Czy Sejm RP zahamuje proceder zabijania ludzi dla organów?

Czy Sejm RP zahamuje proceder zabijania dla organów?

———————

Organy ukrwione pobrane od zmarłego nie nadają się do przeszczepu.

—————————-

Agnieszka Piwar 2024-11-22 https://piwar.info/czy-sejm-rp-zahamuje-proceder-zabijania-dla-organow/

Obowiązujący w Polsce system tzw. domniemanej zgody, skazuje pacjentów w śpiączce na śmierć. Przed ludźmi ukrywa się przerażającą prawdę na temat transplantologii. Społeczeństwo nie ma świadomości, że pobieranie organów do przeszczepów wiąże się z zabiciem dawcy. Transplantolodzy dobijają pacjentów dla zysku. Na domiar złego media powielają kłamliwą propagandę i trzymają sztamę z lekarską mafią.

W związku z powyższym, Konfederacja Korony Polskiej szykuje projekt ustawy mającej chronić Polaków przed zabójcami w kitlach. O współczesnym kanibalizmie – bo tym jest właśnie transplantologia – dyskutowano podczas III posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Życia i Zdrowia Polaków. Wydarzeniu przewodniczył poseł Roman Fritz.

Temat mrożącej krew w żyłach debaty: „Zgoda domniemana w sprawie dawstwa narządów jako kategoria prawna: próba jej oceny w świetle ogólnych zasad prawa oraz faktów medycznych”. Do udziału w spotkaniu Zespołu zaproszono autorytety nauki i medycyny z zagranicy oraz znawców tematu z Polski.

Po wysłuchaniu ekspertów, nasuwa się konkretne pytanie. Dokąd zabrnęła ludzkość, skoro w szpitalach morduje się pacjentów zamiast ich ratować? Do niedawna myślałam, że zabójcom-transplantologom chodzi głównie o pieniądze. Teraz zaczynam nabierać przekonania, że mamy do czynienia z czymś więcej. To swoisty rytuał, którego celem jest odczłowieczenie poprzez oswajanie z ludożerstwem.

PRZEKRĘT Z DEFINICJĄ

Uczestnicy posiedzenia, to osoby doskonale zaznajomione z tematem. Nikt nie miał wątpliwości, że pobieranie organów ukrwionych – takich jak serce – wiąże się z zabiciem dawcy. Sęk w tym, że nie ma o tym pojęcia zdecydowana większość społeczeństwa. Zwykli ludzie często są przekonani, że dawcą zostaje się po śmierci, że jest to humanitarne i że wiąże się z aktem miłosierdzia wobec bliźniego.

W związku z tym, w wielu państwach na świecie obywatele dobrowolnie wyrażają zgodę na to, aby w razie śmierci pobrać od nich organy i przekazać je potrzebującym pacjentom. Problem w tym, że nie są oni informowani o kluczowym fakcie. Mianowicie, organy ukrwione pobrane od zmarłego nie nadają się do przeszczepu. Rzekoma śmierć dawców jest więc orzekana na podstawie przekłamanej definicji.

W Polsce sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Od 1995 roku obowiązuje u nas zasada domniemanej zgody na pobranie narządów, czyli niejako z automatu każdy obywatel RP jest potencjalnym dawcą organów, chyba że wcześniej zgłosi swój sprzeciw. Większość ludzi nie ma jednak pojęcia, że mogą (wręcz powinni) to zrobić.

Dr Paul Byrne, neonatolog i pediatraze Stanów Zjednoczonych przestrzegł Polaków, że tzw. domniemana zgoda, to jest tak naprawdę brak zgody. „Przecież aby coś można było uznać za zgodę, to osoba zgadzająca się musiałaby dostać informacje” – wyjaśnił gość parlamentarnego posiedzenia.

Amerykanin powiedział wprost, że nie informuje się ani dawców, ani biorców, iż organ nadaje się do przeszczepu tylko wtedy, kiedy pobierze się go od pacjenta u którego nie ustało krążenie, ani akcja oddechowa, ponieważ bez tego organy bardzo szybko ulegają degradacji.

Jak to możliwe, że przekręt wszechczasów przeszedł? Zaczęło się w 1968 roku, kiedy specjalny komitet na Uniwersytecie Harvarda po raz pierwszy zaproponował orzekanie zgonu na podstawie kryteriów mózgowych. Od tamtej pory, w myśl nowej definicji, żyjących jeszcze pacjentów kwalifikuje się jako „zmarłych”, aby pobrać od nich organy. Oczywiście wiąże się z tym potężny biznes.

Na czym konkretnie polega przekręt z nową definicją? Dr Byrne powiedział, że orzeczenie stanu śmierci mózgowej odbywa się jedynie na podstawie braku pewnych funkcji. Tymczasem – jak wykazał – to nie wystarczy, by ogłosić faktyczny zgon.

Naukowiec zobrazował to na przykładzie komórki. Kiedy w komórce nie ma już życia, to jest zniszczona i następuje tzw. autoliza. W obrazie mikroskopowym widzimy to jako martwicę, co oznacza, że w tej komórce zamanifestowała się śmierć. Natomiast kiedy tylko w takiej komórce jest życie, to zawsze jest jakaś szansa.

W związku z powyższym, dr Byrne podkreślił, że nikt nie powinien zostać uznany za osobę zmarłą, jeśli nie doszło do zniszczenia trzech systemów: oddechowego, krążenia i całego mózgowia.

„Jeśli ktoś miałby zgodzić się na przeszczep organów, to wtedy taki dawca musi być świadomy na co w ogóle wyraża zgodę. W Stanach Zjednoczonych o tym się nie mówi” – przyznał amerykański lekarz. Dodał, że biorca również powinien być poinformowany, że organ nadający się do przeszczepu pochodzi od osoby żywej.

Zatem, pobranie organu takiego jak serce, wiąże się zawsze z uśmierceniem dawcy. Zdaniem dr. Byrne’a tego typu informacje są absolutnie kluczowe, żeby obie strony mogły wyrazić ewentualną zgodę.

DOBIJANIE PACJENTÓW

Dr Cicero Coimbra z Brazylii powiedział, że to co obecnie określa się jako śmierć mózgu, wcześniej było nazywane nieodwracalną śpiączką. Profesor neurologii i neurobiologii na Federalnym Uniwersytecie w Sao Paulo wykazał przy tym, że wprowadzenie nowej definicji w rzeczywistości zahamowało rozwój medycyny.

Naukowiec przypomniał, że medycyna zawsze stara się pokonać pewne granice nieodwracalności, walczyć z takimi zmianami, które uważane są za nieodwracalne, żeby jednak one były odwracalne. Tymczasem wprowadzenie definicji śmierci mózgowej jest dużą przeszkodą w procesie rozwijania nowoczesnych i bardziej skutecznych środków terapeutycznych, które zapobiegają pogorszeniu stanów pacjentów neurologicznych.

„Nikt nie tworzy nowych schematów leczenia dla pacjentów, których określono jako zmarłych. Nowe określenie zapobiega wszelkim wysiłkom mającym za zadanie stworzenie nowych i skuteczniejszych metod leczenia dla pacjentów, którzy są np. w stanie niedokrwienia przejściowego czy po urazie głowy” – wyjaśnił dr Coimbra.

Słynny brazylijski neurolog zapewnił jednocześnie, że przecież można doprowadzić do wyleczenia osób, u których doszło do uszkodzenia głowy albo miały niedokrwienie globalne i doszło do obrzęku mózgu. Zresztą, medycyna zna na to konkretne przykłady, które przedstawiono w dalszej części posiedzenia.

Tymczasem zamiast leczenia, pacjenci w stanie śpiączki są rutynowo poddawani tzw. testowi bezdechu. Dr Coimbra wyjaśnił, że jest to niezwykle szkodliwy test, który powoduje nieodwracalne uszkodzenia, a jego celem jest właściwie jedynie stwierdzenie diagnozy.

Test bezdechu polega na zatrzymaniu respiracji mechanicznej na około 10 minut. W tym czasie poziom dwutlenku węgla w mózgu wzrasta, konsekwencją jest nagły spadek ciśnienia, pogorszenie nadciśnienia tętniczego i wewnątrz czaszkowego. Wiąże się z tym potencjalne i nieodwracalne załamanie krążenia mózgowego, co dalej jeszcze uszkadza mózg.

Czy ktoś byłby w stanie przeżyć 10 minut bez oddechu? Czy pacjent w tego typu krytycznym stanie ma szansę przetrwać? – zapytał retorycznie dr Coimbra, który uważa, że test bezdechu zaprzecza głównej zasadzie praktyki lekarskiej: Po pierwsze, nie szkodzić!

„Pacjenci w śpiączce są obecnie pozbawieni skutecznych terapii, które mogłyby umożliwić ich neurologiczne wyzdrowienie, podczas gdy uszkodzenie ich mózgu faktycznie jest wywoływane przez test bezdechu dla dobra interesów transplantacji” – skwitował Brazylijczyk.

Jego zdaniem, gdyby członkom rodziny pacjenta w śpiączce udzielono prawdziwych informacji nt. testu bezdechu, nikt nie wyraziliby na to zgody.

UKRYWANIE FAKTÓW

Kolejnych szokujących informacji udzielił dr Alan Shewmon ze Stanów Zjednoczonych. Profesor neurologii i pediatrii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles wskazał na różnicę między definicją prawną śmierci mózgowej a praktyką.

W USA prawna definicja wymaga braku wszelkich funkcji całego mózgu i musi to być nieodwracalny stan. Tymczasem w praktyce nie wszystkie funkcje muszą być nieobecne i nieodwracalność tak naprawdę nie jest ustalana.

Dr Shewmon nawiązał do 1968 roku, kiedy zaledwie trzyosobowy komitet Harvarda zaczął się tym zajmować. Twórcy kryteriów harwardzkich oświadczyli wówczas, że nieodwracalne zmiany to zgon. Jednak nie podano żadnych przyczyn ku temu, nie zdefiniowano co to jest zgon, co to jest śmierć i co to jest nieodwracalny uraz.

Od tamtej pory kryteria diagnostyczne śmierci mózgowej były stopniowo poluzowywane. Chodziło o to, by w celu rozwinięcia transplantologii, zwiększyć liczbę pacjentów, którzy otrzymują diagnozę śmierci mózgowej. Nie są to jednak ludzie martwi, gdyż serce dawcy musi bić, żeby je pobrać do przeszczepu.

Obecnie 50 proc. neurologów i lekarzy na oddziale intensywnej terapii uważa, że śmierć mózgowa związana jest z utratą świadomości.

Tymczasem, jak wyjaśnił dr Alan Shewmon, pacjent u którego stwierdzono tzw. śmierć mózgową niewiele różni się od innych pacjentów znajdujących się na oddziale intensywnej terapii – wymagają respiratora oraz leków na utrzymanie odpowiedniego ciśnienia krwi.

Amerykański neurolog przestrzega, że nikt nie jest informowany, iż po tym jak pacjent zostaje uznany za zmarłego, jego ciało utrzymuje procesy fizjologiczne. Oznacza to, że pacjent określony jako martwy na podstawie kryteriów mózgowych, nadal utrzymuje temperaturę, jego ciało asymiluje składniki odżywcze, rany ulegają gojeniu, a kobieta w ciąży może urodzić zdrowe dziecko.

Dr Shewmon zauważył, że większość osób, które rejestrują się jako dobrowolni dawcy organów, nie zdają sobie sprawy z wyżej wymienionych faktów, bo gdyby tak było, to wielu ludzi cofnęłoby swoją zgodę. Podobnie jak przedmówcy, przedstawiciel Uniwersytetu Kalifornijskiego jest zdania, że zgoda musi być świadomą zgodą, aby w ogóle zasługiwać na nazwę zgoda.

„Cały czas jest rozsiewana propaganda sektora transplantologicznego, a informacje przekazywane osobom zgadzających się na dawstwo, nie są pełne. Ludzie godzą się na dawanie organów, bo nie mają pojęcia z czym to się wiąże” – podsumował prelegent z USA.

OSZUKIWANIE SPOŁECZEŃSTWA

Jako kolejna głos zabrała dr Doyen Nguyen, hematolog akademicki i bioetyk z Portugalskiego Uniwersytetu Katolickiego, autorka licznych publikacji naukowych, w tym obszernej – liczącej blisko 600 stron – monografii o nowych definicjach śmierci na potrzeby dawstwa organów.

Dr Nguyen na wstępie wyjaśniła czym jest śmierć. W ujęciu metafizycznym, śmierć jest oddzieleniem życia od ciała (cielesnej rzeczywistości osoby). W ujęciu biologicznym, śmieć jest to proces rozkładu; skutek „ustania wszystkich funkcji życiowych organizmu ludzkiego, czego dowodem jest brak akcji serca i oddechu, uniemożliwiający reanimację”.

W przypadku biologicznej śmierci, zwłoki (trup) niechybnie ulegają rozkładowi i gniciu, ciało blednie, etc. Tymczasem u pacjentów ze zdiagnozowaną śmiercią mózgu nie dochodzi do procesów gnilnych, ciało znajduje się w stanie podobnym do snu, może ruszać się, czerwienić, pocić, etc.

Dr Nguyen przytoczyła historię przerażonych pielęgniarek, które nie chciały brać udziału przy pobieraniu organów, gdyż doświadczyły sytuacji, kiedy uznani za zmarłych pacjenci (dawcy) poruszali się, a nawet dotykali je ręką.

To jeszcze nic. Takim pacjentom – oficjalnie nieżyjącym – podaje się środki znieczulające, hormony, monitoruje się pracę ich serca, kontroluje parametry respiratora, etc. Stąd konieczność postawienia następującego pytania. Czy zwłoki (prawdziwie martwe ciało) mogą reagować na powyższe interwencje terapeutyczne?

Dr Doyen Nguyen zwróciła uwagę na trzy podstawowe zasady moralne. Zachować niewinne życie (por. przysięga Hipokratesa: „Primum non nocere”, co znaczy „Po pierwsze nie szkodzić”). Nie czynić zła dla dobra. Osoba ludzka nie może być traktowana jako przedmiot użytkowania, czyli środek do celu (zasada etyki personalistycznej).

Czy te zasady etyczne są przestrzegane w obecnej praktyce donacji narządów? Wyżej przytoczone przykłady odpowiadają na to pytanie. Nie tylko dochodzi do zabójstw niewinnych osób, ale także z premedytacją wprowadza się ludzi w błąd. Okłamuje się zarówno dawców, ich rodziny, jak i biorców.

Prelegentka przytoczyła też argumenty zwolenników domniemanej zgody. Uważają oni, że ciało zmarłego jest przedmiotem; organy nie są już przydatne zmarłej osobie. Dlatego też organy „po śmierci” muszą być udostępniane w sposób maksymalizujący korzyści dla żywych pacjentów oczekujących na przeszczepy organów.

Kolejny argument, to dane z badań statystycznych, które wskazują, że społeczeństwo popiera oddawanie narządów. Na ich podstawie założono, że osoby które nie wyraziły sprzeciwu, chcą (mają zamiar) oddać swoje organy.

I wreszcie, zdaniem zwolenników domniemanej zgody, odmowa oddania swoich narządów pośmiertnie jest moralnie niedopuszczalna, ponieważ stawia interesy zmarłych ponad interesy osób żyjących.

Podstawowym założeniem ustawodawstwa dotyczącego domniemanej zgody jest utylitarny motyw, zgodnie z którym „każde działanie zwiększające liczbę przeszczepianych organów jest dobre”.

Tymczasem – jak zauważyła bioetyk – pobieranie organów służy interesom anonimowych osób trzecich, a nie dobru pacjentów u których zdiagnozowano śmierć mózgową (czyli pacjentów w śpiączce), których zgoda jest domniemana.

Dr Nguyen uważa, że z filozoficznego punktu widzenia domniemana zgoda jest nie do obrony. Chodzi o to, że zgoda jest „publicznym aktem autoryzacji”, a nie życzeniem, zamiarem lub pragnieniem wykonania określonej czynności. Zresztą, „życzenie, intencja, pragnienie to wiedza pierwszoosobowa lub stan umysłu, do którego żadna inna strona nie ma dostępu”.

I wreszcie, „domniemanie zgody nie oznacza, że można bezpiecznie założyć, że zgoda została udzielona (…)”. W związku z tym, prelegentka podkreśliła, że uchwalenie ustawodawstwa o domniemanej zgodzie – jakby hipoteza była rzeczywistą zgodą – jest oszustwem wobec społeczeństwa.

TOTALNE BEZPRAWIE

Najlepszym dowodem na to, że osoby ze zdiagnozowaną śmiercią mózgową żyją i mogą wrócić do pełni zdrowia, jest klinika prof. Jana Talara. Słynny polski lekarz i profesor nauk medycznych wybudził ze śpiączki wielu pacjentów, których inni lekarze chcieli pokroić na organy.

Prof. Talar jest uznanym specjalistą od rehabilitacji, rehabilitacji medycznej i chirurgii. Mimo oczywistych sukcesów w leczeniu, doświadcza potężnej nagonki, gdyż obnaża kłamstwa wokół transplantologii. W 2023 roku został ukarany przez Naczelny Sąd Lekarski zawieszeniem na rok prawa wykonywania zawodu. Powód? W jednym z wywiadów przedstawił swoje poglądy na temat stwierdzenia śmierci mózgu.

O historii prześladowanego profesora opowiedział ojciec dr nauk med. Jacek Maria Norkowski OP. Prelegent wskazał na złowrogą rolę Izb Lekarskich, które uniemożliwiają lekarzom leczenie zgodne z wiedzą i sumieniem, narzucają swoje standardy (w tym przypadku standardy śmierci pnia mózgu) oraz stosują karanie lekarzy, którzy mają inne zdanie.

Ojciec Norkowski powiedział, że profesor Talar podczas jednego z procesów w Izbie Lekarskiej pokazywał swoich pacjentów, których całkowicie wyleczył. Na tych konkretnych pacjentów w innych placówkach ostrzono już skalpel, by wyciąć im organy. Mimo oczywistego dowodu w postaci żywych i wyleczonych pacjentów, Izba Lekarska ukarała prof. Talara.

Wygląda więc na to, że kwestia ustawodawstwa o domniemanej zgodzie, to nie jedyny problem narażający życie i zdrowie Polaków. Największe zagrożenie stanowią lekarze, którzy mają za nic etykę i dobro pacjentów.

Ojciec Norkowski przestrzegł, że w Europie posługujemy się obecnie definicją, która została przyjęta na konferencji w Montrealu w 2012 roku.

«Śmierć jest to trwała utrata przytomności oraz trwała utrata wszystkich funkcji pnia mózgu. Może być spowodowana trwałym ustaniem krążenia lub krytycznym uszkodzeniem mózgu».

Prelegent wskazał, że tutaj nawet nie ma mowy o śmierci całego mózgu, jak jest chociażby w USA. W Polsce mówi się o trwałym ustaniu wszystkich czynności pnia mózgu i trwałym ustaniu przytomności. W praktyce oznacza to, że pacjenta, który w skali Glasgow otrzymał poniżej 7 punktów, można uznać za chorego, takiego który już trwale utracił przytomność i może być dawcą.

Tymczasem wiadomo, że chory nawet w stanie krytycznym (3-4 punkty w skali Glasgow, która służy do pomiaru przytomności i świadomości), jeśli będzie poddany prawidłowym proceturom medycznym, np. zastosuje się hipotermię terapeutyczną, to może być wyleczony. Niestety, jak powiedział o. Norkowski, w Polsce przy znacznie wyższym poziomie przytomności odmawia się pacjentom prawa do leczenia.

Zdaniem duchownego, ogromna propaganda spowodowała, że znaczna część społeczeństwa jest przekonana, iż organy pobiera się po śmierci. W związku z tym, zasada domniemanej zgody odbywa się na zasadzie niewiedzy. Jednocześnie prelegent wyraził ubolewanie, że Kościół katolicki milczy w tej sprawie i nie potępił publicznie głosów propagujących transplantologię.

Posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Życia i Zdrowia Polaków poświęcone powyższym zagadnieniom, było transmitowane na żywo, zostało nagrane w całości i opublikowane na YouTube. Oznacza to, że dostęp do rzetelnych informacji na temat kryteriów śmierci mózgowej i transplantologii, jest na wyciągnięcie ręki.

W tej sytuacji nic nie usprawiedliwi parlamentarzystów, jeśli odrzucą w Sejmie projekt ustawy Konfederacji Korony Polskiej, której celem jest zmiana dotychczasowego stanu prawnego zakładającego domniemanie zgody. Przecież w tej konkretnej sprawie chodzi o bezpieczeństwo i życie Polaków.

Każdy z nas – w tym niżej podpisana oraz parlamentarzyści i ich najbliżsi – może ulec nieszczęśliwemu wypadkowi i stracić na dłużej przytomność. Obowiązkiem osób ustanawiających prawo w Polsce, jest chronienie bezbronnych pacjentów w śpiączce przed zabójcami ze skalpelem.

Zanim jednak projekt ustawy trafi pod obrady Sejmu, warto już teraz wypełnić i wysłać formularz sprzeciwu dostępny na stronie poltransplant.org.pl.

Agnieszka Piwar

​Dawca narządów obudził się na stole operacyjnym. Miotał się na stole operacyjnym i płakał.

Szok na sali operacyjnej. ​Dawca narządów obudził się na stole

[Oh, takie piękne serce – i nie udało się sprzedać… md]

Piotr Gądek dawca-narzadow-obudzil-sie-na-stole/operac

U 36-letniego Thomasa TJ Hoovera lekarze stwierdzili śmierć mózgu po przedawkowaniu narkotyków. Gdy szykowali się do wycięcia serca, mężczyzna zaczął miotać się na stole operacyjnym i płakać. Koszmar rozegrał się w szpitalu Baptist Health Richmond w Kentucky (USA).

O wydarzeniach w Kentucky, do których doszło w październiku 2021 roku, poinformowała teraz amerykańska stacja NPR. Dziennikarze rozmawiali z świadkami z personelu medycznego, a także rodziną Amerykanina, przedwcześnie uznanego za zmarłego.

“Miotał się na stole operacyjnym”

36-letni wówczas Hoover po przedawkowaniu narkotyków trafił do szpitala. Lekarze stwierdzili u niego śmierć mózgu. Za pobranie narządów – w tym przypadku serca – miała być odpowiedzialna KODA (Kentucky Organ Donor Affiliates).

Gdy chirurdzy szykowali się do wycięcia serca, według byłej pracownicy szpitala Natashy Miller, mężczyzna zaczął się ruszać i płakać. 

Miotał się na stole – opowiadała stacji NPR Nyckoletta Martin, twierdząc, że pacjent był jedynie pod wpływem środków uspokajających.

Niepokojące oznaki dało się zaobserwować jeszcze przed planowanym zabiegiem. Donna Rhorer, siostra Hoovera, powiedziała dziennikarzom, że zaniepokoiła się, gdy zobaczyła, jak jej brat, wieziony z oddziału intensywnej terapii na salę operacyjną, nagle otworzył oczy.

Dopiero gdy Hoover zaczął się ruszać i płakać, chirurdzy podjęli decyzję o zaniechaniu przeszczepu.

To najgorszy koszmar każdego. Być żywym podczas operacji i wiedzieć, że ktoś cię za chwilę rozetnie i wyjmie części twojego ciała – skonkludowała Martin.

Hoover żyje

To dzięki niej historia wyszła na jaw. Sprawę analizuje m.in. prokurator generalny stanu Kentucky.

Hoover przeżył i obecnie mieszka ze swoją siostrą. Ma jednak problemy z pamięcią, chodzeniem i mówieniem.

Ze szpitala w związku z tą historią miało odejść kilka osób.

Transplantologia zabija, świat milczy! Przypominam z pokornym uporem.

Transplantologia zabija, świat milczy!

Agnieszka Piwar 2014-06-07 transplantologia-zabija-swiat-milczy

Agnieszka Piwar: W Polsce od lat dziewięćdziesiątych obowiązuje definicja śmierci oparta na kryteriach mózgowych. Występuje Ojciec jako zdecydowany jej przeciwnik. Dlaczego?

O. Jacek Norkowski: – Definicja ta jest przedmiotem mojej krytyki, z powodów etycznych i naukowych uważam ją za całkowicie niesłuszną. Definicja śmierci mózgowej zawarta jest w dokumencie harwardzkim. Jego kryteria sprowadzają się do umożliwiania orzekania śmierci człowieka na tej podstawie, że stwierdzono u niego śpiączkę określoną jako nieodwracalna i w ramach tej śpiączki bezdech oraz brak odruchów nerwowych w obrębie głowy.

W samym raporcie harwardzkim nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia dla uznania stanu śpiączki za stan śmierci człowieka. Jego autorzy podali jako uzasadnienie dla takiej decyzji to (nie było uzasadnienie od strony medycznej) brak miejsca w szpitalach, i że w przypadku chęci pobrania narządów brak takiej definicji śmierci powodowałby kontrowersje. Zatem do rozwiązania tych kontrowersji wprowadzono nową definicję śmierci. Potem tylko autorzy dokumentu podali, jak to technicznie wykonać, żeby postępowanie lekarza zmieściło się w ramach obowiązującego prawa. Generalnie nawet nie trzeba zmieniać prawa, ponieważ jeśli uznamy ten stan za śmierć, to on wchodzi w te rubryki prawne, które mówią o śmieci.

Kryterium tzw. śmierci mózgowej po raz pierwszy pojawiło się w 1968 r. Jakie były kulisy powstania tej definicji i kto ją zatwierdził?

– To była stosunkowo nieduża, dwunastoosobowa grupa, powołana po zrobieniu pierwszego przeszczepu dokonanego w 1967 r. przez Christiaana Barnarda w Afryce Południowej. To była taka próba, żeby wykorzystać moment, kiedy cały świat się zachłysnął sukcesem Banranda – choć był to wątpliwy sukces, gdyż biorca bardzo szybko umarł. Zatem, żeby Banrand nie poszedł do więzienia, trzeba było wymyślić jakieś uzasadnienie prawne dla tego, co zrobił. Przecież zrobił to niezgodnie w prawem – nie można żyjącemu pacjentowi tak po prostu wyrwać serca z klatki piersiowej. A przynajmniej do niedawna jeszcze było to niemożliwe. Trzeba więc było wymyślić jakąś formułę. Wymyślono zatem formułę „śmieci mózgowej” i nazwano, że to jest zwykła śmierć. Dzięki temu nie potrzeba było zmieniać prawa. Jeżeli śmierć mózgowa jest jednym ze sposobów umierania, to w takim razie uznajemy, że poza tym, system prawny jest taki, jaki był. Sprowadzało się to do tego, że umożliwia to pobranie narządów od człowieka, którego serce bije, po uznaniu go uprzednio przez odpowiednią komisję za zmarłego.

Jakaś mała grupa ustala między sobą własne „prawo”, umożliwiające legalne wyrwanie serca czy wątroby żyjącemu jeszcze człowiekowi. Tymczasem przeciętny człowiek myśli, że transplantologia jest czymś pozytywnym i kojarzy się jedynie z ratowaniem czyjegoś życia. Czy świat medycyny przyglądał się temu bezkarnie? Gdzie byli etycy? Czy ktoś w ogóle to oprotestował?

– Protestów trochę było. Poznałem osobiście dr. Paula Byrne’a, który jeszcze na początku lat 70-tych zaczął o tym pisać. Publikował artykuły i książki. Potem dołączyli do niego inni, Schewmon, Coimbra, Evans, Potts, Hill, Breul i grupa lekarzy japońskich (Watanabe, Abe, Shinzo, Morioka). Spośród filozofów: Seifert, Spaeman, Beckman. To oczywiście tylko wybrane nazwiska. W Polsce samotnym walczącym przez cale lata o prawdę na temat chorych z śpiączce i stanie wegetatywnym był prof. Jan Talar. To jest już w tej chwili taki międzynarodowy ruch ludzi, którzy domagają się prawdy na temat śmieci mózgowej. Niemniej jednak, to jest także sprawa mediów. To media powodują, że do ludzi docierają tylko pozytywne informacje na temat transplantacji, transplantologii oraz tego, że kryteria są absolutnie pewne, dobre i ścisłe. Na to odpowiadają ci lekarze, których przed chwilą wymieniłem. Np. Coimbra mówi, że jeśli zastosujemy te metody, które już medycyna od dość dawna ma, typu: kontrola ciśnienia śródczaszkowego, w tym hipotermia, kraniotomia, zastosowanie suplementacji hormonalnej, oprócz zadbania o ustabilizowanie krążenia u chorego, co zwykle jest robione, jeśli zacznie się leczyć pod tym kątem, to wtedy możemy uzyskać wyleczenia, powrót do normalnego stanu zdrowia – według różnych danych 50-70 proc. – u ludzi, którzy obecnie stają się dawcami na zasadzie kryteriów śmierci mózgowej.

Czy zna Ojciec osobiście jakiś przypadek, kiedy osoba zakwalifikowana do zostania dawcą obudziła się ze śpiączki i odzyskała zdrowie?

– Takich przypadków jest dużo, także w Polsce. Osobiście znam Agnieszkę Terlecką, która była już kandydatką do zostania dawcą. Jej ojciec w pewnym momencie dowiedział się o prof. Janie Talarze, który wybudza chorych z uszkodzeniem mózgu. W ostatniej chwili rodzice Terleckiej zmienili decyzję i przewieźli córkę do kliniki prof. Talara w Bydgoszczy. Po pięciu dniach dziewczyna otworzyła oczy, a po kilku miesiącach rehabilitacji wróciła do całkowitego zdrowia.

Czy organy autentycznie martwego człowieka w ogóle nadają się do przeszczepu?

– Po śmierci człowieka nie można pobrać narządów ukrwionych. Wszystkie takie narządy pobiera się od osoby z bijącym jeszcze sercem, która formalnie jest nazywana osobą zmarłą. W Polsce nie ma obowiązku znieczulenia takiej osoby, tylko podaje się jej środki zwiotczające, czyli powodujące, że człowiek nie będzie się ruszał. W każdym kraju procedury są inne. W Polsce są bardzo liberalne. W Niemczech natomiast, osobom przeznaczonym do pobrania organów, a więc formalnie martwym, podaje się środki znieczulające.

Po co „oficjalnemu trupowi” środki znieczulające?

Ponieważ może odczuwać on ból. Właściwie prawie nic nie wiemy na tema stanu jego świadomości; człowiek w śpiączce może rozumieć ludzką mowę, co wykazał Kotchoubey i co potwierdzają historie niektórych chorych. Jednym z nich był Zachariasz Dunlap w Stanach Zjednoczonych, który słyszał jak komisja lekarska orzekała, że on nie żyje. Jest z nim sporo wywiadów w internecie na ten temat, opublikowanych potem jak już wrócił do zdrowia.

Zatem wychodzi na to, że serce, wątrobę, nerkę itp. pobiera się tylko i wyłącznie od żywych jeszcze ludzi?

– Tak. Oni są w śpiączce, sami nie oddychają i zostali zdiagnozowani jako nieżyjący w myśl obowiązujących kryteriów ale równocześnie osoby takie mogą być w tym stanie nawet przez trzy miesiące i reagują ma podawane środki lecznicze tak jak każdy inny chory. Mam tu na myśli kobiety oczekujące potomstwa i diagnozowane jako będące w stanie śmierci mózgowej, którym pozwolono żyć, aby mogły wydać na świat swoje dziecko. Często jednak pobiera się potem od nich narządy, choć mogłyby one przeżyć i tym potomstwem się cieszyć. Taki przypadek miał prof. Talar.

Jakie pieniądze kryją się za transplantologią?

– W Stanach Zjednoczonych z jednego ciała ludzkiego można uzyskać kwotę w wysokości dwóch milionów dolarów. W cenę wliczane są narządy człowieka z bijącym jeszcze sercem: wątroba, nerki, płuca, serce itp. Następnie po śmieci, z martwych już zwłok pobiera się: skórę, ścięgna, powięzie, chrząstki, kości, soczewkę, rogówkę itp. To razem uruchamia potężny biznes. W Europie jedna nerka kosztuje do kilkudziesięciu tysięcy euro.

A co z biorcą?

– Musi pobierać leki immunosupresyjne, aby jego organizm nie odrzucił przeszczepu. Ściśle biorąc jego organizm to w końcu zrobi, ale chodzi o spowolnienie tego procesu.

Ile wynoszą roczne koszty utrzymania takiej osoby?

– Systemy ubezpieczeniowe płacą do kilkudziesięciu tysięcy euro roczne na jednego pacjenta.

Jeśli pomnożymy to przez ilość osób, którym przeszczepiono cudzy organ, i dodamy lata przez które takie leki będą im podawane, to sumują się nam potężne kwoty. Kto robi na tym największy interes?

– Producenci i dystrybutorzy tych leków.

Kto za to płaci?

– Ten, kto jest ubezpieczycielem, ale często oznacza to sięgnięcie po fundusze budżetowe.

Te wszystkie przerażające dane, które Ojciec przytoczył, z pewnością sprowokują u niejednej osoby pytanie: czy lekarze będą mnie ratować, kiedy ulegnę jakiemuś poważnemu wypadkowi! Czy możemy się jakoś zabezpieczyć przed spisaniem na straty?

– Aby nie być potraktowanym jako dawca na zasadzie tzw. zgody domniemanej należy się zgłosić do Centralnego Rejestru Sprzeciwów na stronie Polstransplantu  http://www.poltransplant.org.pl/crs1.html 

Formularz należy pobrać i wydrukować, wypełnić i wysłać na wskazany adres. To ważne, bo po wypadku można być uznanym za dawcę czasem nawet pomimo sprzeciwu rodziny. Chorych w śpiączce należy leczyć ( i rodzina zawsze powinna się tego domagać) a nie biernie obserwować jak pogarsza się ich stan a potem zabijać podczas pobierania narządów. 

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad ukazał się pierwotnie na stronie Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy: http://ksd.media.pl/aktualnosci/2195-transplantologia-zabija-swiat-milczy 

wsparcie wolnego słowa

PRZEDRUK:
Bibula.com: http://www.bibula.com/?p=74942
PCh24.pl: http://www.pch24.pl/gdy-transplantologia-zabija–jedno-cialo-ludzkie-to-2-mln-dolarow,23439,i.htm
Wolne Media: http://wolnemedia.net/prawo/transplantologia-zabija-swiat-milczy/
Fronda.pl: http://www.fronda.pl/a/transplantologia-zabija,38253.html 
Kraków Niezależny: http://www.krakowniezalezny.pl/transplantologia-zabija-swiat-milczy/
Blogpublika.com: http://blogpublika.com/2014/06/11/o-jacek-norkowski-trup-moze-odczuwac-bol-dlatego-w-niemczech-przed-pobraniem-narzadow-podaje-mu-sie-srodki-znieczulajace/
Strona Mirosława Dakowskiego: https://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=12844&Itemid=53
Dziennik gajowego Maruchy: http://marucha.wordpress.com/2014/06/07/transplantologia-zabija-swiat-milczy/
KSD Łódź: http://www.katolickie.media.pl/polecane/publikacje-polecane/6562-transplantologia-zabija-wiat-milczy-doktor-nauk-medycznych-odsania-szokujce-kulisy
inne: 
– http://astromaria.wordpress.com/2014/06/08/transplantologia-zabija-swiat-milczy/
– http://kurzastopa.blog.onet.pl/2014/06/06/ile-kosztuje-czlowiek/
– http://gloria.tv/?media=620660 
– http://dobranowinaswarzewo.blogspot.com/2014/06/ratowac-ludzkie-zycie.html
… oraz lewackie komentarze
– naTemat: http://natemat.pl/105467,transplantologia-zabija-wierzacy-lekarze-juz-nie-tylko-przeciw-aborcji-i-antykoncepcji
– Med express: http://www.medexpress.pl/start/transplantologia-zabija/44431/
– http://n24.blox.pl/2014/06/Transplantologia-zabija-Wierzacy-lekarze-juz-nie-1.html

Nie oddała ciała męża do przeszczepów. Były “trup” żyje i ma się dobrze.

Nie oddał organów do przeszczepu, więc żyje i ma się dobrze

nie-oddal-organow-do-przeszczepu-wiec-zyje-i-ma-sie-dobrze

40 minut przekonywał ordynator Oddziału Neurologicznego Szpitala Kolejowego w Pruszkowie Elizę Pasek, by zgodziła się przekazać organy męża do przeszczepu. Dr R. miał stwierdzić u jej męża śmierć mózgu.

Kobieta mimo to zdecydowała się przetransportować męża do szpitala MSWiA w Warszawie, gdzie śmierci mózgu nie stwierdzono – a przeprowadzono operację ratującą życie. Dziś Andrzej Pasek żyje i funkcjonuje samodzielnie, a jego żona obwinia szpital, że przyczyniłby się do śmierci męża.

Prokuratura umorzyła sprawę

Rodzina zwróciła się do prokuratury o wyjaśnienie sprawy i złożyła zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa między innymi narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia pana Andrzeja. Sprawa jednak została umorzona.

Osoby, które nie chcą, by pobrano od nich narządy po śmierci, powinny za życia wypełnić deklarację określającą swój sprzeciw.

Polskie prawo mówi, że rozmowa z członkami rodziny o pobraniu organów do przeszczepu jest grzecznościowa, bo lekarze nie potrzebują na to ich zgody. Osoby, które nie chcą, by pobrano od nich narządy po śmierci, powinny za życia wypełnić deklarację określającą swój sprzeciw.

Problemy transplantologii w kontekście transparentności działań lekarzy

Na jakiej podstawie została stwierdzona śmierć mózgowa? Gdzie podziała się dokumentacja w tej sprawie? Czy gdyby kobieta nie zdecydowała się na przeniesienie męża, to dziś byłaby wdową? Odpowiedzi na te pytania już najbliższą niedzielę o 19:30 w programie „Państwo w Państwie” w materiale Leszka Dawidowicza.

W transplantologii wciąż jest wiele do poprawy – mówi dr n. med. Marta Serwańska-Świętek, nefrolog i transplantolog.

Gość programu dr Piotr Kosmaty napisał artykuł mówiący o problemach transplantologii w kontekście transparentności działań lekarzy. Artykuł ukaże się na łamach „Rzeczpospolitej” w najbliższą środę pod tytułem „Czerwony rynek. Nielegalny handel ludzkimi organami”

Medycyna czy biznes? Narzucone kryteria stwierdzania zgonu przeczą zasadom nauki

Medycyna czy biznes? Kryteria stwierdzania zgonu przeczą zasadom nauki

pch24./kryteria-stwierdzania-zgonu-przecza-zasadom-nauki

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Nowe definicje śmierci wprowadzają „szarą strefę”. Widzimy, iż  w przypadku chorego u którego można wysunąć podejrzenie śmierci pnia mózgu, mamy do czynienia z żywym człowiekiem, a nie zwłokami, ponieważ wszystkie czynności fizjologiczne istotne dla potrzymania życia w jego ciele poza świadomością i zdolnością do jej ekspresji ruchowej i werbalnej u niego występują albo udaje się je w większości przypadków  przywrócić. Niestety, według procedur uważa się, że jeśli pacjent jest bez kontaktu i nie ma odruchów z pnia mózgu, to znaczy, że nie ma świadomości, a co za tym idzie – nie żyje. To są nieuprawnione przejścia i uproszczenia, które mają zgodnie z prawem i w majestacie prawa arbitralnie potwierdzić, że ktoś zmarł – mówi o. Jacek Norkowski OP, doktor medycyny, filozof, wykładowca teologii moralnej, autor książki „Medycyna na krawędzi. Ewolucja definicji śmierci człowieka w kontekście transplantacji narządów”.

Wielebny Ojcze Jacku, kiedyś lekarze przeżywali ogromne dramaty, kiedy nie mogli pomóc swoim pacjentom. Dzisiaj dla wielu z nich nie jest to dramat, tylko… No właśnie nie wiem jak to nazwać… Cały ten mechanizm opisuje Ojciec w swojej książce „Medycyna na krawędzi. Ewolucja definicji śmierci człowieka w kontekście transplantacji narządów”. Dowiadujemy się z niej, jak system tak zwanej publicznej służby zdrowia, system wielkich koncernów medycznych zaczął dostrzegać w śmierci pacjenta możliwość zarobku…

Na pewno jest nadal bardzo wielu lekarzy, którzy głęboko przeżywają fakt, że nie mogą pomóc swoim pacjentom. Nadal jest wielu lekarzy poczuwających się do tego, że mają służyć dobru chorego. Nadal działa wielu lekarzy kierujących się rzymską zasadą Salus aegroti suprema lex esto, czyli: „dobro chorego niech będzie najwyższym prawem”.

Lekarze działają jednak w różnych systemach opieki zdrowotnej. Wszystkie one narzucają pewne standardy i wzorce leczenia. W Polsce nazywa się je procedurami. Co ciekawe jednak, owe procedury w naszym kraju nie są ściśle związane z wymogami prawnymi, to znaczy: nie ma odpowiedzialności prawnej lekarza za jakiś błąd, za jakieś zaniechanie, jeśli powoła się on na swoją wiedzę bądź na praktyki przyjęte w szpitalu, gdzie pracuje.

W wielu innych krajach, na przykład w Stanach Zjednoczonych, takie procedury są wyraźnie i konkretnie określone. Można więc pociągać lekarza do prawnej odpowiedzialności, jeśli nie działał on według procedur.

Procedury niekiedy bronią interesu pacjenta i po to tak naprawdę zostały początkowo wprowadzone. Przez lata sytuacja uległa jednak diametralnej zmianie. Obecnie lekarze postępują według z góry narzuconych schematów, żeby uniknąć poważnych problemów prawnych.

Jeśli wobec chorych, na przykład z urazem mózgu, mamy skodyfikowane określone sposoby postępowania, to lekarzowi trudno się z nich wyłamać. Mało tego: w wielu krajach – albo zgodnie z prawem, albo z pominięciem czy też obejściem prawa – interesy pacjentów z urazem mózgu, z zaburzeniami świadomości bądź innych ciężko chorych bywają, najdelikatniej mówiąc, naruszane. Krótko mówiąc, otwierają się drzwi dla eutanazji. To jest właśnie krawędź medycyny, o której piszę w mojej książce. Lekarze przestają działać dla dobra konkretnego pacjenta i zaczynają wdrażać działania, które nie służą jego dobru, a nawet mogą doprowadzić do pozbawienia go życia.

Jak w praktyce wygląda „realizacja” wspomnianych przez Ojca procedur?

Podam przykład. Lekarz, bądź nawet kilku lekarzy może orzec, że człowiek jest w stanie wegetatywnym bez podawania konkretnych dowodów na to. Tak samo może się dziać np. w przypadku braku odruchów pniowych oraz braku oddechu u pacjenta. Lekarze bardzo często mówią wówczas, że to świadczy o zatrzymaniu funkcji pnia mózgu. Najczęściej towarzyszy temu stwierdzony na podstawie powierzchownych badań brak świadomości, bardzo często mylony z brakiem kontaktu. W rzeczywistości zaś brak kontaktu nie oznacza jednak automatycznie braku świadomości!

Lekarze mogą orzekać również śmierć pacjenta na podstawie zatrzymania krążenia sprowokowanego przez uprzednie wyłączenie respiratora. Jest to tak zwana śmierć krążeniowa.

Co ciekawe: po przywróceniu krążenia przy użyciu specjalistycznej aparatury można od takiego pacjenta pobierać organy! Pacjent jest wtedy sztucznie utrzymywany w stanie „braku świadomości”. Gdyby orzeczono śmierć, a chory na przykład odzyskałby świadomość i zaczął rozmawiać z osobami w jego otoczeniu – a takie przypadki zdarzają się – byłby problem…

Brzmi to przerażająco…

Istnieją dwa sposoby orzekania śmierci w odniesieniu do dawców narządów. Robi się to albo na podstawie kryteriów neurologicznych, albo na podstawie zatrzymania krążenia.

Obowiązująca w Polsce definicja z 2019 roku, zawarta w załączniku do obwieszczenia ministra zdrowia, opiera się na przyjętej 7 lat wcześniej definicji z Montrealu. Głosi ona, że śmierć rozumiana jest jako trwała utrata przytomności i wszystkich funkcji pnia mózgu. Ta definicja dla wielu ludzi brzmi bardzo przekonująco. Niestety, mało kto zadaje sobie pytanie: właściwie to na jakiej podstawie orzeka się, że pacjent nieprzytomny – nawet jeśli stwierdzono u niego utratę czynności pnia mózgu – na pewno jest martwy?

No właśnie… Utrata czynności pnia mózgu… W swojej książce „Medycyna na krawędzi” wielokrotnie Ojciec podkreśla, że jeśli ktoś jest martwy, to nie przyjmuje pokarmów; jeśli ktoś jest martwy, to gdy delikatnie przecięlibyśmy mu skórę nożem, rana mu się nie zagoi, etc. W przypadku osób, u których stwierdzono „brak czynności pnia mózgu” mamy do czynienia zarówno z przyjmowaniem pokarmów, z gojeniem się ran jak i wieloma innymi „zjawiskami”, które występują jedynie u ludzi żywych…

Osoby spełniające wstępne kryteria śmierci pnia mózgu mogą przejść okres dojrzewania – bo takie przypadki zostały zanotowane – a kobiety mogą urodzić dziecko!

Można więc powiedzieć, iż przesłanki, o których mówię, zaprzeczają naukowości. Bardzo często słyszymy, że to „sztuczne życie”; że tak naprawdę pacjent jest martwy, ponieważ to aparatura sztucznie podtrzymuje jego funkcjonowanie i spełnia funkcje życiowe zamiast organizmu. No, przepraszam bardzo: respirator mechanicznie wpycha powietrze do płuc pacjenta, ale wydech wykonuje sam pacjent przez żywe płuco, przez to, że jest ono elastyczne i póki pacjent żyje, ma naturalną zdolność wydechu. Gdyby pacjent nie żył, to nie byłoby ani jednego wydechu. Pacjent nadąłby się jak balon, a po pewnym czasie jego płuca mogłyby się rozerwać, nic więcej.

Zgadzam się z Ojcem, że lekarze w gruncie rzeczy chcą dobra pacjenta, ale – niestety – system bardzo często zmusza ich aby robili to, co robią, o czym przekonaliśmy się chociażby w czasie tzw. pandemii koronawirusa. W związku z tym pojawia się kluczowe pytanie: kto i na jakiej podstawie stworzył te procedury? Dlaczego lekarz może orzec, iż na kanwie takich czy innych objawów ktoś umarł, mimo że człowiek wykazuje funkcje życiowe?

Procedury, o których rozmawiamy, stworzył przede wszystkim Komitet Harwardzki. Został on powołany po to, aby – jak sam stwierdził – zdefiniować nieodwracalną śpiączkę jako śmierć człowieka bez podania uzasadnienia tego kroku oraz po to, aby można było zgodnie z tak sformułowanym prawem pobierać legalnie narządy od pacjentów jeszcze żyjących.

Podobnie postępowano w sprawie kolejnych kryteriów śmierci. Nadal brakowało narządów do przeszczepów, więc wprowadzono definicję zgonu na kanwie kryteriów sercowych, to znaczy: pobierano narządy od osób, które w momencie wyrażenia zgody na bycie dawcą, miały zachowane różne odruchy nerwowe, a nawet normalny poziom świadomości. Cierpiały jednak na różne choroby neurologiczne powodujące, że ich jakość życia jest bardzo niska. Wówczas orzeczono, że jeśli się zgodzą na zostanie dawcami, to odłączy się od nich respirator, by zatrzymać akcję serca i po czasie od 2 do 5 minut uznać, że chory nie żyje, ponieważ doszło do nieodwracalnego ustania czynności pnia mózgu.

Jest to również fałszywe, niezgodne z danymi medycznymi podejście! Przecież w warunkach hipotermii ludzie potrafią odzyskać świadomość po zatrzymaniu krążenia na kilkadziesiąt minut. Takich przykładów jest dużo! W związku z tym reżim dwu- czy pięciominutowy, o którym mówiłem, jest łatwy do obalenia pod względem naukowym. W tym czasie na pewno nie u wszystkich pacjentów dochodzi do nieodwracalnego ustania czynności pnia mózgu! Jest wiele przykładów na to, że do auto-resuscytacji u pacjentów, którzy mają zatrzymaną akcję serca, dochodzi nawet po 10 minutach. Dowodzi to, że organizm próbuje wrócić do normalnego funkcjonowania.

Aby pobrać organy od pacjenta z orzeczoną śmiercią z powodu zatrzymania akcji serca, po kilku minutach od stwierdzenia zgonu – mimo, iż nadal istnieje szansa, że odzyska on świadomość – uruchamia się specjalistyczną aparaturę, która rozpoczyna sztuczne krążenie i natlenianie krwi bez inicjowania akcji serca. Co wówczas się dzieje z mózgiem? Mózg może odzyskać normalną czynność, czyli pacjent może odzyskać świadomość. Co w związku z tym nakazują procedury? Zastosowanie dużych dawek środków znieczulających albo mechaniczne zablokowanie tętnic dochodzących do mózgu, aby pacjent po prostu się nie wybudził. Mówimy tu o człowieku, u którego już orzeczono śmierć na podstawie kryteriów sercowych.

Tak więc obok kryteriów neurologicznych śmierci pnia mózgu mamy przesłanki śmierci sercowej. Te jednak jeszcze bardziej zaprzeczają temu, czego mają dowodzić, czyli że doszło do śmierci dawcy. W obu przypadkach nie dochodzi do rzeczywistej śmierci dawcy!

Problem polega również na tym, że z medycyny wyparto filozofię oraz jakikolwiek głębsze myślenie. Śmierć dla wielu lekarzy to po prostu trwała utrata przytomności, świadomości i wszystkich funkcji pnia mózgu. Po pierwsze, jest to od strony filozoficznej łatwe do podważenia. Życie człowieka zaczyna się zanim wykształci się u niego mózg, zanim jest on w stanie wytworzyć świadomość. Utożsamianie życia człowieka ze świadomością jest bardzo arbitralne.

Czym zatem jest śmierć?

Niektórzy autorzy procedur próbowali to zdefiniować. Ich zdaniem, śmierć to ustanie zdolności organizmu do tego aby być w stanie skoordynowanym, czyli stanowić zintegrowaną całość. Organizm – ich zdaniem – jest albo całością, albo go nie ma. Albo funkcjonuje jako całość, albo nie funkcjonuje w ogóle, czyli nie żyje.

Nowe definicje śmierci wprowadzają „szarą strefę”. Widzimy, iż mamy do czynienia z żywym człowiekiem, a nie zwłokami, ponieważ wszystkie czynności poza świadomością działają albo udaje się je przywrócić u większości pacjentów prawidłowo leczonych. Niestety, według procedur uważa się, że jeśli pacjent jest bez kontaktu, to znaczy, że nie ma świadomości i nie ma odruchów pniowych w tym – odruchu oddechowego, a co za tym idzie – nie żyje. To są nieuprawnione przejścia w rozumowaniu i uproszczenia, które mają zgodnie z prawem i w jego majestacie arbitralnie potwierdzić, że ktoś zmarł. Co gorsza, panuje przekonanie, że skoro prawo tak mówi, to nie ma problemu…

Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Pacjenci, o których mówiłem, mogą się wybudzić. Znane są przypadki, że człowiek przygotowany do pobrania narządów otwiera oczy i zaczyna rozmawiać, jest coraz bardziej reaktywny i świadomy. Takim pacjentem był np. Zachariasz Dunlap ze Stanów Zjednoczonych, u którego komisja orzekła śmierć. Miały być od niego pobrane narządy. Przyjechała rodzina, a wśród krewnych – kuzyni pielęgniarze. To oni zauważyli, iż Zachariasz reaguje na bodźce. Zbadali go i nie zgodzili się na pobranie narządów do przeszczepu. Po kilku dniach „zmarły” został wybudzony, a następnie rehabilitowany. Przyznał on, że wszystko słyszał! Słyszał jak stoi nad nim komisja lekarska i orzeka, że nie żyje.

To wszystko jest pokłosiem wyrzucenia ze świadomości wielu ludzi czynnika, który powoduje, że człowiek jest zintegrowanym organizmem. Tym czynnikiem jest nieśmiertelna dusza. Przez wieki głoszono, że życie to akt duszy, która jest formalnym, dominującym czynnikiem w każdej żywej istocie, i że to ona daje życie, bo pochodzi od Stwórcy.

Jeśli spojrzymy na ciała dawców, nie mamy wątpliwości – to żywe, zintegrowane organizmy. Mówienie, że jest inaczej oznacza po prostu fałsz naukowy i filozoficzny. Wmawianie nam, że osoba, u której stwierdzono tzw. śmierć mózgu to zaledwie „zwłoki z bijącym sercem” czy jakiś zbiór tkanek i narządów to kłamstwo, coś nagannego etycznie.

Pozwolę sobie jeszcze dodać jedną rzecz o paradoksie wynikającym z tych wszystkich definicji i przyjętej praktyki. Mówi się o trwałej utracie przytomności bez centralnego zbadania stopnia świadomości u pacjenta; mówi się o utracie wszystkich funkcji pnia mózgu, a jednocześnie ignoruje to, że pacjent ma zachowane funkcje hormonalne; że ma zachowane działanie przysadki mózgowej; że ma zachowane działanie ośrodka naczyniowo-ruchowego (bo tylko wtedy jest stabilny krążeniowo i tylko wtedy można pobierać narządy); że ma działanie ośrodka temperatury etc. Ignoruje się więc to, że pień mózgu wykonuje szereg czynności, wmawiając coś wręcz przeciwnego.

Tak samo mówi się o braku przytomności i braku świadomości mimo niewykonania ani czynnościowego rezonansu magnetycznego, ani badania opartego na specjalnych bodźcach, które odczytujemy jako rodzaj EEG, czyli przez zastosowanie tzw. potencjałów wywołanych. Na ogół tu chodzi o zdolność do rozumienia mowy ludzkiej, reakcję na własne imię etc. Takie testy można zrobić. Takie testy są opisane już dawno, a mimo wszystko ich się nie przeprowadza.

Nie sprawdza się zatem w ten sposób, jaki jest poziom świadomości u chorego. Ignoruje się fakt, że pień mózgu wykazuje mnóstwo czynności. Wmawia się, że pacjent nie ma świadomości i żadnych funkcji pnia mózgu; że wszystko zostało nieodwracalnie przez pacjenta utracone. Dzieje się to na podstawie arbitralnych decyzji i błyskawicznie, coraz częściej w czasie kilkunastu godzin po wystąpieniu objawów.

Nie jest to rzetelna medycyna. Na pewno nie ma to etycznego uzasadnienia. Nie ma tutaj żadnej próby zrozumienia, czym jest fenomen życia. Po prostu są procedury i to one są ostateczną wyrocznią…

Przywołam tutaj przypadek Terri Schiavo, która w 2005 roku po kilkunastu latach życia w stanie wegetatywnym została poddana „eutanazji” polegającej na zaniechaniu żywienia i pojenia  pacjenta. Ta kobieta konała z głodu i pragnienia przez kilka tygodni. Słowo eutanazja trzeba tutaj wziąć w cudzysłów, ponieważ moim zdaniem dokonano na niej brutalnego morderstwa…

Morderstwa zgodnego z prawem i w majestacie prawa. To pokazuje, że kryteria, o których rozmawiamy, są fałszywe (w przypadku Terri Sciavo chodziło o wystąpienie tzw. stanu wegetatywnego, który charakteryzuje się tym, że pacjent samodzielnie oddycha i dlatego,   nie można u niego postawić diagnozy śmierci pnia mózgu). Gdyby były prawdziwe, nie dochodziłoby do tego typu strasznych przypadków. Nie byłoby tak, że pacjent zaczyna mówić, że pacjent tak jak Terri Schiavo zaczyna płakać…

Płakała, uśmiechała się…

To był niewątpliwie stan minimalnie świadomy. Swojego czasu wprowadzono tę nową, jednostkę chorobową, mówiącą, że chory wprawdzie zdradza zdolność do kontaktu z otoczeniem, ale robi to niekonsekwentnie. Te nową jednostkę chorobową nazwano stanem minimalnie świadomym. Czasami w takim stanie jest zdolny, czasami nie jest zdolny do nawiązania kontaktu.   Natomiast gdy tego kontaktu się nie stwierdza, mówi się wtedy o wystąpieniu stanu wegetatywnego,  co jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że pacjent nie ma świadomości. W krajach takich ja Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania można go całkiem legalnie  pozbawić życia przez zagłodzenie i zatrzymanie podawania wody i pokarmu.

Jest to więc działanie systemowe. Jedni nazwą to eutanazją, inni celowym przemysłem śmierci, inni morderstwem. Podobnie dzieje się w przypadku osób wytypowanych na dawców. Tam dochodzi do jeszcze większych nadużyć. U młodych osób przy dobrym leczeniu – zwłaszcza jeśli chodzi o urazy mechaniczne pnia mózgu – szansa na wyjście ze szpitala, wyzdrowienie, powrót do aktywnego życia jest duża i wynosi powyżej 60 procent. Profesor Jan Talar w Polsce miał wiele przypadków młodych ludzi typowanych do dawstwa narządów, ponieważ uznano, że doszło u nich do śmierci mózgu. Jednak po rehabilitacji budzili się, żyli, kończyli szkoły wyższe, zakładali rodziny, wracali do normalnego życia. Takich przykładów na świecie jest wiele, nie tylko w Polsce. Ci ludzie mieli wielkie szczęście, że wymknęli się systemowi, który chciał pozbawić ich życia. Niestety, system na ogół jest bardzo skuteczny i pozbawia szansy tych, którzy mogliby je dalej aktywnie prowadzić.

Oczywiście istnieją przypadki, że pacjent cierpi na nieodwracalne zmiany; że ma uszkodzonych wiele narządów. Tacy pacjenci jednak – jakkolwiek to nie zabrzmi – sami umrą i nikt nie musi im w tym „pomagać”. Organizm mocno uszkodzony zakończy swoje życie.

Pętla proceduralna jednak coraz bardziej się zaciska. Jeden przykład z ostatnich lat – Alfie Evans. Placówki z całego świata wręcz błagały Brytyjczyków, aby wysłać do nich tego chłopczyka, ponieważ chciały podjąć się jego leczenia, chciały go ratować. I co? Sąd w Wielkiej Brytanii powiedział „NIE”, a dziecko zostało zabite na oczach całego świata…

Niestety, w Wielkiej Brytanii sąd ma taką władzę i na ogół decyduje, że pacjenta można pozbawić życia, jeśli jest on w stanie wegetatywnym.

Ale przecież Alfie przytulał się do taty, płakał, cierpiał…

No właśnie… Złamano zasady domagające się rzeczywistej troski o każdego pacjenta i nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, że na małe dziecko wydano wyrok śmierci żonglując przy tym różnymi pojęciami, które nie miały jakiegokolwiek pokrycia w rzeczywistości.

Wielokrotnie z ust Ojca padły tutaj słowa: narządy, organy, dawca. O to w tym wszystkim chodzi? To jest naprawdę wyznacznik tego, że procedury są jakie są, a lekarze i sądy robią to, co robią?

Z jednej strony chodzi o narządy, bo to ogromny, lukratywny biznes i ogromne pieniądze. Z drugiej jednak, szpitale i państwa chcą zaoszczędzić na leczeniu. Istnieje bowiem „obawa”, że pacjent w stanie wegetatywnym spędzi długie tygodnie w szpitalu, co pociągnie za sobą ogromne koszty. Żeby takie sytuacje nie miały miejsca, orzeka się ich śmierć i „problem zostaje rozwiązany”.

Bóg zapłać za rozmowę

Tomasz D. Kolanek

„Medycyna na krawędzi. Ewolucja definicji śmierci człowieka w kontekście transplantacji narządów”

Autor:   Ks. Jacek Maria Norkowski

Wydawnictwo: Wektory

Rok wydania: 2024