W sprawie Żurawlewa powinniśmy być przezroczyści
https://pch24.pl/lukasz-warzecha-w-sprawie-zurawlewa-powinnismy-byc-przezroczysci

Reakcja na decyzję sędziego Dariusza Łubowskiego o niewydawaniu Niemcom Wołodymyra Żurawlewa właściwie nie powinna dziwić w kraju, gdzie „rozsądku rzadko się używa, a jedyne co naprawdę umiemy, to najpiękniej na świecie przegrywać” – by zacytować śpiewaną przez Przemysława Gintrowskiego piosenkę „Margrabia Wielopolski” z tekstem Jerzego Czecha. Powszechny entuzjazm – łączący koalicję z pisowską opozycją – jaki zapanował po tym orzeczeniu, nie ma wiele wspólnego z racjonalną oceną sytuacji. Bazuje na prostej emocji: aleśmy dowalili Szwabom i Ruskim! W jakim celu, za jaką cenę, czy miało to uzasadnienie i do jakich skutków może w dalszej kolejności prowadzić – tych pytań nie zadaje sobie rozemocjonowana publika, zaś politycy w typowy dla siebie sposób każdego sceptyka od razu kwalifikują jako ruską onucę.
Najpierw uporządkujmy fakty.
Zamach na Nord Stream był wymierzony w cywilną infrastrukturę firmy, której udziałowcami były firmy niemiecka i rosyjska. To ważne, gdy będziemy myśleć w kategoriach precedensu. Dokonano go na wodach międzynarodowych.
Czy był to akt terroryzmu międzynarodowego czy też atak na tak zwany uzasadniony cel wojenny? Co do tego toczy się spór. Ja stoję na stanowisku, że należy to uznać za akt terroryzmu (więcej w dalszej części tekstu). Co ważne, zamach na gazociąg żadnego transferu gazu nie wstrzymał, bowiem od sierpnia trwała „przerwa techniczna” – Rosjanie zwykle tak uzasadniali podjęte z innych powodów decyzje o wstrzymaniu przesyłki surowca.
Nord Stream był projektem strategicznie dla nas niekorzystnym, ponieważ pozwalał Rosjanom – korzystającym często ze swoich surowców jak z geopolitycznej amunicji – na omijanie Polski przy transferze surowca na Zachód. Odbierał nam możliwość oddziaływania na ten transfer i zarabiania na nim. Wzmacniał współdziałanie rosyjsko-niemieckie, zawsze dla Polski niekorzystne. Dodatkowo pozwalał Niemcom cisnąć w kierunku radykalnej polityki klimatycznej, która w okresie przejściowym miała opierać się na gazie, głównie rosyjskim, a w przyszłości na wodorze, do transferu którego przystosowany był Nord Stream II. Można nawet zaryzykować tezę, że gdyby nie NS, UE nie przyjęłaby tak radykalnego zielonego kursu.
Nie możemy mieć pewności, kto dokonał wysadzenia gazociągu. W międzynarodowej prasie pojawiły się dwie główne wersje wydarzeń.
Jedna zakładała działanie USA przy współudziale Norwegów i przedstawił ją Seymour Hersh, niezależny amerykański dziennikarz śledczy. Druga, obszernie prezentowana w New York Timesie oraz w The Wall Street Journal, zakładała działanie Ukrainy i jakąś formę współudziału Polski. W sferze niedopowiedzenia było, czy ten współudział był w jakiś sposób aktywny czy też polegał po prostu na sabotowaniu niemieckiego śledztwa, na ile było to możliwe z polskiej strony. To drugie mogło oznaczać, że Polska nie wiedziała o ukraińskiej operacji i została o niej poinformowana dopiero post factum, gdy Niemcy zaczęli drążyć. Lub też że polskie służby same musiały się dobijać w Kijowie o informacje, nie wiedząc, co począć z niemieckimi wnioskami o pomoc w śledztwie. Jedno jest pewne: z innych dobrze udokumentowanych tekstów prasowych wynika, że Ukraińcy wielokrotnie podejmowali akcje, które nie były autoryzowane przez Amerykanów i wywoływały po drugiej stronie Atlantyku zniecierpliwienie i złość.
Tyle fakty. Teraz interpretacje i opinie, z którymi oczywiście można się nie zgadzać.
Po pierwsze – czy decyzja warszawskiego sądu była oparta wyłącznie na względach prawnych? Oczywiście, że nie. Wystarczy posłuchać ustnego jej uzasadnienia. Przywoływana przez pana sędziego kwestia rzekomego politycznego uzależnienia niemieckich sędziów dowodzi tego aż nadto. Jest to, jak pokazuje polski spór o tę kwestię, sprawa całkowicie polityczna, a ocena danego systemu jest uznaniowa. Entuzjaści argumentacji pana sędziego Łubowskiego, wywodzący się z PiS, nie dostrzegają zresztą, że jest ono przecież skierowane przeciwko systemowi, który sami w Polsce stworzyli, a z którym teraz teoretycznie walczy zaciekle pan minister Żurek. Skoro w Niemczech polityczne nominacje sędziów nie dają rękojmi uczciwego procesu, to dlaczego miałyby dawać w Polsce? Ten kij ma dwa końce. Przecież politycy PiS, uzasadniając własne działania w wymiarze sprawiedliwości, często powoływali się właśnie na Niemcy. Zatem albo niemiecki system jest w porządku – i wtedy argumentacja sędziego jest wadliwa – albo jest nie w porządku i wtedy „reformy” PiS są problematyczne.
W tego typu sprawach o ogromnym znaczeniu politycznym czy międzynarodowym sędzia nie jest samotną wyspą. A przynajmniej większość sędziów takimi nie jest. Tylko ktoś skrajnie naiwny mógłby sądzić, że na orzeczenie nie próbują wpływać politycy albo służby.
Po drugie – z wyżej opisanych przyczyn na tę decyzję należy patrzeć w kategoriach całego państwa, zadając sobie podstawowe pytanie: co na niej zyskujemy? Odpowiedź jest oczywista: nic. Poza satysfakcją moralną i emocjonalną, rzecz jasna. Można sobie wyobrazić tylko jedno racjonalne uzasadnienie: takie działanie miałoby sens, gdybyśmy założyli, że Polska brała w sabotażu czynny udział, a pan Żurawlew mógłby się w tej sprawie wygadać przed niemieckim prokuratorem czy sądem, tworząc dla nas dodatkowe kłopoty.
Moi polemiści na ogół przytaczali tylko jeden argument: że „Polska pokazała, iż chroni tych, którzy działają w jej interesie”. Jest to argument całkowicie fałszywy. Jeśli pan Żurawlew istotnie brał udział w tym akcie międzynarodowego terroryzmu, to nie działał na nasze zamówienie i w naszym interesie, ale w interesie własnego państwa.
My na tym przy okazji skorzystaliśmy, co jednak nie powinno dla nas rodzić jakichkolwiek zobowiązań. Przywołując przykład, który emocjonalnie nastawionych Polaków boli do dzisiaj: powinniśmy być w tej sprawie jak Brytyjczycy wobec Polaków w II wojnie światowej. Wielka Brytania skorzystała chętnie z polskiej pomocy (której znaczenie lubimy zresztą w naszej mitologii wyolbrzymiać), żeby potem odżegnać się od jakiegokolwiek konkretnego rewanżu. Pomijając już należącą do sfery geopolityki zgodę na rozciągnięcie żelaznej kurtyny (sformułowanie samego Winstona Churchilla) w poprzek kontynentu, to z powodu sowieckiego sprzeciwu Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie nie zostały uwzględnione nawet w wielkiej paradzie zwycięstwa w Londynie czerwcu 1946 r. Nawet polscy generałowie, o zwykłych żołnierzach mówiąc, nie doczekali się w Zjednoczonym Królestwie choćby generalskich emerytur.
Brytyjczycy zadziałali zgodnie z zasadą „brać i nie kwitować”. Dokładnie tak samo Polska powinna była się zachować w stosunku do pana Żurawlewa – tym bardziej, że znów okazaliśmy się podwykonawcami dla Ukrainy. Przecież wiedząc, że nurek jest poszukiwany przez Niemców, ukraińskie służby powinny były go dawno ewakuować z Polski. Skoro tego nie zrobiły, to kompletnie niepojęte jest, dlaczego nasz kraj podejmuje się jego ochrony. W tej sprawie powinniśmy być, by tak rzec, przezroczyści. Szczególnie że postępowanie Ukrainy w praktycznie żadnej z konfliktowych z Polską kwestii nie daje podstaw do działania w inny sposób.
Niestety, nasze postępowanie może oznaczać problemy.
Po pierwsze – można założyć, że przy najbliższej okazji Berlin będzie starał się nam zrewanżować. Jaką dokładnie postać ten rewanż przybierze, jeszcze nie wiadomo. Niemcy są jednak wciąż państwem poważnym, mającym znacznie większą siłę głosu w Radzie UE niż Polska. Gdybym miał stawiać, gdzie taki rewanż nastąpił, to radziłbym obserwować głosowania właśnie w Radzie.
Po drugie – stworzyliśmy argumentacją zastosowaną w sprawie pana Żurawlewa groźny precedens. Pan sędzia Łubowski powołał się na koncepcję wojny sprawiedliwej św. Augustyna, problem jednak w tym, że w międzynarodowej rzeczywistości nie istnieje nadrzędna instancja orzekająca, zatem każdy kraj toczący wojnę – z Rosją włącznie – będzie ją uznawał za sprawiedliwą. I tak jak Rosja chętnie powołuje się na precedens Kosowa, tak teraz łatwo będzie się powoływać na precedens polskiego orzeczenia sądowego, dowodząc, że atak na infrastrukturę formalnie prywatną, należącą do wrogiego państwa, poza jego terytorium, jest uzasadnionym aktem obrony. Jak wskazują niektórzy, tworzy to również furtkę dla kolejnych podobnych działań Ukrainy. W Polsce wciąż działają firmy z rosyjskim kapitałem. Należy zakładać, że mogą się one stać obiektem ukraińskiego terroryzmu, który konsekwentnie będziemy musieli uznawać za uzasadniony akt wojenny. Jak słusznie pytali niektórzy: co w sytuacji, gdyby w takim zamachu zginęli polscy obywatele?
Prawda w tej sprawie jest smutna. Radość z orzeczenia warszawskiego sądu jest po prostu rodzajem kompensacji braku realnego działania i znaczenia Polski. Zamiast realnie przeciwstawić się niemieckiej wizji UE – forsowanej choćby w postaci wspólnego zadłużenia i mnożenia zasobów własnych albo zamiast postawić tamę granicznej praktyce Zurückweisen, będziemy czerpać satysfakcję z symbolicznego, a potencjalnie dla nas niekorzystnego gestu.
Pozostaje żałować, że do chóru zachwyconych w tej sprawie dołączył dzisiaj pan prezydent Karol Nawrocki. Pamiętajmy jednak, że w jego otoczeniu są ludzie, których polityczny realizm opuszcza, gdy słyszą słowo „Rosja”.
Łukasz Warzecha