Zgodnie z łajdacką tradycją

Stanisław Michalkiewicz 17 czerwca 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5197

Nie mieli szczęścia Polacy z Wołynia i innych części Małopolski Wschodniej, bo w 1943 roku zostali wymordowani przez Ukraińców – wyznawców Stefana Bandery, który dzisiaj uważany jest za jednego z ojców ukraińskiej niepodległości i bohatera narodowego. Ten mord był expressis verbis wpisany w nacjonalistyczną teorię Dymitra Doncowa, według której nie ma co zawracać sobie głowy ludnością obcoplemienną, tylko zwyczajnie ją wymordować, zapewniając w ten sposób przestrzeń życiową dla Ukraińców, którzy, nawiasem mówiąc, też dzielili się na „elitę” i „czerń”, która dla „elity” powinna się poświęcać, albo też być poświęcana. Dymitr Doncow nie miał sposobności, by swoją teorię od razu wprowadzić w czyn, ale II wojna światowa taką sposobność stworzyła.

Ukraińcy poddani w czasach sowieckich okrutnemu eksperymentowi w postaci sztucznie wywołanego głodu, związali swoje nadzieje z Niemcami, w przekonaniu, że Niemcy przyniosą Ukrainie upragnioną niepodległość, podobnie jak to zrobiły w czasie I wojny światowej. Tym razem jednak byli to inni Niemcy, mianowicie narodowi socjaliści, którym odbudowywanie niepodległej Ukrainy w zasadzie nie przychodziło do głowy. Toteż po pierwszym miodowym okresie, kiedy to powstał zalążek ukraińskiego wojska w postaci dywizji i batalionów SS, a także pomocniczej policji w służbie niemieckiej, nastąpił bolesny powrót do rzeczywistości. Kiedy okazało się, że Niemcy nie tylko żadnej Ukrainy nie będą odbudowywały, a w dodatku – prawdopodobnie przegrają wojnę, policja pomocnicza dostała rozkaz zdezerterowania i w ten sposób, powstała UPA.

Ponieważ stawało się jasne, że ambitnych celów wojennych nie da się już zrealizować, to postanowiono osiągnąć cel, który był jeszcze możliwy do osiągnięcia, mianowicie – wymordowania ludności polskiej. Ta okrutna „czystka etniczna” doprowadziła do zagłady ponad 100 tysięcy Polaków, a zdecydowana większość tych, którym udało się przeżyć, wyjechała do pozostającej pod sowiecką okupacją Polski. Wskutek czego tamte tereny są dziś przez Ukraińców uważane za własne, a Polska nie ośmiela się tego kwestionować.

Ten przykład pokazuje, że zbrodnia popłaca, pod warunkiem szczęśliwego zbiegu okoliczności. A zbieg okoliczności był taki, że z jednej strony Sowieci przesunęli Polskę na zachód, a z drugiej strony Amerykanie potrzebowali Ukraińców jako narzędzia dywersji wobec Sowietów. Dlatego Ameryka hołubiła i nadal hołubi banderowców, którym puszczono w niepamięć „kolaborację” z Hitlerem – w innych przypadkach niewybaczalną.

Oto co pisze w swoich wspomnieniach Adam hr. Ronikier, podczas okupacji prezesujący Radzie Głównej Opiekuńczej – jednej z dwóch polskich instytucji (drugą był Polski Czerwony Krzyż) działających oficjalnie w Generalnej Guberni, której częścią była też Małopolska Wschodnia.

Ponieważ zaś ze wschodniej połaci RP, z Wołynia, nadchodziły tragiczne wieści o rozpoczynających się tam rzeziach ze strony Ukraińców, postanowiliśmy tam pracę organizacyjną straży (obywatelskiej – SM) rozpocząć. Przybywający stamtąd w popłochu i rozpaczy uciekinierzy zapewniali nas, że wszystko, co zdrowe i uczciwe będzie można dla obrony użyć i w ten sposób konieczną pomoc nieszczęsnej ludności przynieść. Toteż jak piorun z jasnego nieba spadła na nas wiadomość przywieziona przez mych wysłanników z Warszawy, że Delegatura Rządu jest zasadniczo przeciwna tworzeniu straży i że swego przyzwolenia stanowczo odmawia. (…)

Struty bardzo tym tak smutnym obrotem sprawy Straży Obywatelskiej, do której przykładałem tak wielką wagę, gdyż wiedziałem, co grozi ludności polskiej od Ukraińców szczególniej (…) W tymże czasie sprawa Wołynia zaczęła przybierać wprost tragiczne kształty. Gwałty i morderstwa dokonywane na Polakach przez zamieszkałych tam Ukraińców, nie tylko nie ustawały, ale z dniem każdym przybierały na sile i barbarzyńskich formach. (…) Tak topniał stan posiadania polskiego w tej odwiecznie do Polski należącej ziemi, a panowie z Delegatury, nie pozwoliwszy nam na zorganizowanie obrony, nie raczyli myśleć o tym, że złemu trzeba było przynajmniej próbować zaradzić, a nie zostawiać bez żadnej pomocy te rzesze polskie na Kresach.

Przecież przykład, który miał miejsce w Równem, gdzie dwaj nasi delegaci uzyskawszy od Kreishauptmanna broń, rozdali ją Wołyniakom, którzy dzięki temu nie tylko potrafili Ukraińców wziąć w ryzy, ale naokoło Równego kraj cały doprowadzić do ładu i porządku – przeczy kategorycznie tym naszym mędrkom, którzy teraz powiadają, że i tak nic by to nie dało zrobić, bo władze niemieckie nie pomogły.

No dobrze – ale dlaczego „panowie z Delegatury” zajęli takie nieprzejednane stanowisko, które Polaków kresowych wydało na śmierć bez obrony? Tego nie wiem, ale nie wykluczam, że z obawy, co na to powie Nasz Ówczesny Najważniejszy Sojusznik, czyli Winston Churchill, którego Sowieci codziennie informowali, jak to AK kolaboruje z Niemcami. Słowem – że Polacy na Wołyniu zostali pozostawieni własnemu losowi ze strachu Delegatury Rządu, no i oczywiście – samego Rządu RP w Londynie przez Churchillem. Jest to oczywiście wyjaśnienie najbardziej uprzejme.

Nie mieli więc szczęścia kresowi Polacy wtedy, bo albo zostali wymordowani, albo uciekli, a wszelkie ślady polskości zostały przez organizatorów i wykonawców tego mordu starannie usunięte. Ciekawa rzecz – bo nie mają szczęścia i dzisiaj. Polska liczy co prawda ponad 312 tys. kilometrów kwadratowych, ale okazuje się, że na jej terytorium nie ma miejsca, na którym można by tym pomordowanym nieszczęśnikom postawić pomnik. A pomnik jest; został ufundowany przez Polonię Amerykańską i przedstawia orła, w którego otwartej piersi, w otworze w kształcie krzyża, widać dziecko nadziane na tryzub. Poniżej rodzina w płomieniach i odcięte głowy nadziane na sztachety.

Wprawdzie rada gminy Jarocin leżącej między Janowem Lubelskim i Niskiem uchwaliła, by ważący 10 ton monument stanął w niewielkiej wsi Domostawa, leżącej tuż przy granicy Kongresówki z Galicją, ale chyba do tego nie dojdzie, bo dyrektor odlewni w Gliwicach odmówił udostępnienia szablonu niezbędnego do zmontowania pomnika, pod pretekstem „aktualnej sytuacji politycznej” oraz wycofał się też z wcześniejszej obietnicy przewiezienia i zmontowania monumentu. Widocznie od kogoś usłyszał: wiecie, rozumiecie, dyrektorze – no i wszystko jasne.

Jak wiadomo, „aktualna sytuacja polityczna” polega na tym, że pan prezydent Duda i cały rząd „dobrej zmiany”, na rozkaz Naszego Złociutkiego Pana z Waszyngtonu, wchodzi Ukraińcom gdzie trzeba bez mydła. Gdyby w takiej „sytuacji politycznej” doszło do zmontowania pomnika, to na samą myśl, naszym Umiłowanym Przywódcom cierpnie skóra, bo Nasz Złociutki Pan albo natarłby im uszu, albo przynajmniej im natupał i na nich nakrzyczał. Taką ci to „politykę” prowadzą nasi obecni mężykowie stanu, jak się okazuje – zgodnie z tradycją.