Ukraina, czyli jak zdobywa się nowe kolonie

Andrzej Szcześniak https://www.wydawnictwowektory.pl/pl/n/17

Artykuł pochodzi z archiwalnego numeru Opcja na Prawo 1/150 z marca 2018 roku.

Na Ukrainie trwa proces niszczenia starego i budowania nowego państwa i narodu. W najnowszej historii to nic nowego, po II wojnie światowej Amerykanie budowali od nowa Japonię i Niemcy, po 1989 r. – Polskę i środkową Europę, obecnie Irak i Afganistan. Przyjrzyjmy się kilku najważniejszym momentom tego procesu, gdyż warto rozumieć, co się dzieje w kraju, gdzie władzę przejmuje Zachód. Zachodzą w nim dwa procesy: podporządkowanie nowo zdobytego terytorium zachodnim regułom gry oraz opanowanie jego rynków i eksploatacja zasobów. W przypadku Ukrainy dochodzi jeszcze plan B – przygotowanie do wojny. 

Ukraina, czyli jak zdobywa się nowe kolonie

Sukces Ameryki i klęska Rosji  

22 lutego 2014 r. obalono rząd i ukraińskiego prezydenta, a władzę przejęli politycy, wybrani przez Stany Zjednoczone, które przesunęły kontrolowane przez siebie terytorium o ponad tysiąc kilometrów na wschód, zbliżając się do Moskwy na odległość, umożliwiającą błyskawiczne wykonanie salw rakietowych i ataków samolotowych. Był to ogromny sukces, Ukraina stała się tak cennym nabytkiem dla Ameryki, że ta porzuciła politykę odprężenia z Rosją, podniosła wysoko poziom napięcia i wykorzystała wiele narzędzi nacisku wobec Moskwy. Rozmieszczono wzdłuż rosyjskich granic NATO-wskie wojska, wynajdując czy wręcz kreując wciąż nowe konflikty, demonizując Rosję i Putina, podgrzewając atmosferę do poziomu histerii, przypominającej czasy McCarthy’ego. Działania te, łącznie z sankcjami personalnymi i gospodarczymi, mają zapobiec twardszej reakcji Rosji, zablokować jej rozwój gospodarczy i zepchnąć do roli światowego pariasa. A cel jest jasny i komunikowany wprost: „Ukraina jest nasza, wycofajcie poparcie dla rebeliantów na wschodzie i oddajcie Krym”.  

Dla Rosji utrata neutralnej Ukrainy to poważna porażka, zagrażająca Rosji militarnie i niosąca ogromne straty gospodarcze. Ataki walutowe w 2014 roku, sankcje USA i Unii Europejskiej cofnęły Rosję gospodarczo o dobrych kilka lat. Utrata rynku ukraińskiego, konieczność zastąpienia zerwanych więzi kooperacyjnych z Ukrainą – to znaczące koszty. Wykreowanie przez wrogiego sąsiada setek, wręcz tysięcy nowych problemów i konfliktów, angażuje siły, pozbawia Kreml najcenniejszych obszarów rozwoju na terenach dawnego Związku Radzieckiego a dzisiejszego „ruskiego miru”.  

Marionetkowe państwo  

Ukraina jest jawnie i bezceremonialnie zarządzana przez siły zewnętrzne. Tego faktu nikt nie ukrywa, jedynie media takie informacje niezbyt chętnie przekazują. Najlepszym przykładem działania Departamentu Stanu była słynna podsłuchana rozmowa Victorii Nuland, która w czasie Euromajdanu na początku 2014 r. rozdzielała wśród opozycjonistów stanowiska rządowe, nie przejmując się Unią Europejską (słynne „fuck the EU”).  

Europa odgrywa poślednią rolę. Gdy 21 lutego 2014 roku trzech europejskich ministrów spraw zagranicznych zagwarantowało porozumienie między rządem Janukowycza a majdanową opozycją, następnego dnia tłumy ruszyły i obaliły prezydenta. Taka była siła gwarancji unijnej dyplomacji na Ukrainie i taka do dzisiaj jest, widać to choćby po porozumieniach mińskich, które w obecności szefów Rosji, Niemiec i Francji podpisano w lutym 2015 r. Nic z ich ustaleń nie zostało zrealizowane.  

To nie Europa rządzi na Ukrainie. To amerykańska ambasador Marie Yovanovitsh, otwarcie ingeruje, np. krytykując wybór sędziów najwyższej instancji i decydując o ich ponownym wyborze. W pierwszym rządzie po przewrocie kilka ważnych funkcji objęły osoby spoza Ukrainy, a najważniejszą instytucję – bank centralny – przejęła Natalia Jaresko – obywatelka USA, wcześniej pracownica Departamentu Stanu i ambasady amerykańskiej na Ukrainie. To jej Ukraińcy zawdzięczają kuriozalne porozumienie z inwestorami z sierpnia 2015 r., gdzie za „spisanie” 3,6 miliarda dolarów długu, zobowiązano się przez 20 lat płacić kredytodawcom część wzrostu PKB Ukrainy. Jak szacował IMF, z radością witający tak dobre dla banków porozumienie, wierzyciele mogą uzyskać do 19 miliardów dolarów. Świetnie wykorzystano moment słabości państwa, by nałożyć kolonialne podatki na najbliższe dziesięciolecia. Dzisiaj zrezygnowano z obcokrajowców na najważniejszych stanowiskach, lecz całe zespoły zagranicznych doradców (także z Polski) pracują w administracji i przedsiębiorstwach państwowych realnie zarządzając Ukrainą.  

Charakterystyczną postacią jest tu Joe Biden – były wiceprezydent USA. Kiedyś mówił, że z prezydentem Poroszenko „kontaktuje się częściej niż z własną żoną”. I rzeczywiście – ilość rozmów, wizyt i konsultacji była ogromna. To właśnie wiceprezydent Biden zadzwonił do prezydenta Janukowycza i jak opisuje to w swoich pamiętnikach, zmusił go do wyjazdu z kraju, a władzę dzięki temu przejął „młody patriota Arsenij Jaceniuk”. Na zdjęciu z posiedzenia ukraińskich władz z kwietnia 2014 r. widzimy jak Joe Biden siedzi w fotelu przewodniczącego Rady Najwyższej i wydaje polecenia „młodym patriotom”. W tym samym czasie jego syn – Hunter Biden robił naftowe interesy na Ukrainie z oligarchami obalonego „reżimu Janukowycza”. Amerykański wiceprezydent opowiedział pikantne szczegóły zakulisowych wydarzeń, jak tworzono władzę na Ukrainie i jak pozbywano się niewygodnych dla Ameryki ludzi. W 2016 r. Biden zażądał wyrzucenia ze stanowiska Prokuratora Krajowego Wiktora Szokina, szantażując prezydenta Poroszenkę odcięciem miliarda dolarów kredytu. I otrzymał to, czego żądał, a media pisały o usuniętym prokuratorze jako o osobie „kontrowersyjnej”.  

Zagraniczna ingerencja osiągnęła taki pozom, że nawet parlamentarzysta Jurij Sirotiuk – autor określenia „rewolucja godności” – oskarża rząd że „tańczy jak im USA zagra” i pisze najważniejsze ustawy pod dyktando Waszyngtonu. Julia Tymoszenko twierdzi, że „zewnętrzne zarządzanie poprzez marionetkową władzę w Kijowie: prezydenta, premiera, szefa banku centralnego […] prowadzi do pełnej ekonomicznej kolonizacji Ukrainy”. Wiktor Miedwiedczuk, szef opozycyjnej partii Ukraiński Wybór mówi: „Wstyd mi to mówić jako obywatelowi Ukrainy, ale dzisiaj na Ukrainie wszystkim zarządza ambasador Stanów Zjednoczonych, to najwyższa instancja w kraju”.  

Do bieżącego zarządzania „transformacją ustrojową” Ukrainy służy Międzynarodowy Fundusz Walutowy (IMF), kontrolując ukraińskie finanse i wymuszając wprowadzenie rozwiązań korzystnych dla Zachodu. Ukraińska gospodarka zadłużyła się ponad swoje możliwości już za poprzednich rządów, szczególnie Julii Tymoszenko i Azarowa, obecna władza na skutek zniszczenia gospodarki, ucieczki podatników w szarą strefę, a krajowego kapitału za granicę, nie jest w stanie utrzymać płynności finansowej i wypłacalności państwa. Dlatego IMF, który pożyczył 12 miliardów dolarów, otwarcie szantażuje Kijów, że jeśli nie wprowadzi wymaganych przez Zachód „reform” – to nie będzie następnej transzy kredytów. Używanie przy tym słowa „pomoc” jest czystą kpiną, gdyż są to kredyty, i to wysoko oprocentowane. Kijów pożycza na ponad 9 procent rocznie – są to jedne z najdroższych kredytów na świecie, porównywalne z krajami afrykańskimi.  

Europa zdobywa nowe rynki i zasoby  

O ile strategiczne zarządzanie przekształceniem Ukrainy według zachodnich wzorów należy do Waszyngtonu i jego międzynarodowych instytucji, o tyle gospodarcze opanowanie Ukrainy to zadanie Unii Europejskiej.  

Jest ona zainteresowana przede wszystkim narzuceniem Ukrainie europejskich reguł gry i zbudowaniem rynków zbytu dla swoich produktów. Nie służy to rozwojowi krajowej gospodarki czy wzmocnieniu lokalnego przemysłu, wręcz przeciwnie, produkcja przemysłowa kurczy się, przedsiębiorstwa bankrutują. Takie efekty przynosi wymagane przez Brukselę i IMF podniesienie cen energii i gazu, które czynią niekonkurencyjnym ukraiński przemysł, niezwykle energochłonny, gdyż oparty na niskich cenach energii i gazu. Jednym z absurdów jest narzucenie cen gazu, energii i węgla opartych na formule „europejska giełda plus…”, która nie ma nic wspólnego z kosztami surowców czy energii, ani z siłą nabywczą społeczeństwa czy konkurencyjnością przedsiębiorstw. Zastosowano formułę, która zabija resztki przemysłu, a odbiorcom prywatnym drenuje portfele. Żeby dopełnić absurdu – w tak biednym kraju państwo dopłaca do importowanych z Europy urządzeń energii odnawialnej, by kilka tysięcy najbogatszych mogło sobie postawić panele słoneczne, a znajomi królika zarobić na dotacjach do farm wiatrowych.  

Oczywiście absurdem takie postępowanie jest wtedy, gdy zakładamy, że reformy mają przynieść korzyść Ukrainie, ale gdy założymy że celem jest budowa gospodarki uzależnionej od Zachodu – wszystko zaczyna układać się w racjonalny schemat. Zresztą ambasador USA w Kijowie mówi o tym wprost: „powinniście zostać krajem rolniczym”. Przyjęcie europejskich standardów, norm technicznych, dusi nieprzygotowaną na takie wymagania gospodarkę. Warunki te zawarte były w umowach, których nie chciał podpisać prezydent Janukowycz i za co został obalony.  

Ukraina to lukratywny rynek dla zachodnich przedsiębiorstw, gdzie mogą sprzedać swoje produkty, tworząc u siebie dodatkowe miejsca pracy. Amerykański węgiel po 113 dolarów (dwukrotnie droższy od dostaw z Donbasu, który „ekstremiści” odcięli, blokując kolej), został uzgodniony między prezydentami krajów, gdy Petro Poroszenko potrzebował zdjęcia z Donaldem Trumpem. Podobnie amerykański Westinghouse, który zastępuje paliwo jądrowe w wybudowanych przez Rosjan elektrowniach atomowych. Dość ryzykowne, ale bardzo dochodowe przedsięwzięcie. Nie inaczej jest z rosyjskim gazem, który Ukraina kupuje od europejskich traderów, oczywiście znacznie drożej. A że jest to możliwe jedynie dzięki kredytowi europejskiego banku, dostęp do „wolnego ukraińskiego rynku” mają tylko przedsiębiorstwa wyznaczone przez bank.  

Najbardziej łakomym kąskiem dla Zachodu jest kontrola nad strategicznym tranzytem gazu z Rosji. Chodzi tak o dochody z tranzytu jak i możliwość odcięcia dostaw rosyjskiego gazu do Europy, co nieudolnie próbowała robić wcześniej Ukraina. Dla Zachodu ważne jest także opanowanie rynku gazowego, przejęcie infrastruktury i wprowadzenie swoich firm, co w znacznej mierze się już dokonało.  

Efekt tych zabiegów widać w deficycie handlowym Ukrainy, który przyczynia się do narastającego zadłużenia i zmusza do sprzedaży krajowego majątku, żeby spłacać odsetki. Zadłużenie państwa szybko rośnie, na koniec 2016 r. dług budżetu wyniósł 81 procent PKB, co dla tak słabej gospodarki jest bardzo niebezpiecznym wskaźnikiem. Połowa to dług zagraniczny, który szybko urósł od 2013 r. o 10 miliardów dolarów, co skazuje rząd na łaskę i niełaskę zagranicznych inwestorów.  

Europa zdobywa także milionowe zasoby taniej siły roboczej, której pierwsza fala zalała Polskę, ale coraz więcej wyjeżdżających zasila także zachodnią Europę w poszukiwaniu pracy dającej szansę na godne życie, a której na Ukrainie nie ma. Zdegradowano tam bowiem obywateli do poziomu, na którym zarabiają czterokrotnie mniej niż w Polsce (a u nas trzykrotnie mniej niż na zachodzie), a ceny są często wyższe niż u nas. Tak ogromna różnica poziomów życia wysysa aktywnych ludzi i wtłacza ich do zachodniej gospodarki. Emigracja wylewa się więc szeroko z kraju, a oficjalne dane pokazują, że każdego roku ubywa pół miliona mieszkańców.  

Tak więc Zachód osiąga dwa cele – zdobywa rynki dla swoich produktów i po cenach upadłości otrzymuje zasoby Ukrainy (siła robocza, ale także ziemia, lasy, nieruchomości czy przedsiębiorstwa). W sytuacji krachu gospodarki, gdy państwo jest zadłużone, IMF nalega i stawia sprzedaż przedsiębiorstw jako warunek uruchomienia funduszy, bez których Ukraina nie może przeżyć. Wtedy przedsiębiorstwa albo są sprzedawane za grosze, albo nie dochodzi do prywatyzacji i ich sytuacja pogarsza się. Jednak wyprzedaż przebiega opornie – ukraińscy oligarchowie na tyle twardo grają, że nie pozwalają sobie odebrać majątków. Przez kilka lat prywatyzacja prawie nie ruszyła, dopiero w 2017 r. sprzedano majątek za 150 milionów dolarów. Na dodatek w zakupach państwowych przedsiębiorstw prym wiodą Ukraińcy, tacy jak Rinat Achmetow.  

Upadająca Ukraina jest ze wszystkich stron szarpana przez złodziei, majątek jest rozdrapywany na prawo i lewo. Trudno się dziwić politykom ukraińskim, rozumieją, że oni tu nie rządzą i… nie znasz dnia ani godziny…, więc oczywiście trzeba się zabezpieczyć. O ile przez pierwsze 20 lat samodzielnej Ukrainy środki wyprowadzone za granicę oceniano na 165 miliardów dolarów (Tax Justice Network), o tyle dzisiaj „ucieczka kapitału”, czyli grabież majątku narodowego, przybrała potężne rozmiary. Do zachodnich banków płyną strumieniem pieniądze oligarchów, lewe dochody polityków… to przecież także zyski z „przekształceń ustrojowych” podbijanych krajów.  

Regres kraju – gospodarczy i społeczny 

Piękne hasła, takie jak „rządy prawa” czy „klimat inwestycyjny”, zasłaniają istotę rzeczy: ustawienie systemu prawno-gospodarczego Ukrainy pod potrzeby swojego biznesu. Likwidacja zagrożeń, że państwo może zagranicznego inwestora ukarać lub pogorszyć jego warunki działania. I uniemożliwić wspieranie ukraińskiego biznesu. Od wewnątrz ukraińską gospodarkę niszczy odcięcie dopływu kredytu do przedsiębiorstw. Bardzo wysokie stopy procentowe mają tłumić inflację, ale realnie duszą przedsiębiorstwa, które nie mogą sobie pozwolić na tak drogi kredyt, dzisiaj na Ukrainie podstawowa stopa wynosi 16%. Jest to jednoznaczne z odcięciem tlenu i przemysł po prostu upada. Ale jeśli Zachód tak słabej gospodarce nakazuje włączyć się w międzynarodowe rynki finansowe, to dalej działa to już jak samograj. Bank centralny musi podnosić stopy procentowe, by dać zyski zagranicznym inwestorom, a wysoki koszt kredytu rujnuje przedsiębiorstwa. Ten sam mechanizm zastosowano w Polsce lat 90., przyczyniając się do upadku przemysłu i utraty pięciu milionów miejsc pracy.  

Dzięki takim działaniom, regułom wprowadzanym przez nowe rządy, przez dwa lata po 2013 roku, produkt krajowy brutto Ukrainy liczony w dolarach zmniejszył się o połowę – ze 183 miliardów w 2013 do 91 miliardów dolarów w 2015 r. To, że gospodarka ukraińska błyskawicznie się zwija, widać najlepiej po zmniejszającym się zużyciu energii elektrycznej, której zapotrzebowanie zmniejszyło się o 15 procent (2013-2016), a także zużyciu gazu, które z 60 miliardów spadło do 32 mld (2011-2017). Prawie o połowę i to głównie w przemyśle.  

Trudna sytuacja w kraju powoduje dramatyczne obniżenie poziomu dochodów i standardu życia. Przeciętny Ukrainiec boryka się z rosnącymi gwałtownie cenami podstawowych produktów – chleb, mleko, jajka czy popularne ukraińskie sało (rodzaj słoniny), których ceny szybują coraz wyżej a konsumpcja spada. Mięso staje się luksusowym towarem. Rosną koszty usług komunalnych, prądu, ciepła gazu, transportu. Nastroje społeczne są bardzo złe, badania Gallupa pokazały, że Ukraińcy czują się najbardziej nieszczęśliwymi ludźmi świata. Gorzej jest tylko w Sudanie i na Haiti. Dramatycznie wysokie są statystyki samobójstw w armii. Sam Michaił Saakaszwili nazwał Ukrainę – „europejskim Zimbabwe”.  

Budowanie pozorowanego choćby dobrobytu, opartego na zadłużaniu krajów na Ukrainie nie udaje się. Także z tego powodu, że strategicznym priorytetem Ameryki jest rozerwanie silnych związków przemysłowych, gospodarczych, społecznych i kulturowych tego kraju z Rosją. Z tego powodu destrukcja gospodarki, spadek poziomu życia są jeszcze szybsze. Zakazy używania języka rosyjskiego, którym na wschodnich obszarach mówi większość społeczeństwa, odcinanie dostępu do rosyjskiej telewizji, zakaz importu rosyjskich książek czy zakazy występów a nawet wjazdu rosyjskich artystów, pisarzy, którzy zostali wciągnięci na czarne listy – to praktyki w oczywisty sposób łamiące „prawa człowieka”. Nie spotykają się jednak z krytyką Zachodu.  

Armaty zamiast masła, na horyzoncie wojna  

USA natychmiast po przewrocie 2014 roku zaczęły szkolić armię ukraińską, zmieniając format jej działania i dopasowując do swoich potrzeb. Dzisiaj 250 oficerów amerykańskich szkoli ukraińskich podoficerów, by dopasować struktury armii do potrzeb NATO. Pomagają w tym anglosascy sojusznicy – Wielka Brytania i Kanada, gdzie diaspora ukraińska jest bardzo silna. Nad przygotowaniem Ukrainy do wojny oficjalnie pracują doradcy NATO w ukraińskim ministerstwie obrony, a minister podaje nawet ich dokładną liczbę (67). Kraj znajdujący się w tak trudnej sytuacji gospodarczej będący na krawędzi bankructwa co roku zwiększa wydatki zbrojeniowe.  

Początkowo USA dostarczały ukraińskiej armii wyposażenie, nie służące do zabijania (non-lethal), jednak ostatnio przełamano to ograniczenie – uruchomiono dostawy ręcznych wyrzutni broni przeciwpancernej Javelin, gdzie jeden wystrzał kosztuje 80 tysięcy dolarów. Oczywiście prywatna amerykańska i zachodnia broń wartości kilkudziesięciu milionów dolarów rocznie trafia na Ukrainę już od kilku lat, co jest skrupulatnie odnotowywane w statystykach eksportu.  

Jak widać Kijów może zaatakować zbuntowane republiki , co jest nie do przyjęcia dla Rosji. Jak zapowiedział prezydent Putin, „Rosja nigdy nie dopuści do rzezi jak w Srebrenicy”, bo przecież uważa naród ukraiński za „bratni, jeśli w ogóle nie za część narodu rosyjskiego”. Jeśli więc zaatakowany zostanie Donieck i Ługańsk – oznacza to wojnę z Rosją. Wszystko na Ukrainie do takiej wojny jest szykowane, łącznie z przyjętą w lutym ustawą o „terytoriach okupowanych”, oficjalnie uznającą Rosję za „państwo – agresora”.  

Oczywiście Ukraina nie ma najmniejszych szans w starciu z Rosją, która ma 3,5 raza więcej ludności, 13 razy większy PKB i 24 razy większe wydatki wojskowe, już nie mówiąc o wielkości armii, ilości czołgów czy w końcu broni nuklearnej. Jednak sprawnie przeprowadzona prowokacja, ze zrzuceniem winy na Rosję, mogłaby w konflikt wojenny wciągnąć NATO, a przynajmniej najbliższe kraje, takie jak Polska.  

Ukraina chce wejść do NATO, odcięła się ustawowo od neutralnego statusu już w grudniu 2014 r., a ostatnio otrzymała status państwa aspirującego do NATO. Próby te nawet Henry Kissinger uważa za „nie najmądrzejsze … włączać kraj, który przez 400 lat był częścią Rosji”. Protestują europejscy członkowie sojuszu, obawiając się że szykuje im się wojna tuż przy granicy.  

Na przygotowania do wojny wskazuje także pełna tolerancja dla odradzania się nacjonalizmu ukraińskiego, zwanego u nas banderyzmem. Anne Applebaum, krytykująca wszelkie przejawy narodowych idei w Polsce – pisze jasno: „nacjonalizm jest Ukrainie potrzebny”.  

Czy USA zdecydują się na wojnę z Rosją przy pomocy lokalnych sił ukraińskich (tzw. proxy war) – nie wiemy. Dla marionetkowych władz Ukrainy, niepotrafiących nawet utrzymać standardu życia społeczeństwa, wojna może być jedynym wyjściem. Ciśnienie w kotle jest utrzymywane, pytanie czy zapadnie decyzja o jego wysadzeniu, czy może wielkie mocarstwa jakoś się dogadają?  

Andrzej Szczęśniak

Więcej na temat sytuacji na Ukrainie można przeczytać w książce Ukraińska szachownica.