INTEGRACJA U BRAM

Sławomir M. Kozak

Na początek przypomnienie wydarzeń sprzed 10 lat. Sięgnijmy do Wikipedii.

W kwietniu 2014 r. Federacja Rosyjska zaatakowała Ukrainę, prowadząc na jej południowo-wschodnich terenach wojnę hybrydową przy wykorzystaniu własnych jednostek wojskowych i kontrolowanych przez Moskwę jednostek separatystycznych. 6 kwietnia 2014 r. proklamowano samozwańczą tzw. »Doniecką Republikę Ludową« oraz 27 kwietnia 2014 r. samozwańczą »Ługańską Republikę Ludową«”1.

Rozpoczynał się poważny konflikt u wschodnich granic Unii Europejskiej. Niezwykle szybko, bo już 16 kwietnia 2014 r. rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 516 ustanowiono Fundusz Azylu, Migracji i Integracji na lata 2014-2020. Europa przygotowywała się na imigrantów z kierunku wschodniego.

15 lipca 2021 r.2 weszło w życie rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2021/1147, ustanawiające Fundusz Azylu, Migracji i Integracji na lata 2021-2027. Kiedy pół roku później w Ukrainie rozpoczęły się działania wojenne, Europa, a co za tym idzie Polska, otwierały już szeroko swoje podwoje dla uchodźców.

Jak można było przeczytać w punkcie 4 rozporządzenia, „aby wspierać wysiłki zapewniające kompleksowe podejście do zarządzania migracjami, oparte na wzajemnym zaufaniu, solidarności i sprawiedliwym podziale odpowiedzialności między państwami członkowskimi i instytucjami Unii, w celu zapewnienia wspólnej zrównoważonej polityki Unii w dziedzinie azylu i imigracji, należy wspierać państwa członkowskie za pomocą odpowiednich zasobów finansowych w postaci Funduszu Azylu, Migracji i Integracji”. Pomijam kwestie leksykalne tego zapisu, bo sprawa jest poważna i doskonale rozumiemy, że „aby wspierać” to przede wszystkim „należy wspierać”.

Jak czytamy dalej, w punkcie 8, „Fundusz powinien wspierać solidarność i sprawiedliwy podział odpowiedzialności między państwami członkowskimi oraz skuteczne zarządzanie przepływami migracyjnymi, m.in. poprzez promowanie wspólnych środków w obszarze azylu, w tym wysiłków państw członkowskich w zakresie przyjmowania osób wymagających ochrony międzynarodowej w drodze przesiedleń, przyjmowania ze względów humanitarnych i przekazywania między państwami członkowskimi osób ubiegających się o ochronę międzynarodową lub beneficjentów ochrony międzynarodowej, poprzez wzmocnienie ochrony osób ubiegających się o azyl, które wymagają szczególnego traktowania, takich jak dzieci, poprzez wspieranie strategii integracji oraz rozwijanie i wzmacnianie polityki w dziedzinie legalnej migracji, np. poprzez zapewnienie bezpiecznych i legalnych możliwości wjazdu do Unii, co powinno również pomóc w zapewnieniu długoterminowej konkurencyjności Unii i przyszłości jej modelu socjalnego oraz w ograniczeniu zachęt do nieuregulowanej migracji, za pomocą zrównoważonej polityki w zakresie powrotów i readmisji”.

Wspieraliśmy zatem całym sercem – katolicy zgodnie z zasadami wyniesionymi z nauki Kościoła, a pozostali przynajmniej dla zapewnienia długoterminowej konkurencyjności Unii i przyszłości jej modelu socjalnego.

Jednak 5 listopada tego roku, jak pisałem w jednym z artykułów, za sprawą wyniku wyborów prezydenckich w USA „oddzieliło się światło od ciemności” i pojawiła się nadzieja na zakończenie lub choćby zamrożenie konfliktu za naszą wschodnią granicą. Zagrożenie zalewem uchodźców, przynajmniej z tego kierunku, wydawało się maleć.

Tymczasem nie wszyscy podchodzili do tej kwestii tak optymistycznie, bo jeszcze w październiku tego roku ogłoszono, że na wniosek rządu Donalda Tuska w Polsce powstanie 49 nowych Centrów Integracji Cudzoziemców. Będą one organizowane przez urzędy marszałkowskie we współpracy z innymi instytucjami, w tym z organizacjami pozarządowymi, co ma na celu zapewnienie kompleksowej opieki migrantom. Przyznaję, że kiedy słyszę o zaangażowaniu organizacji pozarządowych na jakimkolwiek polu, to rośnie we mnie zazdrość wobec krajów mających ustawy o zagranicznych agentach, np. USA. Gdy zaś czytam o przetargach i konkursach na budowę ośrodków, to zaczynam podejrzewać, że najgorzej na tym wszystkim wyjdą sami zainteresowani. Może to tylko nieuzasadnione obawy. Na szczęście wiceszef MSWiA, pytany przez dziennikarzy o te centra, uspokajał, że będą one w całości finansowane ze środków Unii Europejskiej. Możemy zatem spać spokojnie.

Ten sam wiceminister, prawdopodobnie dla podkreślenia ciągłości idei solidarnościowej w polskich partiach politycznych, wspomniał, że „w 2023 r. ówczesny rząd razem z Komisją Europejską zabezpieczyli pieniądze na te centra. Obecny rząd uznał, że jest to dobry projekt, więc zdecydowaliśmy się go kontynuować”. Mówił też, że głównym celem centrów będzie wykorzystanie potencjału cudzoziemców, którzy są w Polsce. „Chcemy, żeby nie tracili swoich potencjałów jako pracownicy, nauczyciele, nabywcy towarów itd.”.

O tym, że ten model się sprawdza, jesteśmy już przekonani, choćby obserwując rynek nieruchomości w naszym kraju czy troskę cudzoziemskich inwestorów o upadające polskie firmy, które odkupują od ich właścicieli stojących na krawędzi bankructwa. Jeśli natomiast chodzi o potencjał pracowniczy, to zdecydowanie nie sprawdzili się specjaliści i lekarze stręczeni nam przez poprzednią jeszcze ekipę. Tak się złożyło, że jedyny znany uchodźca z potwierdzoną praktyką lekarską wybrał właśnie za docelowe miejsce zamieszkania Federację Rosyjską, a nie Polskę. Mówię o okuliście z wykształcenia, pracującym zresztą niegdyś w Londynie, do niedawna prezydencie Syrii, który opuścił swój kraj i obywateli, wzorem wszystkich uciekinierów politycznych, z dorobkiem życia i szczęśliwą rodziną u boku.

Większość Syryjczyków, na których głowy spadła islamska nawałnica, nie będzie miała tej możliwości. Oczywiście, mamy świadomość tego, że nie wszyscy z nich zechcą porzucić rodzinne strony, bo pośród mieszkańców Syrii blisko 95 proc. stanowią muzułmanie, którzy teoretycznie nie powinni się bać prześladowań z powodów religijnych. Takiej gwarancji nie będą mieli chrześcijanie, których jest tam niewiele ponad 3 proc., czy odmienna w postrzeganiu religii islamskiej mniejszość alawitów, z której wywodził się dotychczasowy prezydent Baszar al-Asad. Ich jest niespełna 10 proc. w skali kraju. Trzeba jednak pamiętać, że Syria jest swoistym tyglem narodowościowym i w moim przekonaniu to państwo czeka długotrwała wojna domowa. Wbrew zadowoleniu z obrotu sprawy okazywanemu przez nasze „elity” polityczne, sytuacja ta jest prawie pewnym zaczynem nowej fali terroryzmu, a jej skutki odczuje cała Unia Europejska, która już dawno wyzbyła się, na własne zresztą życzenie, instynktu samozachowawczego. Dopóki tkwimy w tym coraz bardziej niebezpiecznym dla nas związku, dotyczyć to będzie także Polski i Polaków.

Przypomnę tylko, że ugrupowanie, które w ciągu 12 dni pokonało armię Asada, to nie są islamscy bojownicy religijni. Ich przywódca, Abu Mohammed al-Jolani ma „bogaty dorobek” w ISIS i Al-Kaidzie. Za jego głowę Amerykanie wyznaczyli nagrodę w wysokości 10 mln dol., by teraz o tym zapomnieć. Wiele wskazuje jednak na to, że wydarzenia, o których mówimy, miały miejsce nie tylko za wiedzą największych graczy w regionie, ale zapewne wynikały one z porozumienia między nimi. Świadczyć o tym może nie tylko to, że rodzina zdetronizowanego przywódcy Syrii przeniosła się do Moskwy już w listopadzie. Jeszcze wcześniej w syryjskich miastach pojawiali się przedstawiciele Hayat Tahrir asz-Szam (HTS) nawiązujący kontakty z tamtejszymi lekarzami i lokalną inteligencją. Sondowali ich postawę wobec potencjalnych zmian. Przyjęło się już uważać, że syryjska armia była źle opłacana i to legło u źródeł braku woli walki z siłami HTS. Taka narracja wydaje się być mocno naciągana, zwłaszcza że dysproporcja sił była ewidentna. Armia syryjska liczyła 270 tys. żołnierzy, podczas gdy HTS dziesięciokrotnie mniej. O planach tej operacji Syryjczycy wiedzieli od oficerów wywiadu irańskiego już parę miesięcy wcześniej. Podobnie musieli wiedzieć o intensywnym szkoleniu HTS przez siły tureckie oraz potężnym wsparciu finansowym na dostawy broni dla dżihadystów ze strony Kataru.

W zajmowaniu kolejnych miast syryjskich pomagali im również ukraińscy operatorzy dronów. Skoro wspomniałem o zaangażowaniu Kataru, to warto przypomnieć, że przez to państwo płynęła rzeka pieniędzy dla organizacji Hamas z Izraela. Władze Izraela porozumiały się najprawdopodobniej z przywódcą wojskowym Hamasu Jahja Sinwarem3, gdy ten odsiadywał w izraelskim więzieniu karę poczwórnego dożywocia, a po 22 latach został wymieniony wraz z 1025 osobami za żołnierza Gilada Szalita. Od 2018 r. zasilono podobno kasę Hamasu kwotą 2,5 mld dol. Sinwar zginął 16 października tego roku w Strefie Gazy. Jego brat Muhammed dowodzi tam Brygadami Al-Kassam.

Piszę o tym, bo te elementy układanki na Bliskim Wschodzie nie są czarno-białe, a wiele z nich wygląda wręcz zupełnie odmiennie, niż wynikać może z przekazów medialnych. Nie wiadomo zatem, czy ostatnim celem w tym regionie będzie Iran, ale przypomnę, że generał Wesley Clark4 mówił publicznie w marcu 2007 r., jak na 10 dni przed atakiem na Amerykę (11.09.2001) spotkał w Pentagonie Sekretarza Rumsfelda i jego zastępcę Wolfowitza. Gdy do nich podszedł, usłyszał od jednego z nich: „Podjęliśmy decyzję. Idziemy na wojnę z Irakiem”. Kiedy zapytał o powód, usłyszał w odpowiedzi: „Nie wiadomo”. Po kilku tygodniach, gdy już Amerykanie bombardowali Afganistan, spotkał ich ponownie. Zapytał: „Czy nadal idziemy na wojnę z Irakiem?”. Usłyszał wówczas, że „jest jeszcze gorzej. Zamierzamy zająć siedem państw w ciągu pięciu lat. Zaczynając od Iraku, przez Syrię, Liban, Libię, Somalię, Sudan, kończąc na Iranie”. Minęły już co prawda dwie dekady od tamtej chwili, ale trzeba przyznać, że cele tej polityki są realizowane dość konsekwentnie.

Dla Europy to wszystko, co dzieje się na Bliskim Wschodzie, oznacza ryzyko potężnej fali uchodźców. Z tego, co napisałem na wstępie, wynika, że decyzje o budowie centrów integracyjnych w Polsce nie pojawiły się bez powodu. Potencjalne zarzewia kolejnych konfliktów już się tlą i nie są to tylko takie kraje, jak Jemen czy właśnie Iran. To także próby dokonania zmian w Gruzji, ale też napięta sytuacja na styku Azerbejdżan-Armenia czy na Bałkanach. To, w jakim kierunku potoczą się sprawy, w dużej mierze zależeć będzie od postawy nowej administracji amerykańskiej, a zatem wiele powinno się wyjaśnić już za miesiąc.

1 https://pl.wikipedia.org/wiki/Euromajdan

2 https://copemswia.gov.pl/files/FAMI2027/doc/FAMI_2_PL_rozporzadzenie_2021_1147.pdf

3 https://pl.wikipedia.org/wiki/Jahja_Sinwar

4 https://pl.wikipedia.org/wiki/Wesley_Clark

AMERYKAŃSKI WYWIAD W MOSKWIE [uzupełniony]

źródło: https://gf24.pl/41736/amerykanski-wywiad-w-moskwie/

epa11759931 An undated handout photo made available by the Russian Foreign Ministry Press Service on 06 December 2024 shows Russian Foreign Minister Sergei Lavrov (R) giving an interview to US journalist Tucker Carlson (back to camera) in Moscow, Russia. EPA/RUSSIAN FOREIGN MINISTRY PRESS SERVICE HANDOUT — MANDATORY CREDIT –HANDOUT EDITORIAL USE ONLY/NO SALES Dostawca: PAP/EPA.

Na początku grudnia tego roku kontrowersyjny dziennikarz Tucker Carlson (tak mówią o nim media w Polsce) poleciał zrobić kolejny wywiad do Moskwy.

Tym razem konserwatywny Carlson (tak piszą o nim media poza Polską), który przetarł sobie szlak słynną rozmową z Władimirem Putinem, miał okazję usiąść twarzą w twarz z ministrem spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej Siergiejem Ławrowem. Ten kolejny wywiad na ziemi rosyjskiej miał już inny charakter, ponieważ Carlson w ciągu paru miesięcy zdążył przeobrazić się z dziennikarza w osobę mającą status nie tylko medialnej twarzy prezydenta elekta USA, ale też jego zaufanego doradcy.

Takie spotkanie jest naturalną konsekwencją wygranych przez Donalda Trumpa ostatnich wyborów prezydenckich. Nastąpiło miesiąc po nich, kiedy świat zdążył się z ich wynikiem oswoić, w jak najlepszym ku temu momencie. Można je uznać nie tylko za próbę sondażu intencji władz Federacji Rosyjskiej wobec palących problemów w kilku miejscach świata, ale przede wszystkim jako podglebie dla normalizacji obustronnych stosunków zrujnowanych przez obecną, będącą rządzić jeszcze przez kilka tygodni, administrację amerykańską.

Na pytanie Carlsona „Czy uważa Pan, że Stany Zjednoczone i Rosja są obecnie w stanie wojny?”, minister Ławrow odrzekł: „Nie powiedziałbym tak. W każdym razie my tego nie chcemy. Chcielibyśmy mieć normalne stosunki z naszymi sąsiadami, ale ogólnie ze wszystkimi krajami, zwłaszcza z tak wielkim krajem jak Stany Zjednoczone. Prezydent Władimir Putin wielokrotnie wyrażał swój szacunek dla Amerykanów, dla amerykańskiej historii, dla amerykańskich osiągnięć na świecie, i nie widzimy żadnego powodu, dla którego Rosja i Stany Zjednoczone nie mogłyby współpracować dla dobra całego świata”.

Naturalnie rosyjski minister jest wybitnym dyplomatą i – podobnie jak wcześniej Putin w wywiadzie z amerykańskim dziennikarzem – starał się przede wszystkim przekazać światu rosyjską wizję współpracy „dla dobra całego świata”.

W trakcie rozmowy Ławrow w zasadzie powtórzył tezy zgłoszone przez prezydenta Putina latem tego roku, choć z niewielkim ustępstwem poczynionym wobec czynników chcących „zamrożenia” działań wojskowych na terytorium Ukrainy, czym wykazał dyplomatyczny gest wobec przyszłej administracji. Nie wspomniał bowiem o wytaczaniu granic administracyjnych czterech spornych obwodów, choć przypomniał, że stanowią one część Rosji. Przywołał ówczesne słowa Putina o zdecydowanym braku zgody nie tylko na włączenie Ukrainy w struktury NATO, ale też obecności Paktu w tym rejonie. To zdecydowane stanowisko, sprzeczne z wizją zarówno J.D. Vance’a, przyszłego wiceprezydenta, jak i Keitha Kellogga, mającego być specjalnym wysłannikiem Trumpa dla rokowań z Rosją w sprawie Ukrainy.„Żadnego NATO. Absolutnie. Żadnych baz wojskowych, żadnych ćwiczeń wojskowych na ukraińskiej ziemi z udziałem obcych wojsk. I to jest coś, co [prezydent Putin] powtórzył. Ale oczywiście powiedział, był kwiecień 2022 r., teraz minęło trochę czasu, a realia w terenie będą musiały zostać wzięte pod uwagę i zaakceptowane. Realia w terenie to nie tylko linia frontu, ale także zmiany w rosyjskiej konstytucji po przeprowadzeniu referendum w republikach donieckiej, ługańskiej oraz obwodach chersońskim i zaporoskim. Zgodnie z konstytucją są one teraz częścią Federacji Rosyjskiej. I to jest rzeczywistość. I oczywiście nie możemy tolerować porozumienia, które utrzymywałoby ustawodawstwo zakazujące języka rosyjskiego, rosyjskich mediów, rosyjskiej kultury, ukraińskiej cerkwi prawosławnej, ponieważ jest to naruszenie zobowiązań Ukrainy wynikających z Karty Narodów Zjednoczonych i należy coś z tym zrobić”.

Tym sformułowaniem Ławrow doprecyzował niejako oczekiwania Rosji wobec USA, które określane były na wcześniejszym etapie, potwierdzając tym samym wolę prezydenta Putina na porozumienie. Badany niewinnym pytaniem Carlsona na temat oczekiwań Federacji Rosyjskiej wobec zachodnich sankcji, odrzekł dosyć buńczucznie.„Powiedziałbym, że prawdopodobnie wiele osób w Rosji chciałoby, aby był to warunek. Ale im dłużej żyjemy pod sankcjami, tym bardziej rozumiemy, że lepiej jest polegać na sobie i rozwijać mechanizmy, platformy współpracy z »normalnymi« krajami, które nie są nieprzyjazne i nie mieszają interesów gospodarczych i polityki, a zwłaszcza polityki. Wiele nauczyliśmy się od wprowadzenia sankcji. Rozpoczęły się za prezydenta Obamy. Kontynuowano je w bardzo dużym stopniu za pierwszej kadencji Donalda Trumpa. Sankcje nałożone przez administrację Bidena są absolutnie bezprecedensowe. Ale co cię nie zabije, to cię wzmocni. One nigdy by nas nie zabiły, więc czynią nas silniejszymi”.

Myślę, że wskazał w tym momencie rozpoznanie przez Rosję ciągłości polityki amerykańskiej prowadzonej w zasadzie przez urzędników obu tych minionych administracji, sygnalizując jednocześnie, że jej kontynuacja nie ma przyszłości. Nawiązując do tamtego okresu, Carlson, najwidoczniej sondując rozmówcę w kwestii ewentualnego odwrotu od polityki zbliżenia z krajami Azji, pytał: „Ale koncepcja, którą ci sami decydenci polityczni w Waszyngtonie mieli 20 lat temu, brzmi: dlaczego nie wprowadzić Rosji do bloku zachodniego, jako swego rodzaju równowagi przeciwko rosnącemu wschodowi. Czy uważa Pan, że jest to nadal możliwe?”.

Ławrow w odpowiedzi dał wyraz rozczarowaniu prezydenta Putina wobec polityki stosowanej od lat przez kolektywny Zachód.„Nie sądzę. Kiedy niedawno prezydent Putin przemawiał w Klubie Wałdajskim do politologów i ekspertów, powiedział, że nigdy nie wrócimy do sytuacji z początku 2022 r. Wtedy właśnie zdał sobie sprawę (…), że wszystkie próby współdziałania na równych warunkach z Zachodem zawiodły. Zaczęło się to już po upadku Związku Radzieckiego. Nastąpiła euforia, jesteśmy teraz częścią »liberalnego świata«, demokratycznego świata, »koniec historii«. Ale bardzo szybko stało się jasne dla większości Rosjan, że w latach 90. byliśmy traktowani jako, w najlepszym razie, młodszy partner, może nawet nie, jako partner, ale miejsce, w którym Zachód może organizować wszystko tak, jak chce, wchodząc w układy z oligarchami, kupując zasoby i aktywa. I wtedy prawdopodobnie Amerykanie zdecydowali, że Rosja jest w ich kieszeni. Borys Jelcyn, Bill Clinton – kumple, śmieją się, żartują. Ale już pod koniec kadencji Borys Jelcyn zaczął uważać, że nie jest to coś, czego chciałby dla Rosji. I myślę, że było to kiedy mianował Władimira Putina premierem, a następnie odszedł wcześniej i pobłogosławił go jako swojego następcę w nadchodzących wyborach, które Putin wygrał. Ale kiedy Władimir Putin został prezydentem, był bardzo otwarty na współpracę z Zachodem. Wspomina o tym dość regularnie, gdy rozmawia z dziennikarzami lub podczas międzynarodowych wydarzeń”.

Sprytny gracz, jakim jest Ławrow, nie omieszkał przy tej okazji wysłać do oglądających go urzędników przyszłego gabinetu Donalda Trumpa oczekiwań w kwestii zapowiadanej przez prezydenta elekta zdecydowanej wojny celnej, choć nie odwołał się do niej wprost:„W 2013 r. prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz wynegocjował z Unią Europejską umowę stowarzyszeniową, która znosiła cła na większość ukraińskich towarów do Unii Europejskiej i odwrotnie. W pewnym momencie, kiedy spotykał się z rosyjskimi partnerami, powiedzieliśmy mu, że Ukraina jest częścią strefy wolnego handlu Wspólnoty Niepodległych Państw. Bez ceł dla wszystkich. A my, Rosja, negocjowaliśmy porozumienie ze Światową Organizacją Handlu przez ok. 17 lat, głównie dlatego, że targowaliśmy się z Unią Europejską. Osiągnęliśmy pewną ochronę dla wielu naszych sektorów, rolnictwa i innych. Wyjaśniliśmy Ukraińcom, że jeśli zejdą do zera w handlu z Unią Europejską, będziemy musieli chronić naszą granicę celną z Ukrainą. W przeciwnym razie towary europejskie z zerową taryfą zaleją nasz przemysł, który staraliśmy się chronić. I zasugerowaliśmy Unii Europejskiej: panowie, Ukraina jest naszym wspólnym sąsiadem. Chcecie mieć lepszy handel z Ukrainą. My chcemy tego samego. Ukraina chce mieć rynki zarówno w Europie, jak i w Rosji. Dlaczego nie usiądziemy we trójkę i nie przedyskutujemy tego jak dorośli? Szefem Komisji Europejskiej był Portugalczyk, José Manuel Barroso. Odpowiedział, że to nie nasza sprawa, co robią z Ukrainą. Wtedy prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz zwołał swoich ekspertów. I powiedzieli mu, że nie byłoby zbyt dobrze, gdyby otworzyli granicę z Unią Europejską, a granica celna z Rosją zostałaby zamknięta. I będą tego pilnować. Tak, aby nie wpłynęło to na rynek rosyjski. W listopadzie 2013 r. ogłosił on, że nie może natychmiast podpisać umowy i poprosił Unię Europejską o odroczenie jej do przyszłego roku. To był bodziec dla Majdanu, który został natychmiast wywołany i zakończony zamachem stanu. Chodzi mi więc o to, że albo-albo (…) W tym czasie, kiedy to wszystko miało miejsce i wrzało, europejscy przywódcy publicznie mówili, że Ukraińcy muszą zdecydować, czy są z nami, czy z Rosją”.

Dziennikarz, trochę niefortunnie porównując kraje stowarzyszone w BRICS, który nie jest paktem wojskowym ani nawet politycznym, a głównie gospodarczym układem państw, zripostował: „Ale to jest sposób, w jaki zachowują się duże kraje. Chodzi mi o to, że istnieją pewne orbity, a teraz są to BRICS kontra NATO, USA kontra Chiny”. I kontynuując, wyprowadził pytanie będące właściwie stwierdzeniem: „Wygląda na to, że sojusz rosyjsko-chiński jest trwały”. Odpowiedź Ławrowa można określić mianem w pełni dyplomatycznej, bo odrzekł krótko: „Cóż, jesteśmy sąsiadami. I oczywiście geografia jest bardzo ważna”.W trakcie rozmowy Ławrow wykazał się także poczuciem humoru, kiedy Carlson zapytał go o to, kto jego zdaniem podejmuje w Stanach Zjednoczonych decyzje dotyczące polityki zagranicznej.

„Nie zgadłbym. Nie widziałem Antony’ego Blinkena od lat. Kiedy to było ostatni raz? Chyba dwa lata temu, na szczycie G20. To było w Rzymie czy gdzieś? Na marginesie. Reprezentowałem tam prezydenta Putina. Jego asystent podszedł do mnie podczas spotkania i powiedział, że Antony chce porozmawiać, dosłownie przez 10 minut. Wyszedłem z pokoju. Uścisnęliśmy sobie dłonie, a on powiedział coś o potrzebie deeskalacji i tak dalej. Mam nadzieję, że nie będzie na mnie zły, skoro to ujawniam. Ale spotkaliśmy się w obecności wielu osób obecnych w pokoju i powiedziałem: »Nie chcemy eskalacji. Chcecie zadać strategiczną klęskę Rosji«. Odpowiedział: »Nie. To nie jest strategiczna porażka w skali globalnej, a tylko na Ukrainie«”.

Podobnie na pytanie o to, czy rosyjski minister utrzymuje jakieś relacje z urzędnikami administracji Bidena, odpowiedział przytomnie: „Nie chcę zrujnować ich kariery”.W drugiej części wywiadu amerykański dziennikarz skierował rozmowę na tematy dotyczące ostatnich wydarzeń, zaczynając od słów: „Więc twierdzi pan, że w 2016 r., w grudniu, w ostatnich chwilach administracji Bidena, utrudnił on relacje między Stanami Zjednoczonymi a Rosją”, co Ławrow sprostował, mówiąc: „Obama. Biden był wiceprezydentem”.

Carlson przypomniał, że w trakcie pierwszej kadencji Trump otrzymał w spadku po poprzedniku wiele trudnych do rozbrojenia min, a nie inaczej dzieje się obecnie. Podał przykład problemów politycznych związanych z wyborami w Gruzji czy Rumunii i najbardziej dramatycznych, czyli starć w Syrii. Było to na trzy dni przed porażką sił rządu Baszara al-Asada, a Tucker Carlson zapytał wprost: „Więc kto płaci rebeliantom?”. Minister Ławrow odpowiedział:„Cóż, mamy pewne informacje. Chcielibyśmy przedyskutować ze wszystkimi naszymi partnerami w tym procesie sposób na odcięcie kanałów ich finansowania i uzbrajania. Informacje, które są rozpowszechniane i znajdują się w domenie publicznej, wymieniają m.in. Amerykanów, Brytyjczyków. Niektórzy twierdzą, że Izrael jest zainteresowany pogorszeniem sytuacji. Żeby Gaza nie była pod ścisłą kontrolą. To skomplikowana gra. Zaangażowanych jest w nią wiele podmiotów”.

Na pytanie o ocenę Donalda Trumpa Ławrow powiedział, że spotkał go kilka razy, zarówno podczas konferencji z prezydentem Putinem, jak i w trakcie dwóch wizyt w USA, kiedy Trump przyjął go w Gabinecie Owalnym Białego Domu.„Myślę, że to bardzo silna osoba. Osoba, która chce wyników i nie lubi z niczym zwlekać. Takie jest moje wrażenie. Jest bardzo przyjazny w dyskusjach. Ale to nie znaczy, że jest prorosyjski, jak niektórzy próbują go przedstawiać. Sankcje, które otrzymaliśmy pod rządami Trumpa, były bardzo duże. Szanujemy każdy wybór dokonany przez ludzi podczas głosowania. Szanujemy wybór Amerykanów. Jak powiedział prezydent Putin, jesteśmy i przez cały czas byliśmy otwarci na kontakty z obecną administracją. Mamy nadzieję, że zrozumiemy to po inauguracji Donalda Trumpa. Piłka, jak powiedział prezydent Putin, jest po tamtej stronie. Nigdy nie zerwaliśmy naszych kontaktów, naszych więzi w gospodarce, handlu, bezpieczeństwie, czymkolwiek”.

Na koniec Carlson powrócił do pytania otwierającego, chcąc się dowiedzieć, czy możliwa jest eskalacja konfliktu pomiędzy Rosją a Stanami Zjednoczonymi. Usłyszał, że:„Stany Zjednoczone nie są przyzwyczajone do poszanowania suwerennej równości państw, kiedy mówią, że nie mogą pozwolić Rosji wygrać na Ukrainie, ponieważ podważyłoby to oparty na zasadach porządek świata. A porządek świata oparty na zasadach to amerykańska dominacja. (…) Nie chcemy wojny z nikim. Jak już wspomniałem, w styczniu 2022 r. pięć państw nuklearnych zadeklarowało na najwyższym szczeblu, że nie chcemy konfrontacji i że będziemy szanować wzajemne interesy oraz obawy w zakresie bezpieczeństwa. Stwierdzono również, że wojny nuklearnej nigdy nie można wygrać, a zatem wojna nuklearna nie jest możliwa. To samo zostało powiedziane dwustronnie między Rosją a Stanami Zjednoczonymi, kiedy Putin i Biden spotkali się w Genewie, w czerwcu 2021 r. Zasadniczo powtórzyli oświadczenie Reagan-Gorbaczow z 1987 r. – »żadnej wojny nuklearnej«. Jest to absolutnie w naszym żywotnym interesie i mamy nadzieję, że leży to również w żywotnym interesie Stanów Zjednoczonych”.

To dobrze rokujące podsumowanie tego wyważonego i dobrze przygotowanego, trwającego ponad półtorej godziny wywiadu o większym znaczeniu geopolitycznym aniżeli medialnym.

Sławomir M. Kozak

===================

mail, nie sprawdzałem:

cały wywiad, polski lektor  https://rumble.com/v5wu8wn-tucker-carlson-x-sergey-lavrov-lektor-pl.html?e9s=src_v1_ucp

Ukraińska Ibiza – jak dzielnie walczą Ukraińcy na plaży

O wojsku, którego nie ma , Jacek Hoga

Ubezpieczyciel nie jest już zobligowany do likwidacji szkody !!!

Źródło: https://www.prawo.pl/biznes/ubezpieczyciel-nie-jest-juz-zobligowany-do-likwidacji-szkody-skutek-uchwaly-sn,529755.html

Przyjęcie poglądu wynikającego z uchwały Sądu Najwyższego z dnia 11 września 2024 r. (sygn. akt III CZP 65/23) powoduje, że likwidacja szkody z obowiązkowego ubezpieczenia OC PPM zostaje przerzucona z ubezpieczyciela na sąd. Zniesiony zostaje ustawowy termin 30 dni na spełnienie należnego świadczenia, a obowiązek wypłaty odszkodowania staje się zobowiązaniem naturalnym.

Wzmożony ruch pojazdów ze swej istoty powoduje bardzo dużo szkód na życiu, zdrowiu oraz mieniu niewinnych osób. Dlatego powstał system obowiązkowego ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej posiadaczy pojazdów mechanicznych, w skrócie: OC PPM, który ma służyć bezpośredniej, szybkiej oraz pełnej restytucji doznanego przez poszkodowanych uszczerbku. Wartości i założenia stanowiące fundament tegoż systemu to:

1 szczególna ochrona poszkodowanego;
2 Actio directa – poszkodowanemu służy bezpośrednie roszczenie do ubezpieczyciela sprawcy zdarzenia;
3 ubezpieczyciel jest przewidzianym przez ustawę profesjonalistą w zakresie likwidacji szkody, co zobowiązuje go do dochowania szczególnej staranności;
4 ubezpieczyciel winien spełnić świadczenie w formie pieniężnej w terminie 30 dni;
5 wypłata odszkodowania nie może być uzależniona od tego, czy poszkodowany dokonał naprawy i czy w ogóle zamierza się jej podjąć.

Te założenia miały w pierwszej kolejności zapewnić należyte wykonanie swoich obowiązków przez ubezpieczyciela, tak aby szkoda została jak najszybciej w pełni zlikwidowana. Po drugie, miały umożliwić kontrolę sposobu ich wykonania przez organy nadzoru oraz sądy powszechne. Mimo aktywności tych pierwszych, nakładających liczne kary pieniężne oraz publikujących różnego rodzaju wytyczne, problem wciąż istniał. Zjawiskiem powszechnym było i jest wypłacanie przez ubezpieczycieli w terminie 30 dni tzw. kwot bezspornych, które niemal nigdy nie pokrywają szkody. W przypadku szkód w pojazdach, takie szczątkowe odszkodowania z reguły nie pozwalają nawet na zakup części albo wystarczają co najwyżej na zapłatę kosztów robocizny. Jest to fakt tak oczywisty i powszechnie znany, że wręcz nie wypada o nim dyskutować. W tej sytuacji szczególnie istotną rolę pełniła dotąd sądowa kontrola sposobu wykonania zobowiązania przez ubezpieczyciela.

Porównywanie jabłek z jabłkami

Sąd przeprowadzając postępowanie dowodowe bynajmniej nie wyręczał ubezpieczyciela w przeprowadzeniu likwidacji szkody, tylko badał, czy ten wykonał ją dobrze. Żeby to zrobić, sąd musiał mieć możliwość dokonania porównania, jakie odszkodowanie powinno być wypłacone poszkodowanemu w chwili zajścia szkody, a jakie faktycznie zostało wypłacone. Dlatego sąd ustalał wysokość należnego odszkodowania na dzień wystąpienia szkody, według stanu faktycznego, jaki istniał w tej dacie, ewentualnie w dacie upływu 30-dniowego terminu do wypłaty świadczenia. Sąd badał:

1 jaki był stan pojazdu przed wypadkiem;
2 co uległo uszkodzeniu;
3 czy bezpośrednio po zdarzeniu zaszły jakiekolwiek okoliczności zmniejszające lub zwiększające zakres szkody;
4 jakie ceny części, materiałów oraz robocizny występowały w dacie szkody.

Można w uproszczeniu powiedzieć, że sąd używając tych samych danych, co ubezpieczyciel, sprawdzał, jaki jest prawidłowy wynik działania polegającego na ustaleniu wysokości odszkodowania. W ten sposób sąd faktycznie weryfikował, czy ubezpieczyciel należycie wykonał swoje zobowiązanie. Porównywał jabłka z jabłkami.

Porównywanie jabłek z gruszkami

W uchwale z 11 września 2024 r. Sąd Najwyższy forsuje koncepcję dynamicznego charakteru szkody. Sędzia sprawozdawca w przekazie medialnym wskazał, iż jest ona uzasadniona w obecnym stanie prawnym. Faktycznie, skoro kilkudziesięcioletnia linia orzecznicza Sądu Najwyższego oraz sądów powszechnych w zakresie odszkodowania z obowiązkowego ubezpieczenia OC PPM przyjmowała pogląd zdecydowanie przeciwny, uwzględniający przy tym wspomniane wyżej założenia ustawodawcy, to zmiana tak zakorzenionego orzecznictwa wymagałaby zaistnienia bardzo istotnej przesłanki. Najlepiej właśnie – zmiany przepisów ustawy. Problem w tym, że nic takiego w prawie odszkodowań nie nastąpiło.

Tymczasem konsekwencje takiej wolty byłyby bardzo daleko idące. Przede wszystkim, jeżeli ten dynamizm szkody miałby być nieograniczony w czasie, to w zasadzie wysokość odszkodowania każdego dnia mogłaby być inna. Badanie przesłanek jego ustalania, w oderwaniu od przewidzianego ustawą 30-dniowego terminu spełnienia świadczenia przez ubezpieczyciela, powoduje, że to sąd musi na nowo przeprowadzić cały proces likwidacji szkody. Problem w tym, że wówczas okoliczności, które ustalał ubezpieczyciel, nie będą weryfikowane. Zostaną one za to na nowo ustalone ​na chwilę wyrokowania, a więc nie na moment oddalony od szkody o 30 dni, ale o bardzo zróżnicowany w skali kraju okres. Może on wynosić rok, najczęściej są to jednak 2-3 lata, a czasem nawet 5 i więcej lat. Wówczas w znakomitej większości przypadków okoliczności te będą się kształtowały całkowicie odmiennie niż w toku likwidacji szkody. Sąd nie będzie więc mieć możliwości dokonania porównania, jakie odszkodowanie powinno być wypłacone poszkodowanemu w chwili zajścia szkody, a jakie faktycznie zostało wypłacone.

Sąd nie będzie już porównywał jabłek z jabłkami, ale jabłka z gruszkami, a na podstawie takiego zestawienia niewiele da się powiedzieć o tych pierwszych. Szczególnie nie sposób racjonalnie ocenić, czy producent jabłek wykonał swoje zadanie dobrze. Tym samym, sąd nie będzie weryfikował, czy ubezpieczyciel należycie wykonał swoje zobowiązanie, co uczyni je zobowiązaniem naturalnym.

Gdy naprawa staje się niemożliwa

Zgodnie z logiką uchwały Sądu Najwyższego z dnia 11 września 2024 r., jeżeli naprawa pojazdu staje się niemożliwa, roszczenie poszkodowanego, które powstało w chwili wyrządzenia szkody i które nie zostało w całości (a nawet w części) zaspokojone w ustawowym terminie 30 dni, przestaje istnieć. Teza ta, nie tylko nie wynika z literalnego brzmienia przepisów, ale stoi we wręcz rażącej sprzeczności z pokrótce przedstawionymi wyżej założeniami, którymi kierował się ustawodawca wprowadzając system obowiązkowego ubezpieczenia OC PPM. Przede wszystkim jednak, teza ta kompletnie ignoruje wnioski płynące z doświadczenia życiowego, które uczy, że najczęściej naprawa pojazdu staje się niemożliwa na skutek:

sprzedaży pojazdu, z reguły dokonanej z powodu braku wystarczających środków do naprawy oraz chęci uniknięcia: dalszej jego dewastacji, spadku wartości, a także

1 konieczności zaspokojenia komunikacyjnej potrzeby życiowej;
2 kolejnego zdarzenia drogowego, które prowadzi do kasacji pojazdu;
3 pożaru pojazdu;
4 kradzieży pojazdu.

Przyjmując logikę tezy rzeczonej uchwały, dochodzimy do wniosku, iż na skutek:

1 starań poszkodowanego podejmowanych w sytuacji dodatkowego pokrzywdzenia

2 zaniżeniem odszkodowania;
3 deliktowego działania osoby trzeciej (sprawcy kolejnego wypadku albo kradzieży);
4 wystąpienia zdarzenia losowego,

pierwotne zobowiązanie ubezpieczyciela miałoby przestać istnieć, co jest nie do pogodzenia z elementarnymi zasadami prawoznawstwa oraz prawa zobowiązań, a także z zasadami słuszności. Jeżeli z jakichkolwiek przyczyn postępowanie sądowe wydłuży się do np. 5 lat, to odszkodowanie będzie ustalane według stanu faktycznego oddalonego w czasie od szkody o tenże okres, co zwiększa prawdopodobieństwo zdarzeń negatywnie – w myśl tej koncepcji – wpływających na roszczenie poszkodowanego, co rażąco narusza założenia systemu ubezpieczeń OC PPM, niszczy pewność prawa i pewność obrotu gospodarczego oraz godzi w prawo własności poszkodowanego i zasadę równego traktowania.

Równość wobec prawa

Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Otóż przyjmując ww. koncepcję, uszkodzenie w ten sam sposób kilku identycznych pojazdów doprowadzi do sytuacji, w której – pomimo zaniżenia, czy nawet braku wypłaty tzw. kwoty bezspornej – wynik procesu sądowego o odszkodowanie będzie dla każdego pojazdu inny. W myśl omawianej uchwały, jeżeli ubezpieczyciel nienależycie wykonał swoje zobowiązanie, to najkorzystniej dla poszkodowanego będzie nic nie robić z pojazdem i tak czekać na rozstrzygnięcie sądu. Tylko po pierwsze, dlaczego osoba bierna ma być traktowana lepiej, niż osoby aktywne? Po drugie, dlaczego prawo poszkodowanego do decyzji ma być ograniczone, skoro pojazd jest jego własnością i nie sam on go sobie uszkodził. Po trzecie, nawet jeśli podejmie taką decyzję, a wyrok nie nadejdzie przez rok, dwa, to czy w niej wytrwa? W końcu trzeba będzie zrobić przegląd, opłacić ubezpieczenie… Poza tym, kto chciałby przez tyle czasu trzymać niesprawny i bezużyteczny pojazd? Przecież poszkodowany nie mógłby przez cały ten okres korzystać z pojazdu zastępczego na koszt ubezpieczyciela bez wchodzenia z nim w kolejny spór. Nie mówiąc już o tym, że uszkodzony pojazd byłby narażony na dewastację lub kradzież części. Jeżeli się ugnie i sprzeda uszkodzony pojazd albo w ramach kwoty bezspornej przywróci chociaż jezdność pojazdu, ale nie naprawi wszystkich uszkodzeń, to w myśl omawianej uchwały jego roszczenie się w sądzie nie obroni. Nie wydaje się to ani logiczne, ani zasadne. Nie powinno się różnicować sytuacji poszkodowanych w zależności od tego czy pojazd przed zażądaniem odszkodowania naprawili albo zbyli, czy też zażądali odszkodowania przed przystąpieniem do naprawy, ponieważ ich sytuacja prawna jest taka sama

Oczywistym jest, że omawiany koncept narusza prawo poszkodowanych do jednakowego traktowania. Nie sposób bowiem uznać za sprawiedliwe, aby jeden z poszkodowanych otrzymał wyższe odszkodowanie od drugiego, tylko dlatego, że nie podjął naprawy uszkodzeń, w przeciwieństwie do drugiego, który to np. akurat był w złej sytuacji życiowej, czy majątkowej, co zmusiło go do dokonania prowizorycznej naprawy i powierzchownego zamaskowania uszkodzeń lub sprzedaży pojazdu bez naprawy. Chyba nie tak powinna wyglądać równość wobec prawa i zasada sprawiedliwości społecznej, iż konsekwencje nieprawidłowego wykonania zobowiązania przez sprawcę lub ubezpieczyciela mają dotykać wyłącznie poszkodowanego?

Łukasz Gil, radca prawny, partner w Kancelarii Xaltum Barczak Rozpara sp. k.

Izraelski samolot bojowy nad Polską. Poleciał dalej do Moskwy.

Samolot o znaku wywoławczym IAF266 wystartował z Izraela, przeleciał nad południową Europą omijając Turcję (bo Turcja by się na taki lot nie zgodziła? KZ) , następnie wleciał nad terytorium Polski [po drodze też nad kilkoma państwami.. ale po cichu.. md] i skręcił na wschód, zmierzając w stronę Białorusi. Gdyby przez cały czas leciał prosto, doleciałby do Moskwy, jednak z powodu wyłączenia transpondera dalsze śledzenie izraelskiej maszyny okazało się niemożliwe.

Tajemniczy lot, odnotowany m.in. przez cywilnych analityków zajmujących się bezpieczeństwem, wywołał spekulacje co do swojego charakteru i celu podróży. Zwłaszcza, że – z uwagi na włączony przez część trasy transponder – użytkownik maszyny z jakiegoś powodu zdecydował się na ujawnienie samego lotu, choć utajnił miejsce docelowe.

AF266 to należący do izraelskich sił powietrznych Boeing 707 o numerze 272. Ta wysłużona, obecnie 49-letnia maszyna pełni rolę powietrznego tankowca, a w razie potrzeby może służyć również jako samolot transportowy.

[KZ] Wylądował w Moskwie, lotnisko Domodiedowo

Bezczelni idioci rządzą, też komunikacją

W Lublinie błędnie pomalowano linie przerywaną , przerwy są za gęste, jak dla prędkości 90km/h , która tam obowiązywała. Co zatem zrobiono? Przemalowano? Ukarano firmę która malowała linię? NIE – zmniejszono prędkość pod namalowaną linię.

Niestety ograniczenia prędkości , oznakowania dróg , od dawna nie mają wiele wspólnego z realnymi warunkami. Linia ciągła potrafi się ciągnać na drodze ze świetną widocznością , poza terenem zabudowanym, w innym przypadku w terenie zabudowanym w miejscowości A jest linia przerywana, a linia ciągła na analogicznej drodze , z identycznym zabudowaniem / wjazdami na posesję itp. Można jechać przez pola i mieć ograniczenie do 70 albo analogicznie do 90. Idea odgórna jest jednak moim zdaniem taka – kierowca ma nie decydować samodzielnie. Do tego dochodzą bardzo wysokie mandaty , w zasadzie za drobiazgi, ciągła obróbka propagandowa – na drogach są sami wariaci. Ja widzę raczej kierowców bez umiejętności , zastraszonych, bojących się ominać traktor, wolących jechać za ciężarówką niż ją wyprzedzić. Wariaci też są , procentowo jak w wszędzie. Ogólnie chodzi jednak o człowieka WYKONUJĄCEGO polecenia a nie myślącego. W szkole dziecko ma nie myśleć samodzielnie. W uczelniach wyższych to samo. W razie krachu takie społeczeństwo jest bezradne. KZ

link: https://youtu.be/T1-kJKTh7gM?si=R0GAkDepKQek93r7

Homo Informaticus. Kim staniemy się w erze Wielkiego Resetu? – prof. Ryszard Zajączkowski

Elity globalne śpieszą się ocalić świat i uszczęśliwić człowieka za pomocą tzw. Wielkiego Resetu, po którym wszystko miałoby być nowe. A zatem i najbardziej postępowe. Aby mogło do tego dojść wdrażane są kompleksowe przedsięwzięcia pod nazwą nowych ładów, zielonych strategii, zrównoważonych rozwojów, cyfrowych rewolucji, prozwierzęcych pakietów. Wszystko to ma na celu wygaszanie kolejnych działów gospodarki od wydobycia kopalin i produkcji energii, aż po hodowlę zwierząt i uprawę ziemi. Jest to, krótko mówiąc, przejście od normalności do nienormalności.

Zrobiła mu wegańskiego łososia

Jacek Hoga / Jan Pośpieszalski: Polska, jaką znamy się kończy

Żelazna mycka nie jest w stanie przechwycić większości Irańskich rakiet

[Po paru dniach; podobno większość z tych filmików to Fałszywki, zwane obecnie fejkami. Nie podejmuję się odsączyć. md]

“Nie wchodźmy w te rzeczy”. Redaktor TVN przerwał wywiad kobiecie z zalanych obszarów, gdy wspomniała o Ukraińcach

Redaktor TVN przerwał wypowiedź kobiecie z dotkniętych powodzią terenów, która zwróciła uwagę, że “uchodźcom, Ukraińcom dają mieszkania wyremontowane, natomiast nam dają mieszkania w stanie opłakanym”.

W piątek w mediach społecznościowych opublikowano fragment programu “UWAGA!” na antenie TVN, dotyczącego skutków powodzi. Jedna z udzielających wywiadu mieszkanek dotkniętych kataklizmem obszarów Polski została zapytana, “jak pani wyobraża sobie życie z noworodkiem w tych strasznych warunkach”.

“Nie wyobrażam sobie życia (…) Nie chcę w tej chwili poruszać tego tematu, no bo to jest tragedia, bo uchodźcom, Ukraińcom dają mieszkania wyremontowane, natomiast nam dają mieszkania w stanie opłakanym, ja dałam prawie 200 tysięcy” – mówiła kobieta.

Przerwał jej dziennikarz TVN, stwierdzając: “nie wchodźmy w te rzeczy”.

Zachowanie redaktora stacji wywołało falę krytyki w mediach społecznościowych.

Najgorsza herezja Franciszka

Dlaczego Polska jest biedniejsza od krajów tzw Zachodu?

  1. Firmy zagraniczne nie płacą podatków

2) Mamy większość zagranicznych marketów, preferujących zagraniczne towary – większość rzeczy które kupujemy sprzedają nam firmy zagraniczne (nie chodzi tu o samą produkcję która często jest w Azji, ale o to gdzie są odprowadzane zyski). Skoro firma z Niemiec sprzedaje w Polsce towar nawet w tej samej cenie co w DE , nie płaci podatków lub znikome, to stać go na pensje dla Niemca, a Polak się będzie cieszył jak kupi telewizor na 60 rat.

3) Słaba organizacja pracy, słaba infrastruktura – nie rozwijana przez 30 lat – bo to że mamy parę autostrad to trochę mało jak na taki okres czasu. Brak rozwoju transportu towarów koleją, brak barek rzecznych i żeglugi śródlądowej, mało lotnisk.

4) Brak współpracy z sąsiadami jak Rosja i Białoruś , brak współpracy z Chinami, skrajny serwilizm wobec zachodu.

5) Nadmierna biurokracja, brak spójnych interpretacji przepisów, nadmierna ilość podatków, brak szybkich sądów, brak poczucia sprawiedliwości. Błędny system podatkowy – przykład – mając firmę jedno osobową na ryczałcie za granicą mogę odliczać koszta – w Polsce NIE itp.

6) Brak wizji państwa – przecież jest po to żeby zapewnić ład i sprawiedliwość i korzystne warunki dla polaków – a nie po to by doić polaków i pilnować obcych interesów.

7) Odejście masowe od zasad chrześcijańskich – Ludzie widzą tylko czubek swojego nosa, chcą się dorobić błyskawicznie, nie interesuje ich to że robią to kosztem gorzej zarabiających. Marże w Polsce są wyższe niż zagranicą, w Polsce sposobem na dorobienie się jest zatrudnianie ludzi za minimalne pensje często na pół etatu a reszta pod stołem – bo się “nie opłaca” a stawki za usługi czy towary takie jak w DE. Przykład – jak to możliwe że w Wiedniu poza oczywiście starówką można za 4 – 5 Euro kupić kebaba i dostać do tego puszkę/ butelkę coli. Przecież tam też muszą zapłacić za lokal, tam minimalna to bodajże 1500E netto. Tam ceny prądu , gazu nie wiele niższe. Ceny mięsa wyższe, Często gość robi sos samemu z produktów świeżych, a u nas sos z fabryki. Po prostu tam gość latami pracuje i powoli się dorabia, u nas musi w 3 lata zarobić na auto za 800 000zł.

8) Brak zainteresowania Polaków posiadaniem własnego państwa, wystarczy parę ojro i po robocie oglądać meczyk, serial , gołą dupę i mieć ciepłą wodę w kranie. Umiłowanie świętego spokoju – całe życie staram się ludziom pewne rzeczy tłumaczyć – jestem traktowany jak najgorszy wróg – oni nie chcą tego słyszeć. Potem każdy powie – Panieee, kto to mógł przewidzieć….

pewnie jeszcze można sporo dopisać . Krzysztof Zabrzeski

Prawda o szczepionkach w Europarlamencie a bezczelne slogany “doktora” Arłukowicza