SANKTUARIUM W GIETRZWAŁDZIE: DEWASTACJA POD SPECJALNYM NADZOREM

26 maja 2022 https://moto.media.pl/sanktuarium-w-gietrzwaldzie-dewastacja-pod-specjalnym-nadzorem/

„Nasz cud w Gietrzwałdzie: MIREK”

Już wstępne sprawdzanie okoliczności, jakie poprzedziły rozpoczęcie prac ziemnych na terenie Sanktuarium Maryjnego w Gietrzwałdzie, zamiast osłabić wręcz wzmocniło nasze przekonanie o zasadności protestów wiernych przeciwko – nabierającemu coraz większego tempa – procesowi desakralizacji, a nawet profanacji tego miejsca kultu.

W publikacji z 28 kwietnia br. zatytułowanej „GIETRZWAŁD: SANKTUARIUM DO LIKWIDACJI?” podaliśmy wiele przykładów potwierdzających ów proces, wspominając zarazem o planowanej budowie hotelu, restauracji i amfiteatru w bezpośrednim sąsiedztwie alejki prowadzącej do Św. Źródełka, pobłogosławionego przez Matkę Bożą w czasie jej Objawień. Wprawdzie na miejscu okazało się, że rozpoczęte kilka dni wcześniej wykopy związane są „tylko” z budową amfiteatru, który ma służyć jako prezbiterium w mszach odpustowych, odprawianych dwa razy w roku na błoniach gietrzwałdzkich lecz przestrzegałbym przed pochopnym daniem wiary, że skończy się tylko na tym obiekcie. Mamy uzasadnione powody, aby sądzić że jest to tylko

mająca na celu doraźne spacyfikowanie protestów, by jakiś czas później wrócić do realizacji planu pierwotnego z hotelem i restauracją w roli głównej. Zwłaszcza, że nawet deklarowane przez władze kościelne ograniczenie inwestycji do samego amfiteatru wcale nie osłabia faktu dalszej degradacji sanktuarium.

Na powyższe przekonanie składa się kilka powodów. Pierwszy to uzasadniona wątpliwość co do sensu wydawania nawet kilkunastu milionów złotych na budowę amfiteatru w sytuacji, gdy wielokrotnie niższym kosztem można by zmodernizować już istniejący i nie kolidujący z otoczeniem ołtarz polowy w sąsiedztwie Św. Źródełka. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze – dodajmy: pochodzące z ofiar wiernych – przydałyby się zwłaszcza na dokonanie gruntownego remontu Bazyliki Gietrzwadzkiej, popadającej coraz bardziej w ruinę. Powód drugi wiąże się z ewidentnym naruszeniem tradycyjnego charakteru i walorów krajobrazowych gietrzwałdzkich błoni oraz uzasadnionymi obawami przed zmianą stosunkow wodnych w rejonie inwestycji, która może skutkować jeśli nie wyschnięciem to przynajmniej osłabieniem dotychczasowej wydajności Św. Źródełka. I wreszcie powód trzeci: iście konspiracyjna otoczka wokół inwestycji oraz sposób jej procedowania sugerujący niejasne intencje podmiotów decyzyjnych, objawiające się m.in. szczególną dbałością o to, aby amfiteatr powstał jak najszybciej i niekoniecznie z zachowaniem obowiązujących przepisów. Do wyjaśnienia pozostaje również nie deklarowane lecz faktyczne przeznaczenie amfiteatru, wewnątrz którego zaprojektowano np. aż trzy „zakrystie” oraz taką samą liczbę toalet i magazynów podręcznych. Zdecydowanie bardziej przypomina to zaplecze typowego obiektu estradowego niż sakralnego.

Zacznijmy jednak od początku, czyli od wniosku złożonego 12 maja 2021 roku przez Rzymskokatolicką Parafię Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Gietrzwałdzie, a ściślej – występującego w jej imieniu ks. Marcina Chodorowskiego, proboszcza parafii. Wniosek dotyczył ustalenia warunków dla budowy „ołtarza polowego z zadaszoną sceną i widownią” z przeznaczeniem – tutaj też zacytuję dosłownie – „na cele usług sakralnych”.

Powierzchnia terenu objętego wnioskiem wynosi dokładnie 4.757 m.kw. czyli niespełna 0,5 hektara. To bardzo istotny szczegół, bowiem – jak to zaznaczono w, oczywiście pozytywnej, decyzji Wójta Gminy Gietrzwałd, Jana Kasprowicza (nr 40/2021 z 23 lipca 2021 roku) – inwestycja o powierzchni mniejszej niż 0,5 ha „nie wymaga postępowania z zakresu uzyskania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach jej realizacji”.

Pozwoliłem sobie sprawdzić treść rozporządzenia Rady Ministrów z 10 września 2019 roku w tej kwestii (Dz. U. z 2019 r., poz. 1839). Otóż wspomniany przywilej, zwalniający z poddania się wielu czasochłonnym i niekoniecznie pomyślnie zakończonym formalnościom, ujęty został w pkt. 52 ww. aktu prawnego i dotyczy – uwaga! – ośrodków wypoczynkowych lub hoteli lokowanych na obszarach objętych formami ochrony przyrody. A tak się akurat składa, że błonia gietrzwałdzkie leżą w granicach Obszaru Chronionego Krajobrazu Doliny Pasłęki. Wszystko zatem pozostaje pozornie w tzw. porządku prawnym poza oczywistym faktem, że dla usankcjonowania uproszczonej procedury budowy „ołtarza polowego” posłużono się przepisem dotyczącym ośrodków wypoczynkowych lub hoteli. Upieczono zatem dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie tylko pomyślnie „zaklepano” kwestię budowy amfiteatru ale także przetarto szlak pod przyszłą – czego należy oczekiwać – budowę hotelu i restauracji.

Dalej poszło już gładko. W wydaniu pozytywnej decyzji ustalającej warunki budowy „ołtarza polowego” znacząco pomogła wójtowi gminy Gietrzwałd

innych instytucji, które w określonym prawem administracyjnym terminie nie zajęły stanowiska wobec uzgodnień dokonanych na poziomie gminy. Każdy, kto miał cokolwiek do czynienia z budową choćby własnego domu i doświadczył wydeptywania urzędowych korytarzy dla uzyskania prawa do wbicia łopaty w ziemię, musi zachodzić w głowę, jak to możliwe że budowa blisko półhektarowego obiektu na terenie nie dość, że świętym dla milionów Polaków, to jeszcze objętym formalną ochroną krajobrazową, nie wzbudziła żadnego zainteresowania ze strony kompetentnych organów. Poniżej kilka wymownych przykładów:

Uzgodnienie w zakresie ochrony gruntów rolnych skierowane przez Gminę Gietrzwałd do Starosty Olsztyńskiego jako organu właściwego; brak stanowiska w wyznaczonym terminie, co jest równoznaczne z uzgodnieniem prawnie dokonanym.

Uzgodnienie w zakresie melioracji wodnych skierowane przez Gminę Gietrzwałd do Dyrektora Zarządu Zlewni w Elblągu jako organu właściwego; brak stanowiska w wyznaczonym terminie, co jest równoznaczne z uzgodnieniem prawnie dokonanym.

Uzgodnienie w zakresie obszarów objętych prawną ochroną przyrody skierowane przez Gminę Gietrzwałd do Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w Olsztynie jako organu właściwego; brak stanowiska w wyznaczonym terminie, co jest równoznaczne z uzgodnieniem prawnie dokonanym.

Nic dziwnego, że decyzja wójta Gietrzwałdu stała się prawomocna i zyskała także akceptację Starosty Olsztyńskiego w postaci pozwolenia na budowę nr Gtw/191/2021 z 26 listopada 2021 roku.

Dokładnie w środę 11 maja 2022 roku na portalu Sanktuarium Maryjnego w Gietrzwałdzie (https://www.sanktuariummaryjne.pl) pojawiła się informacja o „rozpoczęciu na błoniach gietrzwałdzkich budowy nowego ołtarza polowego z zadaszoną sceną i widownią”, a wraz z nią apel do wiernych o finansowe wspieranie tego przedsięwzięcia. Jego charakter miała podkreślić zamieszczona w tej samej informacji wizualizacja ołtarza (patrz: zdjęcie poniżej), przywołująca na myśl bardziej

niż jasny przekaz architektoniczny. Konia z rzędem bowiem temu, kto znajdzie na niej akcenty sakralne wystarczająco okazałe i jednoznaczne, aby nie mieć cienia wątpliwości co do lokalizacji ołtarza na terenie Sanktuarium. Owszem, nad posoborowym stołem znalazło się miejsce na figurę Matki Boskiej i krzyż lecz gorzej niż skromna wielkość obydwu symboli sprawia, że wręcz giną one na tle elewacji frontowej o powierzchni około 300 m. kw., w dodatku – zdominowane przez cztery zygzaki, mające zapewne symbolizować konary klonu, nad którym objawiała się Matka Boska.

Trzeba naprawdę sporej lub wręcz chorej wyobraźni, aby w tej wizualizacji dopatrzeć się ołtarza polowego współgrającego z duchem miejsca objawień Matki Bożej

Co gorsze, miniaturyzacja elementów podkreślających maryjny, rzymskokatolicki charakter ołtarza sprawia, że bardziej przypomina on stację paliw z okazałymi wiatami, zdolnymi pomieścić nawet ciężarówki. Dodajmy, iż autorem projektu jest mgr inż. arch. Tomasz Lella, właściciel Studia Form Architektonicznych PANTEL w Olsztynie. W swojej biografii wspomina, iż w latach 90-ych ubiegłego wieku przeniósł się na Warmię i Mazury z Kaszub. Dzisiaj uchodzi za ponoć najlepszego architekta w regionie, a jego zawodowe przesłanie brzmi: „Biorę to co najlepsze z tradycji Warmii i Mazur”. Pięknie, nieprawdaż?

Szkoda tylko, że wierności temu przesłaniu zabrakło w poszanowaniu specyfiki miejsca kultu religijnego o tak wielkim znaczeniu dla polskich katolików jak Gietrzwałd.

Nie chciałbym uchodzić za złego proroka lecz nie wykluczam, że już po wybudowaniu nowego „ołtarza polowego” okaże się on wykorzystywany zbyt rzadko na msze sanktuaryjne, a ponadto powstanie pilna potrzeba odzyskania choćby części znaczących, kilkunasto-milionowych kosztów samej inwestycji oraz jej późniejszego utrzymania. I co wówczas? Gospodarzom miejsca może przyjść do głowy pomysł organizacji koncertów, niekoniecznie tylko religijnych. W razie potrzeby figurę Matki Bożej i krzyż da się bardzo łatwo zasłonić lub zdemontować i złożyć w jednym z trzech magazynów, a trzy „zakrystie” przekształcić na garderoby dla artystów. Wiernym pozostaną jedynie modlitwy, aby na estradzie w ramach posoborowego „ekumenizmu” nie pojawiły się rockowe wyjce w rodzaju Nergala tudzież inni wyznawcy synagogi szatana.

Z jeszcze większym prawdopodobieństwem można przyjąć dalszą zabudowę gietrzwałdzkich błoni obiektami „towarzyszącymi”, zwłaszcza hotelem i restauracją. To zbyt opłacalny interes, aby duchowni decydenci przedkładający dobra doczesne nad duchowe zechcieli go zaniechać. Już teraz nocleg w Domu Pielgrzyma w dwuosobowym pokoju kosztuje 150 zł. W Domu Rekolekcyjnym ta usługa wyceniona została o 20 zł drożej. Gdyby do tych kwot doliczyć ceny śniadania (20 – 25 zł), obiadu (40 – 50 zł) i kolacji (20 – 25 zł) wówczas np. małżeństwo pielgrzymów musi przygotować się na jednodobowy wydatek w wysokości od 310 do 370 zł, oczywiście bez kosztów podróży. A pamiętajmy, że najczęściej są to małżeństwa żyjące ze skromnych emerytur.

Nasuwa się pytanie, kto za tym wszystkim stoi? Tutaj nie ma żadnych wątpliwości: Metropolita Warmiński, abp Józef Górzyński, niepodzielnie – choć z tylnego fotela – decydujący o losach Sanktuarium, a zwłaszcza tej jego części, która obejmuje Dom Rekolekcyjny oraz błonia. „Zagospodarowywanie” tych ostatnich przebiega wyjątkowo intensywnie o czym mogliśmy przekonać się w niedzielę, 15 maja 2022 roku. W potężnym wykopie trwa wylewanie betonu, natomiast teren budowy został starannie wygrodzony. Oczywiście, tylko po to aby nikt do niego nie wpadł, a przy okazji nie mógł zbyt łatwo dokumentować postępu i zakresu prac

Czy są jakieś szanse na wstrzymanie tej inwestycji? Moim zdaniem – więcej niż nikłe. Owszem, Grupa Obrońców Świętości Sanktuarium w Gietrzwałdzie oprotestowała ją w kompetentnych urzędach lecz jest to grupa stosunkowo nieliczna, w dodatku – minimalnie reprezentowana przez samych mieszkańców Gietrzwałdu, z natury rzeczy (bliskość zamieszkania, znajomość środowiska oraz lokalnych powiązań itd.) gwarantująca największą skuteczność działania. Co gorsze, ta garstka osób spotyka się akurat z największym ostracyzmem ze strony… swoich sąsiadów.

Mam swoją teorię na ten temat. Otóż,

Sanktuarium Maryjnego to konsekwencja jego lokalizacji, zwłaszcza w realiach powojennej Polski, z obecnymi włącznie. Gietrzwałd to Warmia, a Warmia – podobnie zresztą jak sąsiadujące Mazury – to teren wyjątkowo licznego napływu tzw. repatriantów, czyli desantu stalinowskiego, starannie wyselekcjonowanego przez NKWD spośród lojalnych wobec władzy sowieckiej Ukraińców, Litwinów, Białorusinów, tzw. żydów chazarskich oraz – w znikomej części – Polaków, którzy uniknęli egzekucji bądź zsyłki na Sybir. W tej grupie najliczniej reprezentowani byli Ukraińcy zasileni dodatkowo swoimi współplemieńcami w ramach „Akcji Wisła”, mającej na celu rozproszenie po Polsce tysięcy mieszkańców Podkarpacia sympatyzujących z banderowskimi zbrodniarzami spod znaku UPA.

Tak się złożyło, że jestem synem lekarza weterynarii, który w 1953 roku dostał nakaz pracy w Braniewie i musiał opuścić rodzinną Lubelszczyznę. Nam (rodzice oraz ja i mój młodszy brat) zaoferowano jeden pokój z przechodnią kuchnią i wspólną toaletą na korytarzu w zrujnowanym pałacu, naprędce poszatkowanym na kilkadziesiąt klitek. „Repatrianci”, głównie pochodzenia żydowskiego (Wilno i okolice) oraz ukraińskiego (wiadomo skąd) takich problemów nie mieli. Na pierwszych czekały luksusowe wille po gestapowcach i obszerne mieszkania po hitlerowskich funkcjonariuszach niższej rangi, drugim przypadły w udziale nie mniej niż kilkunastohektarowe gospodarstwa z kompletną zabudową i wyposażeniem. Byłem zbyt mały, by wszystko widzieć i wiedzieć. No, może poza świniami hodowanymi w łazienkach przez tych, którym przydzielono nie gospodarstwo – jakby chcieli – lecz mieszkanie.

Z późniejszych relacji matki wyłaniał się obraz jeszcze bardziej ponury i – co gorsze – z tragicznym epilogiem dla naszej rodziny. Ojciec po każdym powrocie z pracy pomstował na „rolników”, którzy nie potrafili zaspokoić elementarnych potrzeb utrzymywanych zwierząt. Jako syn wielopokoleniowej rodziny chłopskiej nie mógł spokojnie patrzeć na stan zwierząt w „repatrianckich” gospodarstwach oraz PGR-ach. Miał do dyspozycji „pojazd służbowy” w postaci odkrytej, dwukołowej bryczki zaprzęgniętej do konia. Wyjeżdżał nią na weterynaryjne interwencje o każdej porze dnia i bez względu na pogodę, choćby w najgorszą śnieżycę.

Musiał kiedyś przypłacić to zdrowiem. Szkoda, że aż tak szybko. Najpierw zapalenie płuc, potem powikłania i fatalne leczenie w elbląskim szpitalu, skąd został wypisany na kilka tygodni przed śmiercią. Matka zdążyła jeszcze przetransportować go do rodzinnej wsi. Zmarł i został pochowany na cmentarzu parafialnym w nadwiślańskim Piotrawinie na kilka miesięcy przed swoimi 33 urodzinami. Matka została sama, ze mną jako trzylatkiem i młodszym o dwa lata bratem. W 1966 roku, po trzynastu latach pobytu na Warmii przeprowadziliśmy się do Gdańska. Poststalinowska dzicz kresowa, z Ukraińcami na czele, w większości pozostała tutaj do dzisiaj. I rządzi, choć pod czujnym okiem talmudystów.

Gietrzwałd nie jest pod tym wzgledem wyjątkiem. Można powiedzieć – wręcz przeciwnie. Żydokomuna przykładała szczególną wagę do zasiedlania miejsc katolickiego kultu religijnego w Polsce zaufanymi ludźmi. Wprawdzie w większości już nie żyją ale ich potomkowie pozostali. Wystarczy przyjrzeć się składowi władz Częstochowy z jej Jasną Górą po 1989 roku; dominacja swołoczy sowieckiej spod znaku SLD i pomiotów pokrewnych pozostaje bezdyskusyjna w każdej kadencji tamtejszego samorządu.

W Gietrzwałdzie do władz samorządowych kandydowali wprawdzie nie reprezentanci ogólnopolskich partii tylko komitetów o ładnie brzmiących nazwach lecz nie w nazwach rzecz. Wszak ludzie są naważniejsi. A ludzie to przede wszystkim wójt, radni, urzędnicy. Oni decydują, jak można wykorzystać fakt, że akurat w ich wsi znajduje się jedyne na ziemiach polskich miejsce objawień Matki Bożej uznane przez Kościół.

Więc wykorzystują. Włącznie z nazwaniem Gietrzwałdu „Gminą pełną cudów”. Ładnie brzmi tyle, że wyjątkowo szyderczo, zważywszy faktyczny stosunek do Sanktuarium. Odzwierciedla go wiele przykładów, od konsekwentnego przemilczania rangi tego miejsca nawet przy okazji aktualnych obchodów 670-lecia istnienia Gietrzwałdu, aż po wręczony z okazji imienin lub urodzin) kubek stojący na biurku urzędnika o jednoznacznie ukraińskich personaliach z napisem „Nasz cud w Gietrzwałdzie: MIREK” oraz symbolem w postaci maryjnej korony. Zaiste, dowcip na jaki zdobyć mogą się tylko ordynarne biurwy płci obojga.

Jest też przykład najbardziej wymowny, jakby znak dominacji potomków kresowej dziczy nad Gietrzwałdem; stojąca w centrum kapliczka Matki Bożej. Znajduje się w stanie, jakiego w innym regionie Polski powstydziłaby się nawet najbardziej uboga wieś. Władz i obywateli miejscowości czerpiącej niebagatelne profity z przybywających tutaj masowo pielgrzymów nie stać na sfinansowanie remontu kapliczki, którego koszt nie przekroczyłby nawet jednego procenta kosztów budowy np. pobliskiego amfiteatru o śladowym zakresie wykorzystania. To już nie wstyd, to kompromitacja.

Choćby w powyższym kontekście liczenie na masowe wsparcie mieszkańców „gminy pełnej cudów” w walce o odzyskanie i utrzymanie tradycyjnego charakteru Sanktuarium to zwykła mrzonka. Bez udziału katolików z całej Polski nie wygramy tej walki, narażając jednocześnie garstkę niezłomnych gietrzwałdzian na dodatkowe szykany ze strony ludzi dla których polskość i wiara to pojęcia równie bliskie jak miłosierdzie dla ukraińskich rezunów z UPA, OUN i im podobnych formacji uczestniczących w rzeziach Polaków na Wołyniu. Wypada jedynie wyrazić żal, że sprzymierzeńcami gminnych władz w deprecjonowaniu sanktuaryjnej wyjątkowości Gietrzwałdu staje się coraz bardziej – wierzymy, że nieświadomie – lokalna hierarchia kościelna na czele z jej pasterzem abp. J. Górzyńskim. Czyżby nie znał staropolskiego przysłowia: „Dłużej klasztora, niż przeora”?

Tekst i zdjęcia: Henryk Jezierski (26.05.2022)

TOGA CHAŁATEM PODSZYTA

3 marca 2022

Nie kasta lecz mafia” – tak wielu Polaków komentowało wypowiedź sędzi Ireny Kamińskiej podczas Nadzwyczajnego Kongresu Sędziów Polskich we wrześniu 2016 roku. Prelegentka, występująca jako prezes Stowarzyszenia Sędziów “Themis” raczyła określić swoje koleżanki i kolegów jako zupełnie nadzwyczajną kastę ludzi.

https://moto.media.pl/toga-chalatem-podszyta/

Osobiście zgadzam się z sędzią Kamińską w stu procentach. Myślę, że dobrze wiedziała, co mówi. Członkowie mafii, po pierwsze – mają świadomość, że działają wbrew prawu i prędzej czy później odpowiedzą za swoje czyny, po drugie – muszą liczyć się z konkurencją innych mafii, które wymierzają “sprawiedliwość” po swojemu, czyli bez procesów i apelacji, a przy tym ostatecznie.

Członkowie kasty takich zagrożeń nie mają. Są bezkarni dożywotnio i z dodatkowym zagwarantowaniem “w stanie spoczynku” apanaży, o jakich ofiary ich “pomyłek” mogą tylko pomarzyć. Oczywiście, jeśli żyją. Przypadek Stefana Michnika, mordercy sądowego z czasów stalinowskich, który spokojnie dożył 92 lat pobierając emeryturę z kasy państwa także wówczas, gdy oficjalnie odcięło się od sowieckiej dyktatury jest tutaj wymowny lecz nie jedyny.

Po 1989 roku dekomunizacja miała również objąć środowisko sędziowskie. Niestety, nie objęła. Znacząca w tym zasługa niejakiego Adama Strzembosza, wiceministra sprawiedliwości w rządzie Tadeusza Mazowieckiego (1989–1990), a później m.in. pierwszego prezesa Sądu Najwyższego (1990–1998). Tenże autorytatywnie stwierdził, iż środowisko sędziowskie oczyści się samo. Albo taki naiwny, albo wręcz przeciwnie – realizował starannie zaplanowany scenariusz. Dodajmy od siebie – jak przystało na niegdysiejszego członka Związku Młodzieży Polskiej oraz magistra prawa z dyplomem uzyskanym terminowo i bezproblemowo w apogeum czasów stalinowskich. Teraz bredzi o honorze sędziowskim lecz szuka go tylko u sędziów z PiS-owskiego nadania. Sobie zapewne nie ma nic do zarzucenia. Nawet w kwestii “samooczyszczenia”.

Oczywiście, dzisiaj sędziowie nie mogą skazywać nikogo na karę śmierci, zatem i ewentualność potraktowania sędziowskiej togi jako skutecznej ochrony przed zarzutem popełnienia zbrodni sądowej spada do zera. Nie oznacza to jednak, iż ta sama toga nie chroni przed odpowiedzialnością za przestępstwa innego rodzaju, skutkujące w skrajnych przypadkach doprowadzaniem niesprawiedliwie osądzonych obywateli np. do wieloletniego więzienia czy do skutecznych prób samobójczych.

Gdybym miał scharakteryzować najkrócej kastę sędziowską w realiach obecnej, ponoć demokratycznej Polski, wówczas musiałbym odnieść się nie do tego środowiska jako całości lecz jego, co najwyżej kilkunastuprocentowej grupy, uosabianej przez spadkobierców stalinizmu, zarówno w ujęciu genetycznym, jak i ideowym. Są wprawdzie nieliczni lecz wyjątkowo wpływowi. Nawet nie muszą zajmować znaczących funkcji w sądowych strukturach. Wystarczy, że mają wiedzę o każdym, kto taką funkcję obejmuje lub – po prostu – chce w sądzie nadal pracować i awansować.

A jaka to wiedza? Ot, choćby o skłonnościach podwładnego do kilkudniowych imprez z alkoholem, narkotykami i prostytutkami w knajpach pozornie dyskretnych i godnych zaufania lecz nie na tyle, aby zabrakło stosownej dokumentacji, gdy zajdzie taka potrzeba. O ogłaszanych przez sędziego/sędzię wyrokach za kasę przekazaną przez – zawsze usłużnych – adwokatów, jeździe samochodem pod wpływem alkoholu, zdradach małżeńskich lub potrzebach finansowych wynikających z hazardowego nałogu względnie checi zamiany ciasnego mieszkania na wygodny dom. Zawsze znajdzie się jakiś “boss”, “caryca” czy “sekretarz”, którzy wiedzą, że takich ludzi najłatwiej “zadaniować”, czyli zlecać sprawy do rozstrzygnięcia pod aktualnie niezbędne – z powodów politycznych, prywatnych, biznesowych itp. – potrzeby.

Trudno zlekceważyć również ponadprzeciętne nasycenie tego środowiska agentami służb specjalnych. Kiedyś były to Urząd Bezpieczeństwa, Służba Bezpieczeństwa i Wojskowe Służby Informacyjne pod nadzorem sowieckiego NKWD, GRU i KGB, teraz często ci sami ludzie donoszą i realizują zlecenia Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (przed 2002 rokiem Urząd Ochrony Państwa), Służby Wywiadu Wojskowego (przed 2006 rokiem WSI) i Centralnego Biura Antykorupcyjnego pod dominującą kontrolą izraelskiego Mosadu. Wątpiącym warto przypomnieć akcję UOP z początku lat 90-ych ubiegłego wieku pod kryptonimem “Temida”, polegającą na werbowaniu agentury wśród “niezawisłych” sędziów. Ten sam UOP zatrudniając etatowych funkcjonariuszy weryfikował ich przydatność przede wszystkim po dokonaniach w tropieniu przejawów “antysemityzmu”. Efekty takiego pozyskiwania zawodowych szpicli poznałem aż nadto dobrze na własnej skórze. Mam doświadczenie z kilkunastu procesów w różnych rolach i praktycznie w każdym jako kluczowy zarzut wytaczany mi przez obrońców strony przeciwnej, a często i samych sędziów dotyczy rzekomego “antysemityzmu”, chociaż nigdy nie był on przedmiotem postępowania. Co ciekawe, mój “antysemityzm” polega na negatywnym – czego nie kryję – stosunku do potomków tzw. żydochazarów nie mających nic wspólnego z Semitami. Piszę o nich obszernie w tekście pt. “METRYKA KOCZOWNIKA”.

I jeszcze jeden paradoks – od wielu lat słowem i piórem bronię Palestyńczyków, ostatniego narodu semickiego (ok. 80 proc. populacji) przed zbrodniami dokonywanymi na nich przez izraelskich żydochazarów, wbrew wszelkim prawom międzynarodowym i zupełnie bezkarnie. Niestety, to ideowi i genetyczni spadkobiercy twórców zbrodniczej żydokomuny (leninowskiej, stalinowskiej, hitlerowskiej, maoistowskiej itd.) decydują, komu można przypiąć łatkę antysemity tylko dlatego, że nie cierpi na żydofilię.

W kontekście historycznym skamienielina tworząca tzw. wymiar sprawiedliwości III/IV RP nie ma bynajmniej swoich korzeni w sowieckim desancie na Polskę z 1944 roku. Nie warto ich również dociekać w następstwach Rewolucji Październikowej z 1917 roku. Nie tyle korzeni, co wręcz fundamentów pod obowiązujące obecnie prawodawstwo szukać bowiem należy w powstałym piętnaście wieków wcześniej żydowskim Talmudzie, “świętej księdze” judaizmu rabinicznego – religii, a raczej ideologii, której zasadniczym przesłaniem jest nieograniczona władza żydów nad gojami, zwłaszcza chrześcijanami. Tworzenie oraz egzekwowanie obowiązującego prawa to jedno z kluczowych narzędzi w realizowaniu tego planu.

Wymowny, a przy tym aktualny dowód na potwierdzenie tej tezy mają wydarzenia z 11 listopada 2021 roku w Kaliszu. Donośny i wszechobecny klangor wywołany przez “święcie” oburzonych żydów oraz usługujących im szabas-gojów zagłuszył niemal całkowicie główny powód tej demonstracji, jakim było spalenie reprintu tzw. Statutu Kaliskiego z 16 sierpnia 1264 roku, aktu nadającego szczególne prawa żydom. Dokument ten wydany przez ówczesnego księcia wielkopolskiego, Bolesława Pobożnego zawiera 36 punktów. Poniżej kilka ciekawszych:

1. Kiedy jest sprawa przeciwko żydowi, nie może przeciw niemu świadczyć chrześcijanin sam, lecz razem z innym żydem.

2. Kiedy chrześcijanin pozywa na żyda o zastaw, żyd zaś utrzymuje, że żadnego nie wziął, wtedy żyd przysięgą się uwolni.

3. Kiedy chrześcijanin utrzymuje, że na zastaw od żyda mniej pieniędzy otrzymał, aniżeli żyd teraz żąda, żyd przysięgą dowód złoży…

7. Kiedy zastaw chrześcijanina przez ogień lub kradzież u żyda zginie, żyd od nalegającego chrześcijanina przysiegą się uwolni…

10. Za zabicie żyda słuszna kara i konfiskata majątku.

14. Chrześcijanin niszczący cmentarz oprócz kary zwyczajnej majątek traci…

18. Za zranienie żyda, żyd płaci karę zwyczajną.

19. Przysięga na dziesięć przykazań nie powinna być żydowi naznaczoną, tylko o wartość przechodzącą szacunek 50 grzywien srebra, a w mniejszych rzeczach przed szkołą przysięgać będzie…

29. Zastawy od nich (żydów – przyp. H. Jez.) gwałtem biorący ściągnie na siebie karę.

30. Nie wolno żydów oskarżać o używanie krwi chrześcijańskiej.

31. Występki żydów w ich szkołach sądzone być mają…

34. Mincarzom nie wolno chwytać żydów pod pretekstem, że fałszują pieniądze.

W 1334 roku Statut Kaliski został rozszerzony przez Kazimierza III Wielkiego na całą Koronę Polską, a jego postanowienia potwierdzili także kolejni królowie: Kazimierz IV Jagiellończyk (1453), Zygmunt I Stary (1539) oraz Stanisław August Poniatowski (1765).

Taka przychylność władców, nie tylko zresztą polskich, sprawiła, że żydom już nie wystarczała daleko posunięta autonomia sądownicza w goszczących ich krajach. Chcieli czegoś więcej – rozszerzenia swojego prawodawstwa na wszystkich gojów, jako jednego z podstawowych warunków podbijania całego świata. Zwycięskie rewolucje wszczynane przez żydomasonerię, w tym Rewolucja Francuska 1789 roku z szyderczym – zwłaszcza w kontekście jego praktycznej realizacji – hasłem “Wolność, Równość Braterstwo” na sztandarach, znacznie przyspieszyły te działania.

W 1859 roku rabin Reichhorn wykładając swoim wpływowym ziomkom z całego świata podczas ich zjazdu w Pradze, szczegółowy program wprowadzania żydowskiej władzy nad światem wyjątkowo dużo uwagi poświęcił kwestii stanowienia i egzekwowania prawa. Poniżej kilka wymownych cytatów:

Najporęczniejszym jest dla żydów kierować się na doktorów prawa i medycyny, kompozytorów muzyki, autorów w rozmaitych przedmiotach ekonomicznych,a to z przyczyny, że wszystkie te powołania i zajęcia nierozłączne są ze spekulacją…

Prawnictwo jest dla nas bardzo ważną rzeczą. Adwokatura to wielki krok naprzód, bo fach ten, prowadzący do najwyższych szczebli godności, najwięcej idzie w parze z chytrością i krętactwem, jakie są w nas od dzieciństwa wpajane i uważane za zalety, a które tak potężnie mogą dopomóc nam wznieść się do władzy i do wywierania wpływu na stosunki naszych naturalnych, a śmiertelnych nieprzyjaciół… chrześcijan…

Zrozumiałe jest, że w warunkach podobnych do powyższych klucz od świątyni będzie pozostawał w naszym ręku i że nikt, prócz nas, nie będzie kierował siłą prawodawczą…”

Co ciekawe, rabin Reichhorn nie omieszkał odnieść się specjalnie do przeciwników politycznych. Sposób ich traktowania przedstawił jednoznacznie:

Chcąc przestępców politycznych pozbawić nimbu dzielności, będziemy ich sadzali na ławie oskarżonych obok złodziejów, zabójców oraz innych brudnych i wstrętnych przestępców. Wówczas w umysłach ogółu zjednoczy się pojęcie takich przestępstw politycznych”.

Przykładów na praktyczną realizację powyższego zalecenia mamy aż nadto i to bez sięgania do czasów PRL, zwłaszcza okresu stalinowskiego w latach 1944-56 oraz stanu wojennego w latach 1981-89. Wystarczy sięgnąć do wspomnianego wcześniej kaliskiego Marszu Niepodległości z 11 listopada br. Szefowa Prokuratury Rejonowej w Kaliszu o personaliach Katarzyna Socha z satysfakcją poinformowała media, że sędzia Sądu Rejonowego w Kaliszu o personaliach Joanna Urbańska-Czarnasiak przychyliła się w całości do prokuratorskiego wniosku, skazując trzech organizatorów demonstracji tj. Wojciecha Olszańskiego, Marcina Osadowskiego i Piotra Rybaka na… trzy miesiące aresztu. Zestawienie tej kary – podkreślmy: jeszcze nie ostatecznej – z uniewinniającym wyrokiem w sprawie Adama “Nergala” Darskiego, który podczas koncertu grupy “Behemoth” w 2007 roku podarł Biblię, a Kościół katolicki określił “największą zbrodniczą sektą” wydaje się jednoznaczne: żydom lub realizującym ich scenariusze pachołkom wolno wszystko, gojom – niewiele lub nic. Warto też przypomnieć casus działacza „Samoobrony”, Mariusza Piskorskiegoprzetrzymywanego bezprawnie w areszcie w latach 2016-2019, a więc za rządów PiS, które trąbi o konieczności reformy sądownictwa w kierunku jego większej sprawności i praworządności. Co istotne, Piskorski został zwolniony z aresztu dopiero po interwencjach organizacji międzynarodowych.

Niestety, przekleństwem dla Polaków jest nietypowy, mongolski rodowód żydokomuny, która począwszy od przewrotu majowego 1926 roku zdominowała struktury państwowe Polski, a apogeum tej dominacji nastąpiło w latach 1944-56 i trwa od roku 1989 do chwili obecnej. “Nasi” żydzi to w absolutniej większości potomkowie wspomnianych wcześniej żydochazarów. Powyższy fakt pozwala łatwiej zrozumieć podglebie ideowe i kadrowe “naszego” wymiaru sprawiedliwości oraz zadziwiającą bezkarność morderców w sędziowskich, prokuratorskich, a często także w adwokackich togach. Według szacunków IPN, lista prokuratorów i sędziów wydających wyroki śmierci w okresie stalinowskim, tj. w latach 1944 – 1955 liczyła 1100 osób, a ich “dorobek” tego syndykatu zbrodni to prawie 6 tys. wyroków kary śmierci na polskich patriotach. Część spośród nich po październiku 1956 roku, za aprobatą ciągle zażydzonego rządu PRL, nie nękana procesami i rozliczeniami wyjechała do Izraela, Rosji, krajów Europy zachodniej lub USA, oczywiście zachowując pełne prawa do wysokich emerytur.

Większość pozostała jednak w Polsce. Jeśli nawet nie dotrwała do szczęśliwego przebrnięcia przez kolejną, magdalenkową “pieriestrojkę” z 1989 roku, to przecież w odwodzie pozostało jeszcze potomstwo, dobrze przygotowane do nowej wprawdzie roli przedstawicieli “demokratycznego państwa prawa” lecz ciągle z zachowaniem żydokomunistycznego genotypu. I trzeba być osobą wyjątkowo naiwną, aby uwierzyć że PiS-owska “reforma” coś w tym względzie zmieni. Zwłaszcza, gdy i bez niej systematycznie przybywa prokuratorów oraz sędziów lojalnych wobec nowego dysponenta politycznego, nad wyraz skrupulatnie wywiązujących się z powierzonych zleceń.

Już tylko te przesłanki wystarczają, aby praca sędziów podlegała szczególnej kontroli społecznej. Podkreślam – kontroli społecznej, a nie np. kontroli rządu PiS wobec sędziów i prokuratorów z nadania PO lub odwrotnie. Jako dziennikarz z blisko 45-letnim stażem, specjalizujący się w reportażach interwencyjnych znam aż nadto prawdziwe oblicze wymiaru sprawiedliwości zarówno w okresie PRL, jak i obecnej III/IV RP.

Kiedyś była to wiedza zdobywana głównie przez pryzmat doświadczeń bohaterów moich reportaży. Od kilku lat wzbogacam ją doświadczeniem własnym – jako oskarżyciel lub powód w sądowej walce z oszczercami względnie jako oskarżony lub pozwany za moje publikacje demaskujące obcą agenturę w szeregach solidarnościowych “bojowników o wolność i demokrację” lub w instytucjach powołanych do ochrony Polski i Polaków. Ten status ma swoją niezaprzeczalną zaletę – ułatwiony dostęp do akt sądowych, a co za tym idzie większą możliwość udowodnienia swoich tez.

Oczywiście, wiedzieć to jedno, natomiast rozpowszechnić tę wiedzę i ostrzec tym samym innych rodaków przed bolesnymi skutkami zderzenia z “wymiarem sprawiedliwości” III/IV RP to drugie. Tu z pomocą powinny przyjść zaprzyjaźnione niezależne media, a także portal PolskaWolna.pl, w którym jako wyłączny wydawca jestem sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem.

Trudne to wyzwanie oraz wielce ryzykowne zważywszy choćby na liczne powiązania kasty sędziowskiej nie tylko z adwokaturą, prokuraturą i policją ale także z politykami i… przestępcami. Jeśli je jednak podejmuję to z dwóch zasadniczych powodów. Pierwszym jest dziennikarski obowiązek służenia nie władzy lecz społeczeństwu, któremu pozostaję wierny od 1977 roku i który znajduje odzwierciedlenie w setkach publikacji do sprawdzenia w egzemplarzach archiwalnych m.in. tygodników “Polityka”, “Czas”, “Wybrzeże”, “Przegląd Tygodniowy” oraz “Dziennika Bałtyckiego” i “Głosu Wybrzeża”. Powód drugi to wynikająca z długoletniego doświadczenia reporterskiego świadomość, że ta walka nie musi być wcale przegrana. Dla żydokomunistycznych dysponentów zdemaskowani wykonawcy ich poleceń – obojętnie czy żydzi, czy szabas-goje – stają się narzędziami bezużytecznymi, nie dającymi żadnych gwarancji zrealizowania ukrytych celów w przyszłości. Przekonałem się wielokrotnie, że negatywni bohaterowie moich publikacji, mimo wysokiej pozycji w hierarchii partyjnej bądź państwowej, nie od razu wprawdzie lecz konsekwentnie odsuwani byli w niebyt lub przynajmniej na drugi, mniej intratny i mniej prestiżowy plan. Tym sposobem maleje liczba dyspozycyjnych janczarów żydokomuny, a i do tych, którzy pozostali dociera sygnał, że mogą zapłacić jakąś cenę za swoje czyny.

Taka stawka warta jest podjęcia ryzyka w postaci zainicjowania cyklu pt. “Zapiski podsądnego”, opartego nie tylko na osobistych doświadczeniach ale także na dokumentach spraw sądowych, do których mam – póki co – zagwarantowany prawem dostęp. Konkrety już wkrótce.

Henryk Jezierski
fot. Internet(04.03.2022)

PS

A propos tytułu… Nieprzypadkowo obowiązek noszenia tóg przez przedstawicieli tzw. polskiego wymiaru sprawiedliwości wprowadzony został w czasach żydokomuny sanacyjnej, po wcześniejszej, masońskiej przeróbce godła Rzeczypospolitej Polskiej (zastąpienie korony pełnej i zwieńczonej krzyżem, koroną otwartą sugerującą państwo niesuwerenne oraz zwieńczenie skrzydeł pięcioramiennymi gwiazdami). Przy okazji – ta zmiana dokonana została mocą rozporządzenia z 13 grudnia 1927 roku, gdyż po zamachu majowym dokonanym przez Józefa Piłsudskiego i jego siepaczy Sejm RP został rozwiązany, a ustawy zastąpione zostały przez piłsudczyków doraźnymi dekretami.

Ci sami, sanacyjni dekretyni nie zapomnieli również o innych zmianach w sądownictwie, akurat jeszcze bardziej istotnych niż narzucenie obowiązku noszenia śmiesznych narzut, zwanych togami. Wprawdzie nie zanegowali potrzeby istnienia – zagwarantowanej Konstytucją z 17 marca 1921 roku – instytucji polskiego prawa procesowego w postaci ławy przysięgłych, złożonej z obywateli nie będących sędziami (tzw. czynnik społeczny) lecz dekrety w tej kwestii z 1928 roku nie doczekały się rozporządzeń wykonawczych aż do wybuchu wojny, a po jej zakończeniu żadna władza – włącznie z obecną, ponoć demokratyczną i suwerenną – nie uznała za wskazane dopuścić zwykłych obywateli do patrzenia sędziom na ręce.

H. Jez.

„OSTATNIA >LASKA< GEREMKA" JUŻ W SPRZEDAŻY!

15 marca 2022

„OSTATNIA >LASKA< GEREMKA” JUŻ W SPRZEDAŻY!

Częstochowskie Wydawnictwo 3DOM nie musiało zbyt długo zastanawiać się nad wybraniem tytułu na okładkę najnowszej książki Henryka Jezierskiego. Napisana w pozornie lekkiej, felietonowej formie „Ostatnia >laska< GEREMKA” biła bowiem rekordy popularności wśród czytelników Magazynu Zmotoryzowanych „MOTO” od momentu jej premiery na przełomie 2008 i 2009 roku. Wysoką pozycję zachowuje również teraz, już jako materiał rozpowszechniany tylko w internecie, m.in. dzięki niniejszemu portalowi. Trudno się temu dziwić. Zarówno okoliczności śmierci „drogiego Bronisława”, jak i sposób prowadzenia śledztwa w tej sprawie przez prokuraturę do dzisiaj wzbudzają tzw. mieszane uczucia.

Nie mniejszym zainteresowaniem cieszy się felieton „Cel uświęca trupy”, opublikowany w maju 2010 roku i nawiązujący do katastrofy pod Smoleńskiem. Autor prezentuje w nim swoje tezy na temat przyczyn, okoliczności oraz skutków tego wydarzenia, kpiąc przy okazji bezlitośnie ze sposobu rozumowania wyznawców tzw. sekty smoleńskiej. Co ciekawe, z perspektywy minionych 12 lat jego argumenty uznać można za bardziej prawdopodobne niż to, co ciągle usiłuje wmówić Polakom Antoni Maciarewicz. Do dzisiaj na internetowych forach krąży poniższy fragment tego felietonu:

Co za sukinsyn podmienił nam w Smoleńsku prezydenta 3/4 RP?Z Warszawy wyleciał mściwy, małostkowy kurdupel bezwzględnie realizujący żydowskie geszefty, Wrócił natomiast… „wielki mąż stanu”, prawdziwy Polak, patriota i katolik”, godny miejsca na Wawelu”.

We wstępie do swojej książki Henryk Jezierski zastrzega, iż nie wszystkie z jego przewidywań i ostrzeżeń dla Polski, opublikowanych po magdalenkowym negocjacjach 1989 roku okazały się trafne. Naszym zdaniem, jest to zbytnia skromność. Z okrągłej liczby pięćdziesięciu tekstów zamieszczonych w książce, te który nie wytrzymały próby czasu można policzyć na palcach jednej ręki. Skąd zatem taka skuteczność? Wydaje się, że w tym wypadku zadecydowało długoletnie (od 1977 roku) reporterskie doświadczenie w połączeniu z inżynierską analizą faktów oraz ich racjonalną interpretacją, To różni zdecydowanie Henryka Jezierskiego od setek różnej maści komentatorów, których książkowe „ekspertyzy” zdają się psu na budę często już po kilku miesiącach od ich przedstawienia.

Powyższy atut sprawia, że przesłanie książki, a zwłaszcza jej demaskatorski charakter w pokazywaniu prawdziwych intencji „elit” III/IV RP nie tylko pozostaje aktualne dzisiaj lecz będzie zyskiwać na znaczeniu jeszcze bardziej w następnych latach. Zwłaszcza, że praca nad odmóżdżaniem społeczeństwa – nie tylko zresztą polskiego – postępuje w szybkim tempie. „Pandemiczna” propaganda udowodniła nam to wymownie.

W wypadku tej książki samo zachęcanie do kupna i lektury to zbyt mało. Bardziej na miejscu byłaby tutaj zachęta do kupna, lektury i rozpowszechnienia wśród jak największej liczby znajomych. Wielu spośród nich, zwłaszcza tych racjonalnie myślących, odnajdzie w spostrzeżeniach i diagnozach Henryka Jezierskiego dużo wspólnego ze swoim postrzeganiem otaczającej nas rzeczywistości. Znajdzie także – i to jest niezwykle istotne – sporo pokrzepiających wniosków. Jeden z nich znalazł się w felietonie pt. „Fachowiec schodzi ostatni” z 11 marca 2003 roku: „W górę serca i… narzędzia”.

P.L. (15.03.2022)

Wybrane fragmenty:

APETYT NA „BAWARKĘ”

Europa już dawno przestała być kontynentem w miarę jednorodnym etnicznie i kulturowo. Mógłbym wskazać wiele europejskich, wydawałoby się, metropolii w których funkcjonują całe dzielnice przeniesione jakby żywcem np. z Tel-Awiwu czy Algieru. Ba, rdzenny Europejczyk traktowany jest w nich na podobieństwo jeśli nie intruza to przynajmniej „jelenia”, którego należy maksymalnie oskubać z gotówki. To też jest Europa i warto czasami zapytać naszych „chorążych ” czy przypadkiem nie namawiają nas do pogoni za takim właśnie celem. Mnie osobiście Europa np. na wzór skomuszałego Paryża czy pełnej bliskowschodnich akcentów Antwerpii zupełnie nie interesuje, toteż trwam konsekwentnie w poszukiwaniu innych wzorców.

10 września 1997

CZAS NAJEMNIKÓW?

Amerykański ekonomista Morgan Garrett wykazał, że w USA w 1780 roku aż 80 proc. obywateli było właścicielami swojego warsztatu pracy. Około 1850 roku „na swoim” pracowało 37 proc. Amerykanów, a według danych sprzed sześciu lat do kategorii właścicieli zaliczało się już tylko 6 proc. ludności, natomiast dalsze 8-10 proc. to menedżerowie, zwykle mający udział w zyskach firm. Reszta – pomijając bezrobotnych – to typowi pracownicy najemni. Burzy to zdecydowanie obraz Stanów Zjednoczonych jako czołowego państwa liberalnego kapitalizmu i skłania do obaw przed rozwojem podobnych, socjalistycznych tendencji w Polsce.

Gdy unijnym egzekutorom uda się zmniejszyć liczbę gospodarstw rolnych do planowanych 200 tysięcy, a rzesze właścicieli małych sklepów i ich kooperantów zwiną swoje interesy pod naporem supermarketów, wówczas wrócimy do nieco innej formy kołchozu i „wolność gospodarcza” stanie się tak samo wyświechtanym pojęciem jak teraz „demokracja”.

10 maja 2000

ANATOMIA CHAMA

W antylepperowskiej krucjacie dominuje wątek chama i chamstwa, interpretowany tyleż swobodnie, co bezzasadnie. Warto zatem przypomnieć propagandowym pachołkom prawdziwy źródłosłów “chama”. Otóż określenie to pochodzi w prostej linii od biblijnego Chama, jednego z trzech synów Noego (tego od barki). Rzeczony Cham zauważywszy swojego ojca w stanie nietrzeźwości, najpierw obnażył go z szat, a następnie uczynił przedmiotem drwin i szyderstw. Zwróćmy uwagę na perfidię chamskiego zachowania. Zawiera się ono – najkrócej mówiąc – w aktywnym doprowadzeniu bliźniego do stanu poniżenia i bezsilności, który to stan daje następnie powód do jeszcze mocniejszego naigrywania się ze swojej ofiary.

Jakże bliska i uzasadniona jest tu analogia z zachowaniami przedstawicieli “elyt”, którzy w okresie dwunastu lat niczym nieskrępowanych rządów przez swoją głupotę lub złodziejstwo (zwykle – i jedno, i drugie) wyprzedali za bezcen majątek narodowy oraz doprowadzili znaczną część społeczeństwa do biedy i braku perspektyw, a teraz – na podobieństwo spasionych cudzym kosztem świń – ostro chrząkają, poszturchują, a nawet depczą każdego, kto chce utrudnić im dostęp do kolejnego, tym razem unijnego, koryta.

10 grudnia 2001

POPiS-owy PRZEKRĘT KAHAŁU

A przecież pełna zgodność i współdziałanie nieformalnej koalicji PO oraz PiS nie kończy się bynajmniej na samej akceptacji Traktatu Lizbońskiego, choć to dla Polski akt najbardziej zabójczy, przysłowiowy gwóźdź do trumny. Proszę sprawdzić, czy cokolwiek różni te partie np. w kwestii wysyłania polskiego mięsa armatniego do Afganistanu, przyjęcia do strefy euro, wspierania żydowskich interesów na Białorusi i Ukrainie, traktowania resztek polskiego haraczu odzyskiwanego z brukselskiej kasy jako „dotacji unijnych” czy iście żydofilskiego zaangażowania w walce z „antysemityzmem” (vide: propagandowy cyrk ze skradzionym napisem nad bramą muzeum obozu Auschwitz-Birkenau lecz bez jakichkolwiek konsekwencji dla jego szefa, Piotra Cywińskiego – notabene katalogowego przechrzty i prominentnego działacza… Klubu Inteligencji Katolickiej). Przykłady można by mnożyć w nieskończoność.

5 lutego 2010

WARTO BYĆ POLAKIEM”, CZYLI PATRIOTYZM PO ŻYDOCHAZARSKU

Nigdy nie uważałem J. Kaczyńskiego za człowieka inteligentnego, ponieważ przebiegłość i mściwość nie ma nic wspólnego z inteligencją. Wystarczy przypomnieć jego „genialny” manewr z wycięciem LPR i Samoobrony, a następnie ogłoszeniem przedterminowych wyborów w 2007 roku. J. Kaczyński liczył na zwycięstwo w cuglach. Skończyło się sromotną klęską i oddaniem władzy złodziejskiej koalicji PO/PSL na długie osiem lat.

Przed zupełną zagładą uratował PiS zamach warszawski z 2010 roku, w którym, zginął L. Kaczyński „cieszący się” na miesiąc przed kolejnymi wyborami prezydenckimi ledwie 18-procentowym poparciem. Można powiedzieć, że tragiczna śmierć brata uratowała PiS przed iście kretyńskim posunięciem – ponoć mądrzejszego – J. Kaczyńskiego. Teraz pozwala sobie na równie kretyński manewr odwracając się od elektoratu wiejskiego na rzecz lewicowego. Czy naprawdę jest tak tępy, by liczyć że tym ruchem zyska dozgonną wdzięczność swołoczy sowieckiej?

Powiedzmy sobie jasno; uderzenie w rolników to nie ostatnie słowo PiS-owców. Wsparci cichym poparciem PO-paprańców oraz lewaków i sodomitów (przetrenowanym udanie przy okazji tzw. pandemii) dobiją jeszcze nas zmaterializowaniem słynnej USrAelskiej ustawki o kryptonimie „447” (300 mld. dolarów dla żydowskiej międzynarodówki tytułem tzw. mienia bezspadkowego), a jeśli to nie pomoże to w odwodzie pozostaną inne narzędzia. Np. podatek egzekwowany przez nowych, żydochazarskich właścicieli resztek polskiego mienia od Lasów Państwowych po nieruchomości Skarbu Państwa. Zaprawdę „warto być Polakiem”…

16 października 2020

OSTATNIA „LASKA” GEREMKA

Format A-5, 164 str., okładka miękka,
Cena (z kosztami wysyłki na terenie Polski) – 39,50 zł
Wpłaty na konto:
Henryk Jezierski, PKO Inteligo nr 50 1020 5558 1111 1172 6980 0030

POMORKI: N. DJOKOVIC, A.DUDA, J. KORNHAUSER, W. FRASYNIUK… Prywatny Przegląd Paradoksów Publicznych

POMORKI: N. DJOKOVIC, A.DUDA, J. KORNHAUSER, W. FRASYNIUK I INNI

Prywatny Przegląd Paradoksów Publicznych

MILCZENIE (tenisowych) OWIEC

Ogólnoświatowa wrzawa, jaka rozpętała się wokół wykluczenia najlepszego aktualnie tenisisty na świecie Novaka Djokovica z turnieju Austalian Open (przy okazji: wyjątkowo szydercza nazwa dla zawodów, które okazały się równie „open” jak deska nad przepaścią dla inwalidy na wózku) zdominowana została przez powszechne oburzenie z powodu „skandalicznego” oporu Serba przed poddaniem się obowiązkowemu zaszprycowaniu.

21 stycznia 2022 https://moto.media.pl/sroda-19-stycznia-2022/

—————————-

Warto zwrócić jednak uwagę na dwa, mniej nagłaśniane, aspekty tej sprawy. Pierwszy dotyczy wyjątkowego kundlizmu rządu australijskiego w egzekwowaniu nakazów internacjonalistycznego kahału dotyczących covidowej krucjaty. Wypada wyrazić jedynie żal, że dominująca część obywateli Australii większą energię wkłada nie w skuteczne protesty przeciwko kolejnym ograniczeniom ich wolności lecz we wskazywanie i piętnowanie ludzi, którzy tę wolność stawiają ponad wszystko. Przy okazji – w czwartek, 20 stycznia br. oglądałem mecz między Rosjaninem Daniłem Miedwiediewem, a reprezentantem gospodarzy Nickiem Kyrgiosem. Małpie wygłupy tego drugiego znane są kibicom od lat, ale to co wyczyniała wspierająca go publiczność kwalifikuje ją do miana dziczy, przy której rdzenni Aborygeni to intelektualna elita. Dobrze więc się stało, że Miedwiediew zachował zimną krew, odprawiając wydzierganego i zakolczykowanego pajaca z kwitkiem.

Aspekt drugi „sprawy Djokovica” to osobliwa reakcja samych tenisistów. Utytułowany Serb wielokrotnie dawał dowody swojej solidarności z kolegami i koleżankami, m.in. w walce o ich prawa zawodnicze. Gdy jednak przyszło stanąć w jego obronie wówczas wsparcie zabrzmiało wyjątkowo cicho, a nawet zamieniło się w kiepsko skrywany atak. Tak zareagował np. Rafael Nadal bredzący coś o konieczności dostosowywania się do narzuconych reguł. Oczywiście, Hiszpan miał swój osobisty interes w wykluczeniu Novaka (podobnie jak on pretenduje do 21 zwycięstwa w turniejach wielkoszlemowych, co dałoby mu pozycję lidera wszechczasów) lecz wypadałoby przynajmniej zachować rezerwę wobec co najmniej dyskusyjnego potraktowania rywala przez władze, które najpierw dają zgodę na jego przyjazd, by następnie wyeksmitować go niczym jakiegoś przestępcę.

Internacjonalistyczne media trąbią, że Djokovic stał się bohaterem jedynie dla swoich serbskich rodaków. To oczywista fałszywka, bowiem jest także bohaterem dla wielu białych, cywilizowanych ludzi sprzeciwiających się covidowemu zamordyzmowi. Co ważne, serbski tenisista nie poprzestaje bynajmniej na biernym oporze wobec zwolenników totalnego wyszprycowania całej ludzkości substancją, która nie ma nic wspólnego ze szczepionką w prawdziwym tego słowa rozumieniu. Djokowic bowiem już w czerwcu 2020 roku zainwestował swoje pieniądze w 80 proc. akcji duńskiej firmy biotechnologicznej QuantBioRes zajmującej się m.in. opracowaniem leku (nie szczepionki!) przeciwko COVID-19. Latem br. mają rozpocząć się jego badania kliniczne w Wielkiej Brytanii.

OSIEM CENTYMETRÓW A. DUDY ALE… NA MINUSIE

Propagatorzy szprycowania jako jedynego skutecznego środka przeciw COVID-19 wymierzyli wyjątkowo mocnego kopa we własną d… W internecie rozeszła się oto wiadomość, że zainfekowanie ww. wirusem fatalnie wpływa na męskie przyrodzenie, skracając jego długość aż o 4 cm. Ponieważ jednak zarażeniu COVIDEM ulegają także wyszprycowani (czego nie ukrywają nawet media głównego ścieku), więc zachodzi poważna obawa, że niebawem doczekamy całej armii osobników płci wprawdzie męskiej lecz nie dość, że wystraszonych wirusem to jeszcze pozbawionych głównego atrybutu męskości.

„Pomorki” najbardziej jednak martwią się sytuacją aktualnego prezydenta III/IV RP. Andrzej Duda mimo trzykrotnego wyszprycowania doświadczył zarażenia C-19 już dwukrotnie, co oznaczałoby poważny, aż 8-centymetrowy ubytek przyrodzenia i grozi nie tylko zanikiem jego funkcji seksualnych ale także kłopotów z oddawaniem moczu bez ryzyka zanieczyszczenia bielizny, a nawet spodni. Wprawdze uczyniłoby to gospodarza Belwederu bratem w biedzie z gospodarzem Białego Domu, Joe Bidenem lecz my, Polacy dziękujemy bardzo za takie wyróżnienie.

Nie lekceważymy również znaczącej utraty resztek prestiżu głowy naszego państwa, zarówno w oczach przywódców innych państw, jak i własnej rodziny na czele teściem Julianem Kornhauserem. Choć to bowiem zagorzały sowieciarz oraz wyjątkowo głupi żyd (vide: jego wiersz o tzw. pogromie kieleckim), to z pewnością nie omieszka wypomnieć zięciowi jego przypadłości i przeczołgać w dalszym serwiliźmie wobec talmudystów.

A CO NA TO BANDEROWSKIE ONUCE?

W ramach dozgonnej zapewne (do powtórki z Wołynia) przyjaźni polsko-ukraińskiej, banderowskie pomioty wstrzymały tranzyt polskich pociągów przez Ukrainę na tzw. Nowym Jedwabnym Szlaku, łączącym m.in. Chiny, Rosję i Kazachstan z Europą, Polska jest jedynym krajem, który doświadczył takiego „wyróżnienia”.

Proponujemy aktualnym żydowskim namiestnikom III/IV RP udobruchanie umiłowanych rezunów spod znaku tryzuba poprzez:

a) wysłanie A. Dudy do Kijowa z kolejną bezzwrotną pożyczką w wysokości miliarda euro i wręczenie jej w sposób symboliczny, czyli na kolanach,

b) budowę co najmniej 100 pomników Stepana Bandery w miejscach wskazanych przez stronę ukraińską, warszawskiego Placu Piłsudskiego nie wyłączając,

c) nadanie ok. 2 milionom Ukraińców przebywających w Polsce statusu rezydentów na specjalnych warunkach, włącznie z podleganiem tylko jurysdykcji Kijowa, przywilejem swobodnego noszenia broni palnej oraz wprowadzeniem języka ukraińskiego jako urzędowego.

Gdyby to nie wystarczyło do przywrócenia polskich pociągów na ukraińskie tory, wówczas w odwodzie pozostaje jeszcze oddanie Przemyśla, południowo-wschodniej części Lubelszczyzny oraz Wrocławia, gdzie prezydentem powinien zostać osobnik o swojsko brzmiących – przynajmniej dla Ukraińców – personaliach Władysław (Vladislav) Frasyniuk.

Redagują: Henryk Jezierski + Czytelnicy, Kontakt: redakcja@polskawolna.pl