Na świecie, ale nie ze świata

Zawsze Wierni nr 4/2025 (239)

Andrew J. Clarendon

Na świecie, ale nie ze świata

Mnich, podobnie jak wszyscy prawdziwi chrześcijanie, jest żywym paradoksem: człowiekiem, który wyrzeka się swej woli, aby zyskać wolność; człowiekiem opuszczającym świat, aby ratować tych, którzy na nim pozostają; człowiekiem będącym ascetą, ponieważ kocha. Trudna droga monastycyzmu jest łatwą drogą do nieba.

W kolejnych godzinach kanonicznych Oficjum, w cyklu roku liturgicznego, w przemijaniu pór roku oraz lat mnich kontempluje wieczność. […]

Spoglądając wstecz, na minione wieki, dostrzegamy również, że założyciele różnych zakonów, choć skupieni na wieczności, byli też wytworami swych własnych czasów oraz krajów. Przykładowo św. Benedykt i św. Franciszek żyli w różnych epokach i założyli dwa różne zakony, aby odpowiedzieć na problemy kluczowe dla swoich czasów – a jednak występujące zawsze. Tym, co łączy zarówno ich, jak i założycieli innych zgromadzeń, jest właśnie jedność Kościoła, która wskazuje na jedność nieba: w Kościele, podobnie jak w domu naszego Ojca, jest mieszkań wiele. Z tego też powodu każdy święty oraz zakon przemawiają do wszystkich czasów i miejsc, jednak na różne sposoby, stosownie do potrzeb danej epoki. Dla ludzi współczesnych, żyjących w epoce rozdrobnienia, w której człowiek „traci całą moralną orientację”1, oraz w czasach „niesłychanej brutalności (…) [w których] mnożą się przykłady (…) braku delikatności wobec cierpienia, co zaprzecza duchowi chrześcijaństwa”2, ideały benedyktyński i franciszkański potrzebne są bardziej niż kiedykolwiek.

Powstanie zakonu benedyktynów w VI wieku stanowiło odpowiedź na okres przejściowy, okres rozpadu i rozdrobnienia – przypominający nasz własny; dostrzec można np. pewne podobieństwa między późnym Cesarstwem Rzymskim a USA z ostatnich dwóch dekad wieku XX i początku wieku XXI. Jednak u zarania „wieków ciemnych” ludzie, którzy wypełniali próżnię po upadającym Cesarstwie, byli poganami: ich kultura nie była kulturą Cesarstwa, nie interesowali się pismami Cycerona czy też Platona – których dzieła były pieczołowicie zachowywane dla przyszłych pokoleń – a narodziny średniowiecznej kultury narodowej, której synteza łacińsko-chrześcijańska stanowiła jedynie część, miały miejsce wieki później. Innymi słowy „wieki ciemne” nie były ciemne, ponieważ nic się nie działo, ale ponieważ działo się zbyt wiele. Tym, co nawróciło człowieka Zachodu i z kolei stworzyło Christianitas, była reguła św. Benedykta, ucieleśniająca „ideał porządku duchowego i zdyscyplinowanej działalności moralnej, które czyniły z klasztoru oazę pokoju pośród świata wojny”3. Zgodnie z benedyktyńskim mottem ora et labora klasztor jest „elektrownią duchową”, która nie ignoruje doczesności; w tej szkole modlitwy formowane są i doskonalone oba aspekty człowieka – duchowy oraz cielesny:

Ćwiczeniu ciała służy życie ascetyczne: umartwienia, posty, praca fizyczna; ćwiczeniu zaś duszy: liturgia (Opus Dei – jak nazywał ją św. Benedykt), nieustanne zanurzenie się w bardzo niewielu tekstach – w wyuczonym na pamięć Psałterzu (…) w Starym i Nowym Testamencie (…) w Regule i kilku wybranych komentarzach4.

Motto benedyktynów streszcza ideał na poziomie jednostkowym i międzynarodowym:

PAX [jak w] pax Benedicti; spadkobierca pax Romana, pokoju starożytnego Rzymu, dawnego doczesnego i politycznego pokoju cesarstwa (…) zmienił się w pokój Benedykta, pokój Bożego ładu, promieniujący z wewnętrznego miasta klasztorów na miasta Christianitas5.

Niecałe sto lat po powstaniu reguły św. Benedykta św. Grzegorz Wielki, sam będący mnichem i rządzący Kościołem w latach 590–604, „rozumiał w całej pełni, że instytucja klasztorów stała się głównym narzędziem Kościoła i największą nadzieją dla przyszłej kultury chrześcijańskiej”6. Pokój, nieustanne dążenie do doskonałości oraz rola kanału łaski dla całego świata – oto duch monastycyzmu, zarówno wówczas, jak i obecnie.

Piętnaście wieków później Zachód stanął w obliczu kolejnego kryzysu, choć dzisiejsze barbarzyństwo ma charakter postchrześcijański; fakt, iż Zachód stał się w znacznej mierze terytorium misyjnym, nie wynika z tego, że dusze nie słyszały nigdy Słowa, ale że zostało Ono odrzucone. Jeśli, by posłużyć się metaforą Johna Seniora, kulturowa i duchowa gleba Zachodu została wyjałowiona, ora et labora mnichów pozwoli ją na nowo użyźnić. Starający się „odnowić wszystko w Chrystusie” abp Lefebvre zauważał, że: „Bez klasztorów, bez zakonników oddanych nieustannemu wychwalaniu Boga Kościół nigdy nie wydobędzie się z obecnego kryzysu”7. Nawet w sytuacji, gdy zdaje się on nasilać, a kardynałowie występują przeciwko innym kardynałom, wciąż pozostaje nadzieja w wiernych Tradycji klasztorach oraz zakonach, które przyciągają wiele młodych powołań.

Jeśli współczesnemu człowiekowi brakuje benedyktyńskiego pokoju i „stał się on moralnym idiotą”8, stało się tak między innymi dlatego, że jest on również kiepskim miłującym: bez wątpienia za bardzo kocha dobra drugorzędne, jednak źródłem współczesnego problemu jest bunt najbardziej starożytny – przesadna miłość własna. Lekarstwem na to jest ideał franciszkański, zaszczepiający pokorę oraz kierujący miłość człowieka ku czemuś wyższemu. Choć św. Franciszek przepełniony był miłością, fascynujące jest zwłaszcza to, że sposób, w jaki Ojciec Seraficki wyrażał swą miłość, był równocześnie i uniwersalny, i bardzo odpowiadający jego własnej epoce. XII-wieczna Europa stanęła w obliczu wyzwań nowej cywilizacji, która rozwijała się przez setki lat. Około roku 1100 stare problemy zostały w większości przezwyciężone lub też przynajmniej złagodzone, a odmienne narody połączyły nowe osiągnięcia: punktami zwrotnymi były koniec kontrowersji związanej ze świecką inwestyturą oraz z towarzyszącą jej symonią, nawrócenie Wikingów i sukces pierwszej krucjaty. Dodać do tego należy pojawienie się nowego i egzotycznego ruchu kulturalnego znanego jako „miłość dworska”: kult amour, w którym poeta-rycerz służył swej pani oraz wysławiał jej przymioty. Ta nowa religia miłości – choć zawierająca pewną liczbę elementów pozytywnych – miała tak świecki i doczesny charakter, iż stanowiła dla Kościoła realne zagrożenie. Jednak zamiast ją zignorować lub potępić, starał się on mądrze uwznioślić miłość dworską; dokonało się to w sferze artystycznej dzięki Boskiej komedii Dantego, zaś w sferze duchowej dzięki św. Franciszkowi, „świętemu głupcowi” i trubadurowi Bożemu.

W czasach nam współczesnych, gdy rodzajem nowej religii stał się ekologizm, pamięta się najczęściej jedynie o miłości św. Franciszka do przyrody, zapominając o jego umiłowaniu ubóstwa oraz o jego „żarliwej ortodoksji”9. Ten, który głosił kazania dla ptaków, nie był wegetarianinem; ten, który nie posiadał niczego poza habitem z surowego sukna, dbał o złote sprzęty liturgiczne10; ten, który uważał siebie za najniższego i nieuczonego, udał się do muzułmańskiego sułtana, nie aby prowadzić z nim dialog, ale aby go nawrócić. Wszystko to ma sens jedynie wówczas, gdy postrzega się św. Franciszka jako człowieka głęboko zakochanego, jak w średniowiecznym romansie. Rozumiał to Dante, który sam był tercjarzem franciszkańskim, tak więc pisał o miłości św. Franciszka i pani Biedy, posługując się terminologią miłości dworskiej:

Lecz byś nie błądził, będąc już w pobliżu

Prawdy, odkryję myśli osłonięte:

To z panią Biedą Franciszek z Asyżu.

Zgoda małżonków, lica uśmiechnięte,

Miłość przedziwna, wzrok pełen pogody

Budziły wkoło zadumania święte11.

W swej biografii Biedaczyny z Asyżu Chesterton zauważa, iż pierwszym krokiem do jego zrozumienia jest postrzeganie św. Franciszka jako człowieka rozmiłowanego:

[Franciszek] nazywając siebie od samego początku trubadurem, a później znów nazywając siebie trubadurem nowej i szlachetnej pieśni, nie używał jedynie metafory. (…) Był on do ostatniej udręki ascezy Trubadurem. Był on Kochankiem. Był on kochankiem Boga i był rzeczywiście prawdziwym kochankiem ludzi, co jest zapewne znacznie rzadszym powołaniem mistycznym. (…) A współczesny czytelnik znajdzie najlepszy klucz do ascezy i innych spraw niezrozumiałych w historiach miłosnych tam, gdzie kochankowie wydają się nam niemal szaleńcami. (…) Wszystkie te zagadki dałyby się łatwo rozwiązać w prostocie wszelkiej szlachetnej miłości; tylko ta jego miłość była tak szlachetna, że dziewięć dziesiątych ludzi mogło zaledwie o niej słyszeć12.

Święty Franciszek był tak zakochany w Bogu, że wszystkie rzeczy przypominały mu o Nim: „Jest to przewrót podobny trochę do tego, gdy kochanek najpierw mówi o swej ukochanej, że jest podobna do kwiatu, a potem mówi, że wszystkie kwiaty przypominają mu ukochaną”13. Wszystko jaśniało i stanowiło wiadomość o Bogu, wyraz Boga – jak w wierszu Gerarda Manleya Hopkinsa. Ideał franciszkański – pax et bonum – to prawdziwie kochać Boga i bliźniego; to właśnie oznacza bycie na świecie, ale nie ze świata; jest to miłość zdolna przeobrazić każdą epokę, w tym również naszą.

Poza benedyktyńską praktycznością oraz franciszkańskim romantyzmem wspomnieć należy również o Zakonie Kaznodziejskim. Intelektualna siła dominikanów, ich poszukiwanie veritas, jak to wyraża ich motto, pozostaje w sprzeczności ze współczesną nam fragmentacją, niespójnością i powierzchownością. W świecie, w którym „rzeczy się rozpadają”, każdy z zakonów posiada konkretny cel, który konieczny jest do odbudowy, nieprzypadkowo jednak rosnącym zainteresowaniem zarówno w środowiskach akademickich, jak i wśród zwykłych ludzi cieszy się myśl jednego z najwybitniejszych synów św. Dominika – św. Tomasza z Akwinu. Jak zauważa Chesterton:

paradoksem historii jest to, że każde pokolenie bywa nawracane przez świętego, który jest największym przeciwieństwem swej epoki. (…) Tak jak wiek XIX przywiązał się do romantyzmu franciszkańskiego właśnie dlatego, że zaniedbał romantyzm – tak wiek XX, ponieważ zaniedbał rozum, przywiązuje się dziś do racjonalnej teologii tomistycznej14.

To właśnie duch monastycyzmu zrodził św. Tomasza, św. Dominika oraz innych, ponieważ jest to duch, który stworzył Zachód. Jak pisze Christopher Dawson:

Znaczenie zaś tych stuleci, o których pisałem, nie polega na zewnętrznym porządku rzeczy, które one stworzyły lub usiłowały stworzyć, lecz na wewnętrznej zmianie, którą sprawiły w duszy człowieka Zachodu – zmianie, która nigdy już nie może być unicestwiona, chyba tylko przez całkowite odrzucenie lub zniszczenie samego człowieka Zachodu15.

Co więcej, monastycyzm uwypukla paradoksy chrześcijaństwa: to, że miłość wzrasta w wyrzeczeniu, że pełnię rzeczywistości znaleźć można, porzucając świat, oraz że aby żyć, trzeba umrzeć, stając się ziarnem pszenicy, które „wiele owocu przynosi”16.

Za „The Angelus”, wrzesień 2015, tłumaczył Tomasz Maszczyk17.

Przypisy

  1. R.M. Weaver, Ideas Have Consequences, University of Chicago Press, Chicago 1948, s. 10. Tekst polski za: Idee mają konsekwencje, tłum. W. Turek, Prohibita, Warszawa 2010, s. 18.
  2. Tamże.
  3. Ch. Dawson, Religion and the Rise of Western Culture, Sheed and Ward, New York 1950, s. 51. Tekst polski za: Religia i powstanie kultury zachodniej, przeł. S. Ławicki, IW Pax, Warszawa 1958, s. 55.
  4. J. Senior, The Death of Christian Culture, Arlighton House Publishers, New Rochelle 1978, s. 167.
  5. Our Lady of Guadalupe Monastery; [online:] tinyurl.com/Guadalupe-Monastery [dostęp: 9.06.2025].
  6. Ch. Dawson, Religion and the Rise…, dz. cyt., s. 52. Tekst polski za: Religia i powstanie…, dz. cyt., s. 56.
  7. Our Lady of Guadalupe Monastery, dz. cyt.
  8. R.M. Weaver, Idee mają konsekwencje, dz. cyt., s. 10.
  9. A. Thompson OP, Francis of Assisi: a new biography, Cornell University Press, Ithaca 2012, s. 41.
  10. Tamże, s. 32.
  11. D. Alighieri, Boska komedia, tłum. E. Porębowicz, PIW, Warszawa 1990, s. 383.
  12. G.K. Chesterton, Święty Franciszek z Asyżu, tłum. A. Chojecki, IW Pax, Warszawa 1974, s. 8.
  13. Tamże, s. 74.
  14. Tenże, Święty Tomasz z Akwinu, tłum. A. Chojecki, IW Pax, Warszawa 1974, s. 15.
  15. Ch. Dawson, Religion and the Rise…, dz. cyt., s. 274. Tekst polski za: Religia i powstanie…, dz. cyt, s. 296.
  16. J 12, 25.
  17. tinyurl.com/nie-ze-swiata [dostęp: 21.05.2025].

Powołanie są różne

Zawsze Wierni nr 4/2025 (239)

ks. Piotr Dzierżak FSSPX

Od Redakcji

Drodzy Czytelnicy, pisząc o powołaniu, należy najpierw dokonać pewnego istotnego rozgraniczenia. Można bowiem myśleć o powołaniu w sensie szerokim i w sensie wąskim. W tym pierwszym dotyczy ono z jednej strony każdego człowieka powołanego przez Stwórcę do istnienia, a z drugiej każdego stanu, do którego dobry Bóg opatrznościowo przysposabia w zakresie pożądanych cech i zdolności. W tym znaczeniu mówimy np. o kucharzu albo o lekarzu z powołania. Jest to naturalne i ziemskie ujęcie, niewykraczające poza poziom rozumnego ludzkiego bytu. Choć i tu nie wolno zapominać o odniesieniu do Stwórcy natury, ponieważ każde stworzenie musi być wierne Temu, od którego ma wszystko i którego zamiar ma w swym życiu realizować. Nawet więc w szerokim sensie nie można być powołanym do czegoś niezgodnego z wolą Bożą, tzn. niemoralnego czy nierozumnego – nie można być złodziejem czy wariatem z powołania.

Niezależnie od tego trzeba jeszcze umieć dostrzec odniesienie do poziomu nadprzyrodzonego – do Boga ujętego jako twórca łaski i chwały. Zostaliśmy bowiem jako ludzie nie tylko powołani do ziemskiego życia, ale też, jako przybrane dzieci Boże, powołani do życia w chwale nieba. Dlatego też musimy brać pod uwagę konsekwencje takiego czy innego stanu życia naturalnego dla dobra nadprzyrodzonego. Myśleć inaczej oznaczałoby popaść w praktyczny naturalizm. Zdrowa i bardzo katolic­ka zasada, tak często przypominana przez Doktora Anielskiego, mówi, że łaska nie niszczy natury, ale ją podnosi – buduje na niej, jednocześnie skierowując ją ku celowi nieskończenie ową naturę przekraczającemu.

Zatem ostatecznie każde powołanie w znaczeniu naturalnym musi być rozpatrywane w świetle powołania do nadnatury, czyli życia łaski, zatem życia wiecznego; musi być tak dobrane, by uwzględniać cel wyższy: by nie przeszkadzać w jego osiągnięciu, a nawet możliwie go ułatwiać. Z właściwej dla katolika perspektywy natura jest zatem tylko środkiem do osiągnięcia nieba. Rzecz jasna zagadnienie to nie stanowi problemu dla Pana Boga, gdyż On jest twórcą zarówno jednego, jak i drugiego porządku. Jednak w dobie szalejącego naturalizmu może stać się poważnym problemem dla nas samych.

Zrozumienie powyżej wyłożonych zasad powoduje potrzebę zdefiniowania pojęcia powołania w zaanonsowanym na wstępie znaczeniu węższym i szczególnym, bardziej ściśle i formalnie odpowiadającym etymologii samego słowa. Polskie słowo „powołanie” pochodzi od „wołać”, a to sugeruje: po pierwsze wybranie kogoś z jakiegoś szerszego grona, a po drugie przyciągnięcie (jakby przywołanie) do siebie. Co interesujące, bardzo podobnie jest w wielu innych językach europejskich, tzn. używanych przez katolickie (niegdyś) narody: łac. vocatio (od vocare) i od tego fr. vocation, hiszp. vocación, port. vocação, it. vocazione; a wśród języków germańskich: ang. vocation lub calling od call, dun. kald, norw. kall, szwed. kallelse, niem. Berufung (od rufen), niderl. roeping (od roepen); u Słowian analogicznie: ros. призвание (od призывать), a wyrazem podobnym do naszego oczywiście posługują się Czesi (povolání) i Słowacy (povolanie). W tym sensie, mówiąc o powołaniu, będziemy mieli na myśli już tylko niektóre osoby, specjalnie dobrane i obdarzone, skierowane do jakichś szczególnych zadań. Dobrze to koresponduje z darmowością życia nadprzyrodzonego – przecież w żaden sposób nienależącego się stworzeniom niezależnie do tego, jak bardzo posłuszne swemu Stwórcy by były.

W tym właśnie znaczeniu spotykamy się z pojęciem powołania na kartach Pisma Świętego, gdy Bóg powołuje Abrahama, Mojżesza, sędziów czy wreszcie proroków Starego Testamentu. W tym sensie mówimy o powołaniu przez Chrystusa Apostołów z grona Jego uczniów. Z kolei dzisiaj, w tym sensie, mówimy o powołaniu w kontekście kontemplacji wlanej, wysokiej świętości czy jakiegoś szczególnego opatrznościowo dzieła dokonanego w Kościele (takiego jak założenie nowego zgromadzenia zakonnego czy reforma już istniejącego). W tym też znaczeniu należy mówić o powołaniu do szczególnych stanów życia, jakimi są: stan zakonny i stan kapłański.

Nieco inaczej jest natomiast z małżeństwem. Nie negując obfitości łask, którymi dobry Bóg obdarza współpracujących z Nim małżonków, zauważmy, że pomimo podniesienia przez Chrystusa do godności sakramentu jest ono wciąż bardzo „naturalne” – a to z dwóch powodów: po pierwsze skupia się na realizacji dzieła rodzenia, a więc czegoś bardzo naturalnego i zarazem głęboko wyrytego w ludzkiej bytowości, a po drugie jest ono możliwe dla procentowo bardzo dużej liczby ludzi.

Dlatego bardzo dziś rozpowszechniony sposób uczenia o (zasadniczo) trzech dostępnych człowiekowi powołaniach, jako to: małżeństwie, kapłaństwie i stanie zakonnym, bez wyróżniania powołania wyższego, związanego ze służbą Bogu w kapłaństwie czy zakonie, ma swoje niezaprzeczalne wady. Przede wszystkim prowadzi do zdeprecjonowania tych ostatnich, ale – zauważmy na marginesie – paradoksalnie przyczynia się także do pomniejszenia atrakcyjności małżeństwa, jako swego rodzaju opcji nie dla wszystkich, ale tylko dla szczególnie dysponowanych, obdarzonych jakimiś szczególnie pożądanymi cechami.

Wróćmy jednak do kwestii powołania do życia zakonnego i kapłańskiego, a konkretnie do problemu jego rozpoznania, ponieważ temu właśnie tematowi poświęciliśmy niniejszy numer „ZW”. Wybór został dokonany przez Redakcję bardzo świadomie: mamy dziś do czynienia z wielkim problemem rozeznawania powołania. Dotyczy to zresztą również i powołania w sensie szerszym, co jest pokłosiem sztucznie kreowanego na świecie chaosu duchowego i materialnego. Cóż więc dziwnego, że dla dzisiejszego młodzieńca czy dzisiejszej panny sprawa wyboru drogi życiowej często wydaje się prawie nierozwiązywalna?

Wielu szlachetnych młodych ludzi mimo to zdaje się przejawiać pewne zainteresowanie powołaniem do służby Bożej: czy to przy ołtarzu, czy w klasztornej celi. Jednak na każdego odważnego i przenikliwego młodzieńca (czy każdą młodą niewiastę) czeka wiele ukrytych pułapek, podstępnych zagrożeń, różnorakich trudności – a wszystko po to, by pobożne marzenia nigdy się nie spełniły. Oczywiście przeszkody tego rodzaju od zawsze towarzyszyły wiernym. Przede wszystkim jednak powód, dla którego powołania do kapłaństwa i życia zakonnego są dziś tak rzadkie, sprowadza się do kwestii powszechnego nawet wśród katolików niezrozumienia wyższości życia poświęconego Bogu: już w swym korzeniu karmiącego się kontemplacją i modlitwą, ukierunkowanego systemowo na naśladowanie samego wcielonego Boga i Jego Matki (a w przypadku zakonników udoskonalonego dodatkowo ślubami). I dlatego tak kapłaństwo, jak i życie zakonne nie dają się pogodzić ze skądinąd uświęconym przez naszego Pana małżeństwem. Z tym też wiąże się wiele osobistych klęsk w walce o odkrycie i realizację powołania: jak zrezygnować z jedynego dozwolonego sposobu realizacji instynktu płciowego bez popełniania grzechu w świecie do szpiku kości przesiąkniętym erotyzmem? Co najciekawsze, jest to problem pozorny, ponieważ to właśnie seminarium i klasztor najskuteczniej pomogą uchronić czystość i dziewictwo: nie tylko ciała, ale i duszy. Zwróćmy się do św. Tomasza z Akwinu (nazywanego Doktorem Anielskim również ze względu na dziewiczą czystość) i zobaczmy, w czym doszukuje się on lekarstwa na skłonność do nieczystości. Święty Doktor w dziele O doskonałości życia duchowego, w rozdziale 10, wymienia czynniki, spośród których najważniejsze są następujące1:

  • oddanie się kontemplacji spraw Bożych i modlitwie (jest to zarazem środek najważniejszy),
  • studium Pisma Świętego,
  • zajęcie umysłu dobrymi myślami,
  • unikanie lenistwa oraz oddawanie się pracom fizycznym,
  • brak przebywania w towarzystwie osób płci przeciwnej.

Co oczywiste, powyższych lekarstw nie uświadczy się nigdzie w takiej obfitości i z taką łatwością, jak tylko za murem seminaryjnym czy klasztornym.

Nie sposób też nie wspomnieć o innym argumencie, tym razem podnoszonym nie tyle przez samych zainteresowanych, co przez ich najbliższych: otóż pójście drogą tak trudnego powołania wiąże się z ofiarą – właściwie jest to oddanie człowieka do końca życia na służbę Bogu. Kapłan czy zakonnik nie przedłuża rodu, nie tworzy nowego ogniska domowego, tym samym nie daje swoim rodzicom pociechy z posiadania wnuków ani też nie może materialnie wspomóc rodziców w ich starości (dotyczy to przede wszystkim zakonników). To wszystko pozostaje prawdą, jednak pójście tym tropem oznaczałoby zapomnienie o słowach naszego Zbawiciela z Ewangelii:

I wszelki, który by opuścił dom albo braci, albo siostry, albo ojca, albo matkę, albo żonę, albo synów, albo rolę dla imienia mego, stokroć tyle weźmie, i życie wieczne otrzyma1.

Zatem rezygnując z czegoś, dostaje się dużo więcej – owo stokroć, nawet jeśli tylko symbolicznie miałoby być rozumiane, utwierdza nas w przekonaniu dotyczącym Bożej hojności. Pomyślmy zresztą logicznie: czy Bóg kiedykolwiek da się prześcignąć w dawaniu? Jeśli my dajemy Mu to, co mamy najlepszego, czyż On nas nie zadziwi swoją dobrocią, przewyższając nasze, ułomne w końcu dary, darami lepszymi i liczniejszymi? Czy pamiętając o tym, dobrzy, katoliccy rodzice mogą w ogóle o coś lepszego i mądrzejszego modlić się dla własnych dzieci, jeśli nie o powołanie wyższe i jego realizację?

Przypisy

  1. Por. św. Tomasz z Akwinu, O doskonałości życia duchowego, w: Dzieła wybrane, tłum. o. J. Salij OP, wyd. W drodze, Poznań 1984, s. 226–227.
  2. Mt 19, 29.

Najlepsza cząstka – kontemplacja

Najlepsza cząstka

Zawsze Wierni nr 4/2025 (239) Mnich benedyktyński

Życie wewnętrzne, życie duchowe, kontemplacja – wszystkie powyższe terminy wyrażają tę samą rzeczywistość, a rzeczywistość owa jest powodem [istnienia] naszego biuletynu. „Echo of Our Lady” założone zostało, aby pomóc czytelnikom, a zwłaszcza kapłanom, rozwijać w sobie skarb cenniejszy niż całe złoto tego świata. Pracujemy zgodnie z darami udzielonymi nam przez Boga, świadomi naszych ograniczeń, a równocześnie starając się uczynić coś pożytecznego dla dusz oraz Kościoła.

Odwrócenie porządku

Przychodzą tu na myśl słowa katolickiego pisarza Georges’a Bernanosa (1888–1948):

Nie da się zrozumieć niczego ze współczesnej cywilizacji, jeśli nie uzna się jej za powszechny spisek przeciwko jakiejkolwiek formie życia wewnętrznego.

I trudno nie dostrzec coraz liczniejszych tego konsekwencji. Nadużywając technologii, nasze konsumpcyjne społeczeństwo niestrudzenie prowadzi dzieło własnego zniszczenia, broniąc równocześnie swej podstawowej zasady: prymatu działania. Nawet gdyby nie posiadało żadnego innego celu, wystarczałoby to, aby było bardziej destrukcyjne niż miażdżący wszystko na swojej drodze buldożer.

We współczesnym świecie nie ma miejsca na życie zakonne i klasztory kontemplacyjne, których racja istnienia stała się niezrozumiała i które postrzega się jako bezużyteczne oraz nieopłacalne.

Obecnie zło szerzy się wszędzie, nie oszczędzając nawet dobrych chrześcijańskich rodzin, w których z rzadka jedynie pojawiają się powołania.

Wszystko skonstruowane zostało w taki sposób, aby kształtować podludzi. Bernanos pisał, że współczesna cywilizacja:

celowo wspiera wszystko, co się porusza oraz zmienia, postrzegając równocześnie jako szkodliwe dla społeczeństwa to wszystko, co sprzyja życiu wewnętrznemu.

W ten sposób rozmyślnie ignorowana jest najlepsza cząstka człowieka – jego dusza stworzona dla Boga i dla nieba.

Stoimy wobec dwóch wykluczających się wzajemnie koncepcji życia. Jeśli zbawienie wieczne nie jest dla nas jedynie pustym słowem, priorytetem powinno być życie kontemplacyjne. Jeśli jednak ograniczamy nasze aspiracje do cieszenia się dobrami doczesnymi, życie kontemplacyjne traci jakikolwiek sens.

Nasza materialistyczna cywilizacja nie lęka się wolności działania, boi się jednak uwolnienia myśli i myślenia o prawdzie.

Jedynym rodzajem życia wewnętrznego, na jaki przystaliby technokraci – pisze Bernanos – byłoby życie wewnętrzne niezbędne do skromnej introspekcji pod kontrolą lekarzy, podtrzymujące optymizm poprzez eliminację wszelkich tęsknot za światem przyszłym.

Nasza niespokojna cywilizacja wywiera na rzesze straszliwą presję.

Podobnie jak wszystkie tyranie materialistyczna demokracja stara się ukształtować nowy rodzaj człowieka, zgodny z jej ideologią.

Wykorzystuje do tego bardzo zróżnicowane i skuteczne środki, nieznane wcześniejszym pokoleniom. Bernanos kończy swą analizę iście proroczą wizją:

Cywilizacja ta sprzyja stopniowemu wyrzekaniu się przez obywateli wyższych wolności w zamian za gwarancję niższych; [wyrzekaniu się] wolności myśli (która stała się zbędna, gdyż głupotą będzie nie myśleć tak, jak wszyscy) w zamian za prawo do radia oraz kina.

Dziś zastąpilibyśmy te ostatnie telewizją i internetem.

Przywrócenie porządku

Tak długo, jak człowiek żyje, zawsze pozostają w nim choćby szczątki życia wewnętrznego. Natura nasza posiada bowiem dwa aspekty: myśl oraz działanie. Przed każdym działaniem musimy myśleć, zastanawiać się, a następnie podejmować decyzję. Te dwie domeny współpracują ze sobą i tworzą osnowę oraz wątek życia ludzkiego. Jednak życie wewnętrzne jest znacznie ważniejsze i warunkuje powodzenie działania zewnętrznego.

Nasze wieczne zbawienie zależy od świętości naszych działań, ta zaś od głębi naszego życia wewnętrznego, oświecanego wiarą i umacnianego łaską. Szczęście nieba będzie zasadniczo wewnętrzne, ponieważ polegać będzie na pełnej miłości kontemplacji Nieskończonego Dobra, którym jest nasz Pan Jezus Chrystus – wraz z Ojcem i Duchem Świętym. Z tego właśnie powodu Chrystus pochwalił Marię Magdalenę, gdy pozostała u Jego stóp, aby słuchać i rozważać Jego słowa: „Maria najlepszą cząstkę obrała, która od niej odjęta nie będzie”1.

Kontemplacja jest najlepszą cząstką naszego życia chrześcijańskiego.

Szkoda, że tak niewielu to rozumie i pozbawia się w ten sposób słodyczy róży, zachowując jedynie ciernie! […]

Za „The Angelus”, wrzesień 2015, tłumaczył Tomasz Maszczyk2.

Przypisy

  1. Łk 10, 42
  2. tinyurl.com/najlepsza-czastka [dostęp: 19.05.2025].

Obfite nowe powołania duchowne

Bractwo Kapłańskie św. Piusa X posiada pięć seminariów na czterech kontynentach, przygotowujących młodych mężczyzn do kapłaństwa. Od 1969 r., kiedy to abp Marceli Lefebvre podjął się opieki nad kilkoma klerykami, by w kolejnym roku założyć Międzynarodowe Seminarium św. Piusa X w szwajcarskim Ecône, liczba kandydatur powoli lecz stabilnie rosła. W tym roku osiągnęła rekordowy pułap: oto do domów formacyjnych Bractwa zgłosiło się aż 117 kandydatów.

Wiosną 2021 r. do Seminarium Matki Bożej Współodkupicielki w La Reja w Argentynie przybyło 14 seminarzystów, sześciu przedseminarzystów i dwóch postulantów.

Przedseminarzyści w Dillwyn

Pozostałe seminaria otwierały swoje bramy dla nowych seminarzystów jesienią. Na początku września w Seminarium św. Tomasza z Akwinu w Dillwyn w Stanach Zjednoczonych 25 seminarzystów rozpoczęło rok duchowości, podczas gdy miesiąc później aż 36 młodych mężczyzn przybyło do przedseminarium. Z kolei nowicjat w Winona (mieszczący się w dawnym seminarium) powitał dwóch kandydatów na braci zakonnych.

Flavigny: nowi seminarzyści i postulanci

W sobotę 9 października do Seminarium św. Proboszcza z Ars we Flavigny we Francji wstąpiło 14 seminarzystów: siedmiu Francuzów, dwóch Włochów, dwóch Kenijczyków, jeden Luksemburczyk, jeden Polak i jeden Szwajcar. Ponadto pięciu Francuzów rozpoczęło postulat, aby sprawdzić swoje powołanie do życia zakonnego.

Nauka w seminarium rozpoczyna się od udziału w rekolekcjach ignacjańskich

Tego samego dnia Seminarium Najświętszego Serca Jezusowego w bawarskim Zaitzkofen przyjęło dziewięciu kandydatów: pięciu z Polski, trzech z terenu niemieckiego i jeden z Holandii. W kolejnych tygodniach ma do nich dołączyć jeszcze postulant z Bractwa św. Jozafata z Ukrainy, który latem 2022 r. otrzyma święcenia diakonatu oraz Australijczyk, który przeniesie się z Seminarium Krzyża Świętego w Goulburn. Niewiele wcześniej do grona postulantów zakonnych dołączyło dwu nowych braci (Niemiec i Szwajcar).

Oprócz tego 17 kandydatów przygotowuje się do rozpoczęcia nauki seminaryjnej w Zaitzkofen: 13 Polaków w przedseminariach w Polsce (w przeoratach w Warszawie i Gdyni), Węgier i Łotysz w Jaidhof (siedzibie dystryktu austriackiego), Duńczyk w Saarbrücken w Niemczech oraz Niemiec w Wangs w Szwajcarii.

Uczestnicy rekolekcji podczas porannej Mszy św.

We wszystkich seminariach duchownych Bractwa św. Piusa X do święceń kapłańskich przygotowuje się obecnie – nie licząc nowoprzyjętych – 268 kleryków.
Przytoczone wyżej liczby pokazują, że w czasach, kiedy seminaria diecezjalne i zakonne na całym świecie – także w Polsce – coraz bardziej pustoszeją, katolicka Tradycja jest żywa i rodzi dobre owoce. Te liczby dają nadzieję i dowodzą, że gorące modlitwy zostały wysłuchane; wołajmy zatem wytrwale: Panie, daj nam wielu świętych kapłanów! Panie, daj nam wiele świętych powołań zakonnych!

Źródła

Tagi:bracia FSSPXSeminarium Matki Bożej WspółodkupicielkiSeminarium Najświętszego Serca Pana JezusaSeminarium św. Proboszcza z ArsSeminarium św. Tomasza z Akwinu