10 lipca 2024 pch24.pl/nie-mow-o-puznikach-ofiary-zbrodni-upa-nie-zostana-pochowane
Nie mów o Puźnikach. Ofiary zbrodni UPA nie zostaną pochowane?
(fot. YouTube / GadowskiTV)
W sprawie odkrytej mogiły polskich ofiar straszliwej zbrodni Ukraińskiej Armii Powstańczej w Puźnikach Kijów nabiera wody w usta.
Jak wynika z naszych rozmów, nie wygląda to ani na przypadek, ani niekorzystny zbieg okoliczności. Jeśli w tej sprawie nie dojdzie do przełomu, tysiące pomordowanych Polaków leżących w bezimiennych grobach na Ukrainie zostanie skazanych na zapomnienie.
11 lipca mija kolejna – 81. rocznica – tzw. Krwawej Niedzieli na Wołyniu. To okazja do wspomnienia wszystkich ofiar zamordowanych przez ukraińskich nacjonalistów w trakcie II wojny światowej na terenie Wołynia, Podola czy Galicji Wschodniej. Choć mordy trwały kilka lat i ginęli w nich w większości Polacy (mordowano również Żydów i Ukraińców), to właśnie 11 lipca 1943 roku doszło do wyjątkowo krwawej rzezi. Wówczas to Ukraińcy dokonali skoordynowanych ataków na aż 150 miejscowości na Wołyniu.
Jak wiemy z licznych wspomnień, zbrodni dokonywano w bestialski sposób. I nie był to przypadek. Sprawcy dążyli do tego, by ich ofiary cierpiały kaźnie przed śmiercią. Chodziło o wzbudzenie lęku wśród mieszkańców terenów, na których grasowała UPA. Okrucieństwa doświadczali dosłownie wszyscy, którzy natknęli się na te zbrodnicze sotnie.
Gwałcono kobiety, ale też małoletnich. Dręczeni ludzie nierzadko umierali długo i w bólach, na skutek wymyślnych tortur. Jedną z wyjątkowo okrutnych i chętnie stosowanych było zaszywanie myszy w rozciętych żywcem brzuchach brzemiennych kobiet.
Zbrodnia wołyńska pozostaje do dzisiaj bardzo niewygodnym tematem dla polskich polityków. Konieczność udzielania wsparcia Ukrainie w walce z rosyjskich agresorem z niezrozumiałych powodów kłóci się im z obowiązkiem upominania się o polskie ofiary rzeźników z UPA. Porażkę na tym polu poniósł rząd Zjednoczonej Prawicy i prezydent Andrzej Duda, a ostatnio także premier Donald Tusk, który na spotkaniu z prezydentem Wołodymirem Zełeńskim zaznaczył, iż wszelkie trudne tematy w relacjach pomiędzy Polską a Ukrainą zostaną rozwiązane po wojnie.
Od wielu lat koronnym argumentem przeciwko upominaniu się o ofiary zbrodni wołyńskiej pozostaje całkowicie absurdalne stwierdzenie, że to „nie jest najlepsza pora”. Kiedy zatem nadejdzie właściwy moment?
Nadzieja w Puźnikach?
Nadzieja na to, że wreszcie coś ruszy w sprawie ekshumacji ciał Polaków pomordowanych przez Ukraińców, pojawiła się we wrześniu 2023 roku, kiedy to po 8 latach starań minister w rządzie Mateusza Morawieckiego, Michał Dworczyk ogłosił, że Kijów wydał zgodę na prace poszukiwawcze w Puźnikach, a ściślej: na terenie, na którym kiedyś znajdowała się wieś o takiej nazwie, w rejonie czortkowskim obwodu tarnopolskiego, na południe od wsi Zalesie. To już nie Wołyń, ale Podole. To tam właśnie bojownicy UPA dokonali jednej z ostatnich masowych zbrodni na Polakach.
Do mordu doszło w nocy z 12 na 13 lutego 1945 roku. Oddział ukraińskich prześladowców liczył mniej więcej 200 osób. Celem była oczywiście ludność cywilna. Prawdziwa masakra rozpoczęła się wówczas, gdy Ukraińcy odkryli kryjówkę kobiet i dzieci. Przerażonych i bezbronnych Polaków dźgano bagnetami albo tłuczono kolbami karabinów. Po dokonanym mordzie, ocaleńcy naprędce sporządzili prowizoryczną mogiłę, w której pochowano ciała ofiar.
Po latach starań w Puźnikach wreszcie rozpoczęto prace poszukiwawcze prowadzone przez badaczy z Uniwersytetu Szczecińskiego, z Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów pod przewodnictwem prof. Andrzeja Ossowskiego oraz Fundację Wolność i Demokracja, zajmującą się m.in. wspieraniem Polaków zamieszkujących dawne Kresy.
Ukraińska strona udzieliła wówczas zgody na prace poszukiwawcze, choć na szczeblu władz państwowych nie doszło do żadnego przełomu. Pamiętamy jeszcze z ubiegłego roku słynne obrazki premiera Mateusza Morawickiego samotnie stawiającego znicz w szczerym polu, pod ustawionym na szybko drewnianym krzyżem, czy prezydentów Andrzeja Dudę i Wołodymyra Zełeńskiego, którzy spotkali się w katedrze w Łucku, by złożyć dwa znicze, co ukraiński i polski prezydent dość pokrętnie określili „upamiętnieniem ofiar Wołynia”.
Puźniki jednak miały być koronnym dowodem na to, że w sprawie Wołynia nie oddaliśmy pola. Choć strona ukraińska unika nazywania tamtych wydarzeń po imieniu, to – argumentowali politycy poprzedniej ekipy rządzącej – liczą się fakty. A te miały być takie, że polscy i ukraińscy badacze poszukują ofiar zbrodni w podolskiej wsi. Prace trwały i wreszcie 27 października 2023 roku pojawiła się informacja o odkryciu zbiorowego miejsca pochówku pomordowanych. Zgodnie z planem, strona polska skierowała do Kijowa prośbę o zgodę na ekshumację. I od tamtego czasu wokół Puźnik zapadło milczenie. Dlaczego?
Smutny pan z SBU
Wygląda na to, że kwestia ekshumacji polskich ofiar zbrodni w Puźnikach utknęła w martwym punkcie. Co zrobiła strona polska? Wszystko, co należało. Wymagane dokumenty złożono jeszcze pod koniec ubiegłego roku. Ukraińcy twierdzili przez pewien czas, że dokumentacja nie jest pełna, więc Polacy uzupełniali ją kilkakrotnie. Wreszcie została przyjęta. Zgodnie z dalszą procedurą w następnym kroku powinna zebrać się specjalna komisja międzyresortowa, której zadaniem jest opiniowanie takich wniosków. Dopiero później miała zapaść decyzja w sprawie ekshumacji.
Tyle, że komisja jak dotąd nie zebrała się pomimo zapewnień, że sprawa zostanie załatwiona. Z naszych informacji wynika, że w ostatnich tygodniach temat ewentualnego zebrania komisji skutecznie odwlekano. Miała zebrać się najpierw w marcu, później w kwietniu, aż wreszcie pojawił się niezrozumiały klincz i… nadszedł okres wakacyjny, kiedy to komisja nie spotka się na pewno.
Co może zrobić w tej sprawie strona polska? Maciej Dancewicz, wiceprezes Fundacji Wolność i Demokracja uspokaja i twierdzi, że stara się być dobrej myśli. – Musimy czekać. Złożyliśmy niezbędną dokumentację i wierzę, że w najbliższym czasie, będzie możliwe uzyskanie takiej zgody od strony ukraińskiej. Liczymy też na wsparcie nowego polskiego ambasadora, bo wierzymy, że i on – jak jego poprzednik – będzie z nami współpracował na rzecz upamiętnienia polskich ofiar zbrodni wołyńskiej – mówi. Zaznacza jednak, że jest bardzo ostrożnym optymistą, bo zgoda na ekshumację w Puźnikach faktycznie byłaby precedensem w polityce Kijowa.
Po polskiej stronie naciskać na decyzję władz ukraińskich mógłby polski rząd, bo choć prace prowadzi fundacja niezależna od władz państwowych (Instytut Pamięci Narodowej nie był dopuszczany do prac poszukiwawczych na terenie Ukrainy), to jednak pochowanie szczątków polskich ofiar należy traktować jako troskę o dobro wspólne a w związku z tym państwo ma obowiązek zająć się tą sprawą i wspierać takie działania. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego jednak zamiast troszczyć się o ponad 100 tysięcy ciał Polaków leżących w bezimiennych grobach, zdaje się skupiać głównie na… trwającej wojnie na Ukrainie.
„Wszelkie prace związane z ekshumacją szczątków ludzkich wymagają ogromnej wrażliwości i uważności. Z uwagi na toczące się działania wojenne na terytorium Ukrainy wszelkie procesy związane z poszukiwaniem szczątków ofiar OUN – UPA są niezwykle utrudnione” – wyjaśnia nam resort kultury, choć trudno zrozumieć, dlaczego mielibyśmy zachowywać ogromną wrażliwość i uważność względem Ukrainy, a nie domagać się od naszych sąsiadów takiej wrażliwości i uważności dla Polaków, chcących pochować swoich krewnych.
Resort dodaje też, że to nie on był stroną wnioskującą o ekshumację, choć nadmienia, że do prac poszukiwawczych delegował obserwatorów.
Tyle wiemy oficjalnie. Nieoficjalnie jednak osoby związane z resortem kultury, które znają sprawę (proszą o zachowanie anonimowości), mówią nam, że sprawa wcale nie musi skończyć się dobrze. Strona ukraińska wysyła bowiem sygnały, że nie jest zainteresowana szybkim udzieleniem zgody na ekshumację. Władze w Kijowie z jednej strony argumentują, że trwa wojna i brakuje im osób, by delegować je do prac ekshumacyjnych, z drugiej: podobne prace trwają przy mogiłach żołnierzy niemieckich, którzy zginęli tam w czasie II wojny światowej.
– To zrozumiałe, że Kijów jest dzisiaj zajęty czym innym. Ukraińcy z pewnością nie mają teraz nadmiaru kadr, a przecież muszą brać udział w ekshumacjach. Jednak kiedy słyszę takie tłumaczenie a potem czytam, że trwają prace poszukiwawcze i ekshumacyjne zabitych w czasie II wojny światowej to jestem skołowany – mówi jedna z osób z kręgów rządowych, która zna sprawę.
– Co więcej: Ukraińcy wiedzą, że temat nas interesuje. Jakiś czas temu ekipa z Polski wybrała się do Puźnik, żeby przyjrzeć się mogile, upewnić się, że jest w miarę zabezpieczona. Chwilę kręcili się wokół tego terenu i nagle pojawił się jakiś człowiek, nikt z miejscowych. Zaczął dopytywać co tu się dzieje, czy ekipa ma zgodę, by tutaj pracować. To wskazuje jednoznacznie, że miejsce jest pod obserwacją i strona ukraińska wie, że sprawa ma dla nas znaczenie – relacjonuje ta sama osoba.
Nie ruszać bohatera?
A zatem kwestia ekshumacji w Puźnikach zależy dzisiaj od decyzji politycznej. Niestety, wiele wskazuje na to, że nie zapadnie ona szybko. Polska nie jest dzisiaj wcale kluczowym partnerem strony ukraińskiej z punktu widzenia najważniejszego celu Kijowa, jakim jest zakończenie wojny z Rosją na korzystnych warunkach. Natomiast koszt zgody na ekshumację polskich ofiar mógłby być dla Ukraińców wysoki.
Bojownicy z Ukraińskiej Armii Powstańczej dla niektórych Ukraińców są bohaterami, w czym zresztą niemała zasługa prowadzonej od lat przez Kijów takiej, a nie innej polityki historycznej. Takim bohaterem wydaje się być też jeden z autorów zbrodni w Puźnikach, Petro Chamczuk „Bystry”. To postać ciekawa nie tylko dlatego, że odpowiada za zbrodnie na Polakach. Jest właściwie modelowym przykładem bohatera, jakich wiele lansują dzisiaj władze w Kijowie czy nacjonalistyczne środowiska ukraińskie, honorujące ludzi związanych z OUN i UPA, ale też z Waffen SS-Galizien.
Chamczuk początkowo służył w Armii Czerwonej, później dołączył do Schutzmannschaften (ochotnicze oddziały, które na terenach okupowanych przez Niemców dokonywały pacyfikacji), a później związał się z UPA. Ma on swój pomnik w Czortkowie, na terenie tego samego obwodu administracyjnego, na którym kiedyś leżały Puźniki.
A skoro tak się sprawy mają obecnie na Ukrainie, to trudno oczekiwać, by Kijów prędko wyraził zgodę na ekshumację i pochowanie polskich ofiar Chamczuka.
Nawet jeśli już same ekshumacje niekoniecznie są problematyczne, to już związane z identyfikacją ofiar uroczystości pogrzebowe z pewnością nabrałyby rozgłosu. Ze strony polskiej pojawiłaby się oficjalna delegacja, którą należałoby odpowiednio uhonorować. W dodatku – i to kolejna potencjalna kość niezgody – pozostaje kwestia ewentualnego pomnika i tablicy upamiętniającej wydarzenia w Puźnikach. Tu już nie wystarczą pokrętne słowa o „ofiarach Wołynia”.
Badania? Bez zarzutu
Znacznie mniej problemów jest w relacjach pomiędzy badaczami. Zarówno polska ekipa pod kierownictwem wspomnianego prof. Ossowskiego jak i ekipa ukraińska współpracowali bez zarzutu. Dzisiaj kwestia rozbija się o politykę, ale same prace przebiegały bardzo sprawnie, choć – jak w rozmowie z nami podkreśla prof. Ossowski – warunki były ekstremalne. Do przeszkód należy zaliczyć nie tylko wojnę i trudny teren, ale też to, że Puźniki to dzisiaj po prostu teren pozbawiony jakiejkolwiek infrastruktury. Trzeba było rozeznawać z relacji świadków, gdzie mógł znajdować się dawny cmentarz, w pobliżu którego wykopano pospiesznie miejsce pochówku dla zabitych Polaków.
Skąd jednak pewność, że znaleziona mogiła to faktycznie „to miejsce”? – Odsłoniliśmy fragment mogiły. Wiemy ze wstępnych oględzin, że znajdują się tam głównie kobiety, być może także nastoletnie dzieci, które zginęły bardzo gwałtowną śmiercią. Na czaszkach wyraźnie widoczne są obrażenia – mówi prof. Ossowski.
Szef szczecińskiego zespołu badawczego, tego samego, który pracował przy poszukiwaniach i identyfikacji ofiar innych zbrodni na Polakach – między innymi brał udział w pracach na słynnej kwaterze „Ł” tzw. Łączce, gdzie zostały zakopane szczątki ofiar komunistycznego terroru – nie ma wątpliwości, że odnaleziona w Puźnikach mogiła, to właśnie miejsce spoczynku ofiar UPA.
Bez względu na to, czy strona ukraińska ostatecznie wyda zgodę na ekshumację, zespół Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów już przygotowuje się do identyfikacji szczątków. – Apeluję do wszystkich, którzy pochodzą z tamtego rejonu lub są związani z osobami, które tam zginęły o zgłaszanie się do nas, w celu pobrania materiału genetycznego. To procedura, która jest konieczna, byśmy mogli zidentyfikować ciała złożone w mogile. Dzięki temu krewni zabitych tam osób będą mogli ich pochować, jeśli oczywiście zostanie wydana zgoda na ekshumację – mówi prof. Ossowski.
Profesor na pytanie, jakie są szanse na godny pochówek, dostrzega raczej, że szklanka jest do połowy pełna. – Czekamy, aż strona ukraińska wyda zgodę. Zdaję sobie sprawę z trudności, jakie mają. Dla nas najważniejsze jest, by zrobić wszystko, co możliwe, żeby przywrócić tym ludziom człowieczeństwo i godnie ich pochować. Dlatego robimy to, co do nas obecnie należy, czyli przygotowujemy się do sprawnej identyfikacji tych szczątków – mówi szef szczecińskiego zespołu badawczego.
Oby miał rację. Jeżeli bowiem sprawa Puźnik zostanie schowana pod dywan przez władze w Kijowie, niewykluczone, że możemy na wiele lat zapomnieć o kolejnych etapach prac poszukiwawczych i ewentualnych ekshumacjach. Tym bardziej, że polskie władze nie starają się obecnie o kolejne zgody na poszukiwanie polskich ofiar zbrodni wołyńskiej. Na nasze pytanie czy ministerstwo kultury prowadzi obecnie prace związane z poszukiwaniem kolejnych grobów ofiar tamtych straszliwych wydarzeń, pada lakoniczna odpowiedź, że prace takie nie są prowadzone.
Konsekwencje pokpienia tematu ekshumacji w Puźnikach będą tragiczne. Krwawiąca rana pamięci o Wołyniu zostanie kolejny raz niezgrabnie obłożona kawałkami bandażu. I pozostaje tylko kwestią czasu, aż na nowo zacznie piec i doskwierać.
Krzysztof Gędłek