Dobry Maharadża. Przyjął setki polskich dzieci podczas II wojny światowej. „Nie jesteście już sierotami”.

źródło: https://histmag.org/Dobry-Maharadza-Przyjal-setki-polskich-dzieci-podczas-II-wojny-swiatowej-Nie-jestescie-juz-sierotami-28450

Katarzyna Łabicka

Zorganizował im nie tylko dach nad głową, wyżywienie i opiekę lekarską, ale i edukację zgodną z przedwojennym etosem nauczania w Polsce. A jak jego syn dostał na urodziny strój krakowski, nie mógł ukryć wzruszenia.

W 1941 roku rząd RP na uchodźstwie stanął przed nie lada wyzwaniem – co zrobić z tysiącami polskich dzieci uwolnionych przez Stalina w ramach „amnestii”. Brytyjczycy nie chcieli przyjąć ich do siebie. Pomocną dłoń wyciągnął Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja – tajemniczy [dla nas] maharadża Nawanagaru.

[To nie byli “uchodźcy”, bałwanie. To była niewielka część z tych rodzin Polskich, które Sowieci porwali z Polski, a wywieźli na Sybir i do Kazachstanu.Część z nich dzięki gen. Sikorskiemu [umowa z Majskim] zdołała się ewakuować do Persji. Ja byłem z Mamą i nianią wśród tych, co musieli w sowieckim raju pozostać. M. Dakowski]

==================================

Na mocy układu Sikorski-Majski z 1941 roku tysiące Polaków zostały ewakuowane ze Związku Radzieckiego. Część z nich zasiliła szeregi Armii Andersa – razem z nią udała się najpierw do Iranu, następnie zaś na front, m.in. na pola Monte Cassino. Pozostało pytanie, co zrobić z cywilami – kobietami, dziećmi, osobami starszymi i chorymi.

Część z nich razem ze wspomnianą armią trafiła do Iranu – do utworzonych tam ośrodków w Teheranie, Isfahanie, Ahwazie czy Pahlevi – do Palestyny czy Libanu. Inni dostali się do Nowej Zelandii czy meksykańskiego Santa Rosa. Początkowo rozważano też przewiezienie polskich dzieci na Wyspy Brytyjskie. Rząd Wielkiej Brytanii nie zgodził się jednak na tę propozycję, by nie zrazić nowego sowieckiego sojusznika. Przystał jedynie na rozmieszczenie ich w koloniach, ale pod warunkiem, że Polacy pokryją wszelkie koszty.

W trudnej sytuacji pomocną rękę wyciągnął nieoczekiwany sojusznik – indyjski maharadża rządzący Nawanagarem, jednym z ponad 500 księstw niebędących formalnie częścią Indii Brytyjskich, lecz pozostających w ścisłym sojuszu z Wielką Brytanią.

Indyjski miłośnik Polski

O Polsce Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja po raz pierwszy usłyszał w latach 20. XX wieku, gdy razem ze stryjem mieszkał w Szwajcarii. Poznał tam Ignacego Paderewskiego. Polski muzyk zrobił na nim duże wrażenie, podobnie jak jego opowieści o odległym kraju, jakim dla indyjskiego księcia była Polska. Zainteresował się nią na tyle, że z jednego z wyjazdów do Londynu przywiózł ze sobą „Chłopów” Władysława Reymonta, zapewniając, że to jedna z jego ulubionych książek. Zafascynowały go również inne elementy polskiej kultury – jak na przykład stroje i tańce ludowe. Zapewne jeszcze nie wiedział, że w przyszłości będzie miał okazję poznać je nieco bliżej.

Digvijaysinhji był wpływową osobą – poza sprawowaniem władzy w Nawanagarze pełnił również funkcję kanclerza Izby Książąt Indyjskich i reprezentował Indie w brytyjskim Gabinecie Wojennym. To tam w 1941 roku, podczas jednego z posiedzeń, usłyszał Ignacego Paderewskiego, który w płomiennej przemowie nakreślił tragiczną sytuację polskich uchodźców ze Związku Radzieckiego. Jako że Digvijaysinhji mocno interesował się Polską, poruszyły go te słowa. Zaoferował, że jeśli nie uda się znaleźć innego miejsca dla młodych uchodźców, może przyjąć ich do swojego księstwa. Tak też się stało.

Początkowo rozmieszczono ich w utworzonym naprędce sierocińcu w turkmeńskim Aszchabadzie. Ogromną rolą odegrała w tym piosenkarka Hanka Ordonówna z mężem Michałem Tyszkiewiczem, która pomogła utworzyć ośrodek i była jedną z opiekunek. W tym miejscu najmłodsi zesłańcy powoli wracali do sił – wiele z nich było skrajnie niedożywionych, cierpiało na tyfus, malarię i inne choroby, niektórzy byli też zdemoralizowani zwyczajami, jakie zastali w biednych kazachskich czy uzbeckich wioskach.

Na pomoc polskim dzieciom

Pierwsza grupa 170 polskich sierot dotarła do Indii w kwietniu 1942 roku. Najpierw ulokowano je w nadmorskiej miejscowości Bandra – z wyjątkiem dzieci chorych na gruźlicę, te zakwaterowano w górskim uzdrowisku Panchgani. Tam pomoc z ramienia Polskiego Czerwonego Krzyża koordynowała malarka i działaczka społeczna Kira Banasińska, która w 1941 roku została mianowana delegatką tej organizacji w Indiach.

To właśnie Delegatura PCK pod jej kierownictwem zajęła się przygotowaniem ośrodków dla dzieci – urządzeniem pomieszczeń, wyposażaniem pokoi, przyjmowaniem napływających darów. Po zorganizowaniu tymczasowego osiedla w Bandrze sprawowała nad nim pieczę, zarządzała sprawami gospodarczymi, dbała o opiekę lekarską i edukację. Z czasem rola delegatury się zmniejszyła – dzieci trafiły pod opiekę maharadży.

Miejsce dla nich zorganizowano w miejscowości Balachadi koło Jamnagaru, niedaleko letniej rezydencji maharadży. To właśnie tam powstał Polish Children Camp – maharadża Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja nie tylko przeznaczył własne środki na jego budowę, ale i przekonał innych maharadżów do przesyłania datków na utrzymanie jego małych mieszkańców.

W tym celu utworzony został w Delhi fundusz Polish Children Fund – wpływały na niego datki od darczyńców prywatnych, jak i środki przekazane przez różne przedsiębiorstwa i organizacje oraz pochodzące ze zbiórek Indyjskiego Czerwonego Krzyża. Oprócz tego maharadża przekonał Izbę Książąt Indyjskich, by wzięła na siebie utrzymanie pięciuset polskich dzieci do końca II wojny światowej.

Indyjska badaczka Anuradha Bhattacharjee, na którą powołuje się serwis Culture.pl, w 2008 roku wyliczyła, że na pomoc polskim dzieciom zebrano środki o równowartości ponad 6,5 miliona euro. To wyróżniało ośrodek w Balachadi – te zlokalizowane w innych krajach utrzymywane były w dużej mierze przez rząd RP na uchodźstwie.

„Mała Polska” w Indiach

Maharadża Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja zapewnił polskim dzieciom nie tylko dach nad głową – zadbał o to, by na obcej dla nich ziemi stworzyć im namiastkę ojczyzny. Ośrodek w Balachadi był jednym z nielicznych w tym czasie miejsc na świecie, gdzie powiewała polska flaga. Zorganizowany był na wzór harcerski. Każdy dzień zaczynał się poranną gimnastyką i apelem, w czasie którego dzieci zwrócone były w stronę Polski.

Samo harcerstwo odgrywało dużą rolę w życiu ośrodka, podobne jak sekcja teatralna – kierowała nią Janina Dobrostańska, przedwojenna aktorka teatru bydgoskiego. Za zajęcia sportowe odpowiadał zaś Antoni Maniak – przed wojną piłkarz Pogoni Lwów. Komendantem osiedla został kapelan wojskowy ojciec Franciszek Pluta, a kierowniczką szkoły powszechnej Maria Skórzyn. Maharadża zadał więc o to, by wychowaniem dzieci zajęły się osoby dobrze znające życie kulturalne i sportowe przedwojennej Polski. Oprócz tego zorganizował orkiestrę – nauczaniem gry na instrumentach zajmowali się oddelegowani przezeń muzycy z jego orkiestry. Stworzył także czytelnię i bibliotekę, w której znajdowały się polskie książki wydawane przez emigracyjne wydawnictwa na Bliskim Wschodzie.

Sam Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja nie tylko finansował działania ośrodka, ale i aktywnie uczestniczył w jego życiu – chętnie chodził na wystawiane przez dzieci jasełka i spektakle teatralne.

Wiesław Stypuła w książce „W gościnie u »polskiego« maharadży (wspomnienia z pobytu w Osiedlu Dzieci Polskich w Indiach w latach 1942–1946)” w następujący sposób wspominał postać maharadży:

Praktycznie nie opuścił żadnej premiery. Potrafił szczerze bawić się na jasełkach, wzruszać perypetiami „Kopciuszka”, jak i głęboko przejmować losem „Kordiana”. Zazwyczaj przed przedstawieniem prosił o przetłumaczenie tekstu lub o dłuższe wprowadzenie. Reagował spontanicznie: widocznym wzruszeniem, śmiechem, oklaskami. Był naprawdę wdzięcznym widzem. Po spektaklu zapraszał młodych aktorów na uroczysty, wspólny podwieczorek, obdarowywał ich słodyczami.

Nie robił tego wyłącznie ze względu na dzieci – prawdziwie interesował się polską kulturą. Pewnego roku wychowankowie ośrodka podarowali jego synowi na piąte urodziny strój krakowski. Maharadża nie mógł ukryć wzruszenia, wielokrotnie dziękował za prezent, powtarzając, że sprawił mu on wiele radości. Często zapraszał też wychowanków ośrodka na wycieczki do swojej rezydencji. Nie raz zaglądał do pomieszczeń i rozmawiał z młodymi lokatorami.

Dzięki serdeczności i otwartości szybko zaskarbił sobie ich sympatię.

Był po prostu normalny. Był zwykłym człowiekiem. Nie musieliśmy kłaniać się, stając przed nim. W oczach zawsze miał iskierki i szeroki uśmiech na twarzy, kiedy był wśród nas. Tego klepnął po plecach, tamtego delikatnie popchnął. Potrzebowaliśmy tego. Byliśmy przecież sierotami. On był olbrzymim mężczyzną, ale wcale się go nie baliśmy. Jestem pewien, że gdyby rozpostarł ramiona, rzuciłbym się biegiem i go uściskał

– wspominał po latach Marian Raba, jeden z wychowanków osiedla, w rozmowie z Anuradhą Bhattacharjee. Ona sama w publikacji „Obywatele polscy z Nawanagar w Indiach” określiła go „ciepłą i porządną osobą”.

Zapytany o to, dlaczego tak zaangażował się w pomoc polskim uchodźcom, w korespondencji do generała Władysława Sikorskiego w następujący sposób wyjaśnił swoje motywacje:

głęboko wzruszony i przejęty cierpieniami polskiego narodu, a szczególnie losem tych, których dzieciństwo upływa w tragicznych warunkach najokrutniejszej z wojen, pragnąłem w jakiś sposób przyczynić się do polepszenia ich losu. Zaoferowałem im gościnę na ziemiach położonych z dala od zawieruchy wojennej. Może tam, w pięknych górach nad brzegami morza, dzieci będą mogły powrócić do zdrowia, może uda się im zapomnieć o wszystkim, co przeżyły i nabrać sił do przyszłej pracy, jako obywatele wolnego już kraju.

Przynajmniej w pewnym stopniu się to udało. Po latach wychowankowie jego obozu wspominali go jako ciepłego, gościnnego, wielkodusznego człowieka, szczerze zainteresowanego ich problemami. Przypominali też słowa, które usłyszeli od niego w pierwszym dniu, po przyjeździe do Balachadi:

nie jesteście już sierotami. Ja jestem Bapu. Ojciec wszystkich i wasz też.

Rozstanie

W maju 1945 roku w ośrodku odbyła się uroczystość poświęcenia sztandaru hufca harcerskiego. Maharadża wziął w niej udział, wygłosił przemowę, którą próbował dodać polskim dzieciom otuchy.

Zawsze pozostanę wierny i lojalny wobec Polski, zawsze będę sympatyzował z przyszłością Waszego kraju. Jestem pewny, że Polska będzie wolna, że powrócicie do waszych szczęśliwych domów, do kraju wolnego od ucisku. Duch Polski, który jest znany w całym świecie, jak długo pozostanie takim, jakim jest teraz, wywalczy wolność kraju – powiedział.

Wojna w Europie tymczasem dobiegła końca i przyszedł czas rozstania. Dorośli mieszkańcy ośrodka w Balachadi – opiekunowie i nauczyciele – szybko zdali sobie sprawę z tego, że komunistyczna Polska nie jest tą ojczyzną, do której chcą [boją się md] wracać. Zaczęto więc zastanawiać się, co zrobić z dziećmi. Te, które miały rodzinę w „wolnym świecie”, postanowiono wysłać do bliskich. Tymi, które straciły wszystkich bliskich, postanowił zaopiekować się maharadża.

Z obawy przed ich przymusowym wysiedleniem z Indii do komunistycznej Polski tak on, jak i ojciec Pluta i ppłk. Geoffrey Clark, angielski wojskowy zajmujący się osiedlem, adoptowali łącznie ok. 200 polskich dzieci. Część z nim wyjechała z duchownym do Stanów Zjednoczonych – prasa PRL-u nazwała go później „międzynarodowym porywaczem dzieci”.

Ostatecznie polskie osiedle zostało zlikwidowane w 1946 roku. Jak wspominał Władysław Stypuła:

bardzo smutne było ostatnie pożegnanie z maharadżą (…). Na dworzec kolejowy przyjechał osobiście. Żegnał się ze wszystkimi dorosłymi. Podchodził też kolejno do poszczególnych grup dzieci. Ze starszymi rozmawiał, młodsze głaskał lub przytulał do swego potężnego torsu. Widać było, że rozstanie sprawiało mu wielką przykrość. Wielce wzruszony, co chwila wycierał zwilgotniałe oczy. Może przeczuwał, że rozstajemy się na zawsze.

Gdy generał Władysław Sikorski zapytał maharadżę, jak może mu się odwdzięczyć za przygarnięcie bezdomnych polskich dzieci, powiedział, by w wyzwolonej Polsce nazwać jego imieniem którąś z warszawskich ulic. Tak też się stało. W 2012 roku jeden ze skwerów w Warszawie nazwano imieniem Dobrego Maharadży. Jego imię nosi też Zespół Społecznych Szkół Ogólnokształcących „Bednarska” w tym mieście oraz I Społeczne Liceum Ogólnokształcące. Rok wcześniej ówczesny prezydent Polski Bronisław Komorowski nadał maharadży pośmiertnie Krzyż Komandorski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.

Ośrodek w Balachadi nie był jedynym miejscem, które przyjęło najmłodszych uchodźców z Polski. Łącznie wojnę zawieruchę w Indiach przetrwało ok. 5,5 tys. polskich dzieci. Jak przyznał po latach jeden z wychowanków tych ośrodków: „w Indiach znów byłem dzieckiem”.

Źródła:

  • Bhattacharjee A., Obywatele polscy z Nawanagar w Indiach, „Pamięć i Sprawiedliwość”, nr 2/2011.
  • Puchalska J., Wszystkie dzieci maharadży, Wydawnictwo Fronda, 2022.
  • Stypuła W., W gościnie u „polskiego” maharadży (wspomnienia z pobytu w Osiedlu Dzieci Polskich w Indiach w latach 1942–1946), Wydawnictwo Eko-Dom, Warszawa 2000.
  • Wróbel J., Indyjska misja Kiry Banasińskiej, [dostęp: 5.10.2025 r.].
  • Zakrzewski P., Indyjska gościnność. Dobry maharadża i polskie dzieci uchodźcze [dostęp: 5.10.2025 r.].

Rzeź Gazy, milczenie świata

https://klubjagiellonski.pl/2025/10/03/rzez-gazy-milczenie-swiata

Ten sprzeciw jest potrzebny nie tylko Palestyńczykom, ale także nam. Nawet jeśli nasze słowa nie uratują mieszkańców Gazy (choć mają na to i tak większe szanse niż milczenie), to może chociaż ocalą nasz język.

Dlaczego Gaza? Czemu w ogóle piszemy o tej zbrodni – kolejny raz? W tylu innych miejscach świata dzieją się przecież straszne rzeczy. Benjamin Netanjahu nie jest bynajmniej jedynym chodzącym po świecie mordercą i przywódcą państwa jednocześnie.

Kwestia intencji jest kluczowa – nie tylko dlatego, że z pewnością niejeden raz po ukazaniu się tego tekstu usłyszymy, że powodowały nami antyżydowskie uprzedzenia. Pytanie „dlaczego” wyprowadza nas poza zaklęty krąg moralnego oburzenia na działania państwa Izrael. Pozwala zrozumieć szerszy kontekst takich wydarzeń jak ludobójstwo w Gazie. Kontekst, który sięga wiele tysięcy kilometrów poza Bliski Wschód, obejmuje także nas. Być może nas przede wszystkim. A więc dlaczego?

Po niewłaściwej stronie

„Likwidacja ta ustalała w sposób demonstracyjny podział Europy na dwie kategorie. W jednej znajdowali się ludzie korzystający z praw wyborczych i gwarancji konstytucyjnych, w drugiej ci, których można strzelać jak zające, gnieść tankami i pławić w rzekach, bez tego, aby wykonujący te czynności mieli świadomość przekraczania zasad moralnych i przepisów etykiety towarzyskiej obowiązujący w ich krajach”.

Jerzy Stempowski pisał tu akurat nie o Palestyńczykach, ale uciekinierach ze Związku Sowieckiego, mocą decyzji zachodnich aliantów z 1945 roku mających być odesłanymi do „ojczyzny”. Co zarówno dla Stalina, Churchilla, jak i Roosevelta było równoznaczne z wykonaniem na nich wyroku śmierci. Bardziej oczywiste było to chyba tylko dla głównych zainteresowanych, podczas II Wojny Światowej walczących przeciwko władzy komunistycznej Kozaków i ich rodzin.

Józef Mackiewicz, który opisał te zdarzenia w powieści Kontra, przywołuje relacje kilku świadków, o płynącej Drawą na wznak kobiecie, z przywiązanym na piersiach niemowlęciem. Oboje wyłowiono martwych. Nie zdążyli się przeprawić na drugą stronę rzeki wyznaczającej granicę człowieczeństwa.

Zabili ich Anglicy; ci sami, którzy jeszcze kilkadziesiąt godzin wcześniej przysięgali, przysięgi swe uwierzytelniając „honorem brytyjskiego oficera”, że nigdy, ale to przenigdy nie wydadzą ich Sowietom. Wiedząc już wówczas doskonale, że właśnie to – wysyłając swych jeńców na pewną śmierć – mają zamiar uczynić.

Raz na jakiś czas zachodni świat – a przecież próbuje nas się intensywnie przekonać, że państwo Izrael jest najdalej wysuniętą na Wschód forpocztą cywilizacji zachodniej – zostaje przedzielony taką niewidzialną granicą. Kto ma zdawać sobie sprawę, żądać jej zniesienia jak nie my, którzy tyle wieków znajdowaliśmy się po jej niewłaściwej stronie?

Granicę oddzielającą ludzi od „ludzkich zwierząt”. Tych chronionych przez prawa, regulacje i konwencje od wszystkich, którym prawo to nie tyle zostały odebrane, co nigdy nie weszli w jego posiadanie. Bez względu na to, czy są dziećmi, kobietami, starcami – stali się „stroną konfliktu” tylko przez fakt, że oddychają. Ośmielili się żyć w tym właśnie miejscu i czasie. Dzisiaj są to Palestyńczycy z Gazy. Ale kiedyś byliśmy to my.

„Wszystko jest dozwolone!”

Zeznania świadków, którym udało się przeżyć przetrzymywanie przez izraelskich żołnierzy, dostarczają nie mniej wstrząsających relacji. Potwierdzają je zresztą zdjęcia i filmy, którymi chętnie dzielą się sami izraelscy żołnierze w mediach społecznościowych – uśmiechając się i śpiewając w trakcie bombardowań budynków cywilnych.

Do sieci trafiają zdjęcia rozebranych do bielizny, klęczących Palestyńczyków z zawiązanymi oczami. Trudno powiedzieć, jak poniżanie i upokarzanie niewinnych ludzi ma pomóc w walce z Hamasem –wydaje się, że może raczej radykalizować mieszkańców Gazy.

„Zobacz, posikał się. Zaraz pokażę ci jego plecy. To będzie dopiero zabawne. Patrz, torturowali go, żeby zaczął mówić. Skur**syn” – to cytat z innego wideo. Jest to dowód oczywistego łamania Konwencji Genewskiej.

Dziennik „Haaretz” donosił, że schwytani Palestyńczycy byli przebierani w izraelskie mundury i zmuszani do wchodzenia do tuneli i niebezpiecznych budynków przed żołnierzami IDF. Według informatorów tej gazety często były to przypadkowe osoby, nie mające związku z terrorystami. Inni służyli za żywe tarcze, kiedy izraelscy żołnierze strzelali nad ich ramieniem.

Do sieci wyciekło nagranie, na którym nagi więzień jest kopany w brzuch i opluwany. Izraelscy żołnierze gwałcili i seksualnie znęcali się nad Palestyńczykami (relacje potwierdzone przez organizacje praw człowiek czy ONZ) – opisy tych zbrodni są tak drastyczne, że trudno je w całości przytoczyć.

Wojsko izraelskie zapowiedziało podjęcie odpowiednich kroków i zatrzymało 10 rezerwistów odpowiedzialnych za znęcanie się nad Palestyńczykami. Jeden z żołnierzy, który przyznał się do tych czynów, został skazany na 7 miesięcy.

Jedna z izraelskich organizacji praw człowieka utrzymywała, że znęcanie się nad Palestyńczykami w izraelskich więzieniach jest systemowym, a nie incydentalnym problemem. W parlamencie zapytała, czy [tu opis ohydnej seksualnej zbrodni] jest zgodne z prawem. „Tak! Wszystko jest dozwolone. Wszystko!” – odpowiedział poseł z Likudu, partii premiera Netanjahu. Kilka dni później w największej telewizji w Izraelu, Kanale 12, jeden z gości w studio stwierdził, że żałuje, że gwałty na Palestyńczykach nie są zinstytucjonalizowane.

Zdaniem ministra bezpieczeństwa narodowego Izraela, Itamara Ben-Gvira, nie ma takiego działania, które nie jest dopuszczalne, jeśli tylko służy to bezpieczeństwu państwa. Aresztowanych gwałcicieli nazwał bohaterami narodowymi. Minister finansów Izraela, Bezalel Smotricz, wzywał do pilnego znalezienia osób odpowiedzialnych za wyciek nagrania i użycia przeciwko nim całej mocy prawnych środków. O ofiarach tych gwałtów nie wspomniał ani słowem.

Wśród gruzów i głodu

ONZ uznało też, że Izrael intencjonalnie głodzi Palestyńczyków i używa głodu jako narzędzia wojny. Ponad pół miliona ludzi głoduje w samej północnej Gazie. Według francuskiego MSZ w kwietniu tego roku zagrożonych głodem, śmiercią lub chorobami epidemiologicznymi było milion dzieci.

To bezpośrednia konsekwencja m.in. blokady transportu żywności i pomocy humanitarnej do Gazy przez Izrael i karania kolektywnie całej grupy narodowościowej za zbrodnie jednostek. Izrael nałożył blokadę w marcu w trakcie zawieszania broni z Hamasem. W maju ją zniesiono, ale nadal niewiele pomocy mogło być wwiezionej do Gazy.

Po ogromnej presji międzynarodowej pod koniec lipca Izrael uchylił nieco drzwi dla transportu leków i żywności – choć są one wciąż dalece niewystarczające. Dodajmy też, że minister Smotricz otwarcie i oficjalnie głosi, iż głodzenie Palestyńczyków może być moralnie uzasadnione. Innym razem wspominał on, że należy odciąć dostawy prądy, wody i żywności do Gazy.

Do arsenału działań Izraela trzeba dopisać też regularne bombardowanie budynków cywilnych, w tym ponad 100 szpitali i klinik, zostawiając 75 milionów ton gruzu w Gazie. Wiele z nich jest uwiecznione na filmach opublikowanych w mediach społecznościowych. Chwali się nimi członek rządu Netanjahu, Itamar Ben-Gvir, chwalą się żołnierze. W ostatniej ofensywie w połowie września zrównano z ziemią 16 budynków w mieście Gaza. Zginęło w wyniku tych działań kilkadziesiąt osób.

Kiedy kłamstwo przestaje dziwić

I druga lekcja historii, jaką odebrali mieszkańcy „bloku wschodniego”, a która dzisiaj powinna motywować ich do głośnego stawania w obronie niewinnie cierpiących Palestyńczyków. Lekcja kłamstwa. Nie tego wielkiego, jawnego i jaskrawego. Ale takiego zwykłego, codziennego, które wżera się pod skórę jak niezmywana i z czasem niezmazywalna warstwa brudu.

Władimir Bukowski w swojej autobiografii „I powraca wiatr” pisze o tym, skąd wziął się jego sprzeciw wobec komunizmu. Nie zaczęło się od żadnego moralnego wstrząsu. Od wiedzy o jakiejś dokonanej, a ukrytej przed wiedzą ogółu zbrodni reżimu. Zaczęło się w szkole.

Mały Bukowski, któremu na lekcji wymsknęło się jakieś nieświadomie wywrotowe stwierdzenie zauważył, że wszyscy – nauczyciele, dyrektorzy, rodzice – recytują wobec niego formułki, w które nikt z nich nie wierzy. Wszyscy kłamią, wszyscy wiedzą, że kłamią, ale na nikim nie robi to żadnego wrażenia. Bo wszyscy przyzwyczaili się do kłamstwa.

Podobny los czeka „świat Zachodu”, jeżeli przejdzie on do porządku dziennego nad zbrodniami Izraela. Jeżeli ci sami politycy, moraliści, dziennikarze, liderzy opinii, którzy na co dzień wstają i kładą się spać z „prawami człowieka” na ustach, zaakceptują w swoim obozie, w granicach swojego świata hierarchii i wartości, obecność państwa gniotącego każde z tych praw buldożerami.

Kłamstwo przestanie nas dziwić. Przyzwyczaimy się do niego. Słowa stracą swoją wagę i znaczenie. Wydamy na siebie, na system sensu i znaczeń, który porządkuje nasze życie, wyrok śmierci. Co z tego, że odłożony w czasie.

A więc mówmy. Mówmy głośno i nazywajmy precyzyjnie. Wskazujmy palcem morderców i zbrodniarzy. Wyliczajmy ich zbrodnię. Ten sprzeciw jest potrzebny nie tylko Palestyńczykom, ale także nam. Nawet jeśli nasze słowa nie uratują mieszkańców Gazy (choć mają na to i tak większe szanse niż milczenie), to może chociaż ocalą nasz język.

Metoda, cel, reguła 

16 września Organizacja Narodów Zjednoczonych uznała, że Izrael popełnia w Gazie ludobójstwo, i to w aż 4 z 5 prawnych kategorii: zabicie członków grupy, spowodowanie u nich poważnych cielesnych i psychicznych obrażeń, celowe stwarzanie warunków do jej zagłady i zapobieganie narodzinom.

Wcześniej spełnienie definicji prawnej ludobójstwa przez Izrael stwierdzało m.in. Międzynarodowe Stowarzyszenie Badaczy Ludobójstwa (IAGS) a na poziomie dyplomatycznym oskarżało go o to wiele państw. O tym, że nie potrafi on znaleźć innego niż „ludobójstwo” słowa na opisanie działań swego państwa w Gazie mówił też Dawid Grossman, jeden z najwybitniejszych żyjących izraelskich pisarzy.

Przyjrzyjmy się bliżej działaniom Izraela. Nie mają one charakteru incydentalnego, ale metodyczny, celowy i regularny. Ich ocenę pozostawiamy Państwu.

Izrael morduje cywili, dziennikarzy, pracowników medycznych i humanitarnych. W połowie lipca w ostrzale izraelskich sił zbrojnych (IDF) śmierć poniosło 10 Palestyńczyków stojących w kolejce po wodę. Wśród nich było sześcioro dzieci. Kilka dni wcześniej w podobnym nalocie zginęło co najmniej 15 osób, w tym dziesięcioro dzieci, również stojących w kolejce – do szpitala.

Od ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 r. w wyniku prowadzonej przez Izrael wojny zginęło 247 dziennikarzy. 25 sierpnia izraelskie siły zbrojne zaatakowały szpital Chan Junus w Palestynie. Życie straciło ponad 20 osób, w tym dziennikarze agencji Reuters, Associated Press, Middle East Eye i Al Jazeery.

1 kwietnia 2024 r. w ataku na konwój humanitarny World Central Kitchen śmierć poniósł również polski wolontariusz z Przemyśla, Damian Soból. Izraelskie władze najpierw odmawiały przeprosin (dopiero po kilku dniach usłyszeliśmy zaledwie relację o przeprosinach ambasadora tego kraju z zamkniętej rozmowy z wiceszefem MSZ), a następnie odmówiły wypłaty odszkodowania rodzinie Sobola.

„Ofiary są same sobie winne”

Modus operandi Izraela po ujawnieniu przez media śmierci cywili to w najlepszym wypadku kondolencje, czasem przyznanie się do błędu, ale nigdy przeprosiny. W bardziej drastycznych i jednoznacznie wskazujących winę żołnierzy IDF zapowiada dochodzenie.

Najczęściej Izrael oskarża, czasem post mortem, ofiary o związki z Hamasem, co jest zupełnie nieweryfikowalne – musimy brać słowo władz Izraela za dobrą monetę. Z 52 postępowań ws. zbrodni wojennych 88 proc. jeszcze w sierpniu pozostawało nadal otwartych, ich wyniki nie zostały opublikowane lub zostały zamknięte bez znalezienia winnych. Tylko w jednym przypadku żołnierz został skazany na więzienie.

Postronne ofiary są zaś szkodą uboczną walki z terrorystami z Palestyny, status przyznawany przez Izrael na podstawie niejawnych dla zagranicznych państw i mediów kryteriów – coś jak zarzuty o antysemityzm w Polsce, kiedy pisze się o udokumentowanych zbrodniach Izraela. W sumie ponad 80 proc. ofiar rzezi (trudno nazwać tę nierówną walkę wojną) to cywile.

Przedtem jednak Izrael przerzuca winę za śmierć na ofiary – konwoje nie miały włączonych sygnałów świetlnych, ratownicy odpowiednich kamizelek, a dziennikarze zostali wzięci przez oprawców przypadkowo za obecnego w pobliżu poszukiwanego terrorystę.

Dziennikarze, medycy i dzieci na celowniku

Ile waży słowo Izraela? 23 marca ostrzelano ze skutkiem śmiertelnym 15 ratowników medycznych jadących ambulansami w południowej Gazie na pomoc poszkodowanym. Izrael oskarżył konwój o brak świateł, co wyglądało podejrzanie. Dopiero tydzień później międzynarodowym organizacjom udało się dostać na miejsce zdarzenia. Przy jednym z ciał znaleziono telefon z nagraniem egzekucji bezbronnych Palestyńczyków po wyjściu z samochodów.

Medycy byli w odpowiednich uniformach, a sygnały świetlne były włączone, co przeczy komunikatowi Izraela o uzasadnieniu morderstwa. Izraelskie służby obiecały, że przeprowadzą szczegółowe dochodzenie w tej sprawie.

Jedna z dwóch osób, które przeżyły masakrę, spędziła ponad miesiąc w izraelskim areszcie jako podejrzana o terroryzm, zanim pod międzynarodową presją zwolniono ją z więzienia. Człowiek ten był bity, poddawany torturom, poniżaniu i głodzeniu, a władze Izraela nie ujawniały informacji o jego przetrzymywaniu przez dwa tygodnie.

Izraelskie wojsko już przed inwazją na Gazę potrafiło zabijać dziennikarzy w kamizelkach oznaczonych napisem „press” i zamiatać tę sprawę pod dywan. W 2022 r. według zeznań świadków i lekarza przeprowadzającego autopsję strzał w głowę otrzymała Shireen Abu Akleh, współpracująca 25 lat z agencją Al-Jazeera. Dziś, po ponad 3,5 roku od jej śmierci, nadal nikt nie poniósł za to odpowiedzialności. Podobnie było z dziennikarzem Reutersa, Issamem Abdallahem.

W sumie od 2 lat prawie 65 tys. mieszkańców Gazy zostało zabitych przez izraelskie siły zbrojne. Prawie jedna trzecia z nich to dzieci. Kolejne 164 tys. zostało rannych. Ponad 10 proc. populacji Gazy odniosło obrażenia lub zginęło w wyniku działań Izraela (te liczby potwierdził sam Tel-Awiw). Średnio co godzinę w Gazie umiera jedno dziecko.

„Wszystko jest dozwolone!”

Zeznania świadków, którym udało się przeżyć przetrzymywanie przez izraelskich żołnierzy, dostarczają nie mniej wstrząsających relacji. Potwierdzają je zresztą zdjęcia i filmy, którymi chętnie dzielą się sami izraelscy żołnierze w mediach społecznościowych – uśmiechając się i śpiewając w trakcie bombardowań budynków cywilnych.

Do sieci trafiają zdjęcia rozebranych do bielizny, klęczących Palestyńczyków z zawiązanymi oczami. Trudno powiedzieć, jak poniżanie i upokarzanie niewinnych ludzi ma pomóc w walce z Hamasem –wydaje się, że może raczej radykalizować mieszkańców Gazy.

„Zobacz, posikał się. Zaraz pokażę ci jego plecy. To będzie dopiero zabawne. Patrz, torturowali go, żeby zaczął mówić. Skur**syn” – to cytat z innego wideo. Jest to dowód oczywistego łamania Konwencji Genewskiej.

Dziennik „Haaretz” donosił, że schwytani Palestyńczycy byli przebierani w izraelskie mundury i zmuszani do wchodzenia do tuneli i niebezpiecznych budynków przed żołnierzami IDF. Według informatorów tej gazety często były to przypadkowe osoby, nie mające związku z terrorystami. Inni służyli za żywe tarcze, kiedy izraelscy żołnierze strzelali nad ich ramieniem.

Do sieci wyciekło nagranie, na którym nagi więzień jest kopany w brzuch i opluwany. Izraelscy żołnierze gwałcili i seksualnie znęcali się nad Palestyńczykami (relacje potwierdzone przez organizacje praw człowiek czy ONZ) – opisy tych zbrodni są tak drastyczne, że trudno je w całości przytoczyć.

Wojsko izraelskie zapowiedziało podjęcie odpowiednich kroków i zatrzymało 10 rezerwistów odpowiedzialnych za znęcanie się nad Palestyńczykami. Jeden z żołnierzy, który przyznał się do tych czynów, został skazany na 7 miesięcy.

Jedna z izraelskich organizacji praw człowieka utrzymywała, że znęcanie się nad Palestyńczykami w izraelskich więzieniach jest systemowym, a nie incydentalnym problemem. W parlamencie zapytała, czy [tu opis ohydnej seksualnej zbrodni] jest zgodne z prawem. „Tak! Wszystko jest dozwolone. Wszystko!” – odpowiedział poseł z Likudu, partii premiera Netanjahu. Kilka dni później w największej telewizji w Izraelu, Kanale 12, jeden z gości w studio stwierdził, że żałuje, że gwałty na Palestyńczykach nie są zinstytucjonalizowane.

Zdaniem ministra bezpieczeństwa narodowego Izraela, Itamara Ben-Gvira, nie ma takiego działania, które nie jest dopuszczalne, jeśli tylko służy to bezpieczeństwu państwa. Aresztowanych gwałcicieli nazwał bohaterami narodowymi. Minister finansów Izraela, Bezalel Smotricz, wzywał do pilnego znalezienia osób odpowiedzialnych za wyciek nagrania i użycia przeciwko nim całej mocy prawnych środków. O ofiarach tych gwałtów nie wspomniał ani słowem.

Wśród gruzów i głodu

ONZ uznało też, że Izrael intencjonalnie głodzi Palestyńczyków i używa głodu jako narzędzia wojny. Ponad pół miliona ludzi głoduje w samej północnej Gazie. Według francuskiego MSZ w kwietniu tego roku zagrożonych głodem, śmiercią lub chorobami epidemiologicznymi było milion dzieci.

To bezpośrednia konsekwencja m.in. blokady transportu żywności i pomocy humanitarnej do Gazy przez Izrael i karania kolektywnie całej grupy narodowościowej za zbrodnie jednostek. Izrael nałożył blokadę w marcu w trakcie zawieszania broni z Hamasem. W maju ją zniesiono, ale nadal niewiele pomocy mogło być wwiezionej do Gazy.

Po ogromnej presji międzynarodowej pod koniec lipca Izrael uchylił nieco drzwi dla transportu leków i żywności – choć są one wciąż dalece niewystarczające. Dodajmy też, że minister Smotricz otwarcie i oficjalnie głosi, iż głodzenie Palestyńczyków może być moralnie uzasadnione. Innym razem wspominał on, że należy odciąć dostawy prądy, wody i żywności do Gazy.

Do arsenału działań Izraela trzeba dopisać też regularne bombardowanie budynków cywilnych, w tym ponad 100 szpitali i klinik, zostawiając 75 milionów ton gruzu w Gazie. Wiele z nich jest uwiecznione na filmach opublikowanych w mediach społecznościowych. Chwali się nimi członek rządu Netanjahu, Itamar Ben-Gvir, chwalą się żołnierze. W ostatniej ofensywie w połowie września zrównano z ziemią 16 budynków w mieście Gaza. Zginęło w wyniku tych działań kilkadziesiąt osób.

„Gdyby Izrael złożył broń…”

Kiedy czytacie Państwo ten tekst, jest on już nieaktualny. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o kolejnych zbrodniach jakich dopuścił się Izrael. Zbrodniach, na które rząd tego państwa ma niestety społeczne przyzwolenie.

Według wykonanego pod koniec lipca dla Izraelskiego Instytutu Demokracji sondażu 78 proc. żydowskich Izraelczyków uważa, że ich kraj dokonuje „znacznych wysiłków, by uniknąć cierpienia Palestyńczyków”. Z kolei niemal połowa respondentów jest zdania, że armia jest wobec nich zbyt pobłażliwa.

Natomiast w maju tego roku przeprowadzone zostały na zlecenie Uniwersytet Pensylwanii przez Geocartography Knowledge Group z Tel Awiwu badania, w których 47 proc. izraelskich Żydów zgodziło się z tezą, że armia „podbijając miasto wroga powinna działać tak, jak w Jerychu działali Izraelici pod wodzą Jozuego, czyli zabijać jego wszystkich mieszkańców”.

Na zakończenie swojego tekstu „Dobitny dowód na niebezpieczeństwo antysemityzmu” opublikowanego na łamach „Rzeczpospolitej” Pani Agnieszka Markiewicz z American Jewish Committee stwierdziła: „Gdyby Izrael złożyłby broń, przestałby istnieć”. Czy naprawdę Izrael i wspierające to państwo organizacje chcą nas przekonać, że wszystko, czego dopuszcza się w Gazie jest warunkiem koniecznym do jego przetrwania?

Ćwierć BILIONA na Ministerstwo Zdrowia, a nadal im mało. Gigantyczne manko w NFZ

https://nczas.info/2025/10/03/cwierc-biliona-na-ministerstwo-zdrowia-a-nadal-im-malo-gigantyczne-manko-w-nfz/

Narodowy Fundusz Zdrowia (NFZ) ma w tym roku mieć brak na 14 mld zł. W przyszłym zaś 23 mld zł. I to tylko pod warunkiem, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Minister zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda zapowiada, że „wspólnie z premierem i z ministrem finansów znajdziemy rozwiązania na uzupełnienie tych braków”, co oznacza wzrost kolejnych opłat i haraczy.Minister Sobierańska-Grenda podczas spotkania z dziennikarzami przedstawiała priorytety ministerstwa. Największe wyzwanie, jak oceniła, to brak pieniędzy.

„Z prognoz wynika, że w 2025 r. zabraknie 14 mld zł, a w roku przyszłym – 23 mld zł” – podaje rynekzdrowia.pl.

Przypomniała, że 26 września premier Donald Tusk zadeklarował wejście do rozmów między Ministerstwem Finansów i Ministerstwem Zdrowia odnośnie środków finansowych. Zapowiedział, że sam haracz nazywany składką zdrowotną nie będzie podnoszony.

Minister przyznała, że jej resort pochłania gigantyczne środki, ale to wciąż za mało. Na MZ przeznaczono w projekcie przyszłorocznego budżetu 248 mld zł. Mimo tego brakuje 23 mld.Następnie wyraziła nadzieję, że uda się znaleźć z premierem środki na MZ bez podnoszenia składki zdrowotnej. To zaś oznacza podniesienie innych opłat.

– Tak jak powtarzaliśmy już od pewnego czasu: Bez dotacji budżetowej nie jesteśmy w stanie takich środków w ramach NFZ wygospodarować – ogłosiła minister Sobierańska-Grenda.

Dodała, że jeśli będzie realizowana ustawa podwyżkowa oraz realizowane świadczenia na obecnym poziomie, pieniędzy zabraknie na pewno.

Wiceprezes NFZ Jakub Szulc wyliczył, że „jeśli w kolejnych kwartałach będzie podobna dynamika świadczeń jak w ciągu pierwszego kwartału tego roku, to zabraknie około 14 mld zł w 2025 roku i 23 mld zł w roku 2026 w stosunku do tego, co jest dzisiaj w planie finansowym”.

„Na koniec sierpnia, jeśli chodzi o świadczenia ponadlimitowe, wykonane i sprawozdane przez podmioty, było 4,2 mld zł nadwykonań w świadczeniach nielimitowych, 1,5 mld na nadwykonań w zakresie programów lekowych i leków w chemioterapii. Przy jednoczesnym poziomie 2,35 mld niedowykonań” – czytamy na rynekzdrowia.pl.

Minister zapytano, czy pacjenci odczują braki finansowe. Odpowiedziała, że popiera, by „pracować w ramach posiadanych środków”.

– Natomiast chciałabym, żeby pacjent nie odczuwał braku środków finansowych, stąd też będą na pewno rozmowy sprawie ustawy podwyżkowej – mówiła.

Po tej taniej PR-owej wypowiedzi, w końcu odpowiedziała, że nie potrafi odpowiedzieć na zadane pytanie.

Początkowa planowana dotacja na NFZ w tym roku, czyli 18,3 mld zł, została powiększona o 9 mld zł. Po uwzględnieniu innych funduszy plan finansowy NFZ zwiększył się o 13 mld zł.

„Z projektu planu finansowego NFZ na 2026 r. wynika, że przychody NFZ wyniosą 217,4 mld zł i będą większe o 9,9 proc. w porównaniu z rokiem 2025. Wpływy ze składki zdrowotnej, według planu, wyniosą 184,3 mld zł, czyli wzrosną o 6,5 proc. w porównaniu z rokiem 2025. Dotacja podmiotowa z budżetu państwa ma wynieść 26 mld zł, czyli wzrosnąć o 42 proc. w stosunku do pierwotnie założonej wartości dotacji w planie finansowym NFZ na 2025 r. (18,3 mld zł)” – czytamy.

Nowa Żelazna Kurtyna czyli granica Mordoru

Bartosz Kopczyński https://wtowarzystwie.pl/nowa-zelazna-kurtyna-czyli-granica-mordoru/

Przyzwyczailiśmy się traktować pojęcie żelaznej kurtyny jako fakt historyczny, o którym pierwszy raz powiedział Winston Churchill w 1946 r. podczas przemówienia na uniwersytecie w Fulton, USA. Wówczas była to granica zimnej wojny, oddzielająca blok sowiecki, dowodzony przez ZSRR od bloku zachodniego, zwanego też „wolnym światem”, zarządzanego przez USA.

Nowa Żelazna Kurtyna, czyli granica Mordoru

Przyzwyczailiśmy się traktować pojęcie żelaznej kurtyny jako fakt historyczny, o którym pierwszy raz powiedział Winston Churchill w 1946 r. podczas przemówienia na uniwersytecie w Fulton, USA. Wówczas była to granica zimnej wojny, oddzielająca blok sowiecki, dowodzony przez ZSRR od bloku zachodniego, zwanego też „wolnym światem”, zarządzanego przez USA.

W istocie bloki te nie różniły się zbytnio od siebie, zasady ich konstrukcji i zarządzanie masami ludzkimi były podobne. W zakresie polityki zagranicznej zgoda narodów na to, co robiła z nimi władza wymuszana była przez strach atakiem drugiej strony i nuklearną zagładą. Różnica polegała na polityce wewnętrznej. U sowietów posłuszeństwo wymuszano strachem przed brutalnymi represjami i reglamentacją dóbr, na Zachodzie posłuszeństwo kupowano konsumpcją i wygodą życia. Poza tym wszystko była tak samo – i w jednym, i w drugim obszarze demontowano tradycyjne, organiczne struktury społeczne, zastępując je mechanicznymi, sztucznie stworzonymi przez władzę, wysługującą się kapitałowi (na Zachodzie) lub przez kapitał, wysługujący się władzy (na Wschodzie). I tu, i tam posługiwano się wygodnym wytrychem postępu, używano podobnej socjotechniki i ukrywano prawdziwe intencje władzy, a nawet osoby decyzyjne. Na najwyższym metapoziomie decyzyjnym przedstawiciele obydwu bloków spotykali się bowiem na tajnych spotkaniach, będących w istocie zebraniami ezoterycznych lóż, na których zapadały wspólne decyzje globalnej polityki. Narodom zaś sprzedawano bajkę o zasadniczym konflikcie. Konfliktu de facto nie było, był sojusz, dążący do zawładnięcia prywatnym życiem ludzi, a drogą do tego było rozbicie narodów, a metodą na to było rozbicie rodzin. Podobną relację pomiędzy pozornymi wrogami widzimy w stosunkach między PiS, PO i narodem polskim.

Czytaj też:

wojna-w-polsce-czyli-ksztalt-rzeczy-strasznych-cz-1/

wojna-w-polsce-czyli-ksztalt-rzeczy-strasznych-cz-2/

Ogłoszono nam jednak, że Zimna Wojna się skończyła, nastąpił koniec historii, a ludzkość czeka już tylko pokój i dobrobyt. Było to kłamstwem jeszcze większym, niż Zimna Wojna, natychmiast przystąpiono do przejmowania za ułamek wartości majątków narodów Wschodu, w tym Polaków. Rosjan i Ukraińców (to raczej narodowość, niż naród), aby wszystkich podporządkować tej samej władzy kapitału, ukrywającej starych, poczciwych (to sarkazm) braci lożowych. Wojny miało już nie być, tylko dobrobyt, czytaj bezkarne grabienie wszystkiego i zniewalanie wszystkich. Szybko też powróciła wojna – strach jest najlepszym sojusznikiem rozbójników – pod szyldem walki z terroryzmem, która w istocie była walką w narodami. Potem jednak plany się rozjechały, i globalni rozbójnicy zmuszeni zostali do wszczęcia wojny prawdziwej w Europie, i do odtworzenia żelaznej kurtyny.

Wschód okazał się niegodny świetlanej przyszłości całego świata, odmówił wejścia do klubu jednego światowego państwa, zamiast tego zrobił rzecz najgorszą z możliwych: postanowił pójść drogą swoich własnych państw. Najpierw Chiny, potem Rosja, począwszy mniej więcej od 2008 roku zaczęły dystansować się od jednego porządku na rzecz świata wielobiegunowego, czego widzialną emanacją jest sojusz BRICS i projekt odtworzenia Jedwabnego Szlaku – głównej magistrali handlowej świata, łączącej Wschód z Zachodem. Połączenie świata miało powrócić, ale na zupełnie innych zasadach, niż chcieli lożowi bracia: nie w jednym porządku, decydującym o wszystkim, ale w wielu porządkach, uzgadniających zasady współpracy. Tak wielka herezja nie mogła zostać bez reakcji postępowego, lożowego świata. Uruchomiono więc bardzo poważne narzędzia jednolitej, globalnej kontroli: najpierw pandemię, a gdy to się zaczęło wymykać spod kontroli, wojnę ukraińską. Narzędzia lożowych braci mają jednak pewną wadę: im są bardziej potężne, tym mniej przewidywalne. Wojna ukraińska też zaczęła przynosić skutki odwrotne od zamierzonych: Wschód, zamiast się nawrócić, pokajać i powrócić do wspólnego porządku wzmocnił się i zintegrował, a Zachód osłabił i zdezorganizował. Coś trzeba było zrobić, zmieniono więc cele wojny ukraińskiej, konfliktem wszak można zarządzać, i postanowiono uczynić ją powodem do odbudowy żelaznej kurtyny.

Widzialnym znakiem było rozszerzenie NATO o państwa skandynawskie i atak połączonych sił USA i Izraela na Iran. Jeśli spojrzymy na mapę Euroazji, przyjrzyjmy się, gdzie znajdują się państwa, należące do NATO, czyli znajdujące się pod kontrolą USA/Izraela. Następnie zobaczmy, gdzie znajduje się Iran, i przypomnijmy sobie, że celem Wojny Dwunastodniowej z czerwca 2025 r. była zmiana władzy w Iranie, powrót szacha i ponownie wciągnięcie Persji pod zarząd USA/Izraela. Braciom lożowym dałoby to wiele korzyści: pozbawiłoby Chiny dostaw węglowodorów i zamknęłoby pewien obszar. Wschodni brzeg Zatoki Perskiej znalazłby się wtedy pod tą samą kontrolą, co jej brzeg zachodni, czyli cały Półwysep Arabski. Pozwoliłoby to kontrolować główne światowe szlaki morskie i surowcowe oraz główne obszary roponośne, ale nie tylko. Przejęcie Iranu byłoby zamknięciem południowego krańca Nowej Żelaznej Kurtyny. Jej kraniec północny oddziela Finlandię i Norwegię od Rosji, do jej całkowitego domknięcia brakowałoby tylko przejęcia niepokornej Turcji. Po zdobyciu Syrii, odzyskaniu Iranu i ugruntowaniu lożowego panowania nad Bliskim Wschodem byłoby tylko kwestią czasu, jak osamotniona, otoczona przez wrogów Turcja musiałaby skapitulować lub zostać podbita na skutek jakiejś kolorowej rewolucji, jak np. Euromajdan na Ukrainie. A wówczas USA/Izrael mogłyby doprowadzić do sukcesu swój wielki projekt geopolityczny: „Oś błogosławieństwa”, czyli szlak handlowo-surowcowo-telekomunikacyjny, łączący Azję z Europą przez ziemię Izraela i Półwysep Arabski, omijając od południa Nową Żelazną Kurtynę. W tym samym momencie Chiny mogłyby zostać odcięte przez sieć baz USA, ich flotę i lotnictwo. Większość świata zostałaby uzależniona od dostaw, znajdujących się pod kontrolą tandemu USA/Izrael. Tak to wreszcie mógłby powstać Wielki Izrael, ziścić mogłoby się odwieczne marzenie lożowych braci: Niebiańska Jerozolima.

Lożowi bracia mają jednak problemy. Iran walczy dzielnie i nie zamierza się poddać, podobnie Turcja, zwracająca się przeciw Izraelowi. Reszta świata, widząc barbarzyństwo i ludobójstwo w Gazie zaczyna coraz wyżej podnosić głowy i coraz natarczywiej pytać swoje rządy, dlaczego nie sprzeciwiają się złu, które piętnują na całym świecie, a tam pozwalają i wspierają. No i miękkim podbrzuszem Nowej Żelaznej Kurtyny jest front polski. Rosja ani myśli przegrać tej wojny, powoli przejmując kontrolę nad Ukrainą. Utrata Ukrainy byłaby strategiczną katastrofą Wielkiego Izraela, dlatego obecnie główna uwaga koncentruje się na odcinku polskim. Panowanie nad Ukrainą wymaga, aby Polacy nadal posłusznie wspierali politykę Wielkiego Izraela, czyli USA, UE, NATO, a robią to dlatego, bo kolejne rządy w Polsce obsadzane są przez sługi tych samych lóż. Polacy wciąż myślą, że dokonują wyborów między dwoma różnymi siłami, w rzeczywistości wybierają wciąż tą samą Lożę Okrągłego Stołu. Utrzymanie Nowej Żelaznej Kurtyny wymaga więc utrzymania wojny ukraińskiej, a ta wymaga współudziału posłusznych Polaków. A Polacy stają się coraz bardziej nieposłuszni, co dało efekt podczas wyborów prezydenckich w 2025 r. Tam też większość kandydatów, a wszyscy główni zostali wytypowanych przez loże, jednak o prawdziwych zmianach nie decyduje to, co widać, ale to, czego nie widać. Zmienia się sposób myślenia i świadomość Polaków. Pozostaje tylko kwestią czasu, jak zrozumieją, w jaki sposób są oszukiwani i niszczeni, i zmienią układ swoich sojuszy, dogadując się ze Wschodem przeciwko wspólnemu wrogowi: Niebiańskiej Jerozolimie. Lożowcy, będąc w coraz większej desperacji próbują odpalić to, co potrafią najlepiej – kontrolowaną zagładę. Ta jednak nie wychodzi, bo Rosja, jak dotąd nie wykazuje zamiarów eskalacji wojny poza Ukrainę, pomimo licznych prowokacji ze strony NATO. Próbują więc oddziaływać na Polaków strachem. Propaganda i media, tak lewackie, jak nibyprawicowe straszą Polaków agresją Rosji, powołując się na fakty, które sami stwarzają. Straszą polskich mężczyzn branką do wojska i wysyłką na stepy, a kobiety i dzieci straszą wzięciem w jasyr. W ten sposób chcą wygnać Polaków z Polski. Jednocześnie lożowcy robią wszystko, aby sprowadzić do Polski wielkie masy obcej ludności, mającej zastąpić ludność polską. Polacy jednak coraz wyraźniej widzą, jak wielkim jest to kłamstwem, i jak wielkimi kłamcami są politycy, specjaliści i dziennikarze, udający bezstronnych fachowców, chcących dobrze dla Polski. Widzą coraz lepiej, że chcą dobrze tylko dla Ukropolin. Sytuacja jednak jest dynamiczna i Polacy mogą spodziewać się jeszcze wielu mocnych wrażeń, a także prób ich przepędzenia lub likwidacji. Nowa Żelazna Kurtyna wyznacza bowiem granicę Nowego Mordoru, w jaki zamienia się uwielbiona dotąd przez Polaków Unia Europejska.

Włosi idą na ostro. Strajk generalny w proteście przeciwko zablokowaniu flotylli dla Gazy

https://www.bankier.pl/wiadomosc/Wlosi-ida-na-ostro-Strajk-generalny-w-protescie-przeciwko-zablokowaniu-flotylli-dla-Gazy-9019320.html

KZ: widać że Izrael stracił osłonę medialną . Protesty nie są na pewno spontaniczne – udział części osób TAK , ale sterują tym jakieś siły. Pewnie te same które podjudzają UA do wojny, – UK? Do przemyślenia…

Piątek jest we Włoszech dniem strajku generalnego, ogłoszonego przez największą lewicową centralę związkową i autonomiczne związki w geście protestu przeciwko zablokowaniu przez siły izraelskie międzynarodowej flotylli z pomocą dla Strefy Gazy. Zorganizowano manifestacje, doszło do utrudnień w transporcie.

Do strajku przystąpili niektórzy pracownicy komunikacji miejskiej i kolei, a także oświaty oraz różnych państwowych służb.

W Rzymie na czele wielkiej manifestacji, zwołanej przez centralę związkową CGIL, przemaszerowali liderzy centrolewicowej opozycji na czele z przywódczynią jej największego ugrupowania, czyli Partii Demokratycznej – Elly Schlein.

Wielotysięczny wiec zorganizowano też w Mediolanie.

W obu tych metropoliach oraz w Neapolu doszło do blokad dróg oraz poważnych opóźnień w ruchu kolejowym.

Na rzymskim głównym dworcu Termini opóźnienia pociągów sięgają w dniu strajku 80-100 minut. Niektóre połączenia odwołano.

Strajk generalny został ostro skrytykowany przez wicepremiera, ministra infrastruktury i transportu Matteo Salviniego. Wyraził on opinię, że za wszystkie utrudnienia i szkody materialne, powstałe na skutek protestu, powinni płacić ci, którzy go organizują.

W środę izraelskie siły zbrojne zablokowały Globalną Flotyllę Sumud, wiozącą pomoc dla Strefy Gazy i zatrzymały aktywistów, którzy brali udział w tym przedsięwzięciu. Wszyscy uczestnicy rejsu mają zostać deportowani. Wśród zatrzymanych jest około 40 Włochów – poinformował szef MSZ, wicepremier Antonio Tajani. Władze izraelskie uwolniły czworo włoskich parlamentarzystów, którzy płynęli w międzynarodowej flotylli.

Manifestacje we Włoszech z udziałem dziesiątek tysięcy ludzi trwają trzeci dzień z rzędu.

Czwarte Imperium – Sławomir Kozak

źródło: https://aurora.info.pl/czwarte-imperium/

Chciałbym zareklamować książkę wydaną przeze mnie ponad dekadę temu, ponieważ jej przesłanie staje się szczególnie ważne właśnie dzisiaj, kiedy stoimy u progu totalnego bankructwa światowego systemu finansowego. To jedyna powieść w ofercie Oficyny Aurora w formie ebook. Redaktor Dominika Zakrzewska (konserwatyzm.pl) pisała o niej:

Czwarte imperium. Thriller polityczno-ekonomiczny.

Oddaje wizję Nowego Ładu Światowego, na którego czele ma stanąć światowy rząd wspierany przez ogólnoświatową armię. Te złowieszcze projekcje wbrew pozorom wcale nie są odległe od rzeczywistości, ponieważ mamy obecnie do czynienia z przejawami patologii opisanymi w książce i obserwujemy wciąż coraz to bardziej niepokojące oznaki istnienia globalnego niewolnictwa.

Książka autorstwa Jane Bürgermeister pod tytułem „Czwarte imperium. Thriller polityczno-ekonomiczny” jest pełna doskonale nakreślonych obrazów przedstawiających sposoby zniewalania finansowego ludzi i krajów współczesnego świata. Oddaje wizję Nowego Ładu Światowego, na którego czele ma stanąć światowy rząd wspierany przez ogólnoświatową armię. Te złowieszcze projekcje wbrew pozorom wcale nie są odległe od rzeczywistości, ponieważ mamy obecnie do czynienia z przejawami patologii opisanymi w książce i obserwujemy wciąż coraz to bardziej niepokojące oznaki istnienia globalnego niewolnictwa.

Autorka bez skrupułów obnaża kłamstwa dzisiejszego świata: „Gdyby owieczki, z którymi mamy do czynienia, wiedziały, że w stworzonym przez nas systemie pieniężnym dług publiczny stanowi wierzytelność, za sprawą której cokolwiek by zrobiły, to i tak w końcu zostaną ogolone do zera, odmówiłyby posłuszeństwa. A wtedy elita utraciłaby kurę znoszącą złote jaja”. Oskarża, używając rzeczowych argumentów i wymierza celne ciosy politykom, którym przestaliśmy się przyglądać wystarczająco uważnie, by dostrzec ich zakulisowe przedsięwzięcia. Widzimy jedynie medialny spektakl, a tymczasem Jane Bürgermeister dociera do źródeł. Rysuje niebezpieczeństwa zagrażające społeczeństwom ze strony polityków wykorzystujących politykę gospodarczą państw na własny użytek, obnaża mechanizmy wykorzystywane przez Unię Europejską, aby doprowadzić osoby niepowiązane z funkcjonowaniem ich systemu do upadku.

Jane Bürgermeister twierdzi: „Wkroczyliśmy w nową, niebezpieczną erę. Outsiderzy wykorzystując Internet ujawniają ludziom, na jakiej zasadzie funkcjonuje system generowania pieniędzy poprzez udzielanie pożyczek. Umieją wyjaśnić, w jaki sposób ów system nieuchronnie prowadzi do krachu. Tłumaczą metodę wykorzystywaną do tego, by pojedyncze osoby, tak jak całe rodziny, a nawet miasta i narody, zmiażdżyć ciężarem gigantycznych odsetek, po czym nieodwołanie zatopić w oceanie długu”. Zwraca przy tym uwagę na różne aspekty towarzyszące słabości polityki społecznej, gospodarczej i w ogóle funkcjonowania systemu międzynarodowego: „Owi politycznienie niezależni indywidualiści są w stanie dowieść, że elita wywołuje wojny, po to by zlikwidować ludzi, których ograbiła wcześniej z emerytur, oszczędności stanowisk pracy”. Wszystko to uzmysławia nieskuteczność międzynarodowych organizacji czy instytucji pozarządowych, które mają stać na straży wartości, a przede wszystkim godności człowieka.

W książce tej został bardzo precyzyjnie nakreślony profil współczesnego człowieka należącego do elity, mającego wygórowane potrzeby i niewiedzącego w gruncie rzeczy co oznacza mieć rodzinę i pielęgnować w jej łonie więzi. Jest on zbyt mocno skoncentrowany na dążeniu do sukcesu oraz materialnego bogactwa, niszczeniu innych ludzi, wartości, kultury i tradycji. Jego działanie jest wymierzone zdecydowanie przeciwko wartościom konserwatywnym.

Jane Bürgermeister książka pod tytułem „Czwarte imperium. Thriller polityczno-ekonomiczny” ma charakter demaskatorski. Niczym w zwierciadle odbija się w niej współczesny świat wielkiej polityki. Nie ma w niej jednak miejsca na obserwowane w mediach zabiegi upiększające. Na jej kartach rzeczywistość polityczna jest taka, za jaką w istocie powinna być uznana – zbyt brutalna i zmierzająca do doprowadzenia do upadku zwykłych ludzi, którzy nie zaliczają się do politycznych elit. To naprawdę dobra książka, która otwiera oczy na świat – polecam.


Autorce książki „Czwarte Imperium” nie były obce sprawy polskie:

Prezes Narodowego Banku Polskiego, Sławomir Skrzypek, napisał dla Financial Times artykuł, w którym przeciwstawiał się euro. Publikacji jednak nie dożył. 10 kwietnia 2010 roku stał się jedną z ofiar tajemniczej i do dziś w pełni niewyjaśnionej katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem. Artykuł ukazał się drukiem w poniedziałek, 12 kwietnia.

W swoim opracowaniu Skrzypek wskazywał, że jednym z powodów, dla których polska gospodarka odnosiła relatywne sukcesy, był polski złoty. Waluta ta może bowiem być dewaluowana, aby utrzymać polskie produkty na konkurencyjnym poziomie, a tym samym umożliwić większy eksport. To natomiast tworzy miejsca pracy. Brak bezrobocia i dochód pomniejszają dług narodowy i wielkość odsetek spłacanych zagranicznym bankom.

„W latach 2008-09 realny, efektywny kurs wymiany złotego obniżył się o blisko 20 procent, co było ważnym czynnikiem zmniejszenia ujemnego salda rachunku obrotów bieżących” – napisał.

Państwa, które wstąpiły do strefy euro, takie jak Grecja, nie mogą już zmieniać kursu swojej waluty, by odzyskać konkurencyjność. Toną więc coraz bardziej i coraz głębiej w długach u zagranicznych wierzycieli. Oni zaś mogą manipulować rynkiem kredytowym korzystając z takich instrumentów, jak swapy na zwłokę w spłacie kredytu, aby powiększać wysokość oprocentowania długu państwa. Ludzie tracą miejsca pracy, rządy wprowadzają mechanizmy drastycznych oszczędności, by spłacić odsetki zagranicznym kredytorom, gospodarki są rujnowane, ludność ubożeje.

„Trwająca dekadę historia słabszych członków strefy euro, których gospodarki w drastyczny sposób stawały się coraz mniej konkurencyjne, była dla nas ważną lekcją” – pisał Skrzypek.

Jednak to, co pisał o polskiej złotówce, pozostaje prawdziwe w odniesieniu do każdej waluty. Polska, koniec końców, jest przekonana do przyjęcia wspólnej waluty. Ale ostatnie wydarzenia – problemy strefy euro i nasze pozytywne doświadczenia ze złotym – każą nam zadać pytanie, czy powinniśmy szybko wprowadzić sztywny kurs walutowy złotego do euro, jako wstępny warunek wejścia do strefy euro?”

W 2012 roku widzimy, jak kolejne państwa popadają w niewolę długów, ponieważ zamknięte zostały w unii walutowej i nie mogą już wykorzystywać instrumentu jakim jest dewaluacja.

Ponadto, 97% pieniądza w strefie euro tworzone jest przez banki prywatne, jak ma to miejsce w USA i Wielkiej Brytanii. Oznacza to, że ludzie muszą płacić ogromny procent, oraz procent składany, tylko za to, że używają pieniądza!!!

Pieniądz, bez ukrytych odsetek, powinien wprowadzać do obiegu rząd lub bank państwowy. W taki sposób swój pieniądz wprowadzają do obiegu Chiny. Banki powinny mieć możliwość pożyczania tylko tyle, ile rzeczywiście posiadają, to jest 100% rezerwy kapitałowej. Dzięki bankowemu frakcyjnemu systemowi rezerw wystarczy, że banki mają jedynie 3% tego, co pożyczają. Euro, jak wskazywał Sławomir Skrzypek, jest poważnym biznesem. Banki wciąż zarabiają biliony, wpędzając państwa w długi, otrzymując ogromne spłaty odsetek i nabywając za bezcen aktywa. Wszystko to jest możliwe właśnie dzięki euro.

Polska nigdy nie powinna wstępować do strefy euro, ale utrzymać polskiego złotego, by móc operować jego wartością.

Książka ta, korzystając z formy literatury sensacyjnej, ma na celu wyjaśnienie sposobu, w jaki działa system finansowy.

Jane Burgermeister Przedmowa autorki do książki „Czwarte Imperium”

Nakład książki w formie tradycyjnej został wyczerpany. Tytuł dostępny tylko w formie ebook.

Sławomir M. Kozak

Post Scriptum

Jane angażowała się w problematykę szczepionkową już w roku 2009. Jako jedna z nielicznych dostrzegała wówczas zagrożenie, które niosły ze sobą koncerny Big Farmy.

Spotykała się z Polakami w naszym kraju i przestrzegała, między innymi przed „Codex Alimentarius” (Komisją Kodeksu Żywnościowego), czyli możliwością kontroli koncernów nad żywnością i lekami. Problem opisałem w książce „Demony Zagłady”.

Jane Burgermeister wyrażała także swoją opinię na temat tragedii smoleńskiej, dosłownie „na gorąco”, nagrywając materiał tydzień po niej, podczas uroczystości pogrzebowych, prosto z Krakowa.

NFZ nie zapłaci. Cięcia już uderzają w pacjentów

https://www.money.pl/gospodarka/nfz-nie-zaplaci-szpitale-nie-maja-wyjscia-ciecia-uderzaja-w-pacjentow-7206063258274560a.html

KZ: skoro ludzie płacą – a świadczeniodawca nie wywiązuje się – to może Polacy powinni, w ramach strajku, masowo przestać płacić ?

Szpitale ograniczają zabiegi, bo boją się, że NFZ nie zapłaci im za nadwykonania. A pacjenci cierpią w wielomiesięcznych kolejkach albo zadłużają się na leczenie prywatne. Liczba endoprotezoplastyk stawów spadła już o 14 proc. – informuje “Dziennik Gazeta Prawna”.

Z danych NFZ wynika, że liczba wykonanych w tym roku endoprotezoplastyk spada drugi rok z rzędu, tym razem o ok. 14 proc. Wykonano ich w sumie nieco ponad 55 tys. – najwięcej zabiegów dotyczy stawu biodrowego i właśnie tu zanotowano największy ich spadek – o ok. 17 proc. Tym samym udział tego rodzaju endoprotezoplastyk zmalał do 56 proc., czyli o 2 pkt proc. względem ubiegłego roku – informuje “DGP”.

Gazeta ocenia, że pod względem liczby endoprotezoplastyk ten rok będzie najsłabszym od 2021 r. Jeśli dotychczasowe tempo się utrzyma do końca roku, liczba zabiegów w całym 2025 r. wyniesie około 100 tys. Dla porównania w 2024 r. było to ponad 117 tys., podobnie jak w 2023 r. W 2022 r. ich liczba przekroczyła 105 tys., a w 2021 r. – 87 tys. – wylicza dziennik.

Liczba zabiegów zaczęła wyhamowywać w kwietniu, gdy stało się jasne, że w NFZ brakuje pieniędzy, w związku z czym szpitale mogą mieć kłopot z odzyskaniem pełnej kwoty za nadwykonania. Czerwiec przyniósł pogłębienie tego spadku. Tylko w przypadku stawu biodrowego wykonano 3,3 tys. zabiegów wobec 4,5 tys. w maju i 5,8 tys. w marcu tego roku.

W związku z tym, że problemy z płatnościami trwają, tegoroczne zabiegi również przesuwane są na kolejny rok, a to oznacza, że kolejka jeszcze się wydłuża. Jak wynika z danych portalu Świat Przychodni, obecnie średni czas oczekiwania to 527 dni.

System kaucyjny zwiększy emisję CO₂! Publikujemy dane z najnowszego badania

KZ: oczywiście CO2 to bujda , mowa-trawa neo komuchów – CO2 w powietrzu jest 0,04% , nie zmienia to faktu że można skorzystać z nowo-mowy żeby pokazać głupotę .

https://portalkomunalny.pl/system-kaucyjny-zwiekszy-emisje-co%e2%82%82-publikujemy-dane-z-najnowszego-badania-589896

Czy start systemu kaucyjnego zmniejszy ślad węglowy butelki PET stającej się odpadem? Nie. Wręcz przeciwnie – on go zwiększy, i to prawie trzykrotnie! To wynik badania popartego analizą stu dziewięciu scenariuszy oraz dziesiątkami testów wrażliwości.

Badanie przeprowadziły dr inż. Beata Waszczyłko-Miłkowska i dr inż. Jolanta Kamińska-Borak z BioVeradi sp. z o.o., a jego wyniki są jednoznaczne: w dotychczasowym gminnym systemie zbiórki ślad węglowy wynosił ok. 4 g CO₂e/butelkę PET. W systemie kaucyjnym będzie to ok. 11 g CO₂e/butelkę PET.

Wyniki badań omówimy szeroko w październikowym wydaniu miesięcznika „Energia i Recykling” firmy Abrys sp. z o.o.

750 kg butelek na naczepie ciężarówki

Dysproporcję między dwoma systemami widać też w przeliczeniu na pojedynczą butelkę PET. W systemie kaucyjnym emisja wynosi ok. 11 g CO₂e/butelkę PET, natomiast w przypadku w pełni efektywnego systemu gminnego (100% SG) emisja spada do ok. 4 g CO₂e/butelkę PET. – W skali milionów butelek przekłada się to na emisje, których nie da się obronić przed klimatem ani przed rachunkiem sumienia branży – komentuje współautorka badania Beata Waszczyłko-Miłkowska. Skąd bierze się taka różnica?

Co prawda w dużych miastach dystans do punktu zbiórki bywa symboliczny i możliwy do pokonania pieszo, ale w gminach rozproszonych osiąga kilka kilometrów i w praktyce oznacza dojazd samochodem. Każdy z nich na pokonanej trasie emituje CO₂. Ten problem nie występuje w dotychczasowym systemie, gdzie mieszkańcy korzystali z pojemników ustawionych koło bloku lub domu.

Dodatkowo od punktu zbiórki trzeba przewieźć lekki, ale objętościowy strumień opakowań do węzłów konsolidacji, a stamtąd kierować go dalej w kierunku sortowania i recyklingu. W niedawnej rozmowie z Portale Komunalnym Agata Juzyk, prezeska Reselekt S.A., która odpowiada za uruchomienie jednego z pierwszych w Polsce operatorów systemu kaucyjnego, wyliczała, że na naczepę samochodu ciężarowego wejdzie… ok. 750 kg niezgniecionych butelek PET zebranych w systemie kaucyjnym.

Skomplikowana logistyka

Autorki badania punktują, że emisje generują też „oddzielanie puszek metalowych od butelek PET, rozdział kolorów butelek, rozdział puszek metalowych ze względu na rodzaj metalu i przygotowanie do dalszego przetwarzania”. – Właśnie te operacje zużywają energię oraz generują dodatkowy ruch materiału – mówi dr inż. Jolanta Kamińska-Borak.

Kolejne kilogramy dwutlenku węgla wygenerują również urządzenia do zbiórki butelek i puszek. Składają się na nie pobór mocy, tryby pracy, harmonogramy opróżnień oraz serwis.

Analiza uwzględniła wszystkie etapy zagospodarowania odpadów w obu systemach. Badaczki wzięły pod uwagę trzy różne makroregiony: miejski, miejsko-wiejski i wiejski; każdy z własną specyfiką infrastrukturalną, siecią handlową i dostępem do recyklerów. – W sumie powstało sto dziewięć scenariuszy, co czyni to badanie jednym z najbardziej szczegółowych i wieloaspektowych w tej dziedzinie – przekonuje Beata Waszczyłko-Miłkowska. Każdy scenariusz został policzony z uwzględnieniem realistycznych i reprezentatywnych danych, a następnie poddany testom wrażliwości.

System kaucyjny to przekręt stulecia? ‘Miliardy nabite w butelkę’. Kto zarobi fortunę?

https://bithub.pl/artykuly/system-kaucyjny-to-przekret-stulecia-miliardy-nabite-w-butelke-kto-zarobi-fortune

Z dniem 1 października 2025 roku wszedł do Polski system kaucyjny. Dla milionów Polaków do zupełnie niezrozumiała zmiana, która uderza w sens ‘selektywnej zbiórki odpadów’. Podstawą krajową do wprowadzenia systemu jest ustawa z 13 lipca 2023 o systemie kaucyjnym. Polska, na wzór Niemiec, Litwy, Danii czy Chorwacji wprowadziła system, który nie zyskał szerokiego poparcia w samej Europie.

Dlaczego zdecydowano się na taki ruch? Dlaczego przez wiele kwartałów państwo nie zdołało wprowadzić szczelnych i przejrzystych przepisów, które umożliwiłyby sprawne działanie systemy? I przede wszystkim, kto na systemie kaucyjnym zarobi prawdziwą fortunę. Co może kryć się za pozornie szczytną, ekologiczną ideą?

W poniższym artykule dokonamy wstępnej analizy, prezentując potencjalne grupy interesów na każdym z etapów cyklu kaucyjnego. Uświadomienie sobie wszystkich tych aspektów ułatwi czytelnikowi prawdziwy cel, w jakim system jest wdrażany mimo oporu drobnych przedsiębiorców z branży spożywczej, jak i krytyki ze strony społeczeństwa.

Oświadczenie Redakcji BitHub.PL

Poniżej prezentowane informacje stanowią subiektywny punkt widzenia Redakcji na system kaucyjny, jego efekty, jak i działanie państwa w zakresie wprowadzenia. Redakcja działa z jak najlepszą intencją, chcąc zwiększyć poziom świadomości obywateli kraju. Celem artykułu nie jest uderzenie w którykolwiek podmiot prywatny, czy państwowy. Stanowi on niezależną analizę systemu kaucyjnego oraz jego potencjalnych efektów. Z drugiej strony efekty te są obarczone dużą dozą niepewności. Redakcja BitHub.PL

Dlaczego mamy system kaucyjny?

Oficjalnym celem tej zmiany jest skokowa poprawa norm recyklingu, by spełnić wygórowane, wręcz absurdalne unijne normy. Te dla członków UE przewidują poziom 90% zebranych butelek PET na 2029 rok. Teoretycznie, gdyby Polska tych norm nie spełniła, mogłaby otrzymać kary (Dyrektywa Single-Use Plastics Directive, 2019/904). Dość naiwnym byłoby sądzić, że cały system powstał z troski o planetę Ziemia.

Aktualnie, jeśli chodzi o normy odzysku w systemie selektywnej zbiórki odpadów, Polska plasuje się powyżej unijnej średniej, z wynikiem ok. 55% wobec ok. 50% średniej. De facto system ten działa w Polsce ‘szczelnie’ dopiero od kilku lat i z roku na rok wykazuje poprawę. To jednak za mało dla tych, którzy za wzór stawiają model niemiecki.

Tam wskaźniki wskazują na nawet 97-98%. Wydaje się oczywiste, że poziomy powyżej 90% są możliwe tylko w systemie kaucyjnym… Który w naszej subiektywnej ocenie jest narzędziem dla realizacji wpływów grup interesów, które lobbują, by zarabiać na nim fortunę, i które mają swoją ‘reprezentację’ w organach Unii Europejskiej… Wszystko to z hasłami o czystej przestrzeni, zielonej rewolucji i ‘zero waste’.

Zatem UE nie każe wprowadzać systemu kaucyjnego. Zamiast tego, tworzy system, bez którego osiągnięcie norm jest praktycznie nierealne i grozi karami. W Polsce zdecydowano się wprowadzić system kaucyjny, ‘wbrew logice’, która sugerowałaby najpierw wejście systemu tzw. rozszerzonej odpowiedzialności producenta (ROP), zgodnie z którym to producenci napojów i opakowań musieliby ponosić koszty ‘kaucji’, standaryzacji i systemu na każdym z jego etapów.

Informacje o tym, jak działać będzie system są szeroko dostępne i opisanie m.in. na rządowej witrynie gov.pl w tym miejscu. Zdecydowaliśmy się skupić na innych, mniej oczywistych aspektach jego działania.

Za późno na ROP?

Jeśli zaczniemy od kaucji, a nie zbudujemy bazy w postaci ROP, powstaje chaos finansowy i nierównowaga między producentami, operatorami a gminami. Dlaczego najpierw ROP, a dopiero potem kaucja?

  • ROP wprowadza jasne zasady; producent płaci za odpady, które wprowadza na rynek. To sprawia, że system gospodarki odpadami ma stabilne źródło finansowania.
  • Dzięki ROP gminy dostają środki na selektywną zbiórkę i recykling. Bez tego pieniądze odpływają z gmin do operatorów kaucyjnych. Samorządy tracą dochód, zyskują go firmy.
  • Dopiero po wdrożeniu ROP wiadomo, ile naprawdę kosztuje gospodarka odpadami, oraz jaką rolę powinien odegrać system kaucyjny – jako uzupełnienie.
  • System kaucyjny sam w sobie premiuje duże sieci handlowe i operatorów, ale nie reguluje całości rynku odpadów. ROP obejmuje wszystkie opakowania – także te, które nie są w kaucji.

Jeśli najpierw wdroży się kaucję, operatorzy „zbiorą śmietankę” z rynku… Teraz trudniej będzie wprowadzić ROP, bo interesariusze będą blokować rozwiązanie, które zmniejsza ich marże.

Kto powinien zarabiać na systemie kaucyjnym?

Kontrowersja wokół systemu kaucyjnego w Polsce nie dotyczy tylko technikaliów. Dotyczy fundamentalnego pytania: kto ma być beneficjentem miliardowych przepływów – państwo czy prywatne koncerny. W modelu skandynawskim (Norwegia, Szwecja) systemy kaucyjne są prowadzone przez fundacje lub spółki non-profit nadzorowane przez państwo.

Dzięki temu nadwyżki – zarówno z nieodebranych kaucji, jak i ze sprzedaży PET czy aluminium – wracają do wspólnoty. Trafiają na modernizację infrastruktury komunalnej, ochronę środowiska albo obniżenie kosztów odpadów dla mieszkańców. W Polsce mogłyby trafiać choćby na rozbudowę zdolności obronnych. W Polsce przyjęto jednak model niemiecki.

Operatorami są spółki akcyjne tworzone przez duże sieci i producentów napojów, takie jak PSK czy OK Operator Kaucyjny. To oznacza, że ogromne strumienie pieniędzy … Nawet miliardy złotych rocznie z tzw. „zapominalstwa” konsumentów i przychodów z recyklingu – trafią pośrednio do niemieckiego Schwarz Gruppe (Lidl, Kaufland), czy Carlsberga. Na budowie butelkomatów zarobi skandynawski producent butelkomatów Tomra Systems.

Państwo nie ma w tym bezpośredniego udziału. Mało tego, system kaucyjny uderzy w poziomy recyklingowe gmin. Ludzie będą zanosić butelki do Lidla i innych dużych sklepów. Konsekwencja jest oczywista: miliardy złotych, które mogłyby wzmacniać budżet państwa i finansować np. obronność, zostaną w prywatnych rękach. Decyzję o takim modelu wymusił silny lobbing i presja czasu na wdrożenie dyrektywy UE. W efekcie Polska oddała jeden z największych potencjalnych „zielonych podatków” sektora odpadów prywatnym operatorom. To kolejny dowód na nieudolność aparatu państwa.

Niemiecki model … Ale w Polsce

W Polsce zorganizowano model na wzór niemiecki… Ale nie do końca; różnica jest fundamentalna. Po pierwsze kapitał ma narodowość. W Niemczech system jest w rękach prywatnych, ale rękę nad zarządzającą systemem Deutsche Pfandsystem GmbH) od 2005 roku trzymają prywatne, niemieckie przedsiębiorstwa m.in. Schwarz Gruppe (właściciel Lidla, Kaufland itd.) i ostatecznie zyski trafiają z powrotem do Niemców.

W Polsce to nie polskie firmy będą największymi beneficjentami systemu (choć pośrednio skorzystać może Dino), a raczej operatorzy podpięci do dużych sieci sklepów. Ogromne pieniądze w postaci nieodebranej kaucji, odsetek, sprzedaży PET, aluminium itd. trafiają z powrotem do niemieckich firm. Koło się napędza.

Powody, dla których w Polsce systemem zajmą się prywatne firmy, są w naszej ocenie oczywiste. Po pierwsze presja czasu (zdążyć przed 2029), po drugie brak zaufania do skuteczności działania samorządów (biurokracja, polityka lokalna)… Ale przede wszystkim aktywny lobbing sieci handlowych i olbrzymich koncernów, które ‘zwęszyły’ wart miliardy złotych rynek nad Wisłą.

Polskie państwo nie będzie mieć tu wiele do gadania. Interes budżetu pominięto z wyjątkiem VAT, który prawdopodobnie płacić będą operatorzy od zysków z tzw. nieodebranych depozytow. Mało tego, jeszcze za publiczne pieniądze organizowane są konferencje w tej sprawie i cała aparatura ‘informacyjna’ wokół wdrożenia tego systemu. Jedynym zarobkiem Polski wydaje się tu ‘koszt alternatywy’ w potaci ewentualnych unijnych kar… Pod warunkiem że naprawdę w 2029 uda się przekroczyć 90% poziom odzyskiwalności opakowań.

Inflacyjne flamenco

Czy inflacja wzrośnie z powodu systemu kaucyjnego. Oczywiście, że tak i wzrosłaby również w scenariuszu wspomnianej ograniczonej odpowiedzialności producenta. Koszty wdrożenia, utrzymania systemu, nowej logistyki itd. zostałyby odłożone w cenach napojów. Finalnie, w obu wariantach i tak wszystko zasponsoruje polski obywatel. Oto jak wyglądają kalkulacje ‘inflacyjne’ na kilku poglądowych przykładach.

W zależności od tego, jaki procent kaucji finalnie obywatele ‘odzyskają z powrotem’ (jaki będą mieli poziom motywacji, by to zrobić), możemy założyć, że:

Nawet w bardzo konserwatywnym scenariuszu, koszt dla konsumenta w skali kraju wzrośnie istotnie.

Operatorzy systemu kaucyjnego. Kim są?

System kaucyjny opierał będzie się na pewnego rodzaju ‘współpracy’ między punktami, skąd operatorzy pobierać będą zarówno towar do recyklingu, jak i prowadzić księgowość związaną z kaucją. Poniżej prezentujemy listę spółek, które do tej pory otrzymały ‘zielone światło’.

Swoich ‘operatorów’ (OK Operator Kaucyjny S.A.) mają już Schwarz Gruppe wspomniana wcześniej (właściciel Lidla, Kauflandu), czy Carslberg, Grupa Żywiec (właścicielem jest Heineken) i Kompania Piwowarska (właścicielem jest Asahi) – operator to Polski System Kaucyjny S.A; PSK S.A. Lista operatorów dostępna jest na gov.pl tutaj. Ale laczego niektóre spółki pospieszyły się, by stworzyć ‘własnych’ operatorów?

Co robią operatorzy?

Operator systemu kaucyjnego to taki „dyrygent” całego mechanizmu zwrotu butelek czy puszek. Odpowiada za to, żeby całość działała sprawnie i zgodnie z przepisami. W zasadzie to przeważnie pośrednik, od którego sieci sklepów otrzymają tzw. opłatę manipulacyjną (mającą pokryć koszt finansowania systemu po stronie takiego punktu). Operator organizuje:

  • Prowadzenie rejestrów i raportów – musi wiedzieć, ile opakowań krąży w systemie i raportować to do ministerstw czy instytucji państwowych.
  • Obsługa obiegu opakowań – czyli odbieranie ich od sklepów czy punktów zwrotu i przekazywanie dalej do recyklerów.
  • Rozliczanie kaucji – zbiera pieniądze przy sprzedaży, a potem wypłaca je konsumentom, kiedy oddają puste butelki czy puszki.
  • Logistyka i organizacja – odpowiada za to, żeby były dostępne punkty zwrotne, działały transporty i cała infrastruktura.
  • Wsparcie technologiczne – systemy informatyczne do rejestracji, integracji i rozliczeń, a także mechanizmy chroniące przed nadużyciami.
  • Finansowanie działania systemu – ponosi koszty jego obsługi (część z nich przerzucana jest na producentów czy sklepy).
  • Współpraca z innymi operatorami – bo system musi działać spójnie, nawet jeśli zaangażowanych jest kilka podmiotów.

Krótko mówiąc: operator nie musi sam stawiać wszystkich automatów do zwrotu (RVM), prowadzić transportu czy serwisu .To on odpowiada za to, żeby cały łańcuch działał. Poszczególne sklepy będą podpisywać umowy z wybranymi operatorami i robić z nimi ‘biznes’.

W tym miejscu dobrze byłoby zaadresować kwestię tego, jak z systemem kaucyjnym poradzą sobie sklepy o powierzchni 100 m2 i mniejsze, które nie mają przestrzeni niezbędnej do organizacji systemu…. I które musiałyby ponieść potężny koszt, który być może w jakiejś skali zwróciłby się im, gdyby klienci zwracali kilka tysięcy butelek miesięcznie. To cios w mniejsze firmy i konkurencję molochów. Przejdźmy zatem do meritum.

Opłata manipulacyjna. O co chodzi?

To jeden z najbardziej technicznych, a zarazem kluczowych elementów całego systemu kaucyjnego. Mówiąc najprościej: to pieniądz, który trafia od operatora systemu do sklepu w zamian za obsługę zwrotu opakowań. Wcześniej wytłumaczyliśmy rolę operatorów. Teraz czas na to, by wytłumaczyć, co zrobią sklepy. Jak to działa krok po kroku?

  1. Klient kupuje napój i płaci dodatkowe X groszy kaucji.
  2. Gdy butelkę czy puszkę oddaje – sklep musi mu te X groszy zwrócić.
  3. Samo przyjęcie zwrotu nie jest jednak darmowe. Sklep zużywa czas pracowników, miejsce w magazynie, energię do butelkomatu, musi też przygotować odpady do odbioru.
  4. Żeby sklep nie został z tym wszystkim na minusie, operator wypłaca mu właśnie opłatę manipulacyjną – coś w rodzaju rekompensaty.

Co dokładnie obejmuje?

  • koszt pracy – czy to przy kasie (zwroty ręczne), czy przy obsłudze automatu,
  • powierzchnię sklepu, którą zajmują butelkomaty i worki z odpadami,
  • serwis i prąd dla maszyn,
  • czynności logistyczne – przygotowanie paczek ze zużytymi opakowaniami do odbioru,
  • administrację – raportowanie i rozliczenia z operatorem.

Ile to jest w praktyce?

W Niemczech stawka wynosi zwykle od 1,3 do 3 eurocentów za sztukę – wyższa przy zwrotach ręcznych, niższa przy automatach. W krajach bałtyckich podobnie: kilka centów od opakowania, przy czym szkło bywa lepiej płatne niż plastik czy aluminium. Z kolei w Polsce mówi się dziś o poziomie ok. 4 groszy za sztukę, ale tak niski poziom mógłby potężnie uderzyć w mniejsze sieci handlowe.

Dlaczego to punkt zapalny?

  • Za niska stawka → małe sklepy nie będą chciały brać udziału w systemie, bo realnie będą do niego dokładać.
  • Za wysoka stawka → operatorzy będą mieli mniej środków na całą infrastrukturę, co może podbić koszty systemu.
  • Duże sieci chcą odpowiednich opłat, bo mają tysiące punktów i potrafią zamienić to w dodatkowy przychód.
  • Mali sprzedawcy walczą o to, by też dostać uczciwą rekompensatę, inaczej system stanie się dla nich obciążeniem.

Opłata manipulacyjna to nic innego jak „wynagrodzenie” dla sklepów za to, że są częścią systemu zwrotu. Kilka groszy od każdej butelki może wydawać się niewielkie, ale przy miliardach opakowań rocznie to ogromna suma. To oczywiste dlaczego duzi graczie jak Lidl czy Kaufland chcą mieć ‘swojego operatora’, który prawdopodbnie ‘nie będzie chciał na nich zarabiać’ i zgodzi się na taką opłatę, jak trzeba.

Kto naprawdę zyskał na systemie kaucyjnym w Europie?

Systemy kaucyjne miały być odpowiedzią na rosnące góry plastikowych odpadów i niską efektywność recyklingu. W wielu krajach Europy rzeczywiście udało się ograniczyć śmieci, ale zielona rewolucja pożera własne dzieci. W tle mamy biznes, duże pieniądze. Kto na nim zarobił? To powinno dać nam pewien obraz tego, co stanie się u nas.

Kto zyskał?

1. Duże sieci handlowe
Hipermarkety i dyskonty od początku były na wygranej pozycji. Mają powierzchnię, kapitał i rzesze klientów. Dla nich ustawienie butelkomatów to stosunkowo mały koszt, a w zamian dostają dodatkowy ruch w sklepach. Zyskują też większą kontrolę nad zachowaniami klientów … Skoro i tak trzeba oddać butelkę, to łatwiej zrobić przy okazji zakupy.

2. Dostawcy technologii i infrastruktury
Największym wygranym są producenci butelkomatów – globalni gracze jak norweska TOMRA czy amerykański Envipco. Do tego firmy IT, które dostarczają oprogramowanie do skanowania kodów, rozliczeń i przeciwdziałania oszustwom. Nie brakuje też biznesów wokół logistyki, serwisu, systemów kodowania (GS1, QR, kody kreskowe), a na horyzoncie pojawiają się już rozwiązania blockchainowe do śledzenia obiegu butelek.

3. Operatorzy systemów
W każdym kraju powstają specjalne spółki – często konsorcja producentów napojów, sieci handlowych i instytucji publicznych. Dysponują ogromnymi przepływami finansowymi z tytułu nieodebranych kaucji. Te środki można inwestować – co samo w sobie staje się nowym źródłem zysków. Na poziomie europejskim funkcjonuje już EDRSA, stowarzyszenie koordynujące operatorów i lobujące w Brukseli.

4. Producenci napojów
Wielkie koncerny potrafią ustawić przepisy tak, by koszty w większym stopniu uderzały w mniejszych konkurentów. Korzystają też na standaryzacji opakowań – łatwiej im negocjować i taniej produkować, podczas gdy niszowi gracze tracą elastyczność.

5. Banki i instytucje finansowe
Kaucje to miliardowe strumienie pieniędzy, które przez pewien czas „leżą” na kontach operatorów. Banki zarabiają na obsłudze przepływów i tzw. floatcie – to zysk czysty jak łza, bez wielkiego ryzyka.

Kto stracił

1. Małe sklepy
Dla osiedlowych sklepików obowiązek przyjmowania butelek to kłopot: brak miejsca, brak ludzi, brak kapitału na maszynę. W wielu krajach to właśnie mały handel protestował najgłośniej.

2. Mali producenci i niszowe marki
Koszty etykiet, certyfikacji czy logistyki są dla nich proporcjonalnie wyższe. Ciężko im też wynegocjować takie same warunki jak globalnym gigantom.

3. Konkurencja w handlu detalicznym
Sklepy typu convenience czy mniejsze dyskonty, które nie mają przestrzeni na automaty, nie zyskują dodatkowego ruchu. Wręcz przeciwnie – część klientów przenosi się tam, gdzie zwrot butelek jest prostszy.

4. Konsumenci
Po pierwsze: przy kasie płacą więcej (bo doliczana jest kaucja). Po drugie: muszą poświęcić czas i zaplanować oddanie butelek. Starsze osoby czy mieszkańcy terenów słabiej obsłużonych punktami zwrotu często tracą realną możliwość odzyskania pieniędzy. A jeśli butelka jest zgnieciona albo etykieta źle odczytana – kaucja przepada.

Nowa mapa zakupów

System kaucyjny zmienił codzienne nawyki. Konsumenci zaczęli łączyć zwrot opakowań z zakupami – powstała nowa „ścieżka zakupowa”. Sklepy wyposażone w butelkomaty przyciągają większy ruch. Z kolei standaryzacja opakowań, choć pomaga systemowi, ogranicza kreatywność w designie i wspiera masową produkcję.

Zmieniło się też coś mniej widocznego: wcześniej część butelek trafiała w ręce osób prywatnych, które dorabiały do życia, zbierając opakowania. Teraz system formalny praktycznie zlikwidował ten obieg, odbierając im źródło dochodu.

Nieodebrane kaucje, czyli motor napędowy systemu?

W każdym systemie kaucyjnym jest pewien paradoks: nie wszystkie butelki wracają. Część konsumentów zapomni, część wyrzuci opakowanie, inne zginą w obiegu. To oznacza, że odsetek kaucji – w literaturze mówi się najczęściej o 10–20% – zostaje w systemie. Jeśli mówimy o 50 groszach za butelkę, to łatwo policzyć, że w skali kraju robi się z tego gigantyczna kwota.

Co dzieje się z pieniędzmi?

W praktyce nieodebrane kaucje nie trafiają z powrotem do sklepów ani do klienta – zostają w systemie i stanowią jedno z głównych źródeł jego finansowania. Tak to działa w Norwegii, Niemczech czy na Litwie: operatorzy utrzymują za te pieniądze logistykę, systemy IT czy automaty do zwrotu. W Polsce przyjęto, że środki te będzie można przeznaczać m.in. na rozwój infrastruktury kaucyjnej.

Czy system finansuje się sam?

Na papierze wygląda to atrakcyjnie: nieodebrane kaucje + przychód ze sprzedaży surowców (plastik, szkło, aluminium) mają pokrywać koszty działania. Teoretycznie więc sklepy nie muszą „dokładać” z własnej kieszeni. Jednak

  • inwestycje początkowe (centra liczenia, automaty RVM, IT) są ogromne i wymagają realnego kapitału, zanim system zacznie przynosić przychody,
  • ceny surowców są zmienne – gdy spada wartość plastiku czy aluminium, przychód z recyklingu gwałtownie maleje,
  • sklepy muszą dostać rekompensaty za powierzchnię, obsługę i serwis, co zmniejsza marżę operatora,
  • tam, gdzie zwroty będą rzadsze (np. w małych miejscowościach), koszty logistyki mogą przewyższyć wpływy.

Nieodebrane depozyty to z jednej strony gwarancja stabilności systemu, z drugiej – potencjalna pokusa. Jeśli operator może zatrzymać część środków, pojawia się ryzyko, że nie będzie mu zależało na stuprocentowym zwrocie. Niewystarczająca liczba punktów przyjęć, ograniczona dostępność na prowincji – to realne zagrożenia. W skrajnym scenariuszu system mógłby być projektowany tak, by zawsze zostawał wysoki procent „zapomnianych” kaucji.

System nie musi opierać się wyłącznie na publicznych dopłatach i sam generuje przychód. Czy to dobrze? Niekoniecznie. Poza tym, że pieniądze traci konsument jest to pole minowe, bo jeśli zabraknie przejrzystości i kontroli … Nieodebrane kaucje mogą stać się wygodnym „skarbonką” dla operatorów.

I tu właśnie pojawia się rola regulatora: jasne przepisy, audyty i limity tego, na co można wydać te pieniądze. Bez tego system kaucyjny może stać się nie tyle narzędziem recyklingu, co wehikułem finansowym dla wąskiej grupy biznesów. Jak będzie w Polsce? Przekonamy się.

Biznesowe perpetum mobile

Wyobraźmy sobie sytuację, w której to sieć sklepów detalicznych X chce wprowadzić system kaucyjny, wraz z operatorem, którego jest właścicielem. Poniesie pewne koszty, spowodowane inwestycjami w system (butelkomaty, IT, organizacja systemu w sklepie), ale … Czy to na pewno będą tylko koszty? Po pierwsze, sklepy otrzymają tzw. opłatę manipulacyjną od operatora.

Nie ma na razie przepisów, które ustalalyby z góry jaka będzie to kwota. Ale jeśli właścicielem naszego operatora jest sieć sklepów… Zatem na pewno na tym nie straci i operator wróci wszystkie koszty (jak się okaże później, być może z nawiązką!). Opłata manipulacyjna może wynieść np. 10 groszy od każdej 50 groszowej kaucji.

Sieć ‘wytnie konkurencję’ montując butelkomaty i sprawiając, że klient będzie wracał ‘przy okazji oddając butelki’. To scenariusz realny tym bardziej, jeśli nie będzie takich punktów w okolicy wiele. Idźmy dalej … Środki przechowywane na rachunkach finansowych operatora systemu mogą być oprocentowane np. zdeponowane będą w obligacjach, lub funduszach rynku pieniężnego.

Ewentualne zyski z oprocentowania takich rachunków (float) – na co trafią i czy operator będzie mógł ich używać bez ograniczeń? Nie znaleźliśmy odpowiedzi w ustawie na ten temat. Idźmy dalej. Jak już wspomnieliśmy, nie wszystkie butelki wrócą do sieci zatem możemy założyć, że ok. 10 do 15% kaucji ‘zostanie’ w systemie. To od tych środków również może rosnąć procent.

Co prawda ustawa przewiduje, że zyski uzyskane w ten sposób mogą być reinwestowane tylko w dalszy rozwój systemu… Ale to daje bardzo szerokie narzędzia do ew. kreatywnej księgowości, jeśli operatorem jest firma powiązana z siecią sprzedaży. Zawyżanie faktir, marketingu…

Genialny plan

Wygląda na to, że wszystko to generować będzie olbrzymie wyzwania dla audytorów. Idziemy dalej, wreszcie, operator zarabia na recyklingu. Zawozi odpady i otrzymuje za nie pieniądze, które są jego zyskiem… Jeśli właścicielami jest sklep, spółka może zdecydować o wypłacie zysku netto w formie dywidendy i w ten sposób zysk operatora wróci do właściciela, jakim jest sklep.

Jeśli np. 15% butelek nie wróci, to operator zostaje z setkami milionów złotych rocznie, którymi finansuje infrastrukturę. W praktyce oznacza to, że system może sam się finansować, a wielkie sieci czy producenci nie muszą dokładać z własnych kieszeni. Czy to nie cudowny system, przypominający inwestycyjne perpetum mobile?

Nieodebrane kaucje

W teorii wszystko wygląda prosto: środki z nieodebranych kaucji mają finansować system. Mowa tu o logistyce, automatach, systemach IT, kampaniach edukacyjnych czy rekompensatach dla sklepów. Problem zaczyna się wtedy, gdy spojrzymy na przepisy uważniej – brakuje tam precyzji. Gdzie są luki?
Nie ma jasnych odpowiedzi na pytania:

  • jak dokładnie liczyć koszty systemu,
  • kto sprawdza, czy wydatki rzeczywiście dotyczą tylko systemu,
  • co dzieje się z ewentualną nadwyżką, jeśli wpływy okażą się dużo wyższe niż koszty operacyjne.

Taka konstrukcja daje operatorom szerokie pole manewru. Mogą np. wykazać, że system kosztował określoną kwotę, ale część tej kwoty to płatność dla firmy powiązanej kapitałowo z właścicielem. Formalnie wszystko się zgadza – pieniądze poszły „na system”. W praktyce wracają jednak do tej samej grupy.

Ścieżki wypływu pieniędzy? Potencjalne mechanizmy mogą być różne:

  • dywidendy – jeśli operator nie działa jako organizacja non-profit, zysk może być wypłacany właścicielom,
  • usługi powiązane – transport, IT czy reklama zlecane firmom-córkom, które de facto inkasują pieniądze z kaucji,
  • odsetki od tzw. floatu – środki zebrane, a jeszcze niewypłacone, mogą pracować w bankach lub instrumentach finansowych, z których zyski zasilają grupę właścicielską,
  • zawyżona wycena inwestycji – zakup automatów czy usług po cenach „rynkowych”, ale w praktyce korzystnych dla podmiotu powiązanego.

Kto kontroluje operatorów?
Operator to prywatna spółka akcyjna, formalnie odpowiadająca przed resortem środowiska. Jednak ministerstwo nie ma zasobów, by analizować każdą fakturę czy każdy kontrakt. W efekcie realna kontrola jest ograniczona, a wpływ właścicieli na sposób zarządzania pieniędzmi – bardzo bezpośredni.

Ryzyko jest oczywiste: operatorzy mogą legalnie kierować część środków z kaucji do swoich właścicieli… Poprzez dywidendy, spółki zależne czy mechanizmy finansowe. System może wyglądać na samofinansujący się, a nawet generujący nadwyżki. Tyle że to konsumenci, płacąc kaucje, i mniejsze podmioty na rynku, stają się w praktyce sponsorami wzmocnienia pozycji dużych graczy.

Ukryte ryzyka i konflikty interesów

W teorii system kaucyjny ma być prosty. Klient płaci kaucję, oddaje butelkę, dostaje pieniądze z powrotem, a operator dba o logistykę i rozliczenia. Ale w praktyce otwiera się przestrzeń, w której operator i jego właściciele mogą wykorzystać konstrukcję systemu do przerzucania pieniędzy we własne kieszenie. Wszystko formalnie zgodnie z prawem.

Jak mogłoby to wyglądać w praktyce

  1. Zawyżanie kosztów usług
    Operator zleca transport, IT czy serwis butelkomatów firmom powiązanym z jego właścicielami. Faktury są „rynkowe”, ale tylko na papierze – faktyczne koszty są niższe, różnica zostaje w grupie.
  2. Gra stawką opłaty manipulacyjnej
    Jeśli sieć handlowa jest współwłaścicielem operatora, naturalnym interesem jest wynegocjowanie jak najwyższej opłaty za przyjmowanie zwrotów. Wtedy ta sama grupa księguje pieniądze dwa razy: raz jako operator, drugi raz jako detalista.
  3. Zakupy sprzętu po zawyżonych cenach
    Butelkomaty, oprogramowanie czy magazyny można kupować od spółek-córek po „rynkowej” stawce, która w rzeczywistości jest wyższa niż w niezależnym przetargu.
  4. Opłaty licencyjne i zarządcze
    Operator może płacić macierzystej spółce za „know-how” albo „usługi administracyjne”. Formalnie legalne, ale to kolejny kanał transferu środków.
  5. Gra na floacie
    Nieodebrane kaucje i miliardy złotych przechodzą przez rachunki operatora. Nawet krótkoterminowe lokowanie ich w instrumentach finansowych generuje odsetki. Pytanie: czy te pieniądze w całości wracają na finansowanie systemu, czy też mogą być przekazywane wyżej, np. w formie dywidendy?

Gdzie kończy się legalność?

Prawo wymaga, aby wszystkie transakcje z podmiotami powiązanymi były zawierane na warunkach rynkowych (tzw. arm’s length principle). W praktyce jednak trudno to udowodnić. Szczególnie gdy rynek jest oligopolistyczny i łatwo manipulować benchmarkami. Zawyżone ceny czy sztuczne „usługi doradcze” mogą być trudne do zakwestionowania, ale w skrajnym przypadku można mówić o nadużyciu gospodarczym. Granica między optymalizacją a oszustwem jest cienka.

Jakie zabezpieczenia mogłyby działać

  • Pełna jawność – raportowanie wszystkich transakcji z podmiotami powiązanymi i publikacja umów.
  • Ring-fencing środków – pieniądze z kaucji na odrębnych kontach, z jasno określonym przeznaczeniem.
  • Audyt kwartalny – nie raz do roku, tylko regularnie i przez niezależne podmioty.
  • Limity na opłatę manipulacyjną – powiązane z realnymi kosztami, nie negocjacjami dużych graczy.
  • Sankcje – cofnięcie licencji operatorowi, który używa systemu do transferów zamiast do recyklingu.

Sam mechanizm jest genialny w prostocie, ale podatny na nadużycia. Jeśli właściciel operatora ma jednocześnie interes w maksymalizowaniu przychodów z obsługi zwrotów, pojawia się konflikt interesów, który wymaga ostrych regulacji i jawności. Bez tego system kaucyjny może stać się nie tyle instrumentem recyklingu, co wehikułem transferu wartości od konsumentów do największych graczy.

Magia recyklingu

Wbrew pozorom, kiedy wrzucasz butelkę do butelkomatu, nie zostaje ona „własnością sklepu”. Sklep pełni tu jedynie rolę pośrednika — odbiera opakowanie, przechowuje je chwilę w worku z logo systemu i czeka na odbiór. Prawdziwym właścicielem staje się operator systemu kaucyjnego. To on podstawia ciężarówkę, zabiera materiał do sortowni, a później wystawia fakturę recyklerowi czy zakładowi, który przerobi butelki na granulat.

Innymi słowy: plastik czy aluminium, które oddajesz, nie zostają w miejscu zakupu. Zaczynają drugie życie w rękach operatora — i to on zarabia na ich dalszej sprzedaży.

Ile to wszystko jest warte?

Tu zaczyna się robić ciekawie. Rocznie w Polsce krąży w obiegu około 10–12 miliardów opakowań. Każde z nich to potencjalny przychód, bo surowiec ze zwrotów kaucyjnych jest wyjątkowo „czysty” i posegregowany. Dla recyklera to złoto — wprost nadaje się do ponownej produkcji butelek, czyli tzw. bottle-to-bottle.

  • Plastik PET kosztuje dziś od 2000 do 3000 zł za tonę. A tona to mniej więcej 27–30 tysięcy butelek. Prosty rachunek: operator może zarobić kilkadziesiąt czy nawet sto tysięcy złotych na każdej tonie plastiku.
  • Aluminium jest jeszcze bardziej intratne — puszki osiągają ceny 6000–7000 zł za tonę.
  • Szkło: mniej spektakularnie wyceniane niż aluminium, ale też cenne — cena waha się ok. 500–1000 zł za tonę, przy czym jest bardzo stabilny materiał do recyklingu.

Kto dokłada, a kto liczy zyski?

Na czysto zarabia operator, bo to on sprzedaje surowiec. Reszta uczestników systemu w praktyce dokłada do całej zabawy. Teoretycznie, bo więcej odpowiedzi na pytanie kto zarabia przynosi struktura właścicielka operatorów.

Producent płaci opłatę za wprowadzenie opakowania na rynek — kilka groszy od sztuki. Konsument wykłada kaucję w sklepie i odzyskuje ją tylko wtedy, gdy butelkę odda. A sklep? Dostaje rekompensatę za obsługę zwrotu.

Operator finansuje z tego logistykę i administrację, ale to właśnie jemu zostaje przychód zarówno ze sprzedaży surowca, jak i z kaucji, które nigdy nie zostaną odebrane. Później może zyskiem podzielić się z właścicielami

Patrząc chłodnym okiem — system kaucyjny jest świetnym interesem przede wszystkim dla operatorów. To oni zgarniają nie tylko sprzedaż surowców, ale także nieodebrane kaucje (a tych może być 15–20% wszystkich wpłaconych pieniędzy) i odsetki od środków leżących na kontach.

Ale kto naiwny uwierzyłby, że wart miliardy złotych rynek nagle znalazł się w rękach operatorów, którzy jak grzyby po deszczu wyrośli w 2024 roku i od razu wejdą ‘konsumować tę fortunę’… To tak nie działa.

Rozmiar rynku

W Polsce rocznie zużywamy kilkanaście miliardów butelek PET i kilka miliardów puszek aluminiowych. Szacunkowo: w systemie kaucyjnym może to być około 15 miliardów butelek i 5–6 miliardów puszek. To liczby robiące wrażenie — i widać w nich potencjał ogromnego rynku dla operatorów systemu. Nie wszystkie opakowania wracają jednak do automatów.

W krajach z rozwiniętym systemem kaucyjnym typowy wskaźnik zwrotu wynosi 80–85%. Pozostałe 15–20% „przepadnie”: konsumenci zapomną oddać butelkę, wyrzucą ją, zgubią lub po prostu nie skorzystają z automatu. W polskich warunkach w pierwszych latach działania systemu realne może być nawet około 3 miliardów butelek i 1,1 miliarda puszek, które nigdy nie wrócą do operatora.

Ile pieniędzy generuje „przepadek”?

Każda nieoddana butelka czy puszka to dla operatora pieniądz — to tzw. float, czyli nieodebrana kaucja.

  • Kaucja za sztukę: 0,50 zł
  • Nieodebrane opakowania: 4,1 miliarda sztuk (3 mld butelek + 1,1 mld puszek)

Łączny roczny „fundusz z przepadku”: około 2 miliardów złotych. Formalnie powinien on pokrywać koszty systemu: logistykę, IT, edukację, serwis automatów. W praktyce to strumień, który operator może efektywnie kontrolować i wykorzystać.

A co z przychodem z recyklingu?

To druga noga biznesu: sprzedaż surowca wtórnego z opakowań zwróconych. Przy założeniu 80% zwrotu:

  • PET: 12,16 mld butelek → ok. 243 tys. ton → przychód ok. 486–730 mln zł
  • Aluminium: 4,56 mld puszek → ok. 64 tys. ton → przychód ok. 383–447 mln zł

Szkło też trafia do recyklingu, ale jest mniej „tłuste” cenowo — daje stabilny, ale nieporównywalny przychód. Łączny przychód z materiału (PET + ALU): około 870 mln – 1,18 mld zł rocznie.

Faktyczny „rozmiar rynku” dla operatorów

Łącząc nieodebrane kaucje i przychód ze sprzedaży surowca:

  • Nieodebrane kaucje: ~2,05 mld zł
  • Surowce zwrócone (PET + ALU): ~0,87–1,18 mld zł

Suma brutto: 2,9–3,2 mld zł rocznie.

Od tego trzeba odjąć koszty: opłaty manipulacyjne dla sklepów, logistykę, centra liczenia, serwis automatów, systemy IT, marketing edukacyjny. Nawet po uwzględnieniu tych kosztów, nadal mówimy o ryku o wartości ponad miliardów złotych rocznie, kontrolowanym w praktyce przez operatorów.

Kalkulacja

Zrobię to w formie przejrzystej tabeli – „mapa przychodów” dla operatorów systemu kaucyjnego w Polsce. Policzymy 3 źródła przychodów:

  • Float – odsetki z przechowywanych kaucji (przy dużej skali to mogą być setki mln zł).
  • Nadwyżki (unclaimed deposits) – kaucja, której konsumenci nie odbiorą (np. 15–20% opakowań).
  • Przychody z recyklingu – sprzedaż surowców: PET, aluminium, szkło.

A potem odejmiemy opłatę manipulacyjną, którą operator musi zapłacić sklepom (za logistykę i powierzchnię). Zrobię dwa warianty: niski (0,10 zł/opak.) i wysoki (0,25 zł/opak.). Założenia do kalkulacji

  • Rocznie w Polsce:

Butelki PET – ok. 3,0 mld szt.

Puszki alu – ok. 1,1 mld szt.

Butelki szklane (≤1,5 l) – ok. 2,0 mld szt.

Razem: 6,1 mld opakowań rocznie.

  • Kaucja: 0,50 zł (PET, puszki), 1,00 zł (szkło).

Średnia wartość kaucji „w systemie”: ~ 4 mld zł.

  • Nieodebrane zwroty: konserwatywnie 15% (czyli ~600–700 mln zł rocznie).

Ceny surowców (orientacyjne):

  • PET: 2 000 zł/t, średnia waga 30 g/butelkę → 60 tys. t = 120 mln zł.
  • Aluminium: 6 000 zł/t, średnia waga 15 g/puszkę → 16,5 tys. t = 100 mln zł.
  • Szkło: 400 zł/t, średnia waga 300 g/butelkę → 600 tys. t = 240 mln zł.

Float: zakładamy 4% rocznie od średniego depozytu (4 mld zł) → 160 mln zł.

Razem z recyklingu: ~ 460 mln zł.

Poniżej widzimy też główny koszt, jakim dla operatorów będzie opłata manipulacyjna. Celowo użyliśmy do kalkulacji dwóch jej skrajnych wartości. Według szacunków opłata w wys. ok. 20 groszy byłaby dla operatorów punktem ‘breakeven’. Co ciekawe, system nawet przy pełny oddaniu butelek z kaucją (100%) na siebie zarabia (!) … Przez float oraz recykling. Wszystko co przyjdzie z niewykorzystanych kaucji jest w zasadzie ‘bonusem’.

Butelkomaty i ogromna szansa dla TOMRA Systems?

Wejście Polski w system kaucyjny może okazać się dla producentów butelkomatorówprawdziwym „game-changerem”. Światowy lider w automatach zwrotnych (RVM), czyli TOMRA Systems stoi przed szansą na skokowy wzrost popytu, który w krótkim czasie może wynieść setki procent – pod warunkiem adopcji systemu przez największe sieci handlowe, przede wszystkim Lidla i Biedronkę. Głównym udziałowcem spółki (ponad 20%) jest Investment AB Latour, kontrolowane przez szwedzką rodzinę Douglas.

Obecna sytuacja – Polski rynek dopiero raczkuje

Dziś butelkomatów w Polsce jest bardzo niewiele … To jedynie kilkaset maszyn, głównie w Warszawie, Krakowie i kilku wybranych sieciach takich jak Stokrotka czy Auchan. W porównaniu z Niemcami, gdzie działa ok. 50 tys. RVM dla 83 mln mieszkańców, polski rynek niemal nieistnieje. Szacuje się, że dla sprawnego funkcjonowania systemu kaucyjnego w Polsce, przy populacji 38 mln osób, potrzeba od 15 do 25 tys. butelkomatów.

To oznacza, że dziś mamy jedynie ułamek potrzebnej infrastruktury – a popyt może wzrosnąć wielokrotnie w ciągu kilku lat.TOMRA kontroluje około 80% światowego rynku RVM i już teraz współpracuje z polskimi operatorami, np. Kaucja.pl. Obecnie firma ma w Polsce zaledwie kilkaset maszyn, co przy docelowej liczbie 20–25 tys. oznacza skokowy wzrost popytu o kilkaset procent.

Konkurenci, tacy jak Envipco czy Sensomatica, raczej dostaną niewielkie fragmenty rynku. Sieci handlowe w Polsce prawdopodobnie w dużej mierze postawią na dostawcę ze Skandynawii, który gwarantuje serwis i jest obecny na rynku niemieckim (oraz 30 innych rynkach z ok. 80 tys. zaistalowanych RVM).

Sieci handlowe jako motor wzrostu

Największe sieci w Polsce, takie jak Lidl, Kaufland, Biedronka czy Dino, mają tysiące sklepów, w których butelkomaty będą niezbędne:

  • Lidl: ok. 850 sklepów
  • Kaufland: ok. 250 sklepów
  • Biedronka: ~3600 sklepów
  • Dino: ~2300 sklepów

Przykładowo, Schwarz Gruppe (Lidl + Kaufland) mogłaby zamówić minimum 1100 maszyn, przy czym w wielu lokalizacjach zainstalowane zostaną po 2 automaty. Sama Biedronka w pełnej adopcji systemu wymagałaby kilku tysięcy RVM, co tworzy gigantyczny kontrakt dla TOMRA.

Scenariusze przychodów w Polsce

Zakładając ceny maszyn w przedziale 15–20 tys. EUR, z serwisem rocznym ok. 5%, potencjalne przychody TOMRA w Polsce wyglądają następująco:

  • Scenariusz konserwatywny (15 tys. maszyn × 15 tys. EUR): 225 mln EUR + 11 mln EUR/rok z serwisu
  • Scenariusz umiarkowany (20 tys. maszyn × 17 tys. EUR): 340 mln EUR + 17 mln EUR/rok
  • Scenariusz agresywny (25 tys. maszyn × 20 tys. EUR): 500 mln EUR + 25 mln EUR/rok

Dla spółki o kapitalizacji 4,4 mld EUR taki kontrakt stanowi 7–10% jej wartości rynkowej, co czyni go strategicznie znaczącym impulsem wzrostowym. Zatem Polska jest rynkiem o ogromnym potencjale.Duże sieci handlowe mogą wygenerować kontrakty rzędu kilkuset milionów euro. Stabilny dochód z serwisu i oprogramowania dodatkowo wzmacnia perspektywy. W horyzoncie wielu lat przychody z usług TOMRA mogą niemal dorównac tym ze sprzedaży butelkomatów… Ale nawyższej marży.

Podsumowanie

W powyższym artykule prawdopodobnie wyczerpująco wytłumaczyliśmy to, jak rozumiem działanie systemu kaucyjnego w Polsce. Przedstawiliśmy niemal wyłącznie to, co można policzyć. Prawdą jest jednak, że system może sprawić, że kraj będzie jeszcze czystszy. Normy odzysku prawdopodobnie bardzo wzrosną. Pytanie, jakim kosztem i dlaczego sponsorem tego ma być znowu konsument?

W obecnej formie i stadium system wydaje się ‘koronnym przykładem’ tego, jak naprwadę działają ‘unijne regulacje’. Obnaża też prawdę na temat ekologii, która stała się pretekstem do robienia wielkiego biznesu. Dla nielicznych i dramatem dla drugich.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!

PILNE! Izrael porwał obywateli Polski

Przez Agnieszka Piwar 2025-10-02

https://piwar.info/pilne-izrael-porwal-obywateli-polski

W nocy z 1 na 2 października izraelska armia (IDF) nielegalnie wtargnęła na statki Globalnej Flotylli Sumud, porywając międzynarodową załogę, w tym obywateli Polski. Wśród pojmanych przez Izrael znajdują się poseł na Sejm RP Franciszek Sterczewski oraz Omar Faris, znany palestyńsko-polski aktywista. Porwani są członkami pokojowej misji, której celem jest przełamanie blokady dostaw pomocy humanitarnej do Strefy Gazy.

Na pokładzie przejętych przez Izrael statków znajdowały się pieluchy dla niemowląt, a także leki i żywność dla rannych oraz konających z głodu Palestyńczyków, uwięzionych w oblężonej przez Izrael Gazie. Strona izraelska głosi propagandę, że uczestnicy cywilnej inicjatywy to wspólnicy Hamasu, dlatego grozi im ogromne niebezpieczeństwo ze strony syjonistycznego agresora.

Tuż po porwaniu polskich obywateli, na profilu Global Movement To Gaza Poland, opublikowano nagrania zarejestrowane wcześniej na wypadek pojmania.

Franciszek Sterczewski, pojmany ze statku „Sirius”, powiedział:

„Jeżeli widzicie to wideo, to znaczy, że zostałem porwany przez siły okupacyjne Izraela na międzynarodowych wodach podczas pokojowej misji humanitarnej Global Sumud Flotilla. Gorąca prośba! Wstawcie się za mną i moimi towarzyszami u polskich władz. Panie Premierze, Panie Ministrze Spraw Zagranicznych – z całego serca i najprościej, jak tylko potrafię, proszę Was: zróbcie wszystko, aby wszyscy członkowie Flotylli z polskiej delegacji wrócili bezpiecznie do domu. Niech żyje wolna Palestyna, niech żyje wolna Polska. All eyes on Gaza!”

Omar Faris, pojmany ze statku „Alma”, powiedział:

„Cześć! Jestem Omar Faris, mam polskie obywatelstwo. Jak oglądacie to wideo, to znaczy, że zostałem porwany nielegalnie przez okupacyjną armię Izraela na wodach międzynarodowych koło Gazy. Jestem członkiem polskiej delegacji na Flotylli Sumud. To, co robi Izrael, nie jest legalne. Proszę poinformować mój rząd o konieczności interwencji teraz, gdy wszyscy zostali porwani przez armię Izraela. Dziękuję.”

Podobne wideo nagrali przedstawiciele innych państw i masowo udostępniane są w mediach społecznościowych.

W Globalnej Flotylli Sumud wypłynęło kilkadziesiąt statków z różnych portów basenu Morza Śródziemnego. W misji uczestniczą setki osób z wielu krajów świata, w tym europejscy politycy i znani aktywiści. Wśród nich jest Greta Thunberg, która również minionej nocy została pojmana przez Izrael. Była to kolejna próba młodej Szwedki przełamania izraelskiej blokady morskiej. 9 czerwca izraelskie siły przechwyciły jacht „Madleen” pod brytyjską banderą, zatrzymując Thunberg wraz z tuzinem innych aktywistów.

Greta Thunberg, znana z zaangażowania na rzecz klimatu, we wcześniejszych latach była gloryfikowana przez świat zachodni. Kiedy jednak szwedzka aktywistka zaczęła nagłaśniać zbrodnie Izraela na Palestyńczykach, wyszedł na jaw oportunizm jej wcześniejszych sympatyków i promotorów, którzy nagle stracili zainteresowanie wspieraniem działalności słynnej Szwedki.

Bo tak się składa, że w kwestii Izraela dokonującego ludobójstwa, prędzej czy później spadają wszystkie maski.

Kiedy kończę pisać ten tekst (godz. 4:10 nad ranem), trwają kolejne porwania uczestników flotylli przez Izrael, który przechwycił 13 statków. W wielu europejskich miastach – m.in. Atenach, Berlinie, Brukseli czy Stambule – rozpoczęły protesty przeciwko brutalnym działaniom Izraela. 30 statków nadal płynie w kierunku Strefy Gazy…

Agnieszka Piwar

Poprawność polityczna, to jest rak medycyny! – dr Piotr Witczak

Dr PIOTR WITCZAK | JAN POSPIESZALSKI ROZMAWIA

Gościem “Jan Pospieszalski Rozmawia #136” jest Dr n. med. Piotr Witczak – immunolog, biolog medyczny i wykładowca. Piotr w swoim holistycznym podejściu do zdrowia łączy wiedzę z zakresu immunologii, dietetyki, toksykologii i biochemii. W rozmowie poruszamy temat dramatycznego wzrostu chorób autoimmunologicznych, alergii i zaburzeń neurorozwojowych u dzieci. Dr Witczak pokazuje, jak współczesna medycyna ignoruje fundamentalne mechanizmy biologiczne, a poprawność polityczna blokuje debatę naukową. Mówimy o badaniach, które zostały wyciszone, oraz o toksycznym wpływie etylo-rtęci na organizm. To odcinek o odwadze w mówieniu prawdy, o kryzysie zaufania do systemu ochrony zdrowia i o potrzebie zmiany paradygmatu medycyny.