„Święte zespolenie” ludzkości. Polityka migracyjna Franciszka to obraz tytanicznej, demonicznej rewolucji.
Filip Adamus
Stosunek papieża do migracji to jedno z najszerzej komentowanych zagadnień pontyfikatu. Dramatyczne apele o przyjmowanie zmierzających do Europy mas cudzoziemców płyną przy tym nie tylko z ust Franciszka.
W pro-migracyjnej gorliwości Ojca Świętego doścignąć chce nasz rodzimy [? jakiego rodu? md] episkopat, a wiele organizacji, by wspomnieć choć wpływowe Sain’t Egidio, posługę cudzoziemcom uznaje za kluczowy element swojego „charyzmatu”. Liderzy wspólnoty Św. Idziego nie poprzestają zresztą na uczynkach miłosierdzia, a lobbują na rzecz otwierania „szlaków humanitarnych”. [por.: Wielki bluff: O kato-komuchach od św. Idziego. To oni usuwają i wyznaczają papieży?
Wspólnota Sant’Egidio i jej wizja świata. Ku religii synkretycznej.
—————————————
Migracja stała się „oczkiem w głowie” współczesnych hierarchów… Powodem tego stanu rzeczy nie są jednak ich polityczne przekonania, a tektoniczne zmiany, jakie przed kilkoma dekadami przemodelowały katolicką „naukę społeczną”.
Migracyjny amok
Kto przygląda się działalności papieża, ten nie ma złudzeń, że migracja leży Franciszkowi szczególnie na sercu. Ojciec Święty przy wielu okazjach dał się poznać jako orędownik cudzoziemców wdzierających się do lepiej prosperujących państw.
Następca Benedykta XVI kilkakrotnie odwiedzał Lampedusę, położoną u wybrzeży Afryki włoską wyspę, na którą szukający pobytu w Europie migranci napływają w rekordowych ilościach. Głosił z niej narodom Europy moralny obowiązek przyjmowania nieproszonych „gości”. Wspomnienia wielkoczwartkowego obmycia nóg dwunastu obcokrajowcom dokonanego w samym środku kryzysu migracyjnego, liczne papieskie apele o nastawienie polityków na „otwartość”, wreszcie wdrożenie migrantów do Litanii Loretańskiej [sic!! wciśnięcie… md] nie pozostawiają złudzeń co do jego stanowiska w tej sprawie.
Jasne oczekiwania liberalizacji polityki migracyjnej docierają nie tylko z Rzymu. W podobnym tonie co Franciszek, nawet w sytuacjach największego zagrożenia bezpieczeństwa publicznego, wypowiada się i nasz episkopat. Gdy w 2021 roku Aleksander Łukaszenka otworzył szlaki migracyjne, a przybyszów z bliskiego wschodu kierował ku polskiej granicy, pasterze nakazywali „gościnną” postawę i przestrzeganie praw cudzoziemców… Mimo [nie-]jasnych konsekwencji i wykorzystania ich w charakterze narzędzi wojny hybrydowej.
Z kolei po zeszłorocznej agresji Kremla na Ukrainę, kiedy mieszkańcy sąsiedniego kraju znaleźli schronienie w granicach Polski, biskupi wyjaśniali, że między migrantami, a uchodźcami nie ma różnicy… Podobne wsparcie miałoby zatem należeć się również przybywającym do Polski za lepszym groszem mieszkańcom Azji Centralnej, czy Bliskiego Wschodu…
Ostatnią pro-migracyjną interwencję episkopat podjął tymczasem przed zaledwie kilkoma tygodniami. Wydane przez radę ds. migracji, turystyki i pielgrzymek stanowisko to komentarz do politycznej wymiany zdań, wzmożonej przez unijne plany relokacji obcokrajowców. Z dokumentu dowiadujemy się, że zagadnień związanych z polityką migracyjną rządzący nie powinni poddawać pod referendalny osąd oraz, że każdemu z migrantów przysługuje niezbywalne prawo do swobodnego zdecydowania o tym, że zamierza osiedlić się w naszym kraju…
Słowem – wizja oparcia polityki w tym kluczowym zakresie o żonglowanie hasłem otwartości nie jest przedsięwzięciem jednego, czy kilku hierarchów – to tendencja we współczesnym Kościele. I choć swoje apele biskupi uzupełniają fragmentami o konieczności „rozeznania”, czy „przemyślenia” konkretnej realizacji ich wykładni, to są one wyłącznie „zaklęciami”. W praktyce bowiem bezpieczeństwo, ani pokój z intensywną migracją nie chadza parami… Niezależnie od tego jak bardzo chcielibyśmy te zjawiska ze sobą pożenić.
Migracyjny amok, w którym znalazło się wielu duchownych, zasługuje jednak na znacznie więcej, niż krytyczny komentarz… Jeśli po wygranych przez Georgię Meloni wyborach we Włoszech przewodniczący tamtejszego episkopatu obiecuje „surową” reakcję w razie ograniczania migracji, a watykańskie media uczą stosowania względem cudzoziemców poprawności politycznej, to widać doskonale, że mamy do czynienia z problemem globalnym – którego korzenie sięgają dekad wstecz…
„Ludzkość” – Świecki Kościół
Źródeł tego zjawiska należy szukać w tektonicznych zmianach, jakie do katolickiej nauki społecznej wprowadzili papieże Soboru Watykańskiego. Ustępy poświęcone migracji, jakie znajdujemy w ich dokumentach, z pewnością brzmiałyby wiarygodnie w ustach urzędującego papieża: „Każdemu człowiekowi winno też przysługiwać nienaruszalne prawo pozostawania na obszarze swego własnego kraju lub też zmiany miejsca zamieszkania (…)”, pisze w „Pacem in Terris” Jan XXIII. Jak dodaje „Fakt, że ktoś jest obywatelem określonego państwa, nie sprzeciwia się w niczym temu, że jest on również członkiem rodziny ludzkiej oraz obywatelem owej obejmującej wszystkich ludzi i wspólnej wszystkim społeczności”…
To właśnie wizji „ludzkości”, nie jako zbioru wszystkich jednostek, ale realnie istniejącej wspólnoty, powinniśmy się z uwagą przyjrzeć. Wedle Jana XXIII i Pawła VI jest ona zbiorem braci, zmierzających wspólnie do radykalnej przebudowy stosunków społecznych. Urasta również do nadprzyrodzonego charakteru… jakiegoś kolejnego – obok Kościoła – ludu bożego…
„Społeczność zatem ludzka, czcigodni bracia i umiłowani synowie, jest przede wszystkim wartością duchową. Dzięki niej ludzie, współdziałając ze światem prawdy, przekazują sobie wzajemnie swą wiedzę, mogą bronić swych praw i wypełniać obowiązki, otrzymują zachętę do starania się o dobra duchowe, słusznie cieszą się wspólnie z każdej rzeczy pięknej, bez względu na jej rodzaj, stale pragnąc przekazywać innym to, co w nich jest najlepsze, starają się usilnie przyswajać sobie duchowe wartości posiadane przez innych. Wartości te oddziałują pobudzająco i kierowniczo zarazem na wszelkie sprawy dotyczące nauki, gospodarki, stosunków społecznych, rozwoju i ustroju państwa, ustawodawstwa oraz innych elementów składowych i rozwojowych danej wspólnoty ludzkiej, dlatego jest też najgłębszym źródłem istnienia społeczności ludzkiej (…)”, opisywał jej charakter papież Roncalli w „Pacem in Terris”.
Jego następca – Paweł VI – przekonany był natomiast, że na mocy niemal dziejowych praw – to „święte zespolenie duchowe” rozwijać się będzie ku zaprowadzeniu na całym świecie pomyślnego porządku doczesnego. W encyklice „Populorum Progressio” datowanej na 1967 rok, wyrażał on wiarę, że w globalnej skali umacnia się relacja charytatywnej współpracy. Nawoływał zatem, by kierując się „życzliwością” i „braterstwem” dotychczasową rywalizację między narodami zastąpić dialogiem. Zdaniem Pawła VI „Gdy bowiem między cywilizacjami, podobnie jak poszczególnymi ludźmi nawiązuje się szczerzy dialog, z łatwością wytwarza się wówczas łączność braterska. Plany współdziałania dla rozwoju powiążą ludy ze sobą, jeśli wszyscy obywatele, począwszy od rządów i urzędów, a na najskromniejszym rzemieślniku skończywszy, będą ożywieni miłością braterską i szczerym pragnieniem ugruntowania na całym świecie jednej powszechnej cywilizacji”, obiecywał papież Montini w „Populorum Progressio”…
Jan XXIII również zapewniał ludzkość, że możliwa – a nawet prawdopodobna – jest przebudowa stosunków społecznych tak, by przeciwne ambicje, interesy i konflikty nie miały na nie wpływu… Jeszcze w roku 1963 papież Roncalli prorokował:
„Ponieważ wszystkie narody albo już osiągnęły wolność, albo są w trakcie jej zdobywania, dlatego w niedalekiej przyszłości nie będzie ani narodów panujących nad innymi, ani pozostających pod obcym panowaniem”… W 1963 roku! Gdy wszystkie państwa bloku wschodniego cierpiały pod sowiecką tyranią….
Najlepszym podsumowaniem wizji wyłożonej przez obu pierwszych papieży doby SVII jest chyba wskazanie, że postrzegają oni „społeczność ludzką” jako świecki odpowiednik Mistycznego Ciała Chrystusa. Dla obu z nich jest ona bowiem zamierzoną przez Boga wspólnotą braci, zmierza w jednym i pomyślnym kierunku – budowy wspaniałego globalnego porządku w wymiarze doczesnym…
Wobec takiego wyobrażenia strzeżenie własnych granic przez państwa narodowe istotnie traci rację bytu… Wszak ich zadaniem jest ochrona podobnej sobie grupy ludzi przed krzywdą ze strony obcych… Skupienie się w opartych na wspólnym pochodzeniu grupach to z kolei przeciwdziałanie naturalnej skłonności do złego. Zraniony grzechem pierworodnym człowiek rzadko jest w stanie postępować dobrze z samych moralnych racji. Utożsamienie z grupą daje jednak emocjonalne powody, by wobec „swoich” postępować słusznie. Ogranicza to chaos i krzywdę na świecie. To na własną grupę oddziałujemy w końcu w największym stopniu…
——————————-
Wszystkie te zabezpieczenia zdają się jednak bezsensowne, gdy tradycyjnie katolicką wizję ludzkiej natury zastępuje optymizm antropologiczny – wiara w to, że zło w człowieku bierze się z okoliczności, które można przezwyciężyć. Wtedy rywalizacja międzynarodowa i konflikt zdają się możliwe do zastąpienia „braterstwem”…
A jednak niezależnie od tego, jak pięknie wydają się brzmieć papieskie wizje, skutki winy pierwszych rodziców oddziałują na nas przemożnie. „Braterska” postawa w konsekwencji często spotyka się z niewdzięcznością i niestety – gwarancji jej odwzajemnienia nie daje… Kto jednak sądzi, że tak wcale być nie musi, że zło to wynik braków braterskiej kultury, niech próbuje eksperymentować ze zmianami tego stanu rzeczy. Musi tylko wyjaśnić Europejkom, że plaga gwałtów spotykająca je ze strony cudzoziemców obsypanych zasiłkami, to wypadek przy zaszczytnym przedsięwzięciu.
Kamień węgielny „aggiornamento”
Jak zwracał uwagę wybitny teolog Romano Amerio, naiwna wizja stosunków międzynarodowych, to tylko element fatalnych tendencji, jakie obudziły wizje Jana XXIII i jego następcy. Optymistyczna wiara „w człowieka i postęp” legła, jego zdaniem, u podstaw logiki „aggiornamento”: dostosowania Kościoła do oczekiwanych przez nowoczesność zmian społecznych.
Uwagi tej, tak celnej, nie powinniśmy z pośpiechem pomijać. Ukazuje ona fundamentalną zmianę paradygmatu – niezgodność pomiędzy tym, jak do dziejowych wstrząsów odnosili się papieże oświecenia i pozytywizmu oraz przywódcy Kościoła po II Wojnie Światowej.
Ci pierwsi przez wieki – od Grzegorza XVI po Piusa XI – stawiali czoła popularnym błędom, wskazując niezgodność między zasadami wiary a „nowinkami” w kluczowych obszarach. Papieże powojenni dokonali odwrócenia tej tendencji: afirmując przemiany światowe, a nawet aspirując do roli ich żyrantów. Oczywiście, mowa o konieczności zachowania Bożego prawa i porządku pojawia się i u Pawła VI i Jana XXIII – są to jednak zapiski na marginesie, nie zmieniające nowej wizji Kościoła dostosowanego do „nowoczesności”.
Trend ten w ostatnich dekadach pozwolił modernistycznym hierarchom otworzyć istną „Puszkę Pandory”. Skoro rozwój ludzkości miał zmierzać w kierunku coraz dalszej doskonałości, to jak zinterpretować jej coraz większy konflikt z nauczaniem Kościoła i prawem naturalnym? Są dwie możliwości: albo obietnica soborowych papieży zawiodła, albo potrzeba rewizji doktryny…
I ta rewizja właśnie ma miejsce – gdy informuje się wiernych, że homoseksualizm, zaburzenia tożsamości płciowej, czy wreszcie rozwody powinny zyskać akceptację. A nawet jeśli w ustach wielu duchownych tak radykalne zdanie nie postoi – to wiemy przecież, że wszyscy jesteśmy braćmi, budującymi świetlany doczesny porządek. Zatem walka ze zgubnymi tendencjami w tym wymiarze nie ma sensu, musimy bowiem „iść razem”.
Tylko ku czemu?
Filip Adamus
========================
as 3 sierpień 2023
Braterstwo całej ludzkości to fałszywa nauka. Pan Jezus jasno powiedział kto jest bratem: „Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” Mt12,50. Pan Jezus powiedział też o niektórych faryzeuszach i uczonych w Piśmie: „Wy macie diabła za ojca…” J8,44. Jeśli ktoś uważa że jego braćmi są wszyscy ludzie, to znaczy że uważa za braci także tych, którzy mają diabła za ojca. Czyli taki ktoś sam uznaje diabła za swojego ojca.