26 maja 2022 https://moto.media.pl/sanktuarium-w-gietrzwaldzie-dewastacja-pod-specjalnym-nadzorem/
„Nasz cud w Gietrzwałdzie: MIREK”
Już wstępne sprawdzanie okoliczności, jakie poprzedziły rozpoczęcie prac ziemnych na terenie Sanktuarium Maryjnego w Gietrzwałdzie, zamiast osłabić wręcz wzmocniło nasze przekonanie o zasadności protestów wiernych przeciwko – nabierającemu coraz większego tempa – procesowi desakralizacji, a nawet profanacji tego miejsca kultu.
W publikacji z 28 kwietnia br. zatytułowanej „GIETRZWAŁD: SANKTUARIUM DO LIKWIDACJI?” podaliśmy wiele przykładów potwierdzających ów proces, wspominając zarazem o planowanej budowie hotelu, restauracji i amfiteatru w bezpośrednim sąsiedztwie alejki prowadzącej do Św. Źródełka, pobłogosławionego przez Matkę Bożą w czasie jej Objawień. Wprawdzie na miejscu okazało się, że rozpoczęte kilka dni wcześniej wykopy związane są „tylko” z budową amfiteatru, który ma służyć jako prezbiterium w mszach odpustowych, odprawianych dwa razy w roku na błoniach gietrzwałdzkich lecz przestrzegałbym przed pochopnym daniem wiary, że skończy się tylko na tym obiekcie. Mamy uzasadnione powody, aby sądzić że jest to tylko
mająca na celu doraźne spacyfikowanie protestów, by jakiś czas później wrócić do realizacji planu pierwotnego z hotelem i restauracją w roli głównej. Zwłaszcza, że nawet deklarowane przez władze kościelne ograniczenie inwestycji do samego amfiteatru wcale nie osłabia faktu dalszej degradacji sanktuarium.
Na powyższe przekonanie składa się kilka powodów. Pierwszy to uzasadniona wątpliwość co do sensu wydawania nawet kilkunastu milionów złotych na budowę amfiteatru w sytuacji, gdy wielokrotnie niższym kosztem można by zmodernizować już istniejący i nie kolidujący z otoczeniem ołtarz polowy w sąsiedztwie Św. Źródełka. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze – dodajmy: pochodzące z ofiar wiernych – przydałyby się zwłaszcza na dokonanie gruntownego remontu Bazyliki Gietrzwadzkiej, popadającej coraz bardziej w ruinę. Powód drugi wiąże się z ewidentnym naruszeniem tradycyjnego charakteru i walorów krajobrazowych gietrzwałdzkich błoni oraz uzasadnionymi obawami przed zmianą stosunkow wodnych w rejonie inwestycji, która może skutkować jeśli nie wyschnięciem to przynajmniej osłabieniem dotychczasowej wydajności Św. Źródełka. I wreszcie powód trzeci: iście konspiracyjna otoczka wokół inwestycji oraz sposób jej procedowania sugerujący niejasne intencje podmiotów decyzyjnych, objawiające się m.in. szczególną dbałością o to, aby amfiteatr powstał jak najszybciej i niekoniecznie z zachowaniem obowiązujących przepisów. Do wyjaśnienia pozostaje również nie deklarowane lecz faktyczne przeznaczenie amfiteatru, wewnątrz którego zaprojektowano np. aż trzy „zakrystie” oraz taką samą liczbę toalet i magazynów podręcznych. Zdecydowanie bardziej przypomina to zaplecze typowego obiektu estradowego niż sakralnego.
Zacznijmy jednak od początku, czyli od wniosku złożonego 12 maja 2021 roku przez Rzymskokatolicką Parafię Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Gietrzwałdzie, a ściślej – występującego w jej imieniu ks. Marcina Chodorowskiego, proboszcza parafii. Wniosek dotyczył ustalenia warunków dla budowy „ołtarza polowego z zadaszoną sceną i widownią” z przeznaczeniem – tutaj też zacytuję dosłownie – „na cele usług sakralnych”.
Powierzchnia terenu objętego wnioskiem wynosi dokładnie 4.757 m.kw. czyli niespełna 0,5 hektara. To bardzo istotny szczegół, bowiem – jak to zaznaczono w, oczywiście pozytywnej, decyzji Wójta Gminy Gietrzwałd, Jana Kasprowicza (nr 40/2021 z 23 lipca 2021 roku) – inwestycja o powierzchni mniejszej niż 0,5 ha „nie wymaga postępowania z zakresu uzyskania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach jej realizacji”.
Pozwoliłem sobie sprawdzić treść rozporządzenia Rady Ministrów z 10 września 2019 roku w tej kwestii (Dz. U. z 2019 r., poz. 1839). Otóż wspomniany przywilej, zwalniający z poddania się wielu czasochłonnym i niekoniecznie pomyślnie zakończonym formalnościom, ujęty został w pkt. 52 ww. aktu prawnego i dotyczy – uwaga! – ośrodków wypoczynkowych lub hoteli lokowanych na obszarach objętych formami ochrony przyrody. A tak się akurat składa, że błonia gietrzwałdzkie leżą w granicach Obszaru Chronionego Krajobrazu Doliny Pasłęki. Wszystko zatem pozostaje pozornie w tzw. porządku prawnym poza oczywistym faktem, że dla usankcjonowania uproszczonej procedury budowy „ołtarza polowego” posłużono się przepisem dotyczącym ośrodków wypoczynkowych lub hoteli. Upieczono zatem dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie tylko pomyślnie „zaklepano” kwestię budowy amfiteatru ale także przetarto szlak pod przyszłą – czego należy oczekiwać – budowę hotelu i restauracji.
Dalej poszło już gładko. W wydaniu pozytywnej decyzji ustalającej warunki budowy „ołtarza polowego” znacząco pomogła wójtowi gminy Gietrzwałd
innych instytucji, które w określonym prawem administracyjnym terminie nie zajęły stanowiska wobec uzgodnień dokonanych na poziomie gminy. Każdy, kto miał cokolwiek do czynienia z budową choćby własnego domu i doświadczył wydeptywania urzędowych korytarzy dla uzyskania prawa do wbicia łopaty w ziemię, musi zachodzić w głowę, jak to możliwe że budowa blisko półhektarowego obiektu na terenie nie dość, że świętym dla milionów Polaków, to jeszcze objętym formalną ochroną krajobrazową, nie wzbudziła żadnego zainteresowania ze strony kompetentnych organów. Poniżej kilka wymownych przykładów:
Uzgodnienie w zakresie ochrony gruntów rolnych skierowane przez Gminę Gietrzwałd do Starosty Olsztyńskiego jako organu właściwego; brak stanowiska w wyznaczonym terminie, co jest równoznaczne z uzgodnieniem prawnie dokonanym.
Uzgodnienie w zakresie melioracji wodnych skierowane przez Gminę Gietrzwałd do Dyrektora Zarządu Zlewni w Elblągu jako organu właściwego; brak stanowiska w wyznaczonym terminie, co jest równoznaczne z uzgodnieniem prawnie dokonanym.
Uzgodnienie w zakresie obszarów objętych prawną ochroną przyrody skierowane przez Gminę Gietrzwałd do Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w Olsztynie jako organu właściwego; brak stanowiska w wyznaczonym terminie, co jest równoznaczne z uzgodnieniem prawnie dokonanym.
Nic dziwnego, że decyzja wójta Gietrzwałdu stała się prawomocna i zyskała także akceptację Starosty Olsztyńskiego w postaci pozwolenia na budowę nr Gtw/191/2021 z 26 listopada 2021 roku.
Dokładnie w środę 11 maja 2022 roku na portalu Sanktuarium Maryjnego w Gietrzwałdzie (https://www.sanktuariummaryjne.pl) pojawiła się informacja o „rozpoczęciu na błoniach gietrzwałdzkich budowy nowego ołtarza polowego z zadaszoną sceną i widownią”, a wraz z nią apel do wiernych o finansowe wspieranie tego przedsięwzięcia. Jego charakter miała podkreślić zamieszczona w tej samej informacji wizualizacja ołtarza (patrz: zdjęcie poniżej), przywołująca na myśl bardziej
niż jasny przekaz architektoniczny. Konia z rzędem bowiem temu, kto znajdzie na niej akcenty sakralne wystarczająco okazałe i jednoznaczne, aby nie mieć cienia wątpliwości co do lokalizacji ołtarza na terenie Sanktuarium. Owszem, nad posoborowym stołem znalazło się miejsce na figurę Matki Boskiej i krzyż lecz gorzej niż skromna wielkość obydwu symboli sprawia, że wręcz giną one na tle elewacji frontowej o powierzchni około 300 m. kw., w dodatku – zdominowane przez cztery zygzaki, mające zapewne symbolizować konary klonu, nad którym objawiała się Matka Boska.
Trzeba naprawdę sporej lub wręcz chorej wyobraźni, aby w tej wizualizacji dopatrzeć się ołtarza polowego współgrającego z duchem miejsca objawień Matki Bożej
Co gorsze, miniaturyzacja elementów podkreślających maryjny, rzymskokatolicki charakter ołtarza sprawia, że bardziej przypomina on stację paliw z okazałymi wiatami, zdolnymi pomieścić nawet ciężarówki. Dodajmy, iż autorem projektu jest mgr inż. arch. Tomasz Lella, właściciel Studia Form Architektonicznych PANTEL w Olsztynie. W swojej biografii wspomina, iż w latach 90-ych ubiegłego wieku przeniósł się na Warmię i Mazury z Kaszub. Dzisiaj uchodzi za ponoć najlepszego architekta w regionie, a jego zawodowe przesłanie brzmi: „Biorę to co najlepsze z tradycji Warmii i Mazur”. Pięknie, nieprawdaż?
Szkoda tylko, że wierności temu przesłaniu zabrakło w poszanowaniu specyfiki miejsca kultu religijnego o tak wielkim znaczeniu dla polskich katolików jak Gietrzwałd.
Nie chciałbym uchodzić za złego proroka lecz nie wykluczam, że już po wybudowaniu nowego „ołtarza polowego” okaże się on wykorzystywany zbyt rzadko na msze sanktuaryjne, a ponadto powstanie pilna potrzeba odzyskania choćby części znaczących, kilkunasto-milionowych kosztów samej inwestycji oraz jej późniejszego utrzymania. I co wówczas? Gospodarzom miejsca może przyjść do głowy pomysł organizacji koncertów, niekoniecznie tylko religijnych. W razie potrzeby figurę Matki Bożej i krzyż da się bardzo łatwo zasłonić lub zdemontować i złożyć w jednym z trzech magazynów, a trzy „zakrystie” przekształcić na garderoby dla artystów. Wiernym pozostaną jedynie modlitwy, aby na estradzie w ramach posoborowego „ekumenizmu” nie pojawiły się rockowe wyjce w rodzaju Nergala tudzież inni wyznawcy synagogi szatana.
Z jeszcze większym prawdopodobieństwem można przyjąć dalszą zabudowę gietrzwałdzkich błoni obiektami „towarzyszącymi”, zwłaszcza hotelem i restauracją. To zbyt opłacalny interes, aby duchowni decydenci przedkładający dobra doczesne nad duchowe zechcieli go zaniechać. Już teraz nocleg w Domu Pielgrzyma w dwuosobowym pokoju kosztuje 150 zł. W Domu Rekolekcyjnym ta usługa wyceniona została o 20 zł drożej. Gdyby do tych kwot doliczyć ceny śniadania (20 – 25 zł), obiadu (40 – 50 zł) i kolacji (20 – 25 zł) wówczas np. małżeństwo pielgrzymów musi przygotować się na jednodobowy wydatek w wysokości od 310 do 370 zł, oczywiście bez kosztów podróży. A pamiętajmy, że najczęściej są to małżeństwa żyjące ze skromnych emerytur.
Nasuwa się pytanie, kto za tym wszystkim stoi? Tutaj nie ma żadnych wątpliwości: Metropolita Warmiński, abp Józef Górzyński, niepodzielnie – choć z tylnego fotela – decydujący o losach Sanktuarium, a zwłaszcza tej jego części, która obejmuje Dom Rekolekcyjny oraz błonia. „Zagospodarowywanie” tych ostatnich przebiega wyjątkowo intensywnie o czym mogliśmy przekonać się w niedzielę, 15 maja 2022 roku. W potężnym wykopie trwa wylewanie betonu, natomiast teren budowy został starannie wygrodzony. Oczywiście, tylko po to aby nikt do niego nie wpadł, a przy okazji nie mógł zbyt łatwo dokumentować postępu i zakresu prac
Czy są jakieś szanse na wstrzymanie tej inwestycji? Moim zdaniem – więcej niż nikłe. Owszem, Grupa Obrońców Świętości Sanktuarium w Gietrzwałdzie oprotestowała ją w kompetentnych urzędach lecz jest to grupa stosunkowo nieliczna, w dodatku – minimalnie reprezentowana przez samych mieszkańców Gietrzwałdu, z natury rzeczy (bliskość zamieszkania, znajomość środowiska oraz lokalnych powiązań itd.) gwarantująca największą skuteczność działania. Co gorsze, ta garstka osób spotyka się akurat z największym ostracyzmem ze strony… swoich sąsiadów.
Mam swoją teorię na ten temat. Otóż,
Sanktuarium Maryjnego to konsekwencja jego lokalizacji, zwłaszcza w realiach powojennej Polski, z obecnymi włącznie. Gietrzwałd to Warmia, a Warmia – podobnie zresztą jak sąsiadujące Mazury – to teren wyjątkowo licznego napływu tzw. repatriantów, czyli desantu stalinowskiego, starannie wyselekcjonowanego przez NKWD spośród lojalnych wobec władzy sowieckiej Ukraińców, Litwinów, Białorusinów, tzw. żydów chazarskich oraz – w znikomej części – Polaków, którzy uniknęli egzekucji bądź zsyłki na Sybir. W tej grupie najliczniej reprezentowani byli Ukraińcy zasileni dodatkowo swoimi współplemieńcami w ramach „Akcji Wisła”, mającej na celu rozproszenie po Polsce tysięcy mieszkańców Podkarpacia sympatyzujących z banderowskimi zbrodniarzami spod znaku UPA.
Tak się złożyło, że jestem synem lekarza weterynarii, który w 1953 roku dostał nakaz pracy w Braniewie i musiał opuścić rodzinną Lubelszczyznę. Nam (rodzice oraz ja i mój młodszy brat) zaoferowano jeden pokój z przechodnią kuchnią i wspólną toaletą na korytarzu w zrujnowanym pałacu, naprędce poszatkowanym na kilkadziesiąt klitek. „Repatrianci”, głównie pochodzenia żydowskiego (Wilno i okolice) oraz ukraińskiego (wiadomo skąd) takich problemów nie mieli. Na pierwszych czekały luksusowe wille po gestapowcach i obszerne mieszkania po hitlerowskich funkcjonariuszach niższej rangi, drugim przypadły w udziale nie mniej niż kilkunastohektarowe gospodarstwa z kompletną zabudową i wyposażeniem. Byłem zbyt mały, by wszystko widzieć i wiedzieć. No, może poza świniami hodowanymi w łazienkach przez tych, którym przydzielono nie gospodarstwo – jakby chcieli – lecz mieszkanie.
Z późniejszych relacji matki wyłaniał się obraz jeszcze bardziej ponury i – co gorsze – z tragicznym epilogiem dla naszej rodziny. Ojciec po każdym powrocie z pracy pomstował na „rolników”, którzy nie potrafili zaspokoić elementarnych potrzeb utrzymywanych zwierząt. Jako syn wielopokoleniowej rodziny chłopskiej nie mógł spokojnie patrzeć na stan zwierząt w „repatrianckich” gospodarstwach oraz PGR-ach. Miał do dyspozycji „pojazd służbowy” w postaci odkrytej, dwukołowej bryczki zaprzęgniętej do konia. Wyjeżdżał nią na weterynaryjne interwencje o każdej porze dnia i bez względu na pogodę, choćby w najgorszą śnieżycę.
Musiał kiedyś przypłacić to zdrowiem. Szkoda, że aż tak szybko. Najpierw zapalenie płuc, potem powikłania i fatalne leczenie w elbląskim szpitalu, skąd został wypisany na kilka tygodni przed śmiercią. Matka zdążyła jeszcze przetransportować go do rodzinnej wsi. Zmarł i został pochowany na cmentarzu parafialnym w nadwiślańskim Piotrawinie na kilka miesięcy przed swoimi 33 urodzinami. Matka została sama, ze mną jako trzylatkiem i młodszym o dwa lata bratem. W 1966 roku, po trzynastu latach pobytu na Warmii przeprowadziliśmy się do Gdańska. Poststalinowska dzicz kresowa, z Ukraińcami na czele, w większości pozostała tutaj do dzisiaj. I rządzi, choć pod czujnym okiem talmudystów.
Gietrzwałd nie jest pod tym wzgledem wyjątkiem. Można powiedzieć – wręcz przeciwnie. Żydokomuna przykładała szczególną wagę do zasiedlania miejsc katolickiego kultu religijnego w Polsce zaufanymi ludźmi. Wprawdzie w większości już nie żyją ale ich potomkowie pozostali. Wystarczy przyjrzeć się składowi władz Częstochowy z jej Jasną Górą po 1989 roku; dominacja swołoczy sowieckiej spod znaku SLD i pomiotów pokrewnych pozostaje bezdyskusyjna w każdej kadencji tamtejszego samorządu.
W Gietrzwałdzie do władz samorządowych kandydowali wprawdzie nie reprezentanci ogólnopolskich partii tylko komitetów o ładnie brzmiących nazwach lecz nie w nazwach rzecz. Wszak ludzie są naważniejsi. A ludzie to przede wszystkim wójt, radni, urzędnicy. Oni decydują, jak można wykorzystać fakt, że akurat w ich wsi znajduje się jedyne na ziemiach polskich miejsce objawień Matki Bożej uznane przez Kościół.
Więc wykorzystują. Włącznie z nazwaniem Gietrzwałdu „Gminą pełną cudów”. Ładnie brzmi tyle, że wyjątkowo szyderczo, zważywszy faktyczny stosunek do Sanktuarium. Odzwierciedla go wiele przykładów, od konsekwentnego przemilczania rangi tego miejsca nawet przy okazji aktualnych obchodów 670-lecia istnienia Gietrzwałdu, aż po wręczony z okazji imienin lub urodzin) kubek stojący na biurku urzędnika o jednoznacznie ukraińskich personaliach z napisem „Nasz cud w Gietrzwałdzie: MIREK” oraz symbolem w postaci maryjnej korony. Zaiste, dowcip na jaki zdobyć mogą się tylko ordynarne biurwy płci obojga.
Jest też przykład najbardziej wymowny, jakby znak dominacji potomków kresowej dziczy nad Gietrzwałdem; stojąca w centrum kapliczka Matki Bożej. Znajduje się w stanie, jakiego w innym regionie Polski powstydziłaby się nawet najbardziej uboga wieś. Władz i obywateli miejscowości czerpiącej niebagatelne profity z przybywających tutaj masowo pielgrzymów nie stać na sfinansowanie remontu kapliczki, którego koszt nie przekroczyłby nawet jednego procenta kosztów budowy np. pobliskiego amfiteatru o śladowym zakresie wykorzystania. To już nie wstyd, to kompromitacja.
Choćby w powyższym kontekście liczenie na masowe wsparcie mieszkańców „gminy pełnej cudów” w walce o odzyskanie i utrzymanie tradycyjnego charakteru Sanktuarium to zwykła mrzonka. Bez udziału katolików z całej Polski nie wygramy tej walki, narażając jednocześnie garstkę niezłomnych gietrzwałdzian na dodatkowe szykany ze strony ludzi dla których polskość i wiara to pojęcia równie bliskie jak miłosierdzie dla ukraińskich rezunów z UPA, OUN i im podobnych formacji uczestniczących w rzeziach Polaków na Wołyniu. Wypada jedynie wyrazić żal, że sprzymierzeńcami gminnych władz w deprecjonowaniu sanktuaryjnej wyjątkowości Gietrzwałdu staje się coraz bardziej – wierzymy, że nieświadomie – lokalna hierarchia kościelna na czele z jej pasterzem abp. J. Górzyńskim. Czyżby nie znał staropolskiego przysłowia: „Dłużej klasztora, niż przeora”?
Tekst i zdjęcia: Henryk Jezierski (26.05.2022)