowia, zapalenie płuc to wszedłbym w lejek, w który weszły tysiące, a wyszli nieliczni. Niezdiagnozowane zapalenie płuc, przenoszone, stan ostry, telefon po kosmitów, wyjazd do szpitala na umieralnie respiratorowe, które – jak wiadomo – tak się nadają do „leczenia” zapalenia płuc, jak termofor do respirowania. I tak bym sczezł.

Z powodu jednego fragmentu jednej instrukcji.

Do tego nauki mówią, że większość infekcji wirusowych przechodzi w infekcje bakteryjne, a te – jak chyba wie nauka – leczy się antybiotykami. I takie cudo, o szerokim spektrum działania można było przecież zapisać przez telefon. No, ale po 14 dniach, to było dosłownie umarłemu kadzidło. No, bo co by się stało, jak by taki niedosłuchany przez telefon nie miał zapalenia płuc i dostałby antybiotyk? Zabiłoby go to? No nie, bo (jeszcze, ale jesteśmy w procesie z przechodzeniem wszystkiego na mRNA) antybiotyki nie zabijają. No, to by sobie wziął „na darmo”, ale by przeżył. Z kolei taki chory z nieodkrytym przez telefon zapaleniem płuc to by przeżył, gdyby na wszelki telefoniczny przypadek zapisałoby mu się antybiotyk. To jak wygląda mój, amatorski, acz oparty na logice, wywód z badania relacji korzyści do ryzyka? Jak on się ma do „wirusa nie leczy się antybiotykami”, acz po 14 dniach to i owszem.

To jest tak jak by ktoś przyjechał do warsztatu samochodowego z zepsutym samochodem. Tak naprawdę szwankował poważnie silnik i wymagałby wymiany np. wału. Ale jednocześnie mechanik upierałby się, by zmierzyć przed otwarciem klapy ciśnienie w oponach i jeśli wypadałoby za niskie (a miał ci on na to kompletnie niemiarodajny miernik) to nie naprawiałby silnika, tylko dął w oponkę. Czy samochód byłby naprawiony? No nie? Czy wyjechałby z warsztatu?… Tak, ale tylko na złom.  

Wtedy, przez telefon z lekarzem ledwo tylko zobaczyłem ten trybik i go nawet przegapiłem. Przeleciał mi przed oczyma. Ale dziś widzę go w całej rozciągłości. Ma rozmiary kilku akapitów i tyle. Żadnych fajerwerków, tak jakbyś siedział na kiblu i usłyszał od beztwarzych ludzi w kitlach, że właśnie rzucają monetą twojego życia. I jesteś w tej celi sam, tak jak w kwarantannowym mieszkaniu. I maszyna rusza w koło, kotłują się losy twoje i innych, wypadasz albo jednym otworem, i idziesz dalej, albo innym – łapiesz zapalenie płuc zjeżdżasz niżej i tam na kowidowych korytarzach rozdwaja się twoja droga: do  piachu, albo twój system immunologiczny się obroni.

A więc zło prawdziwe ucieka w anonimowość sprawców. Tak działa system. Ale tu, jak się dalej poskrobie i złuszczy farbę z trybiku, to widać pieczęć jego autorów. Szkoda byłoby pominąć tę listę, trzeba łapać zło do razu, kiedy ma jeszcze imię.

Konsultant krajowy w dziedzinie medycyny rodzinnej – dr hab. Agnieszka Mastalerz-Migas
Konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych – prof. dr hab. Andrzej Horban
Konsultant krajowy w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii – prof. dr hab. Radosław Owczuk
Członkowie Rady Medycznej:

Wyżej wymienieni oraz:
Prof. dr hab. Piotr Czauderna
Prof. dr hab. Robert Flisiak
Prof. dr hab. Tomasz Laskus
Prof. dr hab. Bartosz Łoza
Prof. dr hab. Magdalena Marczyńska
Dr hab. Iwona Paradowska-Stankiewicz
Prof. dr hab. Miłosz Parczewski
Prof. dr hab. Małgorzata Pawłowska
Prof. dr hab. Anna Piekarska
Prof. dr hab. Krzysztof Pyrć
Prof. dr hab. Krzysztof Simon
Dr n. med. Konstanty Szułdrzyński
Prof. dr hab. Krzysztof Tomasiewicz
Prof. dr hab. Jacek Wysocki
Dr n. med. Artur Zaczyński

Oto lista autorów wspomnianej instrukcji. Ku pamięci tych, którzy odeszli, a żyjącym ku przestrodze. By na drodze swojego życia nie widzieli tylko podsuwanego im zła spektakularnego, ale to prawdziwe, które ma twarz lekarza z sąsiedztwa, urzędniczki zza biurka, wygadanego eksperta z telewizji, zaś pisane jest nie wielkimi odezwami, nie jest wykrzykiwane w spektakularnych przemówieniach. Ma rozmiary świstka na mydło, zaś pisane jest językiem rozporządzeń o wydzieleniu pasa drogowego.

Jesteśmy więc świadkami narodzin potwora jeszcze większego niż ten herbertowski, którego istnienie poznawało się po ofiarach. Dziś trzeba dobre wyostrzyć słuch i wzrok, by znaleźć te ofiary, wyłowić je rozsypane pojedynczo, choć układające się w stosy, kiedy ten przeklęty diabełek rozumnego wyciągania bezkompromisowych wniosków znowu zacznie się domagać swego. Braku zgody na zło.