Franciszek zdrowieje. Ale papiestwo jest chore. Choroba groźniejsza niż papolatria.

Franciszek zdrowieje. Ale papiestwo jest chore

pch/papiestwo-jest-chore

Choroba Franciszka podsycała spekulacje o przyszłym konklawe i najbardziej prawdopodobnych kandydatach na następców Ojca świętego. Dziś niewiele zostało z tych rozważań, a papież wraca do zdrowia. Kondycja urzędu Piotrowego pozostaje jednak tragiczna. Nikt w klinice Gemelli nie jest w stanie uzdrowić jego głębokiej choroby. Remedium na nią nie przyniosą też same przyszłe zmiany personalne na tronie Piotrowym. Nadziei na poprawę można upatrywać jedynie w przywróceniu zatraconej świadomości: papieska władza ma strzec niezmienności depozytu Wiary. Jeśli próbuje go podważyć, atakuje rację swojego istnienia. Rzymska katedra jest zatem chora obłożnie – z powodu silnej reakcji autoimmunologicznej. 

Podobna obserwacja, zdaniem wielu, paść może tylko z ust wroga ojca świętego. „Tradycjonalisty” i niemal niekatolika. Regułą stały się już zaciekłe ataki na wszystkich, którzy wobec przejawów doktrynalnego zamętu, od lat trwającego w Kościele, mają czelność niepokoić się o czystość wiary. „Papieska” pałka na „konserwatywnych” katolików to jedno z ulubionych narzędzi w arsenale postępowców. I tak ilekroć Franciszek wzniecał burzę swoimi decyzjami i wypowiedziami, dowiadywaliśmy się, że sprzeciw wobec Komunii rozwodników w ponownych związkach, czy błogosławienia grzesznych związków homoseksualnych, jest niedozwolony. Krytyka takich rozstrzygnięć w oparciu o odwieczne zasady moralności i wiary ma tracić rację bytu, gdy papież przemówił. Rzym rozstrzygnął sprawę, jak chciał i oto nowa reguła wiary. Czy zgodna z Tradycją – to ponoć wszystko jedno.

Na wiernych upominających się o doktrynę  i zaniepokojonych „synodem o synodalności”, „Amoris Laetitia”, czy „Fidducia Supplicans” regularnie padały więc gromy upomnień. Zdarzyli się i tacy, którzy sądzili, że Franciszek może pozwolić sobie na promocję pluralizmu religijnego. Powodów do sprzeciwu w ich opinii nie daje nawet fakt, że ojciec święty w czasie podróży do Azji Wschodniej stwierdził, że wszystkie religie prowadzą do Boga, a spory o prawdziwość jednej z nich należy zakończyć. Najwyższy nauczyciel mógłby w tym oglądzie głosić, co mu fantazja podpowie. 

Klakierzy Franciszka zdradzają papiestwo

Zwolennicy tak wypaczonego postrzegania władzy nauczycielskiej papieża uważają się za przyjaciół następcy Piotra. Wszyscy, którzy odważą się powiedzieć jego opiniom „nie” to zaś wrogowie i dysydenci. W rzeczywistości trudno o większe zakłamanie. Role są odwrotne. Ktokolwiek wgłębi się w nauczanie Kościoła o roli Ojca świętego będzie miał tego jasną świadomość. Opór na przykład przeciwko zrównywaniu religii  przez ojca świętego, to wyraz wierności jego urzędowi. Wierni i duchowni, którzy mają w tym wypadku odwagę powiedzieć „nie” bronią samej racji, dla której ustanowiono papiestwo. Reakcja środowisk „konserwatywnych” na podobne słowa ojca świętego to autentyczna troska o rzymską katedrę wobec najgroźniejszego ataku, jaki jej zagraża: „autoimmunologicznej” reakcji, w której sam papież podkopuje misję, leżącą u źródła danej mu władzy. 

Kręgi, które w imię pozornego szacunku dla autorytetu Rzymu chcą zabronić uczciwej polemiki z opiniami Franciszka opartej o prawdy wiary, są awangardą tej choroby. Kto uczy, że papież może głosić dowolne przekonania szkodzi i popisuje się ignorancją. Wypowiedzi katolickiego Magisterium podkreślające powagę i olbrzymie znaczenie Ojca świętego, traktują jego posługę jako nierozłączną z zachowywaniem niezmiennej doktryny Kościoła. Racją kompetencji „sługi sług bożych” jest zachowywanie jedności i czystości wiary.

Konstytucja Soboru Watykańskiego I, orzekająca dogmat o nieomylności papieskich orzeczeń ex cathedra, nie pozostawia na ten temat wątpliwości. Gdy w „Pastor Aeternus” czytamy o wolności od błędu autorytatywnych wypowiedzi Chrystusowego wikariusza dowiadujemy się, że źródłem tej władzy jest zadanie strzeżenia niezmiennego Magisterium i gwarancja, że Piotr nigdy prawdom wiary nie zaprzeczy. Prawda o papieskim autorytecie i niezmienności katolickiego depozytu wiary wyrażone są absolutnie łącznie. Ten pierwszy służy drugiemu za gwarant i ochronę. Oddajmy głos samym ojcom soborowym:

„Ponieważ bramy piekielne, chcąc zniszczyć Kościół, jak gdyby to było możliwe, zewsząd z coraz większą nienawiścią powstają przeciw jego fundamentom położonym przez Boga, za zgodą świętego Soboru uważamy, że dla ochrony, bezpieczeństwa i rozwoju owczarni katolickiej konieczne jest, aby wszystkim wiernym przedstawić naukę o ustanowieniu, ciągłości i naturze świętego prymatu apostolskiego, na którym opiera się siła i moc całego Kościoła, naukę, którą należy wyznawać i utrzymywać według starożytnej i niezmiennej wiary Kościoła powszechnego, oraz aby napiętnować i potępić błędy przeciwne tej nauce, które są szczególnie niebezpieczne dla owczarni Pańskiej. (…)

W prymacie apostolskim, posiadanym w całym Kościele przez biskupa Rzymu, jako następcy św. Piotra, księcia apostołów, zawiera się także najwyższa władza nauczania. Utrzymywała to zawsze święta Stolica, potwierdza to stała praktyka Kościoła, stwierdziły to sobory ekumeniczne, przede wszystkim te, na których Wschód i Zachód spotykał się w jedności wiary i miłości. Ojcowie bowiem Czwartego Soboru Konstantynopolitańskiego, idąc śladem swoich poprzedników, ogłosili następujące uroczyste wyznanie:

Pierwszym warunkiem zbawienia jest zachowanie reguły wiary. Skoro nie można pominąć decyzji naszego Pana Jezusa Chrystusa, mówiącego: << Ty jesteś Piotr, i na tej skale zbuduję mój Kościół >> , słowa te są potwierdzone swymi skutkami, ponieważ w Stolicy Apostolskiej zawsze była wiernie zachowywana religia katolicka i publicznie podawana święta nauka. Nie chcąc więc odłączyć się od tej wiary i nauki, mamy nadzieję, że osiągniemy trwanie w jednej wspólnocie, którą głosi Stolica Apostolska, i na której opiera się trwałość integralnej i prawdziwej religii chrześcijańskiej”.

Zwróćmy uwagę, że tekst jednym tchem mówi o konieczności zachowania wiary do zbawienia i podkreśla papieską władzę. W kolejnych ustępach tej samej Konstytucji łączność między ortodoksją a autorytetem następcy św. Piotra zostaje uwypuklona jeszcze bardziej radykalnie:

„Aby wypełnić ten pasterski obowiązek, nasi poprzednicy zawsze oddawali się przepowiadaniu zbawiennej nauki Chrystusa wobec wszystkich ludów ziemi i z jednakową troską czuwali nad tym, aby tam, gdzie została przyjęta, była zachowywana czysta i bez skazy. Duch Święty został bowiem obiecany następcom św. Piotra nie dlatego, aby z pomocą Jego objawienia ogłaszali nową naukę, ale by z Jego pomocą święcie strzegli i wiernie wyjaśniali Objawienie przekazane przez apostołów, czyli depozyt wiary”.  

„My zatem, wiernie zachowując tradycję otrzymaną od początku wiary chrześcijańskiej, na chwałę Boga, naszego Zbawiciela, dla wywyższenia religii katolickiej i dla zbawienia narodów chrześcijańskich, za zgodą świętego soboru, nauczamy i definiujemy jako dogmat objawiony przez Boga, że gdy biskup Rzymu przemawia ex cathedra, to znaczy, gdy wykonując urząd pasterza i nauczyciela wszystkich chrześcijan, na mocy swego najwyższego apostolskiego autorytetu określa naukę dotyczącą wiary lub moralności obowiązującą cały Kościół, dzięki opiece Bożej obiecanej mu w [osobie] św. Piotra, wyróżnia się tą nieomylnością, w jaką boski Zbawiciel zechciał wyposażyć swój Kościół dla definiowania nauki wiary lub moralności. Dlatego takie definicje biskupa Rzymu – same z siebie, a nie na mocy zgody Kościoła – są niezmienialne. Gdyby zaś ktoś, nie daj Boże, odważył się sprzeciwiać tej naszej definicji – niech będzie wyklęty”.

W powyższych fragmentach soborowej konstytucji widać wyraźnie, że przechowywanie nieskażonej katolickiej doktryny jest racją ustanowienia papieskiego urzędu i obdarzenia go tak szerokimi prerogatywami. Co więcej – papież korzystając ze swoich nieomylnych orzeczeń cieszy się tym samym autorytetem, jaki ma depozyt wiary Kościoła. Gdyby ojciec święty mógł sam podważyć odwieczne nauczanie Kościoła, to zanegowałby jednocześnie i własne kompetencje rozstrzygania spraw wiary i moralności.

Kontrowersje wokół decyzji i słów papieża Franciszka – Bogu dzięki – nie dotyczą jego wypowiedzi z pozycji autorytetu, podanym wszystkim powszechnie do wierzenia. Nie zmienia to w najmniejszej mierze faktu, że powaga nauczycielska papieża ma swoje źródło w strzeżeniu jedności wiary chrześcijan wszystkich czasów i krajów. Promowana współcześnie przez wielu papolatria, zakładająca, że papież może głosić dowolne poglądy, to zagrożenie dla poprawnego sprawowania Urzędu Piotrowego.

Chwiejący się filar   

Pomylenie zwolenników takiego postrzegania władzy Ojca świętego ukazuje również wybitna encyklika o jedności Kościoła Leona XIII „Satis Cognitum”. Na łamach tego dokumentu papież podkreślał, że trwanie przy niezmiennych prawdach wiary i w podległości jednej hierarchii na czele z Piotrem są dwoma filarami jedności, którą Chrystus dał swojej owczarni i nakazał utrzymać.

Jak wyjaśniał Leon XIII, władza nauczycielska w Kościele istnieje, by bronić doktryny przed jakąkolwiek herezją i przeinaczeniem, zapobiegając różnicy zdań i wielości poglądów na sprawy kluczowe wśród wiernych. Ojciec święty nad wyraz celnie i prosto tłumaczył, dlaczego obdarzeni autorytetem uczenia hierarchowie nie mogą zmienić podanej wcześniej do wierzenia prawdy. Ponieważ sam Bóg nakazał posłuszeństwo orzeczeniom Magisterium, to ich rewizja oznaczałaby, że On sam kazał trzymać się fałszywej opinii. Gdyby jakikolwiek autorytet sądził, że skutecznie „zmienia” naukę np. o homoseksualizmie, czy pluralizmie religijnym, musiałby też przyjąć, że Ten, który jest samą Prawdą, stał się na jakiś czas przyczyną błędu człowieka. Mówiąc poetycko… ojcem kłamstwa.

Resztki trzeźwego myślenia i wiary pokazują, że Leon XIII skutecznie sprowadził wiarę w możliwość głoszenia dowolnej nauki przez przedstawicieli władzy nauczycielskiej, a szczególnie papieża, do absurdu. Gdyby ojciec święty sam nie przyjął Objawienia za pewne, wymierzyłby swojemu autorytetowi bolesny cios. 

Papolatryczna masakra wiary

A jednak to wciąż nie wszystkie fatalne konsekwencje przekonania, że papież może sprzeciwiać się zasadom wiary, a wobec jego poglądów nie wolno trzymać się ortodoksji. Następca świętego Piotra jest znakiem jedności Kościoła w wierze, która ma szczególne znaczenie jako dowód autentyczności katolickiej wiary. Brak sprzeczności doktryny religijnej to jeden z „wewnętrznych znaków” jej prawdziwości. Opierając się na nich oraz na zewnętrznych znakach prawdziwości (cudach, proroctwach itd.) człowiek może rozpoznać rozumem, gdzie rzeczywiście Bóg objawił siebie samego.

Wyobraźmy sobie teraz, że jeden papież zaprzecza swobodnie poważnym orzeczeniom wszystkich innych posiadaczy tego samego autorytetu i nie czuje się nimi związany. Doktryna katolicka staje się w ten sposób niejasna, zmienna w czasie i pozbawiona racji, by w nią wierzyć. Z całą pewnością klakierzy, którzy z taką pewnością domagają się przyjęcia za prawdę każdego postępowego sformułowania z ust papieża, nie zdają sobie sprawy, że po prostu radykalnie utrudniają w ten sposób akt wiary. Chrystus ustanowił tymczasem papiestwo, by przeciwnie – jak najbardziej go uprawdopodobnić i ułatwić.

Czy może być zatem jakiś bardziej wstrząsający obraz kryzysu Kościoła, niż ten, gdy następca św. Piotra otwarcie mówi, że nie należy w ogóle upierać się przy katolickich dogmatach lub za swój główny cel przyjmuje reformowanie praktyk i tradycji Kościoła, a nie ich obronę? Papiestwo powróci do pełni zdrowia dopiero, gdy przypomni sobie, że jest dla ortodoksji. Skuteczne terapie i medyczna sprawność rzymskiego szpitala bez tego zdadzą się na nic. 

Filip Adamus

Tylko te prawa, które nie są sprzeczne z prawem naturalnym, obowiązują katolika w sumieniu. Papolatria i “pozytywizm prawny”.

Razem przeciwko wolności. Papolatria i “pozytywizm prawny”

Filip Obara pch24/papolatria-i-pozytywizm-prawny

Podczas niedawnej wizyty w Krakowie bp Athanasius Schneider podzielił się myślą, którą każdy katolik i konserwatysta powinien przemyśleć. Mówiąc o kryzysie papiestwa, z przenikliwą prostotą zdiagnozował problem Kościoła: pozytywizm prawniczy złączył się z papolatrią, aby zamrozić zdrowy opór wiernych przeciwko rewolucji w Kościele.

Prawo jest, bo jest i należy go przestrzegać, bo będzie kara… Niestety zbyt często na takim wniosku kończy się nasza refleksja na temat prawa i posłuszeństwa władzy. Tymczasem katolicka teologia moralna – wyłożona tak wspaniale przez widocznego na ilustracji św. Tomasza z Akwinu – wyraźnie określa, że tylko te prawa, które nie są sprzeczne z prawem naturalnym, obowiązują katolika w sumieniu. Nie poddając się bezsensownemu prawu, musimy liczyć się z konsekwencjami w postaci kary, ale mamy jednocześnie świadomość, że takie prawo nie określa materii grzechu. To znaczy, po „złamaniu” bezpodstawnego przepisu nasze sumienie pozostaje czyste i nie popełniamy nawet grzechu powszedniego.

Ma to swoje daleko idące konsekwencje. Jeżeli jako obywatele z zasady nie mamy skłonności, by wchodzić w konflikt z prawem, to często nie doceniamy, że właśnie prawo jest jednym z najważniejszych filarów cywilizacji. To ono sprawia, że żyjemy w świecie normalnym lub… postawionym na głowie.

Czym jest pozytywizm prawny?

Praktycznie wszystkie systemy prawne dzisiejszego zachodniego świata oparte są na błędach pozytywizmu prawniczego. Jest to nurt zrodzony w głowach XIX-wiecznych jurystów i anty-filozofów, którzy kontynuowali wściekłe dzieło wygnania Boga i Jego praw, zainicjowane przez prekursorów i siepaczy Rewolucji Francuskiej. Podstawą pozytywizmu prawnego jest twierdzenie, że nie istnieje obiektywne prawo naturalne czy też prawo Boże, a wszelkie prawo powstaje jedynie w głowie człowieka i jest stanowione w oparciu o umowę pomiędzy ludźmi. Dlatego prawo państwowe nie ma być odzwierciedleniem prawa, które Bóg zapisał w naturze – a które poznajemy przy pomocy rozumu i sumienia. Dla pozytywistów prawnych nie istnieje dekalog, a moralność jest również umownym konceptem, niemającym bezpośredniego związku z prawem stanowionym.

Rzecz tak szalona, że wydawałoby się – niemożliwa do wprowadzenia. A jednak, idee – nawet najbardziej oderwane od rzeczywistości – mają swoje konsekwencje. W twardej formie pozytywizm prawniczy inspirował zbrodnicze ideologie narodowego socjalizmu i komunizmu, a dziś realizowany jest w formie bardziej zawoalowanej, ale równie obojętnej wobec prawa naturalnego i nieraz równie zbrodniczej.

Gdyby nie pozytywizm prawny, nie byłoby mowy o współczesnych „prawach człowieka”, takich jak rzekome „prawo” do zabijania dzieci nienarodzonych, zaliczane do kategorii tak zwanych „praw reprodukcyjnych”, czy też „prawo” do zawierania „małżeństw” przez osoby tej samej płci.

Wszystkie te „prawa” są czystą abstrakcją i rojeniem ludzkiego umysłu. Nie mają związku z obiektywną rzeczywistością, w której żyjemy jako rozumni ludzie, a wprowadzane są tylko i wyłącznie dlatego, że w powszechnie przyjętym paradygmacie prawnym odrzucono fakt istnienia prawa naturalnego.

Ze skutkami pozytywizmu prawnego mamy do czynienia nie tylko tam, gdzie prawo stanowione wprost legitymizuje błąd i zło. Sprawa dotyczy nie tylko wielkich sporów ideowych, ale również tego, jak owa ideologia wkroczyła w nasze życie prywatne – w obyczaje, myślenie i przekonania. Umożliwiła ona tak dogłębną penetrację społeczeństw, że pozwalamy sobie na szczegółowe regulacje każdej dziedziny naszego życia, nie zadając już pytania, czy rząd ma do tego prawo i czy to rozsądne i zgodne z jakimkolwiek wyższym porządkiem.

Aby sięgnąć w sferę własnych przekonań, warto sprowadzić sprawę do czynności życia codziennego. Dowodem na to, że ulegliśmy pozytywizmowi prawnemu jest choćby przekonanie, że powinniśmy stać na czerwonym świetle, mimo że w promieniu wzroku nie ma ani pieszych, ani innych samochodów. Stoimy nie dlatego, że przyczynia się to do bezpieczeństwa, ale dlatego, że „nadopiekuńczy” prawodawca wytresował nas tak, że zapominamy o korzystaniu ze zdrowego rozsądku. Podobnie sprawa wygląda ze światłami, w czym jako Polacy wykształciliśmy już prawdziwie niewolniczą samokontrolę, robiąc do siebie „dzióbek” z palców, gdy komuś zdarzy się zapomnieć o zapaleniu świateł… w biały dzień.

Innym ważnym przykładem jest jazda „po alkoholu”. Ze względu na naszą „narodową” skłonność do nieumiarkowania sprawa uznawana jest za kontrowersyjną i mocno dzieli nawet konserwatywne środowiska, budząc spore emocje. Uważam, że ulegliśmy w tej kwestii przesądnemu myśleniu i nie korzystamy z racjonalnego rozumowania. Co mówi na ten temat prawo naturalne? Tyle, że mamy być odpowiedzialni i nie stwarzać zagrożenia na drodze. Podejmujemy więc samodzielną decyzję: jeżeli jestem zmęczony i czuję, że nie powinienem, to nie piję nawet pół kieliszka wina i nie zastanawiam się nad tym, że alkomat nie wykaże „karalnej” ilości alkoholu we krwi. Natomiast w świetle prawa stanowionego mamy do czynienia z absurdalną sytuacją, w której osoba faktycznie niezdolna do jazdy może wsiąść za kierownicę, bo mieści się w „dozwolonym” (na jakiej podstawie?) przez władzę zakresie promili, podczas gdy inna osoba, która akurat jest w najlepszej dyspozycji do kierowania pojazdem, nie może tego zrobić, ponieważ przekroczyła ową mityczną granicę. Zrozumieli to mieszkańcy ostatnich skrawków wolnej ziemi, jakimi są konserwatywne stany w Ameryce.

Doskonale obrazuje to anegdota opowiadana przez Wojciecha Cejrowskiego, który zapytał znajomego z Arizony: „Ile mogę tu wypić?”. W tym momencie redneck z południowej prerii spojrzał na niego jak na wariata i odpowiedział: „A skąd ja mogę wiedzieć ile ty możesz wypić? Ja mogę wypić butelkę”.

Zadaniem władzy jest stanowienie przepisów, które w ogólnych ramach odzwierciedlają prawo naturalne, a dodatkowo są zgodne z obyczajami narodowymi. Używanie alkoholu jest nieodłącznym elementem naszej kultury, a samo Pismo Święte w wielu miejscach określa wino jako dobro, które Bóg dał człowiekowi dla jego pożytku, zarówno psychicznego, jak i społecznego. Władza powinna karać za wszelkie szkody, szczególnie na zdrowiu i życiu, spowodowane przez nieodpowiedzialną jazdę samochodem, natomiast nie powinna spiętrzać absurdalnych przepisów i doprowadzać do psychozy, w której Polacy z lękiem, złością albo pouczającym tonem reagują na samą myśl o tym, że mieliby wsiąść do samochodu po wypiciu rozsądnej ilości alkoholu.

Pozytywizm prawny a papolatria i klerykalizm

Ale co stanie na czerwonym świetle czy słynne polskie „dzięki, prowadzę” ma wspólnego z sytuacją w Kościele? Otóż, więcej niż może się wydawać! Te same mechanizmy i nieuświadomione nieraz przekonania, które sprawiają, że działamy nieracjonalnie w sprawach przyziemnych, odpowiadają także za myślenie i wybory w dziedzinie najważniejszej – w życiu duchowym i religijnym. Słowem, papolatria, czy też klerykalizm, są takim samym objawem braku umysłowej niezależności, jak uleganie pozytywizmowi prawnemu w życiu społecznym.

Uchwycenie w sobie tego momentu utraty niezależności myślenia może być skuteczną bronią przeciwko nadużywaniu władzy papieskiej, biskupiej czy kapłańskiej dla celów sprzecznych z dobrem i prawdą religijną. Jak dla prawodawstwa państwowego zasadniczym źródłem jest prawo naturalne, tak w wierze punktem odniesienia są źródła objawienia, a więc Tradycja i Pismo Święte. W tej kolejności.

Jak we wszystkim, trzeba kierować się zdrowym rozsądkiem. Jeżeli widzimy, że Kościół jest w kryzysie, a ze strony hierarchii i duchowieństwa docierają niejednoznaczne i niepokojące przekazy, to znaczy, że sytuacja wymaga od nas więcej inicjatywy i samodzielnego zgłębiania Magisterium Kościoła, byśmy mogli ocenić, czy to, co głosi papież, biskup albo ksiądz ma jakikolwiek związek z nauką Pana Jezusa.

Sfery społeczną i religijną łączy podobny mechanizm psychologiczny. Przekroczenie nakazów władzy – świeckiej czy duchownej – budzi w nas lęk, niepokój, wytrąca ze strefy komfortu. Ale tego wymagają nieraz dobro i prawda! Refleksję na temat papolatrii podjął jakiś czas temu prof. Roberto de Mattei (którego artykuł znajdą Państwo na naszych łamach). Wyraźnie zaznaczył on, że papolatria (jako bezrozumne przypisywanie papieżowi „nieomylności” we wszystkim, co mówi) narodziła się po Soborze Watykańskim II.

Ale dużo ciekawszego przykładu dostarcza nam historia niejakiego Magdiego Cristiano Alama, włoskojęzycznego dziennikarza, który porzucił islam i przyjął chrzest z rąk Benedykta XVI. Alam nawrócił się, ponieważ poznał naukę Pana Jezusa i uznał ją za prawdziwą. Natomiast po wejściu do wspólnoty Kościoła, spostrzegł, że jego oficjalne struktury niekoniecznie są zainteresowane głoszeniem prawdy, która odmieniła jego serce. W pewnym momencie z goryczą skonstatował, że nie po to przyjmował religię objawioną, aby dowiedzieć się od jej hierarchów, że „uważają szatański islam za prawdziwą religię”. Szukając przyczyn tego zjawiska, Alam podejmuje temat papolatrii.

Czy papolatria jest dogmatem czy dewiacją? Czy wolno nam krytykować papieża czy też obowiązuje nas absolutne posłuszeństwo? – pyta w swoim liście otwartym. I kontynuuje: Czy wolno mi na przykład potępić janopawłowe pocałowanie Koranu, twierdząc, że jest to zdrada wiary chrześcijańskiej, gdyż Koran jest tekstem szatańskim, w którym zły Allah nakazuje mordować, nienawidzić i czynić sobie poddanych z tych, którzy nie chcą zostać mahometanami? 

Refleksja ta pojawia się, gdy Benedykt XVI porzuca obowiązki Namiestnika Chrystusa, a rządy obejmuje „populistyczny” Franciszek. Islamski konwertyta znów zadaje pytanie, czy jako katolik ma prawo podważać kurs ku „postępowi”, który zradykalizował się wraz z nowym pontyfikatem.

Czy wolno mi czynić to wszystko? A może bluźnię, gdyż w żadnym razie nie wolno mi skrytykować papieża? Czy papolatria jest częścią wiary katolickiej czy może jest dewiacją fanatycznych papistów, których celem jest rezygnacja z używania rozumu i narzucenie wyłącznej hegemonii wierzeń? – podsumowuje.

Zwróćmy uwagę na końcowy akcent: rezygnacji z używania rozumu towarzyszy oparcie się na wierzeniach. Z całą pewnością autor celowo użył słowa wierzenia, aby przeciwstawić je wierze rozumianej po katolicku: jako zgoda rozumu na to, co Pan Bóg objawił, a Kościół podał do wierzenia. Świadectwo nawróconego muzułmanina jest tym bardziej cenne, że nie miał on wcześniej związku z „posoborowym” środowiskiem katolickim, a więc nie miał okazji zarazić się panującymi tam przesądami – jego umysł pozostał względnie czysty. Czasem wydaje się, że nie mamy wpływu na zamęt w Kościele, gdyż zatacza on zbyt duże kręgi. Jednak podjęcie tematu z pozycji, jaką wskazują prof. de Mattei czy Magdi Cristiano Alam, uspokaja nas świadomością, że zaciemnienie rozumu przez popalatrię czy klerykalizm może dotknąć jedynie tych, którzy uchylą się od samodzielnego poznania prawdy bądź lękliwie ulegną tyranii duchowej narzuconej Kościołowi przez propagatorów modernizmu.

Na koniec warto zauważyć, że sprzeciw wobec pozytywizmu prawnego i papolatrii ma wspólny mianownik. Jest nim zdrowo pojęta wolność. Nie tylko wolność w znaczeniu negatywnym, czyli wolność od tych zjawisk (ona jest niejako wskaźnikiem, ile wolności jest w naszym stylu życia), ale przede wszystkim wolność w ujęciu proaktywnym – prawda was wyzwoli.

Człowiek wolny w swojej mentalności i duchowości nie będzie musiał ostentacyjnie przejeżdżać z butelką piwa obok radiowozu ani palić na rynku miejskim podobizny papieża Franciszka. Będzie swobodnie poruszał się po świecie, nie zajmując się zbytnio złem, lecz w duchu uśmiechając się do Tego, który jest dawcą wolności, Pierwszym Poruszycielem wszelkiego rozumu oraz miarą tego, co dobre, a co złe.

Filip Obara

Herezja papolatrii i deklaracja «Fiducia supplicans»

BKP: Herezja papolatrii i deklaracja «Fiducia supplicans»

wideohttps://vkpatriarhat.org/pl/?p=21229  https://ulestousmine.wistia.com/medias/ercqh2aq5l

https://bcp-video.org/pl/herezja-papolatrii/  https://youtu.be/gMxgtSYoxbE

https://rumble.com/v49onzq-herezja-papolatrii.html  cos.tv/videos/play/50293401248633856

Grzech i ludzki egoizm mogą nadużyć wszystkiego i dotyczy to także nadużycia władzy kościelnej, a konkretnie papiestwa.

W I tysiącleciu Kościół składał się z pięciu patriarchatów, które miały swoje centra – Rzym, Konstantynopol, Antiochię, Aleksandrię, Jerozolimę. Wraz z inwazją islamu w VII wieku praktycznie zniknęły patriarchaty w Antiochii, Aleksandrii i Jerozolimie. W połowie drugiego tysiąclecia również upadł Konstantynopol. Historia Kościoła dowodzi, że te patriarchaty były prawie niezależne. Kiedy mieli ze sobą spory, na przykład z powodu herezji arianizmu, nestorianizmu, monofizytyzmu itp., zwracali się do prawowiernego Rzymu.

Rozwój rozumienia władzy papieskiej nastąpił szczególnie w II tysiącleciu za czasów św. Grzegorza VII i Bonifacego VIII. Osiągnął swój szczyt wraz z konstytucją dogmatyczną „Pastor aeternus” z 1870 r. dotyczącą nieomylności papieża.

Trzeba stwierdzić, że nigdy w historii Kościoła papiestwo nie było nadużywane w taki sposób, aby jego władza bezpośrednio niszczyła egzystencjalne fundamenty Kościoła, zbudowane na Piśmie Świętym i Tradycji, jak ma to miejsce w przypadku nieważnego papieża Franciszka Bergoglio.

Celem papiestwa jest obrona czystości wiary i moralności w celu zachowania wiary, która jest warunkiem wiecznego zbawienia. Drugorzędnym celem papiestwa jest stworzenie zewnętrznej jedności uczniów Chrystusa. Jeżeli papież dopuszcza się oczywistych herezji, to zgodnie z Pismem Świętym (Ga 1:8-9), Tradycją, czyli nauką Świętych Ojców (św. Cypriana, św. Augustyna, św. Hieronima…) i nauczycieli kościelnych (św. Franciszka Salezego, św. Roberta Bellarmina, św. Alfonsa z Liguori), oraz według wypowiedzi papieża Innocentego III (1198) i według bulli dogmatycznej „Cum ex apostolatus officio” Pawła IV (1559) papież, jawny heretyk, sam ekskomunikował się z Kościoła i dlatego nie może być jego głową.

Dziś władzę papieską nadużywa Jorge Bergoglio – “Franciszek”. Ostatnio zszokował opinię publiczną skrajnie heretycką deklaracją „Fiducia supplicans”. Propagował herezję już jako biskup w Argentynie, a w ciągu dziesięciu lat okupacji papiestwa okazał się jawnym heretykiem! Według Pisma Świętego oraz nauk Ojców Kościoła i nauczycieli Kościoła sam wykluczył się z Kościoła i dlatego nie może być jego głową. Jest to jasna nauka, wynikająca z samej istoty Pisma Świętego.

Jeśli jakikolwiek pasterz, czyli następca świętych apostołów, czy to biskup, czy papież, publicznie przeciwstawia się istocie ewangelii Chrystusowej i propaguje na przykład sodomicką szatańską anty-ewangelię, to ipso facto ściąga na siebie Boże przekleństwo – wykluczenie z Kościoła. Kiedy apostoł Piotr sprzeciwiał się Duchowi Ewangelii, czyli Duchowi Chrystusowemu (por. Rz 8:9), Jezus rzekł do niego: „Idź precz ode Mnie, szatanie!” (Mt 16:23). Pismo Święte ostrzega: „Ktokolwiek głosi inną ewangelię, choćby był to anioł z nieba, niech będzie przeklęty” (Ga 1:8-9) – czyli wyłączony z Mistycznego Ciała Chrystusa, Kościoła. Taki człowiek nie może być pasterzem Chrystusa, a już na pewno nie namiestnikiem Chrystusa na ziemi, jak pozwala siebie niesłusznie nazywać odstępca Bergoglio.

Papolatrzy tłumaczą wszystkie zbrodnie Bergoglio przeciwko Bogu i Kościołowi jako “gesty pokory i świętości”. Na przykład demagogicznie twierdzą, że symbol Pachamamy jest bardzo motywujący emocjonalnie dla amazońskich kobiet i że są z nim głęboko powiązane. Dla tego rzekomo nie wolno mówić prawdy, że Pachamama jest pogańskim bożkiem, bo to ich obraża.

Ale fakt, że bałwochwalstwo rażąco obraża Boga, nie interesuje papolatrów! Udaje im się wykręcić ze wszystkiego i twierdzą, że każdy, kto widzi bałwochwalstwo w rytuałach z Pachamamą, jest zajadłym fanatykiem i rzekomo ma swój własny nierealny świat nietolerancyjnej sztywności. Ci papolatrzy albo nie znają pierwszego przykazania, albo też interpretują je w tym samym heretyckim lub odstępczym duchu.

Jeśli chodzi o rytuał prowadzony przez czarownikaa w Kanadzie, podczas którego Bergoglio publicznie poświęcił się szatanowi, uzasadniają, że był to jedynie dodatek kulturowy. Według nich Franciszek zachowywał się jedynie prawidłowo, by nie urazić tubylczej ludności – zapewne zwłaszcza czarowników. Rzekomo chciał im pokazać, że podziela ich ducha i że zależy mu na jedności z duchowymi wartościami rdzennej kultury.

Inni papolatrzy sugestywnie twierdzą: „Papież Rzymu nie może popaść w formalną herezję z powodu Bożej pomocy udzielonej następcom św. Piotra, która jest udzielana w odpowiedzi na modlitwę Chrystusa o niezachwianą wiarę Piotra”.

To sugestywne stwierdzenie o niezachwianej wierze Piotra jest rażącą manipulacją. Pan Jezus nie tylko modlił się za Piotra, ale nawet przelał swoją krew, i to nie tylko za niego, ale za wszystkich ludzi, bo wolą Bożą jest, aby wszyscy zostali zbawieni.

Jednak wielu będzie potępionych, ponieważ Bóg szanuje wolną wolę człowieka. Dotyczy to także obecnego arcy-heretyka, który sprawuje urząd papieski.

Wszystkie wymowne frazesy papolatrów niszczą istotę prawdy, że Bergoglio dopuścił się publicznego bałwochwalstwa i apostazji. Świadomie popełnia grzechy przeciwko pierwszemu przykazaniu Dekalogu i przeciwko samej istocie prawa Bożego i jako jawny heretyk sam ekskomunikował się z Kościoła. Dlatego jest nieważnym papieżem.

Interpretacje papolatrów nie mają nic wspólnego z nauczaniem katolickim. I już na pewno nie mają nic wspólnego z Duchem Chrystusowym. Są diametralnie z nim sprzeczne! Bergoglio i jego sekta już dobrowolnie nie opuszczą okupowanego Watykanu. Każdy prawowierny biskup, kapłan i wierzący musi zdać sobie z tego sprawę. Oddzielenie się od samobójczej drogi Bergoglio – to dziś jedyne rozwiązanie ratunkowe, które może uratować dzisiejszy Kościół. Dlatego konieczne jest, aby grupa biskupów w danym kraju wraz z całymi diecezjami oddzieliła się od Bergoglio i jego sekty. Stworzy to warunki do przyjęcia prawowiernego papieża.

+ Eliasz

Patriarcha Bizantyjskiego Katolickiego Patriarchatu

+ Metodiusz OSBMr                      + Tymoteusz OSBMr

biskupi-sekretarze

10.01.2024

Herezja papolatrii i deklaracja „Fiducia suplcans”

https://bcp-video.org/heresy-of-papolatry/  /english/

https://bcp-video.org/fr/heresie-de-la-papolatrie/  /français/

https://bcp-video.org/it/leresia-della-papolatria/  /italiano/

Zapisz się do naszego newsletter  https://lb.benchmarkemail.com//listbuilder/signupnew?5hjt8JVutE5bZ8guod7%252Fpf5pwVnAjsSIi5iGuoPZdjDtO5iNRn8gS049TyW7spdJ