O wojsku, którego nie ma , Jacek Hoga

Ubezpieczyciel nie jest już zobligowany do likwidacji szkody !!!

Źródło: https://www.prawo.pl/biznes/ubezpieczyciel-nie-jest-juz-zobligowany-do-likwidacji-szkody-skutek-uchwaly-sn,529755.html

Przyjęcie poglądu wynikającego z uchwały Sądu Najwyższego z dnia 11 września 2024 r. (sygn. akt III CZP 65/23) powoduje, że likwidacja szkody z obowiązkowego ubezpieczenia OC PPM zostaje przerzucona z ubezpieczyciela na sąd. Zniesiony zostaje ustawowy termin 30 dni na spełnienie należnego świadczenia, a obowiązek wypłaty odszkodowania staje się zobowiązaniem naturalnym.

Wzmożony ruch pojazdów ze swej istoty powoduje bardzo dużo szkód na życiu, zdrowiu oraz mieniu niewinnych osób. Dlatego powstał system obowiązkowego ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej posiadaczy pojazdów mechanicznych, w skrócie: OC PPM, który ma służyć bezpośredniej, szybkiej oraz pełnej restytucji doznanego przez poszkodowanych uszczerbku. Wartości i założenia stanowiące fundament tegoż systemu to:

1 szczególna ochrona poszkodowanego;
2 Actio directa – poszkodowanemu służy bezpośrednie roszczenie do ubezpieczyciela sprawcy zdarzenia;
3 ubezpieczyciel jest przewidzianym przez ustawę profesjonalistą w zakresie likwidacji szkody, co zobowiązuje go do dochowania szczególnej staranności;
4 ubezpieczyciel winien spełnić świadczenie w formie pieniężnej w terminie 30 dni;
5 wypłata odszkodowania nie może być uzależniona od tego, czy poszkodowany dokonał naprawy i czy w ogóle zamierza się jej podjąć.

Te założenia miały w pierwszej kolejności zapewnić należyte wykonanie swoich obowiązków przez ubezpieczyciela, tak aby szkoda została jak najszybciej w pełni zlikwidowana. Po drugie, miały umożliwić kontrolę sposobu ich wykonania przez organy nadzoru oraz sądy powszechne. Mimo aktywności tych pierwszych, nakładających liczne kary pieniężne oraz publikujących różnego rodzaju wytyczne, problem wciąż istniał. Zjawiskiem powszechnym było i jest wypłacanie przez ubezpieczycieli w terminie 30 dni tzw. kwot bezspornych, które niemal nigdy nie pokrywają szkody. W przypadku szkód w pojazdach, takie szczątkowe odszkodowania z reguły nie pozwalają nawet na zakup części albo wystarczają co najwyżej na zapłatę kosztów robocizny. Jest to fakt tak oczywisty i powszechnie znany, że wręcz nie wypada o nim dyskutować. W tej sytuacji szczególnie istotną rolę pełniła dotąd sądowa kontrola sposobu wykonania zobowiązania przez ubezpieczyciela.

Porównywanie jabłek z jabłkami

Sąd przeprowadzając postępowanie dowodowe bynajmniej nie wyręczał ubezpieczyciela w przeprowadzeniu likwidacji szkody, tylko badał, czy ten wykonał ją dobrze. Żeby to zrobić, sąd musiał mieć możliwość dokonania porównania, jakie odszkodowanie powinno być wypłacone poszkodowanemu w chwili zajścia szkody, a jakie faktycznie zostało wypłacone. Dlatego sąd ustalał wysokość należnego odszkodowania na dzień wystąpienia szkody, według stanu faktycznego, jaki istniał w tej dacie, ewentualnie w dacie upływu 30-dniowego terminu do wypłaty świadczenia. Sąd badał:

1 jaki był stan pojazdu przed wypadkiem;
2 co uległo uszkodzeniu;
3 czy bezpośrednio po zdarzeniu zaszły jakiekolwiek okoliczności zmniejszające lub zwiększające zakres szkody;
4 jakie ceny części, materiałów oraz robocizny występowały w dacie szkody.

Można w uproszczeniu powiedzieć, że sąd używając tych samych danych, co ubezpieczyciel, sprawdzał, jaki jest prawidłowy wynik działania polegającego na ustaleniu wysokości odszkodowania. W ten sposób sąd faktycznie weryfikował, czy ubezpieczyciel należycie wykonał swoje zobowiązanie. Porównywał jabłka z jabłkami.

Porównywanie jabłek z gruszkami

W uchwale z 11 września 2024 r. Sąd Najwyższy forsuje koncepcję dynamicznego charakteru szkody. Sędzia sprawozdawca w przekazie medialnym wskazał, iż jest ona uzasadniona w obecnym stanie prawnym. Faktycznie, skoro kilkudziesięcioletnia linia orzecznicza Sądu Najwyższego oraz sądów powszechnych w zakresie odszkodowania z obowiązkowego ubezpieczenia OC PPM przyjmowała pogląd zdecydowanie przeciwny, uwzględniający przy tym wspomniane wyżej założenia ustawodawcy, to zmiana tak zakorzenionego orzecznictwa wymagałaby zaistnienia bardzo istotnej przesłanki. Najlepiej właśnie – zmiany przepisów ustawy. Problem w tym, że nic takiego w prawie odszkodowań nie nastąpiło.

Tymczasem konsekwencje takiej wolty byłyby bardzo daleko idące. Przede wszystkim, jeżeli ten dynamizm szkody miałby być nieograniczony w czasie, to w zasadzie wysokość odszkodowania każdego dnia mogłaby być inna. Badanie przesłanek jego ustalania, w oderwaniu od przewidzianego ustawą 30-dniowego terminu spełnienia świadczenia przez ubezpieczyciela, powoduje, że to sąd musi na nowo przeprowadzić cały proces likwidacji szkody. Problem w tym, że wówczas okoliczności, które ustalał ubezpieczyciel, nie będą weryfikowane. Zostaną one za to na nowo ustalone ​na chwilę wyrokowania, a więc nie na moment oddalony od szkody o 30 dni, ale o bardzo zróżnicowany w skali kraju okres. Może on wynosić rok, najczęściej są to jednak 2-3 lata, a czasem nawet 5 i więcej lat. Wówczas w znakomitej większości przypadków okoliczności te będą się kształtowały całkowicie odmiennie niż w toku likwidacji szkody. Sąd nie będzie więc mieć możliwości dokonania porównania, jakie odszkodowanie powinno być wypłacone poszkodowanemu w chwili zajścia szkody, a jakie faktycznie zostało wypłacone.

Sąd nie będzie już porównywał jabłek z jabłkami, ale jabłka z gruszkami, a na podstawie takiego zestawienia niewiele da się powiedzieć o tych pierwszych. Szczególnie nie sposób racjonalnie ocenić, czy producent jabłek wykonał swoje zadanie dobrze. Tym samym, sąd nie będzie weryfikował, czy ubezpieczyciel należycie wykonał swoje zobowiązanie, co uczyni je zobowiązaniem naturalnym.

Gdy naprawa staje się niemożliwa

Zgodnie z logiką uchwały Sądu Najwyższego z dnia 11 września 2024 r., jeżeli naprawa pojazdu staje się niemożliwa, roszczenie poszkodowanego, które powstało w chwili wyrządzenia szkody i które nie zostało w całości (a nawet w części) zaspokojone w ustawowym terminie 30 dni, przestaje istnieć. Teza ta, nie tylko nie wynika z literalnego brzmienia przepisów, ale stoi we wręcz rażącej sprzeczności z pokrótce przedstawionymi wyżej założeniami, którymi kierował się ustawodawca wprowadzając system obowiązkowego ubezpieczenia OC PPM. Przede wszystkim jednak, teza ta kompletnie ignoruje wnioski płynące z doświadczenia życiowego, które uczy, że najczęściej naprawa pojazdu staje się niemożliwa na skutek:

sprzedaży pojazdu, z reguły dokonanej z powodu braku wystarczających środków do naprawy oraz chęci uniknięcia: dalszej jego dewastacji, spadku wartości, a także

1 konieczności zaspokojenia komunikacyjnej potrzeby życiowej;
2 kolejnego zdarzenia drogowego, które prowadzi do kasacji pojazdu;
3 pożaru pojazdu;
4 kradzieży pojazdu.

Przyjmując logikę tezy rzeczonej uchwały, dochodzimy do wniosku, iż na skutek:

1 starań poszkodowanego podejmowanych w sytuacji dodatkowego pokrzywdzenia

2 zaniżeniem odszkodowania;
3 deliktowego działania osoby trzeciej (sprawcy kolejnego wypadku albo kradzieży);
4 wystąpienia zdarzenia losowego,

pierwotne zobowiązanie ubezpieczyciela miałoby przestać istnieć, co jest nie do pogodzenia z elementarnymi zasadami prawoznawstwa oraz prawa zobowiązań, a także z zasadami słuszności. Jeżeli z jakichkolwiek przyczyn postępowanie sądowe wydłuży się do np. 5 lat, to odszkodowanie będzie ustalane według stanu faktycznego oddalonego w czasie od szkody o tenże okres, co zwiększa prawdopodobieństwo zdarzeń negatywnie – w myśl tej koncepcji – wpływających na roszczenie poszkodowanego, co rażąco narusza założenia systemu ubezpieczeń OC PPM, niszczy pewność prawa i pewność obrotu gospodarczego oraz godzi w prawo własności poszkodowanego i zasadę równego traktowania.

Równość wobec prawa

Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Otóż przyjmując ww. koncepcję, uszkodzenie w ten sam sposób kilku identycznych pojazdów doprowadzi do sytuacji, w której – pomimo zaniżenia, czy nawet braku wypłaty tzw. kwoty bezspornej – wynik procesu sądowego o odszkodowanie będzie dla każdego pojazdu inny. W myśl omawianej uchwały, jeżeli ubezpieczyciel nienależycie wykonał swoje zobowiązanie, to najkorzystniej dla poszkodowanego będzie nic nie robić z pojazdem i tak czekać na rozstrzygnięcie sądu. Tylko po pierwsze, dlaczego osoba bierna ma być traktowana lepiej, niż osoby aktywne? Po drugie, dlaczego prawo poszkodowanego do decyzji ma być ograniczone, skoro pojazd jest jego własnością i nie sam on go sobie uszkodził. Po trzecie, nawet jeśli podejmie taką decyzję, a wyrok nie nadejdzie przez rok, dwa, to czy w niej wytrwa? W końcu trzeba będzie zrobić przegląd, opłacić ubezpieczenie… Poza tym, kto chciałby przez tyle czasu trzymać niesprawny i bezużyteczny pojazd? Przecież poszkodowany nie mógłby przez cały ten okres korzystać z pojazdu zastępczego na koszt ubezpieczyciela bez wchodzenia z nim w kolejny spór. Nie mówiąc już o tym, że uszkodzony pojazd byłby narażony na dewastację lub kradzież części. Jeżeli się ugnie i sprzeda uszkodzony pojazd albo w ramach kwoty bezspornej przywróci chociaż jezdność pojazdu, ale nie naprawi wszystkich uszkodzeń, to w myśl omawianej uchwały jego roszczenie się w sądzie nie obroni. Nie wydaje się to ani logiczne, ani zasadne. Nie powinno się różnicować sytuacji poszkodowanych w zależności od tego czy pojazd przed zażądaniem odszkodowania naprawili albo zbyli, czy też zażądali odszkodowania przed przystąpieniem do naprawy, ponieważ ich sytuacja prawna jest taka sama

Oczywistym jest, że omawiany koncept narusza prawo poszkodowanych do jednakowego traktowania. Nie sposób bowiem uznać za sprawiedliwe, aby jeden z poszkodowanych otrzymał wyższe odszkodowanie od drugiego, tylko dlatego, że nie podjął naprawy uszkodzeń, w przeciwieństwie do drugiego, który to np. akurat był w złej sytuacji życiowej, czy majątkowej, co zmusiło go do dokonania prowizorycznej naprawy i powierzchownego zamaskowania uszkodzeń lub sprzedaży pojazdu bez naprawy. Chyba nie tak powinna wyglądać równość wobec prawa i zasada sprawiedliwości społecznej, iż konsekwencje nieprawidłowego wykonania zobowiązania przez sprawcę lub ubezpieczyciela mają dotykać wyłącznie poszkodowanego?

Łukasz Gil, radca prawny, partner w Kancelarii Xaltum Barczak Rozpara sp. k.

Izraelski samolot bojowy nad Polską. Poleciał dalej do Moskwy.

Samolot o znaku wywoławczym IAF266 wystartował z Izraela, przeleciał nad południową Europą omijając Turcję (bo Turcja by się na taki lot nie zgodziła? KZ) , następnie wleciał nad terytorium Polski [po drodze też nad kilkoma państwami.. ale po cichu.. md] i skręcił na wschód, zmierzając w stronę Białorusi. Gdyby przez cały czas leciał prosto, doleciałby do Moskwy, jednak z powodu wyłączenia transpondera dalsze śledzenie izraelskiej maszyny okazało się niemożliwe.

Tajemniczy lot, odnotowany m.in. przez cywilnych analityków zajmujących się bezpieczeństwem, wywołał spekulacje co do swojego charakteru i celu podróży. Zwłaszcza, że – z uwagi na włączony przez część trasy transponder – użytkownik maszyny z jakiegoś powodu zdecydował się na ujawnienie samego lotu, choć utajnił miejsce docelowe.

AF266 to należący do izraelskich sił powietrznych Boeing 707 o numerze 272. Ta wysłużona, obecnie 49-letnia maszyna pełni rolę powietrznego tankowca, a w razie potrzeby może służyć również jako samolot transportowy.

[KZ] Wylądował w Moskwie, lotnisko Domodiedowo

Bezczelni idioci rządzą, też komunikacją

W Lublinie błędnie pomalowano linie przerywaną , przerwy są za gęste, jak dla prędkości 90km/h , która tam obowiązywała. Co zatem zrobiono? Przemalowano? Ukarano firmę która malowała linię? NIE – zmniejszono prędkość pod namalowaną linię.

Niestety ograniczenia prędkości , oznakowania dróg , od dawna nie mają wiele wspólnego z realnymi warunkami. Linia ciągła potrafi się ciągnać na drodze ze świetną widocznością , poza terenem zabudowanym, w innym przypadku w terenie zabudowanym w miejscowości A jest linia przerywana, a linia ciągła na analogicznej drodze , z identycznym zabudowaniem / wjazdami na posesję itp. Można jechać przez pola i mieć ograniczenie do 70 albo analogicznie do 90. Idea odgórna jest jednak moim zdaniem taka – kierowca ma nie decydować samodzielnie. Do tego dochodzą bardzo wysokie mandaty , w zasadzie za drobiazgi, ciągła obróbka propagandowa – na drogach są sami wariaci. Ja widzę raczej kierowców bez umiejętności , zastraszonych, bojących się ominać traktor, wolących jechać za ciężarówką niż ją wyprzedzić. Wariaci też są , procentowo jak w wszędzie. Ogólnie chodzi jednak o człowieka WYKONUJĄCEGO polecenia a nie myślącego. W szkole dziecko ma nie myśleć samodzielnie. W uczelniach wyższych to samo. W razie krachu takie społeczeństwo jest bezradne. KZ

link: https://youtu.be/T1-kJKTh7gM?si=R0GAkDepKQek93r7

Homo Informaticus. Kim staniemy się w erze Wielkiego Resetu? – prof. Ryszard Zajączkowski

Elity globalne śpieszą się ocalić świat i uszczęśliwić człowieka za pomocą tzw. Wielkiego Resetu, po którym wszystko miałoby być nowe. A zatem i najbardziej postępowe. Aby mogło do tego dojść wdrażane są kompleksowe przedsięwzięcia pod nazwą nowych ładów, zielonych strategii, zrównoważonych rozwojów, cyfrowych rewolucji, prozwierzęcych pakietów. Wszystko to ma na celu wygaszanie kolejnych działów gospodarki od wydobycia kopalin i produkcji energii, aż po hodowlę zwierząt i uprawę ziemi. Jest to, krótko mówiąc, przejście od normalności do nienormalności.

Zrobiła mu wegańskiego łososia

Jacek Hoga / Jan Pośpieszalski: Polska, jaką znamy się kończy

Żelazna mycka nie jest w stanie przechwycić większości Irańskich rakiet

[Po paru dniach; podobno większość z tych filmików to Fałszywki, zwane obecnie fejkami. Nie podejmuję się odsączyć. md]

“Nie wchodźmy w te rzeczy”. Redaktor TVN przerwał wywiad kobiecie z zalanych obszarów, gdy wspomniała o Ukraińcach

Redaktor TVN przerwał wypowiedź kobiecie z dotkniętych powodzią terenów, która zwróciła uwagę, że “uchodźcom, Ukraińcom dają mieszkania wyremontowane, natomiast nam dają mieszkania w stanie opłakanym”.

W piątek w mediach społecznościowych opublikowano fragment programu “UWAGA!” na antenie TVN, dotyczącego skutków powodzi. Jedna z udzielających wywiadu mieszkanek dotkniętych kataklizmem obszarów Polski została zapytana, “jak pani wyobraża sobie życie z noworodkiem w tych strasznych warunkach”.

“Nie wyobrażam sobie życia (…) Nie chcę w tej chwili poruszać tego tematu, no bo to jest tragedia, bo uchodźcom, Ukraińcom dają mieszkania wyremontowane, natomiast nam dają mieszkania w stanie opłakanym, ja dałam prawie 200 tysięcy” – mówiła kobieta.

Przerwał jej dziennikarz TVN, stwierdzając: “nie wchodźmy w te rzeczy”.

Zachowanie redaktora stacji wywołało falę krytyki w mediach społecznościowych.

Najgorsza herezja Franciszka

Dlaczego Polska jest biedniejsza od krajów tzw Zachodu?

  1. Firmy zagraniczne nie płacą podatków

2) Mamy większość zagranicznych marketów, preferujących zagraniczne towary – większość rzeczy które kupujemy sprzedają nam firmy zagraniczne (nie chodzi tu o samą produkcję która często jest w Azji, ale o to gdzie są odprowadzane zyski). Skoro firma z Niemiec sprzedaje w Polsce towar nawet w tej samej cenie co w DE , nie płaci podatków lub znikome, to stać go na pensje dla Niemca, a Polak się będzie cieszył jak kupi telewizor na 60 rat.

3) Słaba organizacja pracy, słaba infrastruktura – nie rozwijana przez 30 lat – bo to że mamy parę autostrad to trochę mało jak na taki okres czasu. Brak rozwoju transportu towarów koleją, brak barek rzecznych i żeglugi śródlądowej, mało lotnisk.

4) Brak współpracy z sąsiadami jak Rosja i Białoruś , brak współpracy z Chinami, skrajny serwilizm wobec zachodu.

5) Nadmierna biurokracja, brak spójnych interpretacji przepisów, nadmierna ilość podatków, brak szybkich sądów, brak poczucia sprawiedliwości. Błędny system podatkowy – przykład – mając firmę jedno osobową na ryczałcie za granicą mogę odliczać koszta – w Polsce NIE itp.

6) Brak wizji państwa – przecież jest po to żeby zapewnić ład i sprawiedliwość i korzystne warunki dla polaków – a nie po to by doić polaków i pilnować obcych interesów.

7) Odejście masowe od zasad chrześcijańskich – Ludzie widzą tylko czubek swojego nosa, chcą się dorobić błyskawicznie, nie interesuje ich to że robią to kosztem gorzej zarabiających. Marże w Polsce są wyższe niż zagranicą, w Polsce sposobem na dorobienie się jest zatrudnianie ludzi za minimalne pensje często na pół etatu a reszta pod stołem – bo się “nie opłaca” a stawki za usługi czy towary takie jak w DE. Przykład – jak to możliwe że w Wiedniu poza oczywiście starówką można za 4 – 5 Euro kupić kebaba i dostać do tego puszkę/ butelkę coli. Przecież tam też muszą zapłacić za lokal, tam minimalna to bodajże 1500E netto. Tam ceny prądu , gazu nie wiele niższe. Ceny mięsa wyższe, Często gość robi sos samemu z produktów świeżych, a u nas sos z fabryki. Po prostu tam gość latami pracuje i powoli się dorabia, u nas musi w 3 lata zarobić na auto za 800 000zł.

8) Brak zainteresowania Polaków posiadaniem własnego państwa, wystarczy parę ojro i po robocie oglądać meczyk, serial , gołą dupę i mieć ciepłą wodę w kranie. Umiłowanie świętego spokoju – całe życie staram się ludziom pewne rzeczy tłumaczyć – jestem traktowany jak najgorszy wróg – oni nie chcą tego słyszeć. Potem każdy powie – Panieee, kto to mógł przewidzieć….

pewnie jeszcze można sporo dopisać . Krzysztof Zabrzeski

Prawda o szczepionkach w Europarlamencie a bezczelne slogany “doktora” Arłukowicza

Epilog. Polska umierała, Francja zaś krwawiła. Tuman krwawej mgły (20). Andrzej Juliusz Sarwa

Andrzej Juliusz Sarwa

Tuman krwawej mgły 20 (fragment powieści)

Książkę można nabyć tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

Epilog

Polska umierała, zdało się, że nieodwołalnie i na zawsze. Francja zaś krwawiła, gniła budziła grozę, przerażała, a jej powietrze przesiąknięte było trupimi miazmatami.
Rok 1793 był bodaj najohydniejszy dla tego znikczemniałego czasu. To tego roku król Ludwik XVI został ścięty. To tego roku zgilotynowano również i królową Marię Antoninę. To tego roku wybuchło powstanie w Wandei, a ościenne państwa ruszyły do wojny ze zbrodniarzami. Niebezpieczeństwu miał zaradzić Komitet Ocalenia Publicznego na czele z arcyłotrem Dantonem. A potem rozpętała się walka szakali: jakobini, pozbywszy się żyrondystów, uchwalili konstytucję głoszącą piękne hasła i dającą piękne – a jakże – przywileje, ale zaraz potem wprowadzili rządy niebywałego terroru.
Madame Guillotine nie miała już chwili wytchnienia, a lud wręcz oczadział wdychając opary krwi. To wszystko stawało się niemożliwe do zniesienia, dlatego w końcu zamach stanu zmiótł i jakobinów, a obłąkanego krwią i śmiercią demonicznego Robespierre’a w roku 1794 również powiedziono na gilotynę. Lecz wcale nie stało się lepiej. Diabeł wciąż włodarzył, srożył się i potężniał. Ludzie uczciwi usiłowali tedy ponownie przegnać jego sługi i w 1795 roku wzniecili powstanie przeciw bestialskim obłąkańcom, ale krwawo je stłumił Napoleon Bonaparte.[1]

Tego też roku i Polska umarła, zda się, że nieodwołalnie i że na zawsze, a we Francji Zło wciąż prezentowało się w różnych maskach i odsłonach. Spętany przez nie naród nadal niewyobrażalnie cierpiał. Kiedy więc tenże Bonaparte przepędził Dyrektoriat i sam objął władzę, odetchnięto z ulgą. Wreszcie zaczęło być nieco normalniej i odrobinę spokojniej.
Ale nastał już wtedy rok 1799…
Dziesięciolecie niesłychanych zbrodni wraz z XVIII wiekiem dobiegało końca pokazując, że cywilizacja, która się odwróciła od Boga, jednym skokiem może powrócić do brutalnej krwiożerczości dzikusów, a tenże wiek XVIII, taki dumny ze swego oświecenia i swego humanizmu skończył się ludożerstwem… bynajmniej nie w przenośni…
Owa apokaliptyczna, infernalna rewolucja stała się – niestety – jakby matrycą dla kolejnych rewolucji, jakie miały następować po niej – dla francuskich komunardów, bolszewików w Rosji, narodowych socjalistów w Niemczech… a gdy ci wzięli się za bary, rozpętując w roku 1941 wojnę niemiecko-sowiecką, sprowadzili na ludzkość kolejną wstrząsającą, porażającą, demoniczną katastrofę. Do milionów wcześniejszych ofiar, dołożyli następne miliony…
Ale to już inne czasy i innej potrzebujące opowieści.
Tak… rok 1941 – jakby nie patrzeć – dał początek nowemu okresowi w dziejach świata… okresowi, który wciąż trwa…


A Białeccy? Co z nimi? Przez wszystkie te lata żyli mniej lub bardziej spokojnie, mniej lub bardziej przyzwoicie, mniej lub bardziej zamożnie, nie opuszczając już Sandomierza, a przynajmniej nigdy na dłużej. Jedyny syn Stanisława, Paweł, licząc sobie lat trzydzieści sześć, pojął za małżonkę Apolonię Marcelinę Fijałkowską, szesnastoletnią pannę z parafii katedralnej i w roku 1854 został ojcem Benedykta Józefa. Tenże zaś ożenił się późno, bo dopiero w roku 1913, z Anną Florentyną Łukawską, licząc sobie lat 59 i spłodził syna Klemensa Józefa, a ów pojąwszy za żonę Apolonię Kiełkiewicz, w roku 1964 doczekał się syna Władysława, który był jedynakiem i który zaraz po maturze wstąpił do miejscowego, sandomierskiego seminarium duchownego, a więc na to, że ród Białeckich herbu Leszczyc nie wygaśnie nie było już większych nadziei.
Czyżby tak mdło, zwyczajnie i nieciekawie miał ród ów zejść ze sceny dziejów?
Być może tak… ale może jednak nie?…

=-====================

Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:
https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

O zmroku. Tuman krwawej mgły (19). Andrzej Juliusz Sarwa

Andrzej Juliusz Sarwa Tuman krwawej mgły 19 (fragment powieści)

Książkę można nabyć tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

O zmroku

Późnojesienny listopadowy zmierzch. Nad Sandomierzem wisiała zimna mgła. Gęsty tuman zasnuwał ulice. Szare bryły kamienic ledwie majaczyły w zawiesistym oparze. Resztki dnia kryły się gdzieś po wąwozach, aż w końcu zagasł jego ostatni poblask, a lepki mrok rozpełzł się i obsiadł wszystko… Skądś z oddali dało się słyszeć żałosne wycie psa…
Środkiem opustoszałej ulicy szedł jakiś człowiek. Sądząc z sylwetki, był to mężczyzna w sile wieku. Echo ciężkich kroków odbijało się od ścian domów i rozpływało w mgielnym mlecznym tumanie, który je tłumił. Ale mężczyzna maszerował pewnie, jakby wiedział dokąd zmierza i to tak pewnie, jakby ani noc, ani mgła nie utrudniały mu widzenia.
Naraz w białawym wyziewie zamajaczyła bryła dworu Tryburcych.

Mężczyzna podszedł do bramy, która bezszelestnie bez niczyjej pomocy otwarła się na oścież. Zbliżył się do głównego wejścia i rękojeścią szpady ostro załomotał w drzwi.
– Pan do kogo? – zapytał służący.
– Prowadź do państwa.
– Ale z kim mam zaszczyt?
– Jestem diuk Atanas, markiz Balletti, hrabia de Montferrat, hrabia Bellamarre, hrabia de Saint-Germain.
– O!… – służący oszołomiony tytułami, tyle tylko wydusił z siebie, po czym wziąwszy z rąk gościa bilet wizytowy podążył w głąb domu.
– Proś! – diuk usłyszał głos gospodarza.
Atanas postąpił za służącym, który przyszedł po niego.
– Z kim mamy zaszczyt, bo pańskie nazwisko i tytuły nic nam nie mówią.
– Może to i lepiej?… – odparł na to przybysz. – Jestem starym przyjacielem rodu Białeckich. A zjawiłem się tutaj dowiedziawszy, iż oto przyszedł na świat i powrócił do rodzinnego miasta ostatni z tegoż rodu…
– I po cóż to? Syn Stanisława, Paweł, dzieckiem jest jeszcze. Nawet nie nauczył się dobrze mówić. Więc…
Diuk nie pozwolił mu dokończyć.
– Tylkom go chciał ujrzeć i dać mu moje błogosławieństwo. Tylko tyle, a może… aż tyle? Czy będzie to możliwe?
Luiza zawahała się i skłonna była odmówić, ale Maciej wzruszył ramionami i powiedział:
– Skoro tylko tyle… niechże będzie… zgoda… przyprowadź panicza – zwrócił się do panny pokojowej.
– W tej chwili.
Chłopiec, wszedłszy do salonu z przestrachem spojrzawszy na Atanasa, podbiegł do pani Luizy i objąwszy ją za nogi przywarł do niej mocno, a potem zaczął popłakiwać.
– Nie lękaj się! – uspokajał go Tryburcy. – Wszak rycerska krew w tobie płynie, nie możesz się mazać! Książę, przyjaciel waszego rodu, przyszedł cię zobaczyć.


Diuk, podszedłszy do malca, położył mu obie ręce na głowie i coś wyszeptał. W tym samym momencie chłopiec dziwnie zesztywniał, a potem jęły nim wstrząsać drgawki.
– Mości książę! – proszę już dziecko zostawić w spokoju! Kim pan jest?! Kimże pan naprawdę jest?! –
Luiza była przerażona.
Atanas spojrzał na nią z wściekłością i warknął:
– Kimś przyzwoitszym niż ty… kobieto, któraś zdradziła i porzuciła wiarę ojca i wróciła do katolickiego zabobonu.
– Wypraszam sobie! Proszę wyjść! Proszę natychmiast opuścić nasz dom! – Maciej energicznie postąpił w kierunku diuka, a wściekłość odmalowała mu się na twarzy.
I w tejże samej chwili ich uszu doleciał głos dzwonu z kolegiackiej dzwonnicy, który jął bić, jak każdego wieczora, w intencji spokoju dusz sandomierskich rycerzy poległych przed wiekami pod Warną.[1]

Maciej się zatrzymał i przeżegnawszy nabożnie rzekł:
– Miej Panie Jezu ich dusze w swojej opiece. A także i nas, żywych, którzy ich Twemu miłosierdziu polecamy.
Atanas na te słowa wykrzywił się jakby z bólu, twarz mu poczerniała przybierając wygląd trupiej maski i z bolesnym skomleniem, skomlenie katowanego psa przypominającym, wybiegł z salonu i… znikł.

A kiedy gospodarze zaraz podążyli za nim ze zdumieniem ujrzeli, że już go nie ma, jakby się rozsnuł w powietrzu, za to skądś, nie wiadomo skąd, powoli przypełzł do nich obrzydliwy zapach asafetydy, gnijącego mięsa i siarki, mułu, pleśniejących wodorostów, końskiego potu i starego moczu…
– Kto to był? – zbielałymi ze strachu wargami zapytała pani Luiza.
– Boże miej nas w opiece… – wychrypiał Maciej i nakreślił na piersiach znak krzyża.

=-====================

Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

[1]Dzwon ten bije po dziś dzień, o dziewiątej wieczorem.

Luiza i Maciej. Tuman krwawej mgły (18).

Andrzej Juliusz Sarwa Tuman krwawej mgły (18) (fragment powieści)

Książkę można nabyć tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

Luiza i Maciej

Niegdyś Maciek, a dziś Maciej, czy może raczej pan Maciej, bo i lat mu przybyło i ogłady, a przedewszystkim dlatego, że majętny był bardzo… a więc pan Maciej Tryburcy, który to dawnymi czasy z wicehrabią Stanisławem wyjechał za granicę, kędy pojął za małżonkę Niemkę pewną, pannę Luizę, córkę wielebnego pastora Heinricha Ullmanna, zatęskniwszy postanowił powrócić w rodzinne strony. I powrócił. Na dodatek zamożny bardzo, bo w Ameryce majątku znacznego się dorobił. Najprzód zamieszkali kątem w nędznej lepiance jego rodziców na przedmieściu Rokitek, a potem jęli rozglądać się za jakimś przyzwoitym domem. Gdy Maciej dowiedział się, że dwór Białeckich jest na sprzedaż, to i zmartwił się i ucieszył społem. Zmartwił na wieść o tym, iż wszyscy Białeccy pomarli, a ostała się tylko żona Stanisława, której wcześniej nie znał, i dziecię, które powiła, chłopczyna liczący teraz wieku miesięcy czternaście, imieniem Paweł, a to imię nadano na Chrzcie świętym, biorąc je od patrona kościoła parafialnego, nieopodal którego Białeccy mieszkali.
Postanowił się tedy wybrać do nowej właścicielki i złożyć ofertę kupna domu.
Jak pomyślał, tak uczynił.


– Ależ z największą przyjemnością! Oczywiście! Skoro jest pan zainteresowany nabyciem dworu, to dobra dla mnie wiadomość.
Diana Białecka nie kryła zadowolenia z propozycji, jaką jej złożył Maciej. Czasy bowiem nie były lekkie, Polska konała pod ciosami trzech zbrodniczych sąsiednich potęg – Rosji, Prus i Austrii. Z tego to powodu hrabina, mająca początkowo zamiar osiąść w Sandomierzu na dłużej, teraz doszła do wniosku, iż najlepiej będzie, jeśli się stąd czym prędzej wyniesie. Co się mogło dziać w granicach upodlonej, sponiewieranej i dorzynanej właśnie Rzeczpospolitej tego przewidzieć nie potrafiła. A niechby wybuchło jakieś krwawe
powstanie? Dosyć się już naoglądała śmierci i krwi we Francji. Teraz chciałaby od tego odetchnąć. Tyle, że na owo się nie zanosiło, bo chętnych, tak od ręki, na resztki majątku po Białeckich nie mogła znaleźć, a na dodatek dziecko Stanisława też stanowiło dla niej spory kłopot. Dziecko nie tylko, że niechciane, nie tylko, że niekochane, ale wręcz znienawidzone! Najchętniej dołożyłaby je do tego majątku w prezencie.
– A może byłby pan zainteresowany i ziemią? Nie jest jej wiele, ale i drogo bym za nią nie powiedziała. Nie będę taić, że chciałabym, pozbywszy się wszystkiego, czym prędzej stąd się wyprowadzić.
– A jaką kwotę mogłaby pani, hrabino, wymienić?
Udając, że się zastanawia, po dłużej chwili ją podała.
Pan Maciej nie dał poznać po sobie, że spodziewał się co najmniej trzykroć większej i krzywiąc się rzekł:
– No cóż… ostatecznie… niechże będzie… ale to raczej przez wgląd na świętej pamięci państwa Białeckich, niż dla pani wygody czy satysfakcji, bez targowania się dokonajmy transakcji.
Diana odetchnęła z ulgą. Jak dotąd wszystko szło po jej myśli.
– A może i dziecię by pan zechciał? Oddam darmo – zachichotała nerwowo, udając, że to taki żarcik.
Mężczyzna spojrzał na nią po trosze z naganą, po trosze ze zdumieniem.
– Mniemam, że to był tylko niewybredny dowcip?
– Może tak, a może i nie?… – już się nie śmiała.
– Jakże?
– Ano, panie dobrodzieju, cóż ja, samotna niewiasta, mogę. Dziecię dobrze wychować nie lada to sztuka.


– Pan Bóg nas potomstwem, drogi mężu nie pobłogosławił. Jeśli mniemasz, iż hrabina mówiła poważnie, to weźmy tego biednego chłopczynę, synka twojego towarzysza zabaw młodzieńczych. Niechże ma dobry dom i szczęśliwe dzieciństwo – powiedziała pani Luiza.


Kniaź Aleksander Michajłowicz Uchtomski, który przez kilka tygodni z oddziałem okupacyjnego wojska stacjonował w Sandomierzu, poznał tu przypadkiem (a może i nie przypadkiem?) hrabinę Białecką i…zakochał się w niej po uszy.
Gdy zapytał, czy nie zachciałaby udać się razem z nim do Petersburga, gdzie go odwoływano, roztaczając przed nią bajkowe wprost uroki owej północnej stolicy, nie zawahała się nawet przez moment. Miała nadzieję, że oto otwierają się przed nią nowe świetlane perspektywy. Kiedy więc przed dwór Białeckich zajechała wygodna kareta podróżna, z radością podążyła w jej stronę. Towarzysząca jej panna Krzysia Łodwigowska niosła podręczny bagaż, bo wielgachnych kufrów i obszernych czemodanów, w które Diana kazała spakować co było cenniejszego w domu po teściach, książę nie pozwolił kochance zabrać ze sobą.
– Kupię ci, czego tylko zapragniesz! Wszystko nowe! Wszystko bogate! Pierwowo sorta! Zostaw to wszystko, niech miejsca nie zajmuje!
Tak też i hrabina, a wkrótce zapewne księżna, uczyniła. Nie zostawiła tylko gotowizny, biżuterii i kwitów bankowych…
Państwo Tryburcy wyszli odprowadzić Dianę na drogę i stali czekając aż stangret strzeli z bata, a kareta ruszy. Pani Luiza trzymała na rękach małego Pawełka z nadzieją, że może chociaż w ostatniej chwili jego matka zmieni zdanie i jednak zabierze dziecko ze sobą, ale nadzieja ta była płonna… Diana nawet nie spojrzała na malca…
– Wiooo! – konie ruszyły ostro.


Pleban od świętego Pawła nerwowo bębnił palcami w blat stołu.
– No jakże to? Sam tego chłopczynę chrzciłem – tu wskazał głową Pawełka Białeckiego. – I co? I teraz mam dopuścić, żebyście go w kacerskich błędach chowali? A i tyś, synu – tu się zwrócił do Macieja – takoż katolikiem się i urodził i wychował, póki ci teść klepek w głowie nie poprzestawiał. Jedynie ciebie dziecko – tu zwrócił się do Luizy – mogę zrozumieć i ci wybaczyć, albowiem już w kacerstwie się urodziłaś i w kacerstwie wychowałaś, to i nie możesz znać prawdziwej świętej i katolickiej wiary.
– Księże dobrodzieju… – nieśmiało bąknął Tryburcy.
– Cicho, niecnoto! Małżonka twa, kobieta zacna i poczciwości wielkiej i chcesz ją na wieczne potępienie skazać?! Zresztą… nie tylko ją, ale i siebie i tego tu oto chłopczynę?! O nie! Tak być nie może.
– To cóż nam czynić? – bąknął Maciej.
– Jakże co? Stać się członkami Kościoła Świętego Matki naszej! Ty do spowiedzi! A ją ochrzcić trzeba jak należy i wiary świętej wyuczyć. No! A potem chcę was regularnie w świątyni widywać. Każdej niedzieli!
Bez wymówek!

=-====================

Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:
https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html