Po czym poznać, że polityk kłamie? Trzeba patrzeć, czy porusza ustami !

Po czym poznać, że polityk kłamie? Trzeba patrzeć, czy porusza ustami!

“Wybory”: Co to za gra? Gra w salonowca we dwóch.

Dlaczego politycy kłamią? Odpowiedź jest prosta: bo walczą o władzę!

Ruch JOW różni się tym, że nie jest ruchem walczącym o władzę.

Jerzy Przystawa, 3 października 2011[z Archiwum. Każdy może tam z mej strony wejść – i szukać „swego”. MD]

Biją głośno partyjne bębny, partie zwierają szeregi, jeżdżą po Polsce kolorowe busy, pełne uśmiechniętych i czarujących polityków. Wszystkie partie powywieszały swoje programy, a w nich jest wszystko, czego tylko dusza zapragnie, dla wszystkich grup społecznych teraz i w przyszłości.

 Dlaczego nie można wierzyć politykom, a w kampanii wyborczej w szczególności?

Porzekadło angielskie mówi: Po czym poznać, że polityk kłamie? Trzeba patrzeć, czy porusza ustami! Dlaczego politycy kłamią?

 Odpowiedź jest prosta: bo walczą o władzę! W programie żadnej z partii nie przeczytamy o tym podstawowym, zasadniczym celu ich walki, jakim jest władza! Wszędzie czarują nas zapewnieniami, jak nam będzie dobrze, jeśli przypadkiem pozwolimy im zdobyć wpływy i władzę.

 Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych różni się od nich wszystkich tym, że nie jest ruchem walczącym o władzę. My domagamy się prawdziwej reformy państwa, mamy jeden, konkretny postulat ustrojowy, którego wprowadzenie nie wymaga żadnych nakładów pieniężnych, który można wprowadzić w życie jednym machnięciem żuchwy. Nie jest to postulat wymyślony przez jakieś wynajęte think-tanki, nie jest to jeden z tych genialnych pomysłów, które każdego dnia przychodzą do głowy amatorskim politykom, ale jest to postulat sprawdzony na świecie, funkcjonujący w przodujących krajach demokratycznych od ponad 200 lat.

 Co więcej: jest to postulat, który rządząca Polską partia już przed laty ogłosiła jako swój postulat sztandarowy, a premier tej partii zapewniał nas publicznie, że nie spocznie, dopóki nie wprowadzi go w życie. Teraz, ten sam premier sformułował 21 Postulatów Programowych, ale wśród tych 21 na próżno szukać tego, do realizacji którego wielokrotnie się zobowiązywał.

 Mówią nam: „Ależ nie teraz! Teraz nie czas na zmianę ordynacji! Po wyborach!”

Przez ostatnie 22 lata NIGDY nie było czasu na publiczną dyskusję o ordynacji wyborczej, a przedstawiciele Ruchu Obywatelskiego na rzecz JOW NIGDY nie zostali dopuszczeni do poważnego zaprezentowania swego stanowiska w mediach publicznych. Ci, którzy sami siebie uznali za elitę polityczną kraju, uznali też, że o tym, jak mają być wybierani decydować mogą oni sami i nikt więcej! Społeczeństwo, obywatele, nie ma tu nic do gadania. My możemy jedynie na ich życzenie pójść do urn i co najwyżej ocenić, który z nich jest piękniejszy, a który troszkę brzydszy. I to są całe wybory. A potem to już oni, we własnym gronie, ustalą kto będzie rządził, a kto weźmie na siebie ciężki trud odgrywania roli opozycji. Bo bez opozycji, jak wiadomo, nie wypada i żeby była demokracja, to jakaś opozycja musi być.

 Te wybory, to próżny trud!

Przeciwnicy JOW piszą i opowiadają o jakimś syndromie straconego głosu, że podobno ludzie, aby nie stracić głosu nie głosują tam na tych, których chcieliby wybrać tylko, że jakaś niewidzialna siła zmusza ich do głosowania na tych którzy mają szansę.

 Jak pisze brytyjski politolog, prof. Michael Pinto-Duschinsky, w wyborach na listy partyjne nie poszczególne głosy, ale w ogóle całe wybory są stracone i szkoda na nie chodzić. Kodeks Wyborczy zabetonował polską scenę polityczną, uniemożliwiając wejście na nią nowym partiom. Dokonał tego (1) odbierając obywatelom bierne prawo wyborcze; (2) pozwalając PKW odrzucać rejestrację niewygodnych list wyborczych; (3) wprowadzając nierówność finansową i stawiając nowym partiom zapory majątkowe nie do przekroczenia, (4) oddając rządzącym partiom nieograniczony dostęp do środków masowego przekazu i praktycznie uniemożliwiając tym spoza sejmowego klucza korzystanie z mediów publicznych.

 Wiadomo więc już dzisiaj, kto wygra te wybory. Będą tylko drobne przesunięcia w proporcjach: może parę procent mniej dla PO, może parę procent więcej dla PiS i pozostałych opozycyjnych koalicjantów. NIKT nie zdobędzie większości niezbędnej do samodzielnego rządzenia. Na tym ta gra polega. Po to są zapisy o tym, że każda partia musi wystawić od 500 – 1000 kandydatów. Muszą to więc, w większości, być kandydaci byle jacy, niezasługujący na jakiekolwiek głosy, obowiązkowi wypełniacze list partyjnych, których samo pojawienie się na tych listach skutecznie zniechęca wyborców do poparcia partii, która ich wystawia. Ale im nie chodzi o to, żeby zdobyć samodzielną większość w parlamencie! Im chodzi o to, żeby nadal toczyła się gra, w której pieniądze, beneficja, stanowiska państwowe są przy nich.

 Co to za gra?

To gra przedstawiona dobitnie w filmie Rejs: gra w salonowca we dwóch! Jeden ciągle bije, a drugi ciągle zgaduje i nie może w żaden sposób zgadnąć, kto go walnął w sempiternę? Za komuny wszystko było jasne: wiedzieliśmy, kto nas wali, gdzie są ONI, a gdzie MY. Dzisiaj, dzięki pluralizmowi udało się ten jasny obraz zmącić i zagmatwać. Pluralistyczne media mącą nam w głowach, ukazując bez przerwy jakichś nowych onych, a publiczne skakanie sobie do oczu polityków z tej samej szajki ma stworzyć wrażenie, że tu jest demokracja, wolność słowa i państwo prawa.

Marsz o JOW jest potrzebny, aby głośno powiedzieć, że to fałsz: że nie ma demokracji, jak długo obywatele mogą tylko chodzić na głosowanie, ale nie wybierać; że nie ma wolności słowa, jak długo o najważniejszych sprawach państwa można rozmawiać tylko na jakichś niszowych portalach internetowych; że nie ma państwa prawa, jak długo prawnicy mogą robić co chcą, a sędziowie wydawać wyroki, jak się im podoba.

 Od tego, ilu nas będzie na Marszu zależy czy nasz głos będzie słyszany i przez kogo. Gdy media publiczne są zablokowane, gdy wszystkie partie polityczne słyszeć nawet nie chcą o reformie systemu wyborczego, gdy posłowie i senatorowie zawsze patrzą w drugą stronę – chłopom pańszczyźnianym, którzy domagają się statusu obywatelskiego, pozostaje tylko ULICA. Nie dajmy jej sobie odebrać!

 VI Marsz o JOW rozpocznie się w czwartek, 6 października, o godzinie 11. na skrzyżowaniu ulicy Marszałkowskiej z Alejami Jerozolimskimi w Warszawie. [ale… w 2011roku.. MD]Szczegóły na www.jow.pl .

Wybory do Sejmu: Ani równe, ani bezpośrednie, ani proporcjonalne, ani powszechne. Jak wybrnąć.

Wybory do Sejmu: ani równe, ani bezpośrednie, ani proporcjonalne, ani powszechne. Legalność władzy a ordynacja wyborcza.

========================

Aktualny GŁOS sprzed 20 lat.

Zmiana ordynacji to warunek konieczny, lecz oczywiście niedostateczny, dania Polakom nadziei na niezawisłość i dobrobyt oraz uczciwsze rządy.

Mirosław Dakowski    18.03.2007.
Ludzie alarmują od dziesięciu lat: Ordynacja do Sejmu jest sprzeczna z Konstytucją! Były to kolejne nielegalne wybory ! Czy to nie za śmiałe twierdzenia? Konferencja
Chcemy Jednomandatowych Okręgów Wyborczych
w wyborach do Sejmu,
Uniwersytet Warszawski, 5 lipiec 2003
=====================================
Mirosław Dakowski
Wybory do Sejmu:
ani równe, ani bezpośrednie, ani proporcjonalne,
ani powszechne. (Legalność władzy a ordynacja wyborcza)
Motto: Wkładać na głowę czapkę trupią,
o Boże mój, kak eto głupio
Na czarne białe mówić nada,
to tak przemawia do Zapada…
Janusz Szpotański, Caryca i zwierciadło.
———————————————
W ostatnich dziesięcioleciach byliśmy świadkami niespotykanej w przeszłości manipulacji pojęciami, szczególnie abstraktami. Wydawało się nam, że w dziedzinie pomieszania pojęć stoimy już nad przepaścią. W ostatnich latach uczyniono jednak ogromny krok naprzód. Ilustracją tego oczywistego faktu niech będzie los czterech przymiotników wymienionych w tytule.
Ludzie alarmują od dziesięciu lat: Ordynacja do Sejmu jest sprzeczna z Konstytucją! Były to kolejne nielegalne wybory !
Czy to nie za śmiałe twierdzenia? Toć to pachnie wariactwem… Sprawę podnoszono już w 1993r. (m.inn. J.Człapiński, M. Giertych, M. Doruchowski i wielu innych): Przed wyborami w 1993 posłowie wprowadzili sławne „progi”. Konstytucja mówiła, że Sejm ma być wybierany w wyborach „proporcjonalnych”, co wprowadzenie “progów” ewidentnie złamało. Do zmiany zapisu konstytucyjnego potrzeba większości 2/3 (66.7%) głosów posłów biorących udział w głosowaniu. A tymczasem „za” tą zmianą było jedynie 63.8% posłów. Poprawka została przyjęta nielegalnie. Nadal formalnie obowiązuje więc stara ordynacja, czyli już wybory w 1993r. były nieważne. Najostrożniejsi powiedzą: Czyżby tak ważna dla Polski sprawa mogła być tak długo tuszowana? Czemu nie została zauważona przy pisaniu i uchwalaniu kolejnych konstytucji i wersji ordynacji? Czemu WŁADZA milczy – ?
Czemu jest to ważne dla nas? W cywilizacji chrześcijańskiej Prawo jest narzędziem moralności. W cywilizacji nam narzucanej postawiono przepisy prawa ponad etyką, ponad dobrem. Są to więc rządy kruczkarstwa. Trzymają się na byle jak skleconych „paragrafach”. Ale dlatego właśnie jest tak ważnym, by rządzące nami prawo było spójne i konsekwentne. Jeśli prawo takie nie jest – jakaż jest rzeczywista legalność WŁADZY? „Równe, bezpośrednie i proporcjonalne…” Już w Małej Konstytucji obowiązującej do 1997r ustalono, że wybory do Sejmu muszą być („są”…): powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne oraz odbywają się w głosowaniu tajnym. Podobnie postanawia Art. 96 obowiązującej Konstytucji z 1997r.
Jednocześnie obowiązuje kolejny wariant ordynacji wyborczej do Sejmu, zmienianej już w latach 90-tych wielokrotnie. W ordynacji przypisano tym przymiotnikom zupelnie inne znaczenie, niż w Konstytucji czy w rozumienu potocznym. Ponieważ ani w tekście Konstytucji, ani w innych zbliżonych aktach prawnych nie ma definicji powyższych czterech (wytłuszczonych) pojęć, przytoczę ogólnie przyjęte w świecie cywilizowanym definicje: Wybory „powszechne” oznaczają, że każdy obywatel ma bierne i czynne prawo wyborcze. Rzadkimi wyjątkami są jedynie osoby sądownie obezwłasnowolnione, niektórzy najgroźniejsi przestępcy itp. Wybory „równe” oznaczają, że decyzja każdego uprawnionego do głosowania posiada w chwili głosowania równą wagę: każdy ważnie oddany głos ma wagę „jeden”. Wybory „bezpośrednie” oznaczają, że głos oddany na kandydata nie może być przeniesiony na inną osobę przez osoby obce, w szczególności przez „elektorów” czy przez władze poszczególnych partii politycznych. Wybory „proporcjonalne” oznaczają, że stosunek ilości mandatów otrzymanych przez poszczególne partie do ilości głosów oddanych na te partie musi być stały, w granicach niewielkich błędów. Oznaczają również, że stosunek liczby mandatów do liczebności uprawnionych do głosowania w okręgu musi być wielkością stałą w całej Polsce. [Dwie zmienne są do siebie proporcjonalne wtedy i tylko wtedy, gdy stosunek odpowiadających sobie wartości tych zmiennych jest wielkością stałą]. Pomijam, jako zbyt złożone, lecz realnie poruszane, ew. kwestie „proporcjonalności” dla kobiet i mężczyzn, stosunek ilości łysych do owłosionych, rolników do inżynierów, czy sprawy zboczeńców itp.
Zobaczmy, jak te warunki konstytucyjne zostały spełnione w paru ostatnich wyborach do Sejmu.

Ad 1. Warianty obowiązujących ordynacji stanowią, że listy wyborcze powinny być rejestrowane we wszystkich okręgach wyborczych, oraz powinny w wynikach (by być uwzględnione w podziale mandatów) osiągnąć próg 5% głosów w skali kraju. Oznacza to, że nawet, gdyby ktoś w skali swego okręgu wyborczego zebrał wszystkie głosy uprawnionych do głosowania, do Sejmu nie może wejść.
Obywatel jest więc pozbawiony biernego prawa wyborczego. Jest to pogwałcenie konstytucyjnej zasady powszechności wyborów. A wszelkie komitety wyborcze Komitetów Wyborców są jałowymi dziwolągami
Ad 2. “Równe”: Dla przykładu w wyborach z ‘97r. przeprowadzonych wg. ordynacji z 1993r. de facto anulowano ok.12 procent głosów wyborców, a mianowicie tych, którzy oddali głosy na partie, które nie przekroczyły progu (5%). Głosom tych wyborców nadaje się, i to dopiero po policzeniu wyników wyborów w całym kraju, wagę 0 (zero), gdy pozostałym pozostawia się wagę 1 (jeden). Warunek ten („równe”) nie jest więc spełniony.
Ponadto warunek ordynacji ustalający, że mandaty z listy krajowej dzielone są jedynie między partie, które przekroczyły 7% głosów w skali kraju, powodowało, że wyniki jeszcze bardziej odbiegały od konstytucyjnej zasady „równości” przy równoczesnym pogwałceniu zasady „bezpośredniości”. „Lista krajowa” została usunięta z wariantu ordynacji obowiązującej w 2002r, lecz obecność progu wyborczego gwałci konstytucyjną zasadę równości wyborów.
Mniejszości narodowe (obecnie niemiecka) są „bardziej równe” od krajowców (wyborców) o sympatiach pro-polskich (pozostałe partie). Mniejszości niemieckiej nie dotyka klauzula zaporowa (5 %). W skardze do Sądu Najwyższego z 1997r. zażądałem więc ukarania winnych tego stanu rzeczy: Nierówność traktowania wyborców ze względu na narodowość podlega bowiem karze na podstawie Art. 81 pkt.1 Przepisów Konstytucyjnych utrzymanych w mocy na podst. Art. 77 Ustawy Konstytucyjnej z dn. 17. X. 1992r. Karalna jest mianowicie dyskryminacja obywateli ze względu na płeć, narodowość, rasę itp. Dodam, iż Rada Europy (po kilkunastu latach pracy) określiła, że przynależność narodowa mniejszości oparta jest na „poczuciu związku z daną narodowością”. A takie poczucie jest przecież subiektywne. Można więc sobie wyobrazić, że ze względów pragmatycznych (uniknięcie progu 5%) duże grupy ludzi w Polsce zadeklarują swą przynależność do np. „mniejszości francuskiej” (sympatycy serów), lub „mniejszości chińskiej” (pracowici, lubiący ryż).
Ad 3. Sprawa „bezpośredniości”. Istnienie list kandydatów poszczególnych partii oznacza, że głosy wyborców, oddane na obdarzanego ich zaufaniem kandydata, przydziela się innym osobom, pozbawionym tego zaufania, poprzez arbitralne decyzje przywódców partii. Umożliwiono więc uzyskanie mandatu osobom, które nie uzyskały go w trybie wyborów bezpośrednich. Zostali oni odrzuceni przez przytłaczającą większość wyborców. Dla przykładu: Marek Rojszyk z SLD w wyborach w 1993r. uzyskał mandat poselski otrzymując 130 głosów w okręgu liczącym 1.326.927 wyborców. Udzielił mu swego zaufania jeden na dziesięć tysięcy wyborców. W wyborach z ‘97r. w okręgu nr. 1 (Warszawa) Wacław Olak z SLD uzyskał 342 głosy, a więc (na różny sposób) nie zgodziło się na tę kandydaturę 1 330 035 osób.
O wejściu tych kandydatów do sejmu zdecydowało ich „biuro polityczne” poprzez ułożenie listy partyjnej, a nie wyborcy! Został zatem pogwałcony konstytucyjny wymóg bezpośredniości.
Wybierańcy bez żenady używają w sejmie określeń “lokomotywa wyborcza” i “wagony”. W wyborach 2001r. w okręgu Koszalin wszedł z listy Samoobrony A.Lepper (44 814 glosów) i “wciągnął za sobą” niejakiego J.Łącznego (498 głosów). Umieszczony na pierwszym miejscu listy partyjnej przy wszystkich dotychczasowych wariantach ordynacji partyjniackiej (Wielomandatowych Okręgów Wyborczych – WOW) taki mąż stanu może wejść do sejmu i decydować o losach Polski.

Ad 4. Sprawa proporcjonalności:
a) W Polsce stosowano dotąd w WOW metodę d’Hondta i warianty przepisu Sainte Lague’go. Nie zapewniają one żadnej rzeczywistej „proporcjonalności” między liczbą głosów odddanych na poszczególne partie a liczbą mandatów otrzymanych przez te partie. Jedynie nazwa metody wprowadza w błąd, głównie zresztą niektórych profesorów – konstytucjonalistów (oportunizm?) i mniej świadomych rzeczy publicystów.
Są to recepty przeliczania głosów na mandaty na tyle skomplikowane, by obywatel, wyborca nie połapał się w ich sprzeczności z Konstytucją oraz w niezgodności ze zdrowym rozsądkiem, i by zgodził się na to, by jego głos był manipulowany przez przywódców partyjnych. Jak mówiono dawniej : By wynik był „tak czy owak – Zenon Nowak”.
Dowód z wyborów w 1997r.:
Na jeden mandat tys. głosów [Unormowane do 1.0 dla SLD]
(przed uwzgl. listy kraj.)
SLD 25.18 1.00
Mniejsz. Niem 25.5 1.012
AWS 25.74 1.02
UW 35.7 1.42
PSL 45.5 1.81
ROP 121.2 4.81
Uwaga!! Liczby w ostatniej kolumnie powinny być bliskie jedności, jeśli by konstytucyjny wymóg „proporcjonalności” był szanowany.
Zastosowanie progów likwiduje tę quasi-proporcjonalność zupełnie: Dowód:
Na jeden mandat tys. głosów [Unormowane do 1.0 dla SLD]
SLD 21.8 1.00
Mniejsz. Niem 25.5 1.17
AWS 22.0 1.01
UW 29.2 1.34
PSL 35.4 1.62
ROP 121.2 5.56
Ponieważ liczby z ostatniej kolumny odbiegają dla czterech partii (czy komitetów wyborczych) od wartości 1.00 więcej niż o 5%, a w przypadku ROP sięgają aż 556%, są więc dowodem na brutalne pogwałcenie konstytucyjnej zasady „proporcjonalności”.
b) Pozatem rozrzut stosunku liczebności elektoratu do liczby możliwych do uzyskania mandatów w różnych okręgach wykracza daleko poza pojęcie „wielkości stałej”:
Dla przykładu: Na podstawie wyborów z 93 r. sprawdzamy:
Okręg nr.1 – 1.326.927 uprawnionych, 17 mandatów, t.j. 78.05 tys. uprawn./1 mandat
Okręg nr.7- 178.009 uprawnionych, 3 mandaty, t.j. 59.34 tys. uprawn./1 mandat.
Na podstawie wyborów z 97r. sprawdzamy:
Okręg nr.49 (Włocławek) – 320 384 uprawnionych, 4 mandaty, t.j. 80.1 tys. uprawn./1 mandat
Okręg nr.7 (Chełm) – 183 352 uprawnionych, 3 mandaty, t.j. 61.1 tys. uprawn./1 mandat.
Współczynnik trudności zdobycia mandatu różni się w obu tych przypadkach o 31%, wyraźnie więc pogwałcona jest konstytucyjna zasada „proporcjonalności”, a jednocześnie „równości” szans wyborców.
Wybory świadczą więc o ogromnej nierówności traktowania wyborców.
Oto “podzielniki ” stosowane przy różnych wariantach ordynacji WOW w Polsce:
d’Hondt 1 2 3 4 5
St. Lague 1 3 5 7 9
St.L “modyf.” 1.4 3 5 7 9
St.L., unormow 1 2.1428… 3.5714… 5.000 6.4285…
Gdzie tu sens, gdzie logika? i jaka?
Czemu mamy dzielić liczbę głosów przez któreś z powyższych liczb, a nie np. przez “pi” czy obwód oka aktualnego marszałka Sejmu w calach?
Ukazuje to całą dowolność poszczególnych “recept” na “sprawiedliwy” podział mandatów.
Znany w politologii “indeks Gallaghera” (IG) jest odpowiednikiem matematycznej oceny rozrzutów wyników metodą najmniejszych kwadratów. Ocenia on odległość wyników wyborów od matematycznej proporcjonalności (pierwiastek z sumy kwadratów odchyleń). Im IG bliżej zera, tym wynik jest bardziej zbliżony do proporcjonalności. Otóż warianty ordynacji WOW przy wyborach w 2001r. dałyby:
Dla Saint Lague : IG=10.04, dla metody d’Hondta: IG=14.49, dla metody Hare’a: IG=8.29. A np. w USA ostatnio przy metodzie JOW otrzymano IG=5.43, czyli o wiele bardziej “proporcjonalnie”!
Dlaczego więc ciągle wraca argument, iż do zmiany ordynacji na JOW konieczna jest zmiana konstytucji, a więc posiadanie 2/3 mandatów “za”, itp.? Jest to skutek wspomnianego na wstępie, celowego pomieszania pojęć. Ordynację Wielomandatową (WOW), którą łatwo manipulować zgodnie a interesem klasy rządzącej, nazwano “proporcjonalną” licząc na nieznajomość arytmetyki i logiki u opinii publicznej. Ściśle przypomina to anegdotkę Wiecha, w której Walery Piecyk krzyknął do kogoś w tramwaju: “ty… sufraganie jeden!!!”. W odpowiedzi usłyszał obrażone: “ja sobie wypraszam, ty sam sufragan”.

Zlikwidujmy tę, żałosnej pamięci, ordynację WOW, gdyż jest anty-logiczna i anty-konstytucyjna. A tak długo u nas istnieje, gdyż ułatwia grabież Polski. I chroni posłów przed odpowiedzialnością. Co na to prawnicy konstytucjonaliści Autorzy podręczników prawa konstytucyjnego zgadzają się „w zasadzie” z tymi argumentami. Zobaczmy jednak, jakiego używają języka
– o liście krajowej (J.Galster i inn. Prawo Konstytucyjne str.117): „Pewne wątpliwości natomiast wywołać może wspomniana już instytucja listy państwowej. W piśmiennictwie formułowany jest pogląd, że istnienie list państwowych nie godzi się z zasadą bezpośredniości, gdyż (…) wprowadza grupę posłów, na których wyborcy nie głosowali bezpośrednio, lub nie głosowali w ogóle..”. Na szczęście lista krajowa została z kolejnych wariantów ordynacji WOW usunięta.
Z tabel widzimy, jak w praktyce wyborów w Polsce wygląda „proporcjonalność” metody d’Hondta. Zaś konstytucjonaliści ( J.Galster i inn. (Prawo Konstytucyjne): str. 119), zadowoleni widać z nazwy, nie analizując treści metody d’Hondta, piszą jedynie: „odejściem od bezwzględnej proporcjonalności wyborców jest t.zw. klauzula zaporowa”.. Zaś Banaszak i Preisner (Prawo Konstytucyjne) piszą: „Dyskusyjne z punktu widzenia zasady równości prawa wyborczego wydawało się początkowo wprowadzenie t.zw. klauzuli zaporowej”…. A potem.. ludzie przywykli?
I NIC nie piszą o pogwałceniu Konstytucji. Takich przykładów możnaby przytoczyć wiele. Wykręty władzy wykonawczej i sądowniczej O sprzeczności między konstytucją a ordynacją może formalnie rozstrzygnąć Trybunał Konstytucyjny. Ale wystąpić do TK może prezydent RP, kilkudziesięciu posłów lub senatorów, szef ogólnopolskich Zw. Zaw. Alarmowaliśmy od lat! Przedstawiciel Rzecznika Praw Obywatelskich w piśmie z 2.II.1994 oświadcza, że „Rzecznik rozważa”… Cóż, długo rozważa….
Ponieważ wszystkie najwyższe organa Państwa uciekają w najróżniejsze tłumaczenia prawne (czy wykręty), by wykazać, dlaczego ta sprawa „nie leży w ich kompetencji”, konieczne się stało używanie różnych argumentów dopasowanych do różnych Urzędów:
Stąd np. pismo do Prezydenta Rzeczypospolitej w 1997r. zatytułowałem:
Wniosek o wystąpienie do Trybunału Konstytucyjnego o uznanie niezgodności z Konstytucją obecnej ordynacji wyborczej do Sejmu oraz o odłożenie wyborów do Sejmu i Senatu do czasu dostosowania ordynacji wyborczej do przepisów obowiązującej Konstytucji.
Natomiast skargę do Sądu Najwyższego:
Protest wyborczy w sprawie nielegalności wyborów z 21.IX.1997. Wnoszę o uznanie wyborów do Sejmu za nielegalne, gdyż wykonanie wyborów we wszystkich 52-ch okręgach, w szczegółności w okręgu nr. 1 (Warszawa), w którym głosowałem, pogwałciło Ustawę Zasadniczą.
Staramy się krętaczy „zagonić do narożnika”. Wielu obywateli (oraz ekspertów) na różne sposoby oraz używając różnych argumentów prawnych alarmowało: Rzecznika Praw Obywatelskich T. Zielińskiego (w 1993 i 94r.), Prezydenta RP L. Wałęsę (w 1993r.), Prezydenta RP A. Kwaśniewskiego (przed wyborami w ’97r.), Sąd Najwyższy i osobiście Adama Strzembosza (w ‘93, 94 i 97 r.), prof A. Zolla. Odpowiedzi (jeśli wreszcie udało się je wymusić) są żałosne: N.p. pismo, na które domagałem się merytorycznej odpowiedzi, było przeze mnie wysłane 6. X. Sąd Najwyższy odpowiada, iż decyzja z 16 września jest ostateczna. Różne pańcie-Sędziny SN to-to swym Autorytetem potwierdzają! Pytałem więc kolejnych I Prezesów SN, czy zatrudnili jasnowidza? Czy nie wstyd Panom Adamowi Strzemboszowi i Lechowi Gardockiemu (profesorom!) tak siebie i SN ośmieszać? A gdzie powaga Rzeczypospolitej ? WOW a JOW: Ordynacja narzędziem ratunku. Wszyscy wysocy urzędnicy, z którymi udało się na ten tamat rozmawiać, przyznają, że przytoczone argumenty są przekonywujące. NIKT jednak na razie nie zdecydował się na odwołanie nielegalnych przecież wyborów czy na doprowadzenie do uzgodnienia ordynacji z Konstytucją. Czyżby najwyższe władze Polski tak bały się tej sprawy? Czemu? Ośmieszająca władze sprzeczność między Ustawą Zasadniczą a ordynacją trwa. „Przedstawiciele wyborców” – posłowie – w kolejnych sejmach nie doprowadzili do – obiecanej nam w swych programach partyjnych – zmiany ordynacji na europejską, t.j. większościową w okręgach jednomandatowych. Wtedy powyżej opisane absurdy automatycznie by znikły.O sprawie nielegalności ostatnich parlamentów piszę i mówię po to, by Czytelnikowi, Słuchaczowi i wogóle Opinii Publicznej uświadomić, iż w warunkach ordynacji partyjniackiej (WOW), samopowielającej t. zw. „elitę polityczną” niemożliwe jest wybranie parlamentu odpowiedzialnego. Odpowiedzialnego za Polskę, odpowiedzialnego przed swym wyborca.
I dlatego dla wszystkich uczciwych sił politycznych, tak z prawa jak i z lewa, sprawa zmiany ordynacji na JOW jest najważniejsza: umożliwi, tak jak to uczyniła we Włoszech, uzdrowienie życia politycznego. Jest więc najmniejszym wspólnym mianownikiem dla wszystkich uczciwych ruchów politycznych. Nie promuje przecież Idej czy Interesów takich czy innych grup. Promuje jedynie dobór elit politycznych odpowiedzialnych przed wyborcą, aktywnych, uczciwych.
Nieuczciwość nie opłaca się przy ordynacji JOW. To nie slogan, lecz analiza wyników w różnych krajach, na przestrzeni wielu dziesięcioleci.
Czas, by wszystkich, którzy chcą żyć w uczciwszej Polsce, zjednoczył ten najmniejszy wspólny mianownik – Jednomandatowe Okręgi Wyborcze (JOW).
Oczywiście, JOW nie są panaceum. Spójrzmy jednak, jak w krajach ordynacji JOW, o wiele trudniej jest obrabować, nakłamać, nie spełnić obietnic wyborczych, być bezkarnym… I być przy tym (i po tym !) u władzy.
Myślę n.p. o Kanadzie, Francji, Wielkiej Brytanii i – od paru lat – Włoszech. Gdzież są argumenty „europejczyków”, jeśli właśnie kraje Europy w ogromnej większości stosują tę ordynację (JOW)? Dlatego właśnie zwolennicy swego „pozostawania u koryta” w Polsce tak bardzo tę sprawę przemilczają. Argumentów im brak; a zwykle – pozatem – są tak wygadani…
Mówmy więc pełnym głosem, a referendum w tej sprawie wymusimy.
Zmiana ordynacji to warunek konieczny, lecz oczywiście niedostateczny, dania Polakom nadziei na niezawisłość i dobrobyt oraz uczciwsze rządy.

Do nowego pokolenia Polaków: Przypominam drogę wyjścia z katastrofy „demokracji”.

Dla nowego pokolenia Polaków: Przypominam drogę wyjścia z katastrofy „demokracji”.

Mirosław Dakowski, luty 2023

Przed 30 laty Bronisław Geremek [ z domu Lewortow] zablokował naturalny, od stuleci skuteczny sposób doboru przywódców: Taki sam, jak w sporcie: Pierwszy na mecie jest zwycięzcą. First past the post, FPTP.

Jego [Geremka] prowadzący, „wielce czcigodni mistrzowie”, „dostojni”, „mędrcy”, z lóż [jak bezczelnie, pełni pychy siebie nazywają], mieli już media, tak te postkomunistyczne, jak i Gazetę Wyborczą. Oraz władzę zakulisową. Nie mogli więc nie zwyciężyć.

Dla nowego pokolenia Polaków: Tworzę więc nowy/stary dział, Jednomandatowe Okręgi Wyborcze

O tym wszystkim mówiliśmy i pisali „na przełomie tysiącleci”… by sformułować to patetycznie a śmiesznie.

Wtedy między innymi Ojciec Dyrektor Rydzyk był wielkim zwolennikiem JOW i propagował je. Było wiele „Rozmów niedokończonych” na ten temat, cieszyły się ogromną popularnością, ja kiedyś mówiłem do 4-tej rano; od 1-szej w nocy już głównie dla Ameryki Północnej czyli USA i Kanady oraz Brazylii i Argentyny. Ojciec Dyrektor zaplanował już nawet cykl szkoleń w Toruniu. Oddzielnie dla chętnych z Polski Północnej oraz z Polski Południowej. I nagle, bez uprzedzenia, blokada. Nie powiedział nam o przyczynach. Cóż, zapewne argument nie do odrzucenia.

Do rozpoczęcia tego cyklu zachęciła mnie Miła Pani, kiedyś entuzjastka JOW i organizatorka kilku konferencji.

Ja: Tylko w JOW można jakoś tolerować “diemokrację”

Teraz zaś ONA pisze:

Oj nie – tu się nie zgadzam 

Sama też kiedyś tak o JOW-ach myślałam (nawet – o czym Pan pewnie nie wie  – “zorganizowałam w dawnych czasach”-(pewnie byl to 2000r) trzy spotkania prof Przystawy. Mieszkał u nas jadł, woziliśmy go na spotkania…)

Wyleczyłam się z tego – najlepszym przykładem jest Senat (JAKI SKŁAD?)

Sama kandydowałam i wiem że aby wygrać trzeba mieć forsę, forsę – dużo forsy.

————————————-

Otóż ze skandalicznego zaludnienia senatu [przecież wybranego według JOW !!!] można, należy – poza zastanowieniu się, wyciągnąć inne wnioski.

Okręg wyborczy do senatu, to – z powodu katastrofy demograficznej Polski – obecnie około 350 000. W czasie kampanii, jednoosobowo nie da się go objechać w całości nawet samochodem, nie mówiąc o rowerze. Miażdżącą przewagę ma więc kandydat naznaczony przez prezesów POPiS. Oni też dzierżą przecież TV.

Rzutki działacz lokalny znany i doceniany jest ludziom z jego okolicy, nie zaś z połowy województwa. Używając języka fizyki: JOW to oddziaływanie krótkozasięgowe, lokalne. Zaś ordynacja pseudo-proporcjonalna – to oddziaływania daleko-zasięgowe, więc globalne [znaczy: loże, finansiści.. ].

Z tych dwóch porównań wynika, że jego szanse w okręgu mającym 60000 wyborców są kilkadziesiąt razy większe, ogromne, mogą przełamać dyktat propagandy TV. Te siły na odległość kilkunastu kilometrów działają, ale na odległość kilkudziesięciu i pod obuchem zupyłnieTV zanikają.

Omówimy sprawę prawa Duvergera, uzasadnionego socjologicznie, a popartego paru-wiekowym doświadczeniem: JOW powoduje gromadzenie się nowych posłów w dwie grupy, które potem rządzą naprzemiennie. Powstaje też trzecia mała grupka, która dzielnie krytykuje i „nowy nurt” buduje. I są posłowie niezależni, zwykle bardzo prężni. Z ich poglądami grupy rządzące muszą się liczyć. Co jakiś czas [przykład Wielkiej Brytanii] nagle „ta trzecia” zajmuje miejsce tej mniej sprawnej z partii głównych.

W Wielkiej Brytanii przy równej ilości głosów na dwóch kandydatów, nie robi się dodatkowych wyborów, lecz rzuca się monetą. Bo przecież ten, co wygra, by był ponownie wybrany, musi uwzględniać potrzeby wszystkich wyborców, nie tylko swoich.

Jest też ogromna różnica w odporności na korupcję. Przy ordynacji partyjniackiej wystarczy porządnie skorumpować czy zastraszyć jedną czy dwie osoby. Natomiast w JOW trzeba by przedstawić propozycję jakiejś setce osób. I jest wtedy ryzyko, że 5 czy 10 z nich porządnie, profesjonalnie, kilko-kanałowo nagra takie propozycje. I co gorsza je opublikuje. A przecież szef jakiejś dużej partii nie opublikowałby, by nie zrobić sobie Wielkiego Wroga.

———————-

Takie sprawy będą przypominał w dziale JOW, by młodzi, co tak szybko rosną, nie musieli znów zaczynać od zera, jak my zaczynaliśmy trzydzieści parę lat temu.

Aha, istnieje Ruch JOW [http://jow.pl/ ], pozostałość, okruchy po rozgromieniu go przez jakiegoś celebrytę, agenta, który pod hasłem JOW wszedł do sejmu, wcześniej wyrzucając spośród kandydatów – wszystkich działaczy ruchu JOW [sic !!!] .

Tak działa ordynacja partyjniacka, dzieci. Musimy, musicie ją obalić.

W Ruchu JOW na pewno mają książki, pozostałość z lepszych czasów.

Oczywiście nie będę pisał artykułów na nowo, więc pewne archaizmy tolerujcie, proszę.

Największy błąd Marszałka Piłsudskiego

Mirosław Dakowski listopad 1999

[wyciągnięte z mego Archiwum. Każdy może tam sobie wejść i poszukać więcej. Ale nie potrafię dać poprawnego adresu. md, 2023]

Największy błąd Marszałka Piłsudskiego

Mija 81 lat od odzyskania przez Polskę niepodległości. Niepodległość tę mieliśmy jedynie lat dwadzieścia.
Obecnie, sześćdziesiąt lat po zdławieniu II Rzeczypospolitej, spory między „narodowcami” a „piłsudczykami” są raczej przebrzmiałe. W polityce polskiej wyłonił się podział między nurtem, dla którego najwyższą wartością polityczną jest interes Polski i Polaków, oraz dwoma przenikającymi się obozami: „internacjonalistami” i t.zw. „socjal-demokratami” spod znaku Marksa oraz obozem zwolenników rozmycia się narodów w „postępowej Europie”, czyli pod rządami synarchii – „nieznanych mędrców” rządu światowego, jak się w swej pysze nazywają. Warto więc teraz zastanowić się, czy nasi ojcowie mogli w dwudziestoleciu II-giej Rzeczypospolitej osiągnąć więcej korzyści dla Polski i dla nas.
Tak wielbiciele, jak i przeciwnicy Marszałka Piłsudskiego (w każdym razie ogromna ich większość) zgadzają się z tym, że był on polskim patriotą i że kochał Polskę. Nie miał jednak wysokiego mniemania o zdolnościach Polaków do samo-rządzenia się. Znana jest jego myśl, że dla Polski można wiele zrobić, lecz we współpracy z Polakami – raczej niewiele.
Z tego pewnego lekceważenia umiejętności Polaków wynikła brzemienna dla nas w skutki decyzja o sposobie wybrnięcia z „sejmokracji” panującej w pierwszych latach II Rzeczypospolitej. Skutkiem decyzji Piłsudskiego był krwawy przewrót z połowy maja 1926 roku. Z jednej strony kosztował on życie prawie czterystu młodych Polaków, a z drugiej był przyczyną powstania rządów jednej grupy – „bezpartyjnej partii” – BBWR. Tę nielogiczną groteskę próbowano małpować jeszcze przed paru laty. Po roku 1926-tym zamiast bałaganu sejmokracji powstały rządy co prawda stabilne, ale ułatwiające wzrost klik i „układów nieformalnych”. Dla nas, Polaków na przełomie stuleci, jest najważniejsze, iż życie polityczne współczesnej Polski jest zarażone obiema powyższymi chorobami. Tak sejmokracją i nieodpowiedzialnością „koalicji”, jak i mafijnością. Czyżby Nabyty Brak Odporności ? NIE:
Gdyby Marszałek bardziej wierzył w rozum swoich doradców, czy w rozsądek Polaków, to zrozumiałby na czas, że sposób doboru elit politycznych narzucony przez socjalistyczna przecież, „postępową” konstytucję marcową był receptą na rozdrobnienie nurtów politycznych. Narzucono tam przecież naszym ojcom i dziadom „ordynację proporcjonalną”, sztuczny twór socjalistów belgijskich sprzed (wtedy) pół wieku.
Czy człowiek światły i uczciwy mógł nie widzieć, że prowadzi to w sposób nieunikniony do rozdrabniania nurtów politycznych na partie, partyjki, ruchy i odłamy? Ano, jak widać, mógł!
Gdyby Józef Piłsudski w maju 1926 r. wymusił zmianę ordynacji wyborczej do Sejmu na znaną już wtedy od 150-ciu lat ordynację z jednomandatowymi okręgami wyborczymi [por. IV Księga Pana Tadeusza, „Daj kreskę Dowejce”] – JOW, to spowodowałby tym samym powstanie dwóch stabilnych obozów (raczej partii) politycznych. A chyba o stabilne rządy rzetelnych patriotów Mu w rzeczywistości chodziło. Najpewniej byłby to obóz socjalizująco-równościowy oraz partia narodowa. Partie te musiałyby mieć wewnętrznie spójne programy – i musiałyby je realizować (po ewentualnym wygraniu wyborów). Zostaliby do tego zmuszeni wszyscy politycy, włączając w to tak mężów stanu, jak i t.zw. „intrygantów” i „warchołów”. Nie wchodzę w to, czy były to epitety słuszne. Stwierdzam tylko, że przy ordynacji jednomandatowej nie opłaca się posłom ani partii będącej u władzy nie spełniać swych obietnic przedwyborczych. Po drugie: partia rządząca na skutek wyboru poprzez JOW nie ma kuli u nogi w postaci „koalicjanta”, z którym musi zawsze zawierać „kompromisy”. Taka choroba (bardzo groźna dla społeczeństwa) trafia się zaś zwykle w państwach niby-demokratycznych na skutek wyborów pseudo-proporcjonalnych. Jest też wygodną wymówką dla nieuczciwych, małych polityków: Powoduje możność lekceważenia swych programów przedwyborczych przez partię u władzy, czyli jest przyczyną nie-rządu.
Światowe doświadczenie krajów zdrowej demokracji parlamentarnej pokazuje, że wyborcy po jednej czy dwóch kadencjach zniechęcają się do partii u władzy, co przy następnych wyborach większościowych powoduje odmianę. Wystarczy do tego jednak jedynie zmiana poparcie z np. 53 % na 47%, a „nowa” partia u władzy już uzyskuje większość zdolną do wyłonienia stabilnego rządu. I stoi przed koniecznością spełnienia klarownego, jednoznacznego programu. Nic więc dziwnego, że kliki partyjne mające na celu wyciągniecie największych korzyści osobistych tak lubią mętną wodę „umów koalicyjnych” i zwalania przyczyn swych klęsk gospodarczych czy społecznych na „koalicjanta”, A nieczysty „kompromis” z koalicjantem musi się pojawić przy ordynacji pseodo-proporcjonalnej.
Gdyby w latach 20-tych wprowadzono w Polsce ordynację JOW, to w partiach powstałych na podstawie takich mechanizmów doboru, ogromna rolę graliby działacze terenowi, powiatowi, a nie „oficerowie legionowi” (zresztą cudownie wtedy, na początku lat trzydziestych, rozmnożeni). Gdyby Marszałek w dziesięcioleciu po 1925r. znał te cechy ordynacji Jednomandatowej i ją wprowadził, to mieliśmy szansę , by każda „ziemia” czy powiat wystawiła najlepszego ze swych reprezentantów. Polska pod koniec Drugiej Rzeczypospolitej byłaby na pewno zdrowsza, silniejsza i … łatwiej przeżyłaby następne kataklizmy narzucone nam z zewnątrz.
Obecna sytuacja Polski i Polaków jest na pewno o wiele bardziej krytyczna, niż w latach 30-tych. Konieczne jest więc, byśmy dołożyli wszystkich sił, by tego największego błędu Marszałka nie powtórzyć. Jesteśmy dojrzalsi o trzy pokolenia, uczmy się na cudzych błędach oraz w bibliotekach i w dyskusjach.
Ciężkie milczenie mediów na temat Jednomandatowych Okręgów Wyborczych świadczy o tym, że ośrodki decydujące o czym mówić wolno i należy, boją się poruszenia sprawy JOW. Zażenowana bierność polityków znajdujących się już w sejmie czy senacie w czasie targów przepychanek i intryg związanych z wymuszoną przez „reformę administracji” zmianą ordynacji źle Polsce wróżą. Świadczą o tym, iż kto już doszedł do władzy, to stara się przy niej pozostać, nawet kosztem niespełnienia swych programów i obietnic przedwyborczych.
Nadzieja w działaczach młodych, rzutkich i z doświadczeniem samorządności terenowej. Inaczej „warszawka”, czy jak te samozwańcze i samo-podtrzymujące się „elity polityczne” nazwać, nas dobije. Ruch oddolny może sytuację zmienić.

W Polsce wszystko się wali. Gdzie więc jest klucz.

W Polsce wszystko się wali. Gdzie więc jest klucz.

Dla odzyskania podmiotowości Polski i Polaków konieczna jest deregulacja zawodu polityka

[Przypominam w dziesiątą rocznicę śmierci profesora Jerzego Przystawy. MD]

Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze

Na 460 zasiadających w Sejmie posłów 297, a więc 65%, nie uzyskało poparcia nawet 2% wyborców w ich okręgach wyborczych, a więc nie uzyskało nawet poparcia 1 na 50 wyborców! 85 z nich, a więc prawie 20% całej Izby nie przekroczyło poparcia 1%, a więc 1 na 100 wyborców!

Wystąpienie na Kongresie Protestu, Warszawa, 31 marca 2012

Jerzy Przystawa

Obóz protestu

Polska, a w szczególności Warszawa, od lat jest świadkiem nasilających się protestów najróżniejszych grup zawodowych i związków. Chyba poza bankierami i zawodowymi politykami protestowali już wszyscy. Jedni głośniej, inni ciszej, jedni spokojnie maszerowali, inni szli z hałasem i dymem palonych opon samochodowych i kubłów ze śmieciami. W ogromnej większości były to i są protesty o charakterze egzystencjalnym: protestujący stwierdzają, że pieniądze publiczne są źle dzielone, w związku z tym szwankują wszelkie służby publiczne, a kolejne grupy zawodowe popadają w biedę, nie będąc w stanie ani wykonywać należycie swoich obowiązków, ani nawet zarobić na swoje utrzymanie. Poruszające były też manifestacje protestu o charakterze nie egzystencjalnym lecz politycznym, w tym, w pierwszym rzędzie, w związku z Katastrofą Smoleńską czy Marsze Niepodległości.

Ogólną cechą tych wszystkich akcji protestacyjnych jest to, że są to akcje rozłączne, angażujące w różnym stopniu różne grupy zawodowe i społeczne, nie wywołujące – każda z osobna – większego rezonansu społecznego. I nie mogą one takiego rezonansu wywołać, gdyż stanowią front walki o interesy szczegółowe, a więc nie posiadają potencjału umożliwiającego zaangażowanie szerokich warstw społecznych. Stoczniowcy mało obchodzą dzisiaj górników, i vice versa, rolnicy i lekarze ambiwalentnie odnoszą się do jednych i drugich itd., itp. Społeczeństwo jest podzielone, po roku 1989, po rozbiciu NSZZ Solidarność, zabrakło idei, organizacji i struktur, które mogłyby te różne części Polski scalić ponownie i utworzyć z nich siłę, będąca w stanie przeciwstawić się globalnym planom politycznym, dla których podmiotowość Polski i Polaków może być jedynie kłopotem i zagrożeniem.

Wygenerowana w trakcie umów – nazwijmy je umownie Umowami Okrągłego Stołu – klasa zawodowych polityków, otrzymała zadanie dopasowania naszego kraju do tych globalnych planów, pilnowania i pacyfikowania odruchów społecznego protestu. I to zadanie, od 23 lat, z pomocą wszystkich wielkich tego świata, skutecznie wykonuje. Ta skuteczność jest możliwa dzięki ciągłemu kredytowaniu zewnętrznemu, które wpędziło Polskę w pętlę gigantycznego zadłużenia, ale pozwalało na utrzymywanie jako-takiego „pokoju społecznego”, nie dopuszczając do zbyt gwałtownego wybuchu niezadowolenia, takiego, jak np. w Grecji czy na Węgrzech.  

Aby przeciwstawić się planom globalnym, aby uzyskać podmiotowość Polski i Polaków w europejskich i światowych rozgrywkach, konieczna jest idea jednocząca, ponad wszelkimi interesami partykularnymi poszczególnych grup społecznych, idea, która jest do przyjęcia i akceptacji dla wszystkich, idea, która nikogo nie antagonizuje, ale której realizacja wychodzi naprzeciw słusznym oczekiwaniom społecznym. Naturalnie, ta idea musi mieć w sobie potencjał dający nadzieję na zrealizowanie tego ambitnego, antyglobalistycznego zamiaru: przywrócenia Polsce miejsca podmiotowego w polityce międzynarodowej.

W tym Obozie Protestu pojawił się ostatnio na scenie politycznej podmiot aspirujący do zdominowania tej sceny i przejęcia niekwestionowanego i wyłącznego przywództwa. Jest nim partia Jarosława Kaczyńskiego, Prawo i Sprawiedliwość. Uchwała Komitetu Politycznego tej partii z dnia 21 marca 2012 oświadcza:

„Jedynym ugrupowaniem, zdolnym przeciwstawić się planowemu osłabianiu polskiego państwa i demoralizowaniu jego obywateli, jest Prawo i Sprawiedliwość, które scala różne prawicowe oraz centrowe nurty i środowiska. Tylko skupienie się wokół PiS wszystkich, których łączy troska o pomyślną przyszłość niepodległej Polski, gwarantuje możliwość uzyskania realnego wpływu na funkcjonowanie państwa. Łudzenie wyborców mirażami personalnych przetasowań przez grupy, które nie mają szans na wejście do Parlamentu, szkodzi sprawie zwycięstwa prawicy… Wymaga tego dobro Ojczyzny, które musi być traktowane jako ważniejsze od osobistych interesów i ambicji. Tworzenie organizacji, działających na marginesie politycznych wydarzeń, ale uszczuplających elektorat prawicy choćby o ułamki procentów, jest szkodliwe i służy przeciwnikom Polski silnej, dostatniej, sprawiedliwej i liczącej się w świecie. Kto się na taki krok decyduje nie będzie mógł w przyszłości liczyć ani na zapomnienie błędów, ani na kandydowanie z list Prawa i Sprawiedliwości. Polska potrzebuje zwycięstwa prawicy. Zwycięstwo zapewnić może jedynie Prawo i Sprawiedliwość. To zwycięstwo nastąpi tym szybciej, im więcej sił skupi się we wspólnym wysiłku.”

Oczywiście, PiS i Jarosław Kaczyński nie jest jedyną partią, ani ugrupowaniem politycznym, aspirującym do ogólnonarodowego przywództwa i domagającym się zjednoczenia wszystkich pod wywieszonym przez nich sztandarem. Przypisuję tej partii miejsce szczególne, ponieważ jest to dzisiaj najsilniejsza partia polityczna, opozycyjna wobec koalicji rządzącej, dysponująca aktualnie 30% mandatów poselskich i nie ukrywająca, że jej celem jest przejęcie władzy w Polsce i to na zasadzie wyłączności. Posługuje się ona sprytną socjotechniką, która wszystkich Polaków, nie zgadzających się z Jarosławem Kaczyńskim brutalnie spycha „na miejsce, na którym stało ZOMO”, przypisując im złe, antypatriotyczne i antypolskie intencje, a nawet więcej: zdradę interesów narodowych.

Propozycja Jarosława Kaczyńskiego nie jest interesująca

Powód jest bardzo prosty: Jarosław Kaczyński jest politykiem Magdalenki i Okrągłego Stołu, pozostającym w najwyższych strukturach władzy nieprzerwanie od roku 1989, także jako premier rządu polskiego, którego brat sprawował może nawet jeszcze wyższe urzędy i godności, z Urzędem Prezydenta RP włącznie. Z tych powodów nie jest wiarygodna jego argumentacja, stosowany wobec nas szantaż – „staliście tam, gdzie stało ZOMO” – ani nie jest wiarygodny on sam, jako przywódca antyglobalistycznego protestu Polaków. Ciąży na nim bowiem odpowiedzialność nie tylko za okres rządzenia Polską z pozycji premiera, ale, a la longue, współodpowiedzialność za wszystko to, przy czym współuczestniczył od roku 1989. Nie można wykluczyć, że Jarosław Kaczyński jest dzisiaj innym politykiem niż ten z ostatniej dekady ubiegłego wieku, ale, żeby nas o tym przekonać, zamiast szantażować nas piętnem zdrady interesów narodowych, powinien raczej złożyć jakąś samokrytykę, wskazać wyraźnie co w jego działaniach politycznych tych 23 lat było złe i szkodliwe dla Polski, co dzisiaj odrzuca i dlaczego. Zamiast takiej samokrytyki, tak jak zawsze do tej pory, domaga się od nas podporządkowania i bezdyskusyjnego przyjęcia jego wykładni politycznej. Nie sądzę, żeby była to, na dłuższą metę, droga właściwa.

Gdzie więc jest klucz, gdzie szukać skutecznego planu dla Polski?

Jako inicjator, przed 20 laty, Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, z satysfakcją i przyjemnością pragnę w tym miejscu przywołać Uchwałę Katowickiej Okręgowej Rady Adwokackiej z dnia 22 marca 2012. Adwokaci stwierdzają w niej:

„Zawód polityka stał się zawodem zamkniętym dla aktywnych społecznie obywateli. Ukształtowany system partyjny skutecznie wyeliminował możliwość wpływu na rządy w państwie dla rzeszy osób nie związanych z kastą politycznych “celebrytów”, monopolizującą życie polityczne ostatniego dwudziestolecia.

Nie jest to zgodne ani z zasadami demokracji, ani z interesem państwa. Gry wewnątrzpartyjne często bowiem powodują, że eksponowane stanowiska w państwie obejmują ludzie jawnie niekompetentni a dorosłych obywateli pouczają osoby, które same niczego nie osiągnęły we własnym życiu zawodowym.

Dlatego uznajemy, że argumentacja, związana z postulatem tzw. deregulacji winna mieć w pierwszym rzędzie zastosowanie do grupy zawodowych polityków.

Z powyższych względów postanawiamy poprzeć działania, służące realizacji postulatów, niezbędnych dla deregulacji zawodu polityka w Polsce. Są nimi:
– zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu poprzez wprowadzenie okręgów jednomandatowych,
– zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu poprzez ograniczenie minimum liczby podpisów osób, popierających kandydata do 500.”

Deregulacja zawodu polityka: kto to jest polityk?

Najprostsza i najbardziej właściwa odpowiedź na to pytanie jest taka:

polityk, to ten, kto dzieli publiczne pieniądze

Z tej definicji polityka wynika od razu najważniejsza rola Sejmu w strukturze władzy państwowej: to w Sejmie dzielone są publiczne pieniądze, to tam uchwala się Budżet Państwa, to tam muszą być uwzględnione wszystkie słuszne oczekiwania różnych grup społecznych i zawodów. Rząd i jego struktury, administracja państwowa, mają jedynie sprawnie wykonywać wolę Sejmu.

Komu normalni ludzie powierzają swoje pieniądze? Jakim kryteriom muszą odpowiadać ci, którym przyznamy prawo dysponowania naszymi pieniędzmi?

Oczywiste jest, że muszą to być ludzie, do których mamy zaufanie. Żaden normalny człowiek nie powierzy swoich pieniędzy komuś, kogo nie zna, albo komu nie ufa. Z tego wynika, że aby komuś zaufać trzeba go najpierw znać.

Jak wygląda Sejm Rzeczypospolitej, jeśli popatrzymy nań przez lupę takiego kryterium? Jacy ludzie w nim zasiadają?

Zadałem sobie trud przejrzenia poparcia, jakiego udzielili wyborcy posłom obecnej Kadencji Sejmowej. Na 460 zasiadających w tej Izbie posłów 297, a więc 65%, nie uzyskało poparcia nawet 2% wyborców w ich okręgach wyborczych, a więc nie uzyskało nawet poparcia 1 na 50 wyborców! 85 z nich, a więc prawie 20% całej Izby nie przekroczyło poparcia 1%, a więc 1 na 100 wyborców!

Np. wicemarszałek Sejmu, p. Wanda Nowicka, uzyskała w wyborach zaledwie 7065 głosów, a więc znacznie poniżej 1% wyborców. Nie wiele więcej uzyskał inny wicemarszałek, p. Grzeszczak, bo aż 9648, czyli 1,3% . Natomiast zaledwie 6 posłów (dosłownie: sześciu!) może się pochwalić poparciem przekraczającym 10% wyborców w ich okręgach wyborczych. Wśród tych 6 nie ma nawet liderów partii politycznych, które od roku 1989 nieprzerwanie zasiadają w Sejmie i sprawujących urzędy premierów: Waldemar Pawlak uzyskał zaledwie 3,2%, a Leszek Miller jeszcze mniej, bo tylko 2,4% głosów wyborców.

Liczby te nie są wyjątkowe: podobnie było we wszystkich poprzednich kadencjach od roku 1991, czyli od tzw. pierwszych prawdziwie demokratycznych wyborów w RP.

Ale czy faktycznie: czy od roku 1991 mamy w Polsce do czynienia z prawdziwie demokratycznymi wyborami?

Przede wszystkim nie mamy podstawowego prawa obywatelskiego, jakim jest nieskrępowane prawo kandydowania w wyborach powszechnych, czyli tzw. biernego prawa wyborczego. Szkoda, że od wyartykułowania tego zarzutu uchyliła się ORA, która wymienia tylko ograniczającą nasze bierne prawo wyborcze absurdalnie wysoką liczbę podpisów. Bo nie tylko o liczbę podpisów tu chodzi. Ale jest faktem, że gdy obywatelowi Wielkiej Brytanii (Kanady czy USA) wystarczy kilka, nie więcej niż 10-15 podpisów do zarejestrowania swojej kandydatury, to w Polsce ta liczba urasta do absurdalnego wymogu co najmniej 110 tysięcy, bez której nie podobna zarejestrować ogólnopolskiego komitetu wyborczego, a w konsekwencji niemożliwe staje się przekroczeniu progu 5% poparcia.

Po drugie: od czasów Lenina znane jest powiedzenie „nie ważne, jak kto głosuje, ważne jest, kto liczy głosy?” Kto liczy głosy w Polsce, a kto liczy w głosy np. w Anglii czy Kanadzie? TUTAJ od liczenia głosów są niezliczone komisje wyborcze, obwodowe, okręgowe i centralna, które wielokrotnie liczą, przeliczają, przesyłają tam i na powrót poza wszelką kontrolą społeczną, za zamkniętymi drzwiami, przez które zwykły wyborca nie ma wstępu. Wybory urządza administracja i tylko ona te wybory organizuje i kontroluje. TAM nie ma żadnych komisji wyborczych, ani obwodowych, ani okręgowych, ani centralnych: tam wyborcy SAMI organizują wybory, sami liczą głosy i sami cały przebieg wyborów kontrolują. Oni też ogłaszają kto te wybory wygrał i kto otrzymuje mandat do ich reprezentowania, komu powierzają prawo dzielenia ich pieniędzy. Nie uzgadniają tego z żadnymi instancjami, ani na górze, ani na dole. W takim systemie nie jest możliwe jest, żeby marszałkiem Sejmu był nie wiadomo kto, bo kandydat na marszałka musi najpierw zdobyć większość głosów wyborców w swoim okręgu wyborczym (mandat do dzielenia publicznych pieniędzy!), a potem uzyskać bezwzględną większość głosów członków parlamentu w tajnym głosowaniu! Będzie to więc prawdziwie osoba autentycznego zaufania społecznego, a nie partyjna wydmuszka za nie wiadomo jakie zasługi i dla kogo?

Polska może stać się podmiotem politycznym w polityce światowej dopiero wtedy, gdy nasze, polskie pieniądze, dzielić będą ludzie cieszący się naszym zaufaniem, wyrażonym w prawdziwie demokratycznych powszechnych wyborach. Wtedy także nasze protesty niezadowolenia będą miały rzeczywistych, odpowiedzialnych przed nami adresatów. System, który nam zafundowano, jak pisał filozof polityki Karl Popper: „odziera posła z osobistej odpowiedzialności i czyni zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka”. Kierowanie naszych protestów i żałob do maszynek do głosowania urąga zdrowemu rozsądkowi i prowadzi donikąd.

Jose Ortega y Gasset, inny światowej sławy filozof polityki, pisał: „zdrowie każdej demokracji zależy od jednego drobnego szczegółu technicznego: od procedury wyborczej. Gdy procedura ta jest właściwa, wtedy wszystko działa jak należy. Gdy procedura ta jest niewłaściwa, wtedy wszystko się wali, nawet gdyby inne instytucje działały bez zarzutu”.

W Polsce wszystko się wali. Czas pójść po rozum do głowy. Trzeba się uporać z ordynacją wyborczą do Sejmu.

(*)Wystąpienie na Kongresie Protestu, Warszawa, 31 marca 2012

Maurice Duverger: Factors in a Two-Party and Multiparty System


Maurice Duverger, in Party Politics and Pressure Groups
(New York: Thomas Y. Crowell, 1972), pp. 23-32.

The Technical Factor: The Electoral System

To these socio-economic and historical factors a technical factor must be added: the electoral system. I expressed its effects in 1946 in the formulation of three sociological laws: (1) a majority vote on one ballot is conducive to a two-party system; (2) proportional representation is conducive to a multiparty system; (3) a majority vote on two ballots is conducive to a multiparty system, inclined toward forming coalitions.

The brutal finality of a majority vote on a single ballot forces parties with similar tendencies to regroup their forces at the risk of being overwhelmingly defeated. Let us assume an election district in which 100,000 voters with moderate views are opposed by 80,000 communist voters. If the moderates are divided into two parties, the communist candidate may well win the election; should one of his opponents receive more than 20,000 votes, the other will be left with less than 80,000, thereby insuring the election of the communist. In the following election, the two parties with moderate views will naturally tend to unite. Should they fail to do so, the weaker party would gradually be eliminated as a dual consequence of “under-representation” and “polarization.” Under representation is a mechanical phenomenon. Elections determined by a majority vote on one ballot literally pulverize third parties (and would do worse to fourth or fifth parties, if there were any; but none exist for this very reason). Even when a single ballot system operates with only two parties, the one that wins is favored, and the other suffers. The first one is over-represented–its proportion of seats is greater than its percentage of the votes-while the party that finishes second is usually under-represented–its proportion of seats is smaller than its percentage of the votes. The English, with their two-party system, have expressed this phenomenon by the law of the cube: the relationship in the percentage of seats held by the two parties would be equal to the relationship of the cubes of the percentages of the votes received (if a and b are the percentages of the votes, and a’ and b’ the percentages of theseats, then we find that a’ / b’ = a3 / b3).

[Janda’s note: The cube law attempts to predict the percentage distribution of seats won in parliament from the percentage distribution of the electoral vote in a two-party system. If the parties divide the vote 50-50, each would win 50% of the seats. But as a party’s vote increases over 50%, the percentage of seats won is not linear, but curvilinear. That is, each percentage point advantage in vote won yields more than one percentage point increase in seats won. This curvilinear relationship can formulated mathematically. The ratio of seats won equals the ratio of the cubes of the votes won.]

When there is a third party, it is even more under-represented than the second. The gap is generally quite large, with the proportion of seats far below the proportion of the votes received. In 1964, the British Liberal party received 11.2 per cent of the votes cast, but only 1.4 per cent of the parliamentary seats. This under-representation tends to eliminate the effects of any votes cast for a third party. But voters are aware of this phenomenon. They also know that a division of votes between two parties holding similar views favors their common adversary. In the case mentioned before, the moderate voters would see clearly that a split between the moderate candidates guarantees a Communist victory: in a subsequent election they would drop the weaker of the two moderate candidates. Thus it is that voters tend to abandon the third party in order to concentrate their votes on the two strongest parties. This tendency toward polarization, a psychological phenomenon, strengthens the mechanical factors conducive to a two-party system.

In a system of proportional representation, the situation is quite different. The very principle of proportional representation explains the multiplicity of parties it produces. Since every minority, no matter how weak it may be, is assured of representation in the legislature, nothing prevents the formation of splinter parties, often separated only by mere shades of opinion. If the conservative party has 6 million votes in the country, corresponding to 300 seats in parliament, and if it splits into three groups about equal in numbers, proportional representation will give each of these about a hundred deputies, and the conservative family will have the same strength in parliament. In other respects, this electoral system does not encourage parties to unite. A coalition is useless from an electoral point of view since the entire system tends to permit everyone to take his chances at the polls.,Hence the reciprocal independence of the political parties.

In a system in which elections arc decided by a majority vote on the second of two ballots, political parties are numerous because the existence of a second ballot permits each party to test its chances on the first one without risking irrevocable defeat through the splintering of parties holding similar views; the regrouping occurs on the second ballot through the game of “withdrawals.” Let us again use the illustration of an election district in which the conservatives have 100,000 voters and the communists, 80,000. If the conservative electorate divides into two parties, with the first receiving 60,000 votes and the second, 40,000, while the communists vote as a bloc on the first ballot, there will still be a second ballot. For the second round, the weaker conservative candidate will withdraw. His supporters will switch their votes to the stronger candidate, who will normally be elected. New parties can thus multiply, but they are usually driven to form alliances with one another to check their opponents by means of “retreats” and “withdrawals.” The second ballot is essentially a voting by coalitions, as was seen in France during the Third Republic and in Imperial Germany, the two large countries that have practiced this system.

Although the preceding laws have been much discussed, often in heated debate, they have never been seriously challenged. The criticism directed against them has not questioned the reality of the phenomenon they express, which is fairly obvious, as much as the precise extent of its influence. It is clear that an electoral reform by itself will not create new parties: parties are a reflection of social forces; they are not born of a simple legislative decision. We can be sure that the relationship between electoral systems and party systems is not something mechanical and automatic. A given electoral regime does not necessarily produce a given party system; it simply exerts an influence in the direction of a particular type of system; it is a force, acting in the midst of other forces, some of which move in an opposite direction. It is also clear that the relationship between electoral and party systems is not a one-way phenomenon; if a one-ballot vote tends toward a two-party system, a two party system also favors the adoption of a single ballot voting system.

The exact role of the electoral system seems, in the last analysis, to be that of an accelerator or that of a brake. An election by a majority vote on a single ballot has a dual effect: first, it poses an obstacle to the appearance of a new party, although this obstacle is not insurmountable (the role of a brake); secondly, it tends to eliminate the weakest party (or parties) if there are more than two (the role of an accelerator). The braking effect was noticeable in Great Britain at the end of the nineteenth century, in the face of a socialist drive, and again after World War 1, in the face of communist and fascist movements. The accelerating effect was even more apparent in the case of the Liberal party, which was practically eliminated in fifteen years (1920-35), although it retains a certain number of supporters who are compelled by the electoral system to choose between Conservatives and Labourites. Deciding by a majority vote on one ballot accelerated in Great Britain the substitution of a two-party system for any other kind.

Proportional representation plays just the opposite role. It does not slow down the development of new parties. It passively registers their appearance, sometimes amplifying the vibrations they generate, like an echo chamber or a seismograph. (In order to check this tendency, proportional representation is rarely applied in toto; it is modified by such measures as permitting local districts to apportion residual votes and by establishing rules regarding the percentage of votes required to gain representation in the legislative assembly.) On the other hand, it retards the elimination of old parties which would otherwise tend to disappear as the social and political scene changes. The “salvaging” of the Belgian Liberal party through proportional representation, beginning in 1900, is a typical example of this phenomenon. Instead of giving way to a twentieth-century-style two-party system, the nineteenth-century system survived with the new system superimposed on it, producing an essentially three-party system (this was also the case in Germany and Austria), However, we must of course distinguish between old movements, deeply rooted among a portion of the population, and superficial movements reflecting temporary political moods or fashions. Proportional representation registers just as clearly the appearance as it does the disappearance of parties of this latter type. Typical examples were the case of “rexism” in Belgium, and, in France, the RPF [Rassemblement du Peuple Francais] in 1951, and Poujadism in 1956.

The results of the two-ballot majority system are similar to those of proportional representation, with a few differences. The two-ballot system seems to be more discouraging to the formation of new parties than proportional representation (but it is far less effective in this than the single-ballot majority vote). Perhaps it is also more helpful to older parties, but it is difficult to formulate any definite conclusions in this matter. Furthermore, it seems to present a certain barrier to brusque changes of political opinion, to movements reflecting momentary moods or impulses, to political groups that are “fashionable” but ephemeral (even though the example of the UNR [Union Nouvelle pour la Republique, the Gaullist party] in 1958 proved to be of a different kind: but the circumstances in this instance were very special). The sharpest difference with the system of proportional representation concerns electoral alliances, A coalition system par excellence, the two ballot regime can sometimes permit the formation of a dual system of alliances, introducing a sort of two-party system in the midst of a multi-party situation. This phenomenon was quite evident in France during the Third and the Fifth Republics, and in Germany from 1870 to 1914.

Having said all this, the fact remains that a change in the electoral system does not always have a decisive influence on the existing party system. However, it seems certain that if proportional representation were to replace the majority vote in Great Britain, a three-party system would appear before very long, making party splits within the ranks of the Labourites and the Conservatives much more likely. The influence of a one-ballot vote in maintaining an already established two-party system is beyond question. It is much less certain that the adoption of such an electoral system would destroy an already existing multiparty system and, for example, reduce to two the number of parties in France or Italy. In any event, a reform of this nature is inconceivable, because an election determined by a majority vote on a single ballot gives rise to unforeseen results when more than two parties are involved. Yet in the German Federal Republic and in Austria, such an electoral reform would very likely hasten the trend, already underway, toward a two-party system. Above all, it would prevent any move in the opposite direction by posing a serious obstacle to possible splits within the two major parties, and would also discourage the revival of small political parties.

Factors in a Two-Party and Multiparty System


Maurice Duverger, in Party Politics and Pressure Groups
(New York: Thomas Y. Crowell, 1972), pp. 23-32.

The Technical Factor: The Electoral System

To these socio-economic and historical factors a technical factor must be added: the electoral system. I expressed its effects in 1946 in the formulation of three sociological laws: (1) a majority vote on one ballot is conducive to a two-party system; (2) proportional representation is conducive to a multiparty system; (3) a majority vote on two ballots is conducive to a multiparty system, inclined toward forming coalitions.

The brutal finality of a majority vote on a single ballot forces parties with similar tendencies to regroup their forces at the risk of being overwhelmingly defeated. Let us assume an election district in which 100,000 voters with moderate views are opposed by 80,000 communist voters. If the moderates are divided into two parties, the communist candidate may well win the election; should one of his opponents receive more than 20,000 votes, the other will be left with less than 80,000, thereby insuring the election of the communist. In the following election, the two parties with moderate views will naturally tend to unite. Should they fail to do so, the weaker party would gradually be eliminated as a dual consequence of “under-representation” and “polarization.” Under representation is a mechanical phenomenon. Elections determined by a majority vote on one ballot literally pulverize third parties (and would do worse to fourth or fifth parties, if there were any; but none exist for this very reason). Even when a single ballot system operates with only two parties, the one that wins is favored, and the other suffers. The first one is over-represented–its proportion of seats is greater than its percentage of the votes-while the party that finishes second is usually under-represented–its proportion of seats is smaller than its percentage of the votes. The English, with their two-party system, have expressed this phenomenon by the law of the cube: the relationship in the percentage of seats held by the two parties would be equal to the relationship of the cubes of the percentages of the votes received (if a and b are the percentages of the votes, and a’ and b’ the percentages of theseats, then we find that a’ / b’ = a3 / b3).

[Janda’s note: The cube law attempts to predict the percentage distribution of seats won in parliament from the percentage distribution of the electoral vote in a two-party system. If the parties divide the vote 50-50, each would win 50% of the seats. But as a party’s vote increases over 50%, the percentage of seats won is not linear, but curvilinear. That is, each percentage point advantage in vote won yields more than one percentage point increase in seats won. This curvilinear relationship can formulated mathematically. The ratio of seats won equals the ratio of the cubes of the votes won.]

When there is a third party, it is even more under-represented than the second. The gap is generally quite large, with the proportion of seats far below the proportion of the votes received. In 1964, the British Liberal party received 11.2 per cent of the votes cast, but only 1.4 per cent of the parliamentary seats. This under-representation tends to eliminate the effects of any votes cast for a third party. But voters are aware of this phenomenon. They also know that a division of votes between two parties holding similar views favors their common adversary. In the case mentioned before, the moderate voters would see clearly that a split between the moderate candidates guarantees a Communist victory: in a subsequent election they would drop the weaker of the two moderate candidates. Thus it is that voters tend to abandon the third party in order to concentrate their votes on the two strongest parties. This tendency toward polarization, a psychological phenomenon, strengthens the mechanical factors conducive to a two-party system.

In a system of proportional representation, the situation is quite different. The very principle of proportional representation explains the multiplicity of parties it produces. Since every minority, no matter how weak it may be, is assured of representation in the legislature, nothing prevents the formation of splinter parties, often separated only by mere shades of opinion. If the conservative party has 6 million votes in the country, corresponding to 300 seats in parliament, and if it splits into three groups about equal in numbers, proportional representation will give each of these about a hundred deputies, and the conservative family will have the same strength in parliament. In other respects, this electoral system does not encourage parties to unite. A coalition is useless from an electoral point of view since the entire system tends to permit everyone to take his chances at the polls.,Hence the reciprocal independence of the political parties.

In a system in which elections arc decided by a majority vote on the second of two ballots, political parties are numerous because the existence of a second ballot permits each party to test its chances on the first one without risking irrevocable defeat through the splintering of parties holding similar views; the regrouping occurs on the second ballot through the game of “withdrawals.” Let us again use the illustration of an election district in which the conservatives have 100,000 voters and the communists, 80,000. If the conservative electorate divides into two parties, with the first receiving 60,000 votes and the second, 40,000, while the communists vote as a bloc on the first ballot, there will still be a second ballot. For the second round, the weaker conservative candidate will withdraw. His supporters will switch their votes to the stronger candidate, who will normally be elected. New parties can thus multiply, but they are usually driven to form alliances with one another to check their opponents by means of “retreats” and “withdrawals.” The second ballot is essentially a voting by coalitions, as was seen in France during the Third Republic and in Imperial Germany, the two large countries that have practiced this system.

Although the preceding laws have been much discussed, often in heated debate, they have never been seriously challenged. The criticism directed against them has not questioned the reality of the phenomenon they express, which is fairly obvious, as much as the precise extent of its influence. It is clear that an electoral reform by itself will not create new parties: parties are a reflection of social forces; they are not born of a simple legislative decision. We can be sure that the relationship between electoral systems and party systems is not something mechanical and automatic. A given electoral regime does not necessarily produce a given party system; it simply exerts an influence in the direction of a particular type of system; it is a force, acting in the midst of other forces, some of which move in an opposite direction. It is also clear that the relationship between electoral and party systems is not a one-way phenomenon; if a one-ballot vote tends toward a two-party system, a two party system also favors the adoption of a single ballot voting system.

The exact role of the electoral system seems, in the last analysis, to be that of an accelerator or that of a brake. An election by a majority vote on a single ballot has a dual effect: first, it poses an obstacle to the appearance of a new party, although this obstacle is not insurmountable (the role of a brake); secondly, it tends to eliminate the weakest party (or parties) if there are more than two (the role of an accelerator). The braking effect was noticeable in Great Britain at the end of the nineteenth century, in the face of a socialist drive, and again after World War 1, in the face of communist and fascist movements. The accelerating effect was even more apparent in the case of the Liberal party, which was practically eliminated in fifteen years (1920-35), although it retains a certain number of supporters who are compelled by the electoral system to choose between Conservatives and Labourites. Deciding by a majority vote on one ballot accelerated in Great Britain the substitution of a two-party system for any other kind.

Proportional representation plays just the opposite role. It does not slow down the development of new parties. It passively registers their appearance, sometimes amplifying the vibrations they generate, like an echo chamber or a seismograph. (In order to check this tendency, proportional representation is rarely applied in toto; it is modified by such measures as permitting local districts to apportion residual votes and by establishing rules regarding the percentage of votes required to gain representation in the legislative assembly.) On the other hand, it retards the elimination of old parties which would otherwise tend to disappear as the social and political scene changes. The “salvaging” of the Belgian Liberal party through proportional representation, beginning in 1900, is a typical example of this phenomenon. Instead of giving way to a twentieth-century-style two-party system, the nineteenth-century system survived with the new system superimposed on it, producing an essentially three-party system (this was also the case in Germany and Austria), However, we must of course distinguish between old movements, deeply rooted among a portion of the population, and superficial movements reflecting temporary political moods or fashions. Proportional representation registers just as clearly the appearance as it does the disappearance of parties of this latter type. Typical examples were the case of “rexism” in Belgium, and, in France, the RPF [Rassemblement du Peuple Francais] in 1951, and Poujadism in 1956.

The results of the two-ballot majority system are similar to those of proportional representation, with a few differences. The two-ballot system seems to be more discouraging to the formation of new parties than proportional representation (but it is far less effective in this than the single-ballot majority vote). Perhaps it is also more helpful to older parties, but it is difficult to formulate any definite conclusions in this matter. Furthermore, it seems to present a certain barrier to brusque changes of political opinion, to movements reflecting momentary moods or impulses, to political groups that are “fashionable” but ephemeral (even though the example of the UNR [Union Nouvelle pour la Republique, the Gaullist party] in 1958 proved to be of a different kind: but the circumstances in this instance were very special). The sharpest difference with the system of proportional representation concerns electoral alliances, A coalition system par excellence, the two ballot regime can sometimes permit the formation of a dual system of alliances, introducing a sort of two-party system in the midst of a multi-party situation. This phenomenon was quite evident in France during the Third and the Fifth Republics, and in Germany from 1870 to 1914.

Having said all this, the fact remains that a change in the electoral system does not always have a decisive influence on the existing party system. However, it seems certain that if proportional representation were to replace the majority vote in Great Britain, a three-party system would appear before very long, making party splits within the ranks of the Labourites and the Conservatives much more likely. The influence of a one-ballot vote in maintaining an already established two-party system is beyond question. It is much less certain that the adoption of such an electoral system would destroy an already existing multiparty system and, for example, reduce to two the number of parties in France or Italy. In any event, a reform of this nature is inconceivable, because an election determined by a majority vote on a single ballot gives rise to unforeseen results when more than two parties are involved. Yet in the German Federal Republic and in Austria, such an electoral reform would very likely hasten the trend, already underway, toward a two-party system. Above all, it would prevent any move in the opposite direction by posing a serious obstacle to possible splits within the two major parties, and would also discourage the revival of small political parties.

Mocny głos Brytyjczyków: NIC O NAS BEZ NAS !

Mocny głos Brytyjczyków: NIC O NAS BEZ NAS!

Tomasz J. Kaźmierski

elektronik, nauczyciel akademicki, profesor Uniwersytetu Southampton w Wielkiej Brytanii, rektor Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie w Londynie; współpracownik Ruchu na rzecz JOW od 1994 r.; e-mail: polonus.uk@gmail.com

http://jow.pl/mocny-glos-brytyjczykow-nic-o-nas-bez-nas/

W poniedziałek, 9 grudnia 2019 r., w porannym programie telewizyjnym BBC Breakfast, prezenter Dan Walker gościł Jo Swinson, liderkę Liberalnych Demokratów. Swinson po raz kolejny powtórzyła, że jeśli LibDems wygrają wybory i ona zostanie premierem, to natychmiast jej rząd zatrzyma proces wychodzenia Brytanii z Unii Europejskiej.  

Dan Walker powiedział na to: „Ale w ten sposób ignorujesz wolę 17,4 milionów ludzi wyrażoną w referendum”. Jo Swinson odpowiedziała, że nie zmieni swoich poglądów, bo jakaś „grupa dyskusyjna” (focus group) wyraża inne zdanie.

Porównanie decyzji podjętej w ogólnonarodowym referendum do opinii grupy dyskusyjnej, którą można zignorować, to było zdecydowanie za dużo. W systemie First-Past-the-Post aroganckie zachowanie polityka jest samobójstwem. W tym systemie każdy polityk jest wszak rozliczany indywidualnie, co daje narodowi wielką siłę polityczną.

Jo Swinson, której slogan wyborczy głosił: „Jo Swinson – następny premier Wielkiej Brytanii”, straciła swój mandat w okręgu East Durbantoshire w Szkocji, w którym wygrała uprzednio dwukrotnie, w 2005 r. i 2017 r. Oprócz niej, z Izby Gmin zniknęła cała plejada polityków wszystkich partii, od dłuższego czasu okazujących swym zachowaniem, że „wiedzą lepiej”, a wyborcy mają tylko patrzeć i słuchać: Dominic Grieve, Sarah Woolaston, David Gauke, Chuka Umunna, Anna Soubry, Sam Gyimah, który kandydował pół roku temu w wyborach lidera Partii Konserwatywnej oraz wielu innych.

Filozof Karl Popper w swym słynnym tekście z 1988 r. (The Economist 23.04.1988) podkreślał zalety systemu First-Past-the-Post m.in. w takich oto słowach:

„(…) the election day ought to be a Day of Judgment. As Pericles of Athens said in about 430 BC, although only a few may originate a policy, we are all able to judge it„.

[„dzień wyborów ma być Dniem Sądu. Jak Perykles z Aten powiedział około roku 430 p.n.e.: może niewielu tworzy politykę, ale wszyscy mamy możliwość jej sądzenia”.]

Wynik wyborów powinien wyprowadzić z błędu każdego, kto myślał, że Brytyjczycy nie użyją swej masowej, oddolnej siły politycznej do usunięcia polityków, którzy lekceważą zdanie wyborców. Sąd dokonany w miniony czwartek głosami 47,5 milionów Brytyjczyków wprowadził Brytanię na drogę uzdrowienia po ponad trzyletnim okresie niestabilności i niepewności. W czwartek wieczorem, pół godziny po zamknięciu obwodów wyborczych, funt skoczył do góry wobec euro z poziomu 1,18 do 1,21, czyli o 2,5%.

Pozostaje pytanie, czy siła polityczna głosów oddanych w jednomandatowych okręgach, która tak łatwo wyrzuca z Parlamentu jednych, jednocześnie wprowadza na to miejsce lepszych. Bądźmy spokojni. Randolph Churchill (ojciec wielkiego Winstona) powiedział w 1884 r. w swojej słynnej mowie pt. „Ufajmy ludziom” wygłoszonej w Birmingham, podczas kampanii promującej tworzenie lokalnych klubów Partii Konserwatywnej dla ludzi pracy:

„Modern checks and securities are not worth a brass farthing. Give me a fair arrangement of the constituencies, and one part of England will correct and balance the other”.

[„Współczesne mechanizmy równowagi politycznej nie są warte funta kłaków. Dajcie mi dobry zestaw okręgów wyborczych, a wtedy jedna część Anglii naprawi i zrównoważy inną”.]

Tak, ufajmy ludziom.