Rzeczpospolita “alumnów”.

magnapolonia

Stanisław Michalkiewicz: Rzeczpospolita “alumnów”

   Jak mówił partyjny buc, grany przez Janusza Gajosa w filmie Krzysztofa Zanussiego “Kontrakt”  – demokracja – demokracją, ale ktoś przecież musi tym kierować. I rzeczywiście – o czym mozemy przekonać się choćby ze spiżowych  sentencji na temat demokracji wypowiadanych przez klasyka demokracji Józefa Stalina – że na przykład w demokracji ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy – albo że jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest przedstawienie zapędzonym do głosowania suwerenom  prawidłowej alternatywy.

Za komuny nikt na takie głupstwa nie marnował czasu; nie było alternatywy, tylko jedna lista wystawiana przez Front Jedności Narodu, na której kandydatów umieszczało Biuro Polityczne KC PZPR, dzięki czemu każdy z nich cieszył się niemal 90-procentowym, a niekiedy nawet większym poparciem.

Większe poparcie uzyskiwał wspomniany Józef Stalin, na którego w I Stalinowskim Okręgu Wyborczym miasta Moskwy głosowało bodajże 120 procent obywateli – ale wyjaśniono ten fenomen w ten sposób, że wielu obywateli już nie mogło wytrzymać, by oddać głos na Ojca Narodów, przybywali więc do Moskwy z innych okręgów i głosowali jeden przez drugiego. Dlatego właśnie Józef Stalin nie bez słuszności mówił, że “nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza”.

Ale demokracja niejedno ma imię, toteż w niektórych rodzajach demokracji, a zwłaszcza – w demokracji “prawdziwej”, musi panować pluralizm, więc bez przedstawienia prawidłowej alternatywy się nie obejdzie. A kiedy alternatywa jest prawidłowa? Wtedy, gdy bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane. Tedy koryfeusze demokracji próbują jakoś zapanować nad tym całym pluralizmem i żeby świat sie nie zawalił, godzą jedno z drugim rozmaitymi metodami.

W wywiadzie-rzece, jaki przeprowadziła pani Krystyna Okrent, prywatnie naturalna przyjaciółka byłego ministra spraw zagranicznych Republiki Francuskiej Bernarda Kouschnera, z szefem francuskiego wywiadu, hrabią Alexandrem de Marenches, na pytanie, z jakich srodowisk rekrutują się konfidenci wywiadu,  zauważył on, że konfidenci, to są w policji, a we  francuskim wywiadzie żadnych konfidentów nie ma, tylko – Honorable Correspondants – ktorzy rekrutują sie z rozmaitych środowisk.

-Może to być kierowca taksówki, może to być duchowny, a nawet – minister stanu – powiedział hrabia, jako o rzeczy zwyczajnej. Skoro tak się dzieje w demokracjach zaawansowanych, to cóż dopiero musi wyprawiać się w naszej młodej demokracji? W odróżnieniu od takiej np. Francji, nie ma u nas szkół kształcących Umiłowanych Przywódców. We Francji taką rolę spełnia ENA (Ecole Nationale d`Administration).

Jak wiadomo, do wyborów stają tam kandydaci na Umiłowanych Przywódców, zgrupowani w różnych partiach politycznych – ale tak się jakoś składa, że kiedy już wybory się zakończą, to okazuje się, że w rządzie, jak nie jednym, to drugim, zasiadają prawie wyłącznie absolwenci ENA. W ten sposób pogodzony jest  pluralizm polityczny z koniecznością zaprezentowania suwerenom prawidłowej alternatywy – zgodnie ze spiżową wskazówką klasyka demokracji Józefa Stalina – z czego wynika nieomylny znak, że ktoś musi tym kierować.

W naszym bantustanie – jak już wspomniałem – szkół kształcących Umiłowanych Przywódców jeszcze nie ma, chociaż pewną rolę w naszej raczkującej demokracji może odgrywać szkoła w Starych Kiejkutach. Formalnie kształci ona całkiem innych fachowców, ale ci fachowcy zajmują się potem  m.in. aranżowaniem, żeby nie powiedzieć – reżyserowaniem tubylczej sceny politycznej, zgodnie ze spiżowymi wskazówkami Józefa Stalina.

Żeby nie być gołosłownym – podam przykład. Oto 18 czerwca 2015 roku odbyła sie w Warszawie Międzynarodowa Konferencja Naukowa “Most”, dla której pretekstem była 25 rocznica uruchomienia pierwszego transportu rosyjskich Żydów do Izraela przez Warszawę. Wzięli w niej udział nie tylko przedstawiciele najważniejszych ubeckich dynastii z Polski, ale też wysocy rangą ubekowie z Izraela.

Chodziło o to, by w związku ze zresetowaniem przez prezydenta Obamę swego poprzedniego resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich i ponownym przejściem Polski spod kurateli niemieckiej pod kuratelę amerykańską, przekonać Amerykanów, by naszych ubeków wciągnęli na swoją listę tzw. “naszych sukinsynów”. Podobno Amerykanie mieli wątpliwości, czy to warto, więc ubekowie pokazali co potrafią; w dwa tygodnie  z niczego zorganizowali partię polityczną Nowoczesna z panem Petru na fasadzie.

Jeszcze pan Ryszard nie zdążył otworzyć ust, żeby powiedzieć naszemu narodowi, jak zamierza przychylać mu nieba, a już wdzięczny naród obdarzył go 11 procentami zaufania – podobnie jak wszystkie podobne partie jednorazowego użytku. W tej sytuacji Amerykanie uznali, że lepiej mieć ich na oku, to znaczy – na liście “naszych sukinsynów”, niż pozwolić, żeby gdzieś hulali samopas. Zgodnie ze swoją ulubioną teorią spiskową tłumaczę ten fenomen tak, że konfidenci starych kiejkutów dostali rozkaz: w prawo zwrot! Do pana Ryszarda marsz! – i od razu jest partia i 11 procent zaufania.

   Ale to, że w naszym bantustanie nie ma szkoły kształcącej Umiłowanych Przywódców, to nie znaczy, że nie ma jej nigdzie. Nasz bantustan, podobnie jak inne zwasalizowane bantustany, obsługiwany jest przez Szkołę Liderów przy Departamencie Stanu USA.

Nie można tam przyjść sobie z ulicy i się zapisać; nabór do tej szkoły prowadzą ambasady USA w poszczególnych bantustanach, wyławiając kandydatów według sobie tylko znanych kryteriów. A czego uczą się tam ci “liderzy”? Ano tego – kiedy już zostaną w swoich bantustanach dygnitarzami – jak uwzględniać interesy Stanów Zjednoczonych, nawet kosztem własnych bantustanów.

   Warto podkreślić, że Amerykanie przy rekrutacji nie kierują się żadnymi politycznymi przesądami, dzięki czemu demokracje w tych bantustanach funkcjonują zgodnie z cytowaną spiżową wskazówką Józefa Stalina odnośnie prawidłowej alternatywy.  Wskazuje na to poczet liderów pochodzących z naszego bantustanu. Biały orszak “alumnów” otwiera Mieczysław F. Rakowski, który został premierem u generała Jaruzelskiego już po jego nowojorskim spotkaniu z Dawidem Rockefellerem we wrześniu 1985 roku.

A potem widzimy tam i Aleksandra Kwaśniewskiego i Donalda Tuska i Hannę Suchocką i Bronisława Komorowskiego i Kazimierza Marcinkiewicza i Beatę Szydło, a  krążą też fałszywe pogłoski, jakoby “alumnami” tej szkoły były  najnowsze nabytki w vaginecie Donalda Tuska: Adam Bodnar, Katarzyna Kotula, a nawet moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus.

Ładny interes!