Aleksander Prochanow, Господин гексоген, Operacja Heksogen, opublikowane po rosyjsku w lipcu 2001 roku, czyli półtora roku po dojściu Pretendenta do władzy. Str. 56-61 md]
Publiczność obserwując Zarieckiego, jego wpływ na rodzinę Prezydenta, nieustanne działania, które powiększają jego miliardowy majątek, mistrzowskie polityczne kombinacje, od których trzęsie się kraj, padają rządy, zaczynają się przygraniczne wojny nasza krótkowzroczna publika myśli, że ja jestem jego sługą i niewolnikiem, posłusznym wykonawcą jego woli, włócznią, przedłużającą jego rękę.
Kopiejko obrzucił wesołymi oczami salon, z lubością oglądając każdy kryształek żyrandola, każdy załamek na sztukatorskim gzymsie, każde złocenie porcelanowego zegara ze śmiesznymi kupidynami, rozkoszował się wykończeniem staromodnego wnętrza, jego muzealną oryginalnością.
Ale nikt się nie domyśla, że wszystkie operacje finansowe i polityczne projekty, które uczyniły Zarieckiego miliarderem, zostały dokonane z naszą pomocą, przy wykorzystaniu naszych kontaktów, naszego wywiadu, analityków i wykonawców, których pan, Wiktorze Andriejewiczu, mógł spotkać w Afganistanie, w grupach specjalnych naszego resortu.
Kopiejko rozkoszował się komfortem wokół siebie. Grubym polanem w kominku, nad którym unosił się złocisto – niebieski płomień. Politurowanym stolikiem z orzecha, w którym jak w tafli lodu, odbijały się filiżanki i dzbanek. Wysokim półokrągłym oknem, pełnym srebrzystego drgającego słońca. Nasłuchiwał, jakby za drzwiami, w sąsiedniej tanecznej sali, lada chwila miały się rozlec dźwięki fortepianu.
To my przeniknęliśmy do państwowych banków i, złamawszy kody, za pomocą fałszywych awizo wykradliśmy ogromne pieniądze, przerzucając je na zagraniczne konta Zarieckiego, i zwaliliśmy tę kradzież na Czeczeńców. My, wykorzystując kontakty miedzy polowymi komendantami Afganistanu, wojskowymi Tadżykami, rosyjskimi pogranicznikami i celnikami, zorganizowaliśmy przerzut narkotyków z Laszkargachu przez Rosję do Europy Zachodniej, a następnie wypraliśmy pieniądze w kasynach Warszawy i Budapesztu, które są kontrolowane przez Zarieckiego. Stworzyliśmy przemyślny łańcuch podstawionych firm i niepodlegających regulacji państwa stref, i tam przerzucane są przydzielane Rosji kredyty Międzynarodowego Funduszu Walutowego wyciekają do nowojorskich banków, powiększając bogactwo Zarieckiego o miliard dolarów rocznie. Pomogliśmy mu zawładnąć największym kanałem telewizji, usuwając niebezpiecznego konkurenta, po którym do dzisiejszego dnia płaczą liberalni dziennikarze, obchodząc co roku dzień tragicznego morderstwa, kiedy to bożyszcze tłumu i sprytny handlowiec został znaleziony na klatce schodowej z zakrwawionymi wąsami.
I to nasi specjaliści, pracujący z izotopami, umieścili kapsułkę z kalifornem w oparciu krzesła, na którym lubił siedzieć jeden z fartownych przeciwników Zarieckiego, i tamten umarł na galopującego raka mózgu.
Kopiejko ostrożnie dotknął porcelanowej filiżanki, tak cienkiej, że przeświecała w słońcu jak różowy płatek kobiecego ucha. Cesarz Napoleon w wojskowym mundurze był co nieco zatarty od wielu dotknięć, jak zmatowiały wzór na skrzydełku motyla, którego wymięły deszcze i wiatry.
-Może wydawać się, że tym wszystkim włada Zariecki. Ale to iluzja. jego bogactwo jest przez nas tak skonstruowane, że wisi na cienkim włosku. Odcina się Zarieckiego i wszystko przechodzi w nasze ręce. Gromadziliśmy to bogactwo tylko wykorzystując jego nazwisko, nie dla niego, a dla nas.
Zaoszczędzone skoncentrowane, istniejące, ono będzie pracowało nie na potentata Zarieckiego, którego pochowają w nieznanym grobie gdziekolwiek w Ameryce Łacińskiej, a na rosyjskie państwo, któremu przysięgaliśmy wierność…
Biełosielcew czuł, że policzki palą go jak młodzika. Oczy, powleczone wilgotną błonka, patrzyły bystro, rozróżniając maleńkie zagłębienia w marmurowej płycie kominka. Nozdrza delikatnie chwytały zapachy jodłowego dymu i gorzkawej brazylijskiej kawy. Słuch wyławiał ciche potrzaskiwania płonącego polana, w którym gotowały się żywiczne soki. To, co usłyszał, nie odstraszało, a zachwycało. W walce z odrażającym złem, które zabijało naród, były dozwolone wszelkie metody i środki, jeśli służyły walce i zwycięstwu. On, wywiadowca, był gotów bić się według reguł bezlitosnej wojny, do której go przygotowano, w której poniósł porażkę, a teraz, kiedy odnalazł ocalałych współtowarzyszy, był szczęśliwy, mogąc kontynuować bitwę.
– Razem z Zarieckim wciągnęliśmy w nielegalny biznes wielu wysokich urzędników, ministrów rządu, czynnych generałów, oficerów bezpieczeństwa. Ostrożnie i niezauważalnie włączyliśmy w jego dochodowe kryminalne sprawy Administrację Prezydenta, córki i krewnych Bałwana, samego Bałwana, którego umazaliśmy kleksami ropy naftowej, krwawymi bryzgami, obsypaliśmy brylantami paluszki jego czarujących pożądliwych córeczek, wybudowaliśmy w Austriackich Alpach, na Lazurowym Wybrzeżu, na wybrzeżach Hiszpanii pałacyki i wille, zapisane na Sierpniową rodzinę.
A kiedy wszyscy zaplątali się w przestępczy kłębek z łapówek, nielegalnych sprzeniewie— sprzeniewierzeń niewyjaśnionych zabójstw, zrobiliśmy przeciek. Najpierw do francuskich gazet – o rosyjskich kontach w oddziałach banku „Barklay”. Potem do amerykańskich – o nielegalnym praniu pieniędzy w „Bank of New York”. Potem zamieściliśmy w angielskich czasopismach zdjęcie willi w Bawarii, podarowanej prezydenckiej córce przez bogatego bankiera. Potem dostarczyliśmy szwajcarskiej prokuraturze trochę informacji o łapówkach i operacjach z dolarami za narkotyki.
I skandal zaczął się rozrastać, jak kwitnąca georginia z pełnymi płatkami. Mówiono o nim w amerykańskim Kongresie, o nim szeptano na międzynarodowych zjazdach, zaczęli się nim zajmować prokuratorzy kilku krajów. I co najważniejsze – zaczął się nim zajmować nasz prokurator, zaczęły pisać nasze gazety. Stopniowo Kreml zaczął wydawać się miejscem, dokąd zwozi się kradzione łupy, gdzie zagnieździła się brudna mafia, gdzie przechowuje się narkotyki, magazynuje fałszywe dolary, gdzie odbywają się orgie jak w Sodomie. Prezydent ze swoją świtą stał się celem bezlitosnej krytyki ze strony konkurentów.
Łysego Mera, marzącego, by wjechać na Kreml, mnóstwa żarłocznych jak piranie dziennikarzy, kupionych przez Mera, i głównie Prokuratora który założył sprawę karną „o korupcję na kremlowskich szczytach”. Powstał konflikt, w który włączają się coraz to nowe siły, dzieląc klasę rządząca, na dwie frakcje. Dzielą armię, bezpiekę, rząd, wspólnotę oligarchów. jako ze przeciwnik Zarieckiego, którym niezauważalnie kieruje nasz mądry towarzysz Burawkow, utalentowany Astros, włączył się w konilikt po stronie Prokuratora i Mera z całą mocą swojego telewizyjnego imperium, swoich kapitałów, międzynarodowych żydowskich kontaktów, przekształcając to starcie w preludium wojny domowej. W monolitycznym lodowcu powstała szczelina, pojawił się prześwit wolnej wody, i tam skierowaliśmy nasze maleńkie zwinne czółno — „Pirogę Suahili”.
Kopiejko rozchichotał się, pokazując równe sztuczne zęby, które sprawiały, że wyglądał wiecznie młodo. Biełosielcew odczuwał delikatną rozkosz, jak od dźwięków ulubionej muzyki albo oglądania ulubionych obrazów. Wyrafinowana sztuka kierowania ludzkimi wadami, namiętnościami i żądzami, rozpracowana w judejskich domach modlitw, udoskonalona w przybytkach egipskich kapłanów, sprawdzona w rzymskich pałacach i łaźniach, olśniewająco wykorzystywana przez watykańskich nuncjuszy, weszła do polityki Stalina, który umiejętnie szczuł i skłócał swoich najgorszych wrogów. Rękami jednych likwidować drugich, a ostatnich, co stracili siły w krwawym konflikcie, przykuć do swojego politycznego rydwanu, włócząc po bruku pięciolatek, kolektywizacji i czystek. Po czym został jedynym władcą Czerwonego Imperium, któremu nadał rangę światowego i kosmicznego.
Ta metoda, wypróbowana od czasów biblijnych, w doskonałej formie stosowana przez Dzierżyńskiego i Berię, była teraz jedynym środkiem walki, któr’ą prowadzili tajni agenci. I on, Biełosielcew, nie miał wyrzutów sumienia. Mając opanowaną metodę, był gotów włączyć się do walki.
– W tę szczelinę, stopniowo ją poszerzając, nie pozwalając, by się zamknęła, wprowadziliśmy Wybrańca. Prowadzimy go w niezauważalny dla oka sposób. ja mam zadanie opiekować się Zarieckim. Kierować jego działaniami. jego rękoma torować drogę Wybrańcowi do władzy. A potem zlikwidować potentata. Wykorzystałem tysiące sposobów, żeby uczynić go potężnym. I znam tysiące sposobów, żeby go zetrzeć na proch. Znamy jego nawyki, jeden z nich skłania go do zamykania się w łazience, i tam, wśród pienistych szamponów i luster, zajmuje się miłosnymi igraszkami z samym sobą. Znane nam są wiersze Baudelaire’a których nauczył się na pamięć iw których widzi odzwierciedlenie swojego masochizmu i swojej patologicznej ambicji. Mamy pełną historię jego chorób od wczesnego dzieciństwa, włącznie z zaburzeniami psychicznymi i wenerycznymi infekcjami. Mamy odciski jego palców, szczęk, zdjęcia rentgenowskie szkieletu, próbki włosów, dane kodu genetycznego. Mamy wykresy jego zachowań w przypadku sukcesu, niepowodzenia, śmiertelnego zagrożenia, ataków mizantropii.
Kiedy zamknie się koło wokół niego i ucieknie z Rosji, zrobi sobie operację plastyczną, nałoży perukę, zapuści wąsy, to my i tak go rozpoznamy. Znajdziemy w jakiejkolwiek, choćby najmniejszej, portorykańskiej osadzie na brzegu oceanu, a nasz snajper puści kulkę przez otwarte okno, przy którym tamten będzie drzemał w wyplatanym fotelu z tomikiem Baudelairea w ręku. Zakopiemy go w rudej glinie nasypu, pod transamerykańską szosą, a nad jego kośćmi będą przemykać niezliczone auta tych, którym chciał się przypodobać, z którymi pragnął rządzić, którymi gardził i których bał się, i którzy nigdy więcej o nim nie wspomną.