Spoufalanie się ze Zbawicielem – przyczyny zjawiska
Stanisław Bukłowicz spoufalanie-sie-ze-zbawicielem
Nadużycia liturgiczne, popełniane choćby podczas Światowych Dni Młodzieży, wpisują się w szersze zjawisko fraternizowania się z Panem Jezusem. Od kilkudziesięciu lat katolicy coraz częściej traktują Zbawiciela jako równego sobie.
Tymczasem takie podejście kłóci się z Pismem Świętym i nauką Kościoła.
Choć wierni spoufalający się z Panem Bogiem lubią się powoływać na Biblię i pierwotne chrześcijaństwo, to nie znajdą poparcia dla swoich poglądów w Piśmie Świętym. Biblia wielokrotnie bowiem zwraca uwagę na Boży majestat, wykluczający luzacki egalitaryzm. „Majestat Jego góruje nad ziemią i niebem” czytamy na przykład Psalmie 148. Z kolei psalmista wyśpiewuje o Bogu, który uniósł Swój Majestat ponad Niebiosa (Psalm 8). Stary Testament zwraca uwagę również na wzniosłość imienia Bożego (2 Mch 8,15). Również w znajdujących się w Starym Testamencie zapowiedziach mesjańskich czytamy, że o majestacie imienia Pana Boga (Mi 5,3).
Czy jednak ów nacisk na Boży Majestat nie cechuje raczej Starego Testamentu? Czy po Wcieleniu Pana Jezusa nie powinniśmy traktować Pana Boga raczej jak dobrego i łagodnego Ojca? Owszem powinniśmy (podobnie zresztą jak Izraelici w Starym Testamencie). Jednak miłość wobec Pana Jezusa i brak chorobliwego lęku nie wyklucza szacunku należnego Jego Majestatowi. Analogicznie miłość do doczesnych rodziców nie wyklucza żywienia względem nich szacunku
Majestat Chrystusa w Nowym Testamencie
Przejdźmy teraz do Nowego Testamentu. Na jego kartach czytamy o Aniołach oddających cześć Panu Jezusowi, jak również o mędrcach oddających Mu królewską cześć. Z kolei po zmartwychwstaniu sam Pan Jezus mówi, że „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi”. Uważna lektura Nowego Testamentu pokazuje, że Chrystus nie był bynajmniej typem pobłażliwego dobrego wujka, pozwalającego się lekceważyć. Przeciwnie – wobec swoich przeciwników używał mocnych określeń bezlitośnie punktując ich obłudę. Nawet świętego Piotra nazwał „szatanem”, gdy ten tkwił w powierzchownym i ziemskim rozumieniu misji Mesjasza. Co więcej, Pan Jezus w pewnym momencie uniósł się świętym gniewem i użył siły do przepędzenia przekupniów ze świątyni w Jerozolimie.
Chrystus mówił wprawdzie o nazwaniu uczniów Przyjaciółmi (J 15,15), jednak nie chodziło tu o stosunek równości. W cywilizacji antycznego Rzymu panowie nazywali przyjaciółmi osoby od siebie zależne, którym zapewniali opiekę, ale od których wymagali szacunku. Chodziło o stosunek nieco zbliżony do średniowiecznych stosunków feudalnych, w ich najlepszym tegoż rozumieniu. Nie wyklucza to bynajmniej miłości i troski Jezusa o uczniów – wręcz przeciwnie. Wyklucza jednak brak czci wobec Zbawiciela i traktowanie go jako niemal równego sobie.
Powierzchowne rozumienie słów Chrystusa
Banalizacji obrazu Pana Jezusa jako liberalnego reformatora sprzyja powierzchowne rozumienie pewnych fragmentów Nowego Testamentu. Na przykład w Ewangelii według świętego Marka czytamy, że to „szabas został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” [Mk 2,27]. Z kolei u Mateusza Pan Jezus mówi, że „Syn Człowieczy jest Panem szabatu” (Mt 12,4). Twierdzenia te są ochoczo interpretowane jako dowód na niechęć Chrystusa do sztywnych norm.
Jak jednak zauważa Benedykt XVI w książce „Jezus z Nazaretu” „właśnie na podstawie sporów o zachowywanie szabatu stworzono obraz Jezusa liberalnego”. Tymczasem znawcy religii żydowskiej pokazują, że takie podejście do szabatu mógł żywić jedynie Ktoś znajdujący się na miejscu Boga i sam będący Bogiem. Tylko Bóg-Prawodawca jest bowiem Panem szabatu, mającym prawo autorytatywnie zarządzać, jak należy obchodzić ten niezwykle istotny w religii żydowskiej dzień. W tym świetle wypowiedzi Pana Jezusa dotyczące szabatu pokazują raczej Jego autorytet, a nie luzackie podejście do wypełniania obowiązków religijnych.
Podobnie interesujące są słowa Chrystusa skierowane do członków rodziny, chcących przywołać go do siebie, podczas gdy gromadziły się wokół Niego tłumy. „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” – mówi Pan Jezus w Ewangelii według świętego Marka [Mk 3, 34-35]. Twierdzenia te mogą sugerować niechęć „wyluzowanego” Pana Jezusa wobec więzów rodzinnych. Jednak ta „kontrkulturowa” interpretacja byłaby nadużyciem. Istotnie, więzy rodzinne tracą swój absolutny charakter w świetle Objawienia. Z drugiej jednak strony i w tym przypadku chodzi raczej o podkreślenie najwyższego autorytetu Boga-Człowieka, a nie Jego religijnego i osobistego liberalizmu.
Wprawdzie podobne wezwania znajdujemy już u niektórych mędrców Starego Testamentu. Wzywali oni do odejścia od dotychczasowej rodziny i złączenie się z nową religijną wspólnotą. W ich jednak przypadku nowa rodzina obejmowała „starą” Torę – ścisłe przestrzeganie dotychczasowych przykazań. Tymczasem w przypadku Chrystusa jest inaczej. Jego nowa rodzina przyjmuje bowiem Torę samego Jezusa, Jego Przymierze. Podobnie jak w przypadku „panowania” nad szabatem, także i w tej sytuacji nie ma śladu liberalizmu, lecz podkreślenie przez Pana Jezusa Swego wyjątkowego statusu.
Wskazuje na to cytowany przez Benedykta XVI rabin Jacob Neuser, omawiający postawę Chrystusa wobec szabatu i więzi rodzinnych, tak świętych dla starozakonnych. Jego zdaniem „tego, czego wymaga ode mnie Jezus, może ode mnie wymagać tylko Bóg”.
Majestat Chrystusa w nauce Kościoła
Dzisiaj ludzie Kościoła rzadko mówią o Majestacie Chrystusa czy Jego królewskiej władzy. Te przemilczenia wraz z egalitarnym klimatem kulturowym sprzyjają traktowaniu Pana Jezusa jako „dobrego Kumpla”. W tym kontekście warto przywołać encyklikę Piusa XI „Quas Primas”, poświęconą społecznemu panowaniu Chrystusa. Jej lektura to doskonała odtrutka na niewłaściwe spoufalanie się z Mesjaszem. Przytoczmy tu przynajmniej fragmenty.
Jak zauważył Pius XI w encyklice Quas Primas „już od dawna weszło w powszechny zwyczaj, iż w przenośnym tego słowa znaczeniu nazywano Chrystusa Królem, a to z powodu najwyższego stopnia dostojeństwa, przez które przewodzi wszystkiemu i wszystkie stworzenia przewyższa. Mówimy przeto, iż Chrystus króluje w umysłach ludzi nie tak dlatego, że posiada głęboki umysł i ogromną wiedzę, ile raczej dlatego, że On sam jest Prawdą, a ludzie powinni zaczerpnąć prawdy od Niego i przyjąć ją posłusznie: mówi się, że króluje również w woli ludzi, nie tyle dlatego, iż nieskazitelna Jego wola ludzka zupełnie stosuje się do najświętszej woli Bożej i jej słucha, lecz że On naszą wolną wolę nakłania i natchnieniem swoim sobie ją podbija, abyśmy się zapalili do najszlachetniejszych czynów”.
Papież dodał również, że „Chrystus Pan jest Królem serc z powodu swojej, przewyższającej naukę miłości, z powodu łagodności i słodyczy, którą dusze przyciąga do siebie; nie było bowiem i nie będzie nikogo, kto przez wszystkich byłby tak umiłowany, jak Chrystus Jezus. Lecz, jeżeli głębiej wnikniemy w rzecz samą, przekonamy się, że imię i władza króla we właściwym tego słowa znaczeniu należy się Chrystusowi – Człowiekowi; albowiem tylko o Chrystusie – Człowieku można powiedzieć, że otrzymał od Ojca władzę i cześć i królestwo, gdyż jako Słowo jedną i tę samą z Ojcem posiadający istotę, musi mieć wszystko z tymże Ojcem wspólne, a więc także najwyższe i nieograniczone panowanie nad całym stworzeniem”.
Król to nie dobry kumpel, lecz ktoś cechujący się majestatem i stojący na o wiele wyższym poziomie hierarchii. Uznanie czyjejś godności królewskiej skłania do czci względem tej osoby, a nie do nadmiernego bratania się. Czy jednak tego typu nauczanie nie jest jedynie echem wieków minionych. Otóż nie? Na przykład obecny Katechizm uczy, że „wierzący powinien świadczyć o imieniu Pańskim, odważnie wyznając swoją wiarę. Przepowiadanie i katecheza powinny być przeniknięte adoracją i szacunkiem dla imienia Pana naszego, Jezusa Chrystusa”. Przykłady wzywania przez Kościół do szacunku wobec Pana Jezusa można oczywiście mnożyć. Lepiej jednak w tym miejscu skupić się na świeckich trendach sprzyjających spoufalaniu się z Bogiem-Człowiekiem.
Egalitaryzm kultury przenika do religii
Traktowanie Pana Jezusa jako „dobrego Kumpla” wpisuje się w szerszy kontekst kulturowy. Egalitarna Rewolucja obejmuje bowiem coraz to nowe sfery życia i to od kilkudziesięciu lat. Jak zauważał na kartach „Rewolucji i kontrrewolucji” brazylijski myśliciel i działacz katolicki Plinio Corrêa de Oliveira chodzi między innymi o równość między klasami społecznymi, uczniami i nauczycielami, rodzicami i dziećmi, częściami kraju czy też samymi krajami. Socjalizm, jak również walka z monarchią stanowią przejawy egalitaryzmu w sferze społecznej i politycznej.
Jednak istnieje również egalitaryzm w sferze religijnej. Wyraża się on choćby w głoszeniu równości pomiędzy różnymi wierzeniami bez względu na ich rzeczywistą treść. W tym przypadku muzułmańska poligamia staje w jednym szeregu z chrześcijańską monogamią, a wezwania do mordowania niewiernych z wezwaniami do męczeństwa. Jednak może jeszcze bardziej niepokojąca jest równość w sferze eklezjalnej. Chodzi tu o odzieranie z majestatu osób w szczególny sposób symbolizujących Chrystusa.
Na przykład w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat znacząco zmniejszył się przepych związany z urzędem papieskim. W 1965 roku Paweł VI przekazał tiarę na cele dobroczynne. Był on zarazem ostatnim uroczyście koronowanym papieżem. Tiara pozostała jednak w herbie papieskim. I to jednak zmienił jeden z kolejnych papieży – Benedykt XVI. Z kolei papież Franciszek wydaje się chętniej tytułować biskupem Rzymu niż papieżem.
Przykład idzie z góry i również biskupi oraz „zwykli” księża w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat często przyjmują bardziej „wyluzowaną” i „swojską” postawę. Coraz rzadziej widzimy duchownych w koloratkach czy też sutannach. Powszednieje zaś „luz” podczas Mszy świętych.
Nie mnie oceniać decyzje papieży czy kapłanów. Niemniej ich (zapewne niezamierzonym) skutkiem ubocznym jest coraz częstsze lekceważenie przez wiernych samego Zbawiciela. Ksiądz powinien być bowiem dla wiernych reprezentantem Chrystusa. Podczas Mszy działa wszak in persona Christi. Nie wynika to z jego osobistej doskonałości, lecz z przyjętego sakramentu święceń kapłańskich. Tymczasem, gdy kapłan stara się za wszelką cenę pokazać się jako „równy chłop”, to wiernym trudno traktować reprezentowanego przezeń Chrystusa oraz Mszę świętą z należnym szacunkiem.
Przywróćmy harmonię
Duchowni czy świeccy kierujący się „luzem” w zwracaniu się do Pana Jezusa kierują się niekiedy pragnieniem ukazania Jego miłosiernego oblicza. Słusznie mogą bowiem zauważyć, że często w minionych wiekach Boga przedstawiano wyłącznie jako Sędziego, a taki Jego obraz mógł zniechęcać wiernych. W efekcie doszło jednak do przechyłu wahadła w drugą stronę. Aby ukazać Bożą miłość zaczęto się z Bogiem spoufalać i stąpać po cienkim lodzie prowadzącym ku bluźnierstwu.
Pamiętajmy jednak, że religia katolicka potrafi łączyć pozorne przeciwieństwa. Na przykład bogactwo dawnych ceremonii papieskich z ubóstwem mnicha. Miłosierdzie i sprawiedliwość. Również cześć dla Majestatu Boga może i powinno iść w parze z uznaniem Jego bezgranicznej miłości usuwającej niezdrowy lęk. Naprawdę nie potrzeba w tym celu traktować Zbawiciela jak równego sobie czy „dobrego kumpla”.
Stanisław Bukłowicz