Arcybiskup Lefebvre i zgorszenie dawane przez kapłanów

piusx.org.pl/zawsze_wierni

„Z definicji zgorszenie jest czynem lub powiedzeniem mniej poprawnym, dającym bliźnim sposobność do upadku”1 – zacytował św. Tomasza abp Lefebvre. Zgorszenie jest grzechem, „ponieważ miłość bliźniego skłania każdego, by dbał o zbawienie bliźnich”2.

Zgorszenie czy budowanie?

Zgorszenie będące skutkiem sekularyzmu jest najpoważniejsze, ponieważ daje najbardziej odrażający przykład.

Pod wpływem antychrześcijańskiego lub ateistycznego ustroju ateistyczne staje się całe społeczeństwo.

Z drugiej strony, zwykł mówić Arcybiskup, państwo, którego prawa i zwyczaje są dogłębnie chrześcijańskie, a więc katolickie, ratuje dusze. Przykładne życie katolickich przywódców stanowi budujący przykład dla całego narodu.

Pamiętam – mówił abp Lefebvre – że przybyłem do seminarium w Rzymie z błędnymi ideami. Byłem przekonany, iż separacja państwa od Kościoła jest czymś dobrym, że dobrze, iż państwo nie określa się jako chrześcijańskie. Dopiero słuchając rozmów moich starszych kolegów, a przede wszystkim wykładowców i rektora seminarium, uświadomiłem sobie, że byłem liberałem! Zrozumiałem, że muszę się nawrócić! Byłem, nie zdając sobie z tego sprawy, ofiarą „zgorszenia” przez wszechobecny wówczas we Francji sekularyzm. To encykliki Grzegorza XVI, Leona XIII, św. Piusa X pomogły mi dostosować mój osąd do doktryny Kościoła. Zrozumiałem, że muszę oceniać historię, wydarzenia oraz ludzi w świetle naszego Pana Jezusa Chrystusa oraz Jego panowania.

Zgorszenie dawane przez kapłanów oraz remedium na nie

Są również zgorszenia dawane przez kapłanów: brak pobożności, zaniedbywanie kościołów, brak należytej troski o ołtarze, bieliznę ołtarzową etc. W oczach wiernych religia warta jest tyle, ile warci są kapłani. Trzeba też wspomnieć o nierozważnym postępowaniu naszych kapłanów: niegodnych gestach, wulgarnym języku czy też poważnych grzechach, jak: nadużywanie alkoholu, gniew oraz przemoc, które – zniszczywszy reputację kapłana – są w stanie zniszczyć samą parafię.

Przypadki porzucania kapłaństwa, aby wstąpić w związek małżeński, stawały się od lat 70. coraz częstsze, jednak w latach 80. do uszu abp. Lefebvre’a dochodzić zaczęły informacje o skutkach haniebnych grzechów popełnianych przez duchowieństwo samego Rzymu. Mówiąc swym seminarzystom o postępującym zepsucia duchowieństwa, wskazywał im równocześnie remedium: świętość kapłaństwa, cnoty czystości, umiarkowania oraz roztropności. Widział w tych nieuporządkowanych dziełach kapłańskich zatrute owoce II Soboru Watykańskiego: „Nie posiadają już oni – mówił – łaski koniecznej do praktykowania celibatu!”.

Życie wspólnotowe duchowieństwa – remedium na nieuporządkowanie życia kapłańskiego

W sposób szczególny podkreślał znaczenie życia wspólnotowego duchowieństwa. Był to rodzaj charyzmatu, jaki posiadał Arcybiskup przy tworzeniu tego, co nazywał „przeoratami” Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X. Wyliczał zalety oraz wymogi takiego życia:

Chodzi o wspólnotę mieszkania, modlitwy, miłości, wzajemnego wsparcia; o życie, w którym każdy odpowiedzialny jest za dawanie dobrego przykładu. Od każdego kapłana wymaga się dyskretnej czujności co do obecności swych współbraci w chwilach [obowiązkowej] modlitwy, przede wszystkim podczas wspólnej porannej medytacji pod ojcowskim okiem przeora. Tak właśnie żyłem w Gabonie, a później w Dakarze, z Misjonarzami Ducha Świętego. To właśnie zapewnia spokój i harmonię. Zasady życia wspólnego w seminarium odnoszą się również do życia w przeoracie. Księża uczą się naśladować zakonników w rodzaju misjonarzy św. Wincentego a Paulo czy Messieurs de Saint-Sulpice, uczestniczyć we wspólnym życiu przy stole, na modlitwie i w pracy apostolskiej. Jest to dla kapłana rodzaj raju na ziemi.

Osobiste świadectwo

Jeśli wolno mi podać pewien przykład, chciałbym wspomnieć o kilku księżach, których znałem w latach mej młodości. Powiedziałbym, że wszyscy oni, bez wyjątku, podtrzymywali i karmili moje pragnienie, aby zostać kapłanem podobnym do nich. Ksiądz o imieniu Maria odprawiał niedzielną Mszę w kościele Saint-Sulpice w Paryżu – Mszę dialogowaną po łacinie w kierunku Boga – z ogromną pobożnością; ks. Leparoux był nieustannie w konfesjonale, niczym drugi Proboszcz z Ars, wysłuchując penitentów, młodych i starych; dobry ks. Gillet nauczał nas podczas katechizacji doktryny o cnotach chrześcijańskich.

Później, pragnąc wstąpić do seminarium, lecz nie wiedząc gdzie, poznałem czcigodnego i drogiego ks. Louisa Coache’a w jego wiejskiej parafii w Montjavoult. Opowiedział mi on w prosty sposób o swym życiu modlitwy myślnej:

Spędziłem część mego życia w kościele przed tabernakulum; jestem psem pasterskim naszego Pana: patrzę na Niego, a On patrzy na mnie.

I mój drogi kapelan ze szkoły średniej! Dodawał nam otuchy i zachęty swym łagodnym głosem wśród wszystkich naszych rozproszeń i kłopotów. Co tydzień karmił nasze dusze, ukazując nam gorliwość apostolską św. Pawła w jego podróżach, przebytych sztormach, biczowaniach, uwięzieniach, postach oraz czuwaniach.

Nic nieczystego czy też szkodliwego nie pojawiło się w nauczaniu ewangelicznych błogosławieństw, należącym do programu drugiego roku „katechizmu wytrwania” po przyjęciu sakramentu bierzmowaniu. Wszystko zachęcało nas do świętego i misyjnego życia.

Budujący przykład wykładowców

Na zakończenie podam kilka przykładów z mojego drogiego seminarium św. Piusa X w Écône z lat 1971–1977. Arcybiskup Lefebvre mianował jego rektorem szwajcarskiego kanonika ks. Berthoda. Był on teologiem, byłym studentem dominikanina o. Santiago Ramireza we Fryburgu, nieśmiałym i sympatycznym moralistą w pełni wiernym doktrynie św. Tomasza. Był tam również o. Edward Guillou, benedyktyn z Paryża, przeniknięty pobożnością liturgiczną, piętnujący w swym nauczaniu antyliturgiczną herezję modernistów.

Moim kierownikiem duchowym był drogi o. de la Presle, łagodny karmelita bosy, który wprowadził mnie w wymogi praktykowania miłości Bożej według św. Jana od Krzyża. Muszę też wspomnieć o wspaniałych dominikanach z Fryburga: wykładowcy Pisma św. Ceslasie Spicqu, który wysuwał druzgocące argumenty przeciwko groźnemu moderniście, oraz o dogmatyku o. Thomasie Mehrele, który pozwolił nam poznać głębię oryginalnych – łacińskich dzieł św. Tomasza, piętnując również herezje Karla Rahnera dotyczące tajemnic Wcielenia oraz Odkupienia. Byli to dwaj zakonnicy o wzorcowej pobożności, których traktowaliśmy z największym szacunkiem ze względu na ich wiedzę oraz ortodoksję. (…)

Przykład naszego czcigodnego Założyciela

Nasz czcigodny Założyciel budował nas przede wszystkim troską o swą sutannę oraz zawsze nienagannie wypolerowane buty, które stanowiły odzwierciedlenie jego uporządkowanej i szlachetnej duszy, ale także jego stanowczości, inspirującej nas do praktykowania wyrzeczenia, ubóstwa i walki z duchem świata.

Zaprowadzał porządek wszędzie – w korytarzach, w dormitoriach oraz w duszach. Wieczorami wygłaszał konferencje duchowe. Ukazywał nam osobę naszego Pana Jezusa Chrystusa, Jego wiedzę, mądrość, Krzyż, ubóstwo, kapłaństwo, gorliwość o dusze oraz znaczenie Ofiary Mszy – był dla nas nieustannym źródłem zbudowania.

Atmosfera świętości i czujności

Bez wątpienia nasz czcigodny Założyciel mówił o zgorszeniach w Kościele:

Są zgorszenia wynikające z głoszenia – zwłaszcza od czasu Soboru – fałszywych doktryn; zgorszenia wynikające z nieroztropności kapłanów: braku kontroli nad słowami oraz gestami; zgorszenia dotyczące relacji z dziećmi lub młodymi kobietami; brak powściągliwości przy stole, flirty z kobietami, pseudo-randki w konfesjonale zamiast prawdziwego kierownictwa duchowego etc.

Jednak bezpośrednio po wyliczeniu tych zgorszeń kierował spojrzenie swych kapłanów na Najświętszy Sakrament:

Powinniśmy starać się tworzyć w naszych domach, przeoratach, szkołach i seminariach atmosferę świętości, zapału, gorliwości, miłości i wielkoduszności. Musimy dążyć do tego ideału, zachęcając do praktykowania cnót oraz usuwając źródło zgorszenia. Bez wątpienia pojawią się trudności, okazje do praktykowania z miłością, wytrwałością i stanowczością cnoty cierpliwości; trzeba upominać i korygować, nigdy nie wolno jednak okazywać tolerancji wobec gorszących zachowań – usuwając natychmiast osoby będące ich źródłem.

Wymieniał też rodzaje zgorszenia, które należy wyeliminować:

Istnieją zgorszenia wynikające ze słabości, nieroztropności i nieuwagi – są one mniej poważne. Młodych kleryków uczy się panowania nad swymi uczuciami, unikania wszelkich tkliwych gestów lub słów wobec dzieci i młodych kobiet; krótkie spojrzenie i mocny uścisk ręki są przejawem męskiej prawości. Są też zgorszenia wynikające z pychy, ducha buntu, ducha oszustwa – u osób nierozumiejących istoty posłuszeństwa. Zgorszenia te nie mogą być tolerowane przez dłuższy czas bez poważnej szkody dla wspólnoty. Na koniec są też poważne upadki moralne, które – jeśli wydają się one mniej lub bardziej akceptowane – wyzwalają reakcję łańcuchową upadków zatruwających dom, diecezję, i należy rozprawić się z nimi bezzwłocznie.

Jednak Założyciel nasz nie opowiadał nigdy o zgorszeniach, nie wskazując równocześnie lekarstw. Są nimi samokontrola, duch ofiary, praktykowanie cnót kapłańskich, Najświętsza Ofiara Mszy, współofiarowanie wraz ze Zbawicielem – Kapłanem oraz Żertwą, pomoc innych sakramentów, kierownictwo duchowe, rekolekcje i oczywiście czułe oraz głębokie nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny, Matki kapłanów.

Za „The Angelus”, maj 2019, tłumaczył Tomasz Maszczyk3.

Przypisy

  1. ST, II–II, q. 43, a. 1–3.
  2. Tamże.
  3. https://is.gd/zgorszenie [dostęp: 31.08.2023].

Arcybiskup Lefebvre i zgorszenie dawane przez kapłanów

„Z definicji zgorszenie jest czynem lub powiedzeniem mniej poprawnym, dającym bliźnim sposobność do upadku”1 – zacytował św. Tomasza abp Lefebvre. Zgorszenie jest grzechem, „ponieważ miłość bliźniego skłania każdego, by dbał o zbawienie bliźnich”2.

Zgorszenie czy budowanie?

Zgorszenie będące skutkiem sekularyzmu jest najpoważniejsze, ponieważ daje najbardziej odrażający przykład.

Pod wpływem antychrześcijańskiego lub ateistycznego ustroju ateistyczne staje się całe społeczeństwo. Z drugiej strony, zwykł mówić Arcybiskup, państwo, którego prawa i zwyczaje są dogłębnie chrześcijańskie, a więc katolickie, ratuje dusze. Przykładne życie katolickich przywódców stanowi budujący przykład dla całego narodu.

Pamiętam – mówił abp Lefebvre – że przybyłem do seminarium w Rzymie z błędnymi ideami. Byłem przekonany, iż separacja państwa od Kościoła jest czymś dobrym, że dobrze, iż państwo nie określa się jako chrześcijańskie. Dopiero słuchając rozmów moich starszych kolegów, a przede wszystkim wykładowców i rektora seminarium, uświadomiłem sobie, że byłem liberałem! Zrozumiałem, że muszę się nawrócić! Byłem, nie zdając sobie z tego sprawy, ofiarą „zgorszenia” przez wszechobecny wówczas we Francji sekularyzm. To encykliki Grzegorza XVI, Leona XIII, św. Piusa X pomogły mi dostosować mój osąd do doktryny Kościoła. Zrozumiałem, że muszę oceniać historię, wydarzenia oraz ludzi w świetle naszego Pana Jezusa Chrystusa oraz Jego panowania.

Zgorszenie dawane przez kapłanów oraz remedium na nie

Są również zgorszenia dawane przez kapłanów: brak pobożności, zaniedbywanie kościołów, brak należytej troski o ołtarze, bieliznę ołtarzową etc. W oczach wiernych religia warta jest tyle, ile warci są kapłani. Trzeba też wspomnieć o nierozważnym postępowaniu naszych kapłanów: niegodnych gestach, wulgarnym języku czy też poważnych grzechach, jak: nadużywanie alkoholu, gniew oraz przemoc, które – zniszczywszy reputację kapłana – są w stanie zniszczyć samą parafię.

Przypadki porzucania kapłaństwa, aby wstąpić w związek małżeński, stawały się od lat 70. coraz częstsze, jednak w latach 80. do uszu abp. Lefebvre’a dochodzić zaczęły informacje o skutkach haniebnych grzechów popełnianych przez duchowieństwo samego Rzymu. Mówiąc swym seminarzystom o postępującym zepsucia duchowieństwa, wskazywał im równocześnie remedium: świętość kapłaństwa, cnoty czystości, umiarkowania oraz roztropności. Widział w tych nieuporządkowanych dziełach kapłańskich zatrute owoce II Soboru Watykańskiego: „Nie posiadają już oni – mówił – łaski koniecznej do praktykowania celibatu!”.

Życie wspólnotowe duchowieństwa – remedium na nieuporządkowanie życia kapłańskiego

W sposób szczególny podkreślał znaczenie życia wspólnotowego duchowieństwa. Był to rodzaj charyzmatu, jaki posiadał Arcybiskup przy tworzeniu tego, co nazywał „przeoratami” Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X. Wyliczał zalety oraz wymogi takiego życia:

Chodzi o wspólnotę mieszkania, modlitwy, miłości, wzajemnego wsparcia; o życie, w którym każdy odpowiedzialny jest za dawanie dobrego przykładu. Od każdego kapłana wymaga się dyskretnej czujności co do obecności swych współbraci w chwilach [obowiązkowej] modlitwy, przede wszystkim podczas wspólnej porannej medytacji pod ojcowskim okiem przeora. Tak właśnie żyłem w Gabonie, a później w Dakarze, z Misjonarzami Ducha Świętego. To właśnie zapewnia spokój i harmonię. Zasady życia wspólnego w seminarium odnoszą się również do życia w przeoracie. Księża uczą się naśladować zakonników w rodzaju misjonarzy św. Wincentego a Paulo czy Messieurs de Saint-Sulpice, uczestniczyć we wspólnym życiu przy stole, na modlitwie i w pracy apostolskiej. Jest to dla kapłana rodzaj raju na ziemi.

Osobiste świadectwo

Jeśli wolno mi podać pewien przykład, chciałbym wspomnieć o kilku księżach, których znałem w latach mej młodości. Powiedziałbym, że wszyscy oni, bez wyjątku, podtrzymywali i karmili moje pragnienie, aby zostać kapłanem podobnym do nich. Ksiądz o imieniu Maria odprawiał niedzielną Mszę w kościele Saint-Sulpice w Paryżu – Mszę dialogowaną po łacinie w kierunku Boga – z ogromną pobożnością; ks. Leparoux był nieustannie w konfesjonale, niczym drugi Proboszcz z Ars, wysłuchując penitentów, młodych i starych; dobry ks. Gillet nauczał nas podczas katechizacji doktryny o cnotach chrześcijańskich.

Później, pragnąc wstąpić do seminarium, lecz nie wiedząc gdzie, poznałem czcigodnego i drogiego ks. Louisa Coache’a w jego wiejskiej parafii w Montjavoult. Opowiedział mi on w prosty sposób o swym życiu modlitwy myślnej:

Spędziłem część mego życia w kościele przed tabernakulum; jestem psem pasterskim naszego Pana: patrzę na Niego, a On patrzy na mnie.

I mój drogi kapelan ze szkoły średniej! Dodawał nam otuchy i zachęty swym łagodnym głosem wśród wszystkich naszych rozproszeń i kłopotów. Co tydzień karmił nasze dusze, ukazując nam gorliwość apostolską św. Pawła w jego podróżach, przebytych sztormach, biczowaniach, uwięzieniach, postach oraz czuwaniach.

Nic nieczystego czy też szkodliwego nie pojawiło się w nauczaniu ewangelicznych błogosławieństw, należącym do programu drugiego roku „katechizmu wytrwania” po przyjęciu sakramentu bierzmowaniu. Wszystko zachęcało nas do świętego i misyjnego życia.

Budujący przykład wykładowców

Na zakończenie podam kilka przykładów z mojego drogiego seminarium św. Piusa X w Écône z lat 1971–1977. Arcybiskup Lefebvre mianował jego rektorem szwajcarskiego kanonika ks. Berthoda. Był on teologiem, byłym studentem dominikanina o. Santiago Ramireza we Fryburgu, nieśmiałym i sympatycznym moralistą w pełni wiernym doktrynie św. Tomasza. Był tam również o. Edward Guillou, benedyktyn z Paryża, przeniknięty pobożnością liturgiczną, piętnujący w swym nauczaniu antyliturgiczną herezję modernistów.

Moim kierownikiem duchowym był drogi o. de la Presle, łagodny karmelita bosy, który wprowadził mnie w wymogi praktykowania miłości Bożej według św. Jana od Krzyża. Muszę też wspomnieć o wspaniałych dominikanach z Fryburga: wykładowcy Pisma św. Ceslasie Spicqu, który wysuwał druzgocące argumenty przeciwko groźnemu moderniście, oraz o dogmatyku o. Thomasie Mehrele, który pozwolił nam poznać głębię oryginalnych – łacińskich dzieł św. Tomasza, piętnując również herezje Karla Rahnera dotyczące tajemnic Wcielenia oraz Odkupienia. Byli to dwaj zakonnicy o wzorcowej pobożności, których traktowaliśmy z największym szacunkiem ze względu na ich wiedzę oraz ortodoksję. (…)

Przykład naszego czcigodnego Założyciela

Nasz czcigodny Założyciel budował nas przede wszystkim troską o swą sutannę oraz zawsze nienagannie wypolerowane buty, które stanowiły odzwierciedlenie jego uporządkowanej i szlachetnej duszy, ale także jego stanowczości, inspirującej nas do praktykowania wyrzeczenia, ubóstwa i walki z duchem świata.

Zaprowadzał porządek wszędzie – w korytarzach, w dormitoriach oraz w duszach. Wieczorami wygłaszał konferencje duchowe. Ukazywał nam osobę naszego Pana Jezusa Chrystusa, Jego wiedzę, mądrość, Krzyż, ubóstwo, kapłaństwo, gorliwość o dusze oraz znaczenie Ofiary Mszy – był dla nas nieustannym źródłem zbudowania.

Atmosfera świętości i czujności

Bez wątpienia nasz czcigodny Założyciel mówił o zgorszeniach w Kościele:

Są zgorszenia wynikające z głoszenia – zwłaszcza od czasu Soboru – fałszywych doktryn; zgorszenia wynikające z nieroztropności kapłanów: braku kontroli nad słowami oraz gestami; zgorszenia dotyczące relacji z dziećmi lub młodymi kobietami; brak powściągliwości przy stole, flirty z kobietami, pseudo-randki w konfesjonale zamiast prawdziwego kierownictwa duchowego etc.

Jednak bezpośrednio po wyliczeniu tych zgorszeń kierował spojrzenie swych kapłanów na Najświętszy Sakrament:

Powinniśmy starać się tworzyć w naszych domach, przeoratach, szkołach i seminariach atmosferę świętości, zapału, gorliwości, miłości i wielkoduszności. Musimy dążyć do tego ideału, zachęcając do praktykowania cnót oraz usuwając źródło zgorszenia. Bez wątpienia pojawią się trudności, okazje do praktykowania z miłością, wytrwałością i stanowczością cnoty cierpliwości; trzeba upominać i korygować, nigdy nie wolno jednak okazywać tolerancji wobec gorszących zachowań – usuwając natychmiast osoby będące ich źródłem.

Wymieniał też rodzaje zgorszenia, które należy wyeliminować:

Istnieją zgorszenia wynikające ze słabości, nieroztropności i nieuwagi – są one mniej poważne. Młodych kleryków uczy się panowania nad swymi uczuciami, unikania wszelkich tkliwych gestów lub słów wobec dzieci i młodych kobiet; krótkie spojrzenie i mocny uścisk ręki są przejawem męskiej prawości. Są też zgorszenia wynikające z pychy, ducha buntu, ducha oszustwa – u osób nierozumiejących istoty posłuszeństwa. Zgorszenia te nie mogą być tolerowane przez dłuższy czas bez poważnej szkody dla wspólnoty. Na koniec są też poważne upadki moralne, które – jeśli wydają się one mniej lub bardziej akceptowane – wyzwalają reakcję łańcuchową upadków zatruwających dom, diecezję, i należy rozprawić się z nimi bezzwłocznie.

Jednak Założyciel nasz nie opowiadał nigdy o zgorszeniach, nie wskazując równocześnie lekarstw. Są nimi samokontrola, duch ofiary, praktykowanie cnót kapłańskich, Najświętsza Ofiara Mszy, współofiarowanie wraz ze Zbawicielem – Kapłanem oraz Żertwą, pomoc innych sakramentów, kierownictwo duchowe, rekolekcje i oczywiście czułe oraz głębokie nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny, Matki kapłanów.

Za „The Angelus”, maj 2019, tłumaczył Tomasz Maszczyk3.

Przypisy

  1. ST, II–II, q. 43, a. 1–3.
  2. Tamże.
  3. https://is.gd/zgorszenie [dostęp: 31.08.2023].

„O 8 godzinie dyabła z łańcucha spuszczają”

O 8 godzinie dyabła z łańcucha spuszczają” – czyli na Wielki Czwartek kilka dobrych rad dla księży

Lud, z któregośmy wyszli, oczekuje od nas uczciwej strawy duchowej. To stanowi istotny nasz obowiązek niedopuszczać trucizny i fałszów pod nasze kochane wieśniacze strzechy. A naogół mówiąc Xsięża mamy więcej wykształcenia i lepiej znamy potrzeby wiosek, niż płatni pismacy gazeciarscy. Pokaż, że nie żyjesz egoistycznie, ani bezmyślnie, ani tylko „od bridża do bridża”, pokaż, że masz oczy otwarte także na ogólne sprawy i potrzeby. Zabieraj głos w pismach publicznych, czy prostując fałsz, czy podając prawdę, czy występując w obronie Kościoła

Ks. Prałat Walery Pogorzelski https://www.prokapitalizm.pl/o-8-godzinie-dyabla-z-lancucha-spuszczaja-czyli-na-wielki-czwartek-kilka-dobrych-rad-dla-ksiezy/

Wspomnienia ks. Walerego Pogorzelskiego pt.: „43 lata w kapłaństwie”, wydane w 1935 roku nakładem własnym autora w Sieradzu, gościły już na łamach PROKAPA. Dwa fragmenty tych wspomnień: „Złoto, inflacja, donosiciele – o czym warto wiedzieć w czasach kryzysów…” i „O Wielkim Kryzysie i o tym, jak władze II RP traktowały Kościół katolicki”, to kopalnia cennych spostrzeżeń kapłana, który doświadczył wielu dziejowych zamętów.

Dużo jest w książce opisanych spraw dotyczących problemów życia religijnego pod zaborami, koegzystencji Kościoła i władzy, relacji między zaborcami i osobami duchownymi, ale także codziennych spraw dotyczących zwykłych ludzi, życia parafialnego, zła i dobra siedzącego w człowieku. Jest też – mimo wielu dziejowych zawieruch – dużo humoru, sporo opisów codziennego życia księdza np. na wiejskiej parafii, relacji z hierarchią i z wiernymi…

Dziś publikujemy fragment wspomnień, w którym ks. Pogorzelski kieruje szereg rad do swoich współbraci w kapłaństwie. Dużo w nich troski o jakość stanu duchownego, niepozbawionych humoru przestróg płynących od kogoś, kto w swoim życiu wiele widział i wiele doświadczył. Sporo z tych rad na pewno warto wziąć sobie do serca, zwłaszcza dziś, w czasie nagonki na osoby duchowne i Kościół katolicki.

Pierwszy dzień Triduum Paschalnego – Wielki Czwartek – to dobry moment na tę publikację, bo właśnie w tym dniu księża są w centrum uwagi. Podczas Ostatniej Wieczerzy Jezus ustanowił sakrament kapłaństwa. Zachęcamy do lektury i przemyśleń. Mamy nadzieję, że ten fragment wspomnień ks. Pogorzelskiego spotka się z dużym zainteresowaniem duchownych i z ich życzliwością. Zachowaliśmy oryginalną pisownię.

* * *

Życie moje jako, po 43 latach kapłaństwa, ma się już „ku zachodowi”. Za mego żywota zmarli czterej moi biskupi, wymarli prawie wszyscy XX profesorowie, wymarły setki starszych Xsięży dygnitarzy, proboszczów sąsiadów, wymarło 2/3 kolegów kursowych i tylu bliskich, młodszych księży. Tyle życia kapłańskiego w tylu odmianach mam na oczach. Widziałem wielu, przed kapłaństwem, w początkach i przebiegu tegoż i koniec ich. Znałem rycerzy kart, kieliszka, mamony, niemoralności. Tyle przykładów widzieć, to uczy, to bardzo uczy. To mię skłania do tego słowa „do młodych kolegów”. Ale mam jeszcze i inne tytuły. Byłem wikaryuszem, tyle lat proboszczem, młodych księży wikaryuszów miałem bez mała do czterdziestu. Dwadzieścia dwa lat jestem dziekanem, to jeszcze głębiej wprowadza w intymne strony, zakulisowe okoliczności i bardzo powiększa znajomość ludzi. Życie więc dało mi moc sposobności do obserwacyi i doświadczeń. Z tej skarbnicy przeżyć pare spostrzeżeń i uwag poczerpnę. Zastrzegam, że nie wkraczam w sferę duchownych obowiązków kapłańskich, to zrobiło Seminaryum: ja podaję tu tylko pewne uwagi, dotyczące praktycznej życiowej strony bytowania na parafji.

„Seminaryum practicum” to ważny etap w życiu kapłana. Medyk, prawnik, inżynier, oficer i wszyscy świeżo dyplomowani muszą całą teoryę i zasady zdobyte na studiach przejść praktycznie pod wodzą i ręką doświadczonych fachowców, zanim zajmą samodzielne, odpowiedzialne stanowisko. Taka praktyka trwa parę lat i zawsze jest pełna subordynacyj, karności, uległości i wielu pokrewnych cnót. Ten sam powszechnie w świecie całym przyjęty system stosuje i Kościół i po teoretycznych studiach czeka młodego kapłana „Seminaryum practicum”, nadzwyczajnie mądra instytucya. Gdyś więc na owem „practicum” osiadł, zorjentujże się, żeś tu nie przyszedł na komendanta, a tylko na skromne warunki praktykanta i pomocnika. To zrozumienie sytuacyi uchroni cię od przykrości i wytworzy z punktu zgodne warunki współżycia. Ile tylko mądrego i dobrego zobaczysz z urządzeń u swojego szefa osobiście, czy z kościelno-parafjalnych, sposobów i porządków, czy w ogóle z prac duszpasterskich, ucz się tego i zapamiętaj na przyszłość.

– Około 90% księży pochodzi z wieśniaczego stanu, bądź ze sfer uboższych. Zatem młody ksiądz w swym „practicum” spotyka się bezpośrednio z nowym, całkowicie obcym dla siebie światem. Tu się zetkniesz nie tylko z amboną, konfessyonałem, zdrowymi i chorymi interesantami. Zetkniesz się jeszcze i ze szkołami, szpitalem, z więzieniem, z władzami, urzędami, dworami, nauczycielstwem i ludem. Spotkasz się z księżmi na różnych stanowiskach, klasztorami, szarytkami etc. Ze wszystkimi trzeba żyć i współżyć, zachowywać pełne uprzejmości stosunki, ale nadto i uczyć się od nich wszystkich dodatnich stron, form towarzyskich, zachowania się – wyrabiać się życiowo. Kapłan młody ma zdobyć i przyswoić sobie całą tę zewnętrzną kulturę. To samo na zebraniach, odpustach, zjazdach, przyjęciach, przyglądaj się dobrym wzorom, ucz się wszelkiej ogłady towarzyskiej, przy stole, w salonie i itd. Mało etycznych w mowie czy zachowaniu się księży zbyt rubasznych co się czasem trafiają, za przyjaciół ni towarzyszy nie obieraj. Tylko prostak idzie w życie z rogami, nadętością, arrogancyą, lekceważeniem innych i wciąż „stawia się” każdemu. Tyle tylko wpływu wśród ludzi zdobędziesz, ile posiadasz dyplomacyi życiowej. Te same przymioty duchowe zdobędą ci miłość i harmonję z szefem i całą plebanją, do czego szczególnie jesteś obowiązany. Weź sobie za zasadę i nie wtrącaj się do zarządu służbą kościelną ani parafji, nie wprowadzaj nic nowego do kościoła i nabożeństw, bo to do ciebie nie należy, porozumiewaj się we wszystkim z proboszczem, inaczej zerwiesz harmonję, wyrządzisz przykrość, a stąd mogą pójść dalsze dysonanse. Wogóle pamiętaj, że „seminarium practicum” kończy się dyplomem, opinją, jaka pójdzie o tobie w świat kapłański i do Ordynaryatu; ona już przylgnie do twej osoby na stałe.

Bożek Mamon ma w szeregach naszych dużo czcicieli. Potęga pieniądza jest wielka, więc tem więcej takiego bideusza i goljata, jakim dotąd był młody gimnazista i seminarzysta, ogromnie bierze. To trzeba w sobie stanowczo opanować. Kłótnie o akcydensy to niskie i szkaradne rzeczy. Najgorsze, gdzie dyecezya nie zabezpiecza na starość, ni od wypadków; to winno być wprost narzucone, by nie stawiać Xsiędza w potrzebie ciułania na własną rękę. Przytaczam dyalog, który może niejednego zorientować. Młody X-dz pyta starego X-dza: „W jaki sposób dojść do pieniędzy?”. Na to X-dz starszy: „Chcesz być bogatym? Sposób łatwy: zostań świnią na trzy lata”. X. Młody: „Dlaczego tylko na trzy lata?”. X. Starszy: „Bo potem się przyzwyczaisz i zostaniesz już świnia na całe życie!”. To bardzo mocne, ale jakże prawdziwe! Sknerstwo to wstrętna rzecz w kapłaństwie. Młody kolego bądź oszczędny, bo tak nakazuje roztropność, ale kochaj książkę, czasopisma, gazetę. Bądź oszczędny, ale mieszkaj, jak człowiek i odziewaj, jak kapłanowi przystoi. Bądź oszczędny, ale bądź gościnny, utrzymuj stosunki z Xsiężmi i świeckimi, ratuj biedę w parafji i okazuj pomoc potrzebom katolicko-społecznym. Pieniądz nie jest na to, byś go do grobu zabierał, za żywota więc go użyj po bożemu, pojedź w obręb kraju, czy zagranicę; to ci da wiele satysfakcyi, wykształci, oczy otworzy. – Zaśniedziałych, zapleśniałych, zchłopiałych duchownych mamy ponad potrzebę. Trzeba się przedtem bronić. O wielu można powiedzieć: dobrze, że kościół odpusty ustanowił: gdyby nie to, niejeden pleban nigdyby z domu nie wyjechał –

Poza umiejętnościami ściśle kapłańskimi trzeba jeszcze dużo rzeczy umieć. A więc młody Kolego, w czasie swego „practicum” ucz się wszelkiej społeczności: prowadzenia Akcyi Katol., K.S.M., spółek, kółek, kas, towarzystw, zakładać je, gospodarzyć w nich. Ucz się rolnictwa, pszczelnictwa, ogrodnictwa, medycyny doraźnej. Coś z tego obierz, ukochaj, ono uzupełni ci życie. A jak to głupie myśli odpędza! Księża lekarze są błogosławieństwem okolicy, księża pszczelarze mają zaszczytne imię w dziejach kraju. Ale i ksiądz rolnik czy hodowca, jako najbliżej ludu stojący jest najlepszym pionierem postępu i dobrobytu. Ucz się także i od majstrów: mularzy, cieśli, stolarzy, blacharzy etc. ich umiejętności. A więc zachodź na remonty czy budowle kościoła, plebanji i inne, przypatruj się, wypytuj i ucz. To samo przy malowaniu kościoła, złoceniu ołtarzy, reparacyi organów, układaniu posadzki, kryciu wieży itd. itd. Jakże ci się to wszystko przyda. Gdy z kolei rzeczy sam zostaniesz szefem, nie dasz się oszukać, sam dasz wskazówki, staniesz się dzielnym praktycznym gospodarzem. Wnet cię też i parafja i zwierzchność dyecezyalna oceni. Wybitni księża działacze, budowniczy, społecznicy, których zastęp posiadamy, z Najczcigodniejszym Ks. Prałatem Blizińskim w Liskowie chlubą dyecezyj na czele tylko tą drogą stali się dobrodziejami ludu. Kochaj i gorąco ten lud polski, z któregoś wyszedł, byś i ty także stał się jego i doczesnym i duchowym dobrodziejem.

Wpływ towarzystwa jest bardzo silny. Bądź młody kapłanie szczególnie ostrożny w jego doborze. Dwie rzeczy tu się schodzą: twoja młodość ciągnie cię do życia i ludzi, i ludzie, bądź dlatego, że im twoja pozycya imponuje, bądź dla innych celów, ciągną cię do siebie. Urzędowo z różnej wartości ludźmi przestawać musisz. Ale prywatnie masz wolną rękę. Wybieraj tylko uczciwe, bogobojne domy. Nie pospolituj się bywaniem u byle kogo i tem „za pan brat” z lada kim. Ci, li tylko od grywania w karty, li tylko od kieliszka lub od sprośnych kawałów, ani żadne miejskie drapichrusty, to nie kompanja dla ciebie, ani tez miejskie knajpki to nie twoje miejsce. Ale teraz: Baczność! Różne interesantki młode i koleżanki szkolne, te od pożyczania książek, a nawet te od chóru, czy K.S.M., co pod lada pozorem wdzierają się na wikaryatkę czy prefektówkę – z tem, na dystans!! A pamiętaj, że „o 8 godzinie dyabła z łańcucha spuszczają”, więc zachód słońca kresem tych wizyt być ma! – A jeszcze. Po kuchniach nie przesiaduj, w garnki nie zaglądaj, z domowym frauzimerem bądź zawsze na właściwą odległość. Pod tym względem dom swój poważnie umebluj i bądź raczej surowym władcą. –

Wolny czas, którego często „non est numerus”, zapełnij książką i pismami. Bez tego zostaniesz ruralnym analfabetą w sutannie. Kupuj, wypożyczaj odpowiednie książki, lektura obroni cię przed wielu okazyami, utrzyma na właściwym poziomie, obroni od schłopienia. A z lekturą „inter fratres” jest źle. – Czy tylko czytaniem ma się twoja wielebność zajmować? Dziw, jak mało księży bierze się do pióra. A wszak my kapłani mamy tyle do powiedzenia. Lud, z któregośmy wyszli, oczekuje od nas uczciwej strawy duchowej. To stanowi istotny nasz obowiązek niedopuszczać trucizny i fałszów pod nasze kochane wieśniacze strzechy. A naogół mówiąc Xsięża mamy więcej wykształcenia i lepiej znamy potrzeby wiosek, niż płatni pismacy gazeciarscy. Pokaż, że nie żyjesz egoistycznie, ani bezmyślnie, ani tylko „od bridża do bridża”, pokaż, że masz oczy otwarte także na ogólne sprawy i potrzeby. Zabieraj głos w pismach publicznych, czy prostując fałsz, czy podając prawdę, czy występując w obronie Kościoła. Wszyscy młodzi księża nasi mają cenzus „wyższego wykształcenia”. Mamy nadto tylu akademików i doktorów wśród księży. A bardzo wielu z nich, jak w Ewangelii stoi, trzymają światło pod korcem. Otóż ten piórowstręt u nas jest rzeczą karygodną. Pisma i gazety ludowe i religijne aż proszą o artykuły. A tu nie chce się przysiąść fałdów, nie chce się głowy utrudzić. „Dulce otium” ponad wszystko. O ten „talent zakopany” będzie zawezwany niejeden do porachunku, wszakże to prawdziwe „peccatum omissionis” –

Tyle się o tych „gwoździach do trumny” od starszych księży nasłuchałem, że z lękiem powitałem pierwszego wikarego w Przyrowie w 1905 roku. Odtąd przez 30 lat z nimi pracując, jestem długoletnim profesorem tego „Seminaryum practicum”, mam więc pewne prawo głosu. Otóż z długiej litanji współpracowników tylko z dwoma nie mogłem trafić do ładu. Pozatem ze wszystkimi, stosunki dobrze się układały, dla wielu z nich żywię pełną wdzięczność i najmilsze wspomnienie. Z ich pomocą wiele rzeczy się dokonało, których bym sam nie zdołał.

Wszyscy moi wikariusze, już na samodzielnych stanowiskach, kilku piastuje wybitniejsze posterunki w dyecezyi, utrzymujemy z wielu z nich stosunki. A więc stwierdzam, że instytucyi wikariuszowskiej niema się co lękać. Prawda, że tu i ówdzie pewne tarcia pomiędzy X. wikarym a proboszczem wynikają. Otóż od 20 lat zgórą będąc dziekanem świadczę, że najczęściej winne temu plebańskie „antyfony” i służba kościelna zawsze plotkarsko-donosicielsko nastrojone. Zwłaszcza zaś one „antyfony”, najczęściej z prostaczek-kucharek, na tę godność zaawansowane, przez swoje intrygi bywają wielokrotnie powodem kwasów. Publiczna to tajemnica, że w starszych latach szczególnie (ale bywa i wcześniej!) Xsięża oddają komendę domową bądź dla świętego spokoju, bądź z przyrodzonego safandulstwa. Zachodzi coś podobnego co w domach świeckich: pan i głowa domu idzie „pod pantofel”. Na plebanji bardzo tragicznie taka babilońska niewola wygląda, ale niestety zdarza się i nawet częściej, niż potrzeba. – Podaję receptę na harmonijne pożycie X. wikarego i X. Proboszcza. Dla wikariusza: „Subordynacya, poszanowanie, wysoka uprzejmość, chętne wyręczanie, wyrozumiałość dla starszego wieku, plus dużo serca, bezinteresowność oraz dla służby plebańskiej grzeczność – wszystko w 100%, w najlepszym gatunku, stale stosować”. Dla proboszcza: „Roztropność, dobry przykład, jasne, sprawiedliwe warunki materialne, konsekwencya, wyrozumiałość dla młodszego wieku, dostatni stół, plus dużo serca, pilnowanie uprzejmości służby, nieprzyjmowanie plotek, wszystko w 100%, w najlepszym gatunku, stosować stale”. Ręczy się za dobre wyniki! Przy naszej wysokiej kapłańskiej kulturze duchownej stosowanie tej recepty nie sprawia trudności, idzie „jak z płatka”. Tylko to licho, które w nas siedzi trzeba osiodłać i wziąć w mundsztuk. Ale to znowu jest tysiąc razy lepsze niż wojna, najgorsza ze wszystkich, wojna domowa, która następnie ogarnia parafję i alarmuje dyecezyę. –

O translokatach i awansach słówko ostatnie. Translokaty chętnie witaj; poznasz nowych ludzi, księży, nową okolicę, inne stosunki i sposoby działania. Nowy szef też będzie inną indywidualnością. To już tak życie i okoliczności urabiają człowieka, stroją go w przymioty i przywary, czasem aż w dziwactwa. Z tobą młody kolego to samo się stanie, a nawet, jeśli nie będziesz się specyalnie pilnował, może z ciebie wyrość ciekawy „numer”, co to „ni do Boga ni do ludzi”. Już tacy bywali! –

Ludźmi jesteśmy, więc uznanie władzy to miła i pożądana rzecz; na odznaki i honory każdy był i jest łasy zawsze, nie myśmy to wymyślili. Ma do awansu prawo: oficer, urzędnik, pracownik, ma je i ksiądz. Ani na chwilę nie myśl, że władza o tobie zapomniała. Z dość częstych stosunków z dostojnikami Kuryi wiem, że Kurya śledzi za księżmi, jak dopytuje o nich, ich wartość i przymioty kapłańskie. Co chwila otwiera się jakieś stanowisko do obsadzenia. Kapłanów rozumnych, prawych, godnych wciąż potrzeba, dotąd tu niema nadprodukcji. Pójdziesz w górę i ty, któryś nie alarmował władzy awanturami i śledztwami. Ty przedewszystkiem będziesz brał honory i odznaczenia; same one będą cię szukać, same przyjdą do ciebie. Jeno się trzymaj na wysokim poziomie kapłańskim. A pamiętaj, że, gdyby wypadkiem władze ziemskie czegoś tam nie doważyły, czy nie domierzyły w ocenie twych zasług i wartości, to czeka cię godny kolego cała superabundancya honorów i nagród u twego Mistrza, któremuś się w kapłaństwie poświęcił. –

Ks. Prałat Walery Pogorzelski

Fragment książki ”43 lata w kapłaństwie”, Nakładem Autora, Sieradz 1935

Gdy demon wije się podstępnie między internetem a telewizorem, quærens quem devoret [szukając kogo by pożreć].

O Apostolskiej Mszy Świętej – Orędzie Arcybiskupa Viganò do kapłanów i biskupów

Dilecta Mea [moja miłość] – O  Apostolskiej Mszy Świętej

Serdeczne orędzie abp.Viganò do kapłanów i biskupów

Wy, którzy ośmielacie się zakazywać Apostolskiej Mszy Świętej, czy kiedykolwiek ją odprawialiście? Wy, którzy z wysokości waszych  katedr rozprawiacie o „starej Mszy”, czy kiedykolwiek rozważaliście jej modlitwy, jej obrzędy, jej starożytne i święte gesty? W ciągu ostatnich kilku lat, sam zadawałem sobie to pytanie wiele razy. Choć znałem tę Mszę od najmłodszych lat; choć nauczyłem się do niej służyć i odpowiadać celebransowi w czasach gdy nosiłem jeszcze krótkie spodenki, prawie o niej zapomniałem i ją utraciłem. Introibo ad altare Dei.

Klęczałem w zimie na lodowatych stopniach ołtarza, przed wyjściem do szkoły, pociłem się w gorące letnie dni w moich ministranckich szatach, a jednak zapomniałem tę Mszę, choć była to Msza moich święceń kapłańskich 24 marca 1968 roku. Była to epoka, w której można już było dostrzec oznaki rewolucji, która wkrótce potem miała pozbawić Kościół jego najcenniejszego skarbu, narzucając na jego miejsce fałszywy rytuał.

Cóż, ta Msza, którą reforma soborowa zlikwidowała i zakazała w pierwszych latach mojego kapłaństwa, pozostała jako odległe wspomnienie, jak uśmiech ukochanej osoby, spojrzenie zaginionego krewnego, dźwięki niedzielnych dzwonów, przyjazne głosy bliskich krewnych. Było też coś, co miało związek z nostalgią, młodością, entuzjazmem tej epoki, w której zmiany w Kościele miały dopiero nadejść, a w której wszyscy chcieliśmy wierzyć, że dzięki nowej duchowej energii świat może otrząsnąć się z następstw drugiej wojny światowej i zagrożenia komunizmem. Wydawało nam się, że dobrobytowi ekonomicznemu może w jakiś sposób towarzyszyć moralne i religijne odrodzenie naszego narodu [włoskiego]. Wydawało nam się tak, pomimo rewolucji 1968 roku, agresji terytorialnych, terroryzmu, Czerwonych Brygad czy kryzysu na Bliskim Wschodzie. Tym sposobem, pośród niezliczonych obowiązków kościelnych i dyplomatycznych, wykrystalizowało się w mojej pamięci wspomnienie czegoś, czemu w rzeczywistości nie poświęcałem wiele uwagi, co było „chwilowo” odłożone na bok przez dziesięciolecia. Coś, co cierpliwie czekało, z pobłażliwością, na jaką stać tylko Boga.

Moja decyzja o ujawnieniu skandali wśród amerykańskich hierarchów i samej Kurii Rzymskiej była okazją, która sprawiła, że ponownie zacząłem rozważać, już w innym świetle, nie tylko moją rolę jako Arcybiskupa i Nuncjusza Apostolskiego, ale także istotę mojego kapłaństwa. Moja posługa, najpierw w Watykanie, a potem w Stanach Zjednoczonych, sprawiła, że w pewien sposób stało się ono niepełne,  bardziej skierowane na samo bycie księdzem niż na posługę kapłańską.

A to, czego do tej pory nie rozumiałem, stało się dla mnie jasne dzięki nieoczekiwanym okolicznościom, kiedy to moje osobiste bezpieczeństwo wydawało się zagrożone i znalazłem się, wbrew mojej woli, w sytuacji, w której musiałem żyć niemal w ukryciu, z dala od pałaców Kurii. To właśnie wtedy to błogosławione odosobnienie, które dziś uważam za rodzaj powołania zakonnego, doprowadziło mnie do ponownego odkrycia Mszy Świętej trydenckiej. Bardzo dobrze pamiętam dzień, w którym zamiast posoborowego ornatu założyłem tradycyjne szaty liturgiczne z ambrozjańskim cappino i manipularzem. Przypominam sobie strach, jaki odczuwałem wypowiadając ponownie po pięćdziesięciu prawie latach, modlitwy z Mszału. Słowa psalmu Judica me, Deus, Munda cor meum ac labia mea, nie były już słowami ministranta czy młodego seminarzysty, ale słowami celebransa, mnie, który po raz kolejny, a śmiem twierdzić, że po raz pierwszy, celebrował przed Trójcą Przenajświętszą. Bo choć prawdą jest, że kapłan jest osobą, która żyje przede wszystkim dla innych – dla Boga i dla bliźniego – to równie prawdą jest, że jeśli nie ma świadomości własnej tożsamości i nie pielęgnuje własnej świętości, to jego apostolstwo jest jałowe jak cymbał brzmiący.

Wiem dobrze, że te refleksje mogą pozostawić wielu niewzruszonymi, a nawet wzbudzić poczucie politowania u tych, którzy nigdy nie doznali łaski odprawiania Mszy Św. wszechczasów. Ale to samo dzieje się, jak sądzę, z tymi, którzy nigdy się nie zakochali i nie rozumieją entuzjazmu i czystej relacji ukochanego do ukochanej, albo z tymi, którzy nie znają radości zatracenia się w jej oczach. Tępy liturgista rzymski, hierarcha w skrojonym na miarę stroju duchownym i z krzyżem pektoralnym w kieszeni, konsultor Kongregacji Rzymskiej z najnowszym egzemplarzem Concilium lub Civiltà Cattolica w zasięgu wzroku, patrzy na Mszę św. Piusa V oczami entomologa [nauka zajmująca się badaniem owadów], analizując tę perykopę tak, jak przyrodnik obserwuje żyłki liścia lub skrzydła motyla. Rzeczywiście, czasami zastanawiam się, czy nie robią tego z aseptycznością patologa, który skalpelem rozcina żywe ciało. Ale jeśli kapłan o minimalnym poziomie życia wewnętrznego zbliży się do Mszy trydenckiej, niezależnie od tego, czy znał ją wcześniej, czy odkrywa ją po raz pierwszy, będzie głęboko poruszony złożonym majestatem obrzędu, jakby wyszedł poza czas i wszedł w wieczność Boga.

Chciałbym, aby moi bracia w biskupstwie i kapłaństwie zrozumieli, że Msza Św. jest z natury boska, ponieważ postrzega się w niej sacrum w sposób naoczny. Jest się dosłownie przeniesionym do Nieba, do obecności Trójcy Przenajświętszej i na dwór niebieski, z dala od zgiełku świata. Jest to pieśń miłosna, w której powtarzanie znaków czci i świętych słów nie jest w żaden sposób bezużyteczne. Podobnie  jak matka nigdy nie przestaje całować swojego syna, a ukochana nigdy nie przestaje mówić mężowi „kocham cię”.

Tam zapomina się o wszystkim, ponieważ wszystko, co się w niej mówi i śpiewa, jest wieczne, wszystkie gesty, które się w niej wykonuje, są odwieczne, są poza historią, ale zanurzone w kontinuum, które łączy Wieczernik, Kalwarię i ołtarz, na którym sprawowana jest Msza. Celebrans nie zwraca się do zgromadzonych, starając się być zrozumiałym, miłym, czy też sprawiać wrażenie nowoczesnego; zwraca się raczej do Boga: a przed Bogiem jest tylko poczucie nieskończonej wdzięczności za przywilej, że może nieść ze sobą modlitwy ludu chrześcijańskiego, radości i smutki tak wielu dusz, grzechy i niedociągnięcia tych, którzy błagają o przebaczenie i miłosierdzie, wdzięczność za otrzymane łaski i modlitwy za naszych drogich zmarłych. Jest się samotnym, a jednocześnie czuje się wewnętrznie zjednoczonym z nieprzebranym zastępem dusz, które to uczucie przekracza czas i przestrzeń.

Kiedy odprawiam Mszę Św. Apostolską, myślę o tym, jak na tym samym ołtarzu, konsekrowanym relikwiami Męczenników, tylu Świętych i tysiące kapłanów, używało tych samych słów, które ja wypowiadam, powtarzało te same gesty, wykonywało te same ukłony, nosiło te same szaty liturgiczne. Ale przede wszystkim, przyjmowało Komunię Świętą z tym samym Ciałem i Krwią naszego Pana, do którego wszyscy zostaliśmy upodobnieni, składając Najświętszą Ofiarę. Kiedy odprawiam Mszę Świętą wszechczasów, w najbardziej wzniosły i pełny sposób uświadamiam sobie prawdziwe znaczenie tego, czego uczy nas doktryna. 

Działanie in persona Christi nie jest mechanicznym powtarzaniem jakiejś formuły, ale świadomością, że moje usta wypowiadają te same słowa, które Zbawiciel wypowiedział nad chlebem i winem w Wieczerniku; że wznosząc Hostię i Kielich do Ojca, powtarzam Ofiarę, jakiej Chrystus dokonał z siebie na Krzyżu; że przyjmując Komunię świętą, spożywam tę Ofiarę i karmię się samym Bogiem, a nie uczestniczę w jakimś przyjęciu. Wtedy cały Kościół jest ze mną: Kościół Triumfujący, który  jednoczy się z moją modlitwą błagalną, Kościół Cierpiący, który oczekuje na nią, aby skrócić pobyt dusz w czyśćcu, i Kościół Walczący, który umacnia się w codziennej walce duchowej.

Jeśli jednak, jak to wyznajemy zgodnie z naszą wiarą, nasze usta są rzeczywiście ustami Chrystusa, jeśli nasze słowa podczas konsekracji są rzeczywiście słowami Chrystusa, jeśli ręce, którymi dotykamy świętej Hostii i kielicha są rękami Chrystusa, jakiż szacunek powinniśmy mieć dla naszego własnego ciała, zachowując je czystym i nieskażonym? Jaka może być lepsza zachęta do trwania w łasce Bożej? Mundamini, qui fertis vasa Domini. [Bądźcie czyści, którzy nosicie naczynia Pańskie] i ze słowami Mszału: Aufer a nobis, quæsumus, Domine, iniquitates nostras: ut ad sancta sanctorum puris mereamur mentibus introire. [Zgładź nieprawości nasze, prosimy Cię Panie, abyśmy do przybytku najświętszego, z czystym sercem mogli przystąpić.]

Teolog powie mi, że jest to powszechna doktryna, i że Msza właśnie tym jest, niezależnie od obrządku. Nie przeczę temu, racjonalnie rzecz ujmując. Ale podczas gdy celebracja Mszy trydenckiej jest nieustannym przypomnieniem nieprzerwanej ciągłości dzieła Odkupienia usianego Świętymi i Błogosławionymi wszystkich czasów, to wydaje mi się, nie dzieje się tak samo w przypadku obrządku zreformowanego. Gdy patrzę na stół versus populum, widzę tam ołtarz luterański lub stół protestancki.

Gdy czytam słowa ustanowienia Ostatniej Wieczerzy w formie narracji, słyszę modyfikacje z Common Book of Prayer Cranmera i nabożeństwa Kalwina. Gdy przeglądam zreformowany kalendarz, zauważam, że ci sami święci, którzy ogłaszali heretykami twórców Pseudoreformy, zostali z niego usunięci. To samo odnosi się do pieśni śpiewanych pod sklepieniem kościoła, które przeraziłyby angielskiego czy niemieckiego katolika: słyszącego hymny autorstwa tych, którzy mordowali ich kapłanów i deptali Najświętszy Sakrament w pogardzie dla „papistowskiego zabobonu”.

Powinniśmy zrozumieć przepaść, jaka istnieje między katolicką Mszą a jej soborowym falsyfikatem. Nie mówiąc już o języku: pierwszymi, którzy znieśli łacinę, byli heretycy, w imię umożliwienia ludowi lepszego zrozumienia obrzędów; ludowi, który oszukiwali, kwestionując objawioną Prawdę i propagując błąd. W Novus Ordo wszystko jest profanacją. Wszystko jest chwilowe, wszystko przypadkowe, wszystko warunkowe, zmienne i ulegające zmianie. Nie ma nic z tego, co wieczne, ponieważ wieczność jest niezmienna, tak jak niezmienna jest wiara. Tak jak Bóg jest niezmienny.

Powinniśmy zrozumieć przepaść, jaka istnieje między katolicką Mszą a jej soborowym falsyfikatem.

Jest jeszcze jeden aspekt tradycyjnej Mszy Świętej, który chciałbym podkreślić, a który łączy nas ze Świętymi i Męczennikami z przeszłości. Od czasów katakumb aż po ostatnie prześladowania, gdziekolwiek kapłan odprawia Najświętszą Ofiarę, nawet na strychu czy w piwnicy, w lesie czy w stodole, a nawet w furgonetce, jest w mistycznej komunii z zastępem heroicznych świadków wiary, a wzrok Trójcy Przenajświętszej spoczywa na tym zaimprowizowanym ołtarzu, wszystkie zastępy anielskie kłaniają się przed nim w adoracji; wszystkie dusze czyśćcowe wpatrują się w niego.

Także przez to, a zwłaszcza przez to, każdy z nas może zrozumieć, jak Tradycja tworzy nierozerwalną więź między wiekami, nie tylko w zazdrosnym strzeżeniu tego skarbu, ale także w stawianiu czoła próbom, które ta więź za sobą pociąga, aż do śmierci. W obliczu tego, arogancja obecnego tyrana, z jego obłąkańczymi dekretami, powinna nas umocnić w wierności Chrystusowi i dać nam odczuć, że jesteśmy integralną częścią Kościoła wszystkich czasów, ponieważ nie możemy zdobyć palmy zwycięstwa, jeśli nie jesteśmy gotowi do bonum certamen [dobrej walki]. 

W Novus Ordo wszystko jest profanacją

Chciałbym, aby moi współbracia odważyli się dokonać rzeczy nie do pomyślenia. Chciałbym, aby zbliżyli się do Mszy Świętej trydenckiej nie po to, aby nacieszyć się koronką alby czy z haftem ornatu, czy też ze względu na zwykłe racjonalne przekonanie o jej kanonicznej prawomocności lub o tym, że nigdy nie została zniesiona; ale raczej z pełną szacunku bojaźnią. Z tą samą bojaźnią, z jaką Mojżesz zbliżył się do płonącego krzewu: wiedząc, że każdy z nas, odchodząc od ołtarza po Ostatniej Ewangelii, jest w jakiś sposób wewnętrznie przemieniony, ponieważ tam zetknął się ze Świętością. Tylko tam, na tym mistycznym Synaju, możemy zrozumieć istotę naszego Kapłaństwa, które jest oddaniem się przede wszystkim Bogu; ofiarą z siebie samego wraz z Chrystusem Ofiarnikiem, na większą chwałę Bożą i dla zbawienia dusz; ofiarą duchową, która czerpie siłę i energię z Mszy Świętej. Jest wyrzeczeniem się siebie, aby ustąpić miejsca Najwyższemu Kapłanowi; znakiem prawdziwej pokory, polegający na unicestwieniu własnej woli i poddaniu się woli Ojca, za przykładem Pana. Jest gestem autentycznej „komunii” ze świętymi, polegającym na wspólnym wyznawaniu wiary i korzystaniu z tego samego obrzędu.

Chciałbym, aby tego „doświadczenia” doznali nie tylko ci, którzy od dziesięcioleci celebrują Novus Ordo, ale przede wszystkim młodzi kapłani i ci, którzy pełnią swoją posługę na pierwszej linii frontu: Msza Św. Piusa V jest dla dusz niepokornych, dla dusz hojnych i heroicznych, dla serc płonących miłością do Boga i bliźniego.

Wiem dobrze, że dzisiejsze życie kapłanów składa się z tysięcy prób, stresów, poczucia osamotnienia w walce ze światem, z obojętności i ostracyzmu przełożonych, z powolnego zużywania się, które odciąga od skupienia, od życia wewnętrznego i od wzrostu duchowego. I wiem bardzo dobrze, że jest to poczucie bycia oblężonym, znalezienia się w sytuacji żeglarza, który jest sam i musi przeprowadzić statek przez burzę. Nie jest to tylko udziałem tradycjonalistów czy postępowców, ale jest wspólnym losem tych wszystkich, którzy ofiarowali swoje życie Panu i Kościołowi. Każdy z nich mierzy się z własnymi nieszczęściami, z problemami ekonomicznymi, nieporozumieniami z biskupem, krytyką ze strony współbraci, a także wymaganiami wiernych. Bywają też godziny samotności, w których obecność Boga i Dziewicy Maryi wydają się znikać, tak jak w „Nocy ciemnej” Św. Jana od Krzyża. Quare me repulisti? Et quare tristis incedo, dum affligit me inimicus?[czemu mnie odrzucasz i czemu smutny chodzę, gdy nieprzyjaciel mnie nęka].

Gdy demon wije się podstępnie między internetem a telewizorem, quærens quem devoret [szukając kogo by pożreć], wykorzystując nasze zmęczenie odstępstwem. W takich przypadkach, z którymi wszyscy musimy się mierzyć, tak jak nasz Pan w Getsemani, to właśnie w nasze Kapłaństwo chce uderzyć szatan, działając tak przekonująco, jak Salomea przed Herodem, prosząc nas o dar głowy Jana Chrzciciela. Ab homine iniquo, et doloso erue me [wybaw mnie od człowieka fałszywego i podstępnego]. W tej próbie wszyscy jesteśmy tacy sami: ponieważ zwycięstwo, które chce odnieść nieprzyjaciel, nie odnosi się tylko do biednych dusz ochrzczonych, ale także do Chrystusa Kapłana, którego namaszczenie nosimy.

Z tego powodu, dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, Msza Święta trydencka jest jedyną kotwicą ratunku katolickiego kapłaństwa, ponieważ w niej kapłan odradza się każdego dnia w tym uprzywilejowanym czasie intymnego zjednoczenia z Trójcą Przenajświętszą i z niej czerpie niezbędne łaski, aby nie popaść w grzech, aby postępować na drodze świętości i aby na nowo odkryć zdrową równowagę, z którą może stawić czoła swojej posłudze.

Każdy, kto uważa, że wszystko to można zlikwidować jako kwestię czysto ceremonialną lub estetyczną, nie zrozumiał nic z własnego powołania kapłańskiego. Ponieważ Msza Święta „wszechczasów” – i rzeczywiście taka jest, ponieważ odwiecznie była zwalczana przez Wroga – nie jest uległą kochanką, która ofiarowuje się komukolwiek, ale raczej zazdrosną i czystą Oblubienicą, tak zazdrosną jak Pan. 

Czy chcesz się podobać Bogu, czy temu, który cię od Niego oddala? Podstawa tego pytania jest zawsze taka sama: wybór pomiędzy łagodnym jarzmem Chrystusa a kajdanami niewoli Jego przeciwnika. Odpowiedź ukaże się wam w sposób jasny i klarowny w chwili, gdy i wy, zachwycając się tym ogromnym skarbem, który był przed wami ukryty, zrozumiecie, co to znaczy sprawować Najświętszą Ofiarę nie jako żałośni „przewodniczący zgromadzenia”, ale raczej jako „słudzy Chrystusa i szafarze tajemnic Bożych” (1 Kor 4, 1).

Weźcie do ręki Mszał, poproście o pomoc znajomego kapłana i wejdźcie na Górę Przemienienia: Emitte lucem tuam et veritatem tuam: ipsa me deduxerunt, et adduxerunt in montem sanctum tuum, et in tabernacula tua. [Ześlij światłość swoją i prawdę swoją, one mnie poprowadzą i przywiodą na świętą górę Twoją, aż do przybytków Twoich]. Jak Piotr, Jakub i Jan, będziecie wołać: Domine, bonum est nos hic esse – „Panie, dobrze, że tu jesteśmy” (Mt 17,4). Albo słowami Psalmisty, które celebrans powtarza na Offertorium: dilexi decorem domus tuæ, et locum habitationis gloriæ tuæ. [Umiłowałem Panie piękność domu Twego, stałe mieszkanie Twojego majestatu.]

Gdy ją odkryjecie, nikt nie będzie w stanie odebrać wam tego, przez co Pan nie nazywa was już sługami, lecz przyjaciółmi (J 15, 15). Nikt nigdy nie będzie w stanie przekonać was do wyrzeczenia się Go, zmuszając was do zadowolenia się Jego fałszywym obrazem, które zrodziły zbuntowane umysły. Eratis enim aliquando tenebræ: nunc enim lux in Domino. Ut filii lucis ambulate. „Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu. Postępujcie więc jak dzieci światłości” (Ef 5, 8). Propter quod dicit: Surge qui dormis, et exsurge a mortuis, et illuminabit te Christus. „Dlatego mówi: Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a Chrystus cię oświeci” (Ef 5, 14).

+Carlo Maria Viganó, Arcybiskup

2 stycznia 2022
Najświętszego Imienia Jezus

—————-

Tłum. Sławomir Soja

Źródło: The Remnant  (January 14, 2022) – „THE LATIN MASS: Viganò Remembers What Francis Wants Us to Forget”

Obfite nowe powołania duchowne

Bractwo Kapłańskie św. Piusa X posiada pięć seminariów na czterech kontynentach, przygotowujących młodych mężczyzn do kapłaństwa. Od 1969 r., kiedy to abp Marceli Lefebvre podjął się opieki nad kilkoma klerykami, by w kolejnym roku założyć Międzynarodowe Seminarium św. Piusa X w szwajcarskim Ecône, liczba kandydatur powoli lecz stabilnie rosła. W tym roku osiągnęła rekordowy pułap: oto do domów formacyjnych Bractwa zgłosiło się aż 117 kandydatów.

Wiosną 2021 r. do Seminarium Matki Bożej Współodkupicielki w La Reja w Argentynie przybyło 14 seminarzystów, sześciu przedseminarzystów i dwóch postulantów.

Przedseminarzyści w Dillwyn

Pozostałe seminaria otwierały swoje bramy dla nowych seminarzystów jesienią. Na początku września w Seminarium św. Tomasza z Akwinu w Dillwyn w Stanach Zjednoczonych 25 seminarzystów rozpoczęło rok duchowości, podczas gdy miesiąc później aż 36 młodych mężczyzn przybyło do przedseminarium. Z kolei nowicjat w Winona (mieszczący się w dawnym seminarium) powitał dwóch kandydatów na braci zakonnych.

Flavigny: nowi seminarzyści i postulanci

W sobotę 9 października do Seminarium św. Proboszcza z Ars we Flavigny we Francji wstąpiło 14 seminarzystów: siedmiu Francuzów, dwóch Włochów, dwóch Kenijczyków, jeden Luksemburczyk, jeden Polak i jeden Szwajcar. Ponadto pięciu Francuzów rozpoczęło postulat, aby sprawdzić swoje powołanie do życia zakonnego.

Nauka w seminarium rozpoczyna się od udziału w rekolekcjach ignacjańskich

Tego samego dnia Seminarium Najświętszego Serca Jezusowego w bawarskim Zaitzkofen przyjęło dziewięciu kandydatów: pięciu z Polski, trzech z terenu niemieckiego i jeden z Holandii. W kolejnych tygodniach ma do nich dołączyć jeszcze postulant z Bractwa św. Jozafata z Ukrainy, który latem 2022 r. otrzyma święcenia diakonatu oraz Australijczyk, który przeniesie się z Seminarium Krzyża Świętego w Goulburn. Niewiele wcześniej do grona postulantów zakonnych dołączyło dwu nowych braci (Niemiec i Szwajcar).

Oprócz tego 17 kandydatów przygotowuje się do rozpoczęcia nauki seminaryjnej w Zaitzkofen: 13 Polaków w przedseminariach w Polsce (w przeoratach w Warszawie i Gdyni), Węgier i Łotysz w Jaidhof (siedzibie dystryktu austriackiego), Duńczyk w Saarbrücken w Niemczech oraz Niemiec w Wangs w Szwajcarii.

Uczestnicy rekolekcji podczas porannej Mszy św.

We wszystkich seminariach duchownych Bractwa św. Piusa X do święceń kapłańskich przygotowuje się obecnie – nie licząc nowoprzyjętych – 268 kleryków.
Przytoczone wyżej liczby pokazują, że w czasach, kiedy seminaria diecezjalne i zakonne na całym świecie – także w Polsce – coraz bardziej pustoszeją, katolicka Tradycja jest żywa i rodzi dobre owoce. Te liczby dają nadzieję i dowodzą, że gorące modlitwy zostały wysłuchane; wołajmy zatem wytrwale: Panie, daj nam wielu świętych kapłanów! Panie, daj nam wiele świętych powołań zakonnych!

Źródła

Tagi:bracia FSSPXSeminarium Matki Bożej WspółodkupicielkiSeminarium Najświętszego Serca Pana JezusaSeminarium św. Proboszcza z ArsSeminarium św. Tomasza z Akwinu