Ordynacja wyborcza a podziały społeczne i narodowa spójność. Dawne wypowiedzi… Morawieckiego zrealizowane: Negatywna selekcja polityczna i polityczny awans miernot.

Ordynacja wyborcza a podziały społeczne i narodowa spójność. Dawne wypowiedzi… Morawieckiego.

Negatywna selekcja polityczna i polityczny awans miernot

Wojciech Błasiak, ekonomista i socjolog, dr nauk społecznych,

http://jow.pl/ordynacja-wyborcza-a-podzialy-spoleczne-i-narodowa-spojnosc/

Rzecz o wpływie proporcjonalnej ordynacji wyborczej do Sejmu na życie polityczne we współczesnej Polsce

Ordynacja wyborcza do parlamentu określa sposób wybierania posłów (i ewentualnie również senatorów) przez wyborców. Określa kto i na jakich warunkach może kandydować, a więc rozstrzyga o treści biernego prawa wyborczego obywateli. Określa równocześnie kogo i na jakich warunkach można wybierać, decydując o sposobie przeliczania oddanych głosów na mandaty poselskie, a więc rozstrzyga o treści czynnego prawa wyborczego obywateli.

Partyjna oligarchia wyborcza

Ponieważ w Polsce to Sejm, a nie Senat, jest w systemie parlamentarno-gabinetowym rdzeniem władzy politycznej, to ordynacja wyborcza do Sejmu, a nie do Senatu, jest decydująca dla określania ustroju politycznego państwa.

Obecna proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu w Polsce odbiera obywatelom ich bierne prawo wyborcze. W przeciwieństwie bowiem do ordynacji większościowej z regułą jednomandatowych okręgów wyborczych, uniemożliwia im indywidualne kandydowanie do Sejmu jako obywatelom właśnie. W ordynacji proporcjonalnej mogą oni kandydować wyłącznie jako przedstawiciele komitetów wyborczych z reguły partii politycznych, a więc wyłącznie za zgodą i akceptacją na ten start liderów i działaczy samych partii politycznych. Jest to złamaniem Konstytucji, która gwarantuje wszystkim obywatelom ich bierne prawo wyborcze do kandydowania.

Obecna proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu czyni równocześnie fasadowym czynne prawo wyborcze obywateli. Czynne prawo wyborcze do wybierania swoich przedstawicieli jest bowiem pozorowane aktem głosowania na już wybranych przez władze partii polityczne ich kandydatów. Czynne prawo wyborcze jest więc fasadowe, gdyż obywatel jest zmuszony do wybierania swoich przedstawicieli wyłącznie spośród już wybranych przedstawicieli partii politycznych. Tym samym polscy obywatele nie mają możliwości wybierania swoich kandydatów spośród tych Polaków, którzy chcieliby kandydować.

Tym samym proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu tworzy w rzeczywistości polityczny ustrój oligarchii wyborczej, w której to partie polityczne jako instytucje mają monopol na wybór posłów do parlamentu. Tylko bowiem z ich list wyborczych, o składzie osobowym, o którym one same decydują, można zostać wybranym do reprezentowania politycznego wyborców. Wyborcy głosują, ale wybierają tylko spośród już wybranych kandydatów partii politycznych.

Dzięki tej ordynacji posłowie, a w konsekwencji i politycy, nie są bezpośrednio zależni od wyborców. Są bowiem bezpośrednio zależni od władz swoich partii, które ustalają listy wyborcze, decydując o ich losie politycznym. Konsekwencją socjopolityczną jest działanie prawidłowości Fredericka Forsytha w postaci stałej tendencji do korupcji, strukturalnej nieudolności i samowoli polityków, a szerzej przedstawicieli wszelkiej władzy w państwie.

Wynika to z faktu, iż brak bezpośredniej zależności od wyborców, a szerzej społeczeństwa, w sytuacji posiadania władzy w stosunku do tegoż społeczeństwa, rodzi stałe poczucie wyższości i bezkarności. Jest to fundament funkcjonowania miękkiego państwa oligarchicznego, które ma stałą tendencję do korupcji, nieskuteczności i samowoli, aż po anarchię jego aparatów władzy.

Generowanie podziałów socjopolitycznych i ideologicznych

W ordynacji większościowej z regułą JOW o wyborze kandydata decyduje bezwzględna większość wyborców w jego okręgu wyborczym. Kandydaci muszą więc odwoływać się do interesów, aspiracji i ambicji bezwzględnej większości swoich wyborców, czyli do ich większości. Muszą więc formułować programy wyborcze odwołujące się do tej większości, a następnie realizować je w parlamencie. A to oznacza konieczność odwoływania się do tego, co nade wszystko łączy większość i poszukiwania rozwiązywania wspólnych dla tej większości problemów, a redukowania tego, co tę większość w różny sposób dzieli. W konsekwencji zaś oznacza to konieczność poszukiwania wspólnych kompromisów w tych podziałach i różnicach. To wzmacnia spójność socjopolityczną, a w konsekwencji narodową wspólnotę. „… kandydaci i ich sztaby wyborcze – twierdził Mateusz Morawiecki – muszą umieć wypracowywać rzeczywiste kompromisy pomiędzy różnymi, nierzadko przeciwstawnymi sobie grupami społecznymi. Te zaś kompromisy mają dla społeczności danego okręgu (a w efekcie końcowym dla całego społeczeństwa) bardzo pozytywne znaczenie i ukazują zantagonizowanym grupom wspólny cel i wypracowują opcję rozwoju akceptowalną dla większości wyborców” (Mateusz Morawiecki, Jak najlepiej wybierać posłów?, w: Romuald Lazarowicz, Jerzy Przystawa [redakcja], Otwarta księga. O jednomandatowe okręgi wyborcze, Wydawnictwo SPES, Wrocław 1999, s. 92-93)

Rozwiązywanie wspólnych dla większości problemów i tworzenie akceptowalnych przez większość kompromisów staje się z konieczności dla tak wybranych posłów rdzeniem ich praktyki parlamentarnej, bez którego nie zostaliby ponownie wybrani. „Elementem kultury politycznej systemów większościowych – twierdzą D. C. Hallin i P. Mancini – a przynajmniej tych o ugruntowanej tradycji demokracji większościowej – jest zasada, że partie współzawodniczą nie po to, aby uzyskać większy udział we władzy w celu reprezentowania jednego segmentu społeczeństwa, ale w celu reprezentowania całego narodu” (D. C. Hallin, P. Mancini, Systemy medialne. Trzy modele mediów i polityki w ujęciu porównawczym, Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2007, s. 51).

W ordynacji proporcjonalnej o wyborze kandydata z listy partyjnej decyduje poparcie dla jego partii i jej liderów określonego segmentu społeczeństwa, jakiejś jego części, jakiegoś jego procentu. Ten segment, ta część, ten procent ogółu jest wyodrębniony poparciem dla danej partii politycznej, która się do jego wyodrębnionych, a różnych od całości społeczeństwa interesów, aspiracji i ambicji odwołuje. W ordynacji proporcjonalnej nie ma odwoływania się do kompromisowych rozwiązań, a interesy wspólne są w istocie neutralne politycznie, gdyż nie służą wzmacnianiu partyjnego i partykularnego elektoratu. Tak więc w tej ordynacji kandydaci list partyjnych odwołują się ostatecznie do tego, co dzieli społeczeństwo, a przynajmniej go różnicuje. I dotyczy to również ich praktyki parlamentarnej. Parlamentarne partie działają zasadniczo na rzecz zwiększania swego partykularnego wpływu w sprawowaniu władzy w państwie, a nie rozwiązywaniu problemów dla całego społeczeństwa.

W ordynacji proporcjonalnej – dowodził M. Morawiecki – tworzą się partie, reprezentujące interesy wąskich grup społecznych. Zasada wyłącznej obrony interesów własnego zaplecza wyborczego (…) jest niejako wbudowana w kampanię wyborczą i przyszły model działania. Kandydaci nie mają bodźca do wypracowania kompromisów z innymi grupami interesów. W ten sposób model ordynacji proporcjonalnej przyczynia się do dezintegracji i atomizacji społeczeństwa” (M. Morawiecki, s. 93).

Tak więc ordynacja proporcjonalna generuje podziały socjopolityczne i ideologiczne w społeczeństwo na potrzeby partii politycznych. Partie polityczne są obiektywnie zainteresowane utrzymywaniem, a nawet pogłębianiem tych podziałów socjopolitycznych i ideologicznych, które utrzymują i scalają ich segmentowe elektoraty wyborcze. To ostatecznie prowadzi do osłabiania więzi narodowych i stale deformuje życie polityczne społeczeństwa i destabilizuje procesy rządzenia i administrowania państwem.

W przypadku Polski mamy do czynienia z tworzeniem się nowych podziałów socjopolitycznych w oparciu o różnice ideologiczne czy tylko etyczne. Takim klasycznym tego przykładem jest stałe wykorzystywanie różnicy stosunku do aborcji, jako generującego podziały socjopolityczne. Do tworzenia nowych podziałów, wokół których można stworzyć nowy segment elektoratu wyborczego wykorzystywane są wręcz koniunkturalne napięcia społeczne, które generuje się i utrwala. Takim przykładem była katastrofa smoleńska czy jest obecny spór wokół reformy sądownictwa. To dodatkowo rozbija spójność społeczną i narodową oraz dezintegruje życie nie tylko polityczne, ale i całość życia społecznego.

Ma to szczególnie negatywny wpływ na praktykę funkcjonowania parlamentu i jakość jego pracy, podobnie jak i na jakość rządzenia. „Nie jest rolą członka parlamentu reprezentować wyborców tak, jakby byli losową próbką ludzi – pisał kanadyjski filozof polityku John T. Pepall – I nie jest rolą rządu służyć ludziom podzielonym ze względu na ich poglądy czy interesy, problemy czy kultury, płeć czy grupy wiekowe i tak dalej. Rząd musi działać na rzecz wspólnych interesów i spraw publicznych ludzi. Członkowie parlamentu muszą koncentrować się na wspólnym dobru i muszą próbować reprezentować wyborców we wspólnych sprawach, a nie tak jak oni mogą być podzieleni” (John T. Pepall, Laying the Ghost of Electoral System, Canada’s Faunding Ideas Series, September 2011, s. 3).

Partiokracja i oligarchie partyjne

W ordynacji większościowej to poseł jest reprezentantem wyborców, gdyż jest od nich bezpośrednio zależny i przez nich bezpośrednio oceniany. Zależność zaś posła od jego partii jest tylko pośrednia. Ostateczny los posła jest bowiem w rękach wyborców, a nie w rękach władz partii. W konsekwencji partie polityczne są formami stowarzyszeń politycznych o konfederacyjnym charakterze, opartym na szerokich kompromisach i uzgodnieniach pomiędzy tworzącymi je grupami politycznymi. Władze partii są bezpośrednio pochodną władzy reprezentacji parlamentarnej i ich liderów.

Obowiązkiem posła tak wybieranego, ocenianego i rozliczanego politycznie jest reprezentowanie ogółu wyborców swojego okręgu, gdyż został wybrany bezwzględną większością głosów wyborców tego okręgu. Poseł jest „osobiście odpowiedzialny przed ludźmi”, jak to ujął Karl Popper (Karl Popper, O demokracji, w: R. Lazarowicz, J. Przystawa…, s. 17). Ta osobista odpowiedzialność jest zagwarantowana faktem, iż jest on jedynym przedstawicielem wyborców w ich relatywnie małym, bo kilkudziesięciotysięcznym okręgu wyborczym.

Sytuacja ulega całkowitej zmianie przy wyborze posła w ordynacji proporcjonalnej. „Wszystko to jest zniesione – twierdził K. Popper – jeżeli konstytucja jakiegoś państwa zawiera postanowienie o reprezentacji proporcjonalnej. Albowiem przy obowiązywaniu tej zasady kandydat zabiega o wybór wyłącznie jako przedstawiciel partii, niezależnie od sformułowania konstytucji. Jego wybór jest wyborem głównie, jeśli nie wyłącznie, pewnej partii, do której kandydat należy. Jego zatem podstawowa lojalność dotyczy partii i ideologii partyjnej, nie zaś ludzi (z wyjątkiem może przywódców partyjnych)” (K. Popper…, s. 18)

Dlatego w ordynacji proporcjonalnej poseł jest nade wszystko reprezentantem partii politycznej, gdyż jest od niej bezpośrednio zależny, jest przez nią oceniany i rozliczany. Jego los polityczny jest całkowicie zależny od decyzji władz partii. To te władze decydują, czy wystartuje on w wyborach parlamentarnych oraz zasadniczo przesądzają o jego szansach wyborczych, decydując o kolejności jego miejsca na partyjnej liście wyborczej.

Tak wybrany poseł jest natomiast tylko pośrednio zależny od wyborców, będąc znacząco anonimowy wśród wielości posłów w kilkusettysięcznym okręgu wyborczym. Nawet w sytuacji osobistej kompromitacji w danym okręgu wyborczym, zawsze może zostać wystawiony na liście partyjnej w innym okręgu wyborczym, w którym jest nieznany.

Ordynacja proporcjonalna całkowicie zmienia charakter i formułę partii politycznych w stosunku do partii w ordynacji większościowej. „Przede wszystkim reprezentacja proporcjonalna nadaje partiom (nawet jeśli dzieje się to tylko pośrednio) status konstytucyjny – twierdził K. Popper – którego w innym przypadku nie dostąpiłyby. Albowiem nie mogą już wybierać osoby, której powierzam reprezentowanie mnie – wybierać mogę jedynie pewną partię. Ludzie zaś, którym wolno reprezentować tę partię, wybierani są wyłącznie przez tę partię. O ile ludzie i ich opinie zawsze zasługują na największe poszanowanie, o tyle opinie przyjmowane za obowiązujące przez partie (które są typowymi narzędziami osobistego awansu i władzy, ze wszystkimi związanymi z tym możliwościami intryg) nie powinny być utożsamiane ze zwykłymi ludzkimi poglądami. Są one bowiem ideologiami” (K. Popper… s. 17).

Partie polityczne w ich statusie konstytucyjnym monopolizują podmiotowość polityczną i uzyskują oligarchiczną władzę w państwie. Nikt poza ich decyzjami nie może wejść na scenę polityczną państwa. Żaden polityk, żadne środowisko polityczne i żadna grupa polityczna nie jest w stanie funkcjonować politycznie na poziomie państwa poza partiami politycznymi. Państwo zaś jest w konsekwencji łupem wyborczym samych partii po wygranych wyborach parlamentarnych.

Tworzy to system partiokracji, w którym jedynie partiom politycznym przysługuje pełna podmiotowość polityczna w państwie, włącznie z wyłącznością na realizację obywatelskich praw wyborczych w postaci biernego i czynnego prawa wyborczego. To partie polityczne, a nie obywatele de facto kandydują i są wybierane oraz to one wybierają tych, na których potem głosują wyborcy.

Są to wszakże partie, które nie mają charakteru stowarzyszeniowego i konfederacyjnego, lecz mają charakter zorganizowanej grupy politycznego interesu. Są grupami politycznego interesu, których celem jest udział we władzy państwowej dla realizacji interesów swych członków. Są równocześnie zorganizowane oligarchicznie, gdyż pełnia władzy nad posłami, a szerzej partyjnymi politykami, spoczywa w rękach zwykle nielicznego kierownictwa partyjnego, zwykle z wyraźną koncentracją władzy partyjnej w rękach jednego lidera (wręcz na podobieństwo wojskowego wodza otoczonego partyjnym dworem). Ta oligarchiczna, aż po wodzowską partyjna władza wynika z prawa do ustalania i wystawiania list wyborczych, a więc decydowania kto i z jakimi szansami może zostać posłem, a tym samym politykiem.

W tym systemie partiokracji wprowadzane są do życia politycznego państwa, a również życia społecznego, nowe podziały i zróżnicowania polityczne, wynikające wyłącznie z funkcjonowania partii politycznych i ich walki o władzę w państwie. Życie polityczne państwa zostaje zdominowane przez interesy partyjne. W przypadku zaś Polski dyskurs zaś publiczny został całkowicie zdominowany dyskursem międzypartyjnym, który w większości nie ma bezpośredniego czy wręcz żadnego związku z realnymi problemami kraju. Został stworzony wyłącznie z powodu systemu partiokracji.

Ponieważ w ordynacji proporcjonalnej wyborcy głosują na medialne wizerunki partii politycznych i ich liderów, system medialny staje się kluczowym podsystemem politycznym. Media zaś funkcjonują wręcz jako ośrodki władzy politycznej, gdyż uzyskują dzięki tej ordynacji możliwość bezpośredniego wpływu na wynik wyborów parlamentarnych, a nawet o nich mogą przesądzać. W wypadku Polski daje to możliwość bezpośredniego zagranicznego ingerowania przez niemiecki (prasa, portale internetowe i radio RFM) i amerykański (telewizyjny koncern TVN) kapitał medialny w wyniki wyborów parlamentarnych.

Negatywna selekcja polityczna i polityczny awans miernot

W ordynacji większościowej wybory wygrywa w kilkudziesięciotysięcznym okręgu wyborczym tylko jeden poseł. Partie polityczne są zmuszone do bardzo starannej selekcji najlepszych kandydatów, którzy zagwarantują im wysokie szanse na zwycięstwo wyborcze. Głosuje się bowiem nade wszystko na osoby kandydatów, a ich partyjność jest rzeczą choć istotną, to wtórną. Poza tym zawsze można zostać posłem niezależnym i bez szyldu partyjnego, co każdorazowo dokumentują wybory w Wielkiej Brytanii.

Kandydat na posła w ordynacji większościowej musi mieć kompetencje do przeprowadzenia skutecznej kampanii wyborczej, opartej nade wszystko na bezpośrednich i osobistych relacjach z wyborcami. Jest przez nich dzięki temu bezpośrednio oceniany i sprawdzany, w zakresie kompetencji merytorycznych i społecznych. Kandydat musi wręcz wykazywać minimalne cechy przywódcze, dzięki którym zostanie politycznym liderem dla bezwzględnej większości swoich wyborców. A zatem wykazywać się minimalną choćby misyjnością polityczną, odpowiedzialnością polityczną i etyką polityczną. „Selekcja w głównych dużych partiach – pisał na przykładzie Wielkiej Brytanii Tomasz J. Kaźmierski – jest procesem długotrwałym, gdyż partie nie mogą sobie pozwolić na wystawienie kogoś, kto nie będzie w stanie przekonać do siebie wyborców w konkurencji z innymi kandydatami. Wybory są przecież wolne, bo każdy może w nich stanąć, inne partie też szukają jak najlepszego kandydata, partia przegrywała nawet w tzw. pewnym okręgu, a mandat zdobywał kandydat niezależny” (Tomasz J. Kaźmierski, Przedwyborcza selekcja kandydatów partyjnych w UK, „Biuletyn Informacyjny Ruchu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych” 2009, nr 31 (11 listopada), s. 6).

W ordynacji proporcjonalnej, w której kampanię wyborczą w kilkusettysięcznych okręgach wyborczych rozgrywa się medialnie i wizerunkowo, osobowości kandydatów są nieistotne, a przynajmniej mało istotne. Głosy oddaje się bowiem na medialne wizerunki partii politycznych i ich liderów. Wyborcy nie są w stanie rozpoznać kilkudziesięciu kandydatów różnych partii, a nawet zapoznać się z kilkunastoma kandydatami jednej partii. Kandydaci pozostają w dużym stopniu anonimowi. Pozwala to partiom politycznym na wystawianie kandydatów spośród wyłącznie własnych politycznych środowisk partyjnych, co drastycznie ogranicza proces selekcji przedwyborczej. Równocześnie najważniejszym kryterium selekcji staje się lojalność wobec kierownictwa partii. „Kierownictwo partyjne zaś – dowodził F. Forsyth – raczej nie wysunie kogoś, kto nie będzie bezwarunkowo posłuszny partii i lojalny wobec partii bez najmniejszych wątpliwości. W grę wchodzi zresztą także lojalność wobec własnej kariery, gdyż posłuszeństwo jest kluczem do otrzymanie dobrze rokującego miejsca na liście. W ten sposób wodzowie zawłaszczyli sobie aparat partyjny, który przeszedł na ich osobisty użytek. Mamy więc władzę trwałą i absolutną. A władza trwała i absolutna prowadzi do przekazywania sobie pieniędzy w Szwajcarii” (Frederick Forsyth, O arogancji i korupcji władzy, „Die Woche”, 21.01.2000, za: „Forum”, 6.02.2000).

Jest to prawidłowość tworząca negatywną selekcję do partyjnych grup parlamentarnych, a dalej do partyjnych grup władzy w państwie. Posłowie, którzy byliby czy są lojalni wobec nade wszystko wyborców i nie okazują ścisłej lojalności wobec kierownictwa partii, są po prostu eliminowani z partyjnych list w kolejnych wyborach. W ten sposób tworzono bowiem prawidłowość wybierania do polskiego Sejmu „miernych, biernych, ale wiernych”. Aż po obecny poziom miernot politycznych. Jest to widoczne w perspektywie 30 lat w postaci całkowitego wyeliminowania już od III kadencji Sejmu lat 1997-2001 posłów zdolnych do tworzenia i przeprowadzania ustaw poselskich niezależnych czy wręcz niewygodnych dla kierownictwa swojej partii.

A ponieważ wynik wyborczy zależy od procentu zdobytych głosów przez całą listę, w Polsce posłami zostają ludzie nawet o wyjątkowo niskim poziomie merytorycznym, ideowym i etycznym po otrzymaniu indywidualnie nawet niewielkiej liczby głosów. W ordynacji większościowej nigdy nie zostaliby parlamentarzystami. Ich niska jakość zostałaby rozpoznana publicznie przez wyborców. W ordynacji proporcjonalnej zaś kryją się za anonimowością listy wyborczej, a wybrani zostają niewielką ilością głosów.

W Polsce, po 30 latach trwania tej negatywnej selekcji mamy teraz do czynienia z powszechnym już awansem miernot politycznych do Sejmu, a w skrajnej postaci z awansem wręcz hołoty politycznej, pozbawionej w swych grupowych zachowaniach podstawowych norm etycznych, ideowych i intelektualnych. Drastycznie niski poziom dyskursu politycznego, acz i publicznych zachowań politycznych, zarówno w polskim parlamencie, jak i mediach, jest tego dobitnym dowodem.

Skutkiem jest wręcz całkowite wyjałowienie merytoryczne i ideowe dyskursu międzypartyjnego. Dowodzi tego całkowicie bezprogramowa i bezideowa kampania wyborcza w tegorocznych wyborach parlamentarnych. I taki właśnie bezprogramowy i bezideowy jest obecnie polski parlament. Oznacza to pogłębianie negatywnego przywództwa państwowego i narodowego, ze wszystkimi tego trudnymi do przewidzenia w przyszłości skutkami.

Można wszakże przewidywać narastający chaos życia politycznego w Polsce i możliwe przesilenie, nawet w wyniku pojawienia się relatywnie niewielkiej nowej, a ożywczej siły politycznej.

Można przewidywać bowiem, zgodnie z matematyczną teorią katastrof, wystąpienie politycznego „efektu motyla”, gdy pojawienie się nowej a niewielkiej i antysystemowej siły politycznej, może wywołać huragan polityczny w coraz bardziej chaotycznym systemie politycznym Polski. I zachęcam Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych do wystąpienia w roli politycznego „motyla”.

11 grudnia 2019

„EROTOMAN MORAWIECKI. NIEŚLUBNE DZIECKO I KOCHANKA W PAŃSTWOWYM BANKU”. Gangi wzięły się za łby, już dość jawnie. BGK, „tajny” Fundusz Kowidowy a bankructwo Polski.

EROTOMAN MORAWIECKI. NIEŚLUBNE DZIECKO I KOCHANKA W PAŃSTWOWYM BANKU. Gangi wzięły się za łby, już dość jawnie.

Leszek Szymowski TV

Tu nie chodzi jedynie o „rotomanię”. Wystaje spod tej pierzyny… Bank Gospodarstwa Krajowego, „tajny” Fundusz Kowidowy. Czy tu jest 200 miliardów złotych? Czy służy ukryciu strasznego zadłużenia państwa? Chyba niedługo to się ujawni.

=========================

Po zastanowieniu – umieszczam.

Na czyje zlecenie L. Szymowski podjął się tej – przecież bardzo niebezpiecznej – roboty?

To ukryte przed nami gangi, działające w Polsce, wzięły się za łby, już dość jawnie.

Panie Leszku, masz nadzieję na przeżycie tej akcji?

Niejasna przeszłość Morawieckiego. Braun: „Służby państwowe MUSZĄ odnieść się do tej kwestii”.

Reakcja bidnej spanikowanej kobiecinki [Marszałek Witek] wskazuje, że agenturalna przeszłość Morawieckiego jest prawdą. Poseł Braun zawiadamia służby.

Morawiecki agentem Stasi?

====================================

To drugi wybuch bomby w akcji „Bij Vateuszka”.

Po pierwszej zapadła cisza. Czyżby była to cisza GROBOWA?

Dla kogo? Zobaczymy?

Mirosław Dakowski

===========================

mail:

Tak, to na pewno syn Kornela. Tamten też był „rotomanem”.

Reakcja bidnej spanikowanej kobiecinki [Marszałek Witek] wskazuje, że agenturalna przeszłość Morawieckiego jest prawdą. Poseł Braun zawiadamia służby.

Reakcja bidnej spanikowanej kobiecinki [marszałek Witek] wskazuje, że agenturalna przeszłość Morawieckiego jest prawdą.

Braun zawiadamia służby o możliwej współpracy Morawieckiego ze STASI!

Marszałek Sejmu nerwowo przerywa wystąpienie, a polska bezpieka żenująco komentuje sprawę!

https://wprawo.pl/braun-zawiadamia-sluzby-o-mozliwej-wspolpracy-morawieckiego-ze-stasi

Dziś (15.12.2022) z mównicy sejmowej poseł Grzegorz Braun (Konfederacja) poruszył sprawę doniesień dziennikarza śledczego Leszka Szymowskiego o możliwej współpracy premiera Mateusza Morawieckiego z komunistyczną, niemiecką bezpieką STASI. Marszałek Witek nerwowo przerwała posłowi wystąpienie, a dzień wcześniej w żenujący sposób zarzuty skomentował Stanisław Żaryn, rzecznik bezpieki w Polsce.

– Minął tydzień od upublicznienia przez dziennikarza śledczego Leszka Szymowskiego informacji o podwójnej rejestracji Mateusza Jakuba Morawieckiego jako tajnego współpracownika sowiecko-niemieckiej tajnej służby STASI. Pseudonimy “Jakob” i “Student”. Cisza w eterze utrzymywana przez władzę i służby skłania mnie do złożenia wniosku formalnego w zgodzie z regulaminem o zarządzenie przerwy, zwołanie konwentu seniorów, tak aby pani marszałek mogła skonsultować sposób przedstawienia Wysokiej Izbie informacji o tej sprawie, a z ostrożności procesowej proszę traktować tę moją wypowiedź jako publiczne zawiadomienie szefa służb, ministra sprawiedliwości… – dziś z mównicy sejmowej mówił Grzegorz Braun.

Przemówienie przerwała Marszałek Sejmu Elżbieta Witek: – Proszę zawiadomić, proszę zawiadomić, no właśnie kogo, proszę zawiadomić no właśnie kogo nerwowo odpowiadała Witek.

================================

W sprawie potencjalnej współpracy Morawieckiego ze STASI wypowiedział się także Stanisław Żaryn, zastępca Ministra Koordynatora Służb Specjalnych. Zamiast informacji o wszczętym postępowaniu weryfikującym informacje podane przez Szymowskiego, Żaryn pokusił się o komentarz redukujący poważne doniesienia dziennikarza śledczego do rangi… rosyjskiej propagandy.
W polskiej przestrzeni informacyjnej odnotowano próbę zdezawuowania i podważenia wiarygodności Premiera RP poprzez insynuowanie jego związków ze służbami NRD. Te pomówienia, jednoznacznie zbieżne z celami informacyjnymi FR, padły na podatny grunt cz. klasy politycznej w Polsce – na Twitterze napisał Żaryn.

To pierwsza i ostatnia reakcja obozu rządzącego na poważne zarzuty, wysunięte przez dziennikarza śledczego. Co więcej, jak wskazuje zam Szymowski, sprawą o dziwo nie zajmuje się nie tylko polska władza, ale także media głównego ścieku.
Gdyby w kraju z dobrze funkcjonującą demokracją znany dziennikarz śledczy (prawie 20 lat pracy) ogłosił, że prezydent albo premier został zarejestrowany przez obcy wywiad kilkadziesiąt lat temu, wywołałoby to polityczne trzęsienie ziemi. Gdyby dziennikarz mówił prawdę, dostałby Pulitzera a polityk zakończyłby karierę. Gdyby okazało się, że dziennikarz kłamie, szybko zmieniłby zawód. To, że nasze media w ogóle tej sprawy nie zauważyły, nasi dziennikarze przeszli nad tym do porządku dziennego a premier i jego otoczenie udają, że sprawy nie ma – to wszystko świadczy o tym w jak głębokim paraliżu pogrążony jest nasz kraj – na Facebook’u sprawę skomentował Szymowski.

Niejasna przeszłość Morawieckiego. Braun: „Służby państwowe MUSZĄ odnieść się do tej kwestii”.

Niejasna przeszłość Morawieckiego. Braun: „Służby państwowe MUSZĄ odnieść się do tej kwestii”.

https://nczas.com/2022/12/11/niejasna-przeszlosc-morawieckiego-braun-sluzby-panstwowe-musza-odniesc-sie-do-tej-kwestii-video/

[odnośniki do paru wypowiedzi ustnych – w oryginale. MD]

W sobotę w Sejmie odbyła się konferencja prasowa Konfederacji z udziałem dziennikarza śledczego Leszka Szymowskiego. Oświadczył on, że dotarł do dokumentów świadczących o tym, że premier rządu warszawskiego Mateusz Morawiecki był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa NRD.

Do sprawy podczas konferencji prasowej odniósł się m.in. poseł Konfederacji Grzegorz Braun. Jak podkreślał w sobotę, „kilkadziesiąt godzin mija od chwili upublicznienia tej szokującej informacji”.

– Albo zatem pod śledztwem powinien znaleźć się Leszek Szymowski albo też służby trzyliterowe powinny zająć się intensywnie, choć poniewczasie, osobą premiera rządu Rzeczypospolitej Polskiej Mateusza Jakuba Morawieckiego – stwierdził.

– To zbieżność, taka sobie zbieżność, prawda. Drugie imię pana premiera odpowiada jednemu z jego pseudonimów, nadanych mu przez służbę sowiecką, niemieckojęzyczną, Stasi. Inoffizielle Mitarbeiter, czyli nieformalny, nieoficjalny współpracownik, odpowiednik naszego krajowego TW – tajnego współpracownika – mówił dalej Braun.

W ocenie posła Konfederacji, „gdyby nawet pod tymi sygnaturami nie miało się kryć nic bardziej szokującego od samej informacji o rejestracji, no to szanowni państwo, uświadommy sobie, że sam fakt zarejestrowania w tym charakterze może być (…) podstawą do jakichś zawoalowanych, mniej lub bardziej, szantaży”.

Braun wskazał na „kolejne decyzje i zaniechania rządu Mateusza Morawieckiego, np. w kontaktach z eurokołchozem, np. kamienie milowe, np. uznanie rozmaitych roszczeń i uroszczeń Unii Europejskiej wobec Polski, podatki nakładane na Polaków i akceptowane przez Morawieckiego, który tam w Brukseli na wszystko się zgadzał, a tu przyjeżdżał do Warszawy i robił dobrą, zakłamaną, minę do tej złej gry z trybuny sejmowej zapewniając, że wszystko jest w najlepszym porządku”.

– Wzywamy, szanowni państwo, może nawet panie prezesie nie samego premiera Morawieckiego, bo ta jego zdolność do krętactwa jest renomowana i dał temu wiele razy wyraz, złożył tego dowody, ale właśnie służby. Służby państwowe muszą odnieść się do tej kwestii – mówił Grzegorz Braun nawiązując do słów Janusza Korwin-Mikkego.

Demokracja demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować !

Demokracja demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować !

Kulisy demokracji kierowanej.

9.12.2022 https://prawy.pl/123213-stanislaw-michalkiewicz-kulisy-demokracji-kierowanej-felieton/

Stanisław Michalkiewicz

Demokracja demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować! – twierdził w filmie Krzysztofa Zanussiego “Kontrakt” partyjny buc, grany przez Janusza Gajosa. Taki pogląd nie jest specjalnie popularny w środowisku mikrocefali, uważających, że demokracja, to pełny spontan i odlot, niczym Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy pana “Jurka” Owsiaka.

Inaczej w środowisku hołdującym teoriom spiskowym, które programowo nie wierzy w żadne oficjalne wersje, niczym ów uczeń, co to opowiadał, iż pani w szkole mówiła, że Fenicjanie robili szkło z piasku. – To nie jej wina – wyjaśniał słuchaczom. – Ona tak musi, bo inaczej wylaliby ją z roboty.

Taki sceptycyzm nie jest pozbawiony podstaw, zwłaszcza w krajach które doświadczyły komunizmu w jego sowieckiej wersji – bo są również wersje inne, na przykład ta, którą obecnie forsuje Partia Demokratyczna w USA, no i oczywiście – Unia Europejska. Ta alternatywna wersja różni się od bolszewickiej między innymi tym, że nie jest obliczona na niszczenie instytucji publicznych, tylko na ich wykorzystanie dla potrzeb rewolucji. Na tym właśnie m.in. polegała polityka narodowościowa uprawiana przez Józefa Stalina. – Nie możecie wytrzymać, żeby nie mówić, dajmy na to, po białorusku? A gadajcie sobie na zdrowie, byleście tylko w tym języku wychwalali socjalizm i Józefa Stalina.

Więc w krajach, które doświadczyły na sobie komunizmu w wersji sowieckiej, zwłaszcza w pokoleniu starszym, które tę szczepionkę dostało, dość powszechnie panuje sceptycyzm wobec rozmaitych wynalazków. Jakże inaczej, skoro ludzie pamiętają, jak to ówcześni utytułowani eksperci stręczyli wszystkim na przykład “centralizm demokratyczny”, a więc coś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie? Co innego ludzie młodzi, którzy tej szczepionki nie dostali. To właśnie oni stanowią lwią część uczestników wszystkich “strajków kobiet” i innych, podobnych przedsięwzięć, w których naiwniacy płci obojga są przez cwanych promotorów komunistycznej rewolucji wykorzystywani do destrukcji organicznych więzi społecznych, by w ten sposób historyczne narody przerobić na “nawóz historii”, wykorzystywany potem przez rewolucyjne Judenraty. Wtedy przyjdzie kryska również na proletariat zastępczy, który – jako już niepotrzebny – zostanie przepuszczony przez maszynkę do mięsa – jak to zrobił Stalin z tak zwanymi “starymi bolszewikami”.

Wróćmy jednak do kwestii, czy demokracja to pełny spontan, czy też ktoś tym kieruje? Wyjdźmy od pytania, co jest niezbędne do rządzenia państwem? Dwie rzeczy: wiedza i siła. I jednym i drugim dysponuje armia i tajne służby. Wprawdzie dzisiaj, kiedy słyszymy deklaracje niektórych naszych generałów w związku z wojną na Ukrainie, możemy nabrać wątpliwości, czy mają oni w ogóle jakąś wiedzę, czy tylko kierują się myśleniem życzeniowym, ale może nie jest aż tak źle, może oni też są w sytuacji, jak ta nauczycielka, co to mówiła dzieciom, że Fenicjanie robili szkło z piasku. Doniesienia medialne, jakoby w wojsku nikt nie był pewny dnia ani godziny, takiemu optymizmowi sprzyjają. Inna sprawa, czy wskutek tego nasza generalicja nie zatraciła zdolności rządzenia państwem, bo przecież przyzwyczajenie, zwłaszcza długoletnie, do wygadywania głupstw, staje się drugą naturą, a od tego może już nie być odwrotu.

Co innego tajne służby, czyli bezpieczniacy. Jeśli nawet nie wszystko, to w każdym razie bardzo wiele wskazuje na to, iż naszą demokracją to one kierują i to od stanu wojennego, wprowadzonego 13 grudnia 1981 roku, Jak pamiętamy, wtedy internowany został Edward Gierek i jego pierwszy minister Piotr Jaroszewicz. Przecież nie ze względu na to, że byli oni przeciwni socjalizmowi, czy sojuszowi z ZSRR, tylko ze względów edukacyjno-pedagogicznych – żeby pokazać, że partia już się nie liczy, tylko bezpieka – wojskowa i “cywilna”, czyli SB. I tak już zostało z tym, że SB w połowie lat 80-tych została przez wywiad wojskowy rozgromiona i to on w rezultacie przeprowadził u nas sławną transformację ustrojową, zgodnie z ustaleniami poczynionymi przez Daniela Frieda z Departamentu Stanu ze strony amerykańskiej i ówczesnego szefa KGB Władimira Kriuczkowa ze strony sowieckiej.

Dodatkową poszlaką jest nie tylko to, że wywiad wojskowy przeszedł transformację ustrojową w szyku zwartym, podczas gdy rozgromiona SB została poddana “weryfikacji”, ale również to, że prezydentami w “wolnej Polsce” zostawali tajni współpracownicy jak nie wywiadu wojskowego, to SB – o ile zostali przejęci przez wywiad wojskowy. Tak było z generałem Jaruzelskim, tak było z Kukuńkiem, tak było z Aleksandrem Kwaśniewskim i tak było z Bronisławem Komorowskim. Epizodu konfidenckiego nie miał Lech Kaczyński i Andrzej Duda – chociaż czy w takich sprawach można mieć absolutną pewność? Co na ten temat pisze poeta?

“Za ten grzech Ojczyznę biedną ogień spaliłby niebieski,

gdyby nie to, że jej strzeże anioł: Zygmunt Wasilewski.

On tu jeden trzyma fason ponad Żydów podłą zgrają

i on jeden nie jest mason – chociaż – czego nie gadają?”

Jak wiadomo, wywiad wojskowy w postaci WSI został zlikwidowany we wrześniu 2006 roku, nawiasem mówiąc, przy udziale jegomościa obecnie zdemaskowanego jako rosyjski szpieg, którego, niczym gorący kartofel, przerzucają między sobą Antoni Macierewicz i Książę-Małżonek – kto był jego wynalazcą – ale nie o to chodzi, tylko o to, że oficjalna nieobecność WSI w naszym życiu publicznym jest tylko wyższą formą obecności, Chodzi po agenturę zwerbowaną i jeszcze za komuny i potem – już w “wolnej Polsce”. Została ona starannie uplasowana w zasadniczych miejscach życia publicznego i za jej pośrednictwem kolejne mutacje WSI ręcznie sterują nie tylko polityką, nie tylko gospodarką, nie tylko wymiarem sprawiedliwości, ale w olgóle – całym życiem publicznym. Dodatkowym, ale bardzo ważnym elementem tej sytuacji jest okoliczność, że u progu transformacji ustrojowej, bezpieczniacy na wszelki wypadek, gdyby coś jednak poszło nie tak, przewerbowali się do naszych – wtedy przyszłych, a teraz – obecnych sojuszników i wykonują dla nich zadnia zlecone, a te zależności utrzymują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii, jako że mamy u nas dziedziczenie pozycji społecznej.

Przypominam to wszystko, bo właśnie pan red. Leszek Szymowski podał informację, że pan premier Mateusz Morawiecki był dwukrotnie zarejestrowany jako tajny współpracownik NRD-owskiej STASI – ale, że jego teczka w Niemczech jest nadal utajniona, bo odmówiono mu wglądu do niej, chociaż o to prosił.

Ta okoliczność wyjaśniałaby wiele zagadek, ale skłania też do pytań. Po pierwsze, dlaczego Naczelnik Państwa w 2015 roku byłego doradcę Donalda Tuska wprowadził do rządu Beaty Szydło na stanowisko wicepremiera, a potem, kiedy w ramach “głębokiej rekonstrukcji rządu”, spuścił panią Szydło z wodą na emeryturę do Parlamentu Europejskiego, a na premiera wysunął właśnie pana Morawieckiego?

Po drugie – czy pan red. Szymowski natrafił na dokumenty dotyczące premiera Morawieckiego rzeczywiście – jak pisze – przypadkowo, czy też zostały mu one zręcznie, “bez jego wiedzy i zgody”, podrzucone? Od odpowiedzi na to pytanie zależą różne rzeczy, m.in. ewolucja sceny politycznej naszego bantustanu w przyszłym roku, kiedy to my wszyscy, jako, “suwerenowie”, będziemy celebrować święto demokracji w postaci wyborów. Jak bowiem mawiał wybitny klasyk demokracji Józef Stalin, jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest przygotowanie “suwerenom” prawidłowej alternatywy. A kiedy alternatywa jest prawidłowa? Wtedy, gdy bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane.

Pan premier jak ta rura. Właśnie pęka.

Stanisław Michalkiewicz dosadnie: „Nic dziwnego, że pan premier jak ta rura. Właśnie pęka”

Czy premier Mateusz Morawiecki zostanie rzucony na pożarcie? Stanisław Michalkiewicz przedstawił dosyć ciekawą teorię.

https://nczas.com/2022/11/28/stanislaw-michalkiewicz-dosadnie-nic-dziwnego-ze-pan-premier-jak-ta-rura-wlasnie-peka/

W swoim najnowszym felietonie na łamach „Najwyższego Czasu” niezawodny red. Stanisław Michalkiewicz odniósł się do niedawnego przemówienia szefa rządu w Zakładach Lotniczych w Bydgoszczy, które mają serwisować amerykańskie samoloty F-16. Jak się okazuje, Mateusz Morawiecki zaprezentował wizję sfinansowania programu zbrojeniowego, dzięki któremu Polska znalazłaby się w czołówce europejskich mocarstw… a przynajmniej pod względem procenta PKB. Niestety problem polega na tym, że nadal nie uzyskaliśmy obiecanych pieniędzy od Komisji Europejskiej. Zastanawia więc optymizm premiera, który najwyraźniej nie martwi się, skąd uzyska środki na te wszystkie inwestycje.

Jak na razie KPO nie zostało zaakceptowane, co nie wróży dobrze na przyszłość.

„Nakreślił on tam szalenie ambitny program wydatków zbrojeniowych na poziomie nawet 4 procent PKB, co w liczbach bezwzględnych odpowiada ponad 100 miliardom złotych, chociaż pan premier wspomniał nawet o 140 miliardach. Najwyraźniej w ramach przepychanek w obozie »dobrej zmiany« pan premier zamierza przelicytować pana ministra Błaszczaka, który podobno kupuje wszystko, jak leci – i nawet się nie targuje. Pretekstem do tej rywalizacji jest oczywiście wojna na Ukrainie, co tylko jeszcze raz pokazuje trafność spostrzeżenia odwetowców i militarystów nawołujących, by »korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny«” – zauważa Stanisław Michalkiewicz w felietonie „Parura, rura, rura…”, który został opublikowany w najnowszym wydaniu naszego magazynu.

Michalkiewicz: Kto będzie winowajcą?

Jak przytomnie zauważa Stanisław Michalkiewicz, nieubłaganie zbliżają się wybory, a pieniędzy jak nie było, tak nie ma. Rodzi się więc pytanie, kto odpowie za tę niewątpliwą porażkę. Czyżby Zbigniew Ziobro, który od początku krytykuje uległość względem brukselskich decydentów i wiązanie wypłaty środków z kwestią tzw. praworządności? Otóż zdaniem publicysty całe odium spadnie na premiera Mateusza Morawieckiego, który jest przecież szefem rządu i ponosi największą odpowiedzialność za politykę państwa. Sprawy zaszły już za daleko, więc jego los został przesądzony. Zdaniem Michalkiewicza nie ma co liczyć na łaskę Naczelnika, który nie rzuci mu żadnego koła ratunkowego.

„Więc pomijając już kwestie prestiżowe, warto zauważyć, że blokada unijnych środków bije przede wszystkim w pana premiera Morawieckiego, który – jak głosi ludowa frywolna weselna przyśpiewka – »sięgnął ręką do kieszeni, namacał jaje«. Skoro my to wiemy, to pan minister Ziobro wie to jeszcze lepiej od nas, a tymczasem nieubłaganie zbliża się rok wyborczy, u progu którego Naczelnik Państwa będzie chyba musiał nieubłaganym palcem wskazać winowajcę wszystkich paroksyzmów. A któż będzie się tempore criminis lepiej nadawał na kozła ofiarnego niż pan premier Morawiecki?” – przewiduje Stanisław Michalkiewicz

„Grabarz człowieczeństwa”- Harari . Brudna PRAWDA o człowieku, z którym spotkał się Morawiecki

„Grabarz człowieczeństwa”- Harari . Brudna PRAWDA o człowieku, z którym spotkał się Morawiecki

https://nczas.com/2022/10/30/grabarz-czlowieczenstwa-brudna-prawda-o-czlowieku-z-ktorym-spotkal-sie-morawiecki/

Nowa książka prof. Adama Wielomskiego pt. „Yuval Noah Harari. Grabarz człowieczeństwa” jest dostępna w Bibliotece Wolności. Wieloletni publicysta „Najwyższego CZAS!”-u demaskuje w niej poglądy jednego z kluczowych ideologów nowego porządku świata po Wielkim Resecie.

Harari jest kreowany na autorytet „od wszystkiego”. Jego wypowiedzi są cytowane jako genialne bez względu na to czy dotyczą pandemii, wojny na Ukrainie, globalnego ocieplenia, agendy LGBT, religii czy przyszłości świata. Jego książki polecają takie osoby jak Mark Zuckerberg czy Bill Gates, a premier Mariusz Morawiecki był zaszczycony, że mógł sobie zrobić z nim zdjęcie podczas imprezy Impact’22.

Zdaniem prof. Wielomskiego Harari zawdzięcza ten wielki sukces nie merytorycznej zawartości swoich książek, a wręcz przeciwnie, dzięki jej brakowi! W swojej trylogii stworzył opowieść, która ma pełnić rolę mitu dla świata po Wielkim Resecie. To Mit XXI a nawet XXII wieku. Mit, który ma zastąpić wszystko to, co stworzyła cywilizacja grecka, rzymska i chrześcijaństwo, a w co ludzie mają bezkrytycznie uwierzyć.

Mitu takiego potrzebuje kasta miliarderów, która dąży do stworzenia społeczeństwa niezdolnego do buntu, choćby z racji narastających nierówności społecznych. Jeśli ludzie uwierzą w spisaną przez Harariego opowieść, to obudzą się w takim właśnie świecie. W świecie, w którym garstka właścicieli globalnych korporacji przejmie kontrolę nie tylko nad całą własnością i władzą polityczną na naszej planecie, ale także nad ludzkimi ciałami i umysłami.

Książkę można nabyć na stronie sklep-niezalezna.pl lub klikając TUTAJ.

Nawet premier Morawiecki staje się klimato-realistą? Pewnie czuje, że wyleci.

https://nczas.com/2022/09/25/premier-morawiecki-staje-sie-klimato-realista/

Odnotujmy całkiem rozsądny głos premiera w sprawie klimatu i jego rzekomego ocieplenia. Szkoda tylko, że „mądry Polak po szkodzie” i ów głos pojawi się, kiedy „mleko się już rozlało”.

W sobotę 24 września premier Mateusz Morawiecki spotykał się z mieszkańcami powiatu ryckiego na Lubelszczyźnie. Oświadczył, że i owszem „chcemy dbać o klimat”, ale dodał, że „z drugiej strony Europa odpowiada za 8-9 proc. emisji CO2”.

Była to odpowiedź na pytanie, kiedy Polska i premier podejmą zdecydowane kroki w kierunku odejścia od pakietu klimatycznego Unii Europejskiej?

„Nawet, jak my się strasznie wysilimy, to oni w Chinach, Rosji czy Indiach otworzą dwie-trzy wielkie elektrownie i cały europejski wysiłek idzie wniwecz. Jest tutaj rzeczywiście zaszyty głęboki absurd tego podejścia” – ocenił Morawiecki.

„Jednak prawdą jest, że niemiecko-rosyjska polityka polegająca na tym – my Niemcy, Austriacy i inni w Europie Zachodniej kupimy od Rosji bardzo tani gaz, wyłączymy elektrownie atomowe, wyłączymy elektrownie węglowe i będziemy się transformować energetycznie w kierunku nowych nośników – to legło w gruzach. Ta koszmarna polityka oparta o wiele błędów Unii Europejskiej legła w gruzach” – powiedział premier i szkoda tylko, że dopiero teraz Polska „wstawia się za tym, aby zmienić te zasady gry”.

Najprościej było w „zielone” nie grać od początku. Wielkość emisji CO2 w Europie była znana od zawsze, a unijne „pakiety klimatyczne” od początku były ideologiczną hucpą i w globalnej polityce niczego nie zmieniają. Teraz pozostało już tylko opatrywanie ran… [a może próba reanimacji jedynie?? MD]

Mądrość zwana sprytem –

Mądrość zwana sprytem – Stanisław Michalkiewicz

W niezapomnianym skeczu kabaretu „Dudek” z Janem Kobuszewskim i Wiesławem Gołasem pt. „Ucz się Jasiu” jest scena, kiedy Jan Kobuszewski, jako właściciel warsztatu hydraulicznego, pyta ucznia Jasia, którego gra Wiesław Gołas, „do czego jest ta rura?” – na co Jasio przygląda się przez chwilę rurze i powiada: „ta rura jest do niczego”. Kto by wtedy pomyślał, że była to scena prorocza, zapowiadająca zgryzoty, jakie będą udziałem Polski w związku z dostawami gazu przez Baltic Pipe, a właściwie w związku z brakiem tych dostaw. Polska uczestniczyła w budowie tego gazociągu, która kosztowała 2,2 mld euro i – jak wielokrotnie byliśmy zapewniani – miał on być gwarantem naszego bezpieczeństwa energetycznego, umożliwiając rezygnację z dostaw gazu rosyjskiego. Wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku, chociaż na przełomie wiosny i lata premier Morawiecki wystąpił z zagadkową pretensją, by rząd norweski podzielił się z Polską zyskami ze sprzedaży gazu, a nawet wezwał mieszkających w Norwegii Polaków, by w tej sprawie zaczęli rząd norweski molestować.

Pan premier Morawiecki już wcześniej wpadał na różne pomysły, ale – przynajmniej na pierwszy rzut oka – mieściły się one w ramach normalności w sensie medycznym, – bo jeśli chodzi o sens ekonomiczny, to już nie. Na przykład program dekarbonizacji Polski wydawał się dziwaczny, bo niby dlaczego państwo miałoby rezygnować z korzystania z nośników energii, którymi dysponuje na rzecz nośników, którymi nie dysponuje, a w każdym razie – nie dysponuje nimi w stopniu wystarczającym do zaspokojenia potrzeb krajowych, wynoszących około 20 mld metrów sześciennych gazu rocznie?

Koniecznością „ratowania planety” wyjaśnić tego nie można, bo – po pierwsze – to uzasadnienie nie wytrzymuje krytyki w sytuacji, gdy znacznie większe gospodarki, niż polska, jak np. gospodarka amerykańska, czy chińska, wcale z węgla nie rezygnują, a – po drugie – zależność dobrostanu „planety” od spalania paliw kopalnych jest oczywista przede wszystkim dla niestabilnej emocjonalnie szwedzkiej panienki Grety Thunberg, z której sprytni rodzice podobno wyciągnęli już mnóstwo szmalu – no i oczywiście – dla rzesz jej młodocianych wyznawców, którzy o „planecie” wiedzą wszystko, chociaż nie bardzo potrafią wyjaśnić – o czym kilkakrotnie się przekonałem – dlaczego właściwie zmieniają się pory roku.

Z drugiej strony jednak wiadomo, że od polityków, zwłaszcza takich, jak pan premier Morawiecki, zbyt wiele wymagać nie można, bo dla doraźnych korzyści partyjnych czy nawet osobistych, gotowi są na rozmaite głupstwa, a poza tym rząd „dobrej zmiany” swojemu postępowaniu nadawał pozory racjonalnego uzasadnienia, właśnie reklamując korzyści, jakie będziemy odnosili, kiedy tylko gazociąg Baltic Pipe zostanie ukończony. Tymczasem gazociąg został ukończony już jakiś czas temu, ale gaz do Polski jak dotąd nim nie płynie i okazuje się, że nie bardzo wiadomo, czy popłynie, przynajmniej w ciągu najbliższych dwóch lat. Słowem – na razie „ta rura jest do niczego” – jakby powiedział Jasio, grany przez Wiesława Gołasa.

Ta rura jest do niczego” przynajmniej na razie, ale nie dlatego, by nie nadawała się do tłoczenia gazu. Ona się nadaje, ale – jak głoszą fałszywe pogłoski – Polska na razie z tego gazu nie będzie mogła skorzystać z powodu jakichś niejasności w umowie z Norwegami i Duńczykami. Wygląda na to, że pan premier Morawiecki o tych niejasnościach i wynikających z nich konsekwencjach, został poinformowany kilka miesięcy temu, właśnie kiedy zaczął kierować pod adresem norweskiego rządu i pracujących w Norwegii Polaków żądania wykraczające poza normalność w sensie medycznym.

Zwróćmy jednak uwagę, że w innych sprawach, na przykład dotyczących osobistego majątku, pan premier Morawiecki sprawia wrażenie człowieka całkiem sprawnego umysłowo, a nawet obdarzonego specyficznym rodzajem mądrości, który nazywamy sprytem. Skąd zatem u niego takie objawy zaćmienia w sprawach publicznych? Warto, by zajęło się tym jakieś konsylium weterynarzy, ale chyba do tego nie dojdzie, więc spróbujmy wyjaśnić ten fenomen na własną rękę.

Zacznijmy od tego, że polityczna kariera pana Mateusza Morawieckiego zaczęła się od stanowiska doradcy doskonałego premiera Donalda Tuska, który już wtedy stał na czele Volksdeutsche Partei i w którym Nasza Złota Pani z Berlina szczególnie sobie upodobała. Jak wiadomo, Donald Tusk Naszej Złotej Pani pozostał wierny aż do chwili obecnej, co z jednej strony nawet dobrze o nim świadczy, że nie jest niewdzięcznikiem – podczas gdy pan Mateusz Morawiecki dokonał politycznej wolty, przechodząc z obozu zdrady i zaprzaństwa do obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, za co został wynagrodzony stanowiskiem wicepremiera w rządzie Beaty Szydło. Takie transfery zdarzały się i wcześniej, na przykład Wielce Czcigodny poseł Antoni Mężydło przeszedł w PiS do Volksdeutsche Partei i – jak publicznie zapewniał – wcale nie musiał z tego powodu zmieniać poglądów. Jak było w przypadku pana Mateusza Morawieckiego – tego nie wiem, bo w duszy u niego nie byłem, natomiast pragnę zwrócić uwagę na kolejny ważny etap w karierze wicepremiera Morawieckiego.

Oto w następstwie „głębokiej rekonstrukcji” rządu „dobrej zmiany”, w ramach której Naczelnik Państwa spuścił z wodą ministra obrony Antoniego Macierewicza, a panią premier Szydło odesłał na emeryturę do Parlamentu Europejskiego, pan wicepremier Morawiecki został premierem z zadaniem – jak pamiętamy – „ocieplenia stosunków z Unią Europejską”. Warto dodać, że ta „głęboka rekonstrukcja” nastąpiła w kilka miesięcy po felonii, jakiej względem swego wynalazcy dopuścił się pan prezydent Andrzej Duda, który po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią, zapowiedział zawetowanie ustaw regulujących funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości w naszym bantustanie, z czym mamy do dzisiaj coraz większe zgryzoty. Czy nominacja pana Mateusza Morawieckiego na premiera rządu „dobrej zmiany”, nie była przypadkiem efektem kompromisu do, którego Naczelnik Państwa, wskutek osłabienia felonią pana prezydenta Dudy został zmuszony?

Tego oczywiście nie wiemy, ale przecież musiała być jakaś ważna przyczyna, dla której wicepremierem, a następnie premierem rządu „dobrej zmiany”, został były doradca doskonały premiera Tuska, w którym Nasza Złota Pani szczególnie sobie upodobała i mocną ręką przeniosła, a następnie prowadziła przez europejskie salony? W międzyczasie wszczęła i prowadzi przeciwko Polsce wojnę hybrydową przy pomocy Donalda Tuska, ale z drugiej strony, przy pomocy premiera Mateusza Morawieckiego, doprowadza do obezwładnienia energetycznego Polski, już to pod pretekstem jej „dekarbonizacji”, już to wskutek „niejasności” w umowie gazowej z Norwegami i Duńczykami, by w rezultacie doprowadzić do tego, by Polska, podobnie jak inne państwa, kupowały od Niemiec rosyjski gaz tłoczony rurociągiem NordStream 2, który – jak tylko uda się tej zimy zorganizować kryzys energetyczny w Europie – chyba będzie musiał zostać uruchomiony?

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    20 sierpnia 2022

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5234

Dialog premiera Morawieckiego z prezydentem Dudą o węglu.

Andrzej Duda MASAKRUJE Mateusza Morawieckiego ws. węgla [VIDEO]

https://nczas.com/2022/07/24/andrzej-duda-masakruje-mateusza-morawieckiego-ws-wegla-video/

Na profilu w mediach społecznościowych Konrada Berkowicza (KORWiN) pojawiło się nagranie, w którym zestawiono niedawną wypowiedź premiera Mateusza Morawieckiego na temat niedoborów węgla z archiwalną wypowiedzią Andrzeja Dudy.

Prezydent Andrzej Duda (P) oraz premier Mateusz Morawiecki (L) . na placu Marszałka Józefa Piłsudskiego w Warszawie. (amb) PAP/Marcin Obara

Dwa nagrania – w obu występują politycy Prawa i Sprawiedliwości. Pierwsze to całkiem świeża wypowiedź premiera pisowskiego rządu – Mateusza Morawieckiego. Drugie to wypowiedź Andrzej Dudy z czasu przed prezydenturą. Pocięte tak, że tworzą dialog.

==============================================

Mateusz Morawiecki: Jest rzeczą oczywistą, że skoro z importu rosyjskiego uzupełniany był do czasu przed wojną polski węgiel, polskie zasoby węgla, to kiedy nagle przerwane zostały dostawy tego węgla, jest jego mniej.

Andrzej Duda:
Wszystko dzieje się w kraju, który ma 90% europejskich złóż węgla, który ma tego węgla, jak mówią eksperci, do wydobycia jeszcze na 200 lat.

MM: Płyną statki z importu. Właśnie spoza Federacji Rosyjskiej, właśnie po to, aby uzupełniać węgiel.

AD: Węgiel jest naszym absolutnie podstawowym surowcem energetycznym, własnym, nikogo nie musimy o niego prosić, od nikogo go nie musimy kupować. Możemy go wydobywać sami.

MM: Ściągamy węgiel z bardzo wielu krajów świata, ten brakujący węgiel i opałowy, i energetyczny. Do ciepłowni, do elektrowni. Zatrudniliśmy w tym celu, a także ściągnęliśmy, zgromadziliśmy najlepszych ekspertów od zakupów węgla.

AD: To, w jaki sposób będziemy go wydobywali, to, w jaki sposób będziemy działali wobec naszego przemysłu wydobywczego, jest naszą decyzją i naszą sprawą, ale jest też odpowiedzialnością rządzących.

Sorry, taki mamy klimat –> Trzeba mniej jeść i ocieplać mieszkania.

Matka Kurka https://www.kontrowersje.net/sorry-taki-mamy-klimat-trzeba-mniej-jesc-i-ocieplac-mieszkania/

Elżbieta Bieńkowska? Jeśli ktokolwiek kojarzy jeszcze tę panią minister, która była gwiazdą lokalnej polityki, ale stanowisko komisarza w UE brutalnie zweryfikowało jej kompetencje, to na pewno też kojarzy jedną jej wypowiedź. „Sorry, taki mamy klimat” – powiedziała minister Bieńkowska, gdy dziennikarze zapytali dlaczego z powodu takiej sobie zimy w Polsce spóźniają się pociągi, a nawet są odwoływane na trudniejszych trasach.

Zawsze staram się patrzeć obiektywnie na ludzi i zjawiska, w tym przypadku również starałem się dociec, jakie były szlachetne intencje pani minister i coś mi się udało wykrzesać. Rzeczywiście Polska nie jest Hiszpanią i zima ma swoje prawa, z drugiej strony coś mi się obiło o uszy, że w czasach największych mrozów na świecie, normalnie funkcjonuje kolej transsyberyjska.

Polityk ma tę właściwość, że w pełnym słońcu może godzinami opowiadać, jak za oknem pada deszcz i w takich kategoriach odbieram wypowiedź minister Bieńkowskiej, która może odetchnąć z ulgą, bo na horyzoncie pojawiła się mocna konkurencja.

Ministrowie z PiS postanowili pójść tą samą drogą, tylko najwyraźniej chcą dojść jeszcze dalej. Premier Morawiecki w ramach kryzysu energetycznego proponuje Polakom ocieplenie domów. Jest się do czego przyczepić? Na pierwszy rzut oka to niespecjalnie, sam noszę się z takim zamiarem, ale w moim przypadku sprawa jest dość skomplikowana, z uwagi na drewnianą konstrukcję domu. Pragnę jednocześnie podkreślić, że moje plany sięgają kilku lat wstecz, gdy w Polsce żyło się na bogato i nikt się rachunkami za energię i opał nie przejmował. Mój pomysł na ocieplenie domu polegał na tym, żeby ocieplić dom, a nie walczyć z kryzysem.

Pomysł Morawieckiego przypomina jeszcze innego klasyka, przesłanie jest proste: „trzeba się ubezpieczyć”. Ano trzeba! I powiem więcej, patrząc na przeobrażenia jakie nastąpiły w partii rządzącej, warto się ubezpieczyć od wielu rzeczy naraz: pożarów, powodzi, głodu, pomoru i wojny.

Jeszcze kilkanaście miesięcy temu takie zdanie byłoby ironią i to nie najwyższych lotów, dziś bardzo poważnie proponuję skontaktować się z brokerem.

Wypowiedzi premiera z całą pewnością wysłuchują pilnie jego podwładni, a z tego co widać minister edukacji Przemysł Czarnek był najpilniejszy i znalazł kolejne źródła oszczędności. Znów mamy podaną bardzo prostą receptę: „Czasami coś będziemy pichcić, znajomi zaproszą na obiady, ale bez przesady, drożyzna nie oznacza, że nie można jeść. Można jeść trochę mniej i trochę taniej”.

W tym przypadku przyznaję, że media, ale też obywatele dokonali nadinterpretacji słów ministra, który wcale nie powiedział: „zbierajcie szczaw i mirabelki”. Minister zachęca do kreatywności i podpowiada, gdzie szukać oszczędności. Po pierwsze można samemu upichcić coś taniego i trochę mniej niż zwykle. Po drugie kosztami obiadu da się obciążyć znajomych, zapowiedzianą lub niezapowiedzianą wizytą w porze obiadowej. Wreszcie, „bez przesady, drożyzna nie oznacza, że nie można jeść. Można jeść trochę mniej i trochę taniej”.

Można? Można! Słuszną linię ma nasza władza i taką jakby znajomą, bardzo przypominającą linię poprzedniej władzy, która miała zostać zastąpiona „dobrą zmianą”.

Pozwoliłem sobie na wskazanie kilku oczywistych skojarzeń i analogii, to w puencie pozwolę sobie na jeszcze jedno spostrzeżenie. Gdy premier Cimoszewicz wypowiedział słowa o ubezpieczeniu, za chwilę przestał być premierem. Chwilę po tym, jak Bieńkowska wspomniała o klimacie, straciła stanowisko ministra. Najgorszy los spotkał Stefana Niesiołowskiego, który zamiast szczawiu i mirabelek zajadał się fasolką po bretońsku i praktycznie zniknął z życia publicznego.

Jaki los spotka premiera Morawieckiego i ministra Czarnka to jeszcze nie wiadomo, ale wydaje mi się, że wbrew własnym mniemaniom partia rządząca nie jest w fazie rozkwitu i szczytu popularności. Raczej mamy do czynienia z fazą schyłkową, za którą idą odpowiednie reakcje społeczne, głównie złość i niezadowolenie, ale też coraz bardziej gromki śmiech.

Norwegowie, informatycy i szewcy… Morawiecki na „haju”?

Sławomir Mentzen https://www.prokapitalizm.pl/norwegowie-informatycy-i-szewcy-morawiecki-na-haju/

Zastanawiałem się od jakiegoś czasu, gdzie premier Morawiecki zamierza znaleźć pieniądza na sfinansowanie tych wszystkich wydatków, które zaplanował, żeby przekupić wyborców przed zbliżającymi się wyborami. W końcu idzie kryzys, wszystko drożeje, stopy procentowe drastycznie rosną, a wraz z nimi koszty obsługi długu publicznego. Mimo to premier co chwilę uruchamia nowe dopłaty, nowe zasiłki i nowe programy socjalne. Skąd na to wszystko pieniądze? Okazało się właśnie, że premier też się nad tym zastanawiał i wpadł nawet na parę pomysłów.

W pierwszej kolejności należy uderzyć do Norwegów. Przez wysokie ceny ropy mają teraz nadmiarowe zyski, co według Morawieckiego jest nienormalne i niesprawiedliwe. Dlatego Polacy powinni teraz pisać listy z prośbą do Norwegów, aby się tymi swoimi nadmiarowymi zyskami z nami podzielili. To nie żart, on to naprawdę powiedział. Głęboko obecna w filozofii PiS robotnicza myśl socjalistyczna budzi w premierze oczywiste wnioski. Skoro my zmarnowaliśmy wszystkie pieniądze na głupoty, na zasiłki, na konsumpcję, to niech dorzucą się nam ci, którzy tego nie zrobili. Przecież mają, to co im szkodzi dać nam? Polacy mają oczywiście więcej godności niż premier, więc żadnych listów z prośbą o kasę Norwegom nie będą wysyłać. Jak on to sobie zresztą wyobrażał? Że Norwedzy obok listów z Nigerii z prośbą o pomoc w odzyskaniu spadku, będą teraz dostawali listy z Polski z prośbą o podzielenie się nadmiarowym zyskiem?

Po Norwegach trzeba sięgnąć do kieszeni polskich informatyków. W świecie Morawieckiego bardzo zdolni informatycy czas spędzają głównie na wakacjach, są samolubni i chciwi, daleko im do bycia dobrymi Polakami. Powinni brać przykład z szewca, który nic nie robi, tylko dba o dobro wspólne, dlatego powinien być dla nas wszystkich wzorem. Przyznacie, że to świetny plan. Polacy powinni przestać zarabiać pieniądze, budować firmy, tworzyć dobrobyt. Powinniśmy wszyscy skupić się na wyższych celach, na pracy społecznej i na proszeniu się Norwegów, żeby nam sfinansowali zupę i kubek mleka.

Niektóre państwa budują swoje bogactwo na ropie, inne na przemyśle, handlu, usługach, usługach finansowych czy nawet rolnictwie. My będziemy nasz polski dobrobyt budować na 500+, 13 i 14 emeryturze oraz na proszeniu się Norwegów o podzielenie się z nami swoimi nadmiarowymi zyskami. Słów mi brak, jaki to jest upadek i brak godności. Pomimo wielu przeciwności losu, rekordowo skomplikowanego systemu podatkowego, dziadowskiej administracji i powolnego sądownictwa, Polska w ostatnich dekadach odniosła olbrzymi sukces gospodarczy. Olbrzymim wysiłkiem wydostaliśmy się z potwornej, socjalistycznej biedy. Za te 30 lat byliśmy jedną z 10 najszybciej rozwijających się gospodarek na świecie.

Jak to się udało? Bo Polakom się chciało. Byliśmy pracowici, przedsiębiorczy, oszczędni i pomysłowi. Byliśmy głodni sukcesu i dobrobytu. Gdy inni odpoczywali lub czekali na zasiłki, my ciężko pracowaliśmy, uczyliśmy i rozwijaliśmy. Nie ma innej drogi do dobrobytu. Czemu polski premier, zamiast docenić i podkreślić ten olbrzymi wysiłek włożony w budowę polskiej gospodarki, przedstawia jego twórców jako patologię? Jeżeli w zdolnych i pracowitych młodych ludziach państwo polskie będzie widziało tylko wroga ludu, którego trzeba szybko oskubać z pieniędzy, to można się obawiać, że ci młodzi ludzie poszukają sobie miejsca do życia, gdzie będą bardziej szanowani.

Chciałoby się usłyszeć od premiera, że każdy jest panem własnego losu, że pieniądze pochodzą z pracy, pomysłowości i oszczędności. Chciałoby się posłuchać o sukcesach polskich firm na rynkach międzynarodowych, o testach nowych polskich technologii. Zamiast tego, słyszymy, że sukcesem i podstawą dobrobytu będzie nowy program socjalny, a testujemy tylko „gwarantowany dochód podstawowy” w kilku gminach. To jest droga donikąd, to jest demoralizacja i budowanie wielopokoleniowej biedy.

Polski rząd musi jak najszybciej skończyć z namawianiem Polaków do żebrania, z zachęcaniem do chciwości i zawiści. Chcesz mieć tyle pieniędzy, ile ma sąsiad? To zastanów się, jak on do tego doszedł. Ile wcześniej musiał się uczyć, pracować, jak bardzo oszczędzał i co wpłynęło na jego sukces. A następnie spróbuj go naśladować.

Im więcej Polaków zacznie w ten sposób myśleć, tym szybciej zbudujemy nasz wspólny dobrobyt. Koncentrowanie się tylko na tym, żeby zabrać temu co ma i dać temu co nie ma, sprawi, że wkrótce nikt nic nie będzie miał. Tak jak nikt nic nie miał, gdy dekady trwaliśmy w tej socjalistycznej biedzie, z której z takim trudem próbowaliśmy się wyrwać. I do której pod żadnym pozorem nie powinniśmy nigdy chcieć wrócić.

Co właściwie napisał Morawiecki? Putin’s “Russkiy Mir” ??…

Myśli nie do pomyślenia

Zorard https://zorard.wordpress.com/2022/05/17/co-wlasciwie-napisal-morawiecki/

Wspomniałem na końcu ostatniego wpisu o artykule pana Morawieckiego w Daily Telegraph z 10 maja (tu wersja czysto tekstowa, obejście „paywall”).

Warto się pochylić nad tym, co on tam napisał i dlaczego jest to niebezpieczne. Krytyczne są tu trzy końcowe akapity:

Putin’s “Russkiy Mir” ideology is the equivalent of 20th-century
communism and Nazism. It is an ideology through which Russia justifies
invented rights and privileges for its country. It is also the grounds
for the story of “the special historical mission” of the Russian
people. In the name of this ideology Mariupol and dozens of Ukrainian
cities were razed as it sent Russian soldiers to war, convinced them
of their superiority, and encouraged them to commit inhuman war crimes
– the murder, rape and torture of innocent civilians. We also know
that this ideology is spurring the forcible displacement of Ukrainians
deep into Russian territory.

We cannot be under any illusions. This is not insanity but a
deliberate strategy that has already opened the gates to genocide.
“Russkiy Mir” is a cancer which is consuming not only the majority
of Russian society, but also poses a deadly threat to the whole of
Europe. Therefore it is not enough to support Ukraine in its military
struggle with Russia. We must root out this monstrous new ideology
entirely.

Just as Germany was once subject to denazification, today the only
chance for Russia and the civilised world is “deputinisation”. If
we do not engage in this task immediately, we will not only lose
Ukraine, we will lose our soul and our freedom and sovereignty, as
well. Because Russia will not stop at Kyiv. She has set out on a long
march towards the West and it’s up to us to decide where we stop
her.

W moim przekładzie:

Putinowska ideologia „Russkiego Miru” jest ekwiwalentem dwudziestowiecznych ideologii nazizmu i komunizmu. Jest to ideologia, poprzez którą Rosja uzasadnia swoje zmyślone prawa i przywileje. To na jej gruncie opiera się bajeczka o „specjalnej historycznej misji” narodu rosyjskiego. W imię tej ideologii Mariupol i dziesiątki Ukraińskich miast zostało zburzonych, bo wysłała ona rosyjskich żołnierzy na wojnę z przekonaniu o ich wyższości i zachęciła ich do popełnienia nieludzkich zbrodni wojennych – morderstw, gwałtów i tortur na niewinnych cywilach. Wiemy również, że ta ideologia powoduje przymusowe przesiedlenia Ukraińców w głąb terytorium Rosji.

Nie możemy mieć żadnych złudzeń. To nie jest szaleństwo, ale celowa strategia, która już otworzyła bramy do ludobójstwa. „Russki Mir” to rak, który pożera nie tylko większość rosyjskiego społeczeństwa, ale jest także śmiertelnym zagrożeniem dla całej Europy. Dlatego nie wystarczy wspierać Ukrainę w jej wojennej walce z Rosją. Musimy całkowicie wykorzenić tą straszliwą ideologię.

Tak jak Niemcy zostały kiedyś poddane denazyfikacji tak teraz jedyną szansą dla Rosji i cywilizowanego świata jest „deputinizacja”. Jeśli nie rozpoczniemy tego zadania natychmiast, to nie tylko stracimy Ukrainę, ale także stracimy naszą duszę, naszą wolność i suwerenność. Bo Rosja nie zatrzyma się w Kijowie. Rosja rozpoczęła długi marsz na Zachód i to my musimy zdecydować gdzie ją zatrzymamy.

Zacznijmy od tego, że nawet w tych trzech akapitach jest pełno zwykłych kłamstw i manipulacji.

Po pierwszejak już pisałem – nie ma absolutnie żadnych dowodów na „dziesiątki zburzonych ukraińskich miast”. Jedynym, w którym naprawdę zniszczenia są znaczne – centrum miasta praktycznie nadaje się faktycznie do wyburzenia – jest Mariupol. Wszędzie indziej zniszczenia mają charakter powierzchowny, w ogóle nie ma mowy o zniszczeniu nawet dzielnic, że nie wspomnę o miastach.

Kłamstwem jest również twierdzenie, że rosyjscy żołnierze jadą na Ukrainę w przekonaniu, że są nadludźmi i będą mordować ukraińskich podludzi. Jest to bezczelne granie na europejskiej pamięci historycznej, w której zapamiętano w ten sposób nazistów, którzy faktycznie mieli ideę „uber” i „untermenshów”.

Żeby przekonać się, że jest to kłamstwo wystarczy znać rosyjski i posłuchać rosyjskich mediów, w tym wypowiedzi samego Putina skierowanych między innymi do tychże żołnierzy. Jest absolutnie jasne, że na masową skalę propaganda musi być spójna tj. nie można mówić czego innego całości społeczeństwa, a czego innego żołnierzom. Ewentualnie można mówić coś innego małym oddziałom specjalnym, ale nie masie żołnierskiej.

Oddziały niemieckie w czasie II Wojny działały tak jak działały, bo całemu społeczeństwu niemieckiemu wpajano tam od 1933 roku przekonanie o rasowej wyższości Niemców nad Słowianami (m.in. dlatego zarówno armia jak i cywile niemieccy zupełnie inaczej zachowywali się w okupowanej Francji czy Norwegii).

Tymczasem podstawowa i fundamentalna linia propagandowa Rosji jest taka, że Ukraińcy i Rosjanie są jednym narodem tak jak powiedzmy Ślązacy i Polacy. Wedle tego co mówi się żołnierzom ich zadaniem jest wyzwolenie części własnego narodu od okupanta, który wmówił tej części narodu, że są osobni i że mają być wrogami Rosji i Rosjan. I wygonienie z Ukrainy obcych i ich wpływów, które zagrażają Rosji. Jak zatem mieliby ci żołnierze masowo mordować ludzi, których uważają za swoich pobratymców?

Potwierdzają to liczne inicjatywy rosyjskie takie jak dostawy żywności dla cywilów, organizacja korytarzy humanitarnych (charakterystyczną cechą kłamliwej propagandy, którą jesteśmy karmieni jest to, że z niej wynika, że to Rosjanie strzelają do ludzi korzystających z tych korytarzy itp. – problem w tym, że inicjatywa ich organizacji wyszła od Rosji, o czym się można było przekonać śledząc rosyjskie źródła – kwestia korytarzy humanitarnych pojawiła się tam parę dni zanim w naszych mediach pojawiły się oskarżenia), ogólnie dobre traktowanie ukraińskich jeńców wojennych (filmy, na których są maltretowani jeńcy, które się pojawiły pokazywały Ukraińców znęcających się nad rosyjskimi żołnierzami) i tak dalej. Przy tym Rosjanie apelują do ukraińskich żołnierzy o poddanie się i regularnie przekazują w Internecie namiary np. na kanały na Telegramie, gdzie mogą oni nawiązać kontakt i otrzymać instrukcje jak przejść na drugą stronę z minimalnym ryzykiem.

Mało tego – w rosyjskiej propagandzie dla wojska obecne jest hasło „nie zostawiamy swoich” i w tym kontekście pokazuje się rosyjskim żołnierzom, że ukraińskie oddziały porzucają swoich zabitych i rannych. Pokazuje się jako pozytywny przykład właściwej postawy, że rosyjskie oddziały chowają zabitych Ukraińców a rannym udzielają pomocy. Podkreślam, piszę tu nie o materiałach przeznaczonych dla zagranicy, ale o materiałach po rosyjsku, adresowanych do żołnierzy.

Ewentualny gniew i nienawiść żołnierzy skierowana jest na „nac-bataliony” czyli neo-nazistowskie ugrupowania klasy „Azova”, „Prawego Sektora” i tak dalej. Stąd np. kiedy w początkach oblężenia Mariupola rosyjskie posterunki kontrolowały opuszczających miasto cywili to rozbierali mężczyzn, bo wśród bojowników Azova modne są tatuaże ze swastykami i podobnymi symbolami. Tacy mogą się spotkać faktycznie z brutalnym traktowaniem, choć po prawdzie nie ma na to dowodów.

Podobnie Rosjanie podkreślali, że zagraniczni najemnicy nie mają praw zagwarantowanych konwencją Genewską i powinni się liczyć z ostrym traktowaniem. Jak to się dzieje rzeczywiście ciężko powiedzieć, ale tu rzeczywiście można również spodziewać się innego nastawienia żołnierzy, bo „najemnicy” są najczęściej doświadczonymi oficerami i żołnierzami z krajów NATO, głównie anglosaskich, którzy zostali tam skierowani jako „najemnicy” w ramach tzw. „plausible deniability„, czyli możliwości wyparcia się w razie pojmania związków z nimi przez ich państwa dla uniknięcia konfliktu bezpośredniego z Rosją. A to właśnie Anglosasów obwinia się w rosyjskich mediach o przerobienie Ukrainy na „anty-Rosję”, nawiązując do wielu wcześniejszych anglosaskich ataków i spisków wymierzonych w Rosję sięgając od 17 wieku.

Trzecie kłamstwo, to jakieś wywózki Ukraińców w głąb Rosji. Nic takiego nie ma oczywiście miejsca – przeciwnie, obywatele Ukrainy sami wyjeżdżają do Rosji od 2014 roku (w sumie do 2022 roku wyjechało ich tam kilka milionów). No chyba, że pan Morawiecki ma na myśli ewakuację ludności cywilnej z terenów DNR i ŁNR, która zaczęła się już 18-19 lutego. Ale ona również była dobrowolna.

Szansa na „zadziałanie” tego kłamstwa opiera się – ponownie – na wykorzystaniu ignorancji zachodnich czytelników, którzy zapewne są przekonani, że Ukraina to państwo jednolite etnicznie, gdzie wszyscy znajdujący się na jego terenie to Ukraińcy, oczywiście mówiący po ukraińsku. A tymczasem nie dość, że cały wschód Ukrainy zamieszkują w większości ludzie identyfikujący się jako Rosjanie, to w ogóle przytłaczająca większość Ukraińców w ogóle nie mówi w tym „języku” (jest sporne, czy to osobny język w ogóle czy gwara rosyjskiego). Zatem z tego, że ktoś zamieszkiwał na terenach Ukrainy w granicach z 1992 roku i posiada paszport wystawiony przez ukraińskie państwo nie można wnioskować, że ten ktoś w ogóle identyfikuje się jako Ukrainiec. Tymczasem w całej propagandzie – w tym także u nas – tak się to właśnie traktuje! Pan Morawiecki nauczony tym, że większość Polaków tego nie wie (myślą, że na Ukrainie jest podobnie jak unas) ma nadzieję, że i jego zachodni czytelnicy o tym nie wiedzą – i ma rację.

Co więcej, pan Morawiecki liczy na to, że jego czytelnicy myślą, że w Rosji współczesnej jest tak jak w byłym ZSRR, to jest przemieszczanie się jest reglamentowane, ograniczone. Oczywiście nic bardziej błędnego – owi „wywiezieni Ukraińcy” mogliby sobie spokojnie przejechać gdzie indziej, gdyby oczywiście istnieli.

Podobnie jak nie miało jak na razie miejsca nic, co można by nazwać ludobójstwem ani też nie ma żadnych dowodów na to, by Rosja chciała podbijać całą Europę. Rosja w ogóle nie ma ani takich ambicji ani możliwości. Co jednak szkodzi pokłamać trochę jeszcze, trochę jeszcze postraszyć ludzi kłamliwym chochołem, którego się zbudowało?

(zwróćcie uwagę jak prosto pisze się kłamstwa, a ile się trzeba napisać, żeby je obnażyć)

Wreszcie dochodzimy do głównej tezy artykułu – że „Russki Mir” to nowa ideologia, stworzona przez Putina i stanowiąca podstawę dla domaganie się przez Rosję jakichś wydumanych, sztucznych praw.

Co do pierwszej części to nawet polska Wikipedia podaje coś innego:

Pojęcie „świata rosyjskiego” [chodzi o „ruski”, to pojęcie jest o parę wieków starsze, niż „rosyjskość”. MD] ma dawne korzenie historyczne. W źródłach średniowiecznych definiowała cywilizację starożytnej Rusi. W dużej mierze historyczną dominantą w kształtowaniu się świata rosyjskiego jako cywilizacji były duchowe i moralne fundamenty Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.

Najwcześniejsze zastosowanie terminu „Russkij mir” pojawiło się w zabytku staroruskiej literatury: „Słowo o odnowie dziesięciny w cerkwi” (XI w.), Kiedy wielki książę kijowski Izjasław Jarosławicz wychwalał wyczyn św. Klemensa Rzymskiego, – „…nie tylko w Rzymie, ale wszędzie: zarówno w Chersoniu, jak i w świecie rosyjskim”. Jednocześnie chodziło o okres przedpaństwowy w historii Słowian wschodnich.

Po najeździe mongolskim w latach 1237–1240 Ruś została podzielona na dwa wieki. Jej zachodnia część (terytorium dzisiejszej Ukrainy i Białorusi) weszła w skład Polski i Litwy (później zjednoczonej w Rzeczpospolitą), a północno-wschodnia (dzisiejsza Rosja) pozostała pod jarzmem mongolsko-tatarskim, uwolnionym od niego dopiero w 1480 roku. W rezultacie świat rosyjski [chodzi o „ruski”, to pojęcie jest o parę wieków starsze, niż „rosyjskość”. MD]jako cywilizacja uległ zróżnicowaniu etnicznemu i językowemu:

Rosjanie (Wielkorusini) / j. rosyjski

Ukraińcy (Małorusini) / j. ukraiński

Białorusini / Białorusini/ j. białoruski

(Skopiowałem bo to jednak Wikipedia, nie wiadomo czy jutro nie zmienią na wersję aktualnie politpoprawną)

„Russkij Mir” to zatem nie jest pojęcie nowe, stworzone sztucznie przez Putina ale funkcjonujące od XI wieku (a więc około tysiąca lat)! I oznacza ono [w Rosji -od czasów Piotra I md] połączenie języka rosyjskiego i związanej z nim kultury i cywilizacji. W jakimś przybliżeniu odpowiednikiem jest np. „civilisation française”.

Bo – dodajmy – Rosjanie uważają się obecnie za osobną cywilizację, w czym upewnia ich aktualny stan cywilizacji europejskiej. Mówiąc o tym znany rosyjski historyk i analityk A. Fursow podkreśla zawsze, że rosyjska cywilizacja to inna wersja cywilizacji europejskiej, alternatywa, której korzeniem jest przede wszystkim prawosławie i osobne doświadczenie historyczne Rosji. W charakterystycznym stylu mówi, że „to nie jest ani dobrze ani źle – po prostu tak jest”, ale zwraca uwagę, że zachodnia „wersja” cywilizacji europejskiej ulega szybkiej degeneracji. W tym kontekście postrzega on rosyjską cywilizację jako nadzieję w ogóle cywilizacji europejskiej na przetrwanie.

Patrząc na stan kompletnej degrengolady, w jaką stacza się Zachód Europy i USA trudno się nie zgodzić, aczkolwiek z naszego punktu widzenia mamy ciągle nadzieję, że nasza, polska kultura i społeczeństwo takiego poziomu degeneracji nie osiągną.

Skoro już mowa o polskim punkcie widzenia to w jakimś przybliżeniu można powiedzieć, że [obecnie md] „Ruski Świat” jest to pojęcie zbliżone do „polskość” czy „kultura polska”. Różnica polega na tym, że Polska nie pretendowała nigdy do miana osobnej cywilizacji, osobnej kultury. Przeciwnie, Polska od wieków była kulturowo podporządkowana Zachodowi Europy i w niego wpatrzona – począwszy od przyjęcia chrześcijaństwa w jego katolickiej wersji po powiedzenie „co Francuz wymyśli, Polak pokocha”, które ma już grubo ponad 100 lat. W związku z tym nigdy nie pretendowano do stworzenia jakiejś „Polskiej cywilizacji”, jako bytu nie tylko językowo ale i kulturowo odrębnego od kultury niemieckiej, francuskiej czy ogólnie zachodnio-europejskiej. Rosja natomiast pretensje takie posiada i w sumie ma do nich pewne podstawy.

Zwróćmy teraz uwagę, że głównym prawem jakiego Rosja żąda dla siebie w związku z tymi pretensjami do bycia osobną cywilizacją jest prawo do odrębności i suwerenności. Innymi słowy Rosjanie nie chcą u siebie 72 płci, tęczowych piątków czy zboczeńców czytających dzieciom bajeczki o radości jaką daje im uprawianie sodomii. Nie chcą również jeść przerobionych robaków czy rezygnować z samochodów w imię Gai, bogini Ziemi. Chcą też mieć swoje tereny i swoje firmy, które nie będą zarządzane ani z USA ani z WHO czy ONZ. Byli gotowi na współpracę z Zachodem (ironią jest, że obecna ekipa i sam Putin to najbardziej prozachodnia ekipa na Kremlu od wieków), ale na warunkach poszanowania właśnie tego prawa do odrębności, do działania u siebie i po swojemu.

I to jest podstawowy i najważniejszy problem jaki Zachód ma z Rosją, że nie chce się ona poddać dostosowaniu na modłę zachodnią, że właśnie chce zachować odrębność nie tylko formalną ale i realną, nie tylko polityczną ale i kulturową, cywilizacyjną. Oraz, że – póki co – ma ona potencjał by globalistycznej inicjatywie „Great Reset” powiedzieć „NIE”.

W tym kontekście Morawiecki mówiąc o tym, że to straszna idea i powinna być wypalona żelazem mówi jak prawdziwy, rasowy globalista, przedstawiciel tej szajki, która zmierza to zniszczenia w ogóle dziedzictwa kulturowego narodów i przerobienia nas wszystkich na podatną na manipulację masę „europejczyków takiego-czy-innego-pochodzenia”. W tym kontekście jego opowiadania o tym, że w przeciwnym razie stracimy naszą suwerenność i duszę to ociekają obłudą.

Zwróćmy uwagę, że pisze on to dokładnie wtedy, kiedy ponownie rusza temat federalizacji Europy, który pozbawi m.in. Polskę nawet tych resztek suwerenności, które zachowała.

Ale odkładając te aspekty na bok Morawiecki powiedział właśnie Rosjanom, że ich kultura i cywilizacja powinna być wymazana z powierzchni ziemi. I oczywiście usunięty ma być Putin, czyli człowiek, który wyciągnął Rosję z nizin upadku jakiego zaznała za Jelcyna. A choć urodziły się od tamtej pory dwa pokolenia, to jednak wciąż żyje wielu Rosjan, którzy pamiętają jak to wyglądało. Rosja przez ostatnie dwadzieścia lat uczyniła ogromne postępy – choć oczywiście w dwadzieścia lat trudno odrobić dziesiątki lat gospodarczej zapaści systemu komunistycznego, która zaczęła się w latach siedemdziesiątych.

Morawiecki poszedł tu dużo dalej niż Biden czy Johnson, którzy głównie oskarżają Putina nie oskarżają jednak narodu rosyjskiego, Rosjan jako takich, nie wzywają do likwidacji Rosji jako kultury w jej obecnym kształcie. Nawet jeśli to myślą i tego by pragnęli to jednak nie mówią tego publicznie.

Dlaczego? No bo czym innym jest kiedy ktoś krytykuje mojego premiera czy prezydenta, a czym innym, kiedy ktoś nazywa moją kulturę „rakiem”. Jak Rosjanie mają na takie coś zareagować? A jak reagowałby Polak gdyby usłyszał, że polskość to rak a polską kulturę należy zlikwidować?

Jest to naprawdę dużo, dużo gorsze od incydentu z oblaniem farbą ambasadora Rosji w Polsce. Tamto to był incydent, w wykonaniu do tego ukraińskiej postępowej aktywistki, w którym państwo polskie można oskarżyć o zaniedbanie odpowiednich środków ostrożności i pobłażliwość dla sprawczyni. Ten zaś artykuł jest oficjalną wypowiedzią premiera Polski, który niestety w oczach Rosjan nas reprezentuje. I na który żaden rosyjski patriota nie może zareagować inaczej niż gniewem, który – co mam nadzieję mój tekst wyjaśnił – jest całkowicie uzasadniony.

Jest przerażające, że nikt – żadna siła polityczna – nie odcięła się jasno od tej wypowiedzi, nie potępiła jej i nie wskazała na to, że pan Morawiecki pisząc takie rzeczy nie wypowiada się w imieniu narodu.

Będziemy tego żałować, wstydzić się tych słów Morawieckiego niezależnie od tego jak historia potoczy się dalej.

W moim zastanawianiu się, czy Putin i rosyjskie państwo grają do jednej bramki z globalistami, z którymi są dogadani czy też przeciwko nim ten tekst stanowi silną poszlakę, że jednak Rosja usiłuję NWO powstrzymać a nie pomóc w jego ustanowieniu.

Tut. premier – i jego GURU – antychrystek??

Premier RP spotkał się z prorokiem globalnego trans-humanistycznego kibucu. Po co?

Piotr Relich https://pch24.pl/premier-polski-spotkal-sie-z-prorokiem-trans-humanistycznego-swiatowego-kibucu-po-co-opinia/

#impact’22 #Mateusz Morawiecki #PiS #trans-humanizm #Yuval Noah Harari #zrównoważony rozwój

Spotkanie premiera Morawieckiego z Hararim przypomina kontakt Ziemianina z Marsjaninem. Jak demokrata, światopoglądowy konserwatysta i katolik znalazł wspólny język z otwartym homoseksualistą, przeciwnikiem religii objawionych i wolnej woli?

A jednak, obaj panowie na zdjęciu uśmiechają się, zapewne wymieniając serdeczności. Czy w tym przypadku mamy do czynienia z czymś więcej niż zwyczajną polityczną kurtuazją?

Tegoroczny Impact’22, czyli „największe wydarzenie gospodarczo-technologiczne” w tej części Europy obfitował w nie lada niespodzianki. Gdy niegdysiejszy prezes WBK krzyknął do przedstawicieli sektora bankowego „koledzy opamiętajcie się!”, a w krytyce koncernów i korporacji prześcignął samego Zandberga, nic nie miało nas już prawa zaskoczyć. A jednak! Nie dalej jak kilka godzin później Kancelaria Premiera opublikowała zdjęcie uśmiechniętego Morawieckiego pogrążonego w rozmowie z izraelskim futurystą Yuvalem Noahem Hararim.

O czym rozmawiali, tylko Bóg i oni sami raczą wiedzieć. Wszak ich rozumienie rzeczywistości różni się niemal w każdym calu.[to szyderstwo ze strony autora tekstu, czy co?? MD] Ojciec czwórki dzieci, mąż jednej żony, konserwatysta światopoglądowy i gospodarczy liberał, składający ręce do modlitwy w pierwszych ławkach w kościele zapewne musi mieć problem, gdy za przewidywanie przyszłości bierze się otwarty homoseksualista uważający Biblię za „fake news”.

Na dodatek przekonujący, że homo sapiens zastąpi homo deus, wyzwolony od takich „przypadłości” jak śmierć, choroby, głód czy…tradycyjne religie. – Nie trzeba czekać na powtórne przyjście Chrystusa, skoro nieśmiertelność możemy osiągnąć za pomocą grupy nerdów i laboratoriów – przekonuje jeden z „najpopularniejszych intelektualistów ostatnich lat”.

Być może nie w aż takim stopniu, ale Morawiecki również zachwyconymi jest możliwościami jakie stwarza błyskawiczny rozwój wysokich technologii. Przecież nie trzeba zgadzać się z Izraelczykiem we wszystkim, by zaczerpnąć nieco inspiracji. Przykładowo opisywane przez Harari’ego „hakowanie ludzi”, czyli kształtowanie zachowań i wyborów całych grup społecznych to spełnienie marzeń każdego rządzącego. I nie potrzeba do tego żadnych czipów czy 5G; wystarczy systematycznie wyciągana wiedza na nasz temat, a coraz doskonalsza sztuczna inteligencja i uczące się z każdym dniem algorytmy poprowadzą nas, gdzie tylko zechcą władcy marionetek schowani za cyfrowym lustrem weneckim.

Z tą różnicą, że w myśli Morawieckiego, jednym z takich „władców” będzie cyfrowe państwo z narodowym sektorem bankowym, stanowiące konkurencję dla potentatów z Doliny Krzemowej i światowej finansjery.

Morawiecki i Harari to także zagorzali zwolennicy idei zrównoważonego rozwoju. Ówczesny prezes Banku Zachodniego WBK, mówiąc słynne słowa o „misce ryżu” przekonywał, że zadłużony po uszy świat czeka katastrofa, o ile nie „zrozumiemy, że możemy obniżyć nasze oczekiwania”, czyli zostaniemy przekonani do rezygnacji z własnego domu, nowego samochodu, czy wakacji na Rodos czy w Szarm-al-szejk. A do tego wystarczy „dziesięć do dwudziestu lat, lub wojna”, która „zmienia nastawienie w pięć minut”.

No cóż…szybko poszło.

Harari ma nawet pomysł co zrobić z wszystkimi „bezużytecznymi ludźmi” (org. useless people), których osiągnięcia czwartej rewolucji przemysłowej wyplują na margines egzystencji. Gry komputerowe, antydepresanty i kartki żywnościowe – oto jego plan dla być może większości z nas w przyszłości.

W końcu u obu Panów nie brakuje poparcia dla rozwiązań globalistycznych. Stwierdzając, że „dobry nacjonalista powinien być globalistą”, a „globalizm nie oznacza zaniechania tradycji, ale ustalenie zasad współpracy”, Harari spadł Morawieckiemu z nieba. Oto bowiem naczelny stroiciel fortepianów w iście dialektycznym stylu położył znak równości pomiędzy tradycyjną, katolicką Polską a ONZ-towskimi planami zapewnienia „praw seksualnych i reprodukcyjnych” (czyt. aborcja na życzenie dla każdego) i „równości płci (czyt. legalizacja homozwiązków).

A może zaproszenie Harari’ego do Poznania było możliwe, ponieważ przywiązani do tradycji i katolickiego rozumienia świata Polacy stanowią już folklorystyczną mniejszość? Być może dużo więcej w nas techno-ateistów, wyznających nową, globalistyczną formę etyki, dziękujących podobnym sprzedawcom marzeń owacją na stojąco.

W tym kontekście zdjęcie Morawieckiego z Hararim nabiera symbolicznego znaczenia. Uderzanie w patriotyczne tony i zajmowanie pierwszych miejsc w kościołach to zaledwie teatrzyk dla naiwnych. Dopiero w kuluarach wychodzi, że plan budowy „nowego wspaniałego świata” idzie bez zarzutu.

Robert Bąkiewicz: Natychmiast wypowiedzieć umowę o zasobach własnych i pakiet klimatyczny.

Jeżeli premier pojedzie i odda polską suwerenność, Polska będzie skończona .

Robert Bąkiewicz odniósł się do ostatnich napięć między Polską, a Unią Europejską. Lider stowarzyszenia „Marsz Niepodległości” zaapelował do premiera Morawieckiego, by wypowiedział umowę o zasobach własnych oraz pakiet klimatyczny.

  • Robert Bąkiewicz zaapelował do polskich władz, by te wypowiedziały umowę o zasobach własnych i pakiet klimatyczny
  • Szef stowarzyszenia “Marsz Niepodległości” wskazuje, że zgoda na wyrok TSUE i dalszy szantaż organów unijnych doprowadzi do zrzeknięcia się polskiej niepodległości
  • Bąkiewicz stwierdził, że rząd nie może dalej płaszczyć się przed niemieckimi politykami

Robert Bąkiewicz: Wzywam polski rząd

Lider stowarzyszenia zamieścił w mediach społecznościowych nagranie, w którym wezwał polskie władze do stanowczego oporu wobec działań eurokratów.

Proszę państwa, wzywam polski rząd, polskie władze, polskiego premiera do tego, żebyśmy wypowiedzieli umowę o zasobach własnych. – zaapelował.

Umowa o zasobach własnych i pakiet klimatyczny to są narzędzia przymusu, terroru, szantażu w stosunku do państwa polskiego. Panie premierze, nie ma takich pieniędzy za które moglibyśmy oddać polską suwerenność i niepodległość. Nie ma co się płaszczyć przed tymi niemieckimi politykami, którzy mówią o tym, że Polskę trzeba zagłodzić. – ocenił.

Jeśli pan premier pojedzie i ze strachu przed zagłodzeniem odda polską suwerenność i niepodległość – Polska będzie być może skończona na dziesiątki lat, a może na zawsze. Nie ma takich pieniędzy, za które warto byłoby polską suwerenność i niepodległość sprzedawać. – stwierdził Robert Bąkiewicz.

Dlatego należy natychmiast wypowiedzieć umowę o zasobach własnych. Wypowiedzieć pakiet klimatyczny. Wypowiedzieć te wszystkie narzędzia, które służą do szantażowania Polski. Które służą do tego, żebyśmy przyjmowali rozwiązania bezprawne narzucane nam przez Brukselę, przez Berlin. – wskazywał.

Powtórzę: W grudniu 2020 roku mówiliśmy o tym, że umowa o zasobach własnych będzie niosła skandalicznie złe konsekwencje dla państwa polskiego. Potem mówiliśmy również o tym, że pakiet klimatyczny, że to zielone piekło będzie niszczyło polską gospodarkę. – przypomniał następnie Bąkiewicz.

Dzisiaj mówimy: Panie premierze, czas wypowiedzieć umowę o zasobach własnych. Wtedy naród będzie stał po pańskiej stronie. Zgoda na przyjęcie tych pieniędzy będzie oznaczała, że zgodziliśmy się na odebranie nam suwerenności, a być może i niepodległości. To będzie historyczny akt, który będzie oddawał Polskę być może na zawsze. Nie ma na to zgody! – podsumował.

Minister Ziobro o decyzji TSUE ws. „mechanizmu warunkowości”: „To dowód na polityczny, historyczny błąd premiera Morawieckiego”

Podczas środowej (16.02.2022) konferencji prasowej minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro stwierdził, że dzień, w którym TSUE usankcjonował mechanizm warunkowości to „ponura i zła data, która zapisze się w historii UE”.

16 luty, 2022 https://wprawo.pl/minister-ziobro-o-decyzji-tsue-ws-mechanizmu-warunkowosci-to-dowod-na-polityczny-historyczny-blad-premiera-morawieckiego/

———————————

– Nie chodzi o piękne i wzniosłe hasła, o praworządność. To cynicy opowiadają, ze chodzi o praworządność i myślą, że nabiorą całą resztę. Tu chodzi o brutalną walkę o władzę i jej transfer do tych, którzy pod pretekstem tej rzekomej praworządności chcą tę władzę sprawować kosztem państw narodowych, kosztem mechanizmów demokratycznych. I o to toczy się gra – powiedział Ziobro.

Minister podkreślił, że mechanizm warunkowości wprowadzono po to, aby szantażować finansowo państwa członkowskie i ma on wspomóc proces przebudowy Unii Europejskiej w państwo federalne, które wyklucza istnienie państw narodowych.

Ziobro przypomniał, że Solidarna Polska stanowczo sprzeciwiało się zgodzie na wprowadzenie tego rodzaju rozwiązań do europejskiego prawa. Stwierdził, że dzisiejsza decyzja TSUE to „dowód na bardzo poważny polityczny, historyczny błąd premiera Morawieckiego, który wyraził akceptację na szczycie w Brukseli w 2020 roku dla wprowadzenia tego rodzaju rozporządzenia, które już dzisiaj służy do tego, aby wywierać presję, poprzez szantaż, na Polskę i ograniczać naszą suwerenność w obszarze sprawiedliwości, czy w obszarze wartości”.

– Wszyscy, którzy trzeźwo patrzą na UE nie mogli mieć wątpliwości jaki będzie wyrok Trybunału, który nie jest niezależnym sądem, ale organem unijnym. Trybunał realizuje politykę Europejskiej Partii Ludowej, gdzie największe wpływy mają Niemcy – podkreślił Ziobro.

Wiceminister sprawiedliwości Sebastian Kaleta stwierdził, że orzeczenie TSUE zmienia postanowienia traktatów europejskich. Unia ze wspólnoty państw zmienia się w centralistyczną organizację o międzynarodowym charakterze parapaństwowym– ocenił.

Kaleta podkreślił, że rozporządzenie wprowadzające mechanizm warunkowości zezwala na blokowanie funduszy w sytuacji, gdy pojawi się „ryzyko naruszenia praworządności”. – W każdym procesie, w jakim ktoś staje przed sądami, musi mieć udowodnioną winę, musi być ustalony stan faktyczny. Wtedy jest dopiero odpowiedzialność. A tutaj ryzyko już jest podstawą do odbierania funduszywskazał. – To jest cały aparat pojęciowy, który pozwala Komisji Europejskiej i części państw członkowskich szantażować politycznie (inne państwa – przyp. red.). Wszystko może być zakwalifikowane jako ryzyko naruszeniazasad praworządności na potrzeby polityczne – wyjaśnił Kaleta.

Nowe ultimatum „władzy” – Wolność albo życie!

„Dziś musimy sobie odpowiedzieć na proste pytanie. Moja wolność czy moje życie?” – mówi premier Morawiecki. Tym samym premier Morawiecki każe nam wybierać – wolność albo życie! Co wybiorą Polacy?

Prawo i Sprawiedliwość już się nie kryguje jak podczas ostatnich tygodni i zaczyna pokazywać swoją do tej pory skrywaną totalitarną twarz. Idzie im to o tyle łatwiej, że cała opozycja, oprócz Konfederacji, domaga się od nich faszyzmu sanitarnego i chętnie zagłosuje za segregacją sanitarną i przymusem szczepień.

Słowa Morawieckiego wskazują, że władza chętnie skorzysta ze wsparcia w głosowaniach zadeklarowanego przez postsolidarnościowych opozycyjnych zamordystów.

To bardzo sprytne rozłożenie odpowiedzialności za niepopularne decyzje jakimi będzie wprowadzenie faszyzmu sanitarnego z powszechnym sprawdzaniem subskrybcji na prawa obywatelskie w postaci czasowo działającego kodu QR, rozdawanego grzecznym niewolnikom, którzy wstrzykują sobie regularnie zaordynowane przez rząd substancje, niczym Huxleyowską Somę.

Rozważania Morawieckiego o tym po co nam wolność, to wskazanie na to co chodzi po głowie rządzącym Polską. Po prostu przygotowują się do wprowadzenia przymusu szczepień przeciw Covid dla wszystkich. Albo tego chcą. Już ogłoszono wprowadzenie obowiązkowych szczepień dla pewnych branż, co ma nastąpić od 1 marca, ale wygląda na to, że to dopiero początek i rząd po prostu stosuje taktykę salami odkrajając po kawałku naszą wolność tak abyśmy się nie zorientowali co oni właściwie robią. 

Nie ma już żadnych wątpliwości, że tzw pełne zaszczepienie nie działa. Dlatego już całkiem oficjalnie rozpoczęto naganiać na szczepienie trzecią dawką tego niedziałającego preparatu. Już przebąkuje się o konieczności wstrzykiwania sobie zakupionych przez rząd preparatów regularnie, co pół roku albo i częściej. Zatem jedyna refleksja jaką mają nasi rządzący co do niedziałających preparatów to wstrzyknięcie ich więcej..

Poza tym po raz pierwszy w historii okazało się, że nasze prawa obywatelskie, ograniczone limitami, restrykcjami i kodami QR, są obecnie uzależnione od karteli farmaceutycznych i naszej chęci przyjmowania ich preparatów. Już chyba tylko Morawiecki udaje, że chodzi o zdrowie, reszta jego propagandystów stwierdza wprost, że chodzi właśnie o te kody QR, które pełnią formę nowożytnej nazistowskiej Kenkarty.

Wniosek zatem jest prosty – Morawiecki kłamie – a tu nie chodzi o życie, tylko o paszport szczepień, który oznacza koniec naszej wolności, bo prawa obywatelskie, które należą się nam na mocy konstytucji, będą teraz przyznawane na mocy subskrypcji u Pfizera, co celnie zauważył polityk Konfederacji, Sławomir Mentzen.

Gdyby Polacy zawsze wybierali życie, a nie wolność, nie byłoby powstań ani odrodzenia państwa polskiego w XX wieku. Mimo to teraz usiłuje się nam wmawiać, że musimy oddać naszą wolność, stać się niewolnikami systemu, bo to rzekomo zapewni nam zdrowie.

Tymczasem jeśli ktoś pozbywa się wolności w imię bezpieczeństwa, to z historii wiadomo, że nie będzie miał ani tego ani tego.

No więc jak? Wolność czy życie? A może zmiana premiera? 

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/nowe-ultimatum-pis-wolnosc-albo-zycie

[Jak, frajerku niedouczony?? w ordynacji partyjniackiej?? MD]