Głos sodomitów, zboczeńców, pedałów… [osób LGBT]… po raz pierwszy słyszalny w Kościele w Polsce. Zgniły owoc synodu.

[tytuł- MD] Tęczowa zaraza daje głos…

==============

Kościół powinien złagodzić krytykę społeczności LGBT, a ona sama nie może być wykluczana ze wspólnoty – wynika z głosów podczas trwającego obecnie synodu.

19.07.2022 Wiktor Ferfecki https://www.rp.pl/kosciol/art36726281-glos-osob-lgbt-po-raz-pierwszy-slyszalny-w-kosciele-w-polsce

„Chciałbym przeżyć życie najlepiej jak potrafię. Jak? To pytanie trzeba zadawać sobie każdego dnia. Chciałbym żeby Kościół realnie mnie w tym wspierał. Wejście na drogę dialogu i używanie nieco bardziej empatycznego języka nie oznacza jeszcze »rozcieńczania doktryny«” – taka wypowiedź osoby homoseksualnej padła podczas konsultacji w Archidiecezji Łódzkiej. To tylko jeden z wielu przykładów. Kościół katolicki w Polsce po raz pierwszy wsłuchał się w głos chrześcijan LGBT.

Stało się to w trakcie synodu ogłoszonego przez papieża Franciszka. Dotyczy synodalności, czyli m.in. funkcjonowania świeckich w Kościele, a w odróżnieniu od poprzednich biorą w nim udział zwykli wierni, bo podzielono go na trzy fazy: lokalną, kontynentalną i powszechną.

Pierwszy etap, diecezjalny, właśnie się w Polsce kończy, a zespoły synodalne publikują pierwsze syntezy. Jeszcze przed rozpoczęciem synodu papież apelował, by konsultacje nie były fikcją i uczestniczyli w nich także „biedni, żebracy, narkomani i wykluczeni”. Z lektur syntez wynika, że rzeczywiście doszło do pewnego przełomu, bo osoby LGBT, przynajmniej w niektórych diecezjach, zaczęły być traktowane poważnie.

Tak było np. w Archidiecezji Warszawskiej, gdzie udział w synodzie wzięła organizacja chrześcijan LGBT Wiara i Tęcza. – Jesteśmy zadowoleni z przebiegu konsultacji – przyznaje działacz organizacji Marcin Dzierżanowski. – Po raz pierwszy osoby LGBT+ mogły w nich uczestniczyć na pełnych prawach i mówić swoim głosem. Dla wielu środowisk katolickich było to pierwsze zetknięcie się z ujawnionymi osobami homoseksualnymi, biseksualnymi i transpłciowymi. Do pewnego stopnia udało się więc znormalizować naszą obecność w Kościele, a to już wartość sama w sobie – mówi. Dodaje, że organizatorom „należą się słowa uznania”, również za to, że obecność osób LGBT odnotowano archidiecezjalnej syntezie synodalnej.

Zapisano w niej, że „w prace synodalne włączyło się środowisko osób homoseksualnych, które nie czują się zrozumiane przez Kościół i proszą o duszpasterstwo, uwzględniające ich sytuację życiową”. Z kolei w syntezie z Archidiecezji Poznańskiej można przeczytać, że „większość uczestników synodu, która wypowiedziała się na ten temat (LGBT – red.), dała do zrozumienia, że potrzebna jest zmiana języka i postaw wobec tych osób”. Wątki LGBT pojawiły się też w dokumentach z: Gliwic, Łomży, Płocka, Radomia, Świdnicy, Wrocławia, warszawskiej Pragi i wspomnianej na wstępie Łodzi. Jednak na tym lista nie musi się skończyć, bo niektóre diecezje nie opublikowały jeszcze syntez. Z dokumentów najczęściej wynika oczekiwanie wiernych, by przedstawiciele Kościoła złagodzili retorykę wobec LGBT.

Dotąd bowiem Kościół kojarzył się z bezkompromisowym stosunkiem do takich osób, za sprawą m.in. wypowiedzi metropolity krakowskiego abp. Marka Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie”. Czy synod sprawi, że osoby LGBT zaczną być inaczej traktowane? Liczy na to Marcin Dzierżanowski. Jego zdaniem najbliższe tygodnie i miesiące będą czasem powiedzenia: „sprawdzam”.

Redaktor naczelny KAI Marcin Przeciszewski uważa, że efektem synodu [—]

Synod o synodalności. Kto? Do kogo? Po co? Sapienti sat – mądremu dość!

Sapienti sat – mądremu dość! Kilka refleksji o synodzie papieża Franciszka.

9 października 2021 r. w Rzymie papież Franciszek rozpoczął nowy Synod o synodalności pod hasłem: „Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo, misja”. Synod ma składać się z trzech etapów, z czego pierwszy – rozpoczęty na szczeblu diecezjalnym 17 października 2021 r. – budzi wiele emocji, ponieważ dotyczy konsultacji całego „ludu Bożego”.

ks. Piotr Świerczek https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/3028

———————

Drugi etap odbędzie się na szczeblu kontynentalnym, na którym ma być przygotowana wielka synteza wszystkich wypowiedzi ludu. Zaś trzeci, wieńczący etap, jest przewidziany na jesień 2023 r., kiedy w Rzymie odbędzie się zgromadzenie biskupów z całego świata. Watykan przygotował specjalne Vademecum na temat przeprowadzenia poszczególnych etapów. W obliczu tego wydarzenia – na podstawie Vademecum, wypowiedzi hierarchów i samego papieża – spróbujmy odpowiedzieć sobie na trzy proste pytania o Synod: Kto? Do kogo? Po co?

Kto?

Kto „zwołał” ten synod? Niewątpliwie ostateczną przyczyną sprawczą tego wydarzenia jest decyzja papieża. Papież Franciszek nie zaskoczył nas swym pomysłem o nowym sposobie synodowania po tylu innych zaskakujących inicjatywach, tym bardziej, że z wykształcenia jest posoborowym jezuitą, a zatem metoda dialogowania dla wspólnego rozeznania jest mu dość bliska. Jednak nie możemy być na tyle naiwni, aby sądzić, że to pomysł jednej osoby. Kardynał Duka, prymas Czech, w swoim liście pasterskim z okazji rozpoczęcia Synodu na szczeblu archidiecezji praskiej przypomina, że już przed ostatnim konklawe purpuraci domagali się wprowadzenia poważnych reform w Kościele, by odpowiedzieć m.in. na fakt podwojonej liczby katolików od czasów II Soboru Watykańskiego. Arcybiskup Pragi dodaje także, że ów synod jest przygotowaniem do nowego soboru. W tym kontekście przenieśmy się do 1923 roku. Na sekretnym konsystorzu papież Pius XI zapytał kardynałów, czy należałoby odpowiedzieć na coraz silniejsze w tamtym czasie głosy i zwołać sobór, aby dokończyć przerwany I Sobór Watykański. Kardynał Billot odpowiedział: „Najpoważniejszy powód, który w moim przekonaniu jednoznacznie przesądza o negatywnej odpowiedzi, jest następujący: wznowienie obrad soborowych jest z upragnieniem wyczekiwane przez najgorszych wrogów Kościoła, to znaczy przez modernistów, którzy – jak na to wskazują najpewniejsze oznaki – już teraz przygotowują się, by wykorzystać te stany generalne Kościoła do przeprowadzenia rewolucji, do zorganizowania nowego roku 1789, co jest przedmiotem ich marzeń i największych nadziei. Obawiamy się, że wprowadzone zostaną metody dyskusji i propagandy bardziej odpowiadające zwyczajom demokratycznym niż tradycjom Kościoła”. W tej wypowiedzi mamy wskazówkę do odpowiedzi na pierwsze pytanie. Nie wydaje się koniecznym dalej rozwijać tematu – sapienti sat!

Do kogo?

Do kogo adresowane jest to powszechne zgromadzenie? Do wszystkich – twierdząc najprościej – ale nie tyle wszystkich katolików, co wszystkich ludzi. Na pierwszych kartach Vademecum Synodu o synodalności mamy wrażenie, że chodzi o Kościół katolicki, czytamy tam: „Papież Franciszek zaprasza cały Kościół”; „Misja Kościoła wymaga, aby cały Lud Boży podążał razem” itp. Ale mamy też i takie stwierdzenie: „Bycie Kościołem synodalnym znajduje swój wyraz w radach ekumenicznych, synodach biskupów, synodach diecezjalnych oraz radach diecezjalnych i parafiach”. Wydaje się, że nie jest bez znaczenia kolejność podania składowych synodalnego Kościoła, gdzie na pierwszym miejscu są postawione rady ekumeniczne. Potwierdzeniem tej nowej hierarchii w strukturach kościelnych po II Soborze Watykańskim są liczne zdania w obrębie całego dokumentu, które po części odsłaniają już cel ostateczny Synodu. Oto przykłady: „Równie cenny będzie wkład innych jednostek kościelnych”; „Aby […] proces synodalny był wsłuchiwaniem się w głos wszystkich ochrzczonych. […] Wszyscy ochrzczeni wspólnie stanowią podmiot sensus fidelium, żywego głosu Ludu Bożego. Jednocześnie w pełnym uczestnictwie w akcie rozeznawania ważne jest usłyszenie przez ochrzczonych głosów innych ludzi w ich lokalnym środowisku, w tym osób, które porzuciły praktykowanie wiary, osób innych tradycji wiary, ludzi niereligijnych itd.”; „Chociaż wszyscy ochrzczeni są w szczególny sposób wezwani do udziału w procesie synodalnym, to nikt – niezależnie od przynależności religijnej – nie powinien być wykluczony z dzielenia się swoją perspektywą i doświadczeniem, o ile chce pomóc Kościołowi na jego synodalnej drodze poszukiwania tego, co dobre i prawdziwe”.

Rozważmy, co nam tu zostało powiedziane. Po pierwsze, wezwani są wszyscy ochrzczeni, a dokument nie podkreśla, że chodzi o ochrzczonych katolików. W ogóle ma się wrażenie, że przymiotnik „katolicki” jest przynajmniej niemile widziany w tym dokumencie. Po drugie, o sprawach życia Kościoła będą rozmawiać ci, którzy z tego życia zrezygnowali i nie praktykują swojej wiary – mają czynny głos w rozeznawaniu. Po trzecie, w całym dokumencie używa się słowa Kościół, pisanego wielką literą w domniemanym odniesieniu do Kościoła katolickiego, ale tak samo określa się wszystkie inne schizmatyckie wspólnoty. Po czwarte, członkiem Synodu może być każdy, nie tylko w obrębie wspólnot schizmatyckich, ale także innowierców, a nawet ateistów.

Uzupełnieniem treści Vademecum rozwiewającym wszelkie wątpliwości są słowa kard. Kocha, przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan, który w wywiadzie dla niemieckiego „katolickiego” tygodnika „Die Tagespost” powiedział: „Byłoby dobrze, aby partnerzy ekumeniczni byli zaangażowani w proces synodalny na wszystkich jego poziomach”. Kardynał odsłonił także cel starań ekumenicznych: „W pogłębianiu i umacnianiu synodalności można widzieć ważny ekumeniczny wkład Kościoła katolickiego na rzecz uznania prymatu biskupa Rzymu także przez inne Kościoły”. Mamy tu nie tylko zrównanie wszystkich wspólnot zwanych przez purpurata „Kościołami”, ale jeszcze podanie przyczyny podziału – brak uznania prymatu Rzymu. Nie ma tu jednak ani słowa o doktrynie, która z tym uznaniem powinna się wiązać. Zdaje się, że cały ruch ekumeniczny sprowadza się już tylko do przezwyciężenia kwestii administracyjno-prawnych, czego przyczyną jest smutny fakt zarzucenia głoszenia i nauczania prawdy katolickiej w samym Rzymie. Trudno zatem spierać się o coś, co zostało skrzętnie schowane w ciemnej piwnicy za sprawą stwierdzenia, że teraz Kościół naucza inaczej i tyle. Ma to sens tylko wtedy, gdy przyjmiemy a priori, że nikt nie ma monopolu na prawdę, ponieważ nie jest nam ona dostępna ostatecznie, oraz że chrzest jest wydarzeniem, które włącza wszystkich do wielkiej rodziny zwanej Kościołem, który dzieli się na różne partie, a wspólnie uznany prezydent przywróci upragnioną jedność.

W takiej mieszaninie opinii, zdań, przeżyć, doświadczeń Vademecum każe wyróżnić pewną grupę: „Szczególną troską należy otoczyć te osoby, które mogą być wykluczone: kobiety, osoby niepełnosprawne, uchodźców, migrantów, osoby starsze, osoby żyjące w ubóstwie, katolików, którzy rzadko lub nigdy nie praktykują swojej wiary itd.”. Trudno na początku zrozumieć, o co dokładnie chodzi w stwierdzeniu „szczególną troską”. Wydaje się stosownym odczytać znaczenie tego zdania w kontekście innego: „Synteza powinna zwracać szczególną uwagę na głosy tych, którzy nie są często słyszani, i integrować to, co można nazwać «raportem mniejszości»”, ponieważ „Bóg – jak stwierdza dokument – często przemawia głosami osób łatwo wykluczanych, odrzucanych lub pomijanych”. I może należałoby przyznać tej tezie rację, gdybyśmy umieścili ją w bardzo konkretnym kontekście egzystencjalnym, czego dowodzą życiorysy świętych, a nawet samo życie i śmierć Pana naszego Jezusa Chrystusa. Jednak wyemancypowanie takiego pobożnego ogólnika z podkreśleniem jego znaczenia dla całego Synodu jest kolejną furtką, która prowadzi do chaosu, a przez to zamiast rozjaśniać – zaciemnia.

Na podstawie tylko małych wycinków z Vademecum widać jasno, że synod jest drogą, w której bardzo szeroko rozumiany lud podejmie refleksje i postanowi o sposobie życia Kościoła. W rozważaniach nad tym nowym sposobem ustanawiania kościelnych zarządzeń warto przywołać słowa Piusa IX z bulli Ineffabilis Deus ogłaszającej dogmat o Niepokalanym Poczęciu, o którym „świadczą przedziwne Księgi natchnione, czcigodna Tradycja, ustawiczne przeświadczenie Kościoła, osobliwa jednomyślność w tej sprawie katolickich biskupów i wiernych oraz doniosłe akty i konstytucje Naszych poprzedników”. Od razu widać różnicę w podejściu do kwestii tak istotnych jak prawda. Dogmat o Niepokalanym Poczęciu przeszedł bardzo długą drogę. Na jego temat panowały na przestrzeni wieków różne ludzkie opinie, nawet ze sobą sprzeczne, a co więcej – wypowiadane także przez świętych. Dopiero dogłębne badania pozwoliły na podstawie odniesienia do niezmiennej pełni prawdy ogłosić w Kościele Niepokalane Poczęcie, obecne w Objawieniu od samego początku, choć czasem niedostatecznie dostrzegane przez ułomne, ludzkie rozumowanie. Jeśli synod powołany przez papieża Franciszka ma dotyczyć istoty Kościoła, a takie przeświadczenie wynosi chyba każdy po przeczytaniu Vademecum, to czy do podjęcia tak istotnej refleksji, za którą zapewne pójdą i akty prawne, można wykorzystać tylko ludzkie opinie, choćby nawet w tym przypadku były nazwane działaniem Ducha Świętego? I choćby obrońcy synodu twierdzili, że tu chodzi tylko o praktykę, a nie o dogmaty, to nie możemy zapominać, że wynika ona właśnie z dogmatów. Jeśli zmieni się praktykę wbrew prawdzie, trzeba będzie w końcu zmienić i prawdę. Jest to gwałt zadany istocie Magisterium Kościoła, ponieważ, jak pisał w konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus papież Pius XII: „Urząd Nauczycielski Kościoła istnieje nie dzięki ludzkiej zapobiegliwości, lecz dzięki opiece Ducha Prawdy, i dlatego bez wszelkiego błędu wypełnia zalecone zadanie przechowywania przez wszystkie wieki prawd objawionych w stanie czystym i nienaruszonym: toteż i przekazuje je nieskażone, nic do nich nie dodając ani od nich odejmując”.

W obliczu zdrowego rozsądku, który towarzyszy ludziom zaniepokojonym pomysłami Watykanu, twórcy Vademecum bronią się wezwaniem na świadka cnoty pokory, która ma autoryzować drogę słuchania wszystkich i mówienia, czego się chce: „Pokora w słuchaniu musi odpowiadać odwadze w mówieniu: Każdy ma prawo do bycia wysłuchanym, tak jak każdy ma prawo do wypowiedzi. Dialog synodalny zależy od odwagi zarówno w mówieniu, jak i w słuchaniu. Nie chodzi o angażowanie się w debatę po to, by przekonać innych. Jest to raczej przyjmowanie tego, co mówią inni, jako sposobu, w jaki objawia się Duch dla wspólnego dobra (1 Kor 12, 7)”.

W odpowiedzi na te słowa, a zarazem podsumowując drugą kwestię niniejszych rozważań, odwołajmy się do wydarzenia z życia Pana Jezusa, który pod Cezareą Filipową podjął „dialog” ze św. Piotrem. Pan Jezus najpierw zapewnił, że prawdę o Chrystusie-Mesjaszu rzeczywiście objawił Piotrowi Ojciec Niebieski, ale za chwile skarcił go, gdyż to, co następnie powiedział, nie było z natchnienia Ducha, ponieważ nie było zgodne z prawdą:

„Błogosławiony jesteś, Szymonie, Bar Jona; bo ciało i krew nie objawiły tobie, ale Ojciec mój, który jest w niebiosach. […] Odtąd począł Jezus wykazywać uczniom swoim, iż potrzeba, aby szedł do Jeruzalem i wiele wycierpiał od starszych, od doktorów i od przedniejszych kapłanów, i był zabity, i trzeciego dnia zmartwychwstał. I wziąwszy go Piotr, począł go karcić, mówiąc: Boże cię uchowaj, Panie! Nie przyjdzie to na ciebie. A on obróciwszy się, rzekł Piotrowi: Idź za mną, szatanie! Jesteś mi zgorszeniem, bo nie rozumiesz, co jest Bożego, a co jest ludzkiego” (Mt 16, 17.21–23).

Sapienti sat!

Po co?

Po co synod? Korzystając ze słownictwa Vademecum, na trzecie pytanie niniejszego artykułu można odpowiedzieć najkrócej, że celem procesu synodalnego jest „odnowa mentalności i struktur kościelnych tak, aby żyć wezwaniem Boga do Kościoła w obliczu aktualnych znaków czasu”. Metodą dzielenia się posoborowe struktury Kościoła mają prowadzić „dialog prowadzący nas do nowości”, by być gotowym do „zmiany naszych opinii w oparciu o to, co usłyszeliśmy”. Jest to także czas „ćwiczenia w rozeznawaniu” oraz „uwolnienia naszych umysłów i serc od uprzedzeń i stereotypów”. W procesie synodalnym ważne jest i to, aby „przezwyciężyć plagę klerykalizmu” poprzez swobodne wyrażanie swoich poglądów. Na synodzie i w posynodalnych strukturach nie będzie już miejsca na „ideologię”: „Musimy unikać ryzyka nadawania większego znaczenia ideom niż rzeczywistości życia wiarą, którą ludzie przeżywają w sposób konkretny”. Ostatecznie czas synodu to także marzycielstwo w ramach dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego o jedności całej rodziny ludzkiej.

Żeby jeszcze lepiej zrozumieć intencje papieża powołującego Synod, przytoczmy kilka fragmentów z homilii wygłoszonej podczas obrzędów rozpoczęcia „nowej drogi” w Rzymie. Papież opisał Synod w świetle odczytanej Ewangelii o bogatym młodzieńcu (Mk 10, 17–30). Zachęca tam, byśmy w Kościele podjęli wspólne wędrowanie z Jezusem, który poprzez bycie w drodze znajdował się zawsze blisko ludzkich spraw. Wspólna droga – pierwszy element Synodu. W spotkaniu z młodzieńcem Jezus podejmuje drugi etap – słucha: „Pan nie jest obojętny, nie okazuje poirytowania czy zaniepokojenia […]. Jest gotów na spotkanie. […] Jezus się nie lęka słuchać sercem. […] Kiedy słuchamy sercem, to właśnie się dzieje: druga osoba czuje się mile widziana, nieosądzana, ma swobodę opowiadania o swoich doświadczeniach i drodze duchowej”. Trzecim elementem Synodu jest rozeznawanie, które według papieża w opowieści ewangelicznej zawiera się w tym, że nasz Pan Jezus Chrystus „proponuje” młodzieńcowi, aby spojrzał w głąb siebie. „Synod jest procesem rozeznawania duchowego […] wydarzeniem łaski, procesem uzdrawiania prowadzonym przez Ducha Świętego”. Papież przez Synod wzywa Kościół, „byśmy wsłuchiwali się w świat” i zadali sobie pytanie, ogołociwszy siebie z „zamknięć i powtarzających się wzorów duszpasterskich […], w jakim kierunku chce nas Bóg poprowadzić?”.

Chcąc ostatecznie rozprawić się z tym pomysłem, wystarczy – na wzór papieża – wziąć na warsztat komentowaną przez niego opowieść o rozmowie Jezusa z bogatym młodzieńcem: „Jeden przybiegłszy [do Jezusa], upadł na kolana przed Nim i pytał Go: Nauczycielu dobry! […]”. W pierwszym zdaniu widzimy już zaprzeczenie idei wspólnego wędrowania bez hierarchii, bez przewodnika. Młodzieniec upadł przed Panem na kolana – znak uniżenia, a Pan Jezus z tych kolan go nie podniósł. Z piersi uniżonego bogacza wychodzi okrzyk sławiący dobrego Nauczyciela, a Pan Jezus zaraz reaguje: „Nikt nie jest dobry, tylko jeden Bóg”. Święty Ambroży komentuje tę odpowiedź: „On nie zaprzecza, iż jest dobry, lecz określa siebie jako Boga”. Jakże zatem mylnym jest stwierdzenie, że my sami sobie wystarczymy, że my możemy na równi z Jezusem, naszym Nauczycielem, rozmawiać. Potrzebujemy Jego boskiego autorytetu, aby poznać prawdę daną nam już w Objawieniu i w Kościele zachowaną (choć dziś raczej schowaną). Autorytet Chrystusa został dany apostołom i ich następcom, ale został on dany w Chrystusie. To znaczy, że każdy kapłan ma nie tylko prawo, ale i obowiązek występować w imieniu Chrystusa i posiada Chrystusowy autorytet, jeśli służy Chrystusowi, głosząc tylko to, co nasz Pan przekazał. Dobry Pasterz prowadzi swoje owce i wskazuje im drogę, jak dobitnie podkreśla Psalm 22: „Pan mną rządzi […]. Prowadził mię ścieżkami dla sprawiedliwości imienia swego”. Arcybiskup Marcel Lefebvre dawał klerykom cenne wskazówki co do misji kapłana: „Trzecia funkcja pełniona przez kapłana polega na prowadzeniu dusz, to znaczy użyciu wszystkich środków ułatwiających im drogę do nieba. Jego rolą jest ratowanie dusz […] kapłan jest również drogą. Idąc za przykładem Pana Jezusa, winien okazywać wiernym drogę do nieba”. Natomiast obecna wersja synodu stanowi coś przeciwnego. Logo promujące nową drogę bez pasterza ukazuje lud idący za dzieckiem, zaś pasterz idzie wmieszany w tłum. Nad wszystkimi wędrującymi roztoczona jest rozmazana postać, której znaczenie jest tak pomieszane jak cały pomysł na nowy synod, w którym promuje się braterstwo bez ojcostwa, a to nic innego jak droga rewolucji z 1789 roku.

Wracając do ewangelicznego opowiadania, zobaczmy, jak Pan Jezus naucza młodzieńca, przypominając przykazania dotyczące relacji międzyludzkich. Pomija zaś pierwsze trzy dotyczące relacji do Boga, gdyż ten stosunek stworzenia wobec Stwórcy jest już wyrażony w klęczącej postawie młodzieńca, który słucha Boga. Po wysłuchaniu pierwszej zachęty młodzieniec odpowiada: „Nauczycielu! Tego wszystkiego strzegłem od młodości mojej. Jezus zaś wejrzawszy nań, umiłował go i rzekł mu: Jednego ci nie dostaje; idź, sprzedaj, cokolwiek masz, i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie, i przyjdź, naśladuj mię”.

Odpowiadając młodzieńcowi, cóż uczynił Pan Jezus? Osądził, czego mu brak, a przecież osądzanie jest zabronione…? Tylko Bóg może osądzić! Zatem każdy z nas musi poddać swoje myśli, sądy, pragnienia tylko pod jeden sąd – Boży. Nawet jeśli nie uczynimy tego za życia, przyjdzie nam i tak stanąć na sądzie po śmierci, ponieważ Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za złe karze. Sam papież Franciszek w swojej homilii przypomniał jakby przeciwko sobie, że słowo Boże jest „ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, […] zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (por. Hbr 4, 12). Bez zdrowego osądu Kościoła, który w obliczu prawdy zweryfikuje każde inne ludzkie słowo, wszystkie wypowiedzi nie mają żadnego znaczenia. Wiedział o tym doskonale ów młodzieniec, ponieważ odszedł smutny. Jego smutek wynikał z wielkiego dysonansu między wezwaniem do życia z Bogiem a naturalnymi pragnieniami. A przecież był to młodzieniec pobożny… Jeśli w drodze synodalnej wszyscy będą mogli wyrazić swoje pragnienia bez względu na wszystko, to do czego to doprowadzi?

Słusznie mówi papież Franciszek, że musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, w jakim kierunku chce nas Bóg poprowadzić. Problem polega na tym, że mało kto jeszcze pamięta odpowiedź daną dwa tysiące lat temu i niezmienną do dziś: „Jeśli kto chce iść za mną, niech sam siebie zaprze, i weźmie krzyż swój, a naśladuje mnie” (Mt 16, 24). Prawdą jest nasz Pan Jezus Chrystus i nie można Jedynego Boga, który sam się objawił, zinterpretować na wiele różnych sposobów. Można Go różnymi sposobami wyrażać, inaczej mówiąc do dziecka, a inaczej do studenta teologii, inaczej na misjach podczas pierwszej katechezy, a inaczej na rekolekcjach kapłańskich.

Sposobów ukazywania Prawdy jest wiele, wszystkie jednak muszą prowadzić na jedną drogę, ponieważ dróg nie ma wielu. Jest jedna – ciasna brama – to droga na Golgotę, jest to droga Najdroższej Ofiary Chrystusa, jest to w końcu katolicka Msza Święta wszech czasów, która wieńczy całą Prawdę i jest źródłem odpowiedzi na każde pytanie o Pana Boga, katolicką wiarę oraz jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół – to jest droga dla każdego katolickiego synodu – sapienti sat!

Synodalność, czyli „konsultacje społeczne”

Za pierwszej komuny, kiedy kierownictwu partyjnemu z tych lub innych powodów zaczynał palić się grunt pod nogami, inicjowano „konsultacje społeczne”. Tak było u schyłku epoki Władysława Gomułki, zapoczątkowanego tzw. „wydarzeniami marcowymi”. Wprawdzie „towarzysz Wiesław” jeszcze je spacyfikował, ale już na zjeździe partii jedna część sali po staremu skandowała: „Wiesław, Wiesław!”, ale druga – już po nowemu: „Gierek, Gierek!”, na co Gomułka zareagował uwagą, że „nie będzie żadnych gierek”. Więc „wydarzenia” zostały jeszcze spacyfikowane, ale tym bardziej kierownictwo partii pragnęło odbudować – jak się wtedy mówiło – „więź z masami”, to znaczy – wymyślić jakieś makagigi, którymi można by zaabsorbować opinię publiczną. Toteż towarzysz Bolesław Jaszczuk wykombinował „system bodźców ekonomicznych materialnego zainteresowania”. Miało to być panaceum na wszystkie „bolączki” i „niedociągnięcia”, które „tu i ówdzie” jeszcze się zdarzały, ale chyba samo kierownictwo nie było do nich do końca przekonane, bo na wszelki wypadek nakazało „konsultacje społeczne”. Ich celem było rozmycie ewentualnej odpowiedzialności, bo gdyby z „bodźcami” coś poszło nie tak, zawsze można było powiedzieć, że to nie partia, tylko cały naród tak w konsultacjach zdecydował. W ogóle konsultacje są szalenie wygodną formułą. Jeśli na przykład powiedziałbym komuś: panie zaraz poderżnę panu gardło – i co pan na to? – a on odpowiedziałby, że jest temu przeciwny, to nawet gdybym rzeczywiście gardło mu poderżnął, nikt nie mógłby postawić mi zarzutu, że się z poderżniętym nie skonsultowałem.

Toteż, chociaż „cały naród” w tych konsultacjach wziął udział, to partia jednak nie zdołała odzyskać „więzi z masami”, bo wkrótce potem nastąpiły „wydarzenia grudniowe”, w następstwie których Władysław Gomułka został obalony. Edward Gierek swoje urzędowanie nawet zaczął od konsultacji, bo pojechał do Gdańska i tam, w gronie zaufanych, potiomkinowskich robotników, wśród których znajdował się już Kukuniek, zapytał: „Pomożecie?” – na co robotnicy spontanicznie odpowiedzieli:pomożemy!” Tak rozpoczął się okres „dynamicznego rozwoju”, kiedy to „Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”, ale długo to nie trwało, bo już 24 czerwca 1976 roku pierwszy minister Edwarda Gierka, Piotr Jaroszewicz, z trybuny sejmowej ogłosił podwyżkę cen – oczywiście poprzedzoną szerokimi „konsultacjami społecznymi”. Ale „warchoły” i „kolesie” – jak nazywała ich czołowa gwiazda ówczesnej publicystyki, pan red. Wiesław Górnicki, zaczęli palić partyjne komitety i w ogóle – sprzeciwiać się partii. Wprawdzie przy pomocy „ścieżek zdrowia” i niezawisłych sądów, które sypały „piękne wyroki”, sytuacja została opanowana, ale nie na tyle, by te uprzednio wykonsultowane społecznie podwyżki cen utrzymać. Na spotkaniu w Berlinie Breżniew zabronił Gierkowi dalszych podwyżek, toteż jeszcze tego samego dnia premier Jaroszewicz, nie ukrywając wściekłości, podwyżki odwołał, bo ”w toku społecznych konsultacji złożono ogromnie dużo propozycji, zasługujących na bardzo wnikliwe rozpatrzenie”.

Jak widzimy, konsultacje są dobre na wszystko: i na podwyższanie cen i na odwoływanie podwyżek, a kto wie, czy przypadkiem również – jak śpiewali starsi panowie, co prawda o piosence, niemniej jednak – „na ładną niewinną panienkę” – chociaż Leonid Breżniew w niczym jej nie przypominał.

Wspominam o tym wszystkim, bo wydaje mi się – o czym zresztą wiele razy pisałem – że Kościół, a ściślej – przewielebne duchowieństwo, upodobniło się do partii i to w jej okresie schyłkowym. Nie chodzi już nawet o to, że w owym schyłkowym okresie nie tylko partyjniacy, ale i członkowie aparatu w żaden komunizm już nie wierzyli, tylko pilnowali synekur, dzięki którym mogli wypić i zakąsić, a że wymagało to rozmaitych rytualnych deklamacji, no to cóż; ten biznes miał taką specyfikę. Przede wszystkim chodzi o to, że po II Soborze Watykańskim, przewielebne duchowieństwo stopniowo skupiło całą uwagę na sobie i własnych problemach, w znacznej części seksualnych, co zaowocowało nie tylko ponawiającymi się postulatami zniesienia celibatu, ale otworzyło też drzwi przed „lawendową mafią”, o której bez ogródek piszą znawcy przedmiotu.

W rezultacie, zamiast zapowiadanej przez soborowych entuzjastów „wiosny Kościoła”, mamy raczej symptomy procesów rozkładowych, zwłaszcza w Europie i Ameryce Północnej, bo w Afryce i Ameryce Południowej sytuacja podobno wygląda inaczej. Kto wie, czy ta okoliczność nie skłoniła Kolegium Kardynalskiego do wyboru obecnego papieża Franciszka po abdykacji Benedykta XVI? Uzasadnienie tej abdykacji nie wytrzymuje krytyki, bo chociaż upłynęło od niej już ponad 8 lat, 95-letni papież-emeryt nadal cieszy się, jak na swój wiek, dobrym zdrowiem i znakomitą formą intelektualną, podobnie jak rok starsza od niego brytyjska królowa Elżbieta II. Chyba nie o zdrowie tu chodziło – ale mniejsza z tym.

Papież Franciszek od 8 lat zaskakuje katolików, może z wyjątkiem tych najbardziej oddanych postępactwu. A to urządza ceremonię z jakimś amazońskim bożkiem, a to wpisuje do katechizmu iż kara śmieci sprzeczna jest z chrześcijaństwem, co wzbudza rozmaite rozterki. Przez ostatnie 2000 lat sprzeczna z chrześcijaństwem nie była i dopiero teraz papież spenetrował prawdę. Oznacza to jednak, ze przez ostatnie 2000 lat Kościół się mylił i to w takiej ważnej sprawie. Skoro tak, to skąd możemy czerpać pewność, że nie myli się teraz? Tymczasem ludzie potrzebują Kościoła przede wszystkim po to, by dostarczał im pewności. Jeśli zamiast pewności zacznie dostarczać im coraz więcej rozterek, to czy będzie nadal jeszcze do czegoś potrzebny?

W takiej sytuacji papież Franciszek zainaugurował „synodalność”. Jest ona bardzo podobna do wspomnianych „konsultacji społecznych”, bo ma wszelkie cechy operacji socjotechnicznej, rodzaju organizacyjnej krzątaniny, mającej ukryć bezradność i – trzeba to powiedzieć – brak odwagi. Jeśli np. do konsultacji zaprasza się ostentacyjnych sodomitów, którzy butnie oświadczają, jakoby byli „darem” dla Kościoła, to cisną się na usta słowa przypisywane przez Wergiliusza Laokoonowi: ”timeo Danaos et dona ferentes”, co się wykłada, że boję się Greków nawet jak przychodzą z darami.

Czyż „synodalność” nie jest aby pretekstem, by sodomia i gomoria zyskała w kościele prawo obywatelstwa – bo jużci; skoro zapraszamy ich do „konsultacji”, to przecież nie po to, by stawiać przeszkody, czy wręcz sprzeciwiać się głoszonej przez nich ideologii? Wreszcie – co najważniejsze – czy „synodalność” nie oznacza aby usankcjonowania kryzysu przywództwa – bo czy pasterze oddający przewodnictwo stadu są jeszcze pasterzami?

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5082 Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    7 grudnia 2021

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.