Tybr wpada do Potomaku: czy katoliccy politycy muszą być prześladowani…
19 grudnia 2010 12:00/w Kościół, Polska, Rodzina Radia Maryja
Wykład Scotta J. Blocha, byłego doradcy prezydenta USA George´a W. Busha,
wygłoszony na III Międzynarodowym Kongresie “Katolicy i polityka: szanse i
zagrożenia”, który odbył się w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w
Toruniu w dniach 26-27 listopada 2010 r.
====================================
“Wydaje mi się bowiem, że Bóg nas, apostołów, wyznaczył jako ostatnich, jakby na
śmierć skazanych. Staliśmy się bowiem widowiskiem światu, aniołom i ludziom; my
głupi dla Chrystusa, wy mądrzy w Chrystusie, my niemocni, wy mocni; wy
doznajecie szacunku, a my wzgardy… Błogosławimy, gdy nam złorzeczą, znosimy,
gdy nas prześladują; dobrym słowem odpowiadamy, gdy nas spotwarzają. Staliśmy
się jakby śmieciem tego świata i odrazą dla wszystkich aż do tej chwili” (1 Kor
4, 9-13).
W życiu miałem momenty sławy, kiedy byłem w centrum opinii publicznej i miałem
sposobność tworzenia dobrych rzeczy. Pragnę przedstawić, jak te okoliczności
wpływają na człowieka, który chce zachować swoje zasady. Czy wywiązałem się
dobrze, czy też źle ze sprawowanych urzędów, zależy już od oceny waszej i
innych. Wiele informacji na mój temat można znaleźć w internecie – multum to
ataki zmyślone, jeśli nie zupełnie fałszywe. Przepraszam z góry, że nie jestem w
stanie odnieść się do wielu szczegółowych spraw, które okazały się zależne od
plątaniny mechanizmów prawnych. Od kilku już lat moi przeciwnicy boją się, że
opowiem o wszystkim w książce. W 2008 r. na antenie Narodowego Radia Publicznego
(National Public Radio) ogłosili nawet, że napisałem już książkę pt. “Korupcja w
stolicy” (“Corruption in the Capital”).
Tymczasem moją jedyną książką jak do tej
pory jest opracowanie zbioru pism angielskiego pisarza Hilairego Belloca pt.
“Kapitalny Belloc: prorok naszych czasów” (“The Essential Belloc: a Prophet for
Our Times”), który ukazał się w 2010 roku.
Sam Belloc bardzo lubił Polskę. Zarówno on, jak i Gilbert Keith Chesterton
odwiedzili wasz piękny kraj i uznali go za “główny cud nowożytnych czasów”.
Belloc uważał, że Polska jest obdarzona tym typem rycerstwa i rozumienia dawnego
porządku katolickiej Europy, które wydają się zagrożone wszędzie indziej.
Zdaniem Belloca, Jan Sobieski był archetypem polskiego wojownika, który obronił
chrześcijaństwo przed barbarzyńcami stojącymi u jego bram. Z chwilą, gdy
proroctwo Belloca na temat rozkwitu islamu okazało się prawdziwe, potężny
najeźdźca wtargnął na teren chrześcijańskiej Ameryki i Europy, usiłował
zlaicyzować i oczyścić ich przestrzeń ze znaków wiary i chrześcijaństwa. Ta
niezdrowa sytuacja jest powodem, dla którego służba społeczna dla dzisiejszych
katolików jest czymś, co prowadzi do bezpośredniej konfrontacji z laickim duchem
tego świata – z duchem dążącym do całkowitego usunięcia chrześcijan z życia
publicznego.
Belloc miał wiele do powiedzenia o katolikach w świecie i w życiu społecznym.
Najbardziej znanym wystąpieniem na ten temat była jego mowa przed wyborami do
parlamentu, w której powiedział: “Panowie, jestem katolikiem. O ile to możliwe,
chodzę na Mszę św. każdego dnia. Oto jest różaniec. O ile to możliwe, klękam i
odmawiam go codziennie. Jeżeli odrzucicie mnie z uwagi na moją religię, to będę
dziękował Bogu, że zaoszczędził mi ujmy bycia waszym reprezentantem”.
Belloc zdobył mandat do parlamentu, pomimo iż w Anglii jego katolicyzm był
poważną przeszkodą. Zwłaszcza ten odważny typ katolicyzmu, który nie zatajał
wiary przed opinią publiczną ani też nie szukał wymówek i nie szedł na kompromis
ze swoją epoką. Piastując urząd, Belloc nie darzył sympatią “systemu partyjnego”
ze wszystkimi jego układami ze światem bankierów, specjalistów od reklamy i
dealerów popularności. Zrozumiał, że partie są takie same, z wyjątkiem
nielicznych różnic programowych. Próbował nasycać kulturę sensem katolickim,
podobnie jak próbuje czynić to uczelnia, w murach której się znajdujemy, i do
czego dążą organizatorzy tego kongresu. Jestem wdzięczny za zaproszenie
skierowane do mnie przez prof. Piotra Jaroszyńskiego i Wyższą Szkołę Kultury
Społecznej i Medialnej oraz prof. Petera Redpatha i Fundację Cywilizacji
Zachodu. To ważne dzieło – to apostolat katolickiej kultury, szerzący dobroć,
porozumienie, miłość do piękna i prawdy.
Kiedy przybyłem do Waszyngtonu, również zainicjowałem pierwsze w tym mieście
Towarzystwo im. Hilairego Belloca po to, aby do naszej stolicy wprowadzić trochę
innej cywilizacji, kultury i przyjaźni. Wyszły mi naprzeciw tamtejsze katolickie
i konserwatywne koła, które stają się coraz bardziej otwarte na pozyskiwanie i
angażowanie ludzi. Próbujemy więc walczyć o nasze ideały, mając w swoich
szeregach tak wspaniałych mówców, jak: o. James Schall, Joseph Pearce, Harry
Crocker i inni. Śpiewamy piosenki do tekstów Belloca, palimy cygara, siedzimy
przy lampce wina, spożywamy wspólny posiłek i rozmawiamy o wybranym eseju
Belloca lub jego książce.
Jestem więc niezmiernie wdzięczny, iż nareszcie mogłem przybyć do ziemi, na
której miały miejsce wielkie wydarzenia historyczne; do kraju, który przeżył
prawdziwą przemianę i w którym narodził się duch katolickiej demokracji; do
kluczowego miejsca w historii zbawienia; do rodzinnego domu największego
człowieka XX wieku – Karola Wojtyły, Papieża Jana Pawła Wielkiego. Moja córka
uczęszcza obecnie do szkoły im. Jana Pawła Wielkiego, wspaniałej placówki
prowadzonej przez Siostry Dominikanki z Nashville.
Urwiska postmodernizmu
Przejdźmy teraz do głównego tematu naszego kongresu i zapytajmy, czy z podjęciem
przez katolików służby społecznej wiąże się jakieś ryzyko, a jeśli tak, to czy
należy je podejmować. Problem dotyczy tego, czy katolicy w ogóle mogą
zaangażować się w politykę, a kiedy już się zaangażują, to czy mogą uczynić to w
sposób, który autentycznie będzie obejmował zarówno porządek polityki, czyli
sztukę czynienia tego, co możliwe – mówiąc językiem Arystotelesa – jak i
porządek wiary, czyli sztukę tego, co niemożliwe – parafrazując słowa Jezusa
Chrystusa.
Katolicy, podejmując społeczną służbę – zwłaszcza na drodze wyborów – często
zdają się uważać za coś cnotliwego rezygnację z cnoty na korzyść czegoś, co
moglibyśmy określić względami praktycznymi. Tym czymś mogą być kolejne stopnie
kariery, postępowanie z duchem czasu, pragnienie, by nikomu się nie narazić czy
też chęć uchodzenia za ludzi “miłych” – osobliwy powód właściwy dla gatunku
“homo erectus”. Ponieważ “być człowiekiem” oznacza stać prosto, nie chować się,
nie leżeć ani nie czołgać się na brzuchu.
Skupimy się jednak na innych katolikach, na tych poważnych, którzy potrafią
wybić się na mistrzostwo w polityce, a jednocześnie sumiennie dochować wierności
swojej wierze. Problemem dla większości katolików w życiu politycznym jest nie
tyle kultura, ile oni sami – brakuje im świadomości, że znajdują się w samym
centrum kultury postmodernistycznej, nie pod wpływem filozofii realistycznej,
dostrzegającej obecność prawdy w rzeczach i w nas samych, lecz filozofii
postmodernistycznej, która jest w większości pragmatyczna, technokratyczna i
nastawiona na manipulację oraz produkcję rzeczy i przyjemności. Można łatwo być
wessanym w nurt tego procesu o naturze biurokratycznej. Wystarczy po prostu
chodzić na spotkania, dać się skusić urokom rzeczy praktycznych, następnie
nasłuchać się obietnic, że jeśli zrobisz to, co ci się każe – a ciężko jest
oprzeć się sile biurokracji – wzniesiesz się na wyższe szczeble stanowisk
partyjnych, komitetów, urzędów państwowych, tych z wyboru i tych z nominacji, a
wtedy dopiero będziesz w stanie czynić prawdziwe dobro. W biurokracji zawsze
jest jakieś “a wtedy dopiero”.
John Courtney Murray w swojej ciągle interesującej i ważkiej książce pt. “Te
prawdy głosimy” (“We Hold These Truths”) skoncentrował się na społeczeństwie
zbudowanym na fundamencie realistycznej epistemologii, które powstało z wiary
zrodzonej w Jerozolimie, z filozofii odkrytej w Atenach oraz ze sprawiedliwości
i skuteczności rodem z rzymskiego prawa. Ale próbował on również wzywać
modernistyczne społeczeństwo do powrotu do zasad prawa naturalnego. (Nie udało
się.) Krótko mówiąc, po tym, jak Murray napisał swoją książkę, większa część
społeczeństwa w Ameryce i Kościoła w świecie przeszła nad urwiskiem
postmodernizmu, by wejść w swego rodzaju rozchwianą etykę utylitarystycznego i
technokratycznego manipulowania ludźmi dla przyjemności, władzy, rozrywki i
wolności od bólu. Ta właśnie etyka zaczęła dominować w naszych instytucjach
społecznych, mediach, kulturze, edukacji i polityce. Teraz z kolei to polityka
zaczyna dominować np. nad ludźmi, którzy mają inne zdanie. Dzisiaj, moralne
rozumowanie właściwe Ameryce Murraya i każdej poważnej dyskusji na forum
państwa, wśród jego obywateli nakierowanych na wspólne dobro – to moralne
rozumowanie ustąpiło miejsca imperatywom wolnej miłości i radykalnej autonomii
jednostki – stworzonej przez państwo, które ciągle umacnia swoją niemal boską
władzę nad społeczeństwem i wiarą jego obywateli.
Jakie siły spotykają się u zbiegu Potomaku i Tybru – tam, gdzie nieodparta żądza
stanowisk i wpływów w Rzymie naszych czasów, jakim jest Waszyngton, może
wciągnąć każdego w swoje coraz większe wiry?
Cel: rozliczyć biurokratów
Miałem szczęście piastować kierownicze stanowisko w szeregach administracji
amerykańskiej za prezydentury George´a Busha, najpierw w Departamencie
Sprawiedliwości jako wiceszef Biura ds. Inicjatyw Społecznych i Religijnych, a
następnie jako dyrektor Urzędu Kontroli Państwa. Nazywano mnie doradcą
specjalnym Stanów Zjednoczonych. Mój urząd był autonomicznym i stałym urzędem,
który nadzorował władzę wykonawczą i Biały Dom w zakresie ich niewłaściwego
postępowania, nieudolności, naruszania prawa, używania stanowisk publicznych do
realizacji celów partyjnych i propagandy wyborczej. Chroniłem ludzi, których
nikt inny by nie ochronił. Odkryłem, że ochrona państwa, do czego mój urząd
został powołany, ma korzenie w biblijnej Księdze Mądrości: “Zróbmy zasadzkę na
sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszym sprawom, zarzuca nam
łamanie prawa, wypomina nam błędy naszych obyczajów… Dotknijmy go obelgą i
katuszą, by poznać jego łagodność…” (por. Mdr 1, 16-2, 24). Jest to bardzo
trafny opis reakcji ludzi na tych, którzy ostrzegają i donoszą o
nieprawidłowości, nieudolności czy niebezpieczeństwie, które zagraża
społeczeństwu.
Można powiedzieć, że mój urząd był urzędem solidarności z tymi, którzy
potrzebowali głosu, musieli powiedzieć prawdę, pragnęli opowiedzieć swoją
historię o ucisku, o nadużyciu władzy, o niewłaściwym wykorzystaniu środków
publicznych, o naruszeniach porządku i prawa, które są ważne w stabilnym
społeczeństwie obywatelskim. Potrzebujemy bowiem proroków, ludzi, którzy
podejmują ryzyko zwrócenia uwagi narodu, kiedy ktoś źle postępuje.
Niektóre z głośniejszych spraw, jakie prowadziłem, wymagały, abym ujawniał
różnego rodzaju rewelacje, chronił moich podwładnych, czy też abym prowadził
dochodzenie przeciwko wysoko postawionym urzędnikom w mojej administracji.
Znajdywałem informacje do swojej pracy w tysiącach samolotów lądujących
awaryjnie z powodu niebezpiecznych pęknięć w ich kadłubach, wszczynałem
dyscyplinarne akcje przeciwko wysokim urzędnikom w wielu departamentach i w
samym Białym Domu, byłem obrońcą praw moich podwładnych w takich miejscach, jak:
Departament Obrony (sprawa wadliwych pomp Katrina i nieprawidłowości kontraktów
rządowych), Służby Ochrony Pogranicza (sprawa upozorowanej intrygi
łapówkarskiej), a także Administracja Lotnictwa Federalnego (sprawa ukrywania
awarii systemu nawigacji ruchu powietrznego oraz niedomagań inspekcji
orzekających o zdolności do lotu). Składałem zeznania przed Kongresem Stanów
Zjednoczonych i regularnie występowałem w mediach. Pisywałem, przemawiałem do
środowisk uniwersyteckich i innych wielkich zgromadzeń. Wszystko po to, aby
głosić, jak ważne jest posiadanie sprawiedliwego rządu, aby pokazywać ludziom,
że w szeregach władzy panuje uczciwość, a politycy nie żyją na koszt państwa,
nic nie robiąc. Stworzyłem jednostkę zajmującą się bezpieczeństwem inspektorów
kontroli państwa i ich uprawnieniami pracowniczymi. Ktoś wyliczył, że moje
dochodzenia kosztowały przemysł lotniczy 1 mld USD. Jednak każdy z moich
współpracowników powie, że moje i ich decyzje sprawiły, iż setki tysięcy ludzi
mogą teraz bezpieczniej korzystać z usług komercyjnych linii lotniczych. Z kolei
wielu lobbystów, członków rządu czy też ludzi spoza niego nie jest zadowolonych
przeze mnie. Występowałem przeciwko dziesiątkom ważnych urzędników,
doprowadzając niejednokrotnie do ich dymisji, jak chociażby w przypadku szefa
agencji o wartości 40 mld USD, która nadzoruje wszystkie rządowe zakupy i
budowy; dwóch inspektorów generalnych i jednego prokuratora.
Mam w sobie niechęć wobec stałego bohatera utworów Franza Kafki – wobec
biurokracji, a konkretnie biurokratów: niewidzialnych, przez nikogo
niewybieranych i nieodpowiedzialnych ludzi, którzy faktycznie rządzą światem.
Kiedy podejmuje się próby poddania ich pracy konkretnym zasadom, zredukowania
zaległości, ustalenia celów, aby móc osiągać rezultaty; kiedy się nawet
zawstydzą i wezmą do pracy – to tylko podrażnia ich dumę, przez co podejmują
wszelkie starania, aby raz na zawsze pozbyć się wszystkiego, co wchodzi im w
drogę. Przejąłem urząd, w którym zalegały sprawy niezałatwione od dziesięciu
lat, zredukowałem je do zera w ciągu pierwszych sześciu kwartałów pracy, po czym
nie tolerowałem już żadnych zaległości do końca mojego urzędowania. Zwracałem
się z prośbą i otrzymywałem od moich pracowników trzy-, a czasem czterokrotny
wzrost pozytywnych rezultatów, osiąganych w dochodzeniach sądowych i wygranych
przez nas sprawach. Krytykowałem ludzi, którzy mianowali mnie na to stanowisko,
czyli gryzłem rękę, która mnie karmiła. Przestrzegałem także prawa, a to
szczególnie bolało święte krowy naszych czasów.
Oskarżenie: katolik zbyt gorliwy
Zostałem zaatakowany za to, że jestem zbyt katolicki. Oskarżył mnie o to jeden z
członków sztabu pewnego kongresmena z Nowego Jorku. Nastąpiło poruszenie –
William Donohue z Ligi Katolickiej zażądał przeprosin od kongresmena Elliotta
Engela. I ten przeprosił. “American Spectator” zamieścił wówczas artykuł pt.
“Katolicy nie muszą aplikować”. Pozwolę sobie zacytować fragment tego artykułu,
aby pokazać, jak przedstawił on to wydarzenie:
“Grupy nacisku z Waszyngtonu – znane ze swej antyreligijnej wrogości wobec
konserwatystów – prowadzą skoordynowaną kampanię oszczerstw przeciw Scottowi
Blochowi, nominowanemu przez George´a Busha na urząd specjalnego doradcy, który
przeprowadza kontrolę państwa i przedkłada jej wyniki na ręce swych
przełożonych. W wywiadzie dla ‘The American Spectator’ Pete Leon, dyrektor ds.
legislacyjnych w sztabie Eliota Engela, który domaga się dymisji Blocha, ujawnił
skrajny fanatyzm antyreligijny, znamionujący całą kampanię. Przedstawiając swoje
obiekcje wobec Blocha, Leon powiedział: ‘Jest on gorliwym katolikiem’, lecz
kiedy zorientował się, jaką popełnił gafę, szybko rzucił znany tekst z serialu
komediowego: ‘Nie żeby było w tym coś złego’ (D. Holman, “No Catholics Need
Apply”, “The American Spectator”, 15 IV 2005
[http://spectator.org/archives/2005/04/15/no-catholics-need-apply, odczyt: 2 XI
2010).
Jednak zdaniem ugrupowań atakujących Blocha, gorliwy katolik na tym urzędzie to
pomyłka. Grupy, o których mowa, nie uznają wierzącego katolika za godnego
kierowania urzędem, który za czasów Billa Clintona służył im za taran do
realizacji celów liberalnych. Scott Bloch, zaprzysiężony w styczniu 2004 r. jako
specjalny doradca Stanów Zjednoczonych, rozgniewał te hermetyczne grupy nacisku
nie dlatego, że nie spełniał swoich obowiązków, lecz dlatego, że spełniał je
zbyt dobrze.
Rozpoczynając pracę, stanął on wobec tysiąca zaległych, niezałatwionych spraw.
Zdemaskowane nadużycia oraz odwołania, czekające na rozpatrzenie niekiedy od
trzech lat, pokrywały się kurzem na półkach federalnej biurokracji, a zasadnicze
problemy przechodziły niezauważone. Po piętnastu miesiącach Bloch, wykazując
zdrowe lekceważenie dla stołecznego etosu interesownej jak zwykle biurokracji,
niemal zlikwidował te zaległości i szkody, które powstały za rządów ekipy
Clintona…
Nagonka to krzyż
To, co wyprowadziło z równowagi homoseksualne grupy aktywistów, to fakt, że
Bloch zakończył wykorzystywanie do celów propagandowych internetowej strony
swojej instytucji prowadzonej przez zdeklarowaną lesbijkę Elaine Kaplan,
nominowaną przez Billa Clintona. Kiedy Bloch obejmował urząd, na stronie tej
widniały informacje, które zaliczały orientację seksualną do chronionych. Odkrył
on jednak, że rozporządzenia prezydenta Clintona bezprawnie zwiększyły zakres
uprawnień jego instytucji o sprawy dyskryminacji z uwagi na orientację
seksualną. Bloch dostrzegł, że prawo zabrania dyskryminacji na bazie
postępowania, które nie wpływa niekorzystnie na wydajność pracy, i że orientacja
nie ma statusu klasy w prawie zwyczajowym, historii ustawodawczej, czy też
zwykłym znaczeniu prawa.
Przeciwko takiemu posunięciu zaprotestowały Kampania Praw Człowieka, czasopisma
homoseksualne, kongresmeni: Barney Frank, Eliot Engel i inni. Engel wezwał
Blocha do dymisji w październiku ubiegłego roku.
Żywa wiara jest esencją krytyki Blocha. W programie radiowym Boba Garfielda
stwierdzono niedawno: ‘Mr. Bloch był zastępcą dyrektora w Biurze Inicjatyw
Religijnych przy Departamencie Sprawiedliwości, a więc nakażemy inspektorom
kontroli państwa, żeby bardziej wierzyli…’. Temu komentarzowi towarzyszyły
salwy śmiechu.
Nadchodzące miesiące mogą tylko przymnożyć Blochowi kłopotów, zwłaszcza jeśli
konserwatystom nie uda się zdemaskować, czym jest ta lewicowa kampania
antykatolicka. Niedawno rzecznik Rządowego Biura Odpowiedzialności (GAO)
potwierdził, że jego instytucja skontroluje Urząd Kontroli Państwa na wniosek
senatorów: Henry´ego Waxa i Danny´ego Davisa. Nie wiadomo jednak, jakie motywy
przyświecają sprawie. Komisja senacka ds. rządu planuje przeprowadzenie tej
kontroli na wiosnę tego roku.
‘Być może metody mojego działania są niekonwencjonalne – mówi Bloch – lecz nie
trzymam się biurokratycznej dyplomacji. Nie jest ona czymś, co chcę zrozumieć”.
Natomiast spotkanie z synem Michaelem (21 lat), najstarszym z siedmiorga dzieci
– starszym szeregowym, który właśnie wrócił ze swojej drugiej wyprawy do Iraku,
utwierdziło Blocha w przekonaniu, że misja jego urzędu jest uzasadniona’”.
W ciągu kolejnych trzech lat byłem celem ośmiu dochodzeń wszczynanych przez
Kongres, który nie miał żadnej władzy nad moim urzędem. Najeżdżali mnie również
w moim domu i w biurze agenci FBI i penetrowali materiały prowadzonych przeze
mnie spraw, zajmując wszystkie tajne i poufne akta. Być może przypomina to
państwu czasy komunistyczne. Jestem wdzięczny za to, że mogłem służyć
społeczeństwu przez około 8 lat. Czy katolik podejmujący publiczną służbę zawsze
jest powodem takich konfliktów? Czy każdy człowiek podejmujący publiczną służbę,
który jest katolikiem, musi cierpieć? Istota problemu sprowadza się do kwestii,
co jest celem przywództwa i władzy. Czy najważniejszy jest ten, kto decyduje,
co, kiedy i gdzie? Czy musi się on również liczyć z prawdą, sprawiedliwością i
naszą ludzką naturą?
Nasz Pan, Jezus Chrystus, powiedział: “Oddajcie więc cezarowi to, co należy do
cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (Mt 22, 21b). Naszym obowiązkiem, jeśli
przyjdzie nam pełnić służbę społeczną lub zajmować przywódcze stanowisko, jest
robić dobrą robotę. Naszym obowiązkiem jest oddać państwu dobrą pracę, której
motywem nie jest ideologia, partia, dogmat czy nawet wiara, lecz sprawiedliwość,
prawo i dobro wspólne. Nie ma bowiem sprzeczności między prawami władzy
państwowej i władzy Boga. Przeważnie zachodzi zgodność między władzą i rządami
państwa a prawem Bożym. Jeżeli jednak władza w państwie orzekłaby, że to ona
jest bogiem, a zwykły obywatel nie ma prawa modlić się do prawdziwego Boga, to
wówczas naszym obowiązkiem byłoby taką władzę odrzucić, jak czynili to pierwsi
męczennicy.
Oddajemy cezarowi to, co należy do niego, właściwie sprawując swój urząd. Czasem
jednak służba społeczna stawia nas wobec problemów, których nie chcielibyśmy
doświadczyć na swojej drodze. Tutaj pojawia się konieczność ofiary – pojawia się
ona dokładnie w momencie, kiedy uznajemy, że trzeba nam zrobić to, co słuszne,
nawet jeśli pokrzyżuje to plany króla. Przekonał się o tym św. Tomasz Morus.
Chciał zadowolić króla w niewłaściwy sposób. Owszem, był on “dobrym sługą króla,
ale najpierw Boga”.
Obecnie przywilej urzędu i władzy przypadł niechrześcijanom. Możesz cieszyć się
ich względami, jeśli jesteś katolikiem zsekularyzowanym. Z kimś takim
niechrześcijanie uwielbiają pokazywać się wszędzie i przyklejać katolicką
etykietę do ustaw, które obrażają prawo Boże. A ponieważ władza kocha samą
siebie, więc nie troszczy się o zasady czy o ideały. Zdradzi nawet hołubione
przez siebie wartości po to, aby ukarać kogoś swojego, kto oddalił się od
oficjalnych działań i przekonań. Nie można bowiem służyć Bogu i mamonie.
Papież Benedykt XVI w przemówieniu do polityków na Cyprze powiedział: “Kiedy
służba publiczna jest pełniona wiernie, pozwala nam wzrastać w mądrości i
prawości, osiągnąć osobiste spełnienie. Platon, Arystoteles i stoicy
przywiązywali wielką wagę do owego spełnienia – eudemonii – jako celu każdego
człowieka, a sposobu na osiągnięcie go upatrywali w moralnym postępowaniu. Dla
nich, a także dla wielkich filozofów islamskich i chrześcijańskich, którzy
poszli w ich ślady, praktykowanie cnoty polegało na postępowaniu zgodnym ze
zdrowym rozsądkiem i na poszukiwaniu wszystkiego tego, co prawdziwe, dobre i
piękne” (Benedykt XVI, “Trzy sposoby propagowania prawdy moralnej w życiu
publicznym”, “L´Osservatore Romano”, nr 8-9/2010, s. 10).
Nawiązując do Jana Pawła II, Papież Benedykt XVI przypomniał, w jaki sposób
należy dbać o właściwe decyzje w życiu publicznym: “Mój poprzednik Papież Jan
Paweł II napisał kiedyś, że obowiązek moralny nie powinien być postrzegany jako
prawo narzucające się z zewnątrz i domagające się posłuszeństwa, lecz raczej
jako wyraz Bożej mądrości, której ludzka wolność dobrowolnie się poddaje (por.
“Veritatis splendor”, 41). Jako ludzie znajdujemy swoje ostateczne spełnienie w
odniesieniu do Rzeczywistości Absolutnej, której odbiciem jest tak często
rozbrzmiewające w naszym sumieniu naglące wezwanie do służby prawdzie,
sprawiedliwości i miłości” (Tamże).
Zaproponował on wówczas trzy zasady. Po pierwsze, propagowanie prawdy moralnej
na drodze obiektywnych, faktycznych decyzji. Po drugie, opisywanie mechanizmu
wykorzystywania tzw. wartości jako środka promocji tyrańskich ideologii
politycznych. Natomiast w nawiązaniu do tradycji prawa naturalnego, o którym
pisał o. Murray, podczas Soboru Watykańskiego II Papież stwierdził: “Po trzecie,
propagowanie prawdy moralnej w życiu publicznym wymaga nieustannego wysiłku,
jakim jest stanowienie odpowiednich praw w oparciu o zasady etyczne prawa
naturalnego… Kiedy popierane przez nas działania polityczne pozostają w
zgodzie z prawem naturalnym, wspólnym całej ludzkości, wtedy nasze postępowanie
staje się bardziej rozważne i sprzyja tworzeniu klimatu zrozumienia,
sprawiedliwości i pokoju” (Tamże, s. 11).
Czas prześladowań
Arcybiskup Charles Chaput z Denver, kapucyn, często pisze i mówi o zderzeniu
cezara z Bogiem w polityce. Zna on dobrze te niebezpieczeństwa. W swojej książce
pt. “Oddajcie Cezarowi” (“Render unto Ceasar”) pokazuje znakomicie, w jaki
sposób wierzący katolik zderzy się z duchem naszych czasów, jeżeli prawdziwie
opowie się po stronie słusznych zasad.
Następnie, by wyjaścić, dlaczego wpływ katolików na społeczeństwo jest ważny,
arcybiskup powiedział: “Usuwając Chrystusa, usunie się jedyny solidny fundament
dla naszych wartości, instytucji i sposobu życia. Powiedziałbym, że obrona
zachodnich ideałów jest jedynym sposobem, jakim my i nasi sąsiedzi dysponujemy,
uniknięcia nowych form represji – czy to ze strony ekstremistów islamskich, czy
też laickich technokratów”.
Potrzeba, abyśmy byli tak przekonani o prawdach wiary, że gorliwie będziemy żyć
tymi prawdami, kochać tymi prawdami i bronić tych prawd, nawet za cenę naszej
niewygody i cierpienia.
Kardynał Grancis George z Chicago jest chętnie cytowany, gdyż powiedział: “Ja
umrę w łóżku; mój następca umrze w więzieniu; a jego następca umrze śmiercią
męczennika”.
Jeśli ludzie sprzeciwią się Tobie, wzgardzą Tobą i upokorzą Cię – będzie to znak
Bożej miłości. Jest też pociecha w udręczeniu, którą pokazał św. Tomasz Morus.
“Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego
powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was” (Mt 5, 11). Nie znaczy to, że musisz
chcieć, by tak się stało. Dojdzie do tego po prostu z uwagi na to, kim jesteś.
Naucz się modlić
Uważam, że miałem szczęście. Jednym z głównych dobrodziejstw mojej pracy było
to, że urzędowałem dokładnie naprzeciwko katedry św. Mateusza w Waszyngtonie, z
jej pięknym, sakralnym wnętrzem, w którym każdego dnia odprawiano trzy Msze
Święte, w którym spędzałem czas na modlitwie i kontemplacji przed Najświętszym
Sakramentem. Zatem gdybym został zapytany o to, co ktoś zainteresowany
piastowaniem urzędu czy podjęciem służby publicznej powinien robić, aby się do
tego przygotować, odpowiedziałbym, że najważniejsza jest modlitwa – naprawdę
naucz się modlić. Katolicka Ameryka zagubiła sens modlitwy, modlitwy myślnej i
kontemplacji, która przywraca pogodę ducha i daje siłę do walki.
Biada tobie, jeśli jesteś powołany, by ponieść cierpienie związane z tymi
ciężarami i wzbraniasz się przed nimi ze strachu. Powinniśmy bowiem pragnąć
doświadczyć prześladowania i cierpienia, które z konieczności towarzyszy
przywódcom, a także doświadczyć ryzyka stania się głupcem dla Chrystusa.
Na zakończenie chciałbym zacytować trzecią zwrotkę “Ballady do Matki Boskiej
Częstochowskiej”, który to utwór jego autor, Hilaire Belloc, napisał po powrocie
z podróży do Polski w 1920 r. i po wizycie w sanktuarium maryjnym na Jasnej
Górze. Moim zdaniem, trafnie opisuje ona sposób naszego zaangażowania w służbę
publiczną na drodze ofiary. Jako że jedyna prawdziwa ofiara i służba, jaką
możemy złożyć i podjąć, pochodzi z nas samych:
“Ballada do Matki Boskiej Częstochowskiej”
I
Pani i Królowo, tajemnic Tajemnico,
Któraś Regentką na niezmąconych
niebiosach,
Święta Hilda widziała we śnie
Twoje lice,
a muzyka za Tobą szła po rosach.
Przyjmiesz mnie, Pani,
pod chmur wysokich przyłbicą,
gdy do owczarni wrócą owce
i noc bosa.
To jest wiara, w której trwam
i trwałem przez lata:
W niej chcę umrzeć, gdy przyjdzie
mi zejść z tego świata.
II
Morza są strome, mroźne i dzikie
w swej mocy,
tak straszne, gdy się zmagasz
w ich rozdartej toni,
ogromny ugór wód
pośród zimowej nocy,
gdzie żadna przystań
znikąd żagli nie uchroni.
Lecz Ty mnie poprowadzisz
ku światłom w zatoce,
ja w porcie rozpowiem
hymn o Twej obronie.
To jest wiara, w której trwam
i trwałem przez lata:
W niej chcę umrzeć, gdy przyjdzie
mi zejść z tego świata.
III
Domie złoty, pomagasz tym,
co są wpółprzegrani,
Kaplico Miecza,
Wieżo ze Słoniowej Kości,
Aureolo, szczodry jest Twój
splendor,
Pani –
Tyś Wizją Wojownika,
a świata Światłością.
Dodasz sił, mój ostatni Sojuszu
w otchłani, do odwetu, do chwały,
co z nieugiętości.
To jest wiara, w której trwam
i trwałem przez lata:
W niej chcę umrzeć, gdy przyjdzie
mi zejść z tego świata.
Przesłanie
Księciu upodleń, kupionych i
sprzedawanych,
ten wiersz w twym rozwalonym
chlewie napisany
wyznaje wiarę, w której
wierniem trwał przez lata
i ogłasza, z czym umrzeć chcę,
schodząc ze świata.