Nowy “KOŚCIÓŁ KATOLICKI”: Pojednania, Porozumienia i Humanizmu – w BUDOWIE .

Nowy KOŚCIÓŁ KATOLICKI: Pojednania, Porozumienia i Humanizmu – w BUDOWIE 

[Malachi Martin,Dom Smagany Wiatrem”, str. 344, Antyk, 2012 ]

WHO’S WHO IN “WINDSWEPT HOUSE”   

W przeciwieństwie do głównych protagonistów w globalnym procesie otwarcia na Nowy Porządek Świata kardynał Century City *) w niczym nie oglą­dał się na Rzym. W istocie jedyną rzeczą, jakiej oczekiwał od Watykanu – poza ogólnym poczuciem bezpieczeństwa – było to, by pozwolono mu bez prze­szkód kierować dobrze naoliwioną maszyną jego Kościoła.

Naturalnie od czasu do czasu zdarzały się wyjątki, jak choćby te konsul­tacje teologiczne, na które został zaproszony do Rzymu. Starzy przyjaciele Je­go Eminencji, kardynał Maestroianni i kardynał Pensabene, przekonali go do bliskiej współpracy, której owocem miało być utworzenie nowej doraźnej Ko­misji Spraw Wewnętrznych w ramach Konferencji Episkopatu USA.

Sam pomysł bardzo się kardynałowi Century City podobał. Umocowana w samym sercu Konferencji Episkopatu, ta nowa komisja Jego Eminencji ode­gra kluczową rolę w uformowaniu Wspólnej Opinii biskupów amerykańskich oraz biskupów całego Kościoła w nadzwyczaj ważnej kwestii jedności apostol­skiej między nimi a słowiańskim papieżem.

Po powrocie do Century City zabrał się od razu do tworzenia podstaw mającej powstać komisji, czyli wytypowania biskupów, którzy będą pełnili rolę “wyższych facylitatorów“. Każdy z tych pięciu biskupów rezydencjalnych zdawał sobie sprawę, dlaczego został wybrany przez Jego Eminencję. Pierwsze kryterium wyboru to charakter moralny. Jego Eminencja znał słabe strony każ­dego z nich i zamierzał je bez skrupułów wykorzystać. Na drugim miejscu wchodziły w grę poglądy tych ludzi w sprawach Kościoła.

Pierwszym przykładem pożądanego typu był biskup Kevin Rahilly. Jego celtycka szczerość w połączeniu z wrodzoną mu żółcią predestynowały go od początku na przywódcę w wysiłkach na rzecz deromanizacji oraz amerykanizacji życia kościelnego w podległej mu diecezji. To człowiek jak najbardziej odpo­wiedni.

Równie obiecujący był biskup nowojorski Manley Motherhubbe, który od dawna dał się poznać jako namiętny zwolennik oczyszczenia Kościoła od ­jak to nazywał -“żałosnego, przestarzałego romanizmu i innych przesądów“.

Inny biskup stanu Nowy Jork, prymas Rochefort, znany był z tego, że miał serce na dłoni. Najważniejsza cecha kwalifikująca go do tego zadania to nieposkromiona radość życia zaspokajana w miejscach uciech.

Wpływowy biskup Michigan Bruce Longbottham był figurą o większym ciężarze gatunkowym. Ten zdeklarowany przeciwnik ciągłych publicznych przeprosin za “grzechy seksizmu i patriarchalizmu Kościoła” chodził w spor­towych spodniach i niebieskich golfach. Grupę kardynała zamykał najbardziej efektowny z tych wszystkich potencjalnych “wyższych agentów zmiany“, ar­cybiskup Cuthbert Delish z Lackland City w stanie Wisconsin. Był on uosobie­niem sprawiedliwości i prawości.

         Szybkość, z jaką Jego Eminencja zdołał wyedukować tych pięciu człon­ków założycieli mającej powstać komisji, była zaiste godna uwagi. To prawda, że kardynał najlepiej się czuł, rządząc żelazną ręką w aksamitnej rękawiczce zdeprawowanymi duchownymi niższego rzędu. Pierwsze lody zostały zatem przełamane, nim kardynał udał się wraz z nowo obranymi “facylitatorarni” epi­skopalnymi do parafii Sto Olaf w diecezji Rosdale w stanie Minnesota na robo­czą naradę przed próbą generalną. Bezpośrednio po tej naradzie miał wraz z nimi wziąć udział w pierwszym posiedzenie plenarnym nowo utworzonej Ko­misji Spraw Wewnętrznych, które miało się odbyć w kościele dolnym.

Jakkolwiek wybór tak odludnego miejsca na planowane spotkanie wy­dawałby się dziwny, była w tym mądrość. Jasne było albowiem, że nie mogło się ono odbyć w kwaterze głównej Konferencji Episkopatu w Waszyngtonie, gdzie natychmiast przyciągnęłoby uwagę mediów. W istocie działania komisji miały już na zawsze zachować charakter poufny.

         Kardynał nie miał wątpliwości, że jego współpracownicy zdają sobie spra­wę z właściwych metod, jakich należy użyć, by urobić opinię każdego biskupa USA. Klarowność działań to klucz do sukcesu. Stąd też pierwszy punkt, jaki nale­żało omówić, to potrzeba kompartmentacji. Maestroianni i Pensabene przykładali do tego najwyższą wagę, a kardynał Century City był w tym z nimi zgodny.

         – Komisja będzie działała na poziomie episkopalnym – zaczął, przenosząc wzrok z jednego na drugiego. – Jakkolwiek należy poinformować wyższe władze, to jednak nikt powyżej biskupa nie powinien być bliżej zaangażowany w nasze prace – z wyjątkiem tu obecnych. Biskupom należy wpoić sposób myślenia Kevi­na Rahilly’ego – czy lepiej byłoby powiedzieć: przyzwyczaić ich do takiego my­ślenia. Muszą się nauczyć myśleć po amerykańsku. Wszelkie nasze działania w ramach komisji mają ten jeden zasadniczy cel. I w każdym momencie muszą być poruszane kluczowe kwestie eklezjalne i doktrynalne. Dam przykład: oto jeden z waszych biskupów pomocniczych opublikuje artykuł w dobrym, egalitarnym ame­rykańskim stylu, że czas najwyższy, by wyświęcać kobiety na księży. Powinien natychmiast uzyskać wsparcie w gazetach diecezjalnych, publicznych konferen­cjach, w głównych mediach. Biskup, który uruchomił tę lawinę, będzie oczywiście musiał – rozumie się, tylko nas jakiś czas – wycofać swoje stanowisko w wyniku nacisków urzędu papieskiego, które są oczywiście nieuchronne. Nie przejmujemy się tym, nie ma to większego znaczenia.

Znaczenie ma tylko to – ciągnął z naciskiem kardynał – jaki to będzie miało wpływ na Konferencję Episkopatu. Ponieważ propozycja wyszła od biskupa, któ­rego masowo poparły doły, nasza Komisja Spraw Wewnętrznych będzie musiała zająć się tymi ważkimi argumentami, które zostały podniesione. Będzie się tego od nas oczekiwać jako od oficjalnej komisji Konferencji Episkopatu.

Idźmy dalej: niektórzy nasi biskupi wciąż jeszcze mają skłonność do nie­potrzebnego ulegania dyrektywom papieskim. Muszę was uprzedzić, że inter­wencje z Rzymu będą się nasilały w miarę działań, jakie podejmiemy w przeciągu najbliższego roku. Dlatego pragnę podkreślić, że priorytetem tej na­szej Komisji Spraw Wewnętrznych jest dokładnie to, co zawarte jest w jej na­zwie: sprawy wewnętrzne . W granicach Stanów Zjednoczonych – to my jesteśmy Kościołem. Rzym leży poza granicami USA i nie ma tu nic do szukania. Konferencja Episkopatu jako całość będzie oczekiwała od naszej komisji określenia oficjalnego stanowiska episkopatu – zgodnego lub niezgod­nego ze stanowiskiem Stolicy Apostolskiej.

W tym miejscu twarze obecnych zwróciły się ku wchodzącemu sekreta­rzowi osobistemu Jego Eminencji, przystojnemu księdzu Oswaldowi Avonodo­rowi, który zakomunikował, że wszyscy zaproszeni na posiedzenie plenarne komisji czekają w sali. Zjawił się w samą porę, gdyż Jego Eminencja powie­dział już wszystko, co miał do powiedzenia.

Pięciu biskupów posłusznie podreptało za kardynałem do kościoła dol­nego, gdzie powietrze podgrzewało nie tyle skąpe centralne ogrzewanie, ile raczej zapał witających ich trzydziestu paru osobników zgromadzonych w sali. Wszystkich ich ożywiał duch krzyżowców, pionierów, awangardy. Zapał spi­skowców planujących wielkie dzieła. W każdym razie w najważniejszej kwe­stii najważniejszego postulatu spotkania – że słowiański papież musi odejść dla dobra Kościoła – ich serca biły zgodnym rytmem.

Formalnie rzecz biorąc wszyscy obecni – nie wyłączając kardynała Cen­tury City – byli gośćmi ordynariusza diecezji Rosedale Raymonda A. Luckenbilla. Jak należało się spodziewać, ten tolerancyjny biskup pojawił się w otoczeniu gromadki tolerancyjnych proboszczów jego diecezji oraz tolerancyj­nego kanclerza kurii diecezjalnej.

Mimo to nikt nie miał wątpliwości, kto tu gra pierwsze skrzypce. I jakby dla podkreślenia tego faktu Jego Eminencji kardy­nałowi Century City towarzyszył nie tylko ksiądz Oswald Avonodor **), lecz rów­nież dobrze wszystkim znany totumfacki kardynała, biskup pomocniczy Ralph E. Goodenough, krzepki, łysiejący, zwalisty mężczyzna z podwójnym pod­bródkiem i małymi, przebiegłymi oczkami knajpianego wykidajły.

Spotkanie przebiegało według z góry ustalonego planu. Jego Eminencja wymieniał po kolei nazwiska trzech najgłośniejszych przywódczyń amerykań­skich feministek w ruchu kobiet katolickich, które też po kolei podnosiły się z miejsc, by przyjąć pochwałę za wielki wkład w życie amerykańskiego Kościo­ła.

Siostra Fran Fedora z Zachodniego Wybrzeża wyglądała olśniewająco w czarno-fioletowych szatach liturgicznych. [To s. Fran Ferder. Użyte pseudonimy są rozwiązane w książce Malachi Martina, w Dodatku. MD].

Siostra Helen Hammentick z Nowe­go Orleanu bladła przy niej w swoim szarym biznesowym garniturze. Siostra Cherisa Blaine z Kansas City była znana obecnym z wprowadzania do obrzę­dów kościelnych elementów magii wicca.

         Następnie Jego Eminencja przedstawił reprezentantów największej ame­rykańskiej grupy “eks-księży” oraz prominentnego członka Dignity USA, rzymsko-katolickiej organizacji homoseksualnie aktywnych duchownych i świeckich. Po przedstawieniu oficjalnych gości siostra Fran Fedora została we­zwana do otwarcia obrad modlitwą. Siostra modliła się o matriarchalne błogo­sławieństwo Matki Ziemi i Sofii, bogini mądrości.

Skwitowawszy modlitwę siostry zdawkowym “amen“, Jego Eminencja zwrócił się do zgromadzenia biskupów ordynariuszy i pomocniczych z około dwudziestu diecezji w całym kraju. Każdego z nich kardynał wybrał na człon­ka komisji osobiście lub poprzez aprobatę wyboru przez jednego z pięciu członków grupy bazowej.

Witam was – powiedział dziarsko Jego Eminencja, a na jego twarzy wykwitł uśmiech zawodowego biznesmena. – Witam – powtórzył – członków i gości Komisji Spraw Wewnętrznych Episkopatu USA.

W odpowiedzi usłyszał oklaski.

Na moją prośbę arcybiskup Delish – tu wielkopańskim gestem wskazał na swego dostojnego towarzysza z Lackland City – przygotował referat wpro­wadzający, który was z pewnością zainteresuje.

Arcybiskup Cuthbert Delish podniósł się z miejsca niby uosobienie sprawiedliwości, gotów oddzielić ziarno od plewy.

Można założyć dwie rzeczy jako pewne – oświadczył na wstępie. – Po pierwsze: obecnie w tym kraju nieco ponad połowa biskupów wątpi w możli­wość prawdziwej jedności z obecnym papieżem. Po drugie: tych, którzy otwar­cie przeczą zdaniu owej większości, jest garstka. Oto podstawa działań, do których przystępujemy.

Mówca przyznał, że “istnienie pewnej liczby dysydentów to zdrowy ob­jaw”. Rzecz w tym, dowodził, że lista tych, którzy przysparzają kłopotów, jest niewielka, o wiele dłuższa jest natomiast lista dysydentów, którzy tak napraw­dę są tylko “widzami”.

Tu arcybiskup przeszedł do kolejnego zagadnienia swego referatu wpro­wadzającego.

– Każdy z nas zdążył zapisać na swoim koncie sukcesy we wprowadzaniu nowych zwyczajów pośród kleru i laikatu. Trzeba ich teraz przyzwyczaić do sprzeciwiania się instrukcjom płynącym z Rzymu. Normalną cechą katolickie­go życia musi stać się to, że Kościoły lokalne nie zgadzają się z papieskimi dy­rektywami i spokojnie kroczą własną drogą.

Arcybiskup Delish podał jako przykład takich działań kazania, artykuły, wywiady, kółka dyskusyjne, działalność medialną.

Pamiętajmy o jednym – podsumował mówca swoje wywody. – Na zwy­czaje, które się już przyjęły, na utrwalone postawy – Rzym nic już nie będzie mógł poradzić, prawda?

Odpowiedziały mu dyskretne, poufałe śmiechy. Tylko biskup Rahilly z Connecticut wtrącił swoje trzy grosze.

– Oto moja rada: nie należy ogłaszać zamiaru wprowadzania zmian czy innowacji. Trzeba je po prostu wprowadzać. W taki właśnie sposób zmoderni­zowałem mszę w mojej diecezji. Nie powiedzieliśmy ludziom, że będziemy coś zmieniać, tylko wprowadziliśmy zmiany. A ludzie posłusznie się dostoso­wali. To całkiem proste.

Arcybiskup Delish skinieniem głowy podziękował za to cenne uzupeł­nienie. Po czym, zwracając się do gości specjalnych, wezwał ich do “wytrwa­łości w działaniu” oraz zapewnił o poparciu nowej komisji. A członkom komisji i “agentom zmiany” rozdał listę biskupów dysydentów.

Jego Eminencja kardynał Century City, który nie lubił tracić słów na darmo, klasnął w ręce, przypieczętowując to, co zostało powiedziane, jako wspólną decyzję i wyszedł z sali, a za nim podążył ksiądz Oswald Avonodor.

Tymczasem jego biskup pomocniczy, Ralph Goodenough, pozostał do­statecznie długo, by prześwidrować każdego wychodzącego swymi oczkami. Trzy siostry dzielnie zmierzyły go spojrzeniem od stóp do głów, biskup Luc­kenbill rzucił mu tolerancyjny uśmiech. Resztę biskupów potraktował jak po­wietrze. Kilka minut później opuścił kościół i w ślad za Jego Eminencją wsiadł do limuzyny. Wszystko było pod kontrolą.

==================

*)Wypisz – wymaluj Chicago…

**) Wiele z tych osób – to członkowie sieci pedofilii satanistycznej. Dowody są w archiwach prokuratury USA .

Herr Otto Sekuler – już na SĄDZIE. Oto teczka Otto Sekulera.

Herr Otto Sekuler – już na SĄDZIE

Świecki uczestnik Intronizacji Księcia tego Świata w kaplicy św. Pawła w Watykanie, 28-29 czerwca 1963 roku, zagorzały HUMANISTA, oddany Sprawie rycerz łączący wysiłki globalistów – humanistów Zachodu z wysiłkami przywódców z jego macierzystych organizacji Wschodu (m. inn. KGB), prekursor Planowego Rodzicielstwa, zmarł ostatnio na Hawajach – i  poszedł na Sąd Boży. Potem zapewne (nam nie wolno sądzić, ale można przypuszczać ), padł w nienawistne ramiona swego Księcia. Na wieczność.

 ——————————————

         Poniżej jego krótka charakterystyka (jej część) pióra Malachi Martina z książki „Dom Smagany Wiatrem”, str. 516, Antyk, 2012

Osobom zainteresowanym „rządami światowymi”, globalizmem – GORĄCO ją polecam („Dom smagany wiatrem”). M. Dakowski.

Oto teczka Otto Sekulera

Robimy, co możemy – Vance popchnął ku niemu teczkę z materiałami. ­Stworzyliśmy specjalny zespół do śledzenia tych ludzi. Ale jak dotąd wygląda na to, że każdy pilnuje własnego nosa.

– Na to wygląda – Appleyard przebiegł oczami dokumenty. – A co sądzisz na temat tego pana Otto Sekulera? W zeszłym roku w Brukseli pojawił się jako specjalny oficer łącznikowy KBWE ze Wspólnotą Europejską. Ludzie, z któ­rymi rozmawiałem w Rzymie, wiążą jego nazwisko z UNESCO i Lożą Lipską. Jest także przewodniczącym WOSET, niewielkiej organizacji w ramach orga­nizacji pozarządowych związanych z ONZ. Ma coś wspólnego z etyką świec­ką. Z tym wszystkim raczej nie pasuje do tego towarzystwa.

To wykładowca, powiedziałbym – rzucił Vance. – W każdym razie nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego.             .

– Być może.

Appleyard z obowiązku przejrzał dossier do końca.

Sekuler spędził sporo czasu w Stanach, czerpiąc hojnie środki z dwóch kont zagranicznych w dużych bankach pięciu amerykańskich miast. Mieszkał głównie w prywatnych hote­lach i pozostawał w bliskich stosunkach ze znanymi osobistościami, między innymi z kardynałem Century City i głośnym uczonym Ralphem S. Channin­giem. W istocie Herr Sekuler był też czymś w rodzaju znakomitości, występo­wał często na forum niezliczonych organizacji filantropijnych i organizacji kulturalnych, którym patronowali architekci, fizycy, inżynierowie, profesorowie uniwersyteccy i hierarchowie katoliccy, jak i protestanccy. Niektóre z tych organizacji były brane pod lupę przez władze publiczne, podejrzewano bo­wiem, że mają one charakter sekt.

      Tyle tylko dało się ustalić z niejaką pewno­ścią na temat działalności Sekulera w Ameryce.

Wiadomości z niepotwierdzonych źródeł dawały dużo ciemniejszy obraz. Nie było niczego specjalnie wyjaśniającego w fakcie, że Sekuler spotykał się na stopie prywatnej z szefami najważniejszych organizacji pro choice i że świadkowie tych spotkań uznają jego samego za działacza pro choice. Gibowi zaparło jednak dech w piersiach, gdy natrafił na raport z jednego z tych spo­tkań, podczas którego Niemiec zademonstrował przed gronem około dwudzie­stu pięciu specjalistów aborcjonistów, zgromadzonych w sali operacyjnej prywatnej kliniki, najnowszą metodę pozbywania się trupów usuniętych dzieci.

“W krótkim wstępie do pokazu – czytał na głos Appleyard – obiekt ob­serwacji zapewnił słuchaczy, że nie będzie już kłopotów z zatkanymi przewo­dami kanalizacyjnymi czy nieprzyjemnymi odkryciami w pojemnikach na śmieci. Podczas demonstracji obiekt milczał. Przyniósł ze sobą walizkę oraz kilka metalowych pojemników. Z wyciągniętych z walizki części zmontował urządzenie, które okazało się nowym typem udoskonalonej technicznie ma­szynki do mięsa. Następnie wyjmował z metalowych pojemników usunięte płody w różnych stadiach rozwoju, demonstrując sprawną i higieniczną metodę przerabiania materiału na półpłynną masę, którą można wylać do zlewu i spłu­kać równie łatwo jak pastę do zębów.

Obiekt zapewnił słuchaczy – czytał dalej Appleyard – że nie proponuje rady­kalnych zmian w przebiegu zabiegów aborcyjnych. Nie ma mowy o pozbawianiu dochodów za dostarczanie badaczom żywych płodów do eksperymentów w zakre­sie tolerancji na ból czy badań nad takimi chorobami jak choroba Parkinsona i Alzheimera oraz cukrzyca. Nie chodzi też o odbieranie firmom kosmetycznym materiałów do produkcji kolagenu skóry ani uderzanie w sektor sekt potrzebują­cych tłuszczów do produkcji świec. Nowy system ma być tylko i wyłącznie sprawdzoną metodą pozbywania się niepotrzebnych resztek.”

Gibson zamknął teczkę Sekulera i popchnął ją ku Vance’owi.

– W ładne towarzystwo wpadłem.

Spotkanie władców świata. Dwunastu plus TRZYNASTY… [ang.]

Spotkanie władców świata. Dwunastu plus TRZYNASTY

https://web.archive.org/web/20210126223926/https://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1816&Itemid=46

[Malachi Martin, Windswept House, p. 124 Umieszczam, bo the Phalanx wykonuje szybkie RUCHY – właśnie teraz..  md]

         …Glass in hand, the Englishman (Clatterbuck) made his way into the circle of men and settled his tweeds into a solidly upholstered wing chair. Between him and Channing, a thirteenth chair remained empty-except for a red leather folder resting on its seat. That place always remained empty, as if for an invisible presence among them that added force to the combined presence of the group itself; a presence that made the group more than the sum of its twelve animated bodies and lively minds. This was always such a comfortable place for Clatterbuck. A deliciously tasteful retreat – “pipey and booky and male“, as Virginia Woolf once characterized the private study of one of her admirers. From where he sat, he could enjoy the view of the evening darkness and a thousand lights across the Hudson.

         Quickly caught up in the discussion of world events that always pre­ceded whatever business might bring these twelve colleagues to Cliffview from time to time, Clatterbuck needed no briefing from Cyrus Benthoek, as he had at Strasbourg, to know about the members of this group. In fact, though Benthoek had met Channing and some of the others here in the normal course of his affairs, even he might be surprised to know all that Clatterbuck knew about them.

         On the surface, Ralph Channing’s guests at Cliffview made up a Who’s Who of power and success. Jacques Deneuve, for example, whose feathers had been ruffled by the Roman proposal out of Strasbourg, was Europe’s all-important banker. Gynneth Blashford was Britain’s most powerful newspaper magnate. Brad Gerstein-Snell cut the dominant figure in inter­national communications. Sir Jimmie Blackburn ranked as South Africa’s sole ruler of the diamond market. Kyun Kia Moi was master of all Far Eastern charter shipping.

         Those five alone were the kingmakers of the New World Order who daily play with scores of billions that slosh around the international money markets in Tokyo, London, New York, Singapore, Paris and Hong Kong, the dominant figures regulating the flow of capital and capital goods. Ultimately, therefore, they were the arbiters in the life and death of individual governments and the welfare of nations.

         In such a group as this, Dr. Ralph Channing might have been consid­ered the odd man out. Instead, however, he was clearly something more than a peer. Born into a long-established Huguenot family in Maine, Channing had done his studies at Yale in comparative religion and theol­ogy. Renowned for his encyclopedic grasp of the records of the Knights Templar, of the Holy Grail tradition and of Freemasonry -in particular, the Ordo Templi Orientis, or OTO; the Eastern Temple -he had become a noted archivist for diverse groups of humanist scholars. As a tenured pro­fessor at a top American university, his influence extended around the world through a well-received litany of books, pamphlets, articles, lectures and seminars.

         Increasingly valued in certain circles for his correct historical informa­tion and his ability to appraise organized religion as a socio-cultural and political factor in the world, he had been borrowed from his university by one Washington administration and had successfully managed the plan­ning of the Department of Education. Somehow he also found time to spend a couple of months abroad each year as consultant for various humanist organizations in Europe and the Far East.

         Never mind, then, that Ralph Channing wasn’t a banker or master of shipping interests. There wasn’t a man in this distinguished group who would-or could-challenge his credentials as leader.

         In reality, what bound these twelve men together wasn’t entirely a mat­ter of banking or shipping or diamonds. Having drunk deeply from the precious wine of success, each man present had searched for another goal. And each had found that service to the Prince of This World was the only goal that satisfied. Each had passed through the tests of Fire, Pain and Death. Each had received the Seal of the Final Utterance on his soul. All here were bespoken men. That was the unifying force at Cliffview House.

         Still, while devotion to the Prince was the distinguishing trait of Ralph Channing’s little gathering at Cliffview, such devotion had nothing to do with a goat-like figure sprouting pointy ears and cloven hooves and smell­ing like a polecat on holiday in a garbage dump. Each of these men had long since learned that reality was far different. What everyone here had discovered and committed himself to was an intelligence each had found to be supreme among human beings as such. Their increasingly intimate involvement in the Process had taken on a special cast; had enabled these men-against all odds, and out of all men in the world-to recognize the lineaments of that supreme intelligence at work in the Process, to bow to that intelligence in every practical way and thus to follow the footprints of history.

         No one present at Cliffview would be reckoned as an evil person as that word is understood nowadays. A handshake from anyone here was as good as a contract. In matters of politics; they were correct; which is to say, they were never extremist. In social matters, they were acceptable; which is to say they had shown their humanitarian concern and their philanthropic generosity. In matters of marital fidelity, all adhered to the currently accepted norm of respectability.

         Nor could anyone daub this group with the insulting label of conspira­tors. Rather, they were men who happened to feel the same way about human affairs. In this -as any one of them could attest, for they sat as directors on corporate boards around the world -they were not much different than, say, the trustees of Harvard or the board of directors of The Times of London. Not much different than the Commissioners of the European Community, if it came to that.

         Like those and many other groups, these twelve men operated within the recognized bounds of democratic freedom to see their cherished ideals implemented. Admittedly, this group enjoyed certain advantages that few could equal. The supreme success of each man enabled the group as a whole to engage in social engineering and political molding on a vast scale. But power and success were not what provided them with their greatest leverage.

         Their true advantage, as any one of them would attest, stemmed from one thing only: the dedication of each to Spirit as such. To that personage they all described as the Prince. The advantages afforded by that abiding interest seemed infinite to them. The simple fact that their interest did not conform to the interest asserted by the major religions meant they were able to think in a more universal way than they would have as Jews or Christians or Muslims. They were therefore more tolerant. More human.

         A second advantage lay in their ability to understand the Process. Their special qualifications ranked them as master engineers. They knew them­selves to be among the few ever privileged to understand the superhuman quality and progress at work in the Process. Their vantage point allowed them to understand that the Process is not a matter of one generation or of one century. And though they themselves had risen so high above its day­-to-day, year-to-year workings as to recognize the very face of the intelli­gence behind it, they accepted the reality that for most of the human population-even for most adherents and propagators who functioned at inferior levels-the Process is only known in its workings.

         The point for them as master engineers was that those workings them­selves must always change. The Process must always grow toward its ultimate goal. In theory, it was something like a chain reaction, with society as the reactor.

         It was capital for the Process that change had now become the domi­nant trait of human society. Minds were being changed. Living language itself was being molded by changing minds. The vocabulary of politics and geopolitics was the vocabulary of change. “Internationalism” had made way for “multinationalism,” for example. Then “transnationalism” took center stage. Very soon, it would be “globalism. ” At every level of life, minds and society itself were being molded and remolded by the never-ending chain reaction of change. Society had come to the brink of recast­ing its basic structure, shedding its cocoons of separatism. Universalism would soon bring all men and women into one family. One embrace.

         When change becomes the slogan and the watchword of society at large, the evolution that is the Process becomes ever more acceptable. Ever more respectable. Ever more inevitable.

All right, gentlemen.” Like a gavel sounding a board meeting to order, Ralph Channing’s rough-edged voice ended the chitchat. “Let’s get down to the crux of things.” As everyone knew, the crux of things was to be the reading of the Categoric Report. As everyone expected from experience, however, Channing had a few remarks to offer first.

         “As some of you have surmised, the ultimate directives contained in the Categoric Report itself are based on the significant meeting earlier this month at Strasbourg. Our own Nicholas Clatterbuck, in fact, prepared the summary of that meeting for Cyrus Benthoek. My hope, gentlemen, is that an understanding of the significance of the alliance proposed at Strasbourg will make your minds the more receptive to our proposals.

         “Some of the Vatican personnel at Strasbourg might not have understood how far afield the bridges they proposed might reach. Who would have dreamed that the evolution of the Prince’s rule would require what the Categoric Report calls ‘a religion phase’ in the evolutionary engineer­ing of the society of nations? The organized religions cannot simply be condemned and bypassed in favor of occult practices. All, of course, are part of the Process. We now realize that religion is a manifestation of Spirit.”

         There was a little stirring at that, but as a world-class expert on the world’s religions, Channing was not to be challenged. “Yes, I grant it is a misguided and deforming manifestation. Yet, I insist, truly a manifesta­tion. Progressive Spirit in man means progress in religion-and progress, as we know, always leads from the particular and the local to the univer­sal. Logically, in other words-and simply because religions do exist­ there must be a religion phase in the evolutionary Process of mankind.

         “What we must understand is that we are faced today with a new stage in that evolutionary Process. The final stage! The creation of a one-world religion. Absent all nationalisms, all particularisms and all culturalisms of the past. Now, in its final stages, this evolutionary Process necessarily implies a mechanism by which the religion phase will be refashioned to suit the globalism-the universality-of that New Order.

         “In aiding the Process along, our task is to come to the aid of each major religion in such a way as to enable them all to come into one universal embrace. Into one universal religion, in which no religion will be distinguishable from any other. The perfect handmaiden for the New Or­der of the Ages! Wouldn’t you agree, gentlemen?” Channing smiled at the smiling faces around him.

         “That much understood-and even granting Jacques Deneuve’s convic­tion that Rome is a cesspool-one further thing must be clear. If we are to bring the religion phase of man to the summit of its evolution-into the full embrace of the Process-then we must’ consider the role of Roman Catholicism. No.” With a glance at the red folder lying on the thirteenth chair, Channing corrected himself at once. “Rather, we must consider the role of papaI Catholicism in general and of the papal office in particular.

         “And that point, I am happy to say, brings us directly to the reading of the Categoric Report.” Channing leaned toward the empty chair beside him to retrieve the leather folder, and handed it to Nicholas Clatterbuck. Clatterbuck read in a soft, kindly voice.

         “The following is the Categoric Report drawn up by Capstone on the absolutely necessary measures to be taken by Concilium 13 in view of the imminent Ascent of the Prince of This World.”

         As if a switch had been thrown, the reading of that opening sentence shifted the mood in Dr. Channing’s studio from affable to surreal. Even on Clatterbuck’s tongue, Capstone’s words were dark velvet, a mantle woven of past achievement and present hope. Lips curled in smiles not pleasur­able to see; smiles of death imposed and enjoyed and waiting for a repeat performance.

         “Because of the ritual Enthronement of the Prince effected by the in­house Phalanx of servitors within the Citadel of the Enemy-you have always known that it is your privilege to serve in the Availing Time, to facilitate the ultimate triumph of the Prince of This World. The moment has arrived when we must face the obligation to engage the forces of the Enemy in their own stronghold.

         “In saying this is an opportunity, we remind you that we have a period of between five and seven years remaining to us before the advantages secured to us in the Enthronement will be nullified. That is our Categoric Persuasion. At such a warning as that, even the Concilium member s­even Clatterbuck -stole a look at Dr. Channing. Such was the Professor’s command, that a gesture of the hand was sufficient to subdue alarm. The reading was resumed.

         “Having clarified the urgency of our obligation, we hasten to say that the time frame made known to us-five to seven years-will be sufficient, on a double condition. First, we must be realistic in our assessment of the major obstacle remaining in the path of our success. Second, we must be equally realistic in the means we engage to remove that obstacle.

         “First things first, then: The most ancient and the most recalcitrant obstacle to the Ascent-indeed, the only obstacle to be profoundly re­spected and guarded against-has been and up to this day still is the Roman Catholic papacy.” Clatterbuck was back on familiar ground now. His voice was level again, pleasing to the ear and dispassionate in tone.

         “Let us be clear as well that we do not hold authority in itself to be objectionable. On the contrary, there must be authority. But let us be equally clear about authority so complete as personal infallibility and per­sonal representation of the Nameless One. This personalized authority is alien to us-and finally inimical to our interests-because it is inimical to the Ascent. We remain dedicated to the Ascent.

         “Some accoutrements of the papal office can be readily adapted as a facilitating instrument for the Ascent. However, in the papacy itself, we face an obstacle that we must regard as something to be feared. It is lethally fearful because in this papacy we are dealing with a dangerous reality. A reality of Spirit. A lump of Otherness that is unique; that is irreconcilable with the progress of the New World Order we envision; and that is ultimately irreconcilable with the Ascent whose heralds we are.

         “It is well to be reminded of just how resilient that papal office has been throughout its history. The office itself can be tainted with corruption of every kind. Its holders can be isolated and insulated from the rest of the human race. They can be terminated-gently or violently, in secret or before the eyes of millions. But nobody has ever succeeded in liquidating that office. Nobody and nothing.

         “For a lump of Otherness to be so effective and perduring, its force and strength and recuperative power must issue from what is totally alien to us. They must issue from what is totally alien to Capstone and to the Ascent. They must issue from the Nameless One. At this critical moment in our warfare, we who are of the Spirit must stress that we are up against the reality of Spirit. Contrary Spirit-but Spirit all the same.

“In this last glorious stage of the Ascent, our most concerted action now must be directed toward the prime locus of resistance to our aims. Conse­quently, our Categoric Report itself is centered on one question: What is to be done about the personalized papacy, with all of its stubborn resil­iency?

         “Our response dictates a turnabout in our strategies. Or, better, an escalation of our strategies to a level that even you of the Concilium may not have considered possible. We have said that the papal office is to be respected, feared and guarded against. Now, however, we have deter­mined that we can no longer be defensive. Rather than guard against the power of that office, we will make it our own.

         “Our Categoric Decision -and the object of our agenda over the five to seven advantageous years remaining to us-must be this: To secure the papal office, with all of its resiliency, to ourselves. And to do that by ensuring that the holder of that office be a man on whom we can rely to be adaptable to our needs. We will review for you now the limited options by which we might achieve this goal. Those options are basically three in number: Persuasion. Liquidation. Resignation.

         “Consider, first, persuasion. The possibility that the present holder of the papal office himself might be induced or persuaded to such a compla­cency and acceptance as our sworn purpose requires. Unfortunately, we must report that in the ultimate judgment of our expert cognoscenti­ including in-house members of the Phalanx who reside in close proximity to the office-the present holder will never see the wisdom of our agenda

         “Nor do we have the luxury of time to wait him out. On the basis of actuarial and personal health data, we may be looking at four to seven years more of active physical existence for the present holder. Given our Categoric Persuasion that we are working in the constricted and currently running time span of not more than seven years, we must proceed to the next two options: the liquidation or the resignation of the present holder of the papal office.

         “In practical terms, either option will yield the result we desire and leave us free to install a new, complaisant holder. As is often the way in important matters, the step that might appear to be the most difficult-the installation of a friendly occupant-is the easier part of our task. We need not remind anyone in the Concilium that we are now enjoying the marvel­ous facility afforded us by the growing number of our regular Phalanx of in-house supporters. And beyond that, a number of personnel who actu­ally assisted at the Enthronement ceremony in 1963 are themselves still in place, and have ascended to such high posts within the Citadel as to assure our success. Thus we will not merely be forcing Contrary Spirit to vacate one friendly house of its habitation, only to enter into another, equally friendly house. There would be no point for us in that.

         “No, the candidate to replace the present holder of the office will be someone acquainted with our aims, acquiescent in them at the very least and even fully disposed to collaborate in achieving those aims.

         “The task of removal, therefore, must be the focus of our urgent and unremitting attention. The first of the two alternatives by which to achieve removal would be the most satisfying. On the surface it might even seem the easiest, and therefore the most tempting. We speak of personal liquida­tion.

         “Were Concilium 13 to undertake such a procedure, it would be meticu­lously planned and immaculately executed. In your hands, we would not be faced with anything resembling the stupid initiative of 1981. Yet, even were we to succeed in an open move against the person of the present holder of the office, the results could still be disastrous for us. We would not be able to hide behind such cover as ‘the nasty Bulgars’ or ‘KGB death technology’ or ‘segregated files’ or ‘CIA manipulation.‘ None of the ex­travaganzas of popular commentary that served as camouflage for the 1981 initiative are any longer available.

         “Still, if swift and openly executed liquidation is likely to be self-defeat­ing by its nature, one might ask if there are modified but nevertheless effective means of liquidation. We know of concrete proposals along the lines of such a gradual and modified liquidation. All of them, however, have been complicated by the security means adopted at the papal office since 1981; means so extensive and detailed that they include security even for all ingestion.

         “Furthermore, the mere fact that we know of such proposals underlines another prime reason why we should not ourselves succumb to any temp­tation along these lines. There is no such thing as a secret. In the final analysis, all is betrayed; all is revealed; all is known. Remember that we are dealing with Spirit-volatile, unpredictable, wild in its ways, blowing and sweeping where it wills.

         “It is our Categoric Judgment that those who hand us any proposition for such a solution are in reality handing us a live grenade, inviting us to pull the pin and explode into the fragments of our own self-liquidation.

         “There remains, then, the Chosen Alternative. The Categoric Choice by which we will achieve our goal is resignation. Briefly stated, the present holder of the office will be induced to resign from that office…. [….]

         “A voluntary papal resignation, at this crux of divisiveness and disunity among the ordinary RC laity and between churchmen themselves, would be a powerful signal; nothing less than an admission of defeat for impor­tant elements who stand against us. It would be a declaration to the re­maining defenders of the old order of things that the past is irretrievable. Indeed, the climate is such that there is already a certain sympathy among the old order for our Chosen Alternative. An openly expressed sympathy, we might add, in strategic quarters within the target ranks.

         “When we speak of inducing the holder to resign, inducement must be understood in its subtlest form. We speak of effecting all the means at your disposal in the world. For the most powerful inducement will be the pres­sure of irreversible events and the emergence of irresistible power lines. Events and power lines must be devised to constrict the actions of the holder. The only one course left to him will be resignation of the papal office.

         “In the report recounting for us the events of the recent meeting at Strasbourg hosted by Mr. Cyrus Benthoek, our Nicholas Clatterbuck clearly indicates that we have potential allies not previously identified as secure. Individuals who are highly influential within the Citadel and who have in effect joined hands with those in-house Phalanx members who were also present at Strasbourg. They have said they are eager for a radi­cal change at the top most level of administration. And in their eagerness, they open to us their own powerful lines of global persuasion.

         “Moreover, there is an ancillary and even more important initiative under way in which we have also in effect been invited to cooperate, again through Cyrus Benthoek. An initiative that involves the formation of a close and systematic alliance between virtually every ranking churchman of Europe’s heartland and the European Community. That initiative is to be facilitated.

         “All in all, the way has been opened for us, in strict conformity with the Canon Law of the Citadel, for the peaceful departure of the present holder of the papal office. Your charge is to seize upon these two significant advantages that have been handed to us. Your charge is to take in hand the Strasbourg propos al, and the intended alliance between the Citadel and the EC. Your charge is to use those two advantages to create the irreversible events and to evoke the irresistible power lines that will render the papal office useless to the Nameless Other and deliver it into the hands of the servitors of the Prince.”

[….]

          Gynneth Blashford sug­gested that Clatterbuck could easily arrange for Cyrus Benthoek to join the Professor in paying a visit to their new Roman friend. “Friends of friends always ease the way, don’t you think?”

         It was settled, then. If all went well, those in Rome who had reached out for help in securing radical change at the top most level of power would get more than most of them had bargained for.

TRZYNASTU – a globalny Proces i Ewolucja

TRZYNASTU – a globalny Proces i Ewolucja

[z książki Malachi MartinaDom Smagany Wiatrem”, wydanie II, poprawione, str. 152, Antyk, 2012]

TRZYNASTU – a globalny Proces i Ewolucja

[więcej, w oryginale, można znaleźć pod: Spotkanie władców świata. Dwunastu plus TRZYNASTY… (po ang.)  md]

Mimo że oddanie Księciu było cechą wyróżniającą Ralpha Channinga i jego małe zgromadzenie, nie miało ono nic wspólnego z wyobrażeniem ko­zła ze spiczastymi uszami i kopytami, cuchnącego jak zdechły kot na śmietni­ku. Każdy z tych mężczyzn już dawno zrozumiał, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Albowiem wszyscy oni odkryli i zaakceptowali istnienie Wyż­szej Inteligencji, której żadna z istot ludzkich nie dorównuje. To coraz głębsze zaangażowanie w Proces przyjęło specyficzne rysy, uzdolniło tych ludzi – wy­brańców – do rozpoznawania wskazań Wyższej Inteligencji kierującej Proce­sem, kłaniania się tej Inteligencji we wszystkich praktycznych poczynaniach, a tym samym stąpania po tropach historii.

Żadnej z osób obecnych w Cliffview nie uznano by za człowieka złego, tak jak się to rozumie w dzisiejszych czasach. Uścisk ręki znaczył tu to samo co zawarty kontrakt. Byli też w porządku politycznie, to znaczy nie byli eks­tremistami. W sensie społecznym także nie można im było nic zarzucić – włą­czali się do akcji humanitarnych i filantropijnych. W sprawach wierności małżeńskiej byli w porządku – uznawali współczesne normy przyzwoitości.

Nikt też nie mógłby nazwać tej grupy pejoratywnym określeniem konspi­ratorów. Po prostu przypadkiem dobrali się tu ludzie o takich samych zapatry­waniach na sprawy ludzkie. Pod tym względem – o czym każdy z nich mógłby zaświadczyć, bo każdy zasiadał jako dyrektor w zarządach korporacji na całym świecie – w gruncie rzeczy nie różnili się od zarządu Harvardu czy londyńskie­go Timesa. Ani od komisarzy Wspólnoty Europejskiej, jeśli już o to chodzi.

Tak jak wskazane ciała czy wiele innych podobnych – dwunastka dr Channinga działała w ramach demokratycznej wolności nad urzeczywistnie­niem pielęgnowanych przez siebie ideałów. Prawdą jest, że grupa ta cieszyła się pewnymi atutami, niedostępnymi dla większości podobnych grup. Albo­wiem bezprzykładne sukcesy każdego członka dwunastki umożliwiały całej grupie prowadzenie działań społecznych i politycznych na wyjątkowo szeroką skalę. Ale to nie osobista władza i sukces przesądzały w największym stopniu o wpływach tych ludzi.

Ich prawdziwym atutem – i o tym każdy z nich mógł zaświadczyć – była jedna jedyna rzecz: bezgraniczne oddanie Duchowi jako takiemu. Tej Osobie. którą oni wszyscy określali imieniem Księcia. Korzyści odnoszone z tej postawy trwałego zaangażowania wydawały się każdemu z nich nieograniczone. Już choćby prosty fakt, że ich przekonania nie pokrywały się z doktrynami głów­nych religii oznaczało, że potrafią myśleć w kategoriach bardziej uniwersal­nych niż gdyby byli chrześcijanami, żydami czy muzułmanami. I dlatego byli bardziej tolerancyjni. Bardziej ludzcy.

Druga przewaga, jaką mieli nad innymi, polegała na zdolności rozumienia Procesu. Dzięki tym kwalifikacjom zaliczali się do grona mistrzów inżynierii społecznej. We własnym przekonaniu należeli do nieliczne go grona uprzywile­jowanych, którzy potrafili dostrzec nadludzką jakość postępu dokonującego się w ramach Procesu. Ich punkt obserwacyjny pozwalał im zrozumieć, że Proces nie jest kwestią jednej generacji czy jednego stulecia. I jakkolwiek sami oni wznieśli się myślą tak wysoko ponad kierat zajęć wykonywanych z dnia na dzień, z roku na rok, by rozpoznać prawdziwą twarz Inteligencji ukrywającej się za tą codzienną krzątaniną – akceptowali prawdę, że większość pokoleń ludzkich – a także większość adherentów i propagatorów działających w kręgach we­wnętrznych – zna Proces jedynie w jego działaniu.

Jako mistrzowie inżynierii społecznej rozumieli, że same prace muszą podlegać ciągłym zmianom. Proces musi się ciągle rozwijać, zmierzając do swego ostatecznego celu. W teorii było to coś w rodzaju reakcji łańcuchowej, gdzie reaktorem było społeczeństwo.

Było rzeczą niezmiernie ważną dla Procesu, że obecnie zmiana stała się dominującą cechą społeczeństwa ludzkiego. Umysły podlegały zmianom, a te z kolei kształtowały naturalne języki. Zmianie podlegał słownik polityki i geopo­lityki. Dla przykładu słowo “międzynarodowy” zostało zastąpione słowem “multinarodowy“, to zaś z kolei słowem “transnarodowy“. Wkrótce i to ostatnie zostanie wyparte przez określenie “globalny“. Na każdej płaszczyźnie życia umysły oraz całe społeczeństwa podlegały kształtowaniu i przekształcaniu przez nie kończącą się reakcję łańcuchową zmian. Społeczeństwo stanęło na progu przeformułowania swej podstawowej struktury, porzucając kokony sepa­ratyzmów. Wkrótce uniwersalizm połączy wszystkich mężczyzn i wszystkie kobiety w jedną wielką rodzinę. Wszyscy padną sobie w objęcia.

A kiedy zmiana staje się sloganem i hasłem przewodnim społeczeństwa w sensie szerszym, Ewolucja, czyli Proces podlega coraz powszechniejszej ak­ceptacji. Staje się coraz bardziej godna szacunku. Coraz bardziej nieunikniona.