Rzeź Gazy, milczenie świata

https://klubjagiellonski.pl/2025/10/03/rzez-gazy-milczenie-swiata

Ten sprzeciw jest potrzebny nie tylko Palestyńczykom, ale także nam. Nawet jeśli nasze słowa nie uratują mieszkańców Gazy (choć mają na to i tak większe szanse niż milczenie), to może chociaż ocalą nasz język.

Dlaczego Gaza? Czemu w ogóle piszemy o tej zbrodni – kolejny raz? W tylu innych miejscach świata dzieją się przecież straszne rzeczy. Benjamin Netanjahu nie jest bynajmniej jedynym chodzącym po świecie mordercą i przywódcą państwa jednocześnie.

Kwestia intencji jest kluczowa – nie tylko dlatego, że z pewnością niejeden raz po ukazaniu się tego tekstu usłyszymy, że powodowały nami antyżydowskie uprzedzenia. Pytanie „dlaczego” wyprowadza nas poza zaklęty krąg moralnego oburzenia na działania państwa Izrael. Pozwala zrozumieć szerszy kontekst takich wydarzeń jak ludobójstwo w Gazie. Kontekst, który sięga wiele tysięcy kilometrów poza Bliski Wschód, obejmuje także nas. Być może nas przede wszystkim. A więc dlaczego?

Po niewłaściwej stronie

„Likwidacja ta ustalała w sposób demonstracyjny podział Europy na dwie kategorie. W jednej znajdowali się ludzie korzystający z praw wyborczych i gwarancji konstytucyjnych, w drugiej ci, których można strzelać jak zające, gnieść tankami i pławić w rzekach, bez tego, aby wykonujący te czynności mieli świadomość przekraczania zasad moralnych i przepisów etykiety towarzyskiej obowiązujący w ich krajach”.

Jerzy Stempowski pisał tu akurat nie o Palestyńczykach, ale uciekinierach ze Związku Sowieckiego, mocą decyzji zachodnich aliantów z 1945 roku mających być odesłanymi do „ojczyzny”. Co zarówno dla Stalina, Churchilla, jak i Roosevelta było równoznaczne z wykonaniem na nich wyroku śmierci. Bardziej oczywiste było to chyba tylko dla głównych zainteresowanych, podczas II Wojny Światowej walczących przeciwko władzy komunistycznej Kozaków i ich rodzin.

Józef Mackiewicz, który opisał te zdarzenia w powieści Kontra, przywołuje relacje kilku świadków, o płynącej Drawą na wznak kobiecie, z przywiązanym na piersiach niemowlęciem. Oboje wyłowiono martwych. Nie zdążyli się przeprawić na drugą stronę rzeki wyznaczającej granicę człowieczeństwa.

Zabili ich Anglicy; ci sami, którzy jeszcze kilkadziesiąt godzin wcześniej przysięgali, przysięgi swe uwierzytelniając „honorem brytyjskiego oficera”, że nigdy, ale to przenigdy nie wydadzą ich Sowietom. Wiedząc już wówczas doskonale, że właśnie to – wysyłając swych jeńców na pewną śmierć – mają zamiar uczynić.

Raz na jakiś czas zachodni świat – a przecież próbuje nas się intensywnie przekonać, że państwo Izrael jest najdalej wysuniętą na Wschód forpocztą cywilizacji zachodniej – zostaje przedzielony taką niewidzialną granicą. Kto ma zdawać sobie sprawę, żądać jej zniesienia jak nie my, którzy tyle wieków znajdowaliśmy się po jej niewłaściwej stronie?

Granicę oddzielającą ludzi od „ludzkich zwierząt”. Tych chronionych przez prawa, regulacje i konwencje od wszystkich, którym prawo to nie tyle zostały odebrane, co nigdy nie weszli w jego posiadanie. Bez względu na to, czy są dziećmi, kobietami, starcami – stali się „stroną konfliktu” tylko przez fakt, że oddychają. Ośmielili się żyć w tym właśnie miejscu i czasie. Dzisiaj są to Palestyńczycy z Gazy. Ale kiedyś byliśmy to my.

„Wszystko jest dozwolone!”

Zeznania świadków, którym udało się przeżyć przetrzymywanie przez izraelskich żołnierzy, dostarczają nie mniej wstrząsających relacji. Potwierdzają je zresztą zdjęcia i filmy, którymi chętnie dzielą się sami izraelscy żołnierze w mediach społecznościowych – uśmiechając się i śpiewając w trakcie bombardowań budynków cywilnych.

Do sieci trafiają zdjęcia rozebranych do bielizny, klęczących Palestyńczyków z zawiązanymi oczami. Trudno powiedzieć, jak poniżanie i upokarzanie niewinnych ludzi ma pomóc w walce z Hamasem –wydaje się, że może raczej radykalizować mieszkańców Gazy.

„Zobacz, posikał się. Zaraz pokażę ci jego plecy. To będzie dopiero zabawne. Patrz, torturowali go, żeby zaczął mówić. Skur**syn” – to cytat z innego wideo. Jest to dowód oczywistego łamania Konwencji Genewskiej.

Dziennik „Haaretz” donosił, że schwytani Palestyńczycy byli przebierani w izraelskie mundury i zmuszani do wchodzenia do tuneli i niebezpiecznych budynków przed żołnierzami IDF. Według informatorów tej gazety często były to przypadkowe osoby, nie mające związku z terrorystami. Inni służyli za żywe tarcze, kiedy izraelscy żołnierze strzelali nad ich ramieniem.

Do sieci wyciekło nagranie, na którym nagi więzień jest kopany w brzuch i opluwany. Izraelscy żołnierze gwałcili i seksualnie znęcali się nad Palestyńczykami (relacje potwierdzone przez organizacje praw człowiek czy ONZ) – opisy tych zbrodni są tak drastyczne, że trudno je w całości przytoczyć.

Wojsko izraelskie zapowiedziało podjęcie odpowiednich kroków i zatrzymało 10 rezerwistów odpowiedzialnych za znęcanie się nad Palestyńczykami. Jeden z żołnierzy, który przyznał się do tych czynów, został skazany na 7 miesięcy.

Jedna z izraelskich organizacji praw człowieka utrzymywała, że znęcanie się nad Palestyńczykami w izraelskich więzieniach jest systemowym, a nie incydentalnym problemem. W parlamencie zapytała, czy [tu opis ohydnej seksualnej zbrodni] jest zgodne z prawem. „Tak! Wszystko jest dozwolone. Wszystko!” – odpowiedział poseł z Likudu, partii premiera Netanjahu. Kilka dni później w największej telewizji w Izraelu, Kanale 12, jeden z gości w studio stwierdził, że żałuje, że gwałty na Palestyńczykach nie są zinstytucjonalizowane.

Zdaniem ministra bezpieczeństwa narodowego Izraela, Itamara Ben-Gvira, nie ma takiego działania, które nie jest dopuszczalne, jeśli tylko służy to bezpieczeństwu państwa. Aresztowanych gwałcicieli nazwał bohaterami narodowymi. Minister finansów Izraela, Bezalel Smotricz, wzywał do pilnego znalezienia osób odpowiedzialnych za wyciek nagrania i użycia przeciwko nim całej mocy prawnych środków. O ofiarach tych gwałtów nie wspomniał ani słowem.

Wśród gruzów i głodu

ONZ uznało też, że Izrael intencjonalnie głodzi Palestyńczyków i używa głodu jako narzędzia wojny. Ponad pół miliona ludzi głoduje w samej północnej Gazie. Według francuskiego MSZ w kwietniu tego roku zagrożonych głodem, śmiercią lub chorobami epidemiologicznymi było milion dzieci.

To bezpośrednia konsekwencja m.in. blokady transportu żywności i pomocy humanitarnej do Gazy przez Izrael i karania kolektywnie całej grupy narodowościowej za zbrodnie jednostek. Izrael nałożył blokadę w marcu w trakcie zawieszania broni z Hamasem. W maju ją zniesiono, ale nadal niewiele pomocy mogło być wwiezionej do Gazy.

Po ogromnej presji międzynarodowej pod koniec lipca Izrael uchylił nieco drzwi dla transportu leków i żywności – choć są one wciąż dalece niewystarczające. Dodajmy też, że minister Smotricz otwarcie i oficjalnie głosi, iż głodzenie Palestyńczyków może być moralnie uzasadnione. Innym razem wspominał on, że należy odciąć dostawy prądy, wody i żywności do Gazy.

Do arsenału działań Izraela trzeba dopisać też regularne bombardowanie budynków cywilnych, w tym ponad 100 szpitali i klinik, zostawiając 75 milionów ton gruzu w Gazie. Wiele z nich jest uwiecznione na filmach opublikowanych w mediach społecznościowych. Chwali się nimi członek rządu Netanjahu, Itamar Ben-Gvir, chwalą się żołnierze. W ostatniej ofensywie w połowie września zrównano z ziemią 16 budynków w mieście Gaza. Zginęło w wyniku tych działań kilkadziesiąt osób.

Kiedy kłamstwo przestaje dziwić

I druga lekcja historii, jaką odebrali mieszkańcy „bloku wschodniego”, a która dzisiaj powinna motywować ich do głośnego stawania w obronie niewinnie cierpiących Palestyńczyków. Lekcja kłamstwa. Nie tego wielkiego, jawnego i jaskrawego. Ale takiego zwykłego, codziennego, które wżera się pod skórę jak niezmywana i z czasem niezmazywalna warstwa brudu.

Władimir Bukowski w swojej autobiografii „I powraca wiatr” pisze o tym, skąd wziął się jego sprzeciw wobec komunizmu. Nie zaczęło się od żadnego moralnego wstrząsu. Od wiedzy o jakiejś dokonanej, a ukrytej przed wiedzą ogółu zbrodni reżimu. Zaczęło się w szkole.

Mały Bukowski, któremu na lekcji wymsknęło się jakieś nieświadomie wywrotowe stwierdzenie zauważył, że wszyscy – nauczyciele, dyrektorzy, rodzice – recytują wobec niego formułki, w które nikt z nich nie wierzy. Wszyscy kłamią, wszyscy wiedzą, że kłamią, ale na nikim nie robi to żadnego wrażenia. Bo wszyscy przyzwyczaili się do kłamstwa.

Podobny los czeka „świat Zachodu”, jeżeli przejdzie on do porządku dziennego nad zbrodniami Izraela. Jeżeli ci sami politycy, moraliści, dziennikarze, liderzy opinii, którzy na co dzień wstają i kładą się spać z „prawami człowieka” na ustach, zaakceptują w swoim obozie, w granicach swojego świata hierarchii i wartości, obecność państwa gniotącego każde z tych praw buldożerami.

Kłamstwo przestanie nas dziwić. Przyzwyczaimy się do niego. Słowa stracą swoją wagę i znaczenie. Wydamy na siebie, na system sensu i znaczeń, który porządkuje nasze życie, wyrok śmierci. Co z tego, że odłożony w czasie.

A więc mówmy. Mówmy głośno i nazywajmy precyzyjnie. Wskazujmy palcem morderców i zbrodniarzy. Wyliczajmy ich zbrodnię. Ten sprzeciw jest potrzebny nie tylko Palestyńczykom, ale także nam. Nawet jeśli nasze słowa nie uratują mieszkańców Gazy (choć mają na to i tak większe szanse niż milczenie), to może chociaż ocalą nasz język.

Metoda, cel, reguła 

16 września Organizacja Narodów Zjednoczonych uznała, że Izrael popełnia w Gazie ludobójstwo, i to w aż 4 z 5 prawnych kategorii: zabicie członków grupy, spowodowanie u nich poważnych cielesnych i psychicznych obrażeń, celowe stwarzanie warunków do jej zagłady i zapobieganie narodzinom.

Wcześniej spełnienie definicji prawnej ludobójstwa przez Izrael stwierdzało m.in. Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Ludobójstwa (IAGS) a na poziomie dyplomatycznym oskarżało go o to wiele państw. O tym, że nie potrafi on znaleźć innego niż „ludobójstwo” słowa na opisanie działań swego państwa w Gazie mówił też Dawid Grossman, jeden z najwybitniejszych żyjących izraelskich pisarzy.

Przyjrzyjmy się bliżej działaniom Izraela. Nie mają one charakteru incydentalnego, ale metodyczny, celowy i regularny. Ich ocenę pozostawiamy Państwu.

Izrael morduje cywili, dziennikarzy, pracowników medycznych i humanitarnych. W połowie lipca w ostrzale izraelskich sił zbrojnych (IDF) śmierć poniosło 10 Palestyńczyków stojących w kolejce po wodę. Wśród nich było sześcioro dzieci. Kilka dni wcześniej w podobnym nalocie zginęło co najmniej 15 osób, w tym dziesięcioro dzieci, również stojących w kolejce – do szpitala.

Od ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 r. w wyniku prowadzonej przez Izrael wojny zginęło 247 dziennikarzy. 25 sierpnia izraelskie siły zbrojne zaatakowały szpital Chan Junus w Palestynie. Życie straciło ponad 20 osób, w tym dziennikarze agencji Reuters, Associated Press, Middle East Eye i Al Jazeery.

1 kwietnia 2024 r. w ataku na konwój humanitarny World Central Kitchen śmierć poniósł również polski wolontariusz z Przemyśla, Damian Soból. Izraelskie władze najpierw odmawiały przeprosin (dopiero po kilku dniach usłyszeliśmy zaledwie relację o przeprosinach ambasadora tego kraju z zamkniętej rozmowy z wiceszefem MSZ), a następnie odmówiły wypłaty odszkodowania rodzinie Sobola.

„Ofiary są same sobie winne”

Modus operandi Izraela po ujawnieniu przez media śmierci cywili to w najlepszym wypadku kondolencje, czasem przyznanie się do błędu, ale nigdy przeprosiny. W bardziej drastycznych i jednoznacznie wskazujących winę żołnierzy IDF zapowiada dochodzenie.

Najczęściej Izrael oskarża, czasem post mortem, ofiary o związki z Hamasem, co jest zupełnie nieweryfikowalne – musimy brać słowo władz Izraela za dobrą monetę. Z 52 postępowań ws. zbrodni wojennych 88 proc. jeszcze w sierpniu pozostawało nadal otwartych, ich wyniki nie zostały opublikowane lub zostały zamknięte bez znalezienia winnych. Tylko w jednym przypadku żołnierz został skazany na więzienie.

Postronne ofiary są zaś szkodą uboczną walki z terrorystami z Palestyny, status przyznawany przez Izrael na podstawie niejawnych dla zagranicznych państw i mediów kryteriów – coś jak zarzuty o antysemityzm w Polsce, kiedy pisze się o udokumentowanych zbrodniach Izraela. W sumie ponad 80 proc. ofiar rzezi (trudno nazwać tę nierówną walkę wojną) to cywile.

Przedtem jednak Izrael przerzuca winę za śmierć na ofiary – konwoje nie miały włączonych sygnałów świetlnych, ratownicy odpowiednich kamizelek, a dziennikarze zostali wzięci przez oprawców przypadkowo za obecnego w pobliżu poszukiwanego terrorystę.

Dziennikarze, medycy i dzieci na celowniku

Ile waży słowo Izraela? 23 marca ostrzelano ze skutkiem śmiertelnym 15 ratowników medycznych jadących ambulansami w południowej Gazie na pomoc poszkodowanym. Izrael oskarżył konwój o brak świateł, co wyglądało podejrzanie. Dopiero tydzień później międzynarodowym organizacjom udało się dostać na miejsce zdarzenia. Przy jednym z ciał znaleziono telefon z nagraniem egzekucji bezbronnych Palestyńczyków po wyjściu z samochodów.

Medycy byli w odpowiednich uniformach, a sygnały świetlne były włączone, co przeczy komunikatowi Izraela o uzasadnieniu morderstwa. Izraelskie służby obiecały, że przeprowadzą szczegółowe dochodzenie w tej sprawie.

Jedna z dwóch osób, które przeżyły masakrę, spędziła ponad miesiąc w izraelskim areszcie jako podejrzana o terroryzm, zanim pod międzynarodową presją zwolniono ją z więzienia. Człowiek ten był bity, poddawany torturom, poniżaniu i głodzeniu, a władze Izraela nie ujawniały informacji o jego przetrzymywaniu przez dwa tygodnie.

Izraelskie wojsko już przed inwazją na Gazę potrafiło zabijać dziennikarzy w kamizelkach oznaczonych napisem „press” i zamiatać tę sprawę pod dywan. W 2022 r. według zeznań świadków i lekarza przeprowadzającego autopsję strzał w głowę otrzymała Shireen Abu Akleh, współpracująca 25 lat z agencją Al-Jazeera. Dziś, po ponad 3,5 roku od jej śmierci, nadal nikt nie poniósł za to odpowiedzialności. Podobnie było z dziennikarzem Reutersa, Issamem Abdallahem.

W sumie od 2 lat prawie 65 tys. mieszkańców Gazy zostało zabitych przez izraelskie siły zbrojne. Prawie jedna trzecia z nich to dzieci. Kolejne 164 tys. zostało rannych. Ponad 10 proc. populacji Gazy odniosło obrażenia lub zginęło w wyniku działań Izraela (te liczby potwierdził sam Tel-Awiw). Średnio co godzinę w Gazie umiera jedno dziecko.

„Wszystko jest dozwolone!”

Zeznania świadków, którym udało się przeżyć przetrzymywanie przez izraelskich żołnierzy, dostarczają nie mniej wstrząsających relacji. Potwierdzają je zresztą zdjęcia i filmy, którymi chętnie dzielą się sami izraelscy żołnierze w mediach społecznościowych – uśmiechając się i śpiewając w trakcie bombardowań budynków cywilnych.

Do sieci trafiają zdjęcia rozebranych do bielizny, klęczących Palestyńczyków z zawiązanymi oczami. Trudno powiedzieć, jak poniżanie i upokarzanie niewinnych ludzi ma pomóc w walce z Hamasem –wydaje się, że może raczej radykalizować mieszkańców Gazy.

„Zobacz, posikał się. Zaraz pokażę ci jego plecy. To będzie dopiero zabawne. Patrz, torturowali go, żeby zaczął mówić. Skur**syn” – to cytat z innego wideo. Jest to dowód oczywistego łamania Konwencji Genewskiej.

Dziennik „Haaretz” donosił, że schwytani Palestyńczycy byli przebierani w izraelskie mundury i zmuszani do wchodzenia do tuneli i niebezpiecznych budynków przed żołnierzami IDF. Według informatorów tej gazety często były to przypadkowe osoby, nie mające związku z terrorystami. Inni służyli za żywe tarcze, kiedy izraelscy żołnierze strzelali nad ich ramieniem.

Do sieci wyciekło nagranie, na którym nagi więzień jest kopany w brzuch i opluwany. Izraelscy żołnierze gwałcili i seksualnie znęcali się nad Palestyńczykami (relacje potwierdzone przez organizacje praw człowiek czy ONZ) – opisy tych zbrodni są tak drastyczne, że trudno je w całości przytoczyć.

Wojsko izraelskie zapowiedziało podjęcie odpowiednich kroków i zatrzymało 10 rezerwistów odpowiedzialnych za znęcanie się nad Palestyńczykami. Jeden z żołnierzy, który przyznał się do tych czynów, został skazany na 7 miesięcy.

Jedna z izraelskich organizacji praw człowieka utrzymywała, że znęcanie się nad Palestyńczykami w izraelskich więzieniach jest systemowym, a nie incydentalnym problemem. W parlamencie zapytała, czy [tu opis ohydnej seksualnej zbrodni] jest zgodne z prawem. „Tak! Wszystko jest dozwolone. Wszystko!” – odpowiedział poseł z Likudu, partii premiera Netanjahu. Kilka dni później w największej telewizji w Izraelu, Kanale 12, jeden z gości w studio stwierdził, że żałuje, że gwałty na Palestyńczykach nie są zinstytucjonalizowane.

Zdaniem ministra bezpieczeństwa narodowego Izraela, Itamara Ben-Gvira, nie ma takiego działania, które nie jest dopuszczalne, jeśli tylko służy to bezpieczeństwu państwa. Aresztowanych gwałcicieli nazwał bohaterami narodowymi. Minister finansów Izraela, Bezalel Smotricz, wzywał do pilnego znalezienia osób odpowiedzialnych za wyciek nagrania i użycia przeciwko nim całej mocy prawnych środków. O ofiarach tych gwałtów nie wspomniał ani słowem.

Wśród gruzów i głodu

ONZ uznało też, że Izrael intencjonalnie głodzi Palestyńczyków i używa głodu jako narzędzia wojny. Ponad pół miliona ludzi głoduje w samej północnej Gazie. Według francuskiego MSZ w kwietniu tego roku zagrożonych głodem, śmiercią lub chorobami epidemiologicznymi było milion dzieci.

To bezpośrednia konsekwencja m.in. blokady transportu żywności i pomocy humanitarnej do Gazy przez Izrael i karania kolektywnie całej grupy narodowościowej za zbrodnie jednostek. Izrael nałożył blokadę w marcu w trakcie zawieszania broni z Hamasem. W maju ją zniesiono, ale nadal niewiele pomocy mogło być wwiezionej do Gazy.

Po ogromnej presji międzynarodowej pod koniec lipca Izrael uchylił nieco drzwi dla transportu leków i żywności – choć są one wciąż dalece niewystarczające. Dodajmy też, że minister Smotricz otwarcie i oficjalnie głosi, iż głodzenie Palestyńczyków może być moralnie uzasadnione. Innym razem wspominał on, że należy odciąć dostawy prądy, wody i żywności do Gazy.

Do arsenału działań Izraela trzeba dopisać też regularne bombardowanie budynków cywilnych, w tym ponad 100 szpitali i klinik, zostawiając 75 milionów ton gruzu w Gazie. Wiele z nich jest uwiecznione na filmach opublikowanych w mediach społecznościowych. Chwali się nimi członek rządu Netanjahu, Itamar Ben-Gvir, chwalą się żołnierze. W ostatniej ofensywie w połowie września zrównano z ziemią 16 budynków w mieście Gaza. Zginęło w wyniku tych działań kilkadziesiąt osób.

„Gdyby Izrael złożył broń…”

Kiedy czytacie Państwo ten tekst, jest on już nieaktualny. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o kolejnych zbrodniach jakich dopuścił się Izrael. Zbrodniach, na które rząd tego państwa ma niestety społeczne przyzwolenie.

Według wykonanego pod koniec lipca dla Izraelskiego Instytutu Demokracji sondażu 78 proc. żydowskich Izraelczyków uważa, że ich kraj dokonuje „znacznych wysiłków, by uniknąć cierpienia Palestyńczyków”. Z kolei niemal połowa respondentów jest zdania, że armia jest wobec nich zbyt pobłażliwa.

Natomiast w maju tego roku przeprowadzone zostały na zlecenie Uniwersytet Pensylwanii przez Geocartography Knowledge Group z Tel Awiwu badania, w których 47 proc. izraelskich Żydów zgodziło się z tezą, że armia „podbijając miasto wroga powinna działać tak, jak w Jerychu działali Izraelici pod wodzą Jozuego, czyli zabijać jego wszystkich mieszkańców”.

Na zakończenie swojego tekstu „Dobitny dowód na niebezpieczeństwo antysemityzmu” opublikowanego na łamach „Rzeczpospolitej” Pani Agnieszka Markiewicz z American Jewish Committee stwierdziła: „Gdyby Izrael złożyłby broń, przestałby istnieć”. Czy naprawdę Izrael i wspierające to państwo organizacje chcą nas przekonać, że wszystko, czego dopuszcza się w Gazie jest warunkiem koniecznym do jego przetrwania?

Marsz do Gazy: Trafiliśmy do aresztu za Wolną Palestynę

Reportaż https://piwar.info/marsz-do-gazy-trafilismy-do-aresztu-za-wolna-palestyne/

Marsz do Gazy: Trafiliśmy do aresztu za Wolną Palestynę

Przez Agnieszka Piwar 2025-06-28

11 czerwca wyruszyłam do Egiptu, by wziąć udział w Globalnym Marszu do Gazy. Celem międzynarodowej inicjatywy było okazanie solidarności z uciśnionymi Palestyńczykami oraz przełamanie na lądzie blokady dostaw pomocy humanitarnej. W podobnym czasie izraelską blokadę na morzu próbowała przerwać Flotylla Wolności.

Obie inicjatywy zakończyły się rozbiciem, aresztowaniami i deportacjami. Mnie było dane trafić do egipskiego aresztu. Ostatecznie nie dotarliśmy do Gazy. Wyjazd nie został jednak zaprzepaszczony – zadziałaliśmy w inny sposób, jedyny możliwy w tamtym momencie.

Na Globalny Marsz do Gazy wybierało się ponad 10 tysięcy uczestników z blisko 40 krajów świata. Ekipa z Polski liczyła zaledwie kilkanaście osób. Okazało się potem, że ta skromna liczebnie grupa Polaków zebrała pochwały na szczeblu dyplomatycznym – za dobre zorganizowanie i prawidłowe zachowanie. W pierwszym transporcie z Warszawy było nas jedenastu, potem docierały pojedyncze osoby.

Miejsce w samolocie miałam obok Omara Farisa – szefa Pozarządowego Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Palestyńczyków w Polsce. Palestyński znajomy był wyraźnie spięty – zanim wystartowaliśmy z Okęcia, czytał w telefonie wiadomości o problemach uczestników Marszu do Gazy, którzy przed nami dotarli do Egiptu.

EGIPSKA BEZPIEKA W AKCJI

Obawy okazały się uzasadnione. Naszą grupę aresztowano już na lotnisku w Kairze. Po wcześniejszym, bezproblemowym przejściu procedury wizowo-paszportowej, zasadzono się na nas przy ostatniej bramce kontrolnej. Pod naciągniętym pretekstem zostaliśmy zatrzymani. Wkrótce potem usłyszeliśmy, że będziemy deportowani. Wizja przymusowego powrotu do Polski była straszna – nie wesprzemy Palestyńczyków, a przecież po to tam pojechaliśmy.

W pierwszych chwilach byliśmy mocno zdezorientowani. Kiedy weszliśmy do celi aresztu, gdzie dołączyliśmy do pozostałych osadzonych, zaczęło do nas docierać, z jakiego powodu całe to zamieszanie miało miejsce. Od innych aresztowanych – obywateli różnych krajów – usłyszeliśmy wstrząsające historie związane z „polowaniem” na uczestników Marszu do Gazy. Niektórych mieli wywlekać nawet z hotelowych pokoi.

Polska grupa – obok namiotów i śpiworów – miała w bagażach kefije (arafatki) i palestyńskie flagi, czym przykuła uwagę. Niektórym z nas skonfiskowano symbole Palestyny. Egipskim władzom wyraźnie nie pasował ten marsz. Jednak jestem daleka od ich osądzania – co wyjaśnię za chwilę.

Doświadczenie nocy spędzonej w areszcie bardzo sobie cenię, bo mogłam obserwować różne typy osobowości i ich zachowania w tej nietypowej sytuacji. Generalnie było ciekawie. W szczytowym momencie w naszej celi znajdowało się 70 osób – kobiet i mężczyzn. Do wyboru: sześć piętrowych łóżek, kilka krzeseł, podłoga oraz parapet pod zakratowanym oknem.

Wszystkim aresztowanym zarekwirowano telefony, jednak niektórym udało się przemycić do celi jakiś sprzęt. Dzięki temu do mediów wyciekły zarejestrowane z ukrycia nagrania z szarpaniny z egipskimi mundurowymi – czyli moment deportowania grupy Hiszpanów, którzy mocno się temu opierali. Udało się też uzyskać pamiątkowe zdjęcie z aresztu, na którym pozuję z propalestyńskimi aktywistami z różnych zakątków świata.

Sporo czasu w areszcie przegadałam z polskim anarchistą, na którego mówią „Owca”. Czytał wcześniej moje artykuły, z którymi – jak przyznał w przypływie szczerości – zdecydowanie nie było mu po drodze. Jednak współdzieląc celę, rozmawialiśmy bez żadnej spiny. „Owca” wywęszył pewien spisek – i trudno nie przyznać mu racji. Zauważył, że młoda kobieta podająca się za obywatelkę Finlandii, pochodzenia somalijskiego, tylko udaje, że jest jedną z aresztowanych.

Czarnoskóra piękność ujmowała współwięźniów swoją opowieścią o tym, jak wraz z bratem – bez konkretnego powodu – została zatrzymana na lotnisku w Kairze i przebywa w tym areszcie od 21 dni. Dziewczyna wzbudziła powszechne współczucie, a nawet niechęć wobec egipskich władz – tym samym inni się przed nią otwierali. Mnie podpadło, że była zbyt czysta i schludna jak na taki okres odsiadki. Wypoczęta buzia, świeża cera i wyprasowana sukienka to nie jest najlepszy kamuflaż.

Kobieta ulotniła się z naszej celi rano, wraz z nadejściem nowej zmiany celników. Jeśli składała na nas raport, to najwyraźniej był całkiem przychylny – i zostaliśmy ocenieni jako grupa niestanowiąca zagrożenia dla państwa egipskiego. Ostatecznie nie deportowano nas i mogliśmy pozostać w Egipcie w zaplanowanym terminie.

DYPLOMACJA ZAMIAST REWOLTY

Najważniejszą rolę odegrała Renata Lewandowska, organizatorka wyprawy, która ukradkiem przeprowadziła rozmowę telefoniczną z przedstawicielami polskiego konsulatu. W międzyczasie przekazała ważną teczkę egipskiemu dowódcy porannej zmiany celników – były to dokumenty poświadczające, że jesteśmy legalnie przybyłą grupą, której wyjazd został przygotowany przez organizację humanitarną, czyli Fundację A & A Rainbow Hearts Around The World.

Około południa oddano nam paszporty i pozwolono wejść do Kairu. Jeszcze na lotnisku, ale już poza aresztem, wyciągnęłam z bagażu moją kefiję. Podszedł do mnie mężczyzna sprzątający obiekt i ściszonym głosem zasugerował, że powinnam schować ten palestyński emblemat, bo może to wywołać niechęć miejscowych władz i przysporzyć mi problemów. Nie chciałam trafić ponownie do aresztu, więc grzecznie dostosowałam się do życzliwej uwagi nieznajomego Egipcjanina.

W tamtym momencie wciąż liczyliśmy, że Globalny Marsz do Gazy dojdzie do skutku. Niestety, nadzieje okazały się płonne. Z każdym kolejnym dniem docierały do nas niepokojące informacje o licznych aresztowaniach i deportacjach. Któregoś dnia Lewandowska dostała ostrzegawczy cynk. Na jej komendę zmieniliśmy plany dotyczące pewnego spotkania – dzięki czemu uniknęliśmy ponownego aresztowania.

Zatrzymaliśmy się w niewielkim hotelu w wiosce pod Gizą, tuż przy słynnych Piramidach. Z racji niskiej ceny i dogodnej lokalizacji miejsce przyciągało wielu uczestników niedoszłego marszu. Podczas rozmów integracyjnych wymienialiśmy się informacjami o różnych incydentach – zamieszkach, a nawet pobiciach za sam fakt założenia arafatki.

Naszej grupie udało się uniknąć dalszych problemów, ponieważ organizatorka zadbała o dopełnienie wszelkich formalności. Uczestnicy z innych krajów najczęściej nie wystąpili nawet o pozwolenie na udział w marszu. Zdaje się, że władze Egiptu miały powody do niepokoju – z różnych przecieków wynikało, że do formującego się marszu chcieli przeniknąć prowokatorzy, niebezpieczni ekstremiści, w tym bojówkarze tzw. Państwa Islamskiego.

NOWA WOJNA W REGIONIE

Trudno obwiniać egipską bezpiekę o nadgorliwość – zwłaszcza że w trakcie naszego pobytu sąsiadujący z Egiptem Izrael zaatakował Iran. Skutecznie odwróciło to uwagę od międzynarodowej inicjatywy, której celem było przełamanie blokady dostaw pomocy humanitarnej do Gazy. W odpowiedzi Iran wystrzelił rakiety na Izrael, a błyski „Żelaznej Kopuły” – izraelskiego systemu obrony przeciwrakietowej – można było dostrzec z tarasu na dachu naszego hotelu.

Powagę sytuacji podkreśla fakt, że władze Egiptu przełożyły uroczyste otwarcie Wielkiego Muzeum Egipskiego – zaplanowane na 3 lipca – na ostatni kwartał 2025 roku. Decyzja ta została podjęta z uwagi na napięcia w regionie, zwłaszcza konflikt między Izraelem a Iranem, co skłoniło Egipt do odwołania ceremonii z udziałem światowych przywódców.

Omar Faris powiedział wprost: „Egipt nie jest naszym wrogiem – jedynym wrogiem jest Izrael”.

Choć Egipt oficjalnie potępia izraelską agresję na Strefę Gazy, to jednak utrzymuje współpracę z Izraelem, zwłaszcza w zakresie bezpieczeństwa na Synaju. Aby dotrzeć drogą lądową do przejścia w Rafah, trzeba przemierzyć Półwysep Synaj, który jest strefą częściowo zmilitaryzowaną. Z żalem przyjęłam więc decyzję, że Globalny Marsz do Gazy jednak nie dojdzie do skutku.

W zaistniałej sytuacji Omar i Renata wdrożyli alternatywny plan na zagospodarowanie czasu naszego pobytu w Egipcie. Z ich inicjatywy spotykaliśmy się z palestyńskimi rodzinami, które wydostały się z piekła, jakie Izrael zafundował mieszkańcom Strefy Gazy. Przy okazji udało się wysłuchać wstrząsających świadectw ocalałych i choć trochę wesprzeć potrzebujących, którzy znajdują się w bardzo trudnej sytuacji bytowej.

Podczas jednego z takich spotkań poznaliśmy Ranę Al-Haddad – 48-letnią prawniczkę z Gazy, byłą członkinię Rady Adwokackiej Palestyny, której cudem udało się uciec z najniebezpieczniejszego miejsca na ziemi. Niestety, w Egipcie ona i inni Palestyńczycy zmagają się z ogromnymi trudnościami – nie mogą legalnie pracować, a koszty życia znacznie przekraczają ich możliwości. Fundacja A & A Rainbow Hearts Around The World zadeklarowała konkretne wsparcie krewnym Rany – regularne opłacanie czynszu za wynajem mieszkania w Kairze.

ŻYCIE W ZAWIESZENIU

Rana została zmuszona do opuszczenia Gazy po zniszczeniu domu w nalocie. Straciła dach nad głową i możliwość wykonywania zawodu. Z rodziną opuściła Gazę, a później jej siostry z rodzinami również dotarły do Egiptu dzięki pomocy agencji Ya Hala.

„Warunki życia Palestyńczyków w Egipcie są bardzo trudne i pogarszają się. Rodziny nie mają dochodów, czynsze są wysokie, a ceny żywności i leków rosną. Brakuje opieki medycznej, co zmusza do płacenia z własnej kieszeni” – powiedziała Rana.

Dzieci nie mogą uczęszczać do egipskich szkół. Palestyńczykom nie przyznaje się rezydentury, ich status prawny pozostaje nieuregulowany, co uniemożliwia pracę i korzystanie z pomocy. Rana nie może podjąć pracy, choć była prawniczką i działaczką praw człowieka.

„Bardzo tęsknię za dawnym życiem i pracą, w której mogłam pomagać ludziom” – wyznała ze wzruszeniem. Podziękowała Polakom za solidarność i wsparcie, prosząc, by nie zapominali o palestyńskich dzieciach i prawie narodu do własnej ziemi.

Za wykupienie się spod izraelskich bomb trzeba słono zapłacić. Ewakuacja dorosłego ze Strefy Gazy kosztuje 5 tysięcy dolarów, dziecka – połowę tej sumy. Wielopokoleniowe rodziny muszą zebrać ogromne pieniądze, co udaje się nielicznym. Życie poza Gazą niesie jednak nowe trudności.

Yousef, 37-letni palestyński lekarz z Gazy, opowiedział o dramatycznych doświadczeniach swojej rodziny. Przez 10 lat pracował w szpitalach Gazy, teraz przebywa w Egipcie bez prawa do pracy i wsparcia. „Gaza to już nie miejsce do życia, lecz przestrzeń ruin, głodu i śmierci. Straciliśmy dom, szkoły, szpital i wielu bliskich” – mówi.

Po trudnej ucieczce przez przejście w Rafah, Yousef wraz z rodziną dotarł do Egiptu, gdzie większość Palestyńczyków nie ma uregulowanego statusu prawnego. „Nie mamy dostępu do edukacji, legalnej pracy ani świadczeń. Jestem tu ponad rok i nie otrzymałem pomocy”.

Pomimo tego zachowuje nadzieję: „Zabrano nam wszystko, ale mamy determinację. Marzę, by z rodziną znaleźć kraj, który nas przyjmie, pozwoli zacząć od nowa – może Polska. Chcę pracować jako lekarz i żyć w pokoju i stabilizacji. Mam nadzieję, że wojna się skończy i odbudujemy Gazę”.

MIĘDZY OBLĘŻENIEM A MARZENIAMI

Mój pobyt w Egipcie zaowocował nowymi kontaktami. Napisały do mnie młode Palestynki uwięzione w Gazie, które usłyszały o polskiej dziennikarce zainteresowanej losem ich uciemiężonego narodu.

Yasmeen Dola, nauczycielka angielskiego z południowej Strefy Gazy, w poruszającym świadectwie opowiedziała o codziennym życiu pod oblężeniem, dramatycznym braku podstawowych środków i nieustającej walce o przetrwanie.

„Nie mamy jedzenia, leków, a nawet wody jest za mało. Jesteśmy wyczerpani tymi warunkami” – wyznała Yasmeen. Mieszkańcy Gazy walczą jedynie o to, by zdobyć mąkę na zaspokojenie głodu. Pomimo trudności Yasmeen wspiera swoją społeczność, prowadząc bezpłatne lekcje dla sierot i organizując pomoc – książki, przybory szkolne, jedzenie i pieniądze dla potrzebujących.

Współpracowała też z instytucją edukacyjną, prowadząc wsparcie psychologiczne dla młodych ludzi, pomagając im na chwilę uciec od wojennej rzeczywistości. Wcześniej prowadziła własne centrum nauki angielskiego, ale w tygodniu jego otwarcia izraelska ofensywa zmusiła ją do ewakuacji.

Mimo utraty wszystkiego Yasmeen nie poddała się – przeprowadziła się na południe i zaczęła działać na nowo. Jednak sytuacja staje się coraz trudniejsza – brak jedzenia, środków i ciągłe zagrożenie dotykają jej i uczniów.

Jej sytuacja rodzinna jest trudna – ojciec i starszy brat opuścili Gazę, a Yasmeen została z matką, siostrami i najmłodszym bratem, który zamiast bawić się, spędza dni nosząc wodę i szukając jedzenia.

Mimo wszystko wierzy, że zewnętrzne wsparcie może coś zmienić. Chce dzielić się zdjęciami i nagraniami, by świat zobaczył solidarność, determinację i nadzieję w sercu wojny.

Ruba Doleh, 21 lat, powinna właśnie zaczynać trzeci rok studiów z inżynierii cyberbezpieczeństwa. Jednak wojna, dramatyczne warunki życia, brak internetu i środków przerwały jej edukację.

Mieszka w Gazie z matką, siostrami i młodszym bratem. Ojciec utknął na Zachodnim Brzegu, drugi brat jest w obozie uchodźców w Holandii. Kobiety i dzieci samotnie zmagają się z brutalnością wojny, walcząc o najprostsze potrzeby.

Ruba wspomina noc, gdy dom sąsiada został zbombardowany. Ona i siostra zostały ranne od odłamków, wymagały szycia, ale nie mając męskiego opiekuna ani bezpiecznego przejścia nocą, musiały czekać do świtu – w bólu i strachu.

Od zawsze aktywna społecznie, z pasją do nauki, ukończyła program ACCESS, prowadząc warsztaty z pierwszej pomocy, zdrowia psychicznego oraz programowania. Marzyła o nanotechnologii lub inżynierii robotycznej, lecz z powodu ograniczeń wybrała lokalny kierunek – cyberbezpieczeństwo. Mimo wszystko utrzymywała wysoką średnią.

Dziś jej uczelnia została zbombardowana, a z nią laptop i telefon – niezbędne do nauki narzędzia. Wymiana jest prawie niemożliwa, bo wszystkie środki rodziny idą na jedzenie, wodę i leki. Ruba korzysta z wynajmowanego sprzętu i płatnego internetu – często za wysoką cenę.

Mimo wszystko trzyma się marzenia o ukończeniu studiów i wniesieniu czegoś ważnego do świata. To pragnienie daje jej siłę – jest jak światło w ciemnościach. Nie poddaje się – walczy odpornością, wiedzą i nadzieją.

ROZPACZLIWE WOŁANIE O POMOC

Renata Lewandowska, współpracująca z Fundacją A & A Rainbow Hearts Around The World, koordynuje organizowanie pomocy dla głodujących rodzin w Gazie. W warunkach izraelskiego oblężenia jest to niezwykle trudne i bardzo kosztowne.

„Obecnie kupujemy produkty bezpośrednio od lokalnych producentów i przygotowujemy paczki żywnościowe. Priorytetem są podstawowe artykuły – warzywa, mąka, soczewica, pieluchy i mleko dla dzieci. Koszt jednej paczki to około 230–240 dolarów” – wylicza Lewandowska.

Przyznaje, że ceny żywności są bardzo wysokie, ponieważ „wojna rządzi się swoimi prawami”. Na przykład kilogram cukru kosztuje aż 80 dolarów, dlatego z tego produktu rezygnują – i tak nie są w stanie pomóc wszystkim, którzy o to proszą.

„Mamy coraz więcej rodzin potrzebujących wsparcia – na moim telefonie jest już około 500 zgłoszeń z prośbami o pomoc. Gaza jest głodna, a my nie wiemy, co dalej robić. Zapraszam wszystkie organizacje do współpracy i wsparcia – chcę im pokazać, jak mogą pomagać, jednak na razie reakcja jest zerowa” – dodaje z ubolewaniem.

Renata Lewandowska zapewnia, że paczki przygotowywane przez fundację, w której działa, są rozwożone przez wolontariuszy, a cały proces dokumentowany jest na zdjęciach i nagraniach. Dzięki temu wiadomo, że pomoc trafia tam, gdzie powinna.

Niestety, w przypadku innych organizacji humanitarnych nie zawsze się to udaje. Yasmeen zwraca uwagę na dramatyczne nadużycia związane z pomocą humanitarną.

„Najgorsze jest to, że kiedy izraelska okupacja dopuszcza pomoc humanitarną do Gazy, umieszczają ją w bardzo niebezpiecznych miejscach – na przykład w strefie przemysłowej, na północy albo południu. Potem dopuszczają tam szabrowników. To właśnie oni przejmują tę pomoc, która miała być darmowa dla ludzi w potrzebie. Następnie sprzedają ją na rynku po zawyżonych cenach. Produkty, które przyszły tu za darmo, trafiają na stragany, gdzie kosztują nawet sto razy więcej niż przed wojną. To nieludzkie” – opowiada z goryczą młoda Palestynka.

Z innych doniesień usłyszłałam, że na Palestyńczyków udających się do punktów z pomocą humanitarną czyhają izraelscy snajperzy, którzy nie oszczędzają kul.

Dźwigając te wszystkie straszne informacje, wróciłam do Polski. Przeglądając internet, z przerażeniem spostrzegłam, że dziennikarka, którą niegdyś ceniłam – bo wydawała mi się poważna – zaprosiła do swojego programu celebrytkę znaną ze skandali, by opowiedziała przed kamerą o operacji powiększenia biustu w jednej z tureckich klinik. Takimi bzdurami interesują się dziś polskie media, podczas gdy syjoniści bezkarnie dokonują ludobójstwa na mieszkańcach Gazy.

Pewien dziennikarz, uchodzący za niezależnego, jeszcze przed moim wyjazdem do Egiptu zadeklarował, że zaprosi mnie do programu, bym opowiedziała o mojej najnowszej książce „Holokaust Palestyńczyków”. Po powrocie, mimo że się przypomniałam, zignorował sprawę.

Tymczasem piszą do mnie kolejni Palestyńczycy, błagając o wsparcie. Młoda kobieta, nosząca pod sercem nienarodzone dziecko, wyznała, że jest jej strasznie wstyd prosić o pomoc materialną. Mnie również jest wstyd, bo nie mogę jej pomóc. Ostatnie pieniądze wydałam na wyjazd do Egiptu. Nie zatrudnia mnie żadna redakcja. Żeby mieć ubezpieczenie zdrowotne, zarejestrowałam się w Urzędzie Pracy jako bezrobotna.

Moje dziennikarstwo to wolontariat, bo mediów nie interesuje tematyka, którą poruszam. Z nielicznych darowizn od czytelników nie mam nawet połowy najniższej krajowej. Wcześniej nie przeszkadzało mi skromne życie – cieszyłam się z wolności.

Teraz jestem zrozpaczona, bo nie mogę pomóc ludziom, o których wiem, że właśnie umierają z głodu – bo świat ma ich w głębokim poważaniu.

Agnieszka Piwar

cegiełka na moją działalność dziennikarską

=============================================