U polityków bardzo rzadko obserwujemy przypływ szczerości. Gdy od wielkiego dzwonu tak się wydarzy, następuje oburzenie, a przełożeni żądają przeprosin.
Kilka dni temu wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak całkiem słusznie zauważył, że w państwowym aparacie zatrudnionych jest zbyt wielu urzędników, ich praca często jest bez sensu, a na wolnym rynku nie utrzymaliby oni swoich posad.
Kołodziejczak przywoływał reformy, jakie wprowadził wolnościowy prezydent Argentyny Javier Milei. –Zlikwidował 13 ministerstw, zwolnił 30 tys. urzędników, a inflacja w ciągu roku, ta miesięczna, spadła z 25 proc. do 2,5 proc.– przypomniał.
Uważa, że na wzór argentyński należałoby zwolnić co najmniej 1/3 urzędników z resortów. Przekazał, że tylko w ministerstwie rolnictwa pracuje w sumie 920 osób. Ocenił, że obecny układ administracyjny jest nieefektywny.
– Obecny układ jest bardzo trudny do sterowania, jest bardzo dużo urzędników. Gdyby ich było mniej – uważam – lepiej wykonywaliby swoją pracę. Nie dublowaliby swojej pracy. Robiliby to, co faktycznie jest ważne i istotne, a nie tylko mechanicznie powtarzali czynności. To jest bez sensu – powiedział szczerze.
– Uważam, że lepiej byłoby, gdyby było mocne cięcie po ośmiu latach rządów PiS-u i aby nadwyżka urzędnicza została zlikwidowana. To nie minister Siekierski wraz z obecnym gabinetem zatrudniał tylu pracowników, tylko oni byli zatrudniani przez wiele lat. Według mnie niepotrzebnie wiele osób dubluje swoją pracę bądź robi ją powoli, bo wie, że ktoś ją zrobi za nich. W sektorze prywatnym wielu tych pracowników nie zarobiłoby na siebie. Tak prowadząc firmę musieliby iść za chwilę do pośredniaka i szukać roboty – przekonywał w rozmowie Kołodziejczak.
– Gdy Milei został wybrany, to światowi politycy, publicyści mówili, że nie zna się, nie był politykiem, nie miał doświadczenia. Tymczasem wszedł człowiek z rynku, wiedział jak zarządzać, od razu wykonał ostre cięcie, odchudził wszystko i urzędy pracują dużo lepiej. To są niepopularne decyzje, ale bardzo potrzebne – podsumował.
Ta wypowiedź, choć prawdziwa, wywołała oburzenie w ministerstwie rolnictwa. Szef resortu Czesław Siekierski jest bardzo niezadowolony z postawy swojego podwładnego. Zapowiedział wprawdzie, że dymisji od Kołodziejczaka nie oczekuje, ale posypania głowy popiołem i przeprosin – jak najbardziej.
Według Siekierskiego wiceminister dał się ponieść emocjom. Sam uważa, że być może w ministerstwie jest przerost formy nad treścią, ale bardzo delikatny – co najwyżej 4 proc. urzędników jest zbędnych. Dlaczego akurat 4 proc., tego nie wytłumaczył.
– Pan minister powinien przeprosić przede wszystkim pracowników resortu – stwierdził Siekierski, komentując w RMF FM wypowiedź swojego zastępcy.
Biurokracja to jednak piękna rzecz, znaczy okropna, bezduszna i bezmiernie głupia, ale naprawdę fascynujące jest obserwować jak ta machina funkcjonuje, sama się napędza, karmi i steruje. Feliks Koneczny nie na darmo zaliczył kulturę niemiecką od kręgu bizantyńskiego, który właśnie cechuje się potwornym biurokratyzmem. Na modelu niemieckim budowana jest UE. Nie wiem czy Państwo wiecie, ale oprócz paszportu na auto (EURO7) oraz dom (kwestie energetyczne), to będziemy również mieli paszport na glebę!
Otóż w oficjalnej strategii ochrony gleb w UE czytamy, że już w niektórych państwach UE opracowano takie paszporty a zawierają one informację o stanie gleby, jej zasobności i zdrowiu. Według planów unijnej biurokracji będziemy mieli klasyfikację domów, aut a nawet gleb. Wyobrażacie sobie Państwo jaka to będzie skala pracy dla urzędników? Gigantyczny wysiłek, masa ludzi do zatrudnienia, ogromne pieniądze do wydania. Każdy kawałek gruntu będzie przebadany i sklasyfikowany, a bez paszportu zawierającego te informacje nie będzie można sprzedać ziemi. Przecież aż o to prosiła się logika, że takie badanie gruntów musi nastąpić. Po obowiązkowych paszportach dla domów i uniemożliwieniu transakcji kupna/sprzedaży bez paszportów musiały przyjść paszporty dla ziemi. No jak kupić gospodarstwo od kogoś i mieć paszporty dla budynków a nie mieć dla gruntów? Toż to niedorzeczność i grunty również muszą zostać przebadane i zaopatrzone w paszporty.
Informację o tym kretynizmie powziąłem od jednego z najlepszych specjalistów od rolnictwa – Pana Karola Olszanowskiego, który zamieścił ją na swoim Twitterze. W Polsce mamy klasyfikację gruntów wedle skali bonitacyjnej, już dość przestarzałą, nie oddającą aktualnego stanu gleby. Jednak dla UE to za mało i trzeba jeszcze sprawdzić zdrowotność gleby, cokolwiek miałoby to znaczyć. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – w interesie rolnika jest znać swoją glebę, badać ją regularnie, szanować i dbać. Jednak obowiązkowa paszportyzacja jest po prostu idiotyczna i będzie tylko generować kolosalne koszty, bo chyba nikt nie wątpi, że to my zapłacimy za te badania?
Tak jak właściciele domów zapłacą za termomodernizację i ich paszportyzację, tak my zapłacimy za paszporty dla gleby. Z dyrektywy budynkowej (EPBE) wynika, że brak dostosowania budynków do kolejnych norm emisyjności będzie skutkował karami finansowymi i ograniczeniami w możliwości dysponowania własnością. Jak na dłoni widać, że to samo planują nam dla gruntów rolnych. Najpierw wejdą paszporty do ziemi, potem minimalne standardy i jeśli ich nie będziemy spełniać to posypią się kary i braki w możliwości sprzedaży gruntu.
Powyższy artykuł dedykuję tym wszystkim, którzy sądzą, że Unia Europejska wycofuje się Zielonego Ładu, bo już norma GAEC 8 jest tylko ekoschematem, a nie obligatoryjnym działaniem.
Gorzka lekcja przedsiębiorczości. Jak „władza” uczy młodzież bierności a popiera donosicieli…
[Cała Polska się śmieje z tych urzędniczek spod Wałcza. Połowa śmieje się z ich złośliwej głupoty, a połowa po prostu wrze z oburzenia. My przyłączamy się do obu tych chórów. A poparcia babskom, wrednie wyszukującym „procedury”, udziela tylko chór wujów. MD]
16-letnia mieszkanka Lubna (gm. Wałcz), Marysia, żeby zarobić na kieszonkowe na wycieczkę szkolną, sprzedawała wiśnie z sadu dziadka.
Jej przygoda z zarabianiem pieniędzy skończyła się bardzo szybko interwencją pracowników Inspekcji Sanitarnej w asyście policjantów, nieprzyjętym mandatem karnym i wnioskiem do sądu o ukaranie.
Owoce w sadzie dziadka Marysi w tym roku wyjątkowo obrodziły. Żeby się nie zmarnowały i żeby uczyć córkę przedsiębiorczości, rodzice nastolatki zaproponowali, by zajęła się ich oberwaniem i sprzedażą. Zarobione w ten sposób pieniądze miały być jej wkładem w wyjazd na wycieczkę. Ponieważ dziadek nastolatki prowadzi w Lubnie sklep spożywczy, dorośli postanowili, że na parkingu tego sklepu będzie i bezpiecznie, i higienicznie, ponieważ na zapleczu znajduje się toaleta z dostępem do bieżącej wody.
Marysia przez dwa dni pakowała zebrane rano wiśnie do czystych skrzynek, stawiała je na tekturze i wkładała klientom do plastikowych woreczków za pomocą jednorazowych rękawiczek. Sprzedała w ten sposób kilkanaście kilogramów owoców. Przez dwa dni nic szczególnego się nie działo, trzeciego na stoisku zszokowanej nastolatki pojawiły się dwie urzędniczki Inspekcji Sanitarnej z Wałcza w towarzystwie kierowcy i policyjnego patrolu. Marysia natychmiast zadzwoniła po rodziców.
Urzędniczkom bardzo zależało na tym, żeby ukarać nasze dziecko. Kontrola trwała ponad 2 godziny – relacjonuje mama Marysi, Ewa. – Urzędniczki dzwoniły w różne miejsca, radziły się chyba bardziej doświadczonych kolegów, szukały paragrafów. I je znalazły. Nałożyły na mojego męża, który zdecydował się reprezentować dziecko, mandat w wysokości 100 zł. Mąż mandatu nie przyjął. I nie chodziło nam o pieniądze, tylko o zasady. Tyle się mówi o tym, jaka młodzież jest roszczeniowa, że żąda wszystkiego od rodziców, że do niczego się nie garnie, że spędza czas z telefonem, a kiedy już podejmie pracę, zderza się brutalnie z machiną urzędniczą. Prosiliśmy panie, żeby pouczyły Marysię i nie nakładały od razu mandatu. Niestety, nie dały się przebłagać.
Urzędnicy zarzucają ojcu Marysi, że zatrudniona przez niego córka nie posiadała orzeczenia lekarskiego do celów sanitarno-epidemiologicznych oraz, cyt.: „(…) brak wdrażania w zakładzie procedur opartych na zasadach systemu HACCP”.
Napisaliśmy odwołanie do Inspekcji Sanitarnej w Wałczu, w którym wskazaliśmy, że Marysia nie została przez ojca zatrudniona, dlatego nie musiała posiadać tych badań. Zresztą podczas kontroli pokazaliśmy urzędnikom zgodę, którą przygotowaliśmy dla niej wcześniej i w której napisaliśmy, że zezwalamy jej na sprzedaż wiśni z sadu dziadka. Zarobione pieniądze były wyłącznie na jej użytek, córka nie podpisywała z nami żadnej umowy o pracę, zlecenia itp. – dodaje mama Marysi. – W odwołaniu zaznaczyliśmy ponadto, że procedury HACCP dotyczą przedsiębiorców, a nie okazjonalnej sprzedaży owoców czy warzyw.
Powiatowy Inspektor Sanitarny uznał odwołanie za bezzasadne i skierował do sądu wniosek o ukaranie ojca Marysi, Piotra.
Nasza córka jest nieśmiała. Cieszyliśmy się, że się przełamała i zechciała zająć się sprzedażą tych wiśni, co ją początkowo stresowało. Przygoda z pierwszą pracą tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że lepiej się nie wychylać, nie starać, że łatwiej jest brać pieniądze od rodziców. Była to dla niej praktyczna lekcja przedsiębiorczości – ubolewa pani Ewa. – Pół powiatu zachwycało się zaradnymi dzieciakami, które sprzedawały lemoniadę i jagodzianki. Przestrzegam przed tym. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, co by czuły, gdyby przeżyły nalot Inspekcji Sanitarnej i policjantów. To by ich skutecznie wyleczyło z chęci zarabiania pieniędzy, podobnie jak moją córkę.
O wypowiedź i wskazówki dotyczące takiej organizacji sprzedaży owoców, żeby nie narazić się na podobne nieprzyjemności, poprosiliśmy dyrektora Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Wałczu Karola Subocza.
Z nadesłanej do naszej redakcji odpowiedzi dowiedzieliśmy się, że osoba, która wprowadza do obrotu owoce, musi spełniać wymagania prawa żywnościowego, w szczególności:
– ustawy z dnia 25 sierpnia 2006 r. o bezpieczeństwie żywności i żywienia i rozporządzeń wykonawczych wydanych na podstawie tej ustawy;
– rozporządzenia (WE) nr 178/2002 Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 28 stycznia 2002 r. ustanawiającego ogólne zasady i wymagania prawa żywnościowego, powołującego Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności oraz ustanawiającego procedury w zakresie bezpieczeństwa żywności;
– rozporządzenia (WE) nr 852/2004 Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 29 kwietnia 2004 r. w sprawie higieny środków spożywczych.
Ze względu na charakter i formę prowadzenia ruchomych i tymczasowych obiektów sprzedaży, takich jak stragany i stoiska, stosuje się elastyczne podejście do wdrażania wymagań higienicznych zawartych w rozporządzeniu nr 852/2004, jednak należy zapewnić m.in. odpowiedni stan zdrowia osób pracujących w kontakcie z żywnością, co potwierdzane jest aktualnym orzeczeniem do celów sanitarno-epidemiologicznych – czytamy w odpowiedzi. – Z uwagi na to, iż owoce często spożywane są na surowo, bez obróbki cieplej, eliminującej zagrożenia mikrobiologiczne, tj. bakterie, wirusy, szczególnie istotne jest przestrzeganie zasad higieny ujętych w w/w przepisach.
W Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Wałczu dowiedzieliśmy się także, że przed rozpoczęciem sprzedaży owoców czy warzyw, należy złożyć wniosek o zatwierdzenie i wpis zakładu do rejestru zakładów podlegających urzędowej kontroli organów Państwowej Inspekcji Sanitarnej i uzyskać zatwierdzenie zakładu.
Należy wyjaśnić, że obowiązkowi zatwierdzenia podlegają zakłady działające na rynku spożywczym, a nie podmioty prowadzące te zakłady – czytamy. – Definicja podmiotu gospodarczego nie jest tożsama z definicją podmiotu prowadzącego przedsiębiorstwo spożywcze, zawartą w art. 3 rozporządzenia (WE) nr 178/2002. Podmiot prowadzący przedsiębiorstwo spożywcze oznacza osoby fizyczne lub prawne, odpowiedzialne za spełnienie wymogów prawa żywnościowego w przedsiębiorstwie spożywczym pozostającym pod ich kontrolą.
Trwa sezon grzybowy, więc gdyby komuś przyszło do głowy grzyby sprzedawać, musi wiedzieć, że:
Osoby sprzedające grzyby i jagody mają obowiązek przestrzegać prawa żywnościowego, ponadto w przypadku sprzedaży grzybów należy przestrzegać wymagań określonych w rozporządzeniu Ministra Zdrowia z dnia 17.05.2011 r. w sprawie grzybów dopuszczonych do obrotu lub produkcji przetworów grzybowych, środków spożywczych zawierających grzyby oraz uprawnień klasyfikatora grzybów i grzyboznawcy, m in. w:
§ 4 ust. 1. „Grzyby świeże, rosnące w warunkach naturalnych, oraz grzyby suszone pozyskiwane z grzybów rosnących w warunkach naturalnych, mogą być oferowane konsumentowi finalnemu:
1) wyłącznie w placówkach handlowych lub na targowiskach;
2) pod warunkiem uzyskania atestu na grzyby świeże lub atestu na grzyby suszone”.
Nie ma więc możliwości sprzedaży grzybów w pasie drogowym, a oferowane do sprzedaży grzyby muszą posiadać atest wystawiony przez grzyboznawcę lub klasyfikatora.
Z pisma nadesłanego przez wałecki Sanepid wynika, że kontrola na stoisku z wiśniami w Lubnie, prowadzonym przez 16-latkę, odbyła się na czyjeś zgłoszenie. A więc ktoś po prostu nasłał na nastolatkę urzędników.
Marysia w wakacje odbyła więc dwie ważne lekcje – lekcję przedsiębiorczości i zwykłej ludzkiej „życzliwości”.
=================
mail:
…pojawiły się dwie urzędniczki sprostowanie: biurwy, produkujące tylko papierzyska i łajno.
Rejestracja jednej świni do ubicia – Żądanie podania „numeru nowej siedziby stada”…– wyjaśniamy wątpliwości
Po wejściu 25 lutego przepisów wymagających, aby rolnik utrzymujący nawet jedną świnię na własne potrzeby rejestrował siedzibę stada pojawiły się wśród naszych Czytelników wątpliwości i pytania, co zrobić w przypadku sprzedaży jednego tucznika osobom nieposiadającym siedziby stada, które chcą po prostu tego tucznika od razu ubić.
Dotychczas osoby, które miały tylko jedną sztukę, były zwolnione z obowiązku jej identyfikacji i rejestracji. Teraz w przypadku sprzedaży świni, dotychczasowy posiadacz (zbywający) oraz nowy posiadacz (nabywający) muszą zgłosić ten fakt w ciągu 30 dni od jego zaistnienia do biura powiatowego Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa podając między innymi numery obu siedzib stad.
Jak wyjaśnia nam ministerstwo rolnictwa, zgodnie z przepisami ustawy z 2 kwietnia 2004 r. o systemie identyfikacji i rejestracji zwierząt, każda osoba fizyczna, osoba prawna lub jednostka organizacyjna nieposiadająca osobowości prawnej, posiadająca świnię, nawet tymczasowo, jest posiadaczem tego zwierzęcia. Zobowiązana jest więc do zgłoszenia kierownikowi właściwego biura powiatowego ARiMR siedziby stada w celu nadania numeru, nie później niż w dniu wprowadzenia do tej siedziby pierwszego zwierzęcia gospodarskiego.
Dodatek węglowy cieszy się ogromną popularnością. Tylko do czwartku (25 sierpnia) rybnicki magistrat naliczył ponad 3000 złożonych wniosków. Mnożą się jednak wątpliwości. Zgodnie z zapisami ustawy świadczenie przyznawane jest gospodarstwom domowym, niezależnie od liczby pieców węglowych w budynku. Dochodzi do sytuacji, że domownicy korzystający z jednego kotła dostają kilka dodatków węglowych. Tu mamy hit z Rybnika – miejscowy OPS otrzymał 4 wnioski od gospodarstw, które zajmują pomieszczenie o powierzchni nieprzekraczającej… 40 metrów kwadratowych!
Dodatek węglowy: mieszkańcy rzucili się do wypełniania wniosków
O tym informowaliśmy Was 17 sierpnia. Od tego dnia Ośrodek Pomocy Społecznej przy Raciborskiej i na Kampusie przyjmuje od rybniczan wnioski o dodatki węglowe. Akceptacja oznacza wypłatę jednorazowego świadczenia w postaci 3 tysięcy złotych.
Jak informuje nas Agnieszka Skupień, rzecznik rybnickiego magistratu, do wczoraj (24 sierpnia) złożono 3000 wniosków, z czego 700 drogą elektroniczną. Najwięcej wniosków złożonych w tradycyjnej formie trafiło do OPS-u poprzez kampus. Znajdują się tam 4 stanowiska.
Kosztowna luka w przepisach
Jest jednak pewien poważny mankament w zasadach ubiegania się o dodatek węglowy. Zgodnie z zapisami ustawy świadczenie przyznawane jest gospodarstwom domowym, niezależnie od liczby pieców węglowych w budynku. Dochodzi do sytuacji, że domownicy korzystający z jednego kotła dostają kilka dodatków węglowych. Zgodnie z ustawionymi zasadami – jest to legalne.
Kiedy mówimy o np. dwóch gospodarstwach domowych w jednym budynku? Posłużymy się przykładem: na parterze mieszka jedna rodzina, a na pierwszym piętrze rodzice męża lub żony z parteru. Jeżeli osoby z obu pięter korzystają z np. swoich lodówek, pralek, telewizorów, łazienek – możemy mówić o dwóch gospodarstwach domowych.
To, że taki model życia społecznego jest popularny w Polsce od dawna, nikogo nie trzeba przekonywać. Tego jednak nie wziął pod uwagę nasz rząd określając zasady przyznawania dodatków węglowych.
Polacy widząc lukę prawną – składają po 2-3 wnioski, zamiast 3 tys. złotych mogą zwinąć 2 i 3 razy tyle. Zauważają to urzędnicy w rybnickim magistracie.
Aktualnie zostało złożonych ponad 3000 wniosków, ponad 700 złożono elektronicznie. Nasilają się sytuacje, w których mieszkańcy wycofują wniosek złożony do CEEB, by go skorygować, ze względu na podawane dane o ilości osób w gospodarstwie domowym i źródle ogrzewania. Cześć składających wnioski o dodatek węglowy zaczyna je wycofywać, ze względu na coraz częściej upowszechniane informacje na temat tego, że świadczenie to jest przyznawane na gospodarstwo domowe, a nie na budynek, czy źródło ogrzewania – wyjaśnia Agnieszka Skupień.
Magistrat nie prowadzi jednak statystyk dotyczących podwójnych wniosków na jeden budynek.
Z małego mieszkania złożono 4 wnioski o dodatek węglowy
O ile jeszcze taki sposób rozumienia tych przepisów (dwa gospodarstwa w budynku – red.) jest zrozumiały, o tyle trudno komentować sytuacje, w których w mieszkaniu, nieprzekraczającym 40 metrów kwadratowych z jednym piecem kaflowym, z jedną kuchnią i jedną łazienką funkcjonują …cztery gospodarstwa domowe. Z takiego mieszkania złożono cztery wnioski –