Losy chłopców z „ Okienka” bywały fascynujące. Na przykład Droga, niezwykle urodziwy facet, nazywany przez niektórych Mister Nice czyli Przyjemniaczek miał u innych ksywkę Biskup. A to dlatego, że jak donosiła wieść okienkowa założył kiedyś w Niemczech sektę czy farmę, na rzecz której ochoczo pracowały za darmo bogate podstarzałe Niemki. Werbował je zapewne na swoje piękne błękitne oczy. Droga zasłynął po wielokroć przytaczaną historią – podobno prawdziwą. Razem z kolegą, obaj bez kasy, odwiedzili jakiś klasztor. Zamiast poprosić o darmowy obiad Droga butnie oświadczył: „ bracia spędzimy razem czas posiłku” i braciszkowie pokornie spełnili jego życzenie. Odtąd nieznośni koledzy Drogi traktowali to powiedzonko jako rytualne zaproszenie do pijatyki w knajpie.
O Drodze krążyły różne opowieści. Podobno był winien bankom przeszło 6 milionów złotych, których nikt nie egzekwował. Dlaczego? Tego nie wiedział nikt, albo wiedzieli ale nie chcieli powiedzieć. Jeżeli to prawda – to faktycznie jest w tym coś niezwykłego. Spróbujcie nie płacić rat kredytu, albo nawet tylko nie zapłacić mandatu za złe parkowanie. Banki puszczą was z torbami samymi karnymi odsetkami. Sprzedadzą wam z licytacji mieszkanie i samochód. Komornik zajmie stary telewizor i sztućce odziedziczone po babci.
Tymczasem Drodze nikt nie sprzedawał mieszkania a w dodatku zaciągał pod różnymi pretekstami kolejne kredyty. Zakładał stowarzyszenia i fundacje, przyklejał się do różnych inicjatyw. Można? Jak się okazuje można tylko trzeba wiedzieć jak. Jaki jest klucz a raczej wytrych do tak rozumianego sukcesu? Droga musiał mieć taki wytrych. Chyży miał z całą pewnością cały komplet takich wytrychów. Jak łączyć politykę z działaniami – nazwijmy to – pozaprawnymi? Odpowiedź mógłby dać słynny przedwojenny polityk i gangster Tata Tasiemka.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
Chłopcy ze spółdzielni „ Okienko”, gdy już doszli do rozumu i przestali uważać swoją spółdzielnię za pępek świata, zastanawiali się często kto właściwie, za czasów komuny, był ich oficerem prowadzącym. Niektórzy podejrzewali o to prezesa. Raczej niesłusznie. Po pierwsze został w polityce szybko odsunięty na boczny tor podczas gdy Chyży nieustannie konsumował korzyści uzyskane nie wiadomo właściwie – szczególnie początkowo – za co. Po drugie było widać, że posiadana wiedza prezesowi ciąży. Prezes musiał wiedzieć dużo, zapewne zbyt dużo. Ktoś kto wie zbyt wiele, ale nie daje się kupić, nadaje się zarówno w gangu jak i w polityce tylko do odstrzału. I faktycznie prezes ginie potem tragicznie w powszechnie znanej katastrofie.
Chłopcy byli wręcz rozczulający w swojej naiwności. Twierdzili, że, o ile spełnione są odpowiednie warunki, to w życiu, w sztucę i w polityce wygrywa zawsze najlepszy. Te warunki to oczywiście liberalna demokracja. Powoływali się przy tym na rozumianą opacznie teorię krążenia elit niejakiego Vilfreda Pareta. W ich przekonaniu lepsza elita zastępowała zawsze tę gorszą. Nie zadawali sobie pytania „ Dla kogo lepsza?”. Nie rozumieli że ta „ lepsza” w sensie Pareta elita, to elita bardziej drapieżna, bardziej zdeterminowana, przez to bardziej skuteczna w przejmowaniu władzy i najczęściej bardziej szkodliwa dla społeczeństwa.
Z właściwą sobie naiwnością twierdzili również, że prawdziwa sztuka to ta, która przeszła próbę czasu. Nie rozumieli roli umowy społecznej, która nadaje wartość zarówna dziełu sztuki jak i walucie. Nie rozumieli skomplikowanych mechanizmów tej umowy. Z przyczyny swej naiwności nie bardzo rozumieli również dlaczego do polityki wszedł z przytupem Chyży, którego uważali za głupka, a wypadł z niej na długo przed swoją śmiercią, odstawiony całkowicie na boczny tor, inteligentny prezes „ Okienka”.
Ciekawe kiedy ujawnione zostaną tak zwane kompromaty dotyczące Chyżego, które niewątpliwie gdzieś są przechowywane. Ciekawe czy faktycznie to on był oficerem prowadzącym za czasów prosperity „ Okienka”.
Ale najtrudniejsze do odgadnięcia jest jakie fakty z życia i działalności Chyżego zdołałyby poruszyć dotknięte powszechną lemingozą polskie społeczeństwo.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
Jak już mówiliśmy chłopcom z „Okienka” za czasów przebrzydłej komuny, którą zwalczali knując co sił w ubikacji, przy szumie lejącej się w umywalce wody, nie brakowało kasy. Naiwnym wydawało się, że marnując wodę zabezpieczają się przed podsłuchaniem przez organy bzdur, które głosili. Przeciętny robotnik wysokościowy z „ Okienka” zarabiał miesięcznie tyle co nauczyciel przez dwa lata. Starczało na niekończące się posiady w lokalnych knajpach. Nikt nie rozliczał kelnera z dopisywania do rachunku numeru kołnierzyka i butów. Pieniądze lały się jak woda w historycznej umywalce. Tylko jeden z chłopaków, który nie pił i nie używał, dorobił się wielkiej firmy o europejskim zasięgu. Po zmianie ustroju zatrudniał chłopców jako robotników budowlanych i – jak sam mawiał- jako kapciowych. Jeden z nich woził dzieci do szkoły oraz teściową do sanatorium inny wyprowadzał psy i robił zakupy. Płacił nieźle ale nie umywało się to do poprzednich zarobków. Bzdury które głosili chłopcy podczas seminariów klozetowych sprowadzały się do idei zlikwidowania wszystkiego co się da . Przede wszystkim należało ich zdaniem zlikwidować system emerytalny i ubezpieczenia zdrowotne. Chłopcy przeświadczeni, że do końca życia będą zarabiać tak jak za czasów PRL nie płacili żadnych składek , nie oszczędzali i nie martwili się o przyszłość. Niejeden obudził się z ręką w nocniku. Zaczęło nawalać zdrowie bardziej nadwątlone przez procenty niż przez huśtanie się na linach. Skończyły się kominy płacowe. Jeden z chłopców doprowadzony do ostateczności zatrudnił się jako strażnik kolejowy i po nocach wędrował wzdłuż torów z własnym psem. Przy czym pies – jak twierdził- też został zatrudniony i zarabiał więcej od niego. Inny wyspecjalizował się w renowacji kościołów. Mieszkał na plebaniach i za jeden uśmiech był tuczony przez wyposzczone księżowskie gospodynie. Niektórym zatrudnienie dała również rozwijająca się szybko telefonia komórkowa. To wszystko nie satysfakcjonowało jednak Chyżego. Jak sam mawiał musi wejść w politykę bo inaczej, przy swoich kwalifikacjach intelektualnych, skończy jako nauczyciel szkoły podstawowej na wsi. Polityka daje satysfakcję – jak mawiali chłopcy- lepszą od orgazmu, lecz nie daje szybko prawdziwej kasy. Dlatego Chyży znalazł sobie sponsora. Był to biznesmen, którego było stać na wynajmowanie połowy piętra w stołecznym hotelu, finansowanie imprez kulturalnych i -przez zmianą ustroju- wydawnictw bezdebitowych. Przytulił Chyżego i jego akolitów. Nie mieli żadnych problemów z braniem kasy od podejrzanego typa. Wyznawali zasadę: „ bierz kiedy dają, tańcuj kiedy grają” jak im się wydawało skuteczniejszą od historycznie sprawdzonej zasady: „ brać i nie kwitować”. Toteż jak się wkrótce okazało musieli tańczyć tak jak im zagrano.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
Życie na linie 12. „Mieszanina nihilizmu i cynizmu”.
Pędząca Glizda
Jak oceniali Chyżego koledzy? „Mieszanina nihilizmu i cynizmu” – mówili o nim najczęściej. Inni chłopcy z „Okienka” też bywali cyniczni lecz raczej w gębie. Był w nich rys romantyczny – tęsknota do wielkiej miłości, do wielkich przygód, wyczynów sportowych i podróży. Jedni się wspinali, inni żeglowali, jeszcze inni latali na paralotni. Natomiast Chyży był typowym produktem marginesu społecznego. Chłopiec z miejskiego podwórka, z niezamożnej rodziny, którego jedyną rozrywką było „haratanie w gałę” piłką szmacianką. Jak mówili koledzy – Chyży ma w sobie coś z Rosjan z ich charakterystyczną labilnością. Potrafi zjednać sobie ludzi, bratać się z nimi i nagle i niespodziewanie potraktować ich, nie wiadomo dlaczego, z niezwykłą brutalnością. Opowiadali jak walił kiedyś piłką w roślinkę w doniczce, którą dostał od kogoś w prezencie, tak długo, aż z roślinki zostały same strzępy. Dopiero wtedy się uspokoił. Przy czym robił to na zimno, bez emocji która mogłaby wytłumaczyć to idiotyczne zachowanie.
Gdy wszedł w świat polityki zaczął snobować się na znawstwo win, cygar i muzyki klasycznej. To znawstwo było jednak nie najwyższej próby. Kiedyś zachwycał się odtwarzaną z płyty – jego zdaniem – sonatą Beethovena, podczas gdy był to „Koncert włoski” Bacha. Pomylić Bacha z Beethovenem i sonatę z koncertem to dla melomana prawdziwa sztuka. Wyjaśnienie było proste – pomyliły się koperty, w których były przechowywane płyty. Co ciekawe nikt nie odważył się zwrócić Chyżemu uwagi na popełniony błąd. Koledzy i pracownicy bali się jego słynnych napadów wściekłości. Wiedzieli, że jest zakompleksiony i wyjątkowo mściwy. Wiadomo – mówili- Chyży Rój musi być mściwy. Tak jak każdy rój gryzących owadów.
Tylko raz, jeden z kolegów zareagował po męsku na świństwo, które zrobił mu Chyży organizując skierowany przeciwko niemu strajk w elektrociepłowni. Chyży malował jakieś drzwi do kibla czyli wykonywał pracę tak zwanego „dołowego” albo w grypserze „okiennej” „kapelucha” a chciał być opłacany jak robotnik wysokościowy pracujący w ciężkich warunkach, bo w działającej elektrociepłowni. Brygadzista sprał go po mordzie i w ten sposób zakończył się strajk. Tę nauczkę Chyży dobrze zapamiętał. Unikał brygadzisty jak tylko mógł i starał się szkodzić mu po cichu. Chyży nie pił wódki co w oczach chłopców z „Okienka” było wadą. Wiadomo, że lud uważa niepijącego za kapusia, kapustę, kabel czy – jak to teraz mówią- „sześćdziesionę”. Chłopcy naśmiewali się po cichu z zachwytów Chyżego nad toskańskim winem Brunello di Montalcino. Twierdzili, że gdyby mu podetknąć sikacza z kartonu, w butelce od Brunello, zachwycałby się tym sikaczem tak jak zachwycał się Bachem wziętym za Beethovena. Byli niesprawiedliwi. Bach Bachem ale do win Chyży miał naprawdę nosa. Nie zmienia to faktu, że pozując na dżentelmena z cygarem w ręku, którym się oczywiście, jak trzeba, nie zaciągał, z kieliszkiem włoskiego wina i przy dźwiękach – jak to złośliwi chłopcy nazywali – jakiejś muzyki pogrzebowej wyglądał tak jak wyglądał, jak mały Jaś, który roi sobie, że jest arystokratą. No może nie koniecznie arystokratą z urodzenia, lecz arystokratą ducha. Chyży nie miał żadnych hamulców jeżeli chodzi o sposoby pozyskiwania środków na cygara i drogie wina. Zresztą w „ Okienku” za czasów komuny nikt nie miał kłopotów z kasą. Dopiero gdy komuna niefortunnie się skończyła w wyniku – jak chłopcy naiwnie sądzili – ich intensywnego knucia, a tak naprawdę w wyniku szatańskiego planu wydymania społeczeństwa, wielu z chłopców straciło grunt pod nogami. Lecz Chyży Rój dopiero wtedy rozwinął żagle.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
=====================================
Mirosław Dakowski:
Marek, nazywany w młodości “Siwym “, bo był wtedy jasnym blondynem, opowiadał nam po latach przy żeglarskim ognisku, jak przekonał swego podwładnego, przy pomocy prania po mordzie, by przestał pajacować ze strajkiem.
Gdy aferałowie zostali powołani do „władzy”, usłyszał: „Ty, Marek, nie nadajesz się na ministra; jesteś za uczciwy”. Pozostał przy konserwacji wiatraków. Niemieckich.
Obecny przy ognisku Maciek P. uśmiechał się jakby zażenowany i tłumaczył: „bo wiecie, wy nie możecie zrozumieć wielkiej polityki; w tym trzeba być”.
Życie na linie 11 Postmodernizm i „Okienko”. „Drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje”.
Pędząca Glizda
W czasie stanu wojennego ZSRR objęty był tak zwanymi sankcjami. Nie wolno było wysyłać do tego kraju sprzętu elektronicznego i to w żadnej postaci. Chodziło oczywiście o to żeby Sowieci nie korzystali ze zdobyczy naukowych zachodniego świata. W tym okresie, w ramach pomocy, przychodziło do Polski wiele celowo słabo kontrolowanych – jak sądzę – paczek. W tych paczkach przemycano różne urządzenia. które miały służyć knuciu przeciwko komunie. Były wśród nich drukarki a także komputery, nadajniki i radia. Sama dostałam kiedyś paczkę z szeleszczącym w niej proszkiem do prania, w której na specjalnie podwieszonym woreczku ukryte było kilkadziesiąt odbiorników wyglądających jak niewielki zegarek z antenką, przeznaczonych dla więźniów oraz internowanych, do odbioru sygnałów z wolnego świata. Oddałam je pod wskazany adres i bardzo tego pożałowałam dowiedziawszy się, że niektórzy chłopcy z szerokiej otuliny „Okienka”, szczególnie ci, którzy zaprzyjaźnili się ( albo wręcz spoufalili ) z ciotką Irenką, zostali wprowadzeni na warszawskie salony i mogli zarabiać zgodnie ze specjalnym modus operandi tego środowiska.
Otóż w Warszawie wychodziło wówczas nielegalne albo półlegalne pismo o szumnym tytule skupiające tak zwaną intelektualną warszawkę. Naczelny tego pisma wszedł w strukturę pozwalającą zarabiać na omijaniu embarga na dostawy elektroniki do Sojuza. Elektronikę z przesyłanych masowo do Polski paczek zbierało się w określonym super tajnym punkcie, skąd dostarczano ją zaufanemu pośrednikowi, a on przekazywał ją sobie tylko znanymi kanałami do ZSRR. On też wypłacał honoraria nieporównywalnie większe od wierszówki, którą można było zarobić wypisując tromtadrackie bzdety w piśmie o napuszonym tytule. Ciekawe, że ci wszyscy intelektualiści nie widzieli żadnej sprzeczności pomiędzy swoim sposobem dorabiania, a szczytnymi hasłami, które głosili. Może dlatego, że wywodzili się po części spośród poszukiwaczy sprzeczności, które to poszukiwanie sprzeczności utrwaliło się jako akceptowanie wszelkich sprzeczności. A może dlatego, że jak twierdzili: „ drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje”.
U bram kraju czaiła się wówczas ponowoczesność. Propagował ją i opisywał człowiek, który kiedyś walczył w Polsce z bandami. Potem członkowie tych band, czyli logicznie rzecz biorąc bandyci, zostali przemianowani w głównym nurcie mediów czyli- jak niektórzy powiadają- w głównym nurcie szamba, na bohaterów. Od pewnego czasu znowu usiłuje się zrobić z nich bandytów. Komuniści w okresie transformacji chętnie transformowali się na liberałów, potem liberałowie na katolików, najczęściej – jak ich nazywano- „podstępowych” i podstępnych – bo blisko im się okazało do zwolenników eutanazji i aborcji.
Duch ponowoczesności unosił się również i nad „ Okienkiem”. Nigdy nie było wiadomo kto jest z kim, jak i po co. Nigdy nie było wiadomo czy ktoś jest prostym robolem czy wyrafinowanym intelektualistą czy jednocześnie robolem i intelektualistą. A może raz robolem, a raz intelektualistą. Jakby oni wszyscy byli transformersami czyli fikcyjną rasą pozaziemskich istot potrafiących nieustannie się przeobrażać.
W kwestii obyczajów też zapanował- jak zresztą wszędzie- specyficzny kontredans. Elity mówiły językiem dawnych nizin społecznych, ale ich zdaniem tylko oni mieli do tego prawo, a w ich ustach soczyste przekleństwa brzmiały jak poezja, jak trzynastozgłoskowiec. Elity pędziły bimber, a plebs pomalutku uczył się pijać wino. Na początek tylko słodkie albo półsłodkie. Przestał obowiązywać tak zwany dress code . Nie sposób było- jak to mówił kiedyś lud -„poznać pana po cholewach” bo do Opery można było wejść w podartych spodniach, które stały się zresztą szczytem elegancji, a guru opozycji potrafił odbierać order w crocsach. Hipsterzy ( cokolwiek to słowo może znaczyć) nosili w zimie sandały nakładane na bose stopy, a białe skarpetki stały się znakiem rozpoznawczym człowieka z nizin społecznych, dorobkiewicza, człowieka spoza towarzycha warszawki.
Chłopcy z „ Okienka”, choć równie jak elitka warszawki przesiąknięci duchem ponowoczesności, byli przynajmniej zabawni i mili. Traktowali wiele spraw z przymrużeniem oka. Celowali w formułowaniu własnego dowcipnego „okiennego” – jak go nazywali – kodeksu. „Cnota to permanentny brak okazji” – taką definicję cnoty ukuli i z pewnością stosowali. „ Nie ma brzydkich i starych kobiet tylko czasem brakuje wódki” -twierdzili. Na miejscu pewnej słusznych rozmiarów dziennikarki telewizyjnej, zamiast nakłaniać sąd, żeby skazując na wysoką grzywnę pewnego niefortunnego felietonistę, przekonał szeroką publiczność, że jest nadal zdolna do czynności seksualnych, zadbałabym raczej o to, żeby w moim barku nigdy nie zabrakło alkoholu. Zdecydowanie wolałam również dobroduszne żarty chłopców z „ Okienka” na temat dziewcząt i kobiet od wybryków naczelnego redaktora pisma o napuszonym tytule, publicznie deklarującego, której z wielbiących go licznych dam nie tknąłby nawet szczotką do kibla.
Trawestując powiedzenie amerykańskiego admirała z przełomu XVIII i XIX wieku ( a był nim – jak pamiętamy- Stephen Decatur) chłopcy mawiali „ right or wrong, my money”. Sądzę, że miało to znaczyć : “pecunia non olet” Dzielili to przeświadczenie z intelektualistami z napuszonego pisma o napuszonym tytule zarabiającymi na łamaniu embraga na wwóz elektroniki do Sojuza. Nie należało doszukiwać się w postawie tych intelektualistów konsekwencji. Podstawową cechą ponowoczesności nie jest bynajmniej zastąpienie logiki dwuwartościowej logiką wielowartościową, lecz całkowity brak logiki.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
=============================
Ja dostałem propozycję “omijania embarga na dostawy elektroniki do Sojuza” od któregoś z redaktorów pisma RES PUBLICA Marcina Króla. Negocjowaliśmy, dyskutowali stronę etyczną… A znajomy przyjął… Mirosław Dakowski
Jak Polska długa i szeroka podstawowym zajęciem ludzi młodych, starszych i zupełnie starych było w opisywanych czasach knucie czyli konspirowanie. Gdyby energię wpakowaną w zadrukowywanie milionów stron papieru szybko znikającą farbą drukarską włożyć w coś pożytecznego, na przykład w budowę domów, w Polsce nie byłoby permanentnego niedostatku mieszkań. Z jakiejś przyczyny komuna zdecydowanie przeszkadzała jednak budować domy a nie przeszkadzała knuć. Może chciała społeczeństwu upuścić trochę pary czyli energii społecznej. Gdyby zaoszczędzić drzewa, które poszły na te, czytane najczęściej wyłącznie przez ich autorów, ich żony, mężów, kochanków i kochanki samizdaty, nie byłoby globalnego ocieplenia, bo drzewa zmieniałyby CO2 na cukier prosty, a cukier jak wiadomo jest podstawowym surowcem dla domowej produkcji napojów wyskokowych. Tradycję produkcji tych napojów przejęły od prostego ludu ówczesne elity intelektualne, w środowiskach uniwersyteckich wymieniano się mniej czy bardziej sprawdzonymi przepisami na te napoje, a wspólna degustacja produktów konspiracyjnej działalności pogłębiała międzyludzkie więzi i nadawała knuciu czyli konspirowaniu specyficzny urok. Sprzyjała również demografii. Gdyby niepodległość wybuchła nieco później nie trzeba by było sprowadzać obecnie do roboty Ukraińców.
W „Okienku” knucie odbywało się na ogół w łazience z trudem mieszczącej knującą elitę, reszta czyli prosty okienkowy lud zazdrośnie rejestrowała nagłe kłopoty żołądkowe kolegów, a z łazienki dochodził przedłużający się szum bezmyślnie marnowanej wody. Bezmyślnie, bo po kilku dniach tout le monde znał i dyskutował poruszone w kiblu ważkie problemy a dzięki obdarzonej nadzwyczaj długim jęzorem ciotce Irence omawiała je tout Varsovie. Gdy kiedyś ( to był zupełnie inny, wcześniejszy etap konspiry) na sali sądowej zapytano znanego goprowca, partyjnego kapusia, czy poważnie traktował noszenie przez tak zwanych „taterników” tam i z powrotem przez Tatry konspiracyjnej makulatury odpowiedział: „ e tam – to były tylko takie podchody”. Pikanterii tym podchodom dodaje fakt, że noszący bibułę w większości nie znali dobrze Tatr, aktywna w tym procederze dama, krytyk teatralny lokalizowała w swych opowieściach schronisko Murowaniec na przełęczy Krzyżne, a realne były tylko wyroki za te podchody no i realna była późniejsza kariera kapusia, między innymi kariera literacka.
Wracając do „ Okienka”, nie wiem po co zamykano się w łazience jeżeli po kilku dniach i tak wszyscy wszystko wiedzieli. Do konspiracyjnej tradycji tych czasów należało posiadanie w swych szeregach jakiegoś jawniaka czyli kapusia, który nie krył swojej proweniencji, pomagał czasem w uniknięciu mandatu za złe parkowanie, albo w uzyskaniu paszportu i był zbratany a nawet wręcz spoufalony z konspiracyjną elitą ugrupowania. Była to wyraźna mentalna подготовка do Kanciastego Stołu (nie wiadomo dlaczego zwanego okrągłym) gdzie coitus tajniaków z jawniakami spłodził bękarta zwanego III RP.
No cóż- tajniacy z jawniakami dawno ustalili i wmówili naiwnym konspiratorom, że dzieci nie odpowiadają za grzechy swoich rodziców. Ten paradygmat, dogmat, wręcz wyznanie wiary pozwolił różnym dysydentom ze stalinowskiej grupy interesu wśliznąć się w opozycyjne szeregi, zdominować je, przejąć przywództwo społecznego buntu i poprowadzić go w wybranym przez siebie kierunku. Wprawdzie w niektórych społecznościach i kulturach dzieci odpowiadają za zbrodnie rodziców i to aż do dziesiątego pokolenia, ale my jesteśmy przecież społeczeństwem nietolerancyjnym więc odrzucamy takie przez wieki sprawdzone, cudze wzorce. Elita „ Okienka” bratała się więc z kapusiami przy pracy na linie oraz podczas pijatyk w lokalnych knajpach. Elita warszawki bratała się podczas spotkań (połączonych najczęściej z pijatyką) w inteligenckich salonach. Rezultaty tego powszechnego braterstwa okazały się opłakane. Knujących było podobno 10 milionów. Tajniaków, jawniaków, nawróconych, odwróconych, przechrzczonych, trockistów i maoistów, zdecydowanie mniej. Ale łyżka dziegciu niszczy podobno beczkę miodu. W każdym razie na pewno psuje jej smak. A jak mówi poeta „ lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku”. I tego smaku knującym wyraźnie zabrakło.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
Pewien stoliczny socjolog zwany powszechnie ciotką Irenką wręcz się zadurzył w chłopcach z „Okienka”. Wychwalał na salonach warszawki ich wybitną inteligencję i polityczną dojrzałość, ale chyba nie tylko o te, dość rzadkie ludzkie cechy, mu chodziło. Jak szeptali po kątach chłopcy, dopraszał się, żeby dopuszczali go do ich roboczych spotkań i z lubością, choć dyskretnie, wdychał upiorny odór ich brudnych kombinezonów.
Irenka, znany socjolog, profesjonalnie zabrał się do badania zdumiewającego, nie tylko dla niego, lecz dla wszystkich innych fenomenu. Oto kilku pomysłowych chłopaków zakłada biznes. Tym biznesem jest spółdzielnia robót wysokościowych. Idzie im jak po maśle. Nie wiadomo dlaczego nie mają praktycznie żadnej konkurencji. Jedyną konkurencją mogłaby być znana warszawska firma wysokościowa skupiająca alpinistów i ubeków ale ta firma wyraźnie stara się nie wchodzić im w drogę. Do używania lin, karabinków, przyrządów podciągowych a nawet tak pięknie zwanego „dupowsporka”, nie potrzeba wysokiego IQ. Również malowanie kominów, mycie wysoko położonych okien i szklanych ścian nie wymaga wyjątkowych kwalifikacji, a w kraju nie brakowałoby chętnych do takich, dobrze płatnych, zajęć.
Poza tym nie jest jasne dlaczego dyrekcje obsługiwanych przez „Okienko” fabryk i zakładów pracy bez cienia protestu akceptują bardzo wysokie ceny za usługi spółdzielni. Chłopcy oczywiście twierdzą, że to kwestia ich unikalnych umiejętności i osobistego wdzięku ale tylko głupi by w to uwierzył. Każdy znający realia PRL doskonale rozumiał, że „Okienko” jest pod specjalną ochroną, że nad spółdzielnią rozpostarta jest potężna „Kрыша”. Pozostaje pytanie kto i po co opiekował się spółdzielnią? Najprostsze wyjaśnienie jest następujące. „Okienko” skupiało praktycznie całą młodą opozycję tego regionu kraju. Miało się ich wszystkich zamkniętych jak owce w zagrodzie. Być może byli do czegoś przygotowywani. Wszyscy to rozumieli, z wyjątkiem ciotki Irenki.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
===============================
mail:
Była jeszcze aferka na Dworcu Centralnym, fajnie zatuszowana:
Pracownicy spółdzielni robót wysokościowych „Okienko” byli na ogół bardzo młodzi. Wyznawali – jak już wspominałam – zasadę, że cnota jest to permanentny brak okazji.
A że okazji im nie brakowało, ich życie towarzyskie i uczuciowe było bogate, ciekawe i pełne zmiennych konfiguracji. Osoby rzadziej bywające na imprezach jak je nazywano „okiennych” łatwo mogły popełnić gafę pytając parę, która już dawno przestała być parą o dzieci albo budowę wspólnego domu. Spółdzielnia, poza opozycją regionu, skupiała wszelkiej maści oryginałów. Mówiąc wprost – różnych sympatycznych swoją drogą wariatów. Jedni nurkowali w zimie w Bałtyku, inni latali na paralotni, wreszcie inni wspinali się i żeglowali.
Był wśród nich Mietek Ryś, który po licznych podróżach wylądował gdzieś na Syberii w syberyjskiej chacie z syberyjską damą u boku. Jego ślubna żona pocieszała się jak mogła. Ponieważ poprzedni ślub był tylko cywilny, każda nowa konkieta mogła dla niej zaowocować prawdziwym sakramentalnym małżeństwem. Sakrament – sakramentem, lecz biała suknia, kwiaty i deszcz monet różnych nominałów przy wyjściu z kościoła to to, o czym marzy każda kobieta niezależnie od wieku. Żona Rysia była młoda i ładna więc pocieszycieli nie brakowało.
Chłopcy formułowali zresztą często pogląd, że nie ma zbyt brzydkich i zbyt starych żeby się nimi (nazwijmy to ) zainteresować kobiet, tylko czasami brakuje wódki.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
=====================
mail: Jakich “nazwisk”? Nawet ksywy ukrywasz, Gizdo…