Stanisław Michalkiewicz: Wolne miasto Gdańsk wraca do Reichu
Jak zauważył Stanisław Lem, “nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. Nawet konklawe – a cóż dopiero samorząd wolnego miasta Gdańska z jego Dulczessą, która – jak przypuszczam – o niczym innym nie marzy, ja tylko o wprowadzeniu wolnego miasta Gdańska do Reichu.
A Niemcy postępują cierpliwie i metodycznie; najpierw przy pomocy osób zaufanych, korzystających ze wsparcia świętych rodzin, które przez cały okres PRL były przez Niemców futrowane – a to biskup zlecał im korzystne chałtury, a to jakieś Vereiny – a na pieniądzach oczywiście nie było napisane, że pochodzą z BND – no i oczywiście – agentury, która u progu transformacji ustrojowej przewerbowała się na służbę m.in. – niemieckiej BND, jako naszego nowego sojusznika.
A ponieważ bezpieka od 33 lat kręci sceną polityczną naszego bantustanu, więc zainstalowanie w wolnym mieście Gdańsku odpowiedniej ekipy z Dulczessą na czele nie przedstawiało dla pierwszorzędnych fachowców najmniejszych trudności. Zresztą i przed Dulczessą sytuacja w wolnym mieście Gdańsku stała się dziwnie osobliwa, jako że pan prezydent Paweł Adamowicz tak zalazł za skórę nawet Volksdeutsche Partei, że nie było innego wyjścia, jak zaangażować jakiegoś obłąkańca by go na oczach całej Polski zadźgał podczas koncertu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
“Stąd – powiada poeta – nauka jest dla żuka”, by nie wierzgać przeciwko ościeniowi. Dulczessa wolnego miasta Gdańska tę umiejętność opanowała, w związku z czym z kadencji na kadencję jest wybierana przez wdzięcznych obywateli na prezydenta. Można porównać ją do generała Salana, który w armii francuskiej był generałem “le plus decore de tous les generaux”.
Gdyby Dulczessa przypięła sobie do munduru wszystkie odznaczenia, to upodobniłaby się nie tylko do generała Salana, ale nawet do generałów armii Kim Dzong Una – chociaż gwoli sprawiedliwości trzeba nadmienić, że Nagrody im. Karola Wielkiego jeszcze nie dostała.
Ale bo też ta Nagroda ma specjalne znaczenie i Nasza Złota Pani załatwiła ją Donaldu Tusku, by pokazać tubylczym starym kiejkutom, żeby przestały na niego dybać, bo w przeciwnym razie będą miały z nią do czynienia. Jak pamiętamy, stare kiejkuty natychmiast powinność swej służby zrozumiały i nie tylko przestały nękać Donalda Tuska, ale nawet unieważniły “aferę hazardową”.
I oto Nasi Umiłowani Przywódcy w 2008 roku, a więc za pierwszych rządów Donalda Tuska, rada w radę uradziły, żeby właśnie w Gdańsku zlokalizować Muzeum II Wojny Światowej. Kosztowało ono polskich podatników prawie pół miliarda złotych, wyłożone przez Ministerstwo Kultury. Jak się jednak okazało, Ministerstwo to – zwłaszcza po roku 2015, kiedy to na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej naszego bantustanu nastąpiła podmianka – nie ma ani w sprawie muzeum, ani w sprawie tego, co i jak będzie się tam pokazywało – nic do gadania.
Tak w każdym razie uważał niezawisły sąd ze znanego na całym świecie z niezawisłości gdańskiego okręgu sądowego. Okazało się, że chamstwo, czyli podatnicy, mają tylko płacić, a o tym, kto, co I jak będzie tam pokazywał, decydować ma – no właśnie; to nie jest do końca jasne, bo do decydowania garnie się zarówno Ministerstwo z racji kasy, ale również autorowie, którzy opracowali “koncepcję” – jak np. pan prof. Paweł Machcewicz – doradca doskonały premiera Donalda Tuska, no i oczywiście – recenzenci.
Nie byłoby w tym wszystkim może i nic osobliwego, bo do publicznej, czyli niczyjej forsy zawsze garnie się mnóstwo chętnych w nadziei, że przynajmniej jakąś część sobie sprywatyzuje – a takie Muzeum, to prawdziwy dar Niebios. Sprawa zaczyna się komplikować w momencie, gdy uświadomimy sobie, że nasz nieszczęśliwy kraj od lat znajduje się na linii strzału dwóch skoordynowanych polityk historycznych: niemieckiej i żydowskiej. Polityka historyczna jest to elegancka nazwa sfałszowanej wersji historii.
Celem niemieckiej polityki historycznej jest stopniowe zdejmowanie z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę światową, a zwłaszcza – za towarzyszącej jej ekscesy – i stopniowe przerzucanie tej odpowiedzialności na winowajcę zastępczego. Celem żydowskiej polityki historycznej jest zagwarantowanie środowiskom żydowskim i bezcennemu Izraelowi możliwości obcinania kuponów od tak zwanego “holokaustu”, czyli dokonanej w czasie II wojny światowej przez Niemców masakry europejskich Żydów.
Ponieważ na początku trzeciego tysiąclecia Niemcy dały do zrozumienia, że już nie będą przyjmowały żadnych suplik odszkodowawczych, Żydowie skwapliwie wytypowali Polskę na winowajcę zastępczego, a pretekstem było to, że większość z tych ekscesów rzeczywiście dokonała się na obecnym polskim terytorium państwowym, co znakomicie ułatwia czarną propagandę.
I tu mamy obszar kontrowersji między obozem – nazwijmy to – “dobrej zmiany” z PiS-em na czele, a obozem zdrady i zaprzaństwa, na czele z Volksdeutsche Partei Donalda Tuska. Chodzi o to, że PiS jest wyznaczony na odcinek patriotyczny, podczas gdy Volksdeutsche Partei – na odcinek modernizacyjny. Uwijając się na odcinku patriotycznym, obóz “dobrej zmiany” w okresie dobrego fartu umieścił w ekspozycji wspomnianego Muzeum postacie św. Maksymiliana Marii Kolbego, rotmistrza Witolda Pileckiego oraz rodziny Ulmów, wymordowanej za udzielanie pomocy Żydom.
Trudno, żeby coś takiego mogło podobać się Niemcom, a zwłaszcza Żydom, zazdrośnie strzegącym swojego monopolu na martyrologię. Jak pamiętamy, nawet gdy prezydent Zełeński, przecież z pierwszorzędnymi korzeniami, chlapnął przy jakiejś okazji, że na Ukrainie dokonuje się “holokaust”, natychmiast został sprowadzony do pionu z przypomnieniem, skąd wyrastają mu nogi. Cóż dopiero, gdy przy polityce historycznej zaczynają gmerać jakieś osoby niepowołane, to znaczy – nie zatwierdzone przez Sanhedryn?
Toteż kiedy tylko nastąpiła podmianka na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej, a pułkownik Sienkiewicz i moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, trafili do luksusowego przytułku dla “byłych ludzi” w Brukseli.
Ministerstwo Kultury objęła pani Hanna Wróblewska, co to dotychczas kręciła się przy różnych wystawach i muzeach, m.in. była dyrektorem polskiego pawilonu na Biennale w Wenecji (“A Venice nous avons un petit pavillon; pavillon polonais pour Mesdames et Messieurs”). i to podobno ona usunęła i Maksymiliana Kolbego, i rotmistrza Pileckiego i rodzinę Ulmów.
Rzeczywiście, potrzebni oni tam wszyscy, jak psu piąta noga, zwłaszcza, że jest rozkaz, żeby docelowo w gdańskim Muzeum pokazywać, jak to Tewje Bielski do spółki z pułkownikiem Stauffenbergiem, rozgromił polskich antysemitników, którzy, obawiając się sądu zagniewanego ludu, w 1944 roku schronili się w Warszawie, gdzie samowolnie wywołali powstanie.