Ojciec Pio to jeden z najpopularniejszych świętych XX wieku. Miał dar bilokacji, młodemu Karolowi Wojtyle przepowiedział papieską przyszłość, a ze stygmatów, które otrzymał w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. Family News Service przypomina mniej znane fakty z życia włoskiego zakonnika.
23 września w Kościele katolickim przypada liturgiczne wspomnienie św. Ojca Pio z Pietrelciny – kapucyna stygmatyka, mistyka i jednego z najpopularniejszych świętych XX wieku. Duchowny zmarł 23 września 1968 roku w klasztorze San Giovanni Rotondo, we Włoszech. Kapłanowi również dziś przypisuje się wiele cudów, nawróceń i uzdrowień. Obdarzony był darem bilokacji – obecności w dwóch miejscach na raz. To on przepowiedział młodemu Karolowi Wojtyle, że zostanie papieżem. Jego dewizą życia była miłość do Boga w drugim człowieku. Sprawdź czego jeszcze nie wiesz o tym świętym zakonniku.
1. Imię na cześć świętego papieża Piusa V
6 stycznia 1903 roku, w wieku 15 lat, Francesco Forgione rozpoczął nowicjat w Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów w Morcone. 22 stycznia złożył śluby zakonne, otrzymał habit franciszkański oraz przyjął imię brata Pio, na cześć świętego Piusa V, patrona Pietrelciny, przed którego relikwiami modlił się w pobliskim kościele.
2. Służba w wojsku
Po kilku latach kapłaństwa Ojciec Pio został powołany do wojska, do służby medycznej. Często jednak chorował i musiał wracać do domu na rekonwalescencję. W 1916 roku został zwolniony ze służby ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 r. przybył do San Giovanni Rotondo, gdzie pozostał aż do śmierci.
3. Przepowiednia o papieżu Janie Pawle II
Znana jest opowieść o tym, że Ojciec Pio przepowiedział młodemu Karolowi Wojtyle papieską przyszłość. W wieku 28 lat polski duchowny udał się do San Giovanni Rotondo, aby się wyspowiadać. Młody kapłan uczestniczył też w mszy świętej odprawianej przez włoskiego zakonnika. Podczas wymiany kilku zdań, kapucyn miał przepowiedzieć Wojtyle, że zostanie głową Kościoła katolickiego.
4. Dar bilokacji
Według zeznań żołnierzy walczących na froncie II wojny światowej, zakonnik w brązowym habicie często ukazywał się na niebie i nakazując samolotom odlecieć, i zakazując bombardowania. Żadna bomba nie spadła na strefę San Giovanni Rotondo. W tym samym czasie widziano zakonnika w San Giovanni Rotondo oraz Urugwaju, gdzie udzielił ostatniego namaszczenia kapłanowi.
5. 3400 litrów krwi w ciągu 50 lat
Ojciec Pio otrzymał stygmaty w piątek – 20 września 1918 roku. Po mszy świętej udał się na chór zakonny, aby tam odprawić dziękczynienie przed krucyfiksem. Gdy kontemplował Jezusa Ukrzyżowanego na jego ciele pojawiły się stygmaty na dłoniach, stopach oraz w boku, – w miejscach ran Jezusa, które zadano Mu podczas ukrzyżowania. Jak przekazali lekarze, którzy wielokrotnie badali zakonnika, z tych ran w ciągu 50 lat wypłynęło 3,4 tys. litrów krwi. Po śmierci Ojca Pio stygmaty zniknęły bez śladu.
6. Niesamowite wizje i niestrudzona walka z szatanem
Włoski zakonnik bardzo często miewał wizje oraz objawienia. Opowiadał o spotkaniach z Jezusem, Maryją oraz Aniołem Stróżem. Niektóre doświadczenia opisywał w listach do ojca Augustyna – duchowego powiernika. Najbardziej przejmująca jest wizja dotycząca apokalipsy, która miała miejsce w grudniu 1902 roku. Widział Jezusa zapowiadającego koniec świata i liczne wojny, które dotkną świat. Kapucyn mówił, że apokaliptyczne wydarzenia mają trwać 3 dni i 3 noce. Ojciec Pio wielokrotnie był dręczony przez szatana i toczył z nim walki. Zakonnik uwalniał również ludzi od dręczeń szatańskich.
7. Uzdrowienia i cuda
Włoskiemu kapucynowi przypisuje się wiele cudów i licznych uzdrowień. Jednym z nich jest uzdrowienie Gemmy de Giorgi, która obecnie mieszka w Riberze we Włoszech. Dziewczyna od urodzenia była niewidoma, nie miała źrenic. Lekarze nie dawali jej szans na wyzdrowienie. Babcia Gemmy gorliwie modliła się za wstawiennictwem Ojca Pio o przywrócenie wzroku wnuczki. Kobieta napisała nawet list do zakonnika z prośbą o modlitwę. Ojciec Pio zapewnił o swojej pamięci i zaprosił w odwiedziny. Babcia z wnuczką pojechały do San Giovanni Rotondo. Wyspowiadały się, a Gemma z rąk zakonnika przyjęła Komunię świętą. Kapucyn uczynił znak krzyża na oczach dziewczynki. Wracając pociągiem do domu, Gemma odzyskała wzrok. Za przyczyną Ojca Pio dokonało się także nawrócenie masońskiego dziennikarza – Alberto del Fante. Mężczyzna na łamach prasy ośmieszał zakonnika. Po pewnym czasie, poważnie zachorował jego siostrzeniec – Enrico. Chłopiec zmagał się z gruźlicą kości i płuc. Krewni z rodziny Alberto pojechali do Ojca Pio. Kapucyn zapewnił ich, że chłopczyk wyzdrowieje. Alberto, nie dając wiary w zapewnienia zakonnika, stwierdził, że jak Enrico wróci to zdrowia, to on pojedzie z pielgrzymką do San Giovanni Rotondo. Enrico odzyskał zdrowie, a mężczyzna dotrzymał obietnicy. W San Giovanni Rotondo odbył długą spowiedź u Ojca Pio i się nawrócił.
8. Ostatnia msza święta Ojca Pio
Ojciec Pio odprawił swoją ostatnią mszę świętą 22 września 1968 roku. Obchodził wówczas 50. rocznicę otrzymania stygmatów. „Będę się modlił za was na wieki” – miał powiedzieć na zakończenie.
Włoski zakonnik zmarł 23 września 1968 roku. W jego pogrzebie uczestniczyło 100 000 osób. Beatyfikacji dokonał papież Jan Paweł II 2 maja 1999 roku, trzy lata później odbyła się jego kanonizacja – 16 czerwca 2002 roku
9. Dom Ulgi w Cierpieniu
Założony z inicjatywy Ojca Pio szpital, zgodnie z jego słowami, miał być ulgą nie tylko dla ciała, lecz także dla duszy. Inicjatywa wybudowania kliniki w San Giovanni Rotondo powstała w 1922 roku. Z każdym kolejnym rokiem placówka zapełniała się pacjentami i ich świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki modlitwie wstawienniczej Ojca Pio. Dziś jest prężnie działającą polikliniką oraz centrum badań nad leczeniem nowotworów.
10. Relikwia św. Ojca Pio
Ekshumacji ciała Ojca Pio dokonano w 2008 roku. Doczesne szczątki włoskiego zakonnika zostały wystawione na widok publiczny. W ciągu kilku miesięcy nawiedziło je blisko 9 mln ludzi. 25 maja 2010 r., z okazji 123. rocznicy urodzin świętego do Pietrelciny przywieziono niezwykłą relikwię – kość gnykową (mała kość znajdująca się z przodu szyi), która w sposób naturalny oddzieliła się od ciała Ojca Pio podczas przeprowadzonej ekshumacji.
Francesco Forgione, znany później jako Ojciec Pio, urodził się 25 maja 1887 roku w małej włoskiej wiosce Pietrelcina. Jego rodzice, Grazio Forgione i Maria Giuseppa Di Nunzio, byli prostymi rolnikami, ale od najmłodszych lat dostrzegali w swoim synu niezwykłą duchową bliskość z Bogiem. Francesco już jako pięcioletnie dziecko uroczyście oddał swoje życie Jezusowi. Opowieści z tego okresu mówią, że często rozmawiał z Panem Jezusem, Matką Bożą oraz swoim Aniołem Stróżem, który chronił go przed atakami złych duchów.
W wieku piętnastu lat Francesco wstąpił do zakonu franciszkanów kapucynów i przyjął imię zakonne Pio. Po siedmiu latach intensywnych studiów teologicznych, w 1910 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Już w pierwszym miesiącu po święceniach miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Podczas modlitwy w kaplicy Ojcu Pio ukazał się Jezus oraz Matka Boża, a on sam po raz pierwszy otrzymał stygmaty – rany przypominające te, które miał Jezus na krzyżu. Wkrótce potem rany zniknęły, co wzbudziło ogromne zdziwienie i zainteresowanie, zarówno wśród duchowieństwa, jak i wiernych. Mimo wszystko Ojciec Pio prosił Maryję, by mógł cierpieć w tajemnicy:
„Chcę cierpieć, nawet umrzeć z cierpienia, ale wszystko w tajemnicy” – powiedział wtedy.
Jego życie nie było jednak wolne od trudności. W czasie I wojny światowej Ojciec Pio został powołany do wojska, ale z powodu słabego zdrowia szybko zwolniono go ze służby. Po powrocie do klasztoru w San Giovanni Rotondo, gdzie spędził większość swojego życia, został kierownikiem duchowym wielu wiernych. Ojciec Pio stworzył pięć zasad, które miały prowadzić do duchowego wzrostu: cotygodniowa spowiedź, codzienna komunia, lektura duchowa, medytacja i rachunek sumienia. Jego najbardziej znane przesłanie, często powtarzane wiernym, brzmiało:
„Módl się, żyj nadzieją i nie martw się”.
W lipcu 1918 roku Ojciec Pio ponownie otrzymał stygmaty, tym razem widoczne i bolesne. Wierzył, że jego cierpienie jest ofiarą za zakończenie wojny oraz zadośćuczynieniem za grzechy świata. Te pięć ran Chrystusa na jego dłoniach, stopach i boku wywołało ogromne zainteresowanie zarówno wśród wiernych, jak i sceptyków. Jego fenomen przyciągał tysiące pielgrzymów, którzy przyjeżdżali, by uczestniczyć w jego mszach i skorzystać z sakramentu spowiedzi.
W miarę upływu czasu Ojciec Pio stał się znaną i szanowaną postacią w Kościele katolickim. Jego duchowa działalność oraz nadprzyrodzone dary, takie jak bilokacja, czytanie w sercach i uzdrawianie, przyciągały tłumy wiernych. W 1934 roku liczba pielgrzymów odwiedzających go wzrosła do tysięcy, a jego konfesjonał stał się jednym z najważniejszych punktów spotkań z wiernymi.
Ojciec Pio zmarł 23 września 1968 roku w swojej celi, tuż po odprawieniu ostatniej Mszy Świętej. Przed śmiercią, mimo słabego zdrowia, poświęcił się organizacji i nadzorowi budowy „Domu Ulgi w Cierpieniu” – szpitala i ośrodka medycznego, który do dziś służy chorym i potrzebującym. W 2002 roku, 16 czerwca Ojciec Pio został kanonizowany przez papieża Jana Pawła II. W uroczystości kanonizacyjnej uczestniczyło około 300 000 osób, co świadczy o ogromnym szacunku i miłości, jaką wierni darzyli tego świętego kapłana.
Jego życie i duchowe dziedzictwo wciąż inspirują ludzi na całym świecie do głębokiej wiary i zawierzenia Bogu. Ojciec Pio pozostaje dla wielu wzorem wytrwałości, pokory i pełnego zaufania Bożej woli.
Przetłumaczony artykuł pochodzi ze strony www.americaneedsfatima.org
„Dzisiaj grób św. Teresy został otwarty i potwierdziliśmy, że jest on w takim samym stanie, jak podczas ostatniego otwarcia w 1914 roku”. Tak brzmi niecierpliwie oczekiwana deklaracja z 28 sierpnia br. Została ona złożona przez Postulatora Generalnego Zakonu Karmelitów Bosych o. Marco Chiesę z klasztoru w Alba de Tormes, gdzie spoczywają szczątki słynnej hiszpańskiej świętej. Jest to pierwszy wniosek, do którego doszli eksperci po otwarciu grobu świętej Doktora Kościoła 28 sierpnia br., której ciało pozostało nienaruszone od 1582 roku.
Przeor karmelitów z Alba de Tormes i Salamanki, o. Miguel Ángel González wyjaśnił, jak z samego rana „wspólnota karmelitów bosych, wraz z postulatorem generalnym Zakonu, członkami Trybunału Kościelnego i niewielką grupą mnichów, z troską i powagą zabrała relikwie do miejsca wyznaczonego do badania. Z głęboko poruszonymi sercami odśpiewaliśmy Te Deum”.
Diecezja wyjaśniła, że wydarzenie to jest częścią kanonicznego uznania szczątków świętej Teresy z Ávila, o które 1 lipca zwrócił się do Watykanu biskup Salamanki, Luis Retana, upoważniony przez papieża Franciszka za pośrednictwem Dykasterii ds. Kanonizacyjnych.
Dostęp do srebrnej trumny zawierającej ciało św. Teresy jest bardzo skomplikowany. Najpierw trzeba było usunąć marmurową płytę w grobowcu. Później, w pomieszczeniu przeznaczonym do badań, którym poddawane są relikwie świętej, i tylko w obecności naukowego zespołu medycznego i członków sądu kościelnego, srebrna trumna została otwarta. Sama srebrna trumna, jak mówili obecni, już wcześniej przyciągnęła ich uwagę ze względu na „doskonałe” wykonanie i „wspaniały” stan zachowania, w jakim została znaleziona. Był to prezent od króla Ferdynanda VI i jego żony Barbary z Braganzy.
Aby rozpocząć badanie relikwii serca, ramienia i ręki św. Teresy, współpracowali złotnicy Ignacio Manzano Martín i Constantino Martín Jaén z Salamanki, którzy byli obecni w pierwszym i ostatnim dniu pracy. Wykorzystano również słynne dziesięć kluczy do grobowca: trzy przechowywane w Alba de Tormes, trzy pożyczone im przez księcia Alba i wreszcie trzy przechowywane w Rzymie przez Ojca Generała oprócz klucza króla. Trzy z tych kluczy są używane do otwierania zewnętrznej bramy, trzy do otwierania marmurowego grobowca, a pozostałe cztery do otwierania srebrnej trumny.
Przed przystąpieniem do oględzin ciała, obecni pomodlili się przed ciałem świętej, a następnie przeprowadzili wstępne oględziny, podczas których stwierdzono, że ciało jest nadal nienaruszone, jak to zostało pokazane w 1914 roku.
„Duchowym wkładem” tego badania jest określenie stanu św. Teresy w chwili jej śmierci. „Wiemy, że w ostatnich latach miała trudności z chodzeniem z powodu bólu, który opisuje. Czasami spojrzenie na zwłoki ujawnia więcej, niż dana osoba ujawniła. Kiedy analizowaliśmy stopę w Rzymie, odkryliśmy, że były tam ostrogi wapniowe, które prawie uniemożliwiały chodzenie. Ale ona chodziła. Według klasztoru Alba de Tormes, śmierć przyszła później, ale jej życzeniem było, aby kontynuować i iść naprzód pomimo fizycznych ograniczeń” – wyjaśnił o. Chiesa.
Postulator zakonu wskazał również, że zdjęcia z 1914 r. były czarno-białe, a zatem „trudno było dokonać porównania”. Wyjaśnił jednak, że „odsłonięte części, a mianowicie twarz i stopa, są takie same jak w 1914 roku”. „Nie ma koloru, nie ma widocznego koloru skóry, ponieważ skóra jest zmumifikowana, ale można ją zobaczyć, zwłaszcza część twarzy. Widać ją dobrze. Specjaliści widzą twarz Teresy prawie wyraźnie” – podkreślił.
Odnosząc się do wyników przeprowadzonych badań, postulator generalny stwierdził, że jest zbyt wcześnie, aby podać szczegóły. „Zakon uważa za stosowne przeprowadzenie tego dochodzenia i to specjaliści powiedzą nam o wnioskach po ich szeroko zakrojonej pracy. Z podobnych badań wiemy, że uzyskamy interesujące dane na temat św. Teresy, a także zalecenia dotyczące konserwacji relikwii, ale to nastąpi w innym czasie” – skomentował o. Chiesa.
Św. Teresa z Avila, nazywana również Teresą od Jezusa, Teresą Wielką, urodziła się 28 marca 1515 r. w Gotarrendura (Ávila) w Hiszpanii, a zmarła 4 października 1582 r. w Alba de Tormes w Hiszpanii). To mistyczka, karmelitanka, pisarka i teolog życia kontemplacyjnego. Była również reformatorką zakonu karmelitów i wraz ze świętym Janem od Krzyża jest uważana za jego reformatorkę. Gałąź zreformowaną nazywa się Karmelitami Bosymi.
W 1622 r. została kanonizowana przez papieża Grzegorza XV. 27 września 1970 r. papież Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła.
St. Joseph of Cupertino (1603-1668) was an Italian mystic whose life is a wonderful combination of a complete lack of natural capacity and an extraordinary supernatural efficiency. He lacked every natural gift. He was incapable of passing a test, maintaining a conversation, taking care of a house, or even touching a dish without breaking it. He was called Brother Ass by his companions in the monastery.
Early Life
He was born on June 17, 1603 into a family of poor artisans. Because of his father’s debts, he was born in a shed behind the house, which was in the hands of bailiffs. He was sickly and often at death’s door during his childhood, and at age seven he developed a gangrenous ulcer which was later cured by a religious man. He was always despised by his companions who called him a fool. Even his mother wearied of him and repudiated him for his lack of any human value.
Religious Life
Later, when he entered the religious life, he faced worse difficulties. The Capuchins received him as a lay brother but his ineptitude and abstraction made him unbearable for the other religious. Often he was taken in ecstasy and, oblivious of what he was doing, he would drop the food or break the dishes and trays. As a penance, bits of broken plates were fastened to his habit as a humiliation and reminder not to do the same again. But he could not change. He could not even be trusted with serving the bread because he would forget the difference between the white and brown breads.
St Joseph of Cupertino
He was called “the Flying Friar” because of his frequent levitations.
Considering that he was good for nothing, the religious took his habit and expelled him from the monastery. Later, he declared that having the habit taken from him was the greatest suffering of his life and that it was as if his skin had been torn from his body.
When he left the monastery he had lost part of his lay clothes. He was without a hat, boots, or stockings, and his coat was moth-eaten and worn. He presented such a sorry sight that when he passed a stable down the lane, dogs rushed out on him and tore his apparel to worse tatters. He escaped and continued along the road, but soon came upon some shepherds, who thought he was a miscreant and were about to give him a beating, when one of their number had pity on him and persuaded them to let him go free.
He went to the house of his uncle, who, ashamed of him, scolded him and sent him back into the streets with nothing. Reaching his native town, he came to the house of his parents, where his own mother berated him.
Finally, the superior of the Monastery of Grottela discerned his sanctity and decided to take him in as a servant. He was appointed to the stable, and made the keeper of the monastery’s donkey.
His Sanctity
It was there that the sanctity of St. Joseph of Cupertino began to be recognized. He was always humble, willing to serve, and of good cheer. The Superior decided to admit him to the monastery with hopes that he might learn enough to be ordained, but the effort seemed hopeless. Joseph could not comment on any passage of Scriptures except one: “Beatus venter qui Te portavit” [Blessed be the womb that bore Thee].
When the time came for his examination for the diaconate, the Bishop opened the Gospels at random and his eyes fell on that one text Joseph knew well. Joseph was able to expound on it with success. A year later came the tests for the priesthood. All the postulants except Joseph were very well prepared. The Bishop called on a number of the candidates, who responded superbly. Supposing that all were at the same intellectual level, the Bishop approved all of them without questioning the rest. Joseph was among the candidates who were asked nothing. Therefore, on March 4, 1628, Joseph became a priest at 25 years of age despite his limitations and the opinion of men.
During this period of his life, the spiritual consolations he had enjoyed since his childhood abandoned him. Later he wrote to a friend about that difficult time: “I complained a lot to God about God. I had left everything for Him, and He, instead of consoling me, delivered me to mortal anguish.”
He continued: “One day, when I was weeping and wailing in my cell, a religious knocked on my door. I did not answer, but he entered my room and said: ‘Friar Joseph, how are you?’
“’I am here to serve you,’ I answered.
“’I thought you did not have a habit,’ he continued.
“’Yes, I have one, but it is falling apart,’ I responded.
“Then, the unknown religious gave me a habit, and when I put it on, all my despair disappeared immediately. No one ever knew who that religious was.”
From this time on, the life of St. Joseph of Cupertino changed. He became famous for his ecstasies, miracles, and for the gift of levitation, reported by numerous eyewitnesses. He experienced this so often he became known as “the flying Friar.” He began to attract so many pilgrims to the monastery that his superiors had to transfer him from one monastery to another to avoid the commotion. Finally, he arrived in Osimo in 1657, where he continued to experience supernatural manifestations of God’s favors daily until he died on September 18, 1663 at age 60.
Comments of Prof. Plinio Correa de Oliveira:
It is difficult to comment on the extraordinary life of St. Joseph of Cupertino. I will try to do so by dividing the topic into parts.
First:
You see that Our Lady put everything negative in this man. But, since “for love nothing is impossible,” according to the maxim of St. Therese of Lisieux, he accomplished everything that his vocation called him to do.
There is a misconception about efficiency that defines it purely in terms of production. This is wrong because to do something is not an end in itself. What explains the action is the end one has in mind.
The right notion of efficiency is to do what one is supposed to do according to his vocation. Therefore, in order to be efficient, each one should ask if he is accomplishing the plans of God for him. If he works in collaboration with the plans of God, the grace will multiply his efforts and he will do much more than he is capable of otherwise. This rule, which applies to St. Joseph of Cupertino, also applies to St. Thomas Aquinas, who is situated at the other pole of human capacity.
Even though he was poorly gifted humanly speaking, St. Joseph of Cupertino did the will of God, sanctified his soul, and allowed God to shine through his incapacity in a way that attracted the admiration of multitudes. Even today, when one of us hears about his extreme incapacity and the marvelous things God did through him, we do not forget his name. It is the application of that passage of the Magnificat: “For He has found humility in His handmaid, and all generations shall call me blessed.” Once we hear about the incapacity of St. Joseph of Cupertino and his humility in accepting the will of God, his name remains in our memories forever.
Second:
The depth of spirit of St. Joseph of Cupertino is expressed in his comment about when his habit was taken from him and he was expelled from the monastery. He affirmed that this caused him huge suffering, as if they were tearing off the very skin from his body.
In this episode, you can see the wisdom of the man. There is a great difference between his attitude and that of many of today’s theologians, who, even though they may know Aramaic and Sanskrit and make extensive comments on Holy Scriptures, have no love for their habits and readily abandon them. I leave aside the fact that many of these theologians reach conclusions that either God does not exist or that all religions worship the one true God. How greatly superior St. Joseph of Cupertino was to these men!
His comments regarding the loss of the spiritual consolations he had enjoyed since childhood also reflect his superiority. He had a profound detachment from material goods, and valued the spiritual gifts he had above all else. This is positively a manifestation of superiority. Then, even those consolations were taken from him.
What did he do? Did he revolt? No. He “complained to God about God,” according to his own extraordinary words. He turned to God to respectfully ask Him why He was treating him that way. Our Lady did something analogous when she asked the Divine Child why He had gone to the Temple to discuss with the doctors without warning her and St. Joseph. It was a lovely complaint. So also was the attitude of St. Joseph of Cupertino. It expresses well the superiority of his soul.
Third:
For a person accustomed to “happy endings,” the life of St. Joseph comes as a shock. In it, this person finds a complete inversion of patterns. Take, for example, the episode where he was expelled from the monastery and lacked decent lay clothing to wear. He set out on the road and was attacked by dogs. Not well mannered, clean dogs but bad-natured, dirty stable dogs. Those dogs bit him and tore his clothes to tatters. He looked so bad that some shepherds of the area took him for a thief.
He went to ask help from his uncle and was rejected. Afterward, his own mother turned him away from her house. His misfortunes multiplied, and everyone persecuted the poor, ugly, dirty and tattered man.
You can imagine the great confidence in Our Lady St. Joseph of Cupertino had to have in order to avoid falling into despair. He was perfectly capable of feeling the scorn that people had for him, and he also probably considered that such a reaction had a basis in reality, that is, that he was unintelligent, ugly, dirty, etc.
So what did he do? He continued on without concern about himself, without discouragement, but thinking only of the glory of God and Our Lady. Isn’t this a beautiful thing? I think that it is incomparably more beautiful than being very intelligent. Doing this, he was imitating Our Lord in His Passion, being despised by the populace and receiving all kinds of outrages for the glory of God.
Fourth:
St. Joseph of Cupertino represents in the Catholic Church a way to be detached from the gifts that many receive. A man gifted with great intelligence should meditate on how well St. Joseph of Cupertino accepted his lack of intelligence so that he might better use the gifts God gave him.
Another who is noble by birth should admire the way St. Joseph accepted his humble social condition in order to keep from being proud and remain accessible to simple people. Yet another who is rich should ponder the ready acceptance St. Joseph of Cupertino had of his extreme poverty so that he might use it to glorify God and Our Lady.
That is, St. Joseph of Cupertino represents one side of the scale that gives a perfect equilibrium to the Catholic Church. Both he and St. Thomas Aquinas are necessary for that perfect balance. I think that in Heaven the two could be closely joined glorifying Our Lady and Our Lord.
What is the application for us?
If we receive gifts from nature or from God, let us admire St. Joseph of Cupertino in order to be detached from them and use them well. If we lack qualities or have to endure sufferings, let us admire him and follow his example of confidence in order to accomplish what God has planned for us.
Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku usunęło z wystawy głównej ekspozycje dotyczące św. Maksymiliana Marii-Kolbe, bł. Rodziny Ulmów i rtm. Witolda Pileckiego. O sprawie poinformował były dyrektor tej placówki, prezes IPN dr Karol Nawrocki.
– Wspólnie z dr. Markiem Szymaniakiem i dr. Tomaszem Szturą jesteśmy jesteśmy po zwiedzeniu Muzeum II Wojny Światowej. To, co zobaczyliśmy dzisiaj na wystawie głównej, jest szokujące, bowiem w miejscu, gdzie było wspomnienie bł. Rodziny Ulmów, jest czarna dziura. Czarna ściana zamiast pamięci o tych, którzy ratowali Żydów w czasie II WŚ. Z wystawy głównej nowa dyrekcja usunęła także rotmistrza Witolda Pileckiego, a także św. ojca Maksymiliana Kolbe. To, co było przedmiotem sporu sądowego przez ostatnie sześć lat, co udało się nam jako dyrekcji dowieść przed polskim sądem, a więc zmiany na ekspozycji głównej, w nocy z 24 na 25 czerwca 2024 r. zostało po prostu ordynarnie usunięte, ewaporowane z przestrzeni 5 tys. metrów kwadratowych, na których nie znajduje się już miejsce dla ojca Kolbe, rtm. Pileckiego i Rodziny Ulmów – powiedział dr Nawrocki cytowany przez portal Tysol.pl.
Prezes IPN zaapelował do obecnego dyrektora Muzeum o opamiętanie, wskazując, że tego typu zachowania „nie zostaną zapomniane przez Polskę”. „Wycinanie, niszczenie pamięci ojca Kolbe, rtm. Pileckiego i Rodziny Ulmów będą głęboko w naszej pamięci” – zaznaczył.
Muzeum odniosło się do krytyki, przekonując, że chodzi o „spór o rozumienie polskiego patriotyzmu” oraz „starcie dwóch wizji mówienia o przeszłości: refleksyjnej i apologetycznej”.
Muzeum wskazało też krytycznie, że dotąd na wystawie brakowało na przykład… homoseksualistów.
„W tej części wystawy celowo nie zostały wyróżnione kategorie zawodowe, narodowe czy społeczne, nie zostali wyróżnieni np. więźniowie polityczni czy homoseksualiści. Nie bez powodu nie było tam przedwojennych fotografii więźniów ani historii powszechnie znanych osób.
Pokazano za to takie elementy codzienności, jak obozowy reżim, głód, eksperymenty medyczne, opór, czas wolny itp. Wprowadzenie gabloty poświęconej wyłącznie duchownym rzymskokatolickim oraz zawieszenie w centralnych punktach tej przestrzeni portretów o. Kolbego i rtm. Pileckiego zaburzyło antropologiczny charakter narracji” – podano.
Ironically, one of the reasons for Saint John Cardinal Fisher’s relative obscurity is confusion with his contemporary, Saint Thomas More. They were convicted of the same crime and executed in the same manner. Holy Mother Church canonized them in the same ceremony 400 years after their deaths.
First, we need to place John Fisher into his historical context. Without that context, his life leaves more questions than answers.
Before Henry VIII’s apostasy, the Church was far wealthier than the Crown. Indeed, it was said that no one at any point in England could walk more than an hour without encountering a parish church, monastery, convent, hospital, or school. However, that wealth and power masked a deep and widespread impiety.
England was emerging from the War of the Roses. For 32 years, two branches of the Royal House of Plantagenet—Lancastrians and Yorkists—battled each other. The civil government was rent by discord while the Church prospered.
An Independent Spirit
The eleven hundred miles between Rome and London spawned a sense of independence in the English Church. That made it easy for Englishmen to embrace the anti-religious humanism of the so-called Renaissance. This attitude not only explains Henry VIII’s apostasy but also that of the English bishops.
Another common problem was that the road to higher office and income was based more on personal connections than care for souls. Most of the politically powerful Church leadership was inept at piety, preaching, and scholarship.
In the fifteenth and sixteenth centuries, there were only three learned professions—teaching, the law, and the clergy. Teaching didn’t pay much. Lawyers were held in low repute. Those with the right connections often chose the Church. Therefore, the upper clergy was usually occupied by the ambitious rather than the genuinely pious.
The seminaries of the time also bear some of the blame. Many sources charge that the typical run of parish priests knew only enough Latin to celebrate Holy Mass.
A Brilliant Young Man
Historians know little about John Fisher’s childhood. Scholars even have to guess about the date of his birth. Most place the date at 1469.
He was raised in a market town in Yorkshire. His father, Robert Fisher, dealt in woolen goods, and the family prospered. His father died young, and his mother re-married. Fisher’s mother and stepfather must have seen something extraordinary in young John because he entered Cambridge University at the age of fourteen.
John Fisher completed a Bachelor’s Degree in 1488 and a Master’s in 1491. He was ordained into the priesthood at age 22. He quickly moved up through the ranks of the Cambridge faculty to be a “senior proctor” by age 25.
“The Lady Mother of the King”
In 1495, the young academic attended a dinner that would change his life. An entry in his official logbook stated, “I dined with the Lady Mother of the King.”
The King’s mother was Lady Margaret Beaufort. She was a descendant of King Edward III. She had a tumultuous life. Her family was on the Lancastrian side in the War of the Roses. She would marry—and bury—four husbands. The second was Edmond Tudor—a Yorkist. He died a year later, but the marriage would produce an heir, Henry VII, whose coronation ended the dynastic dispute.
Unusually, the Lady Margaret’s world of dynastic marriages, politics and the uncertainty of dynastic war made her immune to the attractions of power. One of John Fisher’s modern biographers said of her, “The Lady Margaret’s deep devotion to the Church and her love of learning gave meaning to her life and excluded those worldly ambitions that might have poisoned the feelings of any other woman standing so close to the throne.”
Her fourth husband died in 1504. The 61-year-old noblewoman dedicated the rest of her life to religion. For the rest of her life, she served God by creating colleges to train priests. In that process, her young confessor, Father John Fisher, played a significant role.
Long after her death, John Fisher wrote of Lady Margaret, “That though she chose me as her director to hear her confessions and to guide her life, yet I will gladly confess that I learnt more from her great virtue then ever I could teach her.”
The Best Connections
As mentioned before, Henry VII’s coronation marked the end of the War of the Roses. However, his claim to the throne was not secure. The King’s insecurity would be reflected in his son and successor—Henry VIII.
Henry VII and Lady Margaret had a close personal relationship. They saw eye-to-eye on matters of state. Therefore, It is only natural that the son should respect the man his mother trusted so much. The King appointed John Fisher to be the Bishop of Rochester in 1504. This appointment began the most productive phase of John Fisher’s life.
John Fisher’s position was enviable. He was in favor with the King, and the confidant of the King’s mother. He was a well-regarded academic figure creating two new colleges with the Lady Margaret’s considerable resources behind him. He was also a Bishop, which made him a member of the House of Lords.
A Holy Bishop in a Lowly Diocese
Rochester, though, had the reputation of being the poorest diocese in England, an unattractive rural backwater.
For a bishop, especially one with John Fisher’s intelligence, contacts, and influence, Rochester could have been a “stepping stone” to higher preferment. However, Fisher remained the Bishop of Richmond for 31 years until his death.
Even more unusually, he fulfilled his duties in person. Most of Fisher’s fellow bishops delegated their responsibilities to underlings. That was not Fisher’s way. He threw his energies into the task while continuing his political and academic duties. It must have been exhausting. The travel alone, in unheated carriages, must have consumed vast amounts of his time. Yet he made those trips frequently.
The jurist, William Rastell—Saint Thomas More’s nephew and associate—left this recollection:
“He was in holiness, learning and diligence in his cure and in fulfilling his office of Bishop such that of many hundred years, England had not any bishop worthy to be compared unto him. And if all the countries of Christendom were searched, there could not lightly among all other nations be found one that hath been in all things like unto him, so well used and fulfilled the office of Bishop as he did. He was of such high perfection in holy life and strait and austere living as few were, I suppose, in all Christendom in his time.”
John Fisher had been a Bishop for five years when Henry VIII became King. Father Fisher may have even been one of young Henry’s tutors. However, they were never close. Fisher was twenty-two years older than the young King, who probably looked at his grandmother’s confessor as a kind of holdover.
Gathering Clouds Over England
Fisher’s downfall can be traced to a remarkable event in May of 1527. Over three days, King Henry VIII answered charges that he lived in sin with his brother’s widow. The hearing was a farce. No one would have had the courage to list Henry’s sins to his face unless the King had some ulterior motive. This pseudo-court was the first move in Henry’s attempt to obtain a divorce from Catherine of Aragon.
Leviticus 20:21 says, “He that marrieth his brother’s wife doth an unlawful thing, he hath uncovered his brother’s nakedness: they shall be without children.”
Princess Catherine—daughter of Ferdinand and Isabella of Spain—had been betrothed to Henry’s older brother, Arthur, when Arthur was eleven. The two kings desired an alliance between England and Spain. The couple met each other four years later. The marriage ceremony took place nine days after they met.
However, the fifteen-year-old prince was unwell, dying six months after the wedding. There is much evidence that the couple never consummated their marriage. The two kings agreed that the seventeen-year-old Catherine should eventually marry Henry, who was eleven when his brother died. Both kings requested and obtained a papal dispensation for the marriage. In 1509, the seventeen-year-old King married the twenty-three-year-old princess.
By 1527, Henry wanted a new wife. Historians still argue about whether Henry’s primary motivation was the lack of a male heir or the coquettish charms of Anne Boleyn. Eager to dispose of Catherine, Henry assigned to his Lord Chancellor and Archbishop of York, Thomas Wolsey, the task of obtaining a papal annulment.
Defending the Queen and the Faith
John Fisher entered this torrid tale when Wolsey asked the bishops for their opinions about the legality of the Pope’s dispensation that had allowed the couple to marry.
Fisher based his opinion on Our Lord’s statement to Saint Peter, “Whatsoever thou shalt loose on earth shall be loosed in heaven, and whatsoever thou shalt bind on earth shalt be bound in heaven.” The Pope had granted a dispensation, therefore the marriage was legal and indissoluble. Any other conclusion would brand the dispensation as a papal mistake, and such an error was impossible.
Fisher would not be executed for another eight years. However, the personalities of the lecherous, power-mad King and the righteous scholar-bishop allowed no other outcome. Those eight years are signs of Fisher’s influence as a peerless scholar, a dutiful bishop, and a self-sacrificing Christian.
Henry sought to win Fisher over to his side, to no avail. The situation drove European politics into turmoil. Catherine’s nephew, Charles V, was King of Spain and Emperor of the Holy Roman Empire. Pope Clement VII knew that any decision must infuriate either Henry or Charles.
Henry and Wolsey tried a new strategy. The Church would decide the question through a rarely used Legatine court under the auspices of England’s papal legate, Cardinal Caravaggio. At the court, Bishop Fisher argued the Queen’s case.
“Forsooth, my lord,” Fisher began. “I am a professor of the truth; I know that God is truth itself, nor he ever spake but the truth; which said, What God hath joined together let not man put asunder. And forasmuch as this marriage was made and joined by God to a good intent, I say that I know the truth the which cannot be broken or loosed by the power of man upon no feigned occasion.”
Some say that Henry flew into a rage at hearing these words. However, he was sufficiently intelligent to know that executing the famous Bishop would encourage opposition.
Failed Political Strategies
Henry’s advisors recommended caution. Fisher was already in his late fifties at a time when fifty was old. He was thin and emaciated from his many penances and his exhausting schedule. Surely, he would die soon. After his demise, his words could be safely ignored. Henry acquiesced. He even grudgingly made Bishop Fisher Queen Catherine’s counselor.
Amazingly, the King had some residual affection for his Queen. No one records that Henry ever spoke ill of Catherine herself. Was he trying to assuage his conscience? Was it a cynical political move? It is a mystery that fascinates many.
Bishop Fisher did his utmost to argue for Queen Catherine’s cause and, simultaneously, the cause of Catholic England.
By 1530, Henry had decided that his Chancellor had failed him. Cardinal Wolsey died while on his way to London, where trial and execution awaited him.
Separation from the Body of Christ
In December 1532, Henry married Anne Boleyn secretly. She became pregnant. There was a public wedding in January. On May 23, 1533, the loathsome Archbishop of Canterbury, Thomas Cranmer, declared that Henry’s earlier marriage to Catherine was invalid. Soon, Parliament passed an “Act of Succession,” declaring Henry and Catherine’s daughter, Mary, illegitimate and giving her rightful place to Anne Boleyn’s children. In 1534, Parliament passed the “Act of Supremacy,” officially separating England from the Catholic Church. It established Henry as the supreme head of the new Church of England.
Furthermore, it was declared an act of treason not to swear to the Acts of Succession and Supremacy.
John Fisher refused the oath. He was taken to the Tower of London, where he would spend the last year-and-a-half of his life. There was an official trial, but its outcome was never in doubt.
One last significant event happened before Bishop Fisher’s execution. On May 31, 1535, Pope Paul III elevated the Bishop to become the Cardinal of San Vitale.
Henry was enraged. When he heard of it, he shouted, “Let the Pope send him a hat when he will. But I will so provide that whensoever it cometh he shall wear it on his shoulders—for head he shall have none to set it on.”
Less than one month later, Henry carried through on his threat.
“In the early hours of June 22, the Tower officer met the prisoner in his cell and reminded him that he was old, unable to bear the prison regime for long. Then he announced the King’s decision that the execution takes place that very morning.
“All right,” replied the saint. “If that’s the message you bring, it’s nothing new to me. I waited for it every day. What time is it?”
“About five.”
“What time is my departure from this world scheduled?”
“At Ten.”
“Then I would thank you if you allow me to sleep another hour or two, as I didn’t sleep much last night, not out of fear but because of my illnesses and great weakness.”
“When the officer returned at nine o’clock, he found Fisher ready and dressed. The holy Bishop took the New Testament and read with great consolation these words of Saint John: “Now this is eternal life: That they may know thee, the only true God, and Jesus Christ, whom thou hast sent. I have glorified thee on earth; I have finished the work which thou gavest me to do. And now glorify thou me, O Father, with thyself, with the glory which I had, before the world was, with thee.” Then he asked to be given his fur-lined robe. To which the officer questioned him:
“But, my lord, why should you take such care of your health if your time is up and you have little more than an hour to live?”
“I ask for my cloak to keep me warm until the moment of execution. For even though I do not lack the courage to die a holy death, I still don’t want to jeopardize my health even for a moment.”
A Saint Requests Prayers
“He walked towards the scaffold, straightening his body, which was so thin and gaunt that it looked like death had taken a human form. On the platform, in an intelligible and clear voice, he asked those watching the execution to pray for him:
“Until now, I have never been afraid of death. However, I am flesh, and Saint Peter, fearing for his flesh, denied the Lord three times. Help me, therefore, that at the precise moment that I receive the mortal blow, I do not give in through weakness on any point of the Catholic Religion.”
“At the scaffold, he felt that his human weakness could get the upper hand. He was afraid of becoming afraid. Thus, he asked those present to pray for him.
“How appropriate it was for him to distrust himself! There, on the scaffold, his tormentors insisted on perverting him and making him deny the Catholic faith. Their last-minute harassment had a purpose. They know that it would be a triumph for the Anglican cause if he accepted their heretical proposals. If the saint accepted the offers, he would leave that scaffold surrounded by honor and applause. He would sleep that night comfortably in some palace and have a few years of pampered life ahead of him.
“However, Saint John Fisher feared his fear. He feared a temptation from the devil at that time. He recognized that he might fall. Thus, he asked for others to pray on his behalf. Above all, he must have begged for the intercession of Mary Most Holy at the throne of Our Lord Jesus Christ.
“He remained unshakable in his faith, was beheaded, and received the crown of martyrdom.”
The conclusion of Professor Plinio’s reflection leaves us to briefly discuss the importance of Saint John Fisher to modern Catholics.
Redemptive Suffering
Saint John Fisher, alone of all English bishops, stood up for the Church. Their commitment was weak because they had worldly ambitions. Saint John Fisher’s was strong because it was based upon knowledge, conviction, and self-sacrifice.
Saint John Fisher is important as an example of redemptive suffering. Suffering was a constant in Fisher’s life. One might look at the thirty-year-old Fisher and wonder what he had to suffer about.
However, even at the height of his importance, John Fisher knew that only suffering builds and tests virtue. So, he imposed that suffering upon himself. He wore a scratchy hair shirt underneath his dignified clothing. He fasted even though he could have eaten foods as fine as England could provide. He slept four hours a night. In the dark night, he examined his conscience and meted out punishments with a flagellant’s whip.
Such a foundation would serve him well. His fellow bishops feared losing their comforts and positions. Fisher knew that life’s comforts were tawdry compared to Heaven’s joys. He conquered luxury—and, as such, could treat it with contempt. When he dressed in his best clothes on June 22, 1535, he knew he was losing nothing. John Fisher walked into the arena with his eyes open—and still he went.
Who will be the Church’s heroes in 2024, as Saint John Fisher was in 1535?
Św. Rafał Kalinowski to jeden z tych świętych, któremu nie od zawsze z Kościołem było po drodze. Zanim się nawrócił i trafił do zakonu był inżynierem, wojskowym, zesłano go też na Syberię… Jego życie, to przykład, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, a każdy grzesznik powołany jest do świętości.
1.Od inżyniera do zakonnika
Nim Rafał Kalinowski przywdział habit zakonny ukończył studia uzyskując tytuł inżyniera. Wstąpił także do wojska, gdzie awansował do stopnia porucznika. Brał udział m.in. w budowie kolei żelaznej Odessa-Kijów-Kursk. Czując, że zbliża się powstanie, objął stanowisko ministra wojny w rejonie Wilna, aby móc lepiej służyć swoją wiedzą wojskową i umiejętnościami.
2.„Święty” grzesznik
Po wstąpieniu do wojska Rafał Kalinowski zaprzestał przystępowania do sakramentów świętych, a do kościoła chodził sporadycznie. Mocno trapiły go rozterki wewnętrzne związane ze swoją narodowością, pobytem we wojsku, a także zdrowiem.
3.Nawrócony – jak św. Augustyn
Rafał Kalinowski wspierany modlitwami matki oraz rodzeństwa nawrócił się mniej więcej w okresie Powstania Styczniowego. Ogromny wpływ na jego przemianę miał również św. Augustyn, z którym Rafał Kalinowski miał wiele wspólnego. Św. Augustyn, tak jak i Rafał Kalinowski, wiódł za młodu próżniacze i grzeszne życie, które zmieniło się pod wpływem nieustannej modlitwy jego matki – Moniki. Na nawrócenie Rafała Kalinowskiego miała również wpływ lektura „Wyznania” św. Augustyna, za której sprawą powrócił do praktyk religijnych ze szczególną gorliwością.
4.Wyrwany z rąk śmierci
Po upadku Powstania Styczniowego, w którym brał czynny udział, został aresztowany i skazany na karę śmierci, którą zamieniono na dziesięć lat katorżniczej pracy na Syberii. Pracował wytrwale w warzelni soli, nie uskarżał się na swój los i przyjmował wszystkie jego przeciwności – w ten sposób stał się wsparciem dla współwięźniów, którym dodawał otuchy słowem i własnym postępowaniem.
5.Wychowawca Księcia Czartoryskiego
Po powrocie z Syberii uzyskał paszport i wyjechał z Polski na Zachód, jako wychowawca młodego księcia Augusta Czartoryskiego, którym opiekował się przez trzy lata. Rafał Kalinowski wywarł ogromny duchowy wpływ na księciu Czartoryskim i otworzył mu drogę do jedności z Bogiem.
6.„Ofiara konfesjonału”
Rafał Kalinowski uważany był za doskonałego spowiednika. Ze względu na przeżyty w młodości kryzys wiary miał ogromny dar jednania grzeszników z Bogiem. Wiele godzin spędzał na spowiadaniu wiernych, dlatego uważany był za „ofiarę konfesjonału”. Przywracał ludziom dręczonym przez lęk i niepokój wiarę w Boże Miłosierdzie i spokój sumienia.
Kościół wspomina św. Rafała Kalinowskiego 20 listopada.
Chrystianizacja ziem polskich, zapoczątkowana chrztem księcia Polan Mieszka I, przebiegała dynamicznie. Jednak, jak wszędzie, wiara rodziła się z krwi męczenników.
Światło z Monte Cassino
Zakon benedyktynów, założony w roku 529 przez św. Benedykta z Nursji, jedna z najstarszych wspólnot monastycznych świata Zachodu, odegrał ogromną rolę w nawracaniu Europy, w tym Polski.
Z klasztornego wzgórza na Monte Cassino zdawała się promieniować siła, przemieniająca kraje i narody. W czasach Mieszka I i Bolesława Chrobrego to właśnie benedyktyńscy misjonarze, pochodzący przede wszystkim z Czech i Węgier, krzewili wśród elit i ludu naukę Chrystusa. To ze wspólnot benedyktynów rekrutowali się pierwsi polscy biskupi – Jordan i Unger. Benedyktynami byli: św. Wojciech, który chwalebny żywot uwieńczył męczeńską śmiercią w Prusach, jego przyrodni brat Radzim Gaudenty – pierwszy arcybiskup gnieźnieński, św. Bruno z Kwerfurtu – autor dzieł literackich poświęconych Polsce, zamordowany przez pogańskich Jaćwingów, czy też św. Andrzej Świerad, pustelnik.
Zapotrzebowanie na misjonarzy było ogromne, tym bardziej, że światło Ewangelii należało ponieść dalej, między pogańskie ludy graniczące z państwem Piastów. Dlatego w roku 1000, podczas zjazdu gnieźnieńskiego, książę Bolesław Chrobry goszczący cesarza Ottona III (przybyłego tu z pielgrzymką do grobu św. Wojciecha), zwrócił się z usilną prośbą o przysłanie nowych zakonników. Cesarz, po głębokim namyśle, powierzył realizację zadania swemu krewniakowi, biskupowi Brunonowi z Kwerfurtu, który mnisi habit przywdział na wieść o śmierci św. Wojciecha. Ten postanowił skierować do słowiańskiego kraju dwóch benedyktynów z klasztoru pustelniczego we włoskim Pereum opodal Rawenny, wychowanków św. Romualda.
Boska Kohorta
Pod koniec 1001 roku z Italii wyruszyło dwóch eremitów, Benedykt i Jan.
Pierwszy był młodym mężczyzną, niespełna trzydziestoletnim, który spędził prawie połowę swego życia za murami klasztorów i pustelni. Musiał być człowiekiem pełnym energii, obdarzonym zdolnościami przywódczymi i organizatorskimi, bowiem wyznaczono go na wodza „Boskiej Kohorty”, udającej się z misją do dalekiej Polski.
Jego towarzysz Jan był dwakroć starszy. Lata przeżyte w surowych warunkach poorały głębokimi bruzdami jego oblicze, dodatkowo oszpecone śladami po przebytej ospie. Na domiar wszystkiego był niewidomy na jedno oko. Jednakże pomimo tej ułomności oraz wieku, jak na owe czasy mocno zaawansowanego, brat Jan trzymał się krzepko, słynął z wielkiej wytrwałości. We wspólnocie wyróżniał się ogromną wiedzą i kulturą, a wrodzona łagodność łatwo zjednywała mu serca otoczenia.
Obaj zakonnicy opanowali podstawy mowy Polan. Na drogę zostali zaopatrzeni w księgi i przedmioty liturgiczne. Podążali najpewniej szlakiem alpejskim, przez Weronę, Trydent, Bolzano, Augsburg, Ratyzbonę, Pragę, Wrocław, by wreszcie w Poznaniu stanąć przed obliczem księcia Bolesława. Ten powitał ich serdecznie, z wrodzoną sobie hojnością zapewniając wszelkie wsparcie w przedsięwzięciu.
Pustelnia
Bolesław wyznaczył mnichom miejsce osiedlenia, „tam, gdzie piękny las nadawał się na samotnię”.
Ponieważ spisujący potem dzieje misji św. Bruno z Kwerfurtu nie podał dokładnego miejsca usytuowania pustelni, dzisiaj historycy łamią sobie głowy nad jej lokalizacją. Wielu opowiada się za okolicami Międzyrzecza (obok wsi Święty Wojciech lub też na terenie obecnej Winnicy), swoich zwolenników posiadają Kaźmierz pod Szamotułami, Kazimierz Biskupi oraz Trzemeszno. Wiadomo, że erem otaczały gęste lasy, choć w pobliżu usytuowana była wieś, której mieszkańców książę Bolesław zobowiązał do wspierania zakonników, w tym do ich aprowizacji. Na zabudowania pustelni składał się drewniany kościół oraz kilka małych chatek. Teren otoczony był płotem. Ogrodzenie zabezpieczały dodatkowo kolczaste rośliny, co stanowiło obronę raczej przed dzikimi zwierzętami, bo z okoliczną ludnością stosunki układały się znakomicie.
Obsada misji szybko powiększyła się. Do Benedykta i Jana dołączyli nowicjusze „z kraju i mowy słowiańskiej”. Byli to Izaak, młodzieniec mniej więcej dwudziestopięcioletni, wraz z młodszym bratem Mateuszem. Niewiele o nich wiadomo, poza tym, że musieli pochodzić z bardzo religijnej familii – ich dwie siostry były mniszkami w klasztorze w Gnieźnie. W eremie znalazł się też Krystyn, młody człowiek (możliwe, że nastolatek) z ludu, któremu wyznaczono rolę sługi i kucharza, a potem brata-laika. Wkrótce do wspólnoty dołączył jeszcze jeden misjonarz, włoski zakonnik Barnaba.
Zakonnicy prowadzili surowy żywot wedle wskazań świętych Benedykta i Romualda. Jednakże modlitwy i posty nie wypełniały im całego życia. Uznanie wśród miejscowych zdobyło im propagowanie nowych sposobów karczowania lasów i uprawy roli. Nabożeństwa odprawiane w pustelni przyciągały coraz większą rzeszę wiernych.
W roku 1003 Benedykt postanowił wydelegować jednego z braci do Rzymu, na rozmowy z biskupem Brunonem. Zapewne zamierzał złożyć mu sprawozdanie z dotychczasowych działań oraz ustalić kierunki dalszej pracy misyjnej. Książę Bolesław podarował eremitom 10 funtów srebra jako pokrycie kosztów podróży, zakonnicy jednak, wierni nakazowi praktykowania ubóstwa, postanowili odesłać tak hojny dar i zorganizować podróż własnym sumptem. Benedykt wybrał do tej misji brata Barnabę. Tą decyzją ocalił mu życie.
Przyjacielu, po co przyszedłeś…?
10 listopada 1003 roku wieczorem w pustelni odprawiono modły „w świętą wigilię szczodrobliwego i łaskawego Marcina”. Niestety, w tym samym czasie w okolicy przebywała grupa ludzi, która nie myślała o modlitwie.
Jak później napisał św. Brunon, relacjonując owo zdarzenie, „człowiek książęcy, który przedtem im usługiwał, wraz z innymi złymi chrześcijanami, podpiwszy sobie dla dodania animuszu, postanowili zabić eremitów i zrabować im srebro, o którego zwrocie dla księcia nie wiedzieli”.
Napastnicy dotarli do pustelni około północy. Bez trudu sforsowali ogrodzenie i wdarli się do chat, trzymając w dłoniach miecze i pochodnie.
Św. Brunon po latach rozmawiał ze zbrodniarzami i zostawił nam przejmujący opis tragedii. Kiedy zbóje obudzili eremitów, zapadła chwila milczenia. W końcu brat Jan, który najlepiej znał język miejscowych, zapytał ze zwykłą sobie uprzejmością:
– Przyjacielu, po co przyszedłeś i czego nowego chcą ci uzbrojeni ludzie?
Zrazu zbójcy usiłowali przedstawiać się jako wysłannicy księcia Bolesława, przybyli z nakazem uwięzienia mnichów. Pustelnicy odrzucili te słowa jako kłamliwe. W końcu napastnicy otwarcie wyznali, po co przyszli, nie ukrywając zamiaru popełnienia mordu. Wówczas Jan wyrzekł spokojnie:
– Niech Bóg was wspomaga i nas!
Zaraz po tych słowach pustelnik runął na ziemię, dwukrotnie ugodzony mieczem. Drugi zginął Benedykt, któremu brzeszczot napastnika rozpłatał głowę. Trzeciego dopadli Izaaka, zadając mu w pośpiechu wiele ran, podczas gdy on zdołał pobłogosławić morderców. Mateusz wybiegł w celi, podążając w stronę kościoła. Nie zdążył wszakże przemierzyć dziedzińca, bo przeszyły go zaraz oszczepy. Był jeszcze Krystyn, który nie sprzedał łatwo żywota. Młodzieniec porwał za drąg i jął wymierzać ciosy bandytom. Tych było jednak zbyt wielu. Ostatni eremita oddał życie w walce.
Napastnicy splądrowali zabudowania, ale oczywiście nie znaleźli kosztowności. Musieli zadowolić się drogocennym ornatem, darem cesarza Ottona III. Pocięli ornat na kawałki, po czym oddalili się, uprzednio podpaliwszy kościół. Po ich odejściu ogień samoistnie wygasł.
Wojownik Krystyn i sieroctwo Barnaby
Rankiem pustelnię odwiedzili chłopi, przybyli na zapowiedzianą uroczystość ku czci św. Marcina. Ze zgrozą odkryli zwłoki pięciu zamordowanych.
Powiadomiony o sprawie biskup Unger niezwłocznie przybył na miejsce zbrodni. Po dokonaniu oględzin nakazał pochować męczenników pod podłogą ich kościoła. We wspólnej mogile, choć w czterech trumnach spoczęli: Benedykt, Jan, Izaak i Mateusz. Przez pewien czas trumny pozostały otwarte, dzięki czemu zadziwieni świadkowie mogli stwierdzić, iż zwłoki nie ulegały rozkładowi.
Krystyna, jako poległego w walce, zrazu pogrzebano w osobnym grobie na terenie samotni. W owym czasie, w przedkrucjatowym Kościele, tu i ówdzie trwały jeszcze spory, czy padłych w boju wojowników Chrystusa godzi się traktować na równi z męczennikami idącymi na śmierć z pokorą. Po jakimś czasie ulewne deszcze odsłoniły płytką krystynową mogiłę. Oczom wiernych ukazały się jego zwłoki, nienaruszone podobnie jak ciała jego zakonnych braci. Ostatecznie Krystyn spoczął wśród swych towarzyszy, w bratniej kwaterze. W przyszłości zostanie obwołany patronem polskiego rycerstwa.
Lud żegnał płaczem pomordowanych, jako prawdziwych przyjaciół, których życie brutalnie przerwano. Jednakowoż wśród tej żałości znalazły się łzy szczególne, płynące wprost z wnętrza rozdartej duszy. Brat Barnaba niewiele dni po tragedii powrócił do pustelni ze swych rzymskich wojaży. Wstrząśnięty śmiercią ludzi mu tak bliskich, zazdrościł im przecie – chciałoby się rzec: „tak po ludzku” – szczególnym rodzajem bezgrzesznej, chrześcijańskiej zazdrości. Owóż brat Barnaba, zwyczajnie po chrześcijańsku, zazdrościł swym braciom męczeńskiego skonu.
Jak pięknie napisał o nim ks. Piotr Pękalski, Barnaba „[…] dowiedziawszy się o męczeństwie swej braci, ze ściśnionym sercem rzewnie płacząc, bardzo żałował, że sobie na to nie zasłużył, aby się był stał razem z bracią swą uczestnikiem palmy męczeńskiej. Skoro powrócił z Gniezna na pustynię, widząc swych towarzyszów życia zakonnego, w ich celach rozmaitym katuszy rodzajem srogo umęczonych, ciężko narzekał, że on tylko sam jeden w smutnym zostawiony sieroctwie, gdy bracia jego już stanęli przed oblicznością Bożą z wieńcem męczeńskim. Na tej samej pustyni wystawił dla siebie nową celkę, i w niej z całą pustelnika ścisłością żyjąc jeszcze czas niejaki, świętobliwie pełen zasługi i cnoty, zasnął słodko w Panu Zbawicielu swoim”.
Sprawiedliwość
Zarządzony pościg szybko doprowadził do ujęcia zbójców, koczujących w okolicznych lasach.
Pojmanych, zakutych w łańcuchy, zaprowadzono przed oblicze księcia Bolesława, ten zaś skazał ich na śmierć głodową. Wtedy wszakże zgłosił się młody zakonnik, Andrzej, zaświadczając, iż doznał wstrząsającej wizji. Jak stwierdził, ukazali mu się męczennicy, Benedykt i Jan, prosząc o darowanie życia ich mordercom. A były to czasy, gdy mistyczne objawienia traktowano wyżej od prawniczego paragrafiarstwa… Więźniów oszczędzono, przekazując ich klasztorowi na dożywotnią służbę, aby ciężką pracą odpokutowali popełnioną zbrodnię.
Jak podają źródła, zbójami kierowała przyziemna żądza zysku, chęć zagarnięcia rzekomych skarbów, których zakonnicy wcale nie posiadali. Dzisiaj można usłyszeć „teorie spiskowe”, wedle których za napadem na pustelnię miał rzekomo stać najstarszy syn Chrobrego, Bezprym (który podówczas liczył sobie ledwo 16 wiosen), bądź że atak zorganizował król Niemiec (późniejszy cesarz) Henryk II, skonfliktowany z księciem Bolesławem. Póki co, nie odnaleziono jednoznacznych dowodów na poparcie takich tez.
Drogowskazy
W roku 1004 biskup Unger wraz z ocalałym bratem Barnabą stanęli przed obliczem papieża Jana XVIII, zdając mu relację z dramatu.
Biskup Rzymu zaliczył zamordowanych w poczet świętych męczenników Kościoła. Ich kult szybko rozpowszechnił się w Polsce, a z czasem dotarł również do Czech, na Morawy, do Niemiec i Włoch. Kult Pięciu Braci Męczenników został urzędowo zatwierdzony w roku 1508 przez papieża Juliusza II. Trzej eremici: Izaak, Mateusz i Krystyn byli pierwszymi w dziejach Kościoła kanonizowanymi świętymi urodzonymi na ziemiach polskich.
***
W postawie Pięciu Braci możemy odkryć wiele dróg prowadzących do świętości. Modlitwa, asceza, samodoskonalenie duchowe towarzyszyły ciężkiej pracy na rzecz dobra ogółu. Bezbrzeżna dobroć i szlachetność Izaaka błogosławiącego swoich oprawców nie stała w sprzeczności z dzielnością Krystyna, próbującego siłą odeprzeć intruzów nachodzących świątynię. Wszystko to było bowiem naśladownictwem Chrystusa. Wszystko pochodziło z jednego ożywczego źródła, które tysiąc lat wcześniej wytrysnęło w dalekiej Galilei.
Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn. Poznaj Pierwszych Męczenników Polskich
„Pierwsi męczennicy Polscy to – obok św. Wojciecha – najstarsi świadkowie Chrystusa na ziemi polskiej” – mówił 2 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II w Gorzowie Wielkopolskim przed kościołem Pierwszych Męczenników Polskich. Co o nich wiemy?
Wiedzę o pierwszych pustelnikach w naszej ojczyźnie, którzy zginęli śmiercią męczeńską, a ofiarę ze swojego życia położyli u fundamentów polskiej państwowości, czerpiemy z trzech źródeł: Kroniki św. Bruna z Kwerfurtu, Żywotu św. Piotra Damianiego i czeskiej Kroniki Kosmasa. Choć śmierć tych pięciu świętych mężczyzn datowana jest na 1003 r. znamy ich imiona. Wiemy też, że Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn żyli i działali na zachodnich ziemiach Polski za czasów panowania Bolesława Chrobrego. Tradycja Kościoła nazywa ich Braćmi Polskimi, mimo, że byli wśród nich także cudzoziemcy. Dwóch mnichów, Benedykt i Jan, przybyło do Polski z Italii z misją zaszczepienia w młodym, chrześcijańskim kraju reguły życia św. Benedykta. Mateusz, Izaak i Krystyn byli pochodzenia słowiańskiego, najprawdopodobniej polskiego. Mieszkali w eremach i przedstawiali się jako benedyktyni żyjący według surowej reguły św. Romulada.
Z Italii do Polski
Benedykt urodził się ok. 970-975 r. w Italii, w Benewencie. Pochodził z zamożnej, bardzo religijnej rodziny. Wolą rodziców było, aby syn został duchownym. Tak się stało, jednak wystawny styl życia ówczesnego duchowieństwa rozczarował młodego chłopaka i wkrótce przeniósł się do benedyktyńskiego opactwa Świętego Zbawiciela, słynącego z surowej reguły i ascetycznego życia. Po kilku latach otrzymał zgodę przełożonych na zamieszkanie w pustelni.
Jan był starszy od Benedykta, urodził się ok. 940 r. w Wenecji, również w zamożnej rodzinie. Dość szybko podjął decyzję o życiu pustelniczym. Poznał św. Romulada i zamieszkał w eremie na zboczu góry Monte Cassino. To właśnie tu przyjął Benedykta, który szukał nowej formy życia pustelniczego. Ci dwaj dołączyli do Romulada i wkrótce w trójkę udali się do Rzymu na spotkanie z cesarzem Ottonem III. Z uwagi na to, że prawdopodobnie już na zjeździe gnieźnieńskim w 1000 r. zapadła decyzja o sprowadzeniu zakonników do Polski, cesarz Otton III szukał wśród mnichów kandydatów do tej trudnej misji. Po spotkaniu w Rzymie wybrał Benedykta i Jana. Gdy wyruszali w drogę do nieznanego kraju, Jan miał już ponad 60 lat. Ale podjęli wyzwanie. Zabrali ze sobą szaty, w tym ornat od cesarza i naczynia liturgiczne. Szli prawdopodobnie z Rzymu, przez Weronę, Augsburg, Ratyzbonę i Pragę. Być może zatrzymali się w Poznaniu. Dokładne miejsce, do którego przybyli i gdzie założyli klasztor, nie jest znane. Podaje się trzy hipotetyczne adresy: wieś Święty Wojciech na zachód od Poznania, Kazimierz pod Szamotułami i Kazimierz Biskupi.
Mówić, że Chrystus żyje
Od razu po przybyciu do Polski utworzyli klasztor, pustelniczy, bez żadnych wygód. Zbudowali drewniany kościół i kilka niedużych chatek, które pełniły rolę eremów. Mieli jeden, najważniejszy cel: głosić Chrystusa, mówić o nim ludziom, których kraj od 966 r. uczył się chrześcijaństwa. Mimo życia pustelniczego, mnisi podejmowali misje chrystianizacyjne. Pracowali wśród pogańskich plemion Wieletów i Pomorzan. Ich obecność i świadectwo wkrótce obudziła w miejscowych pragnienie prowadzenia podobnego życia. I tak do eremu dołączyli wkrótce rodzeni bracia Izaak i Mateusz a po nich Krystyn. Do pomocy przybył jeszcze jeden mnich z Italii – Barnaba. Dni wypełniała mnichom praca, modlitwa i głoszenie Chrystusa. Do 1003 r. misje chrystianizacyjne przebiegały pokojowo, w spotkaniach z pogańskimi plemionami nie stosowano ani przymusu, ani tym bardziej przemocy. Po śmierci Ottona III jego następca, Henryk II Święty, chciał szybkich efektów na dużą skalę i wydał rozkaz o siłowym, przymusowym „nawracaniu” pogan. Ta decyzja obudziła wrogość, misjonarze coraz częściej doświadczali niechęci pogan, a na niektórych terenach jawnej wrogości.
Noc męczeństwa
Dramat rozegrał się 10 listopada 1003 r. W czasie wieczornych modlitw do pustelni braci wtargnęli uzbrojeni mężczyźni. Okłamali mnichów, że wysłał ich Bolesław Chrobry. Żądali wydania ukrywanych w klasztorze kosztowności, ale gdy niczego w biednych chatkach nie znaleźni zabili bezbronnych mnichów. Najpierw zginął Jan, sędziwy już pustelnik z Wenecji, po nim Benedykt – ten, który nieustannie szukał coraz trudniejszej reguły życia. Przed drewnianym kościółkiem mężczyźni zamordowali Izaaka, Mateusza i Krystyna. Po zabójstwach zdemolowali klasztor i ukradli ornat, podarowany mnichom przez Ottona III. Uciekli. Ciała męczenników odnaleźli ludzie, którzy następnego dnia przyszli do kościoła na Mszę świętą. Już 12 listopada w miejscu męczeństwa zjawił się biskup Unger z Poznania. Braci pochowano 13 listopada w klasztornym kościele. Rok później, dzięki staraniom biskupa Ungera, Pięciu Braci Męczenników zostało ogłoszonych świętymi.
Mateusz, Izaak i Krystyn to pierwsi w dziejach Kościoła kanonizowani święci pochodzący z Polski. Warto pamiętać, że św. Wojciech, który jest pierwszym polskim męczennikiem i został ogłoszony świętym w 999 r., pochodził z Czech. Pierwszymi świętymi urodzonymi w Polsce są właśnie ci trzej z pięciu Pierwszych Męczenników Polskich.
***
„Boże, Ty uświęciłeś początki wiary w narodzie polskim krwią świętych męczenników Benedykta, Jana, Mateusza, Izaaka i Krystyna; wspomóż swoją łaską naszą słabość, abyśmy naśladując męczenników, którzy nie wahali się umrzeć za Ciebie, odważnie wyznawali Cię naszym życiem” – fragment z modlitwy odmawianej w dniu liturgicznego wspomnienia Pierwszych Męczenników Polskich.
***
Agnieszka Bugała
========================
Pięknie o nich pisze Gołubiew w wielkim dziele “Bolesław Chrobry”.
Miał pięć lat, kiedy zobaczył znak. Podczas wizyty w cerkwi matka objaśniała mu Ofiarę Ukrzyżowania. A on nagle ujrzał, jak od krucyfiksu odrywa się płomienna iskra. Wnętrze świątyni tonęło w półmroku, wierni kornie chylili głowy, czując na sobie spojrzenia Chrystusa i świętych spływające z ikon. A świecąca iskierka, widoczna tylko dla małego chłopca, wirowała w powietrzu, nieuchronnie zbliżając się do malca. W końcu dopadła go, wbiła mu się wprost w serce. Poczuł ból – tak ostry, że zapamiętał go na całe życie. Boleść ustąpiła po chwili, ale ogień miał w nim pozostać już na zawsze.
Droga
Urodził się w 1580 roku we Włodzimierzu Wołyńskim, w rusińskiej rodzinie Kunczyców. Na chrzcie otrzymał imię Iwan (Jan). Rodzice byli pobożnymi wyznawcami prawosławia i to im zawdzięczał zanurzenie się w pięknie liturgii wschodniej. Ojciec pragnął wykierować go na kupca, ale dorastający Iwan czuł, że jest stworzony do rzeczy wyższych. Płonął w nim ogień, rozniecony przed laty przez iskierkę z cerkiewnego krucyfiksu.
Gdy terminował w Wilnie, zachwycił go katolicyzm. A był to czas wielkich burz. Zawarta w 1596 roku Unia Brzeska dawała szansę czcicielom obrządku bizantyjskiego na powrót do jedności ze Stolicą Apostolską. Wrzały emocje i umysły. Zwolennicy Unii i prawosławia ścierali się w zażartych sporach. Trzeba było opowiedzieć się po jednej ze stron.
Młody Iwan dokonał wyboru. W roku 1604 przywdział habit bazylianina w unickim kościele Świętej Trójcy w Wilnie. Otrzymał zakonne imię Jozafat. Szczęście odnalazł w klasztornej celi, w modlitwie i nieraz drastycznych umartwieniach. Oprócz postów praktykował samobiczowanie, nosił włosienicę i łańcuch z kolcami, ofiarując swe cierpienia za nawrócenie schizmatyków. Porywający kaznodzieja i przenikliwy spowiednik, chętnie wspierał pensjonariuszy szpitali, przytułków i więzień.
Po kilku latach studiów teologicznych otrzymał święcenia kapłańskie, w wieku 38 lat mianowano go biskupem pomocniczym diecezji połockiej, a następnie jej ordynariuszem. Wzbraniał się gwałtownie przed tymi zaszczytami, uznając się za ich niegodnego. Jednakże jako arcypasterz diecezji spisał się znakomicie, przyczyniając się do wzmocnienia unickich parafii. Dbał o rozwój duchowy i moralny parafian, pilnował dyscypliny kleru, uporządkował sprawy finansowe, zwalczał wszelkiego rodzaju nadużycia. Dzięki niemu ogromna liczba prawosławnych przystąpiła do Unii, stąd przylgnął doń przydomek „duszochwata” (łowcy dusz).
Próba sił
Tymczasem narastał konflikt z przeciwnikami Unii (dyzunitami). W 1619 roku po ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej wojażował Teofan III – prawosławny patriarcha Jerozolimy. Nie oglądając się na zgodę króla, wyświęcił w kijowskiej Ławrze Peczerskiej szereg biskupów, odtwarzając hierarchię prawosławną uprzednio zlikwidowaną przez Unię Brzeską. Prawosławnym arcybiskupem połockim został Melecjusz Smotrycki, który niemal natychmiast rozpoczął ostrą walkę z unitą Jozafatem.
Do publicznych polemik i oskarżeń włączyli się anonimowi autorzy oszczerczych pamfletów. Jozafatowi zarzucano niestworzone rzeczy – pogromy ludności prawosławnej, nawrócenia pod przymusem, a nawet wykopywanie z ziemi zwłok dyzunitów i rzucanie ich psom na pożarcie. Tymczasem prawda była inna. Relacje naocznych świadków, tak katolików, jak prawosławnych, mówią o nadzwyczajnej dobroci i łagodności Jozafata. Archidiakon Doroteusz zaświadczał: „Wiedział dobrze Jozafat, że ze schizmatykami nic się nie zyskuje przez gwałt. We wszystkich przeto z nimi stosunkach używał słów anielską tchnących słodyczą. Przemowy jego pełne były apostolskiego namaszczenia i gorliwości, pełne ojcowskiej dobroci”. Sam hierarcha w liście do kanclerza litewskiego Lwa Sapiehy stwierdzał: „Do Unii, żebym kiedy kogo gwałtem przymuszał, to się nigdy nie pokaże”.
A zamęt narastał. W niektórych miastach prawosławni zyskali poparcie lokalnych władz. W Witebsku rada miejska poparła Smotryckiego, doszło do wypędzeń unitów i odbierania im cerkwi. Wbrew temu „duszochwat” nadal odnosił imponujące sukcesy misyjne. Nawet zatwardziali innowiercy okazywali mu wielki szacunek. Tym bardziej był niebezpieczny dla dyzunickich fanatyków. Doszło do pierwszych zamachów na jego życie, jeszcze nieskutecznych. Zacietrzewieni wrogowie Unii Brzeskiej postanowili więc wywołać masowy tumult.
Ludzie i psy
12 listopada 1623 roku podburzony tłum wtargnął do wnętrza pałacu arcybiskupiego w Witebsku. Rozległ się ryk: „Bij, zabij papistę, łacinnika!”.
Motłoch dopadł najpierw kilkoro służby, srodze pastwiąc się nad ofiarami. Wtedy na spotkanie nieproszonych gości pospieszył sam arcybiskup Jozafat. Uczynił nad przybyszami znak krzyża, po czym przemówił. Świadkowie zapamiętali jego słowa: „– Dziatki, dlaczego bijecie czeladkę moją? Nie zabijajcie ich. Jeśli macie coś przeciwko mnie, owóż jestem!”.
Od hierarchy biły takie majestat i powaga, że napastnicy zamarli. Wydawało się, że żaden nie podniesie ręki na arcypasterza. Nagle z bocznych drzwi komnaty wyłoniło się dwóch mężczyzn. Szli w stronę hierarchy spiesznym krokiem; zapamiętano ich niesamowite oczy, przypominające wzrok obłąkanych. Jeden ugodził Jozafata pałką, zwalając go z nóg. Drugi dzierżył topór – ten wziął szeroki zamach i ciął leżącego.
Bestia poczuła krew. Znów rozległ się wrzask gawiedzi. Motłoch wywlókł zwłoki na podwórko, pastwiąc się nad nimi strasznie. Trupa rozstrzeliwano z samopałów, kopano, opluwano. Postawiono go na nogi i szydzono: „Czyż dzisiaj nie niedziela? Trzeba ci mówić kazanie, arcybiskupie!”.
Wtedy pojawił się pies. Kroniki nie odnotowały, czy zwierz był własnością pałacu arcybiskupiego, czy też przybiegł z miasta zwabiony hałasem. Jego przeraźliwe ujadanie na moment zagłuszyło wrzask tłuszczy. Pies wpadł między opryszków, kłapiąc szczękami, aż odskoczyli przestraszeni. Przez dobrą chwilę zwierzę warowało przy zwłokach męczennika, broniąc do nich dostępu. Wodziło po zebranych wściekłymi ślepiami, obnażając kły i warcząc głucho, niepogodzone ze złem i nie szukające z nim pojednania – stworzenie najbardziej ludzkie ze wszystkich obecnych…
Ale człowiecza bestia nie dała sobie wydrzeć żeru. Opryszkowie rzucili się tłumnie; znów poszły w ruch pałki i siekiery. Psisko broniło się zaciekle, padało pod ciosami, by znów poderwać się do walki, aż wreszcie legło nieruchomo. Oprawcy poćwiartowali je, potem ułożyli zmasakrowane szczątki na trupie arcybiskupa, by pohańbić męczennika, mieszając jego krew z psią posoką. Następnie powleczono ciało Jozafata ulicami miasta, nad rzekę, by ostatecznie zatopić je w nurtach Dźwiny.
Każda męczeńska śmierć kryje w sobie jakieś podobieństwo do Ofiary z Golgoty. Kaźń Jozafata była względem Niej bliźniaczą poprzez samotność w godzinie śmierci. Dość jeszcze wtedy liczni łacinnicy i unici Witebska, niczym niegdyś przerażeni Apostołowie, zaszyli się w swoich domach; żaden nie pospieszył z pomocą ani ze słowem protestu.
Krwawiąca rana
W końcu w mieście nastała martwa cisza. Ulice wyludniły się. Ostatni gapie przemykali chyłkiem do domów, ze spuszczonymi głowami, nie patrząc sobie w oczy. Gdy zapadły ciemności, rozbudziły się uśpione sumienia.
Wielu sprawców osaczyła rozpacz. Wiedzieli przecież, że zamordowali świętego męża, powszechnie szanowanego nawet przez innowierców. W nocy powiesił się na belce pod stropem własnego domu uczestnik zajazdu, co pierwszy zadał cios arcybiskupowi. Ciszę rozdarł skowyt kobiety, która podczas napadu sprofanowała zwłoki, ze śmiechem wyrywając brodę zabitemu hierarsze. Teraz szła ulicami po omacku, krzycząc rozpaczliwie, że Bóg za karę odebrał jej wzrok… Ludzi ogarnęła zgroza.
Nad ranem naród rzucił się tłumnie nad rzekę. Przeszukiwano przybrzeżne zarośla, na wodę spuszczono łodzie wyposażone w bosaki i sieci. Szóstego dnia wyłowiono zwłoki. Ku zdumieniu zebranych ciało nie okazywało oznak rozkładu. Jedynie z rany na czole wciąż ciekła strużka krwi.
„Tymczasem miasto Połock zażądało zwrotu ciała swego arcybiskupa. […] Kiedy miano wynosić trumnę, cała prawie ludność Witebska zebrała się przed cerkwią, a krzycząc i płacząc wyznawała swoją zbrodnię. […] Lud się cisnął, aby się dotknąć trumny. Jęk i płacz był ogólny; katolicy wysławiali świętego, schyzmatycy przeklinali sprawców zabójstwa, inni znowu polecali się w głos jego modlitwom, sami zabójcy wyznawali z płaczem swą zbrodnię. Żydzi wołali, że to cud, iż ciało tak długo się zachowało, protestanci wyszli ze swoim pastorem i ten chciał nieść trumnę, mówiąc: »Nieszczęśliwi! Zabili niewinnego!«” – pisał ojciec Alfons Guépin.
Potem było jeszcze większe zadziwienie. Trumnę przewieziono do połockiej katedry, gdzie przez czternaście miesięcy była wystawiona na katafalku. Co jakiś czas otwierano ją i wówczas oczom wiernych ukazywało się ciało nietknięte rozkładem, ciągle krwawiące z rany na czole. Arcybiskup został pochowany w Białej Radziwiłłowskiej, po latach jego ciało znalazło się w Wiedniu, by ostatecznie spocząć w Bazylice Świętego Piotra w Rzymie. Zwłoki wciąż nie poddawały się prawom natury, co pozostaje zagadką dla naukowców.
Śmierć „duszochwata” nie wyznaczyła końca jego działalności, przeciwnie, zapoczątkowała jego największe sukcesy. Raz po raz zgłaszano przypadki nawróceń na katolicyzm oraz uzdrowień dokonywanych za wstawiennictwem męczennika. Nawrócili się wszyscy (z wyjątkiem jednego) zabójcy hierarchy. Bodaj najgłośniejsza była konwersja niegdysiejszego zaciętego wroga Jozafata, prawosławnego arcybiskupa Smotryckiego. Głęboko wstrząśnięty wieścią o dokonanym mordzie, udał się w pielgrzymkę na Wschód, do Konstantynopola i Ziemi Świętej. Po powrocie złożył katolickie wyznanie wiary, odwołał swe błędne nauki i potępił oszczerczą kampanię nienawiści prowadzoną niegdyś przeciw męczennikowi.
W 1642 roku papież Urban VIII zaliczył Jozafata do grona błogosławionych. W roku 1867 papież Pius IX ogłosił go świętym Kościoła.
Włókna duszy albo sprawa smaku
„Prawda, że dobry jest pokój publiczny, ale ten, który zostawił nam Chrystus, nie zaś ów pokój, o którym powiedział: »Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz« (Mt 10, 34). Co za społeczność może być światłości z ciemnościami? Jaka zgoda między Chrystusem a Belialem? Między katolikami a synami schizmy i herezji? Między kościołami katolickimi a bluźnierstwami schizmatyków? Co za pokój będzie, gdy obrazą Bożą poczyniony?” – pisał św. Jozafat Kuncewicz.
Trudno uciec przed pytaniem, jak zachowałby się witebski męczennik, gdyby Bóg postawił go w innym czasie i miejscu? Zapewne najłatwiej go sobie wyobrazić w tłumie unitów z XIX-wiecznego Pratulina czy Drelowa, nieulękle patrzących w wyloty karabinowych luf. Lub może w ziemskim obrazie piekła – Gułagu, w którym łacinnicy, unici i prawosławni cierpieli razem katusze z rąk czerwonych oprawców. Albo też w niezliczonych miejscach kaźni w Afryce i Azji, gdzie katolicy i wierni Kościołów Wschodnich umierają pospołu pod nożem islamisty.
Jak jednak nasz święty czułby się w dzisiejszym Kościele starej Europy? Co rzekłby, gdyby znalazł się wśród hierarchów, dla których najistotniejsze jest wygłaszanie modnych kocopałów o potrzebie ochrony równowagi ekologicznej planety? Albo pośród „katolików otwartych” zatroskanych jedynie o dobre samopoczucie dzieciobójczyń i sodomitów? Bądź wśród małych judaszów parafialnych, piszących donosy o srogich księżowskich przewinach – niegdyś „głoszeniu kazań antypaństwowych”, zaś niedawno „łamaniu przepisów antysanitarnych”?
Czy arcybiskup Jozafat milczałby widząc, jak ordynariusz Innsbrucka zachwyca się zdjęciem świńskiego serca w prezerwatywie, zawieszonym w szpitalnej kaplicy? Czy nie zawrzałby świętym gniewem na pomysł błogosławienia par pederastów – bluźnierczej parodii sakramentu małżeństwa? A jak skomentowałby wieść o swoistym sojuszu Ołtarza z Partią, kiedy to świecki dygnitarz otrzymał kościelną „dyspensę” od wierności małżeńskiej?
Chyba najboleśniejszą kwestią dla naszego świętego byłaby dzisiejsza kondycja jego ukochanego Kościoła unickiego, we współczesnej Polsce zawłaszczonego przez Ukraińską Cerkiew Greckokatolicką. Już nawet nie wspominając o rezuńskich nożach święconych w bluźnierczych obrzędach podczas Wielkiej Rzezi Wołyńsko-Małopolskiej, nie sposób wyobrazić sobie Jozafata stojącego obok arcybiskupa Światosława Szewczuka, gdy ten majaczył o „niewinnych chłopcach” z UPA, którzy „uczą nas kochać i szanować się nawzajem”…
Święty Jozafat walczył z prawosławiem, zarazem miłując jego wyznawców. Przecie prawosławnymi byli jego rodzice, przecież to w cerkwi doświadczył obecności Boga.
Czy poparłby dzisiejsze działania żydowskiego prezydenta Ukrainy, zajmującego siłą prawosławne świątynie z oskarżenia o „szpiegostwo, dywersję, przechowywanie wrogiej literatury i dolarów” (zarzuty jakby wyjęte wprost z dawnych podręczników stalinowskich śledczych)? Czy zachwyciłyby go pomysły kijowskich włodarzy utworzenia schizmatyckiego „kościoła narodowego” (co także musi wywoływać określone skojarzenia u osób pamiętających komunę)?
Po czyjej stronie stanąłby święty, widząc ową prawosławną niewiastę, wyszydzaną w Kijowie przez tłum mentalnych rezunów, kiedy – samotna wśród zacietrzewionej hałastry – modliła się na klęczkach przed Ławrą Peczerską, właśnie szturmowaną przez bezpiekę Zełeńskiego? Wierzę, że wielki męczennik Unii upadłby na kolana przy tej kobiecie, i trwałby razem z nią w modlitwie – oboje otoczeni przez wrogi motłoch, pośród ciszy piłatowego milczenia chrześcijańskich wspólnot i mediów całego świata.
(Workshop of Peter Paul Rubens (Flemish, Siegen 1577–1640 Antwerp)/ metmuseum.org)
„Po tamtej stronie bowiem nie ma tupetu! Nikt nie może i nie chce udawać innego, niż jest, nie może i nie chce nadrabiać niczego krętactwem i formą. Żadne względy nie istnieją. JEST TYLKO TO, CO JEST. Każda dusza widzi jasno stopień swej doskonałości, a widzi go w świetle Prawdy, której ani zagmatwać, ani odłożyć, ani uniknąć, ani zmylić niepodobna!
Ta Prawda – jest! I nie tylko jest, ale więcej nic nie ma.”[1]– pisze Stefania (Fulla) Horak (1909-1993) polska współczesna mistyczka, sybiraczka i filozof, którą mieszkańcy Nieba odwiedzali, niemalże jak sąsiedzi, w jej mieszkaniu we Lwowie. Z porzuconą w młodości wiarą, ciętym językiem, filozoficznym, dociekliwym i bystrym umysłem – pragnęła Boga ponad wszystko. Jej nad wyraz rozwinięty zmysł obserwacji pozwolił zobaczyć z bliska nawyki, pozory i fałsz, czyli to, jak ludzie przeżywają miłość. Dziwiła się, że niedoskonały człowiek, pełen wad i naleciałości może w sposób doskonały zawładnąć sercem i myślami drugiego. Głód PRAWDY pchał Fullę do poszukiwań. Nie znalazł zaspokojenia jej pod zasłoną ludzkiej miłości, którą łączyła nić milczącej umowy: „ja będę kłamał tobie, a ty mnie…” [2]
Żyła więc w rozdarciu. Z jednej strony widząc wokół siebie, w relacjach człowieka z człowiekiem tylko niesytych i przesyconych, myślała, że może jakoś zgubi się pośród nich, z drugiej zaś, w wielkiej udręce poszukiwała PRAWDY. PRAWDY, która jest DO-SŁOWNA. Nie tylko jest słowem, które było na początku i przez które wszystko się stało, ale dotrzymuje słowa, bez którego nic się nie stało, z tego, co się stało.[3]„Chciałabym wierzyć w Boga…Jaką okrutną zabawkę wymyślił sobie Ten, kto nas stworzył!…A ponad wszystkim ta paląca tęsknota za niepojętą a przeczuwaną – Wiecznością”.[4]„Bóg gdyby był – musiałby ludzi kochać. Czyżby ich inaczej stwarzał? Skończyłby niewątpliwie nawet Sam ze Sobą, nie mając żadnej istoty, którą by mógł uszczęśliwić i gdyby mu wszystkie sprawy tego świata były równie obojętne, jak mnie”– pisała Fulla do zaprzyjaźnionej zakonnicy. I ciągnęła dalej: „Czy Matka wie, że gdyby Bóg do mnie przyszedł z otwartością bym Go przyjęła i dałabym Mu się nasycić? Gdybym Go odczuła, serce moje doznałoby ulgi, ciężar, który je ugniata, spłynąłby, a ja odnalazłabym rzeczy niewypowiedziane”…[5]
W rozpaczliwych katuszach, nienasyceniu, głodzie poszukiwań, i strzępów nadziei na jej spełnienie – Fulla modliła się: „Boże! Jeśli jesteś – daj mi światło!”[6] Zalecana przez spowiednika, a przez trzy miesiące, na wpół świadomie powtarzana przez nią modlitwa zaowocowała tym, że 10.08.1935r o godzinie 6-tej po południu podczas salonowego spotkania – światło zaczęło kręcić się nad głową Fulli. Zbiegło się to w czasie, kiedy jedna z uczestniczek spotkania opowiadała o cudzie, który zawdzięcza Matce Boskiej Częstochowskiej. Fullę ogarnął wówczas gwałtowny, niepochamowany, rozdzierający płacz. „Poprzez oszołomienie, poprzez szum walącej w uszach krwi, dotarły wreszcie do mej świadomości bezładne słowa o jakimś świetle nade mną. Potem usłyszałam, że wszyscy o tym tylko mówią. O świetle, które zjawiło się nad moją głową. (…) Przebiegając salon, słyszałam jeszcze ich zdumione okrzyki, że owo światło posuwa się razem ze mną i razem ze mną wychodzi”. [7]
Bóg potrafi zaskakiwać. Nie tylko fizycznym doświadczeniem tego, że JEST, ale tego, że JEST Bogiem Do – SŁOWNYM. Przykład Fulii jest doskonałym potwierdzeniem słów Jezusa: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam”. (Mt, 7,7-8) Św. Magdalena Zofia Barat, założycielka Sacré Coeur we Francji była pierwszym gościem, który przyszedł do Fulii z zaświatów. To właśnie ona, była kierownikiem Fulii na drodze chrześcijańskiej doskonałości, rozpalając w niej miłość do Najświętszego Serca Jezusa.
Światło, którym Bóg zaspokoił głód poszukującej PRAWDY Fulii pozwoliło jej doświadczyć rzeczywistości Piekła, Nieba i Czyśćca.
„Czyściec jest. I to jest tak samo naprawdę – a raczej prawdziwiej – niż to wszystko, co tu na ziemi, daje się zmysłami rozpoznać. Jakże więc straszną niespodzianką, jakiem zaskoczeniem będzie dla każdego niewierzącego człowieka to wszystko, co duszę jego musi już spotkać po śmierci (…) Bezmyślność nie uratuje człowieka przed niczem. Strusie chowanie głowy w piasek jest tu najbezsensowniejszą stratą czasu, który by można spożytkować na skuteczne zapobieganie przyszłym mękom”.[8]
Tajemnicę czyśćca poznało wielu mistyków i świętych. Wszyscy mówią jednogłośnie, że pragnienie Boga jest najstraszliwszą męką duszy. Nieśmiertelna, wyzwolona z ciasnoty zmysłów, pragnie powrócić do swego Stwórcy i Pana. „Bóg ciągnie ją ku Sobie, jak olbrzymi, o przemożnej, obezwładniającej sile magnes (…) Tęsknota za Bogiem jest więc czemś, czego dusza wyzbyć się nie może, tak jak ślepe, bezwolne opiłki metalu nie mogą przestać rwać się ku przyciągającym je biegunom magnesu. Tęsknota ta jest więc niejako tłem, na którem zarysowują się rozmaite desenie i zygzaki cierpień, udręczeń i stanów pokutującej duszy.”[9]
Czyściec jest więc lustrzanym odbiciem prawdy. Dostaniemy tam wszystko to, czym grzeszyliśmy za życia. Zupełnie tak, jakby grzeszne skłonności mówiły do nas: „Chcesz? – to masz.” Jednak zaspokojenie ich nie ma już ziemskiego smaku, którym da się napompować ludzkie ego. Jest to smak goryczy, gdyż z chwilą gdy oczy ciała zamykają się na zawsze – na zawsze otwierają się oczy duszy. Jednym, ogarniającym spojrzeniem widzą one jasno wszelkie odchylenia, lekceważenia, zaniedbania – od nakreślonej Bożym planem linii. W tym duchowym układzie odniesienia widzą również bilans zysków i strat. Jakże odmienny od tego, który powszechnie, dostępny jest na ziemi. Właśnie owo widzenie zysku, który dusza mogłaby osiągnąć, a który z własnej woli utraciła, powoduje w niej najsroższe męczarnie. „Pomyślmy, jak dręczyłby się człowiek, który by za grosze odsprzedał los, na który potem padłaby główna wygrana!” [10] Jednocześnie dusza czyśćcowa chce cierpieć moralnie, gdyż będąc w prawdzie – podziwia Bożą sprawiedliwość, dlatego tak jak z własnej woli, żyjąc w ciele – zrezygnowała z głównej wygranej, łapiąc to, czym nęcił świat, tak i teraz dobrowolnie przyjmuje wszelkie cierpienie, by móc przygotować się, oczyścić i dojrzeć w miłości do spotkania z Ojcem.
Dusza będąca w PRAWDZIE widzi również każde najdrobniejsze drgnienie swego serca, które zaliczone jest na jej dobro, każdą zwycięską walkę, która doprowadziła do ujarzmienia dla Boga cielesnej natury. To widzenie następuje natychmiast, od pierwszej chwili rozstania się z ciałem.[11]„Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie”(Łk 12,40) Moment śmierci – to najważniejszy moment życia. To moment grozy. Moment świadomości. Bycia nagim i samotnym wobec Sprawiedliwości.
Objawienia mistyczne i spotkania ze świętymi[12] w sposób plastyczny ukazały Fulli Horak rzeczywistość czyśćca. Składa się z rozmaitych kręgów, w których każda wina ma swój odpowiednik w cierpieniu. Prócz Kręgu Głodu, Lęku, Grozy i Utrapień, Fulla wyróżnia dwanaście innych przez które przechodzi odłączona od Źródła dusza. Nie mniej, jak sama zauważa, ukazanie stanów wyzwolonej z materii duszy jest przełożeniem tego, co niepojęte, na nieporadną ciasnotę jaką dysponuje ludzki język. Choćby przez pryzmat tej trudności zaglądnijmy tam na chwilę.
1.Krąg Błądzeń jest najstraszniejszym Kręgiem Czyśćca. Dusza krąży wówczas blisko ziemi lecz nie ma z nią już żadnego kontaktu. Nie widząc kresu swej obecnej męki bez wytchnienia porusza się bezcelowym, ciągłym ruchem, szukając nie wiadomo czego. Błądząca świadomość własnej osobowości szuka właściwego sobie miejsca. Jednak nie czując czasu, przestrzeni, celu ani sensu, poza upiorną teraźniejszością – nie wie co z nią będzie. Znajdują się tu niektórzy z niepotępionych oprawców Chrystusa.
2.Krąg Ciemności jest stanem gdzie dusza nadal nie wie jeszcze niczego o Bogu. Z drobiazgowością rozpamiętuje własne winy, grzechy, błędy, pomyłki i zaniedbania, rozumiejąc jedynie to, jak nędznym i marnym był zysk w porównaniu ze stratą. Żal do samej siebie, rozpacz i bezsilność, świadomość opuszczenia – to niegasnący żar, który ją trawi.
3.Krąg Bałwochwalców – znajdują się tu ci, którzy na pierwszym miejscu stawiali siebie, innych ludzi, ambicję, naukę, czy przedmioty. Mają oni teraz świadomość Jedynego Boga. Chcą widzieć światło i błagać Go o pomoc, jednak w którąkolwiek stronę nie spojrzą widzą przed sobą dawne bożki. I do nich zwracają się z pomocą, mimo, że rozumieją cały bezsens swej prośby.
4.Krąg Współwinnych – przebywają w nim wszyscy, którzy pomagali sobie w grzechu. Najwięcej jest tu dusz, które łączyła grzeszna miłość. Mając się nieustannie przed oczyma i nie mogąc się przed sobą ukryć czują do siebie żal i wyrzuty sumienia. Teraz już jasno widzą swe plugawe wartości. Chcieliby o sobie wzajemnie zapomnieć zrzucając na ukochaną za życia osobę całą odpowiedzialność – jednak rozstać się nie mogą. Pamięć wspólnych chwil rodzi u nich żal i wstyd, którego nie znali za życia.
5.Krąg Widzenia Następstw jest okrutnie bolesny, gdyż przebywająca w nim dusza jasno i wyraźnie widzi wszelkie konsekwencje swych złych uczynków, błędów, złego przykładu, czy fałszywie głoszonych zasad i pojęć. Widzi jak każde odchylenie od Bożych prawd mści się na dzieciach, wnukach i prawnukach. Cierpi więc nie tylko za siebie, ale również za wszystkie grzechy, których stała się powodem. Oglądając najdalsze następstwa swych win na ziemi widzi również pracę swojego życia, której podwalinami był grzech i występek.
6.Krąg Samotności – męczą się tu dusze, które bezmyślnie zagłuszały się w życiu pustą gadaniną, bezwartościowym zgiełkiem czy grzeszną rozrywką. Teraz w absolutnej samotności rozmyślają nad straconymi latami. Otaczając się za życia ludźmi i hałasem – chcieliby jak dawniej kogoś przywołać, ale zewsząd napotykają jedynie beznadziejną pustkę nie mając żadnej pewności jej końca.
7.Krąg Gwarnej Udręki – tu w kontraście do Kręgu Samotności znajdują się dusze tych, którzy grzeszyli biernie, ceniąc sobie ponad wszystko spokój. Pozornie nie robili nic złego, jednak z wyniosłej, wzgardliwej i egoistycznej zachłanności na siebie samych – byli zamknięci na bliźniego nie czyniąc dobra, którym mogliby się z innymi podzielić. Stęsknione za ciszą, wszędzie napotykają czyjąś obecność. „Ruch-gwar-zamęt-ruch-i-gwar-nieustająca, nieznająca wypoczynku udręka i znużenie…” [13]
8.Krąg Pragnienia – w nim to, z pełną świadomością ohydy swoich czynów znajdują się dusze tych, którzy pragnienia ciała zaspokajali w użyciu, zboczeniach i rozpuście. Czując dławiący wstręt do samych siebie, brud, skalanie i niechlujstwo, pali je nieugaszone pragnienie czystości. Tęsknota za źródłem Wody Żywej – gdy wokół wszystko jest suche, gorące i wrogie – pobudza świadomość szpetoty ich grzechu.
9.Krąg Urojenia obejmuje swym zasięgiem dusze tych, którzy żyjąc zachciankami permanentnie szukali nowych przeżyć, póz, czy nieszczęść. Pławiąc się w nich wybierali te, w których im było do twarzy. Są tu dusze tych, którzy żyli z dala od prozaicznych obowiązków życia codziennego. Teraz plątają się w fałszywej gmatwaninie własnej sztuczności, świadomie i prawdziwie już ocenianej.
10.Krąg Zwodniczych Nadziei „przytula” tych, którzy budząc próżną nadzieję u innych nie dotrzymali danego słowa czy obietnic. Mieli mnóstwo dobrych postanowień i porywów, których z niedbalstwa nie doprowadzali do końca, na później odkładając poprawę i prawdziwą modlitwę. „Będzie się im ciągle zdawało, że dochodzą już do kresu swej udręki, że (…) tylko rękę wyciągnąć – parę kroków zrobić – i nagle poczują się na samym dnie zwątpienia i rozpaczy. Wytężone pięcie się po szklanej prostopadłej ścianie i bezsilne usuwanie się na sam dół…” [14]
11.Krąg Właściwej Pokuty to krąg przez który przejdzie każda dusza mająca coś do odpokutowania. Tu – w przeciwieństwie – do kręgów niższych dusza nie męczy się już własnym bólem, ale patrząc niejako z lotu ptaka na całe swoje życie, pamięta każdy dzień, każdą chwilę i każdą myśl którą obrażała Stwórcę. Im subtelniejsza i bardziej uposażona – tym większy jest jej ból i rozpacz. „Oczyszczona w poprzednich kręgach ze wszystkiego, co osobiste, przetopiona niejako cierpieniem, wyługowana męką z wszystkich naleciałości ziemskich – trwa oto myślą przed Stwórcą swoim i Panem, bolejąc najstraszliwiej nad obrazą Jego Przedwiecznej Doskonałości”.[15]
12.Krąg Obojętny przynosi duszy ogromną ulgę. Jest bowiem stanem, w którym dusza nic już nie czuje. Tu już się nie cierpi. Tu się czeka. I choć dusza nie wie jak długo trwać będzie to czekanie, wita ten krąg jak rozbitek, który widzi zbawczą wyspę. Jedne dusze odpoczywają tu po przebytych mękach, inne czekają, aż ktoś na ziemi naprawi to, co zniszczyli, czy zaniedbali w życiu. Są tu dusze księży niedbale odprawiających Mszę Świętą, są dusze literatów piszących przeciw prawom Bożym, a także takie, które dzięki wstawiennictwu Maryi, prośbom swego patrona, czy modlitwom i uczynkom żyjących – Bóg skrócił mękę z poprzednich kręgów, zamieniając jakość kary z krótszej i cięższej, na dłuższą i łagodniejszą.[16]
Nasze światy przenikają się. Jak mówił ksiądz Piotr Pawlukiewicz: „To nie jest tak, że oni umarli, a my żyjemy. To oni żyją, a my umieramy.” Potrzebujemy się więc wzajemnie, by osiągnąć pełnię zjednoczenia w Chrystusie. Chrystusie, który jestDrogą, Prawdą i Życiem.[17]Nikt też, żaden przywódca religijny, czy prorok, nie oddał swojego życia za nasze życie. Jezus oddał je po to, by móc przygotować nam miejsce w domu Ojca. Można by więc dywagować, przytaczać argumenty i prowadzić najrozmaitsze dysputy na temat tego, co jest pełnią i jak do niej dojść… Nie mniej, najdelikatniej mówiąc, ignorancją byłoby przejść obok Do-słownej Prawdy. Prawdy naszej wiary, której pełnomocnictwa i autorytetu SŁOWA doświadczyła poszukująca jej Fulla, wchodząc w namacalną rzeczywistość tego, czym jest niebo, piekło, a także czyściec i świętych obcowanie. Ale nie tylko ona…
Życie Marii Simmy (1915-2004) prostej, austriackiej kobiety wypełnione było szczególnym kontaktem z duszami czyśćcowymi. Przychodziły one do niej, jak święci do Fulli. Widziała je, rozmawiała z nimi i podejmowała czyny ekspiacyjne. Jak to zwykle bywa, gdy świat duchowy odsłania przed niektórymi ludźmi swoje tajemnice, psychiatrzy i teolodzy odsłaniają swoje diagnozy. Tak było i w przypadku Marii. Nikt jednak nie dopatrzył się oszustwa, czy choroby. W rozmowie z dziennikarzem Nickiem Eltzem mistyczka prezentuje w wielu kwestiach ciekawy punkt widzenia, jeśli chodzi o życie dusz czyśćcowych. Jakże zbieżny do tego, co doświadczyła Fulla. Ta sama treść, choć ubrana w inną formę.
Podkreśla, że czyściec jest nie tylko stanem, jak naucza dziś wielu teologów, ale również miejscem, które składa się z trzech poziomów. Im niższy poziom, tym większe cierpienie dusz. „Tak, wydaje się, że gromadzą się najliczniej wokół ołtarza lub w okolicach miejsca śmierci. (…) Dusze nie przychodzą do mnie lub do nas z Czyśćca, ale przychodzą do nas z Czyśćcem. To jest wiele różnych miejsc, nie jedno, i wiele różnych stanów, a nie tylko jeden. (…) Dzieje się zapewne tak, gdyż według niej: (…) Bóg nigdzie dusz NIE UMIESZCZA! Dusze osądzają się same i potem przyporządkowują się same na odpowiedni poziom. To ONE SAME chcą się oczyścić zanim dołączą do Boga. Niektóre są tam zaledwie pół godziny, a inne cały czas aż do ostatniego dnia. Przeciętnie, według dusz jest to okres czterdziestu lat.”[18] Oczywiście, w obrazowym przełożeniu na ziemskie jednostki postrzegania czasu, gdyż po tym życiu czas przestaje istnieć. Będąc w prawdzie i mając jasne doświadczenie Boga są cierpliwie i chcą cierpieć, by móc pojawić się przed JEGO obliczem w nieskazitelnym stanie. Nie chcą tu wcale wrócić, nie mniej pojawiają się, wyłącznie za zgodą Boga po to, by błagać nas o pomoc.
Maria wspominając rok 1940, kiedy po raz pierwszy pokazała się jej dusza czyśćcowa, tak opisuje to wydarzenie: „Obudziłam się słysząc, że ktoś chodzi po moim pokoju. Rozglądałam się, myśląc, kto by to mógł być. Nigdy nie byłam bardzo bojaźliwa. Raczej zaatakowałabym, zamiast się bać. Zauważyłam, że jakiś mężczyzna przechadza się obok mnie wolnym krokiem. Cierpkim tonem zażądałam wyjaśnień:
– Jak tu wszedłeś? Czego tu szukasz?
Jakby nic nie słyszał, nadal chodził po pokoju – tam i z powrotem.
– Co robisz? – pytałam dalej. Nie otrzymałam jednak żadnej odpowiedzi.
Wyskoczyłam z łóżka i chciałam go schwytać, ale łapałam tylko powietrze. Nie było nic więcej. Wróciłam do łóżka, a on znowu zaczął chodzić. „No, dobrze – pomyślałam. – Widzę tego człowieka, a zatem czemu nie mogę go złapać? Wstałam z łóżka jeszcze raz i zaczęłam chodzić powoli obok niego. Chciałam go zatrzymać… po raz kolejny trafiłam jednak w próżnię. Nic więcej. Poczułam się mniej pewnie. Była prawie 4.00 nad ranem. Mężczyzna zniknął, ale ja nie mogłam zasnąć. Po Mszy Świętej poszłam do mojego kierownika duchowego i opowiedziałam mu całe zdarzenie.
– Jeśli coś podobnego się jeszcze powtórzy – wyjaśnił mi krótko – nie pytaj: „Kim jesteś?”, ale: „Czego ode mnie chcesz?”.
Następnej nocy postać wróciła. Była to ta sama osoba co poprzednio. Spytałam:
– Czego ode mnie chcesz?
Mężczyzna odpowiedział:
-Ofiaruj w mojej intencji trzy Msze Święte, a będę uwolniony.
(…) Inne dusze czyśćcowe prosiły mnie, bym dla nich cierpiała. Były to wielkie cierpienia. Kiedy dusza przychodzi, budzi mnie, stukając, wołając lub szturchając albo w jeszcze inny sposób. Pytam ją szybko: „czego chcesz?” albo: „co mam robić?”…Tak jedna z dusz zapytała mnie kiedyś:
– Możesz dla mnie cierpieć?
Wydawało mi się to dziwne, ponieważ do tej pory żadna z nich nie wyraziła takiego pragnienia.
Odpowiedziałam jej:
-Tak, ale co mam robić?
Ona zaś rzekła:
-Przez trzy godziny doświadczysz ogromnego bólu całego ciała, ale po upływie tego czasu będziesz mogła wstać i kontynuować swoją pracę, jakby się nic nie stało. W ten sposób odejmiesz mi dwadzieścia lat czyśćca.
Zgodziłam się. Miałam takie bóle, że ledwie rozumiałam, gdzie jestem, (…) Wydawało mi się, że te trzy godziny to raczej trzy dni albo trzy tygodnie. Kiedy wszystko się skończyło, okazało się, że rzeczywiście upłynęły tylko trzy godziny. Czasem musiałam cierpieć tylko pięć minut, ale jakże dłużył mi się ten czas!” [19]
Życie wielu świętych i mistyków, idąc w głąb historii duchowości katolickiej, przeplatało się z nawiedzeniami dusz czyśćcowych. Spośród nich należy wspomnieć chociażby Św. Grzegorza Wielkiego który zapoczątkował praktykę Mszy Świętych gregoriańskich odprawianych przez cały miesiąc. A historia była taka.
Kiedy Grzegorz Wielki był jeszcze opatem w klasztorze na wzgórzu Celio, jego współbrat Justus przyznał się do kradzieży trzech złotych soldów. Jako pokutę i przestrogę dla innych współbraci, z polecenia opata umarł w osamotnieniu na niepoświęconej ziemi, zaś do jego grobu wrzucono wspomniane trzy soldy. Grzegorzowi jednak sumienie nie dawało spokoju, poczuł litość, a na myśl o katuszach czyśćcowych zakonnika polecił, aby odprawiono za niego trzydzieści Mszy Świętych. Po ich odprawieniu dusza Justusa ukazała się Kopiozjuszowi, jego rodzonemu bratu, powiadamiając go, że właśnie została uwolniona z Czyśćca.[20] Historia ta pokazuje jak wielką siłą dla wyzwolenia duszy jest bezkrwawa ofiara Chrystusa podczas Mszy Świętej, gdzie już nie grzesznik, ale sam Chrystus prosi Swojego Ojca o zbawienie dla duszy. W przypadku gregorianek istnieje uzasadnione przekonanie o szczególnej ich skuteczności.
Siłę Komunii Świętej w intencji dusz czyśćcowych poznała również Św. Małgorzata Maria Alacoque, która w swoim Pamiętniku duchowym pisze: „Widziałam pewną zakonnicę, zmarłą już od dłuższego czasu, która mi powiedziała, że cierpi wiele w czyśćcu (…) a był nim widok jednej z krewnych wtrąconej do piekła. (…) zdawało mi się jakby owa dusza swoje cierpienia we mnie wcisnęła”.[21] Wyznała, że cierpi z powodu lenistwa, niedbalstwa i niewierności względem Boga. Widziała ją rozciągniętą na łożu z płomieni którego spód był utworzony z ostrych, ognistych gwoździ wnikających w jej ciało. „Rozdzierają mi serce żelaznymi grzebieniami z ognia – jest to najsroższa boleść moja za myśli szemrzące i krytykujące (…) a mój język pożera robactwo za mowy, które prowadziłam przeciw miłości (…)oto usta moje całe owrzodziałe.” [22] I ciągnęła dalej: „Proś Boga za mną, ofiaruj Mu swoje cierpienia w łączności z cierpieniami Jezusa Chrystusa, by ulżyć moim.” [23]– mówiła prosząc jednocześnie o przystępowanie za nią do Komunii Świętej. „Skoro przyjęłam Komunię Świętą, o którą mnie prosiła, powiedziała mi, że jej straszliwe męczarnie znacznie się zmniejszyły, gdyż na jej intencję odprawiono Mszę Świętą ku czci Męki Pańskiej; jednak została jeszcze długo w czyśćcu, w którym cierpiała męki należne duszom, które były oziębłe w służbie Bożej”.[24]
Św. Gertruda, Św. Katarzyna z Genui, Św. Teresa z Avili, Św. Małgorzata z Kortony, Św. Brygida, Św. Weronika Giuliani, bł. Anna Katarzyna Emmerich, Św. Gemma Galgani, Św. Faustyna Kowalska, Teresa Neumann, Maria Valtorta, Teresa Musco i wielu innych – wszyscy oni – mieli wgląd w rzeczywistość czyśćca i podejmowali heroiczne czyny ekspiacyjne, które nie tylko przyczyniały się do wzrostu ich własnej wiary, ale były realnym dowodem miłości bliźniego. „Święta i zbawienna jest myśl modlić się za umarłych, aby byli od grzechu rozwiązani.” (2 Mch 12,45)
Anna Katarzyna Emmerich porównywała czyściec do piekła, gdzie jedyną różnicą był ograniczony czas jego trwania. W najgłębszych jego czeluściach widziała złe duchy dręczące dusze przypominaniem popełnionych kiedyś grzechów, dusze biczowane, rozrywane zębami psów, poniewierane, leżące w okowach lub jedna na drugiej, zamurowane, znoszące głód, pragnienie, zimno, upał, nędzę, trwogę i opuszczenie. Cierpienia duchowe też były zróżnicowane, zależnie od rodzaju grzechów. Były to męczarnie sumienia lub serca.[25] Dlatego właśnie świadomość doniosłości bezkrwawej ofiary Chrystusa i jej zaniedbywanie przez tych, którzy znajdują się jeszcze na ziemi, nazywała: „szkaradnym okradaniem najbiedniejszych spośród biednych.” [26]
Nie sposób nie wspomnieć Św. Ojca Pio, który nieustannie modlił się za dusze czyśćcowe heroicznym aktem ofiarowania swych cierpień, a także w czasie sprawowania Mszy Świętej. W jego życiu chlebem powszednim było przenikanie się światów realnego i duchowego – a ze zmarłymi cierpiącymi w czyśćcu łączyła go szczególna więź. Kiedy pewnego razu Ojciec Pio w czasie obiadu opuścił refektarz, udając się do drzwi wyjściowych klasztoru, w ślad za nim podążyło dwóch braci. Będąc już blisko niego usłyszeli, że prowadzi rozmowę z kimś, kogo nie widzieli. Zakłopotani osłupieli ze zdziwienia, nie wiedząc, co o tym myśleć. Pio spokojnie wyjaśnił: „Nie martwcie się! Właśnie rozmawiam z kilkoma duszami, które są w drodze z czyśćca do raju. Zatrzymały się tutaj, by mi podziękować, ponieważ dziś rano wspomniałem je podczas Mszy Świętej.” [27]Innym razem pewna kobieta zapytała go: „Ojcze, proszę mi opisać czyściec”. Odpowiedział: „Córko moja, dusze z czyśćca wolałyby rzucić się w ogień ziemski, gdyż dla nich byłoby to niczym rzucenie się do źródła świeżej wody.” [28]
Misterium nieśmiertelności – Czyściec. Wraz ze swoim Aniołem Stróżem odwiedziła go również Św. Faustyna. W Dzienniczku, tak wspomina tą wizytę: „Ujrzałam Anioła Stróża, który kazał mi pójść za sobą. W jednej chwili znalazłam się w miejscu mglistym, napełnionym ogniem, a w nim całe mnóstwo dusz cierpiących. Te dusze modlą się bardzo gorąco, ale bez skutku dla siebie, my tylko możemy im przyjść z pomocą. Płomienie, które paliły je, nie dotykały mnie. I zapytałam się tych dusz, jakie jest ich największe cierpienie? I odpowiedziały mi jednozgodnie, że największe dla nich cierpienie, to tęsknota za Bogiem. Widziałam Matkę Bożą odwiedzającą dusze w czyśćcu. Dusze nazywają Maryję „Gwiazdą Morza”. Ona przynosi im ochłodę. Chciałam więcej z nimi porozmawiać, ale mój Anioł Stróż dał mi znak do wyjścia. Wyszliśmy za drzwi tego więzienia cierpiącego. Usłyszałam głos wewnętrzny, który powiedział: Miłosierdzie moje nie chce tego, ale sprawiedliwość każe.” [29]
To właśnie Maryja, choć korzy się przed Bożą sprawiedliwością – jest najczulszą Orędowniczką dusz cierpiących w Czyśćcu. Cierpienie dobrowolnie przyjęte i złożone w Jej ręce ma największą wartość. Ona – Matka Miłosierdzia – ma moc i prawo w każde Swoje Święto wyzwolić kilka dusz najsrożej cierpiących lub uprosić u Swojego Syna złagodzenie kar i przejście w łagodniejszy krąg czyśćca.[30]
Szczytem wędrówki przez czyściec i kontakty z duszami tam cierpiącymi jest Muzeum Dusz Czyśćcowych, a raczej „pokój dusz czyśćcowych”zrobiony z małej zakrystii w kościele Sacro Cuore del Suffragio w Rzymie.[31] Powstał on z inicjatywy ojca Victora Jouëta, mającego szczególne nabożeństwo za zmarłych. Impulsem do jego założenia był pożar, który wybuchł w tymże kościele 15 listopada 1897r. Rozprzestrzeniający się od ołtarza ogień wypełnił kaplicę, a wierni na drewnianym panelu przy ołtarzu dostrzegli oblicze cierpiącej osoby. Pożar ugaszono, świątynię odbudowano, zaś wydarzenie uznano za nadprzyrodzone, związane z objawieniem się duszy czyśćcowej. Znajdujące się tam muzealne relacje i eksponaty fizycznie zaświadczają o rzeczywistości czyśćca, a wypalone w książkach i na fragmentach tkanin ślady dłoni i palców uwidaczniają przenikanie się światów i komunikację między nimi.
Właśnie dlatego dusze, które z chwilą swojej ziemskiej śmierci, w domu Ojca jeszcze się nie znalazły, obcują z nami na ziemi prosząc o pomoc w dojściu do Nieba. Śnią się, zjawiają, zostawiają namacalne, realnie wypalone ślady dłoni, czy samych tylko końcówek palców. Są jak bezdomni żebracy żyjący w rozkroku między Niebem, a Ziemią. Jak pisze ojciec Victor Jouët: „Życie dusz czyśćcowych to również życie. Trzeba więc uznać to, co wymyka się naszej kontroli, i nie odrzucać tego rozumowo. Bóg jest Panem ducha i materii, stworzył jedno i drugie. Cóż więc dziwnego w tym, że chce – zawsze z korzyścią dla swoich stworzeń – działać, wykorzystując ducha i materię w sposób dla nas niezrozumiały?” [32]
Dusze czyśćcowe są Kościołem Cierpiącym, a cierpienie jest jedyną modlitwą, która zbliża je do celu. Nie mogą już nic dla siebie zrobić. Żyją w PRAWDZIE, którą z odwagą myślenia poszukiwała Fulla Horak. Są nędzarzami, którzy z dopustu Bożego proszą Kościół Wojujący o jałmużnę miłości. Chcąc z nami obcować – fizycznie zjawiają się i pukają do naszych serc poprzez pukanie do okna, drzwi, naciskanie klamki, zrzucanie przedmiotów… I nie jest to doświadczenie tylko świętych, mistyków, czy ktoś mógłby dodać – chorych psychicznie ludzi…
Msza Święta, Komunia, każdy najmniejszy nawet ból, uzyskiwanie odpustów zupełnych, które całkowicie uwalniają z czyśćca jedną konkretną duszę. Ale także każdy dobry uczynek, myśl, modlitwa, wyrzeczenie, post, jałmużna, kroki w drodze na cmentarz, zapalone światełko – wszystko to ma dla dusz czyśćcowych ogromne znaczenie. O ile poniesione jest w ich intencji. Tak jak ciało, by żyć potrzebuje pożywienia, tak dusza potrzebuje modlitwy. Modlitwa za zmarłych jest najlepszą duchową inwestycją, która przynosi 100% zysku. Jak mówi nam Św. Jan Maria Vianne’y w swoim kazaniu – „Ten co się modli za duszami w czyśćcu cierpiącymi, skoro tylko stanie przed trybunałem Jezusa Chrystusa dla zdania rachunku ze swego życia, dusze owe już staraniem jego uwolnione z czyśćca rzucą się do stóp Zbawiciela i powiedzą: Panie, zlituj się nad tą duszą ona nas wyrwała z płomieni, ona za nas uczyniła zadość Twej sprawiedliwości. Zapomnij jej przewinień, jak ona błagała, żebyś zapomniał przewinień naszych”.[33]
Oby święty dzień śmierci dla wszystkich był odnalezieniem zagubionej perły.
Danuta Knap – Nowotarska
[1] F. Horak, Święta Pani, wyd. AA, Kraków 2020, s.185
[12] Fullę w jej mieszkaniu przy ul. Kopernika we Lwowie odwiedzali: (prócz Św. Magdaleny Zofii Barat pod dyktando której spisywała swoje doświadczenia) kardynał Mercier, Jan Bosko, Teresa od Dzieciątka Jezus, January i Sylwester, Andrzej Bobola, Jan Vianney, Katarzyna Emmerich, Pierre Giorgio Frassati, Joanna d’Arc, Stefan, Mikołaj.
Od czasów pierwszych ksiąg liturgicznych, przyjętą tradycją było przydzielanie dwóch lub więcej świąt w kalendarzu, niektórym z głównych świętych Kościoła. Postępowcy wystąpili, zupełnie arbitralnie, z zupełnie nowym postulatem, aby ograniczyć “dublowanie” świąt poświęconych konkretnemu Świętemu. Postanowili, że dni poświęcone danemu świętemu, prawie bez wyjątków, powinny być zredukowane do nie więcej niż jednego.
Fakt, że arbitralnie wybrana grupa reformatorów mogła wymyślać zasady na bieżąco, oznaczał, że mogli oni, pod rządami Jana XXIII (1) wyeliminować całą grupę świąt z Kalendarza Ogólnego (1) – i mogło to im ujść na sucho.
Celem ustanowienia kilku świąt dla jednego świętego było stworzenie wiernym okazji do kontemplowania życia danego świętego pod różnym kątem, celem wzmocnienia różnych elementów wiary reprezentowanych przez niego. Widzieliśmy, jak wspaniale działało to w przypadku świąt Katedry i Okowów Św. Piotra.
Wyrzucono święta ku czci relikwii
W 1960 r. Jan XXIII wyeliminował z Ogólnego Kalendarza Rzymskiego dwa święta, które od czasów starożytnych były integralną częścią Rytu Rzymskiego – Znalezienie Ciała Św. Szczepana, Pierwszego Męczennika (3 sierpnia) i Znalezienie Krzyża Świętego (3 maja).
Ich zniknięcie jest tym bardziej karygodne, że były to jedyne święta, które w Kalendarzu Powszechnym dawały liturgiczny wyraz kultowi świętych relikwii, jako takich. (2) Zajmiemy się kolejno każdym z nich.
Uroczystość Znalezienia Ciała Św. Szczepana, Pierwszego Męczennika
Od V wieku aż do 1960 roku Kościół upamiętniał cudowne wydarzenie – odnalezienie ciała pierwszego męczennika, Św. Szczepana 400 lat po jego męczeńskiej śmierci. (3) Dokładne miejsce jego pochówku w pobliżu Jerozolimy zostało objawione w serii wizji, kapłanowi o imieniu Lucjan, a po odkopaniu, relikwie Świętego natychmiast spowodowały wiele uzdrowień.
Po rozprowadzeniu ich po całym świecie katolickim, stały się one przyczyną wielu dobrze udokumentowanych cudownych uzdrowień, nawróceń i wskrzeszeń z martwych, a niektóre z nich osobiście widział i zapisał Św. Augustyn z Hippony (4) Rzeczywiście, liczne pisemne i ustne świadectwa tych cudów były tak przekonujące, że powszechnie uznawano je za pochodzące wprost od Boga. (5)
Wymiarem wiary i radości katolików, z powodu odnalezienia ciała Św.Szczepana, było wzniesienie w Rzymie, pod koniec V wieku, bazyliki ku jego czci. (6) W ten sposób święto to, zapisane we wczesnych Martyrologiach na 3 sierpnia, nabrało wyraźnie “rzymskiego” charakteru i zajęło zaszczytne miejsce w Ogólnym Kalendarzu Rzymskim.
Jakież więc musiało być zdumienie tradycyjnie myślących katolików, gdy dowiedzieli się, że święto, ustanowione dla uczczenia odnalezienia ciała Św. Szczepana w 415 roku, zostało wykreślone z Kalendarza Ogólnego przez Jana XXIII w 1960 roku? Było to przecież święto, które powstało spontanicznie z wiary i pobożności pierwszych chrześcijan i przez wieki cieszyło się opieką Kościoła.
Intencją Kościoła, który umieścił święto w Kalendarzu Ogólnym na 3 sierpnia, było uświadomienie wszystkim wiernym – kapłanom odprawiającym Mszę Św. 3 sierpnia i ludziom, którzy w niej uczestniczyli – cudownych wydarzeń związanych z odnalezieniem ciała Św. Szczepana. Miało to nasycić liturgię zwiększonym poczuciem nadprzyrodzoności i dać wszystkim okazję do refleksji nad cudowną interwencją Boga w Historię.
Dlaczego to święto musiało zniknąć?
Oficjalnym powodem było uniknięcie “duplikacji” świąt poświęconych Św. Szczepanowi – 3 sierpnia i 26 grudnia. Każdy, kto zna Mszał sprzed 1962 roku, wie, że te święta nie były zwykłymi duplikacjami, ale miały swój własny odrębny charakter i powód istnienia. Pierwsze z nich upamiętnia odkrycie relikwii Św. Szczepana, a drugie jego męczeństwo. Stąd też święta te mają dwa odrębne, choć powiązane ze sobą tematy, które należy celebrować, jak to określają kolekty Mszy Św. na dane święto.(7)
Jaki był zatem prawdziwy powód? A. Bugnini już w 1955 r. wytyczył drogę tej reformy, kiedy to zaproponował swoistą liturgiczną procedurę “segregacji”, polegającą na ustalaniu priorytetów lub eliminowaniu świętych z kalendarza, w oparciu o ich przystawalność do ducha współczesności: “Kościół powinien wybierać typy świętości, które należy proponować do naśladowania i przykładu, stosownie do czasów i potrzeb duchowych wiernych. Stąd powstaje konieczność rewizji Jego tekstów modlitewnych, w przypadku niektórych świętych, których rysy duchowe straciły kontakt ze współczesną duszą, i które można zastąpić innymi, bardziej typowymi, bardziej aktualnymi, bliższymi nam.” (8)
Jakie, dokładnie, były kryteria oceny, które święta należy wyeliminować z Kalendarza Ogólnego? “Uproszczenie” miało być istotą reformy, ale okazuje się, że był to tylko pretekst dla ukrycia prawdziwej intencji reformatorów – stopniowego “odchwaszczania” pewnych świąt, które byłyby nie do przyjęcia dla współczesnego człowieka.
W tej kwestii oświeca nas ks. Carlo Braga, który był prawą ręką Bugniniego od czasów Piusa XII i był świadkiem wszystkich etapów reformy liturgicznej. (9)
Ks. Braga wyjaśnił, że zmiany liturgiczne z lat 60. prowadzące do liturgii Novus Ordo wynikały z “nowych pozycji”, jakie Kościół zajął w tej dekadzie. Istniały – jak twierdził – “ekumeniczne powody”, by w świetle “nowych wartości i nowych perspektyw” współczesnego człowieka, ograniczyć “aspekty dewocyjne lub szczególne sposoby oddawania czci lub przywoływania świętych”. Przyznał nawet, że zmiany te dotyczyły “nie tylko formy, ale i rzeczywistości doktrynalnej” (10) – innymi słowy lex orandi i lex credendi.
To, co Bugnini proponował w tej reformie, było cyniczną kalkulacją dotyczącą wyeliminowania z Kalendarza “niektórych świętych, których cechy duchowe straciły kontakt ze współczesną duszą”.
Zapomnijmy o “uproszczeniu”. Wyeliminowanie Znalezienia Ciała Św. Szczepana było, według Bugniniego, uzasadnione ze względu na zbytnie “naginanie” zdrowego rozsądku współczesnego człowieka. Tak więc, po Znalezieniu, Św. Szczepan został niejako natychmiast ponownie „zakopany” wraz ze swoimi cudami.
Zgubne skutki reformy
Eliminując to święto z kalendarza, tworzono wrażenie, że wiara w takie cuda nie jest już potrzebna. Pojawia się również ukryta sugestia, że wydarzenia upamiętnione w tym święcie nie miały w rzeczywistości miejsca, lecz były wytworem wyobraźni niektórych ludzi.
Rzuca to również cień na wiarygodność innych świętych, w tym Św. Augustyna, którzy byli świadkami i dokumentowali te wydarzenia, i sugeruje się, że byli oni łatwowiernymi bajkopisarzami lub mieli urojenia.
W wyniku tej reformy, to, co kiedyś było określane jako “jedno z najsłynniejszych wydarzeń V wieku” (11), obecnie popadło w zapomnienie wśród kapłanów i wiernych obrządku rzymskiego. Augustyn zanotował mnogość cudów w swoich czasach, aby zapobiec takiemu losowi:
“Gdy widziałem w naszych czasach częste znaki obecności boskich mocy, podobne do tych, które były udzielane dawniej, pragnąłem, aby spisano opowiadania, uważając, że rzesze nie powinny pozostać nieświadome tych spraw.” (12)
Jak na ironię, jako bezpośredni wynik tej reformy, panuje obecnie niewiedza – lub, co gorsza, sceptycyzm – na temat święta, które karmiło życie duchowe naszych przodków.
Reforma ta, oznacza zdecydowane zerwanie z tradycyjnym kalendarzem odnoszącym się do święta, które odzwierciedlało jedną z najgłębszych wartości katolicyzmu – ideę, że Bóg czyni cuda poprzez swoich świętych i ich relikwie. Święto Odnalezienia Ciała Św.Szczepana, podobnie jak inne “niewygodne” święta, zostało usunięte ze względów “ekumenicznych”, ponieważ wyrażały one wyraźnie katolicką doktrynę, której zaprzeczają protestanci – którzy zawsze potępiali cześć relikwii, jako przesąd i bałwochwalstwo.
c.d.n.
Dr Carol Byrne
tłum. Sławomir Soja
1. Przykładami świąt usuniętych z Kalendarza Ogólnego w 1960 roku ze względu na to, że są “duplikacjami” są: Znalezienie Krzyża Świętego, Świętego Jana przed Bramą Łacińską, Objawienie się Świętego Michała, Świętego Piotra w Okowach, Odnalezienie Ciała Świętego Szczepana, Katedry Świętego Piotra w Rzymie, Świętego Anakleta, Papieża i Męczennika.
2. Dotyczyło to tylko Ogólnego Kalendarza Rzymskiego, który wcześniej nakazał te dwa święta dla Kościoła powszechnego. Zostały one przeniesione do Dodatku do Mszału z 1962 roku, gdzie wraz z innymi świętami usuniętymi z Kalendarza, zostały wyznaczone jako Msze fakultatywne pro aliquibus locis, które mają być odprawiane w niektórych kościołach lokalnych lub diecezjach, do których się odnoszą.
3. W tym samym grobie odkryto także inne ciała świętych; Gamaliela, Nikodema i Abibasa. Pełną relację o historii relikwii Św. Szczepana podaje O. Guéranger w The Liturgical Year, t. 13, s. 267-272.
4. W Mieście Bożym (księga 22, rozdział 8) Św. Augustyn wspomina o cudach, które wydarzyły się wkrótce po przywiezieniu relikwii do Afryki: “Nie minęły jeszcze dwa lata od chwili, gdy relikwie te zostały przywiezione do regionu Hippony”. Jeśli chodzi o publicznie poświadczone cuda, które przypisuje wstawiennictwu “najchwalebniejszego Szczepana”, “te, które zostały opublikowane, wynoszą prawie 70 w godzinie, w której piszę. Ale w Calama, gdzie te relikwie były przez dłuższy czas, i gdzie więcej cudów zostało przekazanych dla wiedzy publicznej, jest ich nieporównywalnie więcej.”
5. Nawet skrajnie sceptyczny siedemnastowieczny historyk Lenain de Tillemont, który odznaczał się skrupulatną troską w odrzucaniu nieautentycznych źródeł informacji, był przekonany o autentyczności świadectw dotyczących cudów dokonanych przez relikwie Św. Szczepana. Zob. de Tillemont, Mémoires pour servir à l’histoire ecclésiastique, Paris, 1694, t. 2, s. 10-24.
6. Bazylika Św. Szczepana powstała na zlecenie papieża Leona I (440-461), a konsekrowana została przez papieża Simplicjusza pod koniec V wieku.
7. Kolekty z tych świąt wspominają o inventionem (znalezieniu) i natalitia (narodzeniu do życia wiecznego, czyli o męczeństwie) Św. Szczepana.
8. A. Bugnini, “Dlaczego reforma liturgii?”, Kult XXIX, n. 10 1954/5, s. 564.
9. Ks. Braga był zaangażowany we wszystkie prace przygotowawcze do Konstytucji o Liturgii SW II, począwszy od jego “praktyki” jako osobistego asystenta Bugniniego w czasach Komisji Liturgicznej Piusa XII, chociaż formalnie został mianowany członkiem tej Komisji dopiero w 1960 r. Arcybiskup Piero Marini, osobisty sekretarz Bugniniego, powiedział, że ks. Braga był “przyjacielem Bugniniego i, podobnie jak on, był wincentyńczykiem”(Zgromadzenie Misjonarzy Św. Wincentego a Paulo) i “miał stać się jedną z najważniejszych osób w Consilium”. Rzeczywiście, Bugnini wybrał go osobiście w 1964 roku na swojego asystenta sekretarza Consilium. (Apud P. Marini, A Challenging Reform: Realizing the Vision of the Liturgical Renewal, 1963-1975, Liturgical Press, 2007, s. 41). Ks. Braga współpracował również z czasopismem Ephemerides Liturgicae, którego redaktorem był Bugnini.
10. Carlo Braga, Ephemerides Liturgicae, 84, 1970, s. 419.
11. De Tillemont, Mémoires pour servir à l’histoire ecclésiastique, s. 12.
12. Św. Augustyn, Miasto Boże, księga 22, rozdział 8.