COLLEGIUM HUMANUM ( Tumanum ). Powiązania rektora Pawła Czarneckiego. “Jego macki sięgały wszędzie”

COLLEGIUM HUMANUM ( Tumanum ). Powiązania rektora Pawła Czarneckiego. “Jego macki sięgały wszędzie”

[to z wrogiej episkopatowi grupy, więc o mafii lawendowej nie wstydzi się puścić trochę pary. A karierę draba warto przypomnieć, choć w części. M. Dakowski]

———————————————–

Renata Kim, dziennikarka “Newsweeka” https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/ujawniamy-p-collegium-humanum-jego-macki-siegaly-wszedzie/0bet59q 24.03.2024,

Jeszcze kilka tygodni temu na kanale Manager Business Hub na YouTubie można było obejrzeć wywiad z byłym rektorem Collegium Humanum.

Kiedy prowadzący wyliczył jego osiągnięcia, Paweł C. powiedział, że to niepełny życiorys, ale rzeczywiście imponujący. [To Paweł Czarnecki, nie da się ukryć.. md]

O tym, jak prokurator zarzucił mu m.in. kierowanie grupą przestępczą, która na masową skalę produkowała dyplomy MBA – Ujawniamy powiązania rektora Collegium Humanum. “Jego macki sięgały wszędzie” Filmik zniknął z sieci. – Bo teraz wstyd coś takiego pokazywać – mówią dawni znajomi. Kiedy były rektor został aresztowany, wymieniali SMS-y i ktoś napisał: “Świat bywa sprawiedliwy”.

Wilczy bilet Pawła C.

Paweł C., rocznik 1980, pochodzi z wioski Łany w gminie Markuszów, na trasie z Puław do Lublina. W domu oprócz niego było jeszcze dwóch braci, nie przelewało się. – Rodzice to mili, dobrzy ludzie – mówi znajoma rodziny. Z ojcem Paweł miał trudne relacje. Być może dlatego już w liceum często bywał u proboszcza Ryszarda Gołdy, założyciela parafii Miłosierdzia Bożego w Puławach, wpływowego kapłana lubelskiej archidiecezji. W klasie Paweł nie był lubiany. – Traktował wszystkich z góry, z nikim nie nawiązał bliższych relacji, za to często rozmawiał z jednym ze szkolnych katechetów. Unikał ćwiczenia na lekcjach WF – opowiada dawna koleżanka.

Inni zapamiętali, że był uzdolniony humanistycznie, czytał “Historię filozofii” Tatarkiewicza i książki o historii współczesnej, ale nauki ścisłe mu nie leżały. Ubierał się inaczej niż koledzy: kiedy oni nosili dzwony, on w eleganckich spodniach i sweterkach polo wyglądał raczej jak student. Nie miał dziewczyny, na studniówkę poszedł z koleżanką z rodzinnych stron. Maturę pisał z historii, ustnie zdawał język rosyjski, co w 1999 r. było dość nietypowe.

Po maturze poszedł do seminarium duchownego w Lublinie, ale na drugim roku wyleciał z niego z hukiem. Decyzję przekazał mu abp Józef Życiński: w trybie natychmiastowym ma się spakować i opuścić seminarium. Nie wiadomo, dlaczego – Paweł C. wymazał ten epizod z biografii. Starał się potem dostać do innego seminarium, ale miał wilczy bilet. Ostatecznie wylądował na wydziale teologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Uczeń i mistrz

W 2003 r. na UKSW obronił pracę magisterską “Geneza, rozwój i działalność Kościoła starokatolickiego w Polsce w okresie międzywojennym”. Jej promotorem był ks. prof. Michał Czajkowski, przez wiele lat twarz tzw. katolicyzmu otwartego. – To był jeden z najbardziej niebezpiecznych tajnych współpracowników komunistycznej SB w kręgach kościelnych. Posługiwał się pseudonimem “Jankowski”. Motywem obyczajowym jego werbunku w 1960 r. było molestowanie seksualne dwóch nieletnich chłopców. W latach 1984-2006 ks. Czajkowski był asystentem kościelnym miesięcznika “Więź”. W 2006 r. redakcja pisma opublikowała bardzo rzetelny raport o wieloletniej działalności agenturalnej ks. Czajkowskiego – mówi ks. Andrzej Kobyliński, prof. UKSW, filozof i etyk. Dodaje, że w tej historii – jak z książek Dostojewskiego – są elementy wręcz diaboliczne: cynizm, inteligencja, czar osobowości, umiejętność uwodzenia innych. – Nie wiem, co łączyło prywatnie ks. Czajkowskiego z jego magistrantem, ale podejrzewam, że mogła się pojawić między nimi wzajemna fascynacja – mówi.

Rok później ks. Czajkowski zostaje recenzentem pracy doktorskiej Pawła C. na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. – To już pachnie przekrętem. Jak można zrobić uczciwy doktorat w ciągu roku? – dziwi się ks. Kobyliński. Zwraca uwagę na promotora tej pracy: to zmarły w ubiegłym roku prof. Wiktor Wysoczański, rektor CHAT, biskup Kościoła Polskokatolickiego w RP. Z Pawłem C. łączą go wspólne doświadczenia: on też był w seminarium rzymskokatolickim, tyle że w Paradyżu. Odszedł po pierwszym roku studiów. Dziesięć lat później, w 2014 r., egzemplarz pracy doktorskiej Pawła C. trafił w ręce dr. hab. Marka Wrońskiego, tropiciela plagiatów. Znalazł w niej ponad 140 stron przepisanych z tekstów źródłowych. Sprawą zajęła się Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów, a później komisja ds. nauczycieli akademickich w Wyższej Szkole Menedżerskiej w Warszawie, w której Paweł C. był wówczas rektorem. Ta zdecydowała, że o plagiacie nie ma mowy. Także Rada Wydziału Teologicznego CHAT utrzymała doktorat w mocy.

Dawna znajoma rektora: – Kto pozamiatał ten bałagan? Kluczem są kościelne kontakty Pawła C. On ma takie plecy w lawendowej mafii, że był nie do ruszenia.

Plagiat i koneksje

Pewne jest jedno: kariera naukowa Pawła C. rozwijała się błyskawicznie. Kiedy ludzie z jego rocznika pisali jeszcze magisterki, on już zdążył zrobić habilitację (poświęcił ją mariawitom) na Uniwersytecie w Rużomberku oraz uzyskać profesurę w Preszowie na Słowacji.

Tym razem też sprawa budziła wątpliwości. W książce “Turystyka habilitacyjna Polaków na Słowację w latach 2005-2016” prof. Bogusław Śliwerski udowodnił, że przedstawiciele aż 18 dyscyplin naukowych jeździli m.in. do Bratysławy, Rużomberka, Preszowa i Nitry, aby tam – wykorzystując porozumienie między rządami – robić habilitacje nie ze swojej dyscypliny.

– Paweł C. został profesorem, zanim ówczesny minister nauki Jarosław Gowin ukrócił ten proceder – mówi osoba znająca kulisy sprawy. Habilitacje na Uniwersytecie Katolickim w Rużomberku zrobiły też dwie osoby blisko związane z byłym rektorem: jego wieloletni przyjaciel prof. Wojciech Słomski, wykładowca na ChAT, a także zmarły rok temu ks. Tadeusz Bąk, członek Polskiej Komisji Akredytacyjnej i kapłan archidiecezji lubelskiej. W ostatnich latach częsty gość Collegium Humanum.

Jak odkryło OKO.Press, na Słowacji Paweł C. obracał się w kręgu byłych komunistów, którzy po zmianie systemu zakładali prywatne uczelnie. Prawdopodobnie tam poznał Sebastiana Fullera, właściciela londyńskiej Apsley Business School, która wydaje dyplomy MBA i doktoraty, choć nie ma do tego prawa. Nie przeszkodziło to Pawłowi C. uczynić z Apsley uczelni partnerskiej Collegium Humanum. Został też ojcem chrzestnym dziecka Fullera.

Od wielu osób słyszę: były rektor wykorzystał know-how z ośrodków na Słowacji do stworzenia własnej uczelni. – Słowacy lubują się w tytułach i Paweł postanowił zrobić to samo: przygotował usługę edukacyjną, która zaspokaja ludzką potrzebę, by pochwalić się wysokimi kompetencjami, nakarmić kompleksy. Tanio i szybko – mówi były pracownik uczelni.

Tajemnica Collegium Humanum. Pomogła polityka

Sam też wszystko robił szybko. Jeszcze za pierwszych rządów PiS pracował jako specjalista w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej, a już w 2011 r. założył Instytut Studiów Międzynarodowych i Edukacji Humanum, który stał się później właścicielem Collegium Humanum. Dwa lata później był rektorem Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie.

W karierze biznesowej pomogła mu polityka: w 2017 r. zmieniły się przepisy dotyczące nominacji do rad nadzorczych państwowych spółek. Od tej pory jednym z wymogów było “posiadanie stopnia naukowego, tytułu zawodowego, certyfikatu, złożenie odpowiedniego egzaminu lub ukończenie studiów Master of Business Administration (MBA)”.

W lutym 2018 r. Instytut Studiów Międzynarodowych i Edukacji Humanum wystąpił do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego z prośbą o utworzenie niepublicznej uczelni o nazwie Warszawska Wyższa Szkoła Menedżerska i nadanie jej uprawnień do prowadzenia studiów pierwszego i drugiego stopnia z zarządzania. Minister Gowin poprosił o opinię Polską Komisję Akredytacyjną, a ta nie widziała przeciwwskazań: w kwietniu 2018 r. uczelnia dostała uprawnienia, a siedem miesięcy później otworzyła studia Executive MBA.

Do dziś nie wiadomo, skąd 38-letni wówczas teolog miał pieniądze na otwarcie własnej uczelni i to od razu z oddziałami w Rzeszowie, Poznaniu i we Wrocławiu, a także na Słowacji, w Czechach, a nawet Uzbekistanie, gdzie wydawano dyplomy respektowane w UE. I jak to było możliwe, skoro Collegium Humanum nie mogło dostać zgody MSWiA na kształcenie cudzoziemców, bo nie istniało pięć lat. Uczelnia dostała tę zgodę dopiero w listopadzie 2023 r. Kto przez lata przymykał na to oczy?

Butelka i koperta. Collegium Humanum rośnie w siłę

Wiadomo, kto uczelnię wspierał: europoseł PiS Ryszard Czarnecki. Bywał na uroczystościach organizowanych przez uczelnię, podobnie jak inny europoseł Karol Karski. Wokół byłego rektora kręcili się też politycy PiS: Piotr Mueller, Jacek Żalek, Daniel Milewski i Grzegorz Woźniak.

Paweł C. często spotykał się z byłym już ministrem nauki Przemysławem Czarnkiem, wspominał też pracownikom o znajomości z wicepremierem Jackiem Sasinem. Regularnie spotykał się z prezydentami Wrocławia i Rzeszowa, obaj mają zresztą dyplomy MBA z Collegium Humanum. – Kiedy jechał z wizytą do tamtejszych filii uczelni, zawsze mówił, że trzeba mu zarezerwować czas dla prezydenta – opowiada były pracownik.

Na liście gości, których zapraszano na uczelniane uroczystości, są przedstawiciele wszystkich opcji: Andrzej Duda, Jadwiga Emilewicz, Ryszard Terlecki, ale także Krzysztof Bosak, Janusz Kowalski i Władysław Kosiniak-Kamysz. Do tego samorządowcy, komendanci policji, straży pożarnej i miejskiej oraz wojskowi. I oczywiście przedstawiciele Kościoła: kardynałowie, arcybiskupi i biskupi.

– Pan Paweł bywał co tydzień na śniadaniach u kardynała Nycza, a on przychodził do nas na wszystkie wydarzenia. Niemiecki kardynał Gerhard Ludwig Müller, były prefekt papieskiej Kongregacji Nauki i Wiary, zjawiał się jeszcze częściej. Bywał też jego asystent, ks. Sławek Śledziewski. Do rzeszowskiego biskupa Jana Wątroby wysyłałem listy – opowiada były pracownik. Dla biskupów pakował paczki: była w nich butelka alkoholu za kilkaset złotych i koperta.

– To była pajęczyna powiązań między biznesem, polityką i Kościołem. Pajęczyna, w której ogromnie ważnym czynnikiem była nieheteronormatywna seksualność w kręgach kościelnych i części centroprawicy – mówi znawca Kościoła.

Inni nazywają to dosadniej: sitwa, w której każdy jest z kimś powiązany.

Pierwszy przykład: kiedy w lipcu 2023 r. córka ministra Czarnka wychodziła za mąż, mszę w kościele w Lublinie odprawił kardynał Müller. Drugi: Tomasz Misiak, były senator PO i przedsiębiorca, zasiadał w konwencie uczelni, podobnie jak Rafał Baniak z Pracodawców RP. Trzeci: przez jakiś czas w Collegium Humanum wykładał Mateusz Piskorski, były przewodniczący prorosyjskiej partii Zmiana, oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji. Jak twierdzi OKO.Press, Paweł C. od wielu lat utrzymywał kontakty z Rosją i Białorusią.

Ludzie się bali rektora Pawła C.

Nawet teraz, kiedy siedzi w areszcie, nikt nie chce o nim mówić pod swym nazwiskiem. Także anonimowe wypowiedzi muszą być pozbawione szczegółów, żeby nie rozpoznał, kto mówi. – Jego Magnificencja rektor Collegium Humanum, prof. dr habilitowany, MBA, DBA, LLM. MPH, doktor honoris causa. Tak trzeba go było przedstawiać, kiedy występował publicznie – wymienia jednym tchem były pracownik.

– Wysoki, postawny facet w pięknym gabinecie obwieszonym jego własnymi zdjęciami w złotych ramach. Bardzo ładnie mówił, potrafił porwać słuchaczy. Kiedy się zaczynało u niego pracę, przez jakiś czas miało się poczucie, że się chwyciło pana Boga za nogi. Roztaczał wizję dużych zarobków, możliwości współpracy z różnymi instytucjami, otwierania nowych instytutów. A jednocześnie miał tę swoją drugą stronę: obrzydliwą, zepsutą, przestępczą – mówi były pracownik.

„Mieliśmy schowany flakonik jego ulubionych perfum Precious Amber i kiedy rektor miał przyjść, spryskiwaliśmy biuro – opowiada były pracownik”

W nowym dziewięcio-piętrowym budynku Collegium Humanum przy Alejach Jerozolimskich wciąż rozpylane są jego ulubione perfumy Precious Amber, o zapachu piżma. – Mieliśmy flakonik schowany w szufladzie i kiedy rektor miał przyjść, spryskiwaliśmy biuro – opowiada były pracownik.

Rektor zawsze musiał też mieć pod ręką colę zero w puszkach, schłodzoną, ale nie prosto z lodówki. Jak woda, to tylko ze szklanych butelek. No i była słynna “półka JM Rektora”, na której mogły stać tylko jego naczynia. Miał obsesję na punkcie czystości. – Potrafił pracownikom powiedzieć, że śmierdzą albo że mają spocone ręce. Albo że śmierdzi im z buzi – wspomina były pracownik. Wszyscy się go bali. Ale odejść też nie było łatwo. Kiedy ktoś złożył wypowiedzenie, rektor potrafił powiedzieć: “Ja tu jestem, ku…, królem i ja decyduję, kiedy ktoś się zwalnia, a kiedy nie”.

To diabeł jest

– Kiedy przeczytałam, że Paweł kazał pracownikom klękać i go przepraszać, nie byłam zaskoczona. To samo działo się przecież w kurii białostockiej, klerycy musieli klękać przed biskupem. Paweł wykorzystywał wzorce wprost z lawendowej mafii. A oni człowieka i jego godność mają za nic – mówi dawna znajoma.

– Potrafił przy kardynale Müllerze, który zna polski, powiedzieć do kanclerza uczelni: “Do nogi, psie”. Bardzo go to bawiło – opowiada były pracownik.

– Zdarzały się dni, gdy był miły. Lubił, gdy ludzie byli od niego zależni, bo miał nad nimi władzę, a na tym mu bardzo zależało. Ale najbardziej mu zależało na sławie i wizerunku, żeby ludzie o nim dobrze mówili – opowiada inny.

– Paweł cierpi na jakiś rodzaj manii prześladowczej, ciągle mu się wydaje, że ktoś coś knuje, spiskuje przeciwko niemu. Ma też manię wielkości, podkreśla, że może załatwić wszystko. I rzeczywiście jego macki sięgały wszędzie: od firmy produkującej kremy po Ministerstwo Edukacji i policję. To powodowało, że człowiek bał się zgłosić skargę do ZUS czy PIP. Wiedział, że to nic nie da – dodaje kolejna osoba.

Latami nie mówiło się głośno o molestowaniu pracowników. I dopiero kiedy taki zarzut postawił byłemu rektorowi prokurator, ludziom rozwiązały się języki. Opowiadali, że kiedy Paweł C. szukał kogoś do pracy, przeglądał zdjęcia kandydatów i mówił: najlepiej, żeby był gejem albo chociaż nieostentacyjnym hetero. Zatrudnionych mężczyzn nagabywał i obmacywał, składał niechciane propozycje. A w mediach społecznościowych pozował w objęciach z Aleksandrą Fajęcką, dyrektorką Instytutu Mediów i Dziennikarstwa na uczelni.

Nikogo nie lubił, nie miał nikogo bliskiego. – Był czas, gdy się zastanawiał, co by było, gdyby zginął w wypadku. Kto by poprowadził uczelnię? Komu przypadłby cały majątek? Rodzice są starzy, nie będą przecież wiecznie żyć. Któregoś razu zaklął i oświadczył, że zapisze wszystko na Kościół – wspomina były pracownik.

I on, i inni ze strachem myślą, że teraz mógłby się wywinąć z zarzutów. Byli przerażeni, kiedy pojawiła się informacja, że chce zostać tzw. małym świadkiem koronnym, bo liczy, że dzięki temu wyjdzie z aresztu, a sąd złagodzi mu przyszły wyrok.

– Każdy podejrzany, który współdziałał z innymi osobami w popełnieniu przestępstw, może liczyć na taki status, jeśli nie tylko opisze okoliczności stawianych mu zarzutów, ale także ujawni informacje dotyczące osób współdziałających bądź nowe, nieznane prokuraturze poważne przestępstwa – tłumaczy prowadzący śledztwo prokurator Piotr Żak z Prokuratury Krajowej w Katowicach. Dodaje, że były rektor składa wyjaśnienia, w których odnosi się do długiej listy nazwisk osób, co do których istnieje podejrzenie, że kupowały lub dostawały za darmo dyplomy w jego uczelni. – Dane takich osób pozyskaliśmy w czasie śledztwa, teraz je weryfikujemy.

Sprawa nie dotyczy jednak wyłącznie wydawania poświadczających nieprawdę dyplomów, ma znacznie szerszy zakres. Obejmuje też przestępstwa korupcyjne, które mogły ułatwiać funkcjonowanie przestępczego procederu – mówi prokurator.

– Oby go nie wypuścili – martwi się były pracownik.

Inny żartuje, że Paweł C. sypie, bo mu się pali pod tyłkiem. Potem poważnieje: –

A co, jeśli jednak wyjdzie? Przecież to diabeł jest.

Źródło: Newsweek Polska 13/2024

https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/ujawniamy-p-collegium-humanum-jego-macki-siegaly-wszedzie/0bet59q 24.03.2024,

RENATA KIM

O Lawendowej mafii. Ks. Isakowicz-Zalewski i Ks. Oko mówią.

Ksiądz Profesor Dariusz Oko laureatem Nagrody im. Grzegorza I Wielkiego

Redakcja miesięcznika „Niezależna Gazeta Polska – Nowe Państwo” dokonała wyboru laureata Nagrody im. Świętego Grzegorza I Wielkiego. Statuetka z kryształem górskim – taką postać ma nasz „Grzegorz” – za rok 2021 trafi do rąk Księdza Profesora Dariusza Oko. Od lat honorujemy osoby, które w sposób szczególny stają w obronie prawdy w życiu publicznym i zgodnie z bardzo znaną nauką patrona naszego wyróżnienia – „Nawet jeśli prawda może powodować zgorszenie, lepiej dopuścić do zgorszenia, niż wyrzec się prawdy” – walczą o wolność debaty publicznej, której bez prawdy by po prostu nie było.

Katarzyna Gójska https://niezalezna.pl/428148-ksiadz-profesor-dariusz-oko-laureatem-nagrody-im-grzegorza-i-wielkiego

Czcigodnego Laureata Czytelnikom mediów Strefy Wolnego Słowa nie trzeba przedstawiać. Ksiądz Profesor z niezwykłą konsekwencją i odwagą demaskuje zakłamanie współczesnego świata. Również w Kościele katolickim. Nazywa zło złem, ujawnia i opisuje mechanizmy, które mają zmanipulować katolików i oderwać ich od nauki Chrystusa.

Wskazuje na cenzurę, którą organizacje lewicowe starają się wprowadzić wobec chrześcijan. Tłumaczy podstępność tych działań, które przedstawiane są ludziom jako wyraz tolerancji, otwartości czy szacunku do drugiego człowieka. Ksiądz Profesor opisuje, w jaki sposób tą chorobą współczesnego świata zainfekowany jest już także Kościół. Jak bezwstydnie bezbożność – poprzez wyrodnych kapłanów – przedarła się do ołtarza i sieje zamęt w sercach i umysłach wiernych.

Głośna książka naszego Laureata „Lawendowa mafia. Z papieżami i biskupami przeciwko homoklikom w Kościele” otworzyła oczy dziesiątkom tysięcy czytelników. Przywołana na początku słynna nauka świętego papieża Grzegorza I Wielkiego jak ulał pasuje do aktywności Księdza  Profesora Dariusza Oko. Można wręcz powiedzieć, iż czcigodny Laureat żyje wedle zaleceń jednego z najznamienitszych następców świętego Piotra. I nie schodzi z tej drogi, mimo szalonych ataków lewackich aktywistów z Kościoła i spoza niego. Za głoszenie Słowa Bożego i prawdy na temat manipulowania ludzi przez środowiska LGBT Ksiądz Profesor jest dziś prześladowany procesem karnym przez jeden z niemieckich sądów. W perspektywie jest zarówno wysoka grzywna, jak i więzienie. Oto prawdziwy obraz otwartości współczesnego świata – tolerancja dla pochlebców i konformistów, zniewolenie i cenzura dla wszystkich tych, którzy ośmielą się mieć własne zdanie i żyją zgodnie z Dekalogiem. Głos naszego Laureata to sprzeciw wobec dyktatury fałszywej tolerancji i fałszywej wolności.

Synodalność, czyli „konsultacje społeczne”

Za pierwszej komuny, kiedy kierownictwu partyjnemu z tych lub innych powodów zaczynał palić się grunt pod nogami, inicjowano „konsultacje społeczne”. Tak było u schyłku epoki Władysława Gomułki, zapoczątkowanego tzw. „wydarzeniami marcowymi”. Wprawdzie „towarzysz Wiesław” jeszcze je spacyfikował, ale już na zjeździe partii jedna część sali po staremu skandowała: „Wiesław, Wiesław!”, ale druga – już po nowemu: „Gierek, Gierek!”, na co Gomułka zareagował uwagą, że „nie będzie żadnych gierek”. Więc „wydarzenia” zostały jeszcze spacyfikowane, ale tym bardziej kierownictwo partii pragnęło odbudować – jak się wtedy mówiło – „więź z masami”, to znaczy – wymyślić jakieś makagigi, którymi można by zaabsorbować opinię publiczną. Toteż towarzysz Bolesław Jaszczuk wykombinował „system bodźców ekonomicznych materialnego zainteresowania”. Miało to być panaceum na wszystkie „bolączki” i „niedociągnięcia”, które „tu i ówdzie” jeszcze się zdarzały, ale chyba samo kierownictwo nie było do nich do końca przekonane, bo na wszelki wypadek nakazało „konsultacje społeczne”. Ich celem było rozmycie ewentualnej odpowiedzialności, bo gdyby z „bodźcami” coś poszło nie tak, zawsze można było powiedzieć, że to nie partia, tylko cały naród tak w konsultacjach zdecydował. W ogóle konsultacje są szalenie wygodną formułą. Jeśli na przykład powiedziałbym komuś: panie zaraz poderżnę panu gardło – i co pan na to? – a on odpowiedziałby, że jest temu przeciwny, to nawet gdybym rzeczywiście gardło mu poderżnął, nikt nie mógłby postawić mi zarzutu, że się z poderżniętym nie skonsultowałem.

Toteż, chociaż „cały naród” w tych konsultacjach wziął udział, to partia jednak nie zdołała odzyskać „więzi z masami”, bo wkrótce potem nastąpiły „wydarzenia grudniowe”, w następstwie których Władysław Gomułka został obalony. Edward Gierek swoje urzędowanie nawet zaczął od konsultacji, bo pojechał do Gdańska i tam, w gronie zaufanych, potiomkinowskich robotników, wśród których znajdował się już Kukuniek, zapytał: „Pomożecie?” – na co robotnicy spontanicznie odpowiedzieli:pomożemy!” Tak rozpoczął się okres „dynamicznego rozwoju”, kiedy to „Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”, ale długo to nie trwało, bo już 24 czerwca 1976 roku pierwszy minister Edwarda Gierka, Piotr Jaroszewicz, z trybuny sejmowej ogłosił podwyżkę cen – oczywiście poprzedzoną szerokimi „konsultacjami społecznymi”. Ale „warchoły” i „kolesie” – jak nazywała ich czołowa gwiazda ówczesnej publicystyki, pan red. Wiesław Górnicki, zaczęli palić partyjne komitety i w ogóle – sprzeciwiać się partii. Wprawdzie przy pomocy „ścieżek zdrowia” i niezawisłych sądów, które sypały „piękne wyroki”, sytuacja została opanowana, ale nie na tyle, by te uprzednio wykonsultowane społecznie podwyżki cen utrzymać. Na spotkaniu w Berlinie Breżniew zabronił Gierkowi dalszych podwyżek, toteż jeszcze tego samego dnia premier Jaroszewicz, nie ukrywając wściekłości, podwyżki odwołał, bo ”w toku społecznych konsultacji złożono ogromnie dużo propozycji, zasługujących na bardzo wnikliwe rozpatrzenie”.

Jak widzimy, konsultacje są dobre na wszystko: i na podwyższanie cen i na odwoływanie podwyżek, a kto wie, czy przypadkiem również – jak śpiewali starsi panowie, co prawda o piosence, niemniej jednak – „na ładną niewinną panienkę” – chociaż Leonid Breżniew w niczym jej nie przypominał.

Wspominam o tym wszystkim, bo wydaje mi się – o czym zresztą wiele razy pisałem – że Kościół, a ściślej – przewielebne duchowieństwo, upodobniło się do partii i to w jej okresie schyłkowym. Nie chodzi już nawet o to, że w owym schyłkowym okresie nie tylko partyjniacy, ale i członkowie aparatu w żaden komunizm już nie wierzyli, tylko pilnowali synekur, dzięki którym mogli wypić i zakąsić, a że wymagało to rozmaitych rytualnych deklamacji, no to cóż; ten biznes miał taką specyfikę. Przede wszystkim chodzi o to, że po II Soborze Watykańskim, przewielebne duchowieństwo stopniowo skupiło całą uwagę na sobie i własnych problemach, w znacznej części seksualnych, co zaowocowało nie tylko ponawiającymi się postulatami zniesienia celibatu, ale otworzyło też drzwi przed „lawendową mafią”, o której bez ogródek piszą znawcy przedmiotu.

W rezultacie, zamiast zapowiadanej przez soborowych entuzjastów „wiosny Kościoła”, mamy raczej symptomy procesów rozkładowych, zwłaszcza w Europie i Ameryce Północnej, bo w Afryce i Ameryce Południowej sytuacja podobno wygląda inaczej. Kto wie, czy ta okoliczność nie skłoniła Kolegium Kardynalskiego do wyboru obecnego papieża Franciszka po abdykacji Benedykta XVI? Uzasadnienie tej abdykacji nie wytrzymuje krytyki, bo chociaż upłynęło od niej już ponad 8 lat, 95-letni papież-emeryt nadal cieszy się, jak na swój wiek, dobrym zdrowiem i znakomitą formą intelektualną, podobnie jak rok starsza od niego brytyjska królowa Elżbieta II. Chyba nie o zdrowie tu chodziło – ale mniejsza z tym.

Papież Franciszek od 8 lat zaskakuje katolików, może z wyjątkiem tych najbardziej oddanych postępactwu. A to urządza ceremonię z jakimś amazońskim bożkiem, a to wpisuje do katechizmu iż kara śmieci sprzeczna jest z chrześcijaństwem, co wzbudza rozmaite rozterki. Przez ostatnie 2000 lat sprzeczna z chrześcijaństwem nie była i dopiero teraz papież spenetrował prawdę. Oznacza to jednak, ze przez ostatnie 2000 lat Kościół się mylił i to w takiej ważnej sprawie. Skoro tak, to skąd możemy czerpać pewność, że nie myli się teraz? Tymczasem ludzie potrzebują Kościoła przede wszystkim po to, by dostarczał im pewności. Jeśli zamiast pewności zacznie dostarczać im coraz więcej rozterek, to czy będzie nadal jeszcze do czegoś potrzebny?

W takiej sytuacji papież Franciszek zainaugurował „synodalność”. Jest ona bardzo podobna do wspomnianych „konsultacji społecznych”, bo ma wszelkie cechy operacji socjotechnicznej, rodzaju organizacyjnej krzątaniny, mającej ukryć bezradność i – trzeba to powiedzieć – brak odwagi. Jeśli np. do konsultacji zaprasza się ostentacyjnych sodomitów, którzy butnie oświadczają, jakoby byli „darem” dla Kościoła, to cisną się na usta słowa przypisywane przez Wergiliusza Laokoonowi: ”timeo Danaos et dona ferentes”, co się wykłada, że boję się Greków nawet jak przychodzą z darami.

Czyż „synodalność” nie jest aby pretekstem, by sodomia i gomoria zyskała w kościele prawo obywatelstwa – bo jużci; skoro zapraszamy ich do „konsultacji”, to przecież nie po to, by stawiać przeszkody, czy wręcz sprzeciwiać się głoszonej przez nich ideologii? Wreszcie – co najważniejsze – czy „synodalność” nie oznacza aby usankcjonowania kryzysu przywództwa – bo czy pasterze oddający przewodnictwo stadu są jeszcze pasterzami?

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5082 Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    7 grudnia 2021

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.